Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

21-40 km

Dystans całkowity:8860.74 km (w terenie 863.50 km; 9.75%)
Czas w ruchu:412:51
Średnia prędkość:21.46 km/h
Maksymalna prędkość:33334.00 km/h
Suma podjazdów:53296 m
Maks. tętno maksymalne:192 (102 %)
Maks. tętno średnie:155 (82 %)
Suma kalorii:75387 kcal
Liczba aktywności:294
Średnio na aktywność:30.14 km i 1h 24m
Więcej statystyk

Ojców i Pieskowa Skała z przyjaciółmi

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano:10.07.2011 Kategoria Z Żoną / Narzeczoną, Po płaskim, Po górkach, 21-40 km
  • DST: 37.03 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 01:57
  • VAVG 18.99 km/h
  • VMAX 53.94 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 301 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczka z żoną i przyjaciółmi do Ojcowa i Pieskowej Skały, spodziewałem się tempa raczej piknikowego, tym czasem przejechaliśmy trasę dość szybko. Start wyznaczyliśmy sobie pod zamkiem w Korzkwi, skąd koło godziny 15:00 ruszyliśmy do Hamerni, aby doliną Prądnika dojechać do Ojcowa. Po drodze zrobiliśmy jeden krótki postój pod Bramą Krakowską, a chwilę później byliśmy już na deptaku w Ojcowie. W planie miałem jeszcze Pieskową Skałę, ale na tą część trasy wybraliśmy się tylko w męskim gronie, dziewczyny zostały się opalać w Ojcowie:)

Do Pieskowej Skały zamierzałem dojechać przez Wolę Kalinowską i wąwóz Sokolec, więc na początek czekał nas podjazd pod Złotą Gorę, ja dość spokojnie wyjechałem, ale moi koledzy na rowerze jeżdżą mało więc mieli pewne problemy. Jak tylko zameldowali się na górze (podjazd 106 metrów różnicy wysokości) zarządzili postój na obiad:) Zjedliśmy więc co nieco i ruszyliśmy dalej, najpierw mały zjazd a potem jeszcze niewielki podjazd do granicy Woli Kalinowskiej i Sąspowa. W tym miejscu odbiliśmy w prawo, zgodnie z oznaczeniem niebieskiego szlaku i szybkim zjazdem przez wąwóz Sokolec dotarliśmy pod Maczugę Herkulesa - tu kilka szybkich zdjęć i jazda powrotna do Ojcowa. Na drodze do Ojcowa jechałem dość szybko i zgubiłem kolegów - droga ma tendencje spadkową, więc o dobre tempo nie jest ciężko. Do Ojcowa zajechaliśmy około godziny 18:00, a że mieliśmy wszyscy iść jeszcze na imprezę do kolegi, trzeba było szybko wracać.

W drodze powrotnej wysokie tempo narzuciły dziewczyny:) Miejscami pędziliśmy nawet około 30 km/h i w rezultacie o 18:30 byliśmy już pod samochodami w Korzkwi. W sumie wycieczka bardzo udana, choć jakbyśmy mieli więcej czasu, to można było jechać trochę spokojniej, no ale takie były ramy czasowe - może następnym razem zrobimy dłuższą wycieczkę.

Galeria wycieczki


Wyścig Solidarności i Olimpijczyków - etap 2

Czwartek, 30 czerwca 2011 | dodano:30.06.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
  • DST: 26.47 km
  • Teren: 1.00 km
  • Czas: 01:15
  • VAVG 21.18 km/h
  • VMAX 59.34 km/h
  • Temp.: 23.0 °C
  • Podjazdy: 449 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pojechałem do Rajbrotu zobaczyć 2 etap wyścigu kolarskiego Solidarności i Olimpijczyków wyjechałem na szczyt wzgórza pomiędzy Muchówką a Lipnicą Murowaną - tu był najwyższy punkt na trasie 2 etapu z Krosna do Krakowa.

Wyjazd na wyścig planowałem od dłuższego czasu, ale prognozy pogody na ten dzień były katastrofalne, zapowiadali deszcz, burze z gradem, więc wydawało mi się, że będę musiał zrezygnować z wyprawy. Rano pogoda wydawała się potwierdzać prognozy, ale około południa zaczęło się rozjaśniać i zdecydowałem się, że jednak jadę tyle, że nie z Łapczycy a z Nowego Wiśnicza. Drogę do Nowego Wiśnicza pokonałem, więc samochodem, zaparkowałem pod cmentarzem komunalnym, wsiadłem na rower i ruszyłem na trasę. Postanowiłem pojechać na wzniesienie pomiędzy Muchówką a Lipnicą Murowaną na drodze 966 w pobliżu Kamieni Brodzińskiego. Na początek przejazd przez Wiśnicz a potem droga pod górę w kierunku Leksandrowej drogą 965 w tą stronę tą trasą jeszcze nie jechałem. Droga w zasadzie od samego Wiśnicza aż do punktu kulminacyjnego w Połomiu Dużym wiedzie cały czas pod górę, podjazd może nie jest strasznie trudny, ale ciągła jazda pod górę męczy, a momenty wypłaszczeń dają tylko chwilową ulgę. Podjazd kończy się na wysokości 409 m npm, po prawej mijamy maszt chyba telefonii komórkowej a po lewej mamy piękną panoramę na okoliczne wzgórza. Dalej do Muchówki zjazd i pod kościołem skręciłem w drogę na Tymową. Tą właśnie drogą tyle, że w przeciwnym kierunku mieli jechać kolarze, najpierw mamy odcinek około kilometra po prostej a później zaczyna się podjazd. Gdy wsiadłem na rower w Wiśniczu widziałem, wielką czarną chmurę, na zjeździe do Muchówki zaczęło kropić na szczęście jednak padać na dobre nie zaczęło i podjazd w kierunku szczytu wzniesienia rozpocząłem bez deszczu. Na podjeździe droga prowadzi przez las, asfalt kiepski, ruch spory a na znaku tabliczka ostrzegająca przed 8% nachyleniem. Ja jednak nie odczułem jakiejś strasznej stromizny, fakt że trzeba kręcić pod górę przez jakiś kilometr, ale droga jest dość przyjemna w sumie pokonujemy tylko około 60 metrów różnicy wzniesień, więc naprawdę nie było wielkim problemów z podjazdem. Na szczycie wzniesienia najpierw zauważyłem tabliczki z oznakowaniem szlaku niebieskiego przy którym znajdują się Kamienie Brodzińskiego, kawałek dalej mamy parking, hotel i Gospodę pod Kamieniem. Tu postanowiłem poczekać na peleton, zjechałem jeszcze kawałek dalej żeby zobaczyć czy nie ma bardziej stromego odcinka przed szczytem, ale niestety niżej były co prawda piękne widoki, ale droga się wypłaszczała, więc ostatecznie stwierdziłem, że czekam na wyścig na szczycie.

W oczekiwaniu na wyścig podjechałem jeszcze na miejsce w którym widziałem oznakowania szlaku, ale nie było żadnej tabliczki jak daleko jest do Kamieni Brodzińskiego, więc postanowiłem, że pojadę tam po wyścigu. Wróciłem na miejsce i czekałem, najpierw wyszło słońce, ale tuż przed godziną 17 zaczęło dość intensywnie kropić. Pelton w najbardziej optymistycznym wariancie miał być na premii lotnej w Lipnicy Murowanej o godzinie 17:00 tym czasem już o 16:55 zaczęły pojawiać się samochody i motocykle z kolumny wyścigu, a o godzinie 17:00 zobaczyłem jak moim kierunku zmierza 4 kolarzy z ucieczki. Byli to Konrad Czajkowski (Team BGŻ), Adam Wadecki (Polska Elita), Maksym Vasyliev (ISD – Lampre Continental) i Bartosz Warchoł (Polska Młodzieżowa), który na szczycie mieli pewnie około minuty przewagi na peletonem. Zarówno ucieczka jak i peleton wjeżdżali na szczyt dość wolno, więc jednak podjazd dał im się solidnie we znaki. Za peletonem przejechał jeszcze sznurek pojazdów technicznych, nie było żadnych maruderów, więc szybko pojawiły się samochody, które wcześniej zostały zatrzymane przez wyścig, nie pozostało mi nic innego jak wybrać się pod Kamienie Brodzińskiego.

Pierwszy odcinek szlaku niebieskiego pokonałem rowerem, ale w ostatnie metry stromego podejścia, wąską leśną ścieżką poprzecinaną korzeniami drzew musiałem już wypchać. Na rowerze górskim może dało by się ten odcinek też wyjechać, ale na moim crossie nie miało to sensu. Na szczycie wzniesienia znajduję się grupa kilku wielkich kamieni zwanych Kamieniami Brodzińskiego. Jak podaję wikipedia są to ostańce wierzchowinowe (dokładniej twardzielce) – twardsze skały, które przetrwały erozję. Czas ich uformowania do obecnej postaci liczy się na kilkaset tysięcy lat (czas powstania samych skał to ponad 65 mln lat). Największy jednak wpływ na ich powstanie miała epoka lodowcowa, a zwłaszcza ostatnie zlodowacenie. Składają się z piaskowca istebniańskiego dolnej płaszczowiny śląskiej, powstałych w czasie późnej kredy Kamienie znajdują się na szczycie wzgórza Paprotna na wysokości 436 metrów npm. Zrobiłem więc dokładną sesję fotograficzną i ruszyłem w drogę powrotną, po drodze zjadłem jeszcze kilka jagód rosnących przy ścieżce i po chwili byłem znowu na asfalcie, którym ruszyłem w kierunku Lipnicy Murowanej, a więc drogą którą kolarze pokonywali pod górę.

Do samej Lipnicy mamy cały czas zjazd, w sumie do pokonania jest przeszło 120 metrów w pionie. Na rynku w Lipnicy jedynym śladem, że w tym miejscu była lotna premia, była kreska na asfalcie, więc nie zastanawiając się długo ruszyłem do Wiśnicza. Na początek oczywiście dość męczący podjazd, a później głównie zjazdy do rynku w Nowym Wiśniczu. Na sam koniec finisz pod górę na parking przy cmentarzu. W sumie pokonałem 26 km i 449 metrów różnicy wzniesień przy średniej prędkości prawie 21 km/h, więc poszło mi całkiem nieźle, szczególnie że średnia mocno mi opadła podczas jazdy przez las do Kamieni Brodzińskiego. Mimo katastrofalnych prognoz pogody, było całkiem nieźle, co prawda przejazdowi kolarzy towarzyszył lekki deszczyk, ale już po chwili świeciło słońce, a gdy wracałem do Łapczycy wypogodziło się na całego.

Właśnie skończył się czerwiec, był to dla mnie bardzo udany miesiąc, podczas 13 wyjazdów pokonałem 448 kilometrów w tym zaliczyłem rekordową wycieczkę do Tarnowa - 133 km. Forma jest całkiem niezła, na lipiec planuję wyprawę Białystok - Wilno - Białystok z nauczycielami z Gimnazjum w Niepołomicach mam nadzieję, że się uda i pogoda dopisze - choć prognozy znowu są dość niepokojące.

Galeria wycieczki


Z żoną do Bochni

Środa, 22 czerwca 2011 | dodano:23.06.2011 Kategoria 21-40 km, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 21.09 km
  • Czas: 01:24
  • VAVG 15.06 km/h
  • VMAX 55.01 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 210 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Koniec roku w szkole - wycieczka z żoną do Bochni - żona w formie podjechała pod wszystkie górki łącznie z podjazdem pod górny kościół w Łapczycy:)

Mieliśmy jechać na krótką wycieczkę do Bochni ale ostatecznie przedłużyliśmy wyjazd do granicy Bochni z Krzeczowem, ja odwiedziłem tam cmentarz wojenny nr 315 w Krzeczowie a żona swojego kuzyna. Początki jak zwykle ciężkie czyli podjazd pod Górny Gościniec w Łapczycy, od początku górki jechałem powolutku tempem żony motywując ją do walki z podjazdem. No i opłacało się moja żona po raz pierwszy podjechała cały podjazd:) Dalej szczytem wzniesienia i szybki zjazd do Bochni, tam dosłownie 3 minuty odpoczynku i skierowaliśmy się na Krzeczów - trasa całkowicie płaska. Na miejscu ja pojechałem oglądnąć cmentarz i muszę powiedzieć, że prezentuje się całkiem dobrze, trawa i chwasty wykoszone. Później krótki odpoczynek u kuzyna mojej żony i po pół godziny nadszedł czas na powrót.

Do Bochni po płaskim, ale potem trzeba było podjechać, wybraliśmy drogę z pod cmentarza komunalnego na osiedle Niepodległości - podjazd jest dość długi i ciężki, ale za to obok szosy poprowadzona jest szeroka ścieżka rowerowa, więc można podjeżdżać bezpiecznie. Moja żona znowu sobie z tą górką poradziła, kawałek dalej jest jeszcze krótki odcinek pod górę od osiedla na szczyt "przełęczy" - ten odcinek też podjechała:) dalej już było z górki.

W sumie przejechaliśmy 20 km w tym dwa ciężkie podjazdy, żona przejechała całą trasę bez pchania roweru co na pewno jest wielkim sukcesem. Ja jechałem górki tempem żony i muszę stwierdzić, że prawie się nie zmęczyłem mimo iż zwykle oba te podjazdy strasznie mnie męczą - tempo jazdy jest jednak strasznie ważne, zwykle wjeżdżam o jakieś 3-4 km/h szybciej i już jestem strasznie zmęczony.

Galeria wycieczki


Z żoną po Puszczy

Niedziela, 29 maja 2011 | dodano:29.05.2011 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 33.55 km
  • Teren: 2.00 km
  • Czas: 02:17
  • VAVG 14.69 km/h
  • VMAX 33.67 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 50 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczka z żoną po Puszczy Niepołomickiej chciałem odnaleźć Dąb Królewski ale niestety pół godziny błądzenia po lesie musiałem się poddać. Wycieczka nie była zaplanowana, rano pogoda była paskudna i dopiero koło południa zaczęło się przejaśniać postanowiliśmy więc wybrać się na wycieczkę, ale żeby zminimalizować trudności na trasie, do Bochni pojechaliśmy samochodem. Dalej już na rowerach najpierw na kładkę na Rabie pomiędzy Bochnią i Damienicami a później prosto do Puszczy.

Jechaliśmy sobie przez las i pomyślałem, że moglibyśmy poszukać Dębu Królewskiego, więc udaliśmy się w jego pobliże, zostawiliśmy rowery i ruszyliśmy pieszo na poszukiwania. W 2008 roku po dwóch podejściach znalazłem Dąb, tym razem chciałem dojść do niego drogą, którą wtedy wracałem i która moim zdaniem była łatwiejsza - niestety nie udało się:( drzewa nie znalazłem będę musiał się tam wybrać jeszcze raz, ale tym razem lepiej przygotowany i w końcu oznaczyć to miejsce na GPS. Pod tym linkiem znajduję się opis wycieczki z 2008 roku podczas której dotarłem do Dębu Królewskiego.

Po nieudanym poszukiwaniu wróciliśmy na drogę asfaltową i zrobiliśmy małą pętlę po lesie, która zakończyliśmy pod Czarnym Stawem. Nad stawem cała masa ludzi, pogoda zrobiła się piękna, aż trudno było uwierzyć że rano było tak brzydko. Zrobiliśmy małą sesję zdjęciową i ruszyliśmy w drogę powrotną do Bochni. W Bochni jeszcze zatrzymaliśmy się w parku na lody, a następnie wróciliśmy do samochodu.

Wycieczka bardzo udana, szkoda że nie zaplanowaliśmy wyjazdu trochę wcześniej bo może udało by się nabić więcej kilometrów, szkoda też że nie dotarliśmy do Dębu Królewskiego, ale może następnym razem.

Galeria wycieczki


Z domu do domu:)

Sobota, 21 maja 2011 | dodano:21.05.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Po płaskim, samotnie
  • DST: 37.96 km
  • Teren: 8.00 km
  • Czas: 01:38
  • VAVG 23.24 km/h
  • VMAX 56.70 km/h
  • Temp.: 21.0 °C
  • Podjazdy: 234 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczka z domu w Łapczycy do domu w Niepołomicach i z powrotem:). Z Łapczycy wyruszyłem około godziny 8:30 - trasa standardowa przez Chełm, Targowisko, Kłaj i Szarów i dalej ścieżką rowerową wzdłuż głównej drogi do Niepołomic. W Niepołomicach poranna kawa w sklepie u kolegi i później odwiedziny w domu rodzinnym, gdzie uzupełniłem bidon i około godziny 12 ruszyłem w drogę powrotną.

Po drodze odwiedziłem jeszcze 3 miejsca związane z II wojną światową: mogiłę pomordowanych na Kozich Górkach, kilkaset metrów dalej mogiłę Żydów pomordowanych przez hitlerowców i na końcu pomnik przy torach kolejowych postawiony dla upamiętniania akcji żołnierzy AK, który przeprowadzili nieudany zamach na Hansa Franka. Wszystkie te miejsca znajdują się w Puszczy w pobliżu byłego ośrodka Krakowianka - czyli obecnego parkingu przy Puszczy - warto je na pewno odwiedzić.

Dalej do domu pojechałem ścieżką przez las do Szarowa, tu zrobiłem krótki ale dość stromy podjazd pod OSP w Dąbrowie, potem zjazd przez Szarów, przejazd nad autostradą i wyjechałem na drogą główną w Targowisku, dalej już standardowo drogą nr 4 przez Rabę, podjazd pod kościół w Chełmie - na crossie dość ciężko - dalej przez Moszczenicę do domu.

Pogoda bardzo ładna, wycieczka udana ale znowu zerwałem szprychę w rowerze, nawet nie wiem kiedy, dzieje się coś niedobrego chyba będę musiał wymienić komplet szprych przynajmniej w tylnym kole.

Galeria wycieczki


Powerade Maraton MTB w Zabierzowie

Niedziela, 15 maja 2011 | dodano:15.05.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, zawody
  • DST: 26.97 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 01:58
  • VAVG 13.71 km/h
  • VMAX 44.76 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • Podjazdy: 510 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Powerade Maraton MTB w Zabierzowie - mega ciężki, warunki ekstremalne, padało, błoto na całej trasie - ostatecznie 145 miejsce, 40 w kategorii M2 słabo ale całkiem nie mogłem sobie poradzić z tą trasą przy takiej pogodzie. Skala trudności trasy w takich warunkach pogodowych została oceniona na 4+ na 6.

Zacznijmy jednak od początku - to był mój pierwszy maraton MTB, wiedziałem że trasa raczej nie będzie łatwa, a od kilku dni wszystkie prognozy pogody straszyły kiepską pogodą, ale dziś rano wstałem i pogoda była w miarę więc postanowiłem jednak spróbować. Parę minut po 8 byłem już w Karniowicach gdzie startował maraton, zapłaciłem otrzymałem numer startowy z chipem i zacząłem się przygotowywać do startu. W tym momencie pogoda była jeszcze nie najgorsza co prawda było pochmurno ale nie wiał wiatr i nie padało. O godzinie 10 wystartował dystans GIGA i w tym momencie zaczęło siąpić - porobiłem kilka fotek i wróciłem do samochodu. O 11 wystartował dystans MEGA w który brały udział m.in 2 reprezentantki Polski w MTB - A. Szafraniec i M. Sadłecka. Po sfotografowaniu startu ruszyłem do sektorów - start dystansu MINI zaplanowany był na 11:15.

Ustawiłem się na końcu - stwierdziłem, że nie będę się pchał a jak będę miał siłę kogoś wyprzedzić to na 25 km jeszcze będę miał czas. To był chyba jednak błąd bo zaraz po starcie był podjazd pod górę wąską asfaltową drogą musiałem się tam przebijać, a gdybym był z przodu to miałbym szansę wyskoczyć do przodu i może skończyłbym zawody wyżej. Jednak byłem na końcu więc na pierwszym podjeździe minąłem naprawdę sporo osób, choć było to trudne bo musiałem czekać na jakąś lukę aby przebić się wyżej. Gdy wyjechaliśmy na szutrową drogę wzdłuż ściany lasu było już luźniej i jeszcze wyprzedziłem parę osób. Czułem się dobrze i pomyślałem sobie że może nie będzie tak źle. Po dość długim podjeździe przyszedł czas na zjazd droga prowadziła stromo w dół wąską leśną ścieżką. Momentami było naprawdę niebezpiecznie bo po bokach ścieżki pojawiały się dość głębokie jary. Na jednym z takich miejsc o mało nie wypadłem z trasy i zacząłem od tego miejsca zdecydowanie bardziej uważać. Stwierdziłem też że nie umiem zjeżdżać, wiele osób które machnąłem pod górę teraz mnie wyprzedzało. Zjazd zmęczył mnie zdecydowanie bardziej niż podjazd, a po kawałku wypłaszczenia zaczął się najtrudniejszy podjazd na trasie. Stroma droga przez las, padało już na całego, trasa śliska po kilkuset metrach zsiadłem z roweru zacząłem prowadzić, tak zresztą zrobili wszyscy, który jechali przede mną. Prowadziło się też bardzo źle, było stromo i ślisko, podjazd był dość długi. Po zakończeniu najtrudniejszego odcinka podjazdu jechaliśmy wzdłuż ściany lasu. Tu dopiero było widać, jak zła jest pogoda - zaczęło ostro wiać i mimo że trasa była już prawie płaska jechało mi się bardzo ciężko. Właśnie tym momencie zaliczyłem mega kryzys, ledwo kręciłem i zacząłem się zastanawiać jak dojadę to mety - na liczniku miałem dopiero około 10 km. Po chwili przejechałem przez rozgałęzienie tras - mini prowadziła otwartym terenem przez pola, po odcinku ciężkiej jazdy dojechałem do bufetu. Tu zrobiłem mały postój zjadłem kilka owoców, napiłem się powerada, uzupełniłem bidon i ruszyłem dalej.



Droga wiodła otwartym terenem lekko pod górę, jechało się bardzo ciężko bo ścieżka zamieniła się błotną ślizgawkę i raz za razem zaliczałem jakiś uślizg koła. Jednak w końcu dojechaliśmy do asfaltu, który przez jakiś czas wiódł mocno pod górę ale po około kilometrze rozpoczął się zjazd. Na asfalcie szło mi znacznie lepiej, zarówno na podjeździe jak i na zjeździe. Pędziłem szybko w dół, ale w pewnym momencie trasa zjeżdżała z asfaltu w polną drogę, początkową wiodącą w dół, ale po chwili nastąpił zakręt i zaczęła się jazda wyboistą ścieżką po płaskim. Mimo iż teren był płaski wspominam ten odcinek jako jeden z najtrudniejszych na trasie - droga mega błotnista i strasznie nierówna, mocny wiatr w twarz. W pewnym momencie przed sobą zauważyłem gościa w koszulce ENION postanowiłem za nim pogonić, jednak nie mogłem się zbliżyć po chwili patrzę gościu zsiadł z roweru i prowadzi, ja jadę ale jakoś nie specjalnie go doganiam - na liczniku 7 km/h. Po chwili spróbowałem trochę spaceru, ale po kilku metrach stwierdziłem, że jednak jadę - przed końcem delikatnego wzniesienia w końcu zbliżyłem się do gościa on wsiadł na rower i zaczął znowu uciekać - zaczęły się zjazdy. Na zjazdach ENION zaczął się oddalać więc pogoniłem za nim, początkowo zjazd był dość szeroki, ale po chwili znowu zamienił się w wąska ścieżkę. Po chwili wypłaszczenia znów wjechaliśmy w las i patrzymy mega stromo w dół - stoją porządkowi i mówią, że bardzo ślisko - zaczęliśmy prowadzić rowery - ledwo udało się zejść. Dalej na rower i znowu w dół, ENION zjeżdżał odważniej i znowu mi trochę uciekł - doszedłem go na wypłaszczeniu i po chwili znowu zaczął się zjazd. Po kilkuset metrach niespodzianka przez drogę płynie sobie rzeczka - na przeprawie minęliśmy kogoś, za rzeczką dalej w dół. Gościu w koszulce ENIONA przewrócił się na śliskim uskoku minąłem go ale nie dawał za wygraną, na kolejnej rzeczce ja przeprawiałem się bokiem on zasadził przez wodę i znowu był przede mną. Cały czas byliśmy na zjeździe, minęliśmy jeszcze 3 potoki, pierwszy zaliczyłem przez wodę, ale na kolejnych przejeżdżałem po betonowych płytach, ENION ryzykował przez wodę i znowu mi uciekł. W pewnym momencie dogoniliśmy jakiegoś faceta, który nie chciał się dać wyprzedzić. Najpierw nastąpiło wypłaszczenie, potem lekko pod górę i wyjechaliśmy z Doliny Kobylańskiej i porządkowi mówią, że już nie daleko - proszę sobie jechać prosto rzeczką. Byliśmy w trójkę, obok rzeczki poprowadzony był chodnik z betonowych płyt, ale my mieliśmy jechać rzeczką, więc przez jakieś 500-600 metrów brnęliśmy korytem potoku. ENION uciekł na jakieś 100 metrów, drugi facet z na początku miał problem i trochę został ale po chwili ekspresem mnie wyprzedził. Po wyjeździe z potoku byłem więc trzeci. Do mety prowadził asfaltowy podjazd na początek minąłem biegnącego już po górę faceta, który wyprzedził mnie w potoku i zacząłem się zbliżać do ENIONA - widziałem już miasteczko z metą. Na asfalcie brakło mi do niego może 10 metrów, ale nastąpił nieoczekiwany skręt pomiędzy barierkami do miasteczka, ENION zjechał na trawę i ruszył alejką do mety w tym miejscu zrozumiałem, że już go niedogonie. Mój oficjalny czas to 1:58:24 miejsce 145.

Teraz moje wrażenia - było strasznie trudno, nie umiem zjeżdżać, mój rower nie jest najlepszym sprzętem na takie trasy (za wąskie gumy - 1.95). Na mecie byłem mega zmęczony i strasznie brudny. Ostatnie 5 kilometrów jechałem z poluzowanym siodełkiem, ale walczyłem z ENIONem więc nie było czasu poprawić. Chyba nie będzie ze mnie kolarza MTB, zawody na orientacje bardziej mi odpowiadają. Druga sprawa, że moja forma nie była najlepsza, ogólnie jestem nie zadowolony z wyniku. Uważam, że powinienem pojechać o co najmniej 10 minut szybciej. Przegrałem m.in. z gimnazjalistami z klubu UKS Krzywaczka - oni pewnie ostro trenują, ale mimo wszystko to lekki obciach. Trzeba więc mocno pracować, żeby w sierpniu w Krakowie było lepiej, choć jak mówiłem tego typu zawody raczej nie staną się podstawą mojego rowerowania.

Galeria wycieczki


Na grodzisko w Chrostowej

Wtorek, 10 maja 2011 | dodano:10.05.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Po płaskim, samotnie
  • DST: 28.22 km
  • Teren: 3.00 km
  • Czas: 01:32
  • VAVG 18.40 km/h
  • VMAX 51.72 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 385 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Na stronie w.republika.pl/bochenskie znalazłem wiadomość o średniowiecznym grodzisku znajdującym się w Sobolowie, gdy zacząłem przeszukiwać stronę dokładniej dowiedziałem się, że w okolicy dorzecza Stradomki znajduję się więcej obiektów tego typu. Postanowiłem więc odwiedzić nieodległe od siebie grodziska w Chrostowej i Sobolowie - jak się później okazało plan był nie do zrealizowania tak krótkim czasie.

Na początek ruszyłem do Stradomki postanowiłem po jechać pagórkowatą drogą przez Nieszkowice Małe i podjechać wzgórze do Buczyny na którym kilka razy ustanawiałem rekordy prędkości - jadąc oczywiście w dół w górę jechałem po raz pierwszy. Podjazd okazał się bardzo bardzo wymagający, droga prowadzi cały czas prosto pod górę i aż do skrzyżowania z drogą na Grabinę jest to podjazd bardzo stromy (z 223 m npm na 290 m npm śr. nachylenie 8,6), później jadąc w stronę wzgórza Borek wjeżdżamy aż na wysokość 322 m npm ale końcówka nie jest już taka trudna. Miałem w planie odwiedzić widokowe wzgórze Borek o którym informacje można znaleźć w sieci, ale trafiłem na tabliczkę informującą o tym, że wchodzę na teren prywatny, więc postanowiłem nie ryzykować:( - szkoda bo liczyłem na piękne widokowe zdjęcia.

Do Stradomki prowadzi mega stromy i ciasny zjazd, musiałem ostro hamować, bałem się jechać na maxa wąską dróżką między domami. Od Stradomki do Chrostowej prosta droga, sfotografowałem z daleka wzgórze Borek, widać prowadzą na szczyt stromą ścieżkę z drugiej strony wzgórza, ale zdecydowanie nie jest to droga na rower. Po dojechaniu do miejscowości Chrostowa, drogi prowadzą na prawo i lewo ale ja pojechałem prosto ścieżką w las. Chciałem wyjechać na grodzisko rowerem ale do tego to musiałbym chyba kręcić przynajmniej jak Maja Włoszczowska, musiałem więc kilka razy zsiadać z roweru i pchać pod górę stromą leśną ścieżką. Na forum eksploratorzy.com.pl znalazłem rady, że grodzisk na zalesionych wzgórzach należy szukać późną jesienią lub wręcz w zimie bo wtedy wyraźnie widać założenia grodziska. Faktycznie teraz już drzewa wyraźnie się zazieleniły i ciężko znaleźć właściwe miejsce. Dotarłem na szczyt cypla wkoło widziałem ślady wałów obronnych i chyba byłem na właściwym miejscu, ale na pewno wybiorę się tu jeszcze gdy liści już nie będzie. Z grodziska pojechałem ścieżką leśną do miejscowości Kamyk i tu zjechałem bardzo ostrym zjazdem do drogi z Łapanowa do Sobolowa w dolinie Stradomki. Na przeciwległym wzgórzu po drugiej stronie rzeki wyraźnie widziałem miejsce w którym należy szukać grodziska w Sobolowie, ale było już dość późno, więc szybki tempem ruszyłem do domu płaską drogą prowadzącą doliną Stradomki do drogi wojewódzkiej i dalej drogą wojewódzką do Łapczycy.

Więcej informacji o grodzisku w Chrostowej można znaleźć na stronie www.republika.pl/bochenskie z tej strony pochodzi też rekonstrukcja zamku wg Krzysztofa Moskala. Źródło: K. Moskal, Zamki w dziejach Polski i Słowacji, cz.I, Nowy Sącz 2005. Strona o ziemi bocheńskie autorstwa Pana Paproty to wielka "encyklopedia" wiedzy o Bochni i okolicach - śledzę ją od dawna i wszystkim polecam.

Wycieczka znowu nie do końca udana, nie odwiedziłem wzgórza Borek i zaliczyłem tylko jedno z dwóch grodzisk. Znowu czułem dość mocny ból nóg, co zdarzyło mi się również w poprzednim tygodniu podczas wycieczki na Zonię. Mam nauczkę, że wyjazdy w poszukiwaniu grodzisk znajdujących się na ciężko dostępnych leśnych wzgórzach zajmują naprawdę sporo czasu, więc od dziś będę planował tylko jedno grodzisko na jedną wycieczkę no chyba, że wybiorę się na wycieczkę pół dniową.

Galeria wycieczki


Premie górskie - Czyżyczka i Zonia

Piątek, 6 maja 2011 | dodano:06.05.2011 Kategoria 21-40 km, Łapczyca, Po górkach, samotnie
  • DST: 32.29 km
  • Czas: 01:35
  • VAVG 20.39 km/h
  • VMAX 61.70 km/h
  • Temp.: 15.0 °C
  • Podjazdy: 505 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W ramach treningu przed sobotnią Familiadą Rowerową w Zabierzowie postanowiłem podjechać w dwa poważne podjazdy na Czyżyczke - 350 m npm i Zonia 400 m npm. Na wycieczkę wybrałem się na crossie co dodatkowo utrudniało i tak strome podjazdy. Zaraz po starcie podjazd w Gierczycach na Czyżyczkę, niestety bez rozgrzania nóg ten podjazd jest strasznie trudny, a ja dotarłem do niego zaledwie po 2,5 km jazdy. Męczył się strasznie ale jakoś podjechałem punktu szczytowego po asfalcie (350 m npm) na sam szczyt wzgórza nie wjeżdżałem. Dalej był zjazd do Zawady, tu niestety źle sobie skręciłem i kawałek musiałem się wrócić ale już po chwili atakowałem kolejny podjazd przez Wola Nieszkowską do Zonii. Podjazd ten charakteryzuje się odcinkami bardzo stromy i wypłaszczeniami - takie ukształtowanie co prawda daję miejsce na odpoczynek ale sprawia również, że odcinki wiodące pod górę są bardzo trudne - choć stosunkowo krótkie.

Niestety na podjeździe pod Zonię poszła mi szprycha w tylnym kole - zdecydowałem się jechać dalej, ale rower jak najszybciej muszę oddać do serwisu. Zanim dojechałem na szczyt wzgórza w Zonii (400 m npm) zatrzymałem się jeszcze na cmentarzu z okresu I wojny nr 341 - Zonia. Po sesji zdjęciowej podjechałem ostatnie metry podjazdu - od cmentarza to już dość łatwy odcinek - następnie bardzo stromym zjazdem popędziłem w kierunku Sobolowa.

W Sobolowie sfotografowałem drewniany kościół i następnie udałem się na cmentarz parafialny na którym znajduję się cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 339 - tu również krótka sesja zdjęciowa po której ruszyłem w kierunku domu. Pojechałem drogą wzdłuż rzeki Stradomki była to dla mnie droga nowa bo wcześniej jeździłem drogą główną, ale ta jest zdecydowanie lepsza na rower - praktycznie zero ruchu.

Drogę do domu utrudniłem sobie jeszcze pagórkowatą trasą przez Nieszkowice i przejazdem przez Siedlec na Górny Gościniec i dopiero tą trasą do domu. Wycieczka nie do końca udana - zerwałem szprychę w rowerze i na dodatek forma była kiepska. Na podjazdach strasznie bolały mnie mięśnie nóg i trochę się bałem, że zaraz złapie mnie skurcz, ale na szczęście jakoś przejechałem całą trasę. Jazda crossem na 28 calowych kołach i przy braku takich niskich przełożeń jak w rowerze górskim pod takie podjazdy jak Czyżyczka czy Zonia na pewno nie jest najłatwiejsza, ale przecież 2 lata temu jeździłem tylko na crossie i dawałem rady nawet pod większe górski. Trzeba więc ostro trenować żeby powrócić do szczytowej formy.

Galeria wycieczki


Szczawnica - Czerwony Klasztor

Poniedziałek, 2 maja 2011 | dodano:02.05.2011 Kategoria 21-40 km
  • DST: 26.00 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 01:40
  • VAVG 15.60 km/h
  • VMAX 32.00 km/h
  • Temp.: 10.0 °C
  • Podjazdy: 180 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczkę ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru tzw. Drogą Pienińską planowałem już dawno, ostatnio postanowiłem że czas na realizacje i mimo, że pogoda miała być nie za dobra to koło 8:45 z rowerami na dachu ruszyliśmy do Szczawnicy. Na miejscu byliśmy przed 11 i po ściągnięciu rowerów od razu ruszyliśmy czerwonym szlakiem rowerowo-pieszym do Czerwonego Klasztoru. Było chłodno, ale w miarę słonecznie i przez całą wycieczkę mogliśmy się cieszyć pięknymi widokami. Droga Pienińska wiedzie cały czas wzdłuż Dunajca, więc raz za razem mijamy płynących w przeciwnym kierunku flisaków z turystami. Na ścieżce było dość tłoczno, ale myślę że gdyby było ciepło to mogłoby być znaczniej gorzej.

Trasa że Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru wiedzie w zasadzie cały czas lekko pod górkę, ale zauważyliśmy ty dopiero przy zjeździe w drugą stronę, więc jest to podjazd niemal niezauważalny. Natomiast po drodze są dwie większe hopki na których trzeba nacisnąć trochę mocniej na pedały. Na pierwszym z podjazdów w zasadzie stoi znak nakazujący prowadzenie roweru na odcinku 900 metrów, a więc na podjeździe i na zjeździe, ale ten znak zauważyłem również dopiero w drodze powrotnej. W każdym razie nikt go nie przestrzegał i wszyscy jechali, no chyba że już nie mogli. Na tym podjeździe wysiadła też moja żona - pierwszy raz na rowerze w tym roku, ale później już było zdecydowanie lepiej:)

Po 10 kilometrach jazdy przejechaliśmy przez kładkę nad rzeczką będącą odnogą Dunajca i byliśmy już na Słowacji pod Czerwonym Klasztorem. Na pierwszy dziedziniec można wejść bez opłaty, jest tam knajpa - Kacma pod Lipami w której większość turystów raczyła się piwem, my jednak postanowiliśmy zwiedzić klasztor. Wstęp kosztował nas 7 euro a w zasadzie 31 zł bo euro nie mieliśmy, warto dodać, że w cenie biletu mamy obszerną ulotkę w języku polskim, opisującą szczegółowo zabytki klasztoru. Na taką ulotkę możemy liczyć w większości słowackich muzeum, niby niewiele ale bardzo ułatwia zwiedzanie. Po opłaceniu biletów znaleźliśmy się na drugim dziedzińcu. Niewielu turystów zdecydowało się na zwiedzanie ale może to i lepiej:)



Na drugim dziedzińcu znajduję się studnia - jedna z dwóch odrestaurowanych studni klasztornych, mamy też piękny widok na Trzy Korony. Na ścianie budynku mamy również zegar słoneczny pokazujący czas pomiędzy godziną 5 rano a 13. Warto wspomnieć, że Czerwony Klasztor był przez lata siedzibą bardzo restrykcyjnych zakonów najpierw Kartuzów w latach 1320 - 1567 a potem Kamedułów 1711-1782, obu zakonach obowiązywały m.in. nakazy milczenia.

Po przejściu na kolejny plac klasztorny skręcamy w lewo do budynków w których obecnie znajduję się muzeum



Dalej przechodzimy bocznym wejściem do kościoła, w którym trwają obecnie prace remontowe, ale kościół już teraz prezentuję się całkiem nieźle.



Kolejny etap wycieczki to gotycka sala, w której raz w tygodniu przez 1 godzinę mnisi mogli ze sobą rozmawiać. Mamy tu piękne sklepienie sieciowe i malowidła na ścianach z około 1520 r.



Na kolejnym dziedzińcu za kościołem widzimy pozostałości domków mnisich. Każdy mnich mieszkał w osobnym domku w którym miał obcować z bogiem. Jak możemy przeczytać w ulotce w zakonie Kartuzów za klauzurą mieszkało 12 mnichów pustelników i 13 przeor co miało być nawiązaniem do Chrystusa i 12 apostołów. Obecnie domki są w ruinie. Dokładnie opisane są pozostałości pustelni znajdujące się w domu z wieżą na której umieszczono zegar słoneczny pokazujący czas po południu - była to pustelnia przeora zakonu. Natomiast tuż przy samym kościele mamy domek z czasów Kamedułów z odtworzonym przykładowym wnętrzem.




W tym właśnie miejscu kończymy zwiedzanie klasztoru. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy z w drogę powrotną do Szczawnicy, wyraźnie widać że tym razem jedziemy zdecydowanie w dół, po drodze dwa podjazdy - tym razem żona już dała radę:). Na parkingu zjedliśmy obiad i postanowiliśmy podjechać jeszcze pod wyciąg na Palenicę i do centrum Szczawnicy, gdzie odwiedziliśmy kościół św. Wojciecha i zjedliśmy lody. Tego odcinka wycieczki nie ma na poniższym śladzie - jest tam tylko droga z parkingu do Czerwonego Klasztoru i z powrotem. W sumie wycieczka bardzo udana mimo nie najlepszej pogody.

Galeria wycieczki


Rekonesans w Klęczanach

Piątek, 29 kwietnia 2011 | dodano:29.04.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Po płaskim, samotnie
  • DST: 32.83 km
  • Teren: 3.00 km
  • Czas: 01:25
  • VAVG 23.17 km/h
  • VMAX 56.70 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 347 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wyjazd do Klęczan w celu zbadania wysokości wzgórza przez które będzie przejeżdżał Rajd Papieski w dniu 14 maja. Podjeżdżałem co prawda z innej strony, ale zjazd już wykonałem zgodnie z trasą rajdu.

Z Łapczycy ruszyłem w kierunku Gierczyc drogą wojewódzką, miałem jechać płaską trasą aż do Dąbrowicy, ale zdecydowałem się spróbować pagórkowatej drogi przez Nieszkowice Małe. Kilka razy jechałem tą drogą ale w przeciwnym kierunku i muszę powiedzieć, że jazda tą stronę wcale nie jest trudniejsza. Od Nieszkowic już po płaskim przez Stradomkę aż do Dąbrowicy, tu przed szkołą skręciłem w prawo, droga przez Wieniec w kierunku Jaroszówki od razu zaczęła się piąć pod górę, początek podjazdu był na wysokości 216 metrów a koniec na wysokości 345, więc trochę się trzeba było pomęczyć. Początek podjazdu, jest stosunkowo łatwy, ale im bardziej zbliżamy się do Klęczan tym ciężej trzeba kręcić pod górę. Najtrudniejszy odcinek to ostatnie kilkaset metrów przez las. Zatrzymałem się pod kapliczką znajdującą się na skrzyżowaniu z drogą do Klęczan, przy której mamy tablicę informującą o wytyczeniu szlaku papieskiego z Niegowici do Łapanowa. To właśnie w tym miejscu kończy się podjazd na szlaku i zaczyna zjazd do Łapanowa lub Niegowici w zależności z której strony rajd startuję. W tym roku start rajdu wyznaczono w Łapanowie.

Po krótkiej przerwie ruszyłem w dół drogą przez Klęczany w kierunku Niegowici, kiedyś podjeżdżałem tę górkę z drugiej strony i muszę stwierdzić, że zjazd jest dużo bardziej przyjemny:) Długość zjazdu to jakieś 2,5 kilometra i dojeżdżamy do mostu na Rabie, z tego miejsca prowadzi już prosta droga przez Marszowice do mety rajdu w Niegowici. Ja jednak pojechałem szutrową a potem betonową drogą przez żwirownie do Nieznanowic, po drodze postanowiłem, że odwiedzę jeszcze Kopiec Dąbrowskiego w Pierzchowie. W tym celu musiałem wyjechać na drogę wojewódzką a po 2 kilometrach skręciłem w prawo na Pierzchów. Pod kopcem zrobiłem krótką sesję zdjęciową:) i ruszyłem do domu przez Pierzchów, Książnice, Siedlec tu jak zwykle zaliczyłem krótki ale stromy podjazd na którym często ostatnio trenuję i po przejechaniu drogi nr 4 wyjechałem na Górny Gościniec, którym dotarłem do Moszczenicy i dalej koło starej kopalni do domu.

Wycieczka udana, po drodze jeden większy podjazd przez Jaroszówkę do Klęczan i kilka mniejszych pagórków, jazda na crossie dość szybka, mimo że momentami miałem lekko pod wiatr.

Galeria wycieczki