Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

100 km i więcej

Dystans całkowity:4131.05 km (w terenie 370.00 km; 8.96%)
Czas w ruchu:199:45
Średnia prędkość:20.68 km/h
Maksymalna prędkość:69.23 km/h
Suma podjazdów:32471 m
Maks. tętno maksymalne:185 (98 %)
Maks. tętno średnie:143 (76 %)
Suma kalorii:32897 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:118.03 km i 5h 42m
Więcej statystyk

Podlesice - N-ce

Niedziela, 3 lipca 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2016, Po górkach, w grupie
  • DST: 104.39 km
  • Czas: 04:49
  • VAVG 21.67 km/h
  • VMAX 48.51 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • HRmax: 148 ( 79%)
  • HRavg 123 ( 65%)
  • Kalorie: 2128 kcal
  • Podjazdy: 756 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Niestety w dniu powrotu do domu nastąpiło załamanie pogody, zrobiło się zimno i deszczowo. W takim warunkach przystąpiliśmy do błyskawicznej ewakuacji do domu. Ruszyliśmy o godzinie 6:00 i po trochę ponad 6 godzinach jazdy w deszczu o 12:20 zameldowałem się Niepołomicach.

Podlesice - Częstochowa - Podlesice

Sobota, 2 lipca 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2016, Po górkach, w grupie
  • DST: 105.17 km
  • Czas: 04:38
  • VAVG 22.70 km/h
  • VMAX 64.03 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 163 ( 87%)
  • HRavg 134 ( 71%)
  • Kalorie: 2631 kcal
  • Podjazdy: 954 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugiego dnia wyprawy pojechaliśmy na lekko do Częstochowy, gdzie spędziliśmy trochę czasu, a następnie inną drogą wróciliśmy na nocleg do Podlesic.

N-ce - Podlesice

Piątek, 1 lipca 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, w grupie, Jura 2016
  • DST: 121.57 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 05:41
  • VAVG 21.39 km/h
  • VMAX 62.76 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • HRmax: 165 ( 88%)
  • HRavg 143 ( 76%)
  • Kalorie: 3695 kcal
  • Podjazdy: 1080 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Pierwszy dzień 3 dniowej wyprawy rowerowej do Częstochowy organizowanej przez PTTK Bochnia, pierwszy odcinek trasy prowadził do Podlesic.

Do Gniezna - dz. 3 (Burzenin - Licheń) 2016-05-19

Czwartek, 19 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Gniezno 2016, Po płaskim, w grupie
  • DST: 135.76 km
  • Teren: 2.00 km
  • Czas: 06:44
  • VAVG 20.16 km/h
  • VMAX 44.95 km/h
  • Temp.: 16.0 °C
  • HRmax: 162 ( 86%)
  • HRavg 109 ( 58%)
  • Kalorie: 2192 kcal
  • Podjazdy: 372 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Trzeci dzień wyprawy rozpoczęliśmy przy pięknej słonecznej pogodzie, niestety dla mnie i mojego roweru odcinkiem po szutrach - na szczęście nie zbyt długim. Dalej już zgodnie z planem po asfaltach do Zduńskiej Woli, gdzie się trochę pogubiliśmy, ale ostatecznie wyjechaliśmy na drogę na Szadek w centrum którego zrobiliśmy sobie przerwę.

Po przerwie drogą 473 ruszyliśmy na Uniejów, pogoda była ładna, więc i jechało się bardzo dobrze. Po przejechaniu 66 km zrobiliśmy postój w Uniejowie. Dalej mieliśmy jechać na miejscowość Koło - nawigacja pokazywała kilka skrótów, ale ponieważ mieliśmy przeciąć autostradę A2, postanowiliśmy nie ryzykować niepewnej drogi, tylko ruszyliśmy na Dąbie. Niestety tu pojawił się problem, droga na Dąbie okazała się być w przebudowie i dość duży odcinek musieliśmy pokonać po nawierzchni szutrowej. W końcu jednak dotarliśmy do Dąbia, gdzie niestety jeden z uczniów zaliczył awarię sprzętu i musieliśmy wezwać naszego busa, który był w Kole, bo nie mógł przejechać zamkniętą drogą na Dąbie.

Po usunięciu awarii dość dobrym tempem ruszyliśmy na Koło. Do Koła droga była dość oczywista, ale dalej mieliśmy się przebić niepewnymi dróżkami w kierunku Lichenia. Jakaś Pani w Kole wytłumaczyła nam jak jechać, ale zapytany po drodze Pan skierował nas na inną drogę, przez co nadłożyliśmy kilka kilometrów i ostatecznie wyjechaliśmy w Kramsku, który pierwotnie mieliśmy ominąć. Jedynym plusem był fakt, że wjechaliśmy na jakiś szlak pielgrzymkowy, który dość dokładnie pokazywał nam drogę na Licheń. Problemem jednak był fakt, że Kramsku mieliśmy na liczniku już 125 km, wszyscy mieli lekko dość, a na dodatek wyglądało na to, że spóźnimy się na kolacje.

Ostatnie 10 km do Lichenia pokonaliśmy, już na sporym zmęczeniu, potem jeszcze chwila błądzenia w poszukiwaniu drogi na nocleg i zamknęliśmy dzień dystansem prawie 136 km. Zwiedzanie Lichenia odłożyliśmy sobie na dzień następny.

Do Gniezna - dz. 2 (Złoty Potok - Burzenin)

Środa, 18 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Gniezno 2016, Po górkach, w grupie
  • DST: 126.90 km
  • Czas: 06:17
  • VAVG 20.20 km/h
  • VMAX 42.76 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • HRmax: 162 ( 86%)
  • HRavg 116 ( 62%)
  • Kalorie: 2517 kcal
  • Podjazdy: 580 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień wyprawy przywitał nas deszczem, jedliśmy śniadanie z niepokojem patrząc za okno, ale cóż trzeba było ruszać. Na szczęście po kilku kilometrach padać przestało, pogoda nie była co prawda rewelacyjna, ale na szczęście nie towarzyszył nam już mocny wiatr.

Objechaliśmy Częstochowę od północy, pokonując po drodze jeszcze kilka górek, jednak po mniej więcej 30 km jazdy zaczęło się robić już dość płasko - Jurę mieliśmy za sobą. Na 40 km wjechaliśmy na drogę 483, która poruszaliśmy się przez następne 60 km. Trasa ta miejscami była dość ruchliwa, ale w miarę płaska i co najważniejsze nie prowadziła pod wiatr.

W miasteczku Szczerców, zrobiliśmy krótki postój, a następnie skręciliśmy na drogę 480 po której już przy dość ładnej pogodzie dotarliśmy do Widawy, gdzie nastąpiła kolejna przerwa. Z tego miejsca do noclegu w Burzeninie mieliśmy już tylko 8 km, na miejsce dotarliśmy przed 19, akurat na kolacje w stołówce ośrodka "Sportowa Osada".

W drugi dzień, mimo pokonanych prawie 127 km jechało się nam dużo lepiej. Lepsza, w zasadzie bezdeszczowa i bezwietrzna pogoda, w większości płaska trasa spowodowała, że duża część wyprawy przejechała cały dystans. Bus który nas asekurował dawał możliwość podjechania pewnych fragmentów trasy, niektórzy korzystali z tej możliwości, ale część osób bardzo ambitnie walczyła do końca.

Mordownik 2015

Wtorek, 15 września 2015 | dodano:20.09.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, RNO, zawody
  • DST: 104.52 km
  • Teren: 25.00 km
  • Czas: 06:59
  • VAVG 14.97 km/h
  • VMAX 62.70 km/h
  • Temp.: 20.4 °C
  • HRmax: 167 ( 89%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie: 2987 kcal
  • Podjazdy: 2005 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Wojtkiem wziąłem udział w Mordowniku - zawodach na orientacje, które w tym roku odbyły się Stadnikach koło Dobczyc. Ten rok nie jest dla jakoś specjalnie udany jeśli chodzi o zawody na orientacje, do tej pory byłem tylko na jednych zawodach i to na początku sezonu. Potem co prawda miałem jeszcze kilka planów orientacyjnych, ale nic z nich nie wyszło. Na Ekstremalne Zawody na Orientacje Mordownik 2015 też bym pewnie nie pojechał gdyby nie fakt, że odbywały się one w najbliższej okolicy. Na rywalizacje namówiłem Wojtka, bo Krzysiek nie chciał jechać, jechałem do Stadnik bez jakiś bojowych nastrojów, bo zdawałem sobie sprawę, że w formie jestem dość słabej.

Całkiem innego zdania był natomiast Wojtek, on jechał zawalczyć o medal Immortal przyznawany zawodnikom, którzy ukończyli całą trasę. Baza zawodów znajdowała się szkole podstawowej w Stadnikach, jakieś 5 km od Dobczyc i tylko 27 km od mojego domu. Umiejscowienie bazy zapowiadało dość ciężką trasę z dużą ilością przewyższeń, co zresztą potwierdzał komunikat startowy mówiący o 130 km i 2000 m przewyższenia.

Kilka minut przed 8 dostaliśmy dwie mapy i przystąpiliśmy do planowania trasy, zdecydowaliśmy się na wariant wschodni, zaplanowaliśmy, więc przejazd przez wszystkie punkty na wschodniej mapie i ruszyliśmy na trasę.

Na początek pkt 5 - szczyt (Sypka 358 m npm), do szczytu dojechaliśmy dość szybko, choć na stromym podjeździe trochę się zmęczyliśmy. Szybko odbiliśmy punkt i podjęliśmy decyzje, że próbujemy zjechać stromą leśną ścieżką wprost do drogi na Gdów. Niestety coś nam poszło i zjechaliśmy ścieżką do miejsca z którego rozpoczynaliśmy podjazd.

No nic pędzimy po zmianach do Gdowa, przekraczamy Rabę i wbijamy się na czerwony szlak rowerowy gdzie ma się znajdować pkt 6 - skrzyżowanie. W terenie jest trochę więcej ścieżek niż na mapie, ale po małym błądzeniu znajdujemy punkt i pędzimy na Klęczany.

Tu czeka nas solidny szosowy podjazd (dobrze mi znany, kilka razy już tu podjeżdżałem). Podjazd trochę sił nas kosztuje, ale jakoś wtaczam się na szczyt, dalej jeszcze kawałek leśnymi ścieżkami i zdobywamy pkt 3 - róg ogrodzenia.

Dalej trochę zjazdów do Kamyka, wbijamy się na również dobrze mi znaną drogę do Grodziska w Chrostowej, gdzie znajduje się kolejny punkt. Na miejsce dojeżdżamy bez problemu, ale samo szukanie lampionu zajmuje nam chwilkę, po chwili już podbijamy pkt 13 - miejsce po zamku. Tu decydujemy się na ryzykowny krok, a mianowicie zejście stromym stokiem do drogi. Wiem, że droga jest blisko, wiele razy jadąc drogą widziałem w pobliżu ścieżkę pod górę, ale niestety nie udaje nam się na nią trafić, jakoś schodzimy, ale na pewno nie było to łatwe zadanie.

Następnie pędzimy do Sobolowa, czeka nas podjazd szosowy pod Zonię, jak zwykle na tej górze jest ciężko, nawet na dość lekkich górskich przełożenia. W końcu jednak zdobywamy szczyt i rozpoczynamy terenowy zjazd do Cichawki na którym znajduję się pkt 9 - skrzyżowanie. Po kilku minutach podbijamy punkt i zjeżdżamy dalej przez Cichawkę do Wieruszyc, dalej do drogi na Łapanów, odbijamy na Leszczyny, a po kilku minutach skręcamy na Trzcianę, jadąc już coraz wyraźniej pod górę.

W Trzcianie rozpoczynamy podjazd w kierunku Kamionnej, potem zjazd, skręcamy w boczną drogę i rozpoczynamy kolejny, tym razem bardzo stromy podjazd pkt 16. Początkowo jedziemy po asfalcie, mimo to stromizna jest duża i ja coraz wyraźniej odczuwam zmęczenie, o ile na poprzednich podjazdach podjeżdżałem pierwszy, teraz zaczynam zostawać. W końcu zdobywamy punkt widokowy, jedziemy kawałek grzbietem i stromym wąwozem zjeżdżamy w dół. Dojeżdżamy do rzeczki i zaczynamy strome podejście do góry, na domiar złego okazuje się, że nie trafiliśmy na tą ścieżkę co trzeba, przedzieramy się przez las, potem przez pola i w końcu musimy się kawałek wrócić do pkt 16 - skrzyżowanie. Pod punktem widać, piękną ścieżkę w dół, tylko w którym momencie ją zgubiliśmy?

Z punktu 16 kawałek zjeżdżamy, ale potem musimy znów podjeżdżać do Starych Rybich, w nagrodę następuję kilku kilometrowy piękny zjazd aż do aż do samej Tarnawy, skąd ruszamy do pkt 7 - rozstaje. Początkowo idzie nam dobrze, ale w końcówce musimy podejść bardzo stromą leśną ścieżką, punkt zdobywamy, ale zaplanowany przez nas zjazd do Słupi jakoś nie do końca nam wychodzi. Ścieżki w lesie nie do końca się zgadzają, a podjęta przez nas próba powrotu na właściwą ścieżkę, kończy się tylko stratą czasu i powrotem na szeroką szutrówkę prowadzącą pod szkołę w Słupi. W końcu zjeżdżamy pod szkołę i znów podjeżdżamy do szczytu w Krasnych Lasocicach, potem na szczęście długi zjazd do centrum i przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów.

Powiem szczerze, że w tym miejscu na 53 km miałem w zasadzie dość, postanowiłem jeszcze jechać w Wojtkiem na kolejny punkt na Górze Św. Jana, ale w zasadzie byłem już przekonany, że dziś nie zrobię, całej trasy. Podjazd pod Górę Św. Jana jeszcze mnie w tym przekonaniu utwierdził, podbiliśmy szybko pkt 15 - róg cmentarza i wróciliśmy pod kościół, gdzie widzieliśmy odpoczywających Zdezorientowanych. Jak się okazało to miejsce wypadało mniej więcej w połowie trasy i po chwili pod kościołem pojawiło się jeszcze kilku zawodników jadących z obu kierunków. Po rozmowie z Zdezorientowanymi dowiedzieliśmy się, że do pokonania mamy jeszcze jakieś 66 km i 1300 m przewyższenia (już pokonaliśmy 62 km i 1300 m przewyższenia) po tej wiadomości uznałem, że nie jadę na znajdujący się dość daleko i trudny do zdobycia pkt 14 - bufet. Wojtek jednak chciał dalej walczyć, więc w tym miejscu się rozstaliśmy i Wojtek ruszył na pkt 14, a ja zdecydowałem się ściąć trasę pomijając pkt 14 i pkt 4, ruszyłem w dół do pkt 8.

Po rozstaniu w Wojtkiem najpierw miałem piękny zjazd przez Krzesławice i Zegartowice (miejsce zamieszkania Rafała Majki, który właśnie rozpoczynał walkę o podium Vuelty), ale zaraz potem zacząłem podjeżdżać w kierunku Komornik i momentalnie poczułem się słabo. W Komornikach odbiłem na Mierzeń a po chwili skręciłem w kierunku pkt 8 - szczyt, zrobiło się stromiej a ja ledwo jechałem, pomyślałem sobie nawet, że mogę mieć problem z przejechaniem pozostałych punktów. Jakoś jednak punkt zdobyłem i następnie ruszyłem długim zjazdem do drogi Wiśniowa Dobczyce, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę na pkt 2.

Punkt 2 znów był położony na szczycie, co prawda prowadziła do niego dość dobra (z mapy nie do końca to było wiadomo), ale stroma droga. Na jednym z bardziej stromych momentów, złapał mnie mocny skurcz, musiałem się zatrzymać i rozmasować nogę. W końcu jednak do punktu się dotoczyłem i w końcówce na piechotę szczyt zdobyłem.

Dalej nastąpił ostry zjazd do Kornatki, ale już po chwili znów się wspinałem, by chwili znów zjeżdżać i w końcu ponownie podjeżdżać. W zasadzie wiedziałem, że ta droga będzie właśnie tak wyglądać, bo kiedyś jechałem tędy z żoną do Myślenic. Punkt nr 1 - wieża widokowa, zdobyłem wraz z późniejszą zwyciężczynią w kategorii kobiet - była w tym samym miejscu co ja, ale ze wszystkimi punktami:) Pod wieżą się rozstaliśmy, bo ja postanowiłem iść podziwiać widoki, a ona pognała po zwycięstwo.

Na dojeździe do następnego punktu znów sekwencja zjazd, podjazd, zjazd. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu żeby uzupełnić bidon, a następnie ruszyłem na pkt 11 - stara droga. Punkt zdobyłem przez teren szkoły z internatem, przechodząc przez dziurę w płocie, w okolicach punktu zrobiłem znów parę fotek zalewu dobczyckiego i po podbiciu punktu ruszyłem do centrum Dobczyc.

Nie wiem dlaczego narysowałem sobie pkt 6  - brzeg rzeki, korzeń, jako punkt po drugiej stronie Raby. Przejechałem więc przez most i skręciłem na drogę wzdłuż rzeki, ale że ten punkt jako jedyny posiadał rozjaśnienie na zdjęciu satelitarnym, a ja tak miałem zagiętą mapę, że tego rozjaśnienia nie widziałem, więc zatrzymałem się przełożyć mapę. Patrzę, a punkt jest jednak po drugiej stronie rzeki, wróciłem więc przez most i pojechałem tym razem właściwą drogą. Dojechałem do ogródków działkowych, skręciłem na ścieżkę wzdłuż rzeki i drugim odbiciem ruszyłem ku brzegowi rzeki, rower porzuciłem na ścieżce i ruszyłem szukać punktu. Chodziłem chwilę po kamienistym brzegu Raby i jakoś punktu nie mogłem znaleźć, zacząłem więc wracać po rower i nagle zobaczyłem punkt, który znajdował się na zboczu skarpy w miejscu gdzie wyszedłem na brzeg, podbiłem i pojechałem dalej.

Dochodziła godzina 17:00 a ja do mety miałem już tylko kilka kilometrów i jeden punkt do zdobycia, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie popełniłem błędu odpuszczając walkę o immortal, jednak zaraz potem przypomniałem sobie jak cierpiałem na dojeździe do 8 i 2, a poza tym na odwrót i do tamtych punktów i tak już było zdecydowanie za późno, więc po prostu pojechałem do mety. Ostatni teoretycznie łatwy punkt nr 12 - ambona, sprawił mi trochę problemów. Najpierw coś mi się nie podobała szeroka droga prowadzącą w kierunku punktu i próbowałem szukać wąskiej ścieżki zaznaczonej na mapie. Potem przejechałem koło zwalonej ambony, gdzie znajdował się punkt i pojechałem dalej. Dopiero potem przypomniałem sobie jak Zdezorientowani mówili, że punkt jest przy trzeciej, przewróconej ambonie, oni jechali z przeciwnej strony, więc dla mnie to powinna być pierwsza ambona, wróciłem się więc i podbiłem ten ostatni dla mnie punkt na trasie.

Pozostał mi już tylko dojazd do mety, na której zameldowałem się godzinie 17:34.

Mapa i galeria


Łapczyca - Szczawnica

Niedziela, 30 sierpnia 2015 | dodano:04.09.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie
  • DST: 130.38 km
  • Czas: 05:58
  • VAVG 21.85 km/h
  • VMAX 65.40 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 165 ( 88%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie: 3462 kcal
  • Podjazdy: 2091 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Koniec wakacji trzeba było specjalnie uczcić, a że akurat miałem wolną niedzielę postanowiłem zrobić poważną wycieczkę rowerową. Początkowo plan był taki, żeby pojechać z Krzyśkiem i Izą samochodem do Szczawnicy, a na miejscu zrobić pętlę przez przełęcz nad Tokarnią (Słowacja), Czerwony Klasztor, Niedzicę i przełęcz Knurowską (od Knurowa). Jednak potem wpadłem na bardziej szalony pomysł pojechania do Szczawnicy na rowerze z Łapczycy, podjechania pod przełęcz Knurowską (od Ochotnicy Dolnej), a następnie przez Niedzicę do Szczawnicy skąd miał mnie zgarnąć Krzysiek.

Wycieczka dość wymagająca, choć jak się wydawało dość realna do zrealizowania, nie wziąłem pod uwagę jednak faktu, że niedziele będzie mega upał, który skutecznie trasę jeszcze utrudni. Z Łapczycy ruszyłem około godziny 9, ponieważ miałem do pokonania prawie 2000 m przewyższenia, to uznałem, że na początek należy pojechać ostrożnie. Do Bochni pojechałem więc DK94, gdzie miałem w miarę delikatny podjazd, następnie zjazd w kierunku centrum i kolejny podjazd w kierunku Nowego Wiśnicza. Na tym podjeździe po raz pierwszy dzisiaj zobaczyłem 2 cyfrowe wartości nachylenia podjazdu. Po serii podjazd, zjazd, podjazd, zjazd dojechałem do Nowego Wiśnicza, gdzie zrobiłem kilkuminutową przerwę, na liczniku miałem dopiero 10 km, a już powoli odczuwałem zmęczenie.

Po przerwie ruszyłem na Połom Wielki w zasadzie cały czas wspinając się pod górę, w Połomiu osiągnąłem wysokości ponad 400 m npm i ruszyłem w dół do Muchówki, potem lekki podjazd (po pokaniu którego zobaczyłem cel mojej kolejnej wspinaczki - przełęcz Widoma) i znów ostro w dół do Łąkty Dolnej na wysokość tylko 275 m npm. Z tego miejsca rozpoczął się kolejny, pierwszy naprawdę poważny dzisiejszy podjazd czyli wspinaczka na Widomą w Rozdzielu (535 m npm). Do Żegociny podjazd jest w miarę łagodny, ale i tak można się zmęczyć, w Żegocinie zatrzymałem się na chwilę, pogadałem z Krzyśkiem, który właśnie zamierzał ruszyć samochodem do Szczawnicy i po chwili ruszyłem na właściwą część podjazdu. Po wyjeździe z Żegociny robi się stromiej, ale naprawdę stromo jest dopiero w Rozdzielu, najgorsze są ostatnie metry podjazdu stromizna waha się w granicach 10-12%. Po pokonaniu podjazdu zrobiłem kilka minut przerwy na punkcie widokowym na fotografowanie.

Podjazd Przełęcz Widoma od Łąkty Dolnej: dystans 7,8 km; przewyższenia 239 m; średnie nachylenie 3,7%, max 12,1%; czas: 26:43; średnia 17,5 km/h (dane z ridewithgps).

Po podjeździe miałem zjazd do Laskowej, niestety nie jest to zjazd na którym można odpocząć, droga dziurawa, nierówna, z któtkimi podjazdami, więc niestety nie specjalnie odetchnąłem po trudach jazdy w górę. Zjechałem do doliny Łososiny i po przejechaniu rzeki, praktycznie od razu musiałem znów jechać pod górę. Co prawda dojazd do centrum Limanowej, ciężko klasyfikować jako podjazd, ale fakt, jest taki, że w zasadzie bez przerwy trzeba jechać pod górę. W rezultacie, jak dotarłem do rynku w Limanowej to znów musiałem odpocząć, zrobiło się już bardzo gorąco, więc skorzystałem z wody w fontannie, żeby się trochę schłodzić. Niestety na limanowskim rynku, nie znalazłem sklepu, w którym mógłbym uzupełnić pusty już bidon, więc ruszyłem w kierunku Starej Wsi z nadzieją, że tam znajdę otwarty sklep. Z rynku w Limanowej zaczął się kolejny poważny dziś podjazd czyli wspinaczka na Przełęcz pod Ostrą. Sklep znalazłem dość szybko, zakupiłem picie i banana, i po chwili ruszyłem dalej.

Początkowe kilometry podjazdu prowadzącego przez Starą Wieś nie są jakieś strasznie trudne, choć stromizna jest zauważalna, pod dojechaniu do pierwszego ostrego zakrętu zabezpieczonego metalową barierą żarty się jednak kończą i zaczyna się poważny podjazd ze stromizną 6-8%. Kolejne 4,5 km to naprawdę ciężki podjazd, na szczęście w większości droga prowadzi las. Kiedyś już jechałem ten podjazd, ale wtedy przyjechałem do Limanowej samochodem i dopiero stamtąd ruszyłem rowerem pod górę, wtedy wydawało mi się, że ten podjazd nie jest specjalnie trudny, dziś jednak było całkiem inaczej. Zanim dojechałem do podjazdu pokonałem już ponad 40 km i kilkaset metrów w pionie, do tego upał i to wszystko sprawiło, że podjazd okazał się bardzo ciężki. Powiem szczerze, że w pewnym momencie miałem już dość i do szczytu dojechałem w zasadzie już tylko siłą woli. Ten trudniejszy odcinek podjazdu ma średnie nachylenie 5,9%, a maksymalne 9,3%, jest jednak kilometr ponad 7,5% - nie ma więc bardzo stromo, ale są dłuższe odcinki dość strome.

Podjazd Przełęcz pod Ostrą z Limanowej: dystans 10,9 km; przewyższenia 406 m; średnie nachylenie 4,2%, max 9,3%; czas: 43:20; średnia 15,1 km/h (dane z ridewithgps).

Na szczęście z Ostrej można już sobie naprawdę pozjeżdżać:) Do Kamienicy mknąłem ponad 50 km/h, potem do Zabrzeża już wolniej, ale jeszcze ciągle w dół, dopiero po dojechaniu drogi 969 prowadzącej do Krościenka nad Dunajcem, zacząłem jechać po płaskim a potem nawet lekko pod górkę. Tą ruchliwą drogą na szczęście nie jechałem zbyt długo i po kilku kilometrach dojechałem do skrętu na Ochotnicę Dolną. W zasadzie chciałem zdobyć Przełęcz Knurowską od strony Knurowa drogą 34 zakrętów, ale jadąc rowerem z Łapczycy dojeżdżałem do drugiego końca tego podjazdu, jeszcze domu planowałem, że może wjadę od Ochotnicy, następnie zjadę i znowu podjadę, ale gdy dojechałem na miejsce, to już widziałem, że nie mam na to siły. Na liczniku miałem już 72 km i 1100 m przewyższenia, była godzina 13, było mega gorąco (37 stopni) a ja byłem już mocno zmęczony. Postanowiłem, więc poczekać na Krzyśka i Izę i pojechać pod górę z nimi, zadzwoniłem, ale okazało się, że dojadą do mnie najwcześniej za 30 minut, więc postanowiłem pojechać sklepu, który zdaniem Krzyśka był gdzieś w połowie podjazdu (10 km dalej), tam uzupełnić zapasy i poczekać na resztę.
Ruszyłem, więc pod mający 19 km podjazd na Przełęcz Knurowską. Początkowo podjazd jest bardzo delikatny 1-2%, mimo to jechało mi się dość ciężko, było upalnie i kręciło mi się źle. Gdy po 6 km dojechałem do budki z lodami to postanowiłem się zatrzymać i lekko schłodzić organizm. Zjadłem lody, ochłodziłem się rzece, ale ponieważ Krzyśka i Izy ciągle nie było, to postanowiłem jednak jechać do sklepu. Jak się okazało sklep był nie 4 km dalej, a ledwie 300 metrów od budki lodami, nadszedł więc czas na dłuższy postój. Tak się złożyło, że czekałem ponad godzinę, pozwoliło mi to na dłuższy odpoczynek, którego w pierwszej części dzisiejszego dnia wyraźnie mi brakowało. W końcu już trójkę ruszyliśmy dalej. Przez mniej więcej 5 km jechałem na końcu peletonu, jednak jak dojechaliśmy do Ochotnicy Górnej i zrobiło się trochę stromiej, to uznałem, że nadszedł czas na jazdę własnym tempem.

Szybko zostawiłem Krzyśka i Izę, jadących na rowerach górskich i pojechałem do przodu. Przez wieś jechało mi się jeszcze miarę dobrze, ale upał strasznie dawał w kość. Na jakiś kilometr przed przełęczą wjechałem do lasu, poczułem lekką ulgę od słońca, ale za to zrobiło się naprawdę stromo - na ostatnim kilometrze średnie nachylenie to prawie 5% (maks. 6,5%) co biorąc pod uwagę jazdę w upale, oraz fakt, że już od kilkunastu kilometrów kręcimy pod górę, to końcówka podjazdu może dać mocno w kość. Ostatnie metry przed przełęczą to znowu wyjazd na otwarty teren, na przełęczy było gorąco jak w piekle, więc szybko podjąłem decyzję, żeby zjechać trochę do lasu i tam poczekać na resztę peletonu. Okazało się, że musiałem czekać dobrze ponad 20 minut, ale w końcu wszyscy razem zdobyliśmy przełęcz i ruszyliśmy w dół drogą 34 zakrętów. Ten zjazd był szybki i piękny, ale tak naprawdę to chciałby tędy pojechać pod górę, dziś już nie dałem rady, ale jeszcze kiedyś spróbuję.

Podjazd Przełęcz Knurowska z Ochotnicy Dolnej: dystans 19,1 km; przewyższenia 430 m; średnie nachylenie 2,4%, max 6,5%; czas: 1:05:33; średnia 17,6 km/h (dane z ridewithgps).

Po zjeździe i przecięciu drogi 969 ruszyliśmy na Niedzicę, po drodze zrobiliśmy mały postój na kąpielisku na rzecze Białka, gdzie trochę się ochłodziliśmy. Później już w palącym słońcu ruszyliśmy na podjazd w Falsztynie. Krzysiek i Iza reklamowali ten podjazd jako bardzo trudny, było mega gorąco, a ja miałem już na liczniku ponad 100 km, więc początek podjazdu pojechałem powoli za Krzyśkiem. Jednak w pewnym momencie Krzysiek zaczął redukować biegi w swoim góralu, a ja nie miałem już czego zrzucić, więc powolutku, ale jednak szybciej niż reszta ruszyłem do przodu. Sam podjazd nie był znowu taki strasznie ciężki, choć pokonywany w takim upale, mógł na pewno dać w kość.
Podjazd Falsztyn z Frydmana: dystans 2,87 km; przewyższenia 123 m; średnie nachylenie 4,5%, max 7,9%; czas: 12:17; średnia 14,0 km/h (dane z ridewithgps).
Z Falsztynu zjechaliśmy do Niedzicy, gdzie zrobiliśmy przerwę na obiad. Po obiedzie mieliśmy się rozstać, Krzysiek i Iza mieli pojechać do Czerwonego Klasztoru i tam wzdłuż Dunajca dojechać do Szczawnicy, ja musiałem pojechać pod górę w kierunku Czorsztyna i szosą przez Krościenko dojechać do Szczawnicy. Zarazem dojechaliśmy jeszcze do Sromowców Wyżnych, gdzie ja musiałem zboczyć z trasy żeby zakupić picie na dalszą jazdę, sklep znajdował się na trasie Krzyśka i Izy, ale nie na mojej. Musiałem więc odbić jakieś 500 metrów z mojej trasy i może nie byłoby tragedii gdyby nie fakt, że droga prowadziła w dół, więc z powrotem musiałem podciągnąć pod górkę ze stromizną prawie 10%. Następnie kontynuowałem podjazd drogą na Czorsztyn, jechałem powoli wyraźnie już zmęczony, na szczęście podjazd nie był bardzo stromy i jakoś wmęczyłem pod górkę.

Podjazd Hałuszowa ze Sromowców Wyżnych: dystans 4,56 km; przewyższenia 172 m; średnie nachylenie 4,3%, max 7,9%; czas: 20:40; średnia 17,1 km/h (dane z ridewithgps).

Na szczęście to była już ostatnia wspinaczka dzisiejszego dnia, ze szczytu ruszyłem mocno w dół, początkowo po kiepskim asfalcie, ale potem było już lepiej. Ostro zjeżdżałem aż do skrzyżowania z drogą 969, potem musiałem już pedałować, ale w sumie dalej jechałem w dół. Od Krościenka do Szczawnicy się wypłaszczyło, momentami było nawet chyba lekko pod górę, ale jakoś dojechałem do samochodu Krzyśka. Po kilku minutach dojechali Krzysiek i Iza i ruszyliśmy do domu.

Dzisiejsza wycieczka była udana, choć bardzo trudna. Co prawda sam dystans nie powala i wiele razy pokonywałem dłuższe odcinki, jednak jeśli do podsumowania dołożymy 2091 m przewyższenia i upadł rzędu 35 stopni to trasa zrobiła się strasznie trudna. Bardziej męczący był mój odcinek dojazdowy, który pokonałem dość szybko, mało odpoczywając. Później gdy już jechałem z Krzyśkiem i Izą to nie podkręcałem już tak tempa i miałem zdecydowanie więcej przerw w jeździe podczas których mogłem odpocząć. Niestety mimo zmiany roweru i większej liczby treningów na szosie, dalej daleko mi do szosowców. Na dłuższych podjazdach brakuje mi przełożeń, kadencja mi spada i w rezultacie ledwo kręcę. O mały włos nie pokonała mnie przełęcz pod Ostrą, gdzie stromizna dochodzi ledwo do 8%, a ja w końcówce już ledwo kręciłem. Pod Przełęcz Knurowską było łatwiej, choć w końcówce też już miałem trochę dość. Na krótszych podjazdach było trochę lepiej, choć zbyt szybko też ich nie jechałem. Sprawdziłem sobie nawet, że kiedyś jadąc na crossie pod Ostrą wyjechałem szybciej niż dziś na szosówce, co prawda warunki były całkiem inne, ale jednak fakt jest taki, że na szosówkę jestem po prostu za słaby.

Mapa i galeria wycieczki

Brzesko, Bocheniec, Gwoździec

Niedziela, 2 sierpnia 2015 | dodano:04.08.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie
  • DST: 100.49 km
  • Czas: 04:07
  • VAVG 24.41 km/h
  • VMAX 58.50 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • HRmax: 170 ( 90%)
  • HRavg 137 ( 73%)
  • Kalorie: 2275 kcal
  • Podjazdy: 1233 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Na niedzielę zaplanowałem sobie dłuższą wycieczkę szosówką do Brzeska, gdzie chciałem zdobyć Bocheniec z obu stron. Wcześniej musiałem zawieść Emilkę do babci w Łapczycy, więc na trasę wyruszyłem dopiero około 9:40. Zapowiadali upał, tym czasem było słonecznie ale nie specjalnie gorąco.

Z Łapczycy drogą 94 dojechałem do Bochni, gdzie ulicą Brzeźnicką zaatakowałem pierwszy dziś podjazd na trasie. Do Brzeska miałem jechać trasą pogórza, zaliczając pod drodze kilka mniejszych górek, które miały być treningiem przed podjazdem na Bocheniec. Na podjeździe do Brzeźnicy już się trochę męczyłem, podjazd ma 1,7 km, 83 m pod górę, średnie nachylenie 5,1%, maksymalne 9,1%. Może nie jest to jakiś mega trudny podjazd, ale zmęczyć się można. Dalej zjazd pod drewniany kościół w Brzeźnicy i znów pod górę do Poręby Spytkowskiej. Początkowo stromizna, nie jest zbyt wielka, ale ciągle wdrapujemy się pod górkę, jednak pod sam koniec podjazdu robi się na prawdę stromo: podjazd ma 2,8 km, 89 m pod górę, średnie nachylenie 3,6%, maksymalne 8,7%. W nagrodę za tą walkę z podjazdami przez najbliższe kilka kilometrów głównie zjeżdżałem. Przed Brzeskiem wybrałem boczną drogę dojazdową i wyjechałem na skrzyżowaniu od razu z DK94.

Do Jadownik postanowiłem jechać właśnie starą "czwórką", było szerokie pobocze, poza tym ruch samochodowy w niedzielę rano był niewielki, więc jechało się całkiem przyjemnie. W pewnym momencie przejechałem koło znaku Tarnów - 29 km, przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, czy nie jechać DK94 do Tarnowa, ale ostatecznie postanowiłem trzymać się wcześniejszego planu i po kilku kilometrach jazdy dojechałem do podnóża podjazdu na Bocheniec.

Skręt w prawo i od razu ruszyłem pod górę, pierwsza trudność to stroma ścianka w kierunku kościoła w Jadownikach, ale potem się wypłaszcza i jedziemy bez wysiłku. Po kilkuset metrach stromizna rośnie do 7% i tak trzyma przez dłuższy odcinek, schody zaczynają się na ostrym zakręcie ogrodzonym solidną barierą, gdzie na liczniku pojawiają wartości powyżej 10%. Jednak najgorzej jest samej końcówce podjazdu gdzie najpierw przez dłuższy odcinek mamy 12% nachylenia, a potem na licznik wskakują nawet wartości 15%. Podjazd kończy się na przy znaku Porąbka Uszewska na skrzyżowaniu z drogą dojazdową do zabytkowego kościółka św. Anny na szczycie Bocheńca, ja jednak pojechałem od razu w dół do Porąbki Uszewskiej.

Podjazd Bocheniec od Jadownik: dystans 3,0 km; przewyższenia 154 m; średnie nachylenie 6%, max 15%; czas: 12:23; średnia 14,7 km/h (dane z ridewithgps).

Stromym zjazdem bardzo szybko zjechałem pod kościół w Porąbce Uszewskiej, akurat trafiłem na koniec mszy, więc zrobiłem mały postój pozwalając rozjechać się wszystkim samochodom. W domu narysowałem sobie przejazd jeszcze przez jedną górkę w okolicy, ale jak teraz zacząłem patrzeć na mapę, to coś moja pętla zaczęła wydawać mi się strasznie długa. Do tego pogoda była coś niewyraźna, niebo było mocno zachmurzone, temperatura ledwo przekraczała 20 stopni, a ja nie wziąłem ze sobą nic przeciwdeszczowego. Już w zasadzie miałem wracać, gdy końcu stwierdziłem, raz kozie śmierć jadę dalej.

Ujechałem kilkaset metrów do Dołów i gdy zobaczyłem drogę, która miałem się wspinać, to znów zacząłem zastanawiać się nad powrotem, ale ostatecznie ruszyłem pod górę. Okazało się, że odcinek, którego się tak przestraszyłem nie był znowu taki straszny - podjazd jest dość równy, cały czas w okolicach 7-9%, taka jazda męczy, ale nie ma ścianek na których brakuję oddechu. Tuż przed szczytem lekkie wypłaszczenie i widok na zalesiony szczyt, w końcówce jeszcze stroma ścianka dochodząca do 10-11% i rozpoczynamy zjazd do Łysej Góry.

Podjazd Łysa Góra od Dołów: dystans 2,5 km; przewyższenia 138 m; średnie nachylenie 6,3%, max 11,7%; czas: 11:12; średnia 13,2 km/h (dane z ridewithgps).

Gdy zjechałem do Łysej Góry zorientowałem się, że domu na komputerze planowałem tą trasę trochę inaczej, z tego miejsca mogłem co prawda jechać do Dębna i dalej dość płaską trasą wrócić do domu, ale stwierdziłem, że jednak pojadę dalej przez górki. Efektem tej decyzji był znów dość solidny podjazd od Jaworska, który ponownie dał mi ostro w kość.

Podjazd Jaworsko od Łysej Góry: dystans 2,15 km; przewyższenia 109 m; średnie nachylenie 5,4%, max 8,5%; czas: 9:21; średnia 13,8 km/h (dane z ridewithgps).

Potem na szczęście długa sekwencja zjazdów na której mogłem odpocząć, dalej kilka kilometrów po płaskim i dojechałem do drogi na Melsztyn w Gwoźdźcu. Czekał mnie kolejny podjazd, który początkowo wyglądał dość niewinnie, ale potem zrobiło się stromiej, górka zdawała się nie kończyć, do tego asfalt był bardzo kiepski. Ostatecznie wyszło na to, że wspinałem się prawie 4 km i znów podjechałem ponad 100 w pionie, co prawda w porównaniu z wcześniejszymi podjazdami, ten był raczej łatwy, ale ja już byłem zmęczony więc trochę go odczułem. Z Gwoźdźca przez Niedzwiedza i Łoniową wróciłem ponownie do Dołów w miejsce gdzie rozpocząłem moją górską pętle a po chwili byłem znowu w Porąbce Uszewskiej.

Po krótkiej wizycie w sklepie ruszyłem ponownie pod Bocheniec, tym razem z drugiej strony. Na tej górce już kiedyś byłem i wtedy dwa razy na podjeździe musiałem się zatrzymać, dziś więc trzeba było poprawić tamten przejazd. Nie było jednak łatwo, stromo jest już od pierwszych metrów podjazdu stromizna waha się pomiędzy 7-11% i nie odpuszcza ani na chwilę. Najgorzej jest na dość długiej prostej ściance pod górę gdy dojeżdżamy do widocznych już domów, tam stromizna jeszcze dociska osiągając nawet wartość 13%. Potem na szczęście jest odcinek zjazdu na którym możemy sobie lekko dychnąć, końcówka do znaku Jadowniki znów pod górę, ale nie ma już takich ekstremalnych stromizn. Po dojechaniu do skrzyżowania tym razem skręciłem na szczyt Bocheńca pod zabytkowy kościołek, jednak podjazd liczę tylko do skrzyżowania.

Podjazd Bocheniec od Porąbki Uszewskiej: dystans 2,1 km; przewyższenia 150 m; średnie nachylenie 7,8%, max 13,2%; czas: 10:41; średnia 12,0 km/h (dane z ridewithgps).

Po tym podjeździe miałem już dość górek na dziś, na szczycie Bocheńca zrobiłem sobie dłuższy postój. Jednak gdy tak siedziałem to moje głowie zaczął świtać pomysł przejechania dzisiaj 100 km. Do tej pory jeszcze nigdy nie zrobiłem setki na szosówce. To dość dziwne, wiele razy przekraczałem setkę na crossie, raz nawet przekroczyłem na nim nawet 200 km. Kilka razy zrobiłem setkę również na góralu, a na rowerze najbardziej stworzonym do pokonywania długich dystansów, nigdy nie zrobiłem więcej niż 80 km. Na początek jednak zrobiłem zjazd od Brzeska, gdzie na rynku zrobiłem postój na lody i zacząłem obmyślać jakby tu zrobić dziś setkę. Na liczniku miałem 65 km i ponad 1000 m przewyższenia. Do Łapczycy z Brzeska jest jakieś 22 km, co dałoby w sumie 87 km, należało więc wydłużyć trasę o te 13 km. Wpadłem na pomysł, że za Brzeskiem odbiję na Okulice co powinno dać ponad 100 km.

Z Brzeska na węzeł autostradowy, i tam wyjazd w kierunku Jodłówki, ale zamiast prosto pojechałem w prawo na Okulice, gdzie zgodnie ze znakami miało być 8 km. Mimo sporego zmęczenia do Okulic dojechałem dość sprawnie i szybko. W Okulicach skręciłem na Bogucice i tu trochę wyhamował mnie wiatr, ale przejechałem 4 km i odbiłem na południe w kierunku Bochni. W Mikluszowicach zdecydowałem się przekroczyć Rabę po kładce pieszej i dojechać do Bochni wzdłuż Puszczy Niepołomickiej. W Baczkowie pod sklepem zrobiłem mały postój na uzupełnienie zapasów płynów w bidonie, poza tym potrzebowałem sobie odpocząć bo miałem już lekko dość. Przez Proszówki jechało się dość ciężko, słońce grzało już na całego, zawiewało mi z boku, do tego narastało zmęczenie, a perspektywie miałem jeszcze solidny podjazd w Bochni. Dojechałem do Bochni i już bez odpoczynku ruszyłem pod górę, drogą od cmentarza na Osiedle Niepodległości, jechało mi się dość ciężko, ale wyjechałem na górę dość sprawnie, potem jeszcze przez osiedle i końcówka pod górę na Górny Gościniec. Cały czas patrzyłem na licznik i wyszło mi, że setkę przekroczę już w Łapczycy. Setka na liczniku przeskoczyła mi w Łapczycy pod sklepem "U Donalda", uznałem więc, że jest to dobre miejsce żeby się zatrzymać i kupić sobie loda. Na koniec dojazd do domu teściowej, ostatecznie przejechałem dziś 100,5 km i aż 1233 m przewyższenia.

Wycieczka udana, pogoda dopisała, sił wystarczyło i zrobiłem solidny trening. Pokonałem kilka dość trudnych podjazdów, co prawda podjechałem je raczej wolno (na Stravie prawie na każdym jestem w ostatniej piątce), ale poradziłem sobie i mogę być zadowolony. Dodatkowym plusem jest fakt, że nowe ustawienia roweru spisują się dość dobrze, zrobiłem 100 km i przyjechałem bez jakiś bólów wynikających ze złej pozycji na rowerze. Co więcej przyjechałem nawet nie jakoś specjalnie zmęczony, co prawda na ostatnich 20 km trochę mi się już jechać nie chciało, ale po jeździe czułem się całkiem dobrze.

Mapa i galeria

Częstochowa - Olkusz

Sobota, 4 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 108.46 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:56
  • VAVG 18.28 km/h
  • VMAX 50.90 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • HRmax: 165 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie: 3811 kcal
  • Podjazdy: 1113 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień na większej wyprawie to zwykle dla mnie dzień kryzysu, przydałaby się więc trasa łatwa albo krótka, a ja tymczasem mam zaplanowane przeszło 100 km do Olkusza. Spod Jasnej Góry ruszam około 7:30, przejeżdżam kilka kilometrów przez strefę przemysłową i od razu czuję, że jedzie mi się źle. Po pierwsze jest lekko pod wiatr, po drugie czuję straszny dyskomfort na styku z siedzeniem. To efekt przeszło 7 godzin pedałowania w upale w dniu wczorajszym, wszystko mnie boli, nogi jakoś nie bardzo kręcą i do tego to siedzenie.

Ze sporym trudem dotaczam się do Olsztyna, jadę pod zamek, jest jeszcze wcześnie, więc nikt nie pobiera jeszcze opłat. Wchodzę na zamkowe wzgórze i oglądam piękne widoki ze szczytu, ostatnio byłem tu w 2011 roku z żoną, też w piękny słoneczny dzień, choć wtedy musiałem zapłacić. Z Olsztyna jadę krajówką do Zrębic, odcinek mało przyjemny, ale za to dość szybki, a sobotę rano nie ma jakieś mega ruchu. Skręcam na Zrębice i w centrum miejscowości odwiedzam aptekę w poszukiwaniu sposobu na złagodzenie dyskomfortu na siedzeniu, maść pomaga i do końca dzisiejszego dnia już nie mam większym problemów w siedzeniem. Przejeżdżam przez Krasawę, gdzie pod wiatą robię krótką przerwę, potem jadę przez Siedlec w kierunku Złotego Potoku. Wjeżdżam w las dobrze znaną mi i sprawdzoną drogą, na początku ciężko, wspinam się pod górę z minimalną prędkością, ale po chwili już jadę swobodnie dalej.
Docieram do Trzebniowa i gdy widzę przed sobą kolejny podjazd robi mi się jakoś słabo, zatrzymuję się pod drzewem i chwilę odpoczywam. Po przerwie pokonuję podjazd w miarę bez problemu, ale dość wolno. Potem skrót przez las do Lutowca i dalej na Mirów, gdzie pod zamkiem znowu robię krótki postój pod drzewem. W tym momencie mam na liczniku jakieś 46 km i czuję coraz mocniejsze zmęczenie, robi się też upalnie, postanawiam więc, że spróbuję poszukać noclegu gdzieś wcześniej np. Domaniewicach.

Po chwili dojeżdżam do Bobolic, robię kolejną fotkę z zamkiem w tle i ruszam leśną ścieżką pod górę na Hucisko. W 2011 roku jechałem tędy w dół, dziś w zasadzie liczyłem się z możliwością pchania roweru, ale wybieram jednak tą drogę bo jest po prostu najkrótsza. Mimo piasku na początku trasy i sporej stromizny pod koniec udaję mi się jednak wjechać na rowerze. W Hucisku na szczycie robię fotki widocznej na horyzoncie Góry Zborów i ruszam właśnie w jej kierunku do Podlesic. Po kilkunastu minutach walki jestem na miejscu, to właśnie tu zgodnie z planem PTTK miała być baza wypadowa na Częstochowę - na moim liczniku jest 55 km, więc odległość taka w sam raz na jeden dzień jazdy tam i z powrotem.

Ja jadę jednak dalej, do końca drogi w Podlesicach i dalej już przez las po piachu w kierunku zamku Bąkowiec w Morsku. Pod sam zamek muszę podjechać stromą, mocno nierówną drogą, ale mimo wszystko jakoś daję radę. Pod zamkiem znów postój, piję colę i patrzę większą grupę rowerzystów, którą wjechała sobie pod zamek drugiej strony, potem patrzę na samochody osobowe, stojące na parkingu pod zamkiem, przecież nie mogli tu wjechać tą drogą co ja przyjechałem, postanawiam więc wypróbować drogę w kierunku Morska. Na początek lekko pod górę po asfalcie, potem w dół dalej po asfalcie, dopiero na wysokości Morska moją asfaltówka odbija w lewo, mi jednak najkrócej jest jechać na wprost, droga szutrowa nie wygląda najgorzej, więc jadę, w końcówce trochę piachu, ale w zasadzie bez problemu wyjeżdżam w Skarżycach. Bez postoju jadę dalej na Żerkowice, wczoraj wspinałem się tędy w mega upale, dziś mogę sobie trochę to odbić i pędzę w dół z dużą prędkością. Dojeżdżam do Kiełkowic i skręcam na Podzamcze, niestety zjazdy się kończą i znów muszę się ostro wspinać w mega upale.
Pod zamek Ogrodzieniec ledwo dojeżdżam, siadam kupuję sobie obiad i robię dłuższą przerwę. Po przerwie podjeżdżam jeszcze pod sam zamek i robię fotkę. Siadam sobie w cieniu i dzwonię do Domaniewic do poszukiwaniu noclegu, tu jednak niemiła niespodzianka, wolnych miejsc brak. Na liczniku mam niecałe 80 km, mógłbym spróbować zanocować na Podzamczu, ale wtedy jutro musiałbym przejechać dobrze ponad 100 km. Dzwonię, więc do Olkusza i tam bez problemu jest wolny nocleg, ale to oznacza, że dziś muszę jeszcze trochę pokręcić.
Ruszam więc pod górę na Ryczów, ale potem w nagrodę dość sporo zjeżdżam. Zatrzymuję się na chwilę pod skałą na której szczycie znajdują się ruiny strażnicy Ryczów. Następnie skręcam na Złożeniec, tu niestety pod górę, ale potem przez dłuższy czas ciągle w dół. Dojeżdżam do leśnej drogi na Krzywopłoty, to jedzie mi ciężko, zarówno w górę jak i w dół, droga kamienista, nierówna. Przejeżdżam koło noclegu w którym nocowałem podczas wycieczki PTTK w 2012, ale pamiętam że tam było dość drogo, więc jadę dalej. Po kilku minutach jestem już pod zamkiem w Bydlinie, robię fotki pod zamkiem i później jeszcze na cmentarzu pod mogiłą legionistów z 1914 r. Kawałek dalej jest wiata, pod którą trochę odpoczywam.

Z Bydlina najpierw w dół, ale potem kolejny podjazd, pokonuję go z trudem, na szczęście potem do Jaroszowca cały czas zjeżdżam. Przez Jaroszowiec ledwo jadę, szukam jakiegoś kraniku z wodą, którą mógłbym się ochłodzić, niestety nic takiego przy drodze nie ma. Skręcam na Bogucin Duży i rozpoczynam ostatni tego dnia (tak mi się przynajmniej wydawało) podjazd, który na szczęście znajduje się w całości w lesie. Wolno ale dość sprawnie podjeżdżam, następnie zjeżdżam do Bogucina Małego i widzę przed sobą mega podjazd, lekko załamany zrzucam na najlżejsze przełożenie i powolutku wkręcam do góry w pełnym słońcu (miejscami podjazd miał 11%, przez większość dystansu 9%). Następnie zjazd i pewnie zjechałbym tak sobie do samego Olkusza, gdyby nie to, że miałem jeszcze w planach zamek Rabsztyn.

Odbijam, więc z drogi na Olkusz w kierunku widocznego w pobliżu lasu i skrótem terenowym dojeżdżam do zamku Rabsztyn. Ten zamek też był w ostatnich latach remontowany, odbudowano część murów i również na wieży na której powiewa chorągiew zrobiono taras widokowy. Mimo iż prace również nie są jeszcze ukończone, to żeby wejść na zamek trzeba zapłacić 4 zł, w zasadzie tylko za możliwość wyjścia na taras, bo wszędzie indziej stoją bariery uniemożliwiające zwiedzanie zamku. Z tarasu widok całkiem ładny, choć na zamku Smoleń były ładniejsze.
Spod zamku do Olkusza mam już tylko 5 km, jednak muszę pokonać jeszcze dwie strome ścianki, pod pierwszą wjeżdżam bardzo wolno, druga po zjeździe postanawiam wziąć z rozpędu i prawie udaje mi się dojechać na twardo na szczyt. Dalej już tylko zjazd i jestem na obwodnicy miasta, zatrzymuje się w McDonaldzie na kolacje, lodowata Fanta trochę poprawia moją formę. Szybko przejeżdżam przez miasto i kieruję się od razu do schroniska w którym mam nocować, jeszcze tylko jeden podjazd, chwila błądzenia i jestem na miejscu na liczniku 108 km.

Drugiego dnia jechałem wolno, bardzo się męcząc. Potwierdziła się teza, że to zawsze mój dzień kryzysowy, a tym razem dodatkowo pokonałem pierwsze dnia prawie maratoński dystans, do tego mega gorąc. Piłem strasznie dużo, na końcu już nawet nie mogłem pić, bardziej przydała by mi się zimna woda dla ochłody, a tu na taką niestety nie trafiłem. Na plus należy zaliczyć wypełnienie mojego planu zwiedzania zamków jurajskich, dziś odwiedziłem: Olsztyn, Mirów, Bobolice, Morsko, Podzamcze, Bydlin i Rabsztyn.

Mapa i galeria

Niepołomice - Częstochowa

Piątek, 3 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe, Jura 2015
  • DST: 159.20 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 07:14
  • VAVG 22.01 km/h
  • VMAX 63.74 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 163 ( 87%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie: 4394 kcal
  • Podjazdy: 1510 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku postanowiłem wybrać się ponownie na wyprawę rowerową do Częstochowy organizowaną przez bocheńskie PTTK. Impreza była zaplanowana na 2-5 lipca, jednak gdy się okazało, że na wyprawę pojedziemy tylko w 3 osobowym składzie, padła propozycja by trasę pokonać w 3 dni. Pierwszego dnia mieliśmy jechać z sakwami do Podlesic (około 100 km), drugiego dnia już bez bagażu pojechać do Częstochowy i wrócić do Podlesic (110-115 km) i trzeciego dnia wrócić do domu. Jakoś tydzień przed wyprawą okazało się, że na wyjazd zostało już nas tylko dwóch, zgłosiła się co prawda jeszcze jakaś kobieta ale z dwoma facetami nie chciała jechać. Przygotowałem się więc na wyjazd, a tu nagle dzień przed wyjazdem nieszczęście, mój znajomy nie da rady w piątek ze mną ruszyć na wyprawę:(, pojawiła się alternatywa w postaci wyjazdu z inną grupą w dniach 7-10 lipca, ale w środku tygodnia nie bardzo mogłem, więc koniec końców postanowiłem jednak jechać w zaplanowanym terminie.

Skoro jechałem sam, to mogłem swobodnie planować trasę, postanowiłem więc, że pierwszego dnia dojadę możliwie najkrótszą i najłatwiejszą drogą do samej Częstochowy, a potem poświęcę dwa dni na powrót już przez serce Jury. Około 7 rano ruszyłem na trasę, pierwsze kilometry doskonale znanymi mi drogami pokonywałem dość szybko. Jechałem przez Ruszczę, Dojazdów, Luborzycę i Wilków do Słomnik, już pierwsze niewielkie jeszcze podjazdy pokazały mi, że łatwo nie będzie i że będę musiał zaprzyjaźnić się z miękkimi przełożeniami. W Słomnikach zrobiłem postój na kilka fotek i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej. Postanowiłem bocznymi drogami dostać się do Miechowa, moja trasa miała zawierać dwa odcinki szutrowe i całkiem sporo niewysokich ale dość stromych górek. Pierwszy odcinek szutrowy okazał się asfaltem, więc pokonałem go bez problemu, ale kolejny odcinek był już szutrowy i strasznie nierówny, niestety na tym odcinku (chyba) przydarzyło mi się nieprzyjemne zdarzenie, zgubiłem statyw do aparatu, który miałem przytroczony do sakwy. Chwilę zastanawiałem się czy nie wrócić i go nie szukać, ale stwierdziłem, że mógł mi spać też wcześniej i nie jestem pewnym czy to było na tym szutrze, a tu droga do Częstochowy daleka, więc odżałowałem stratę i po prostu pojechałem dalej. Około godziny 10 odpoczywałem sobie na rynku w Miechowie, wcześniej zakupiłem sobie jeszcze mapę Wyżyny Miechowskiej, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.

Do Miechowa trochę sobie drogę skróciłem, ale teraz postanowiłem realizować trasę zaplanowaną przez PTTK. Pojechałem, więc najpierw do Charsznicy, a potem ruszyłem na Żarnowiec, na tym odcinku jechałem wybitnie z wiatrem, do tego teren nie był specjalnie trudny, więc dość szybko pokonałem kolejne 17 kilometrów i dojechałem do Żarnowca. Tam zatrzymałem się pod mini kopcem Kościuszki. Gdy tak sobie samotnie jechałem, to miałem sporo czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że zaplanowana przeze mnie turystyczna droga powrotna omija zamek w Smoleniu, wpadłem więc na pomysł, że zaliczę go teraz. Oznaczało to co prawda zmianę zaplanowanej trasy, ale postanowiłem pomysł zrealizować. Najkrótsza droga na Smoleń prowadziła przez las w miejscowości Udórz, co więcej w tym lesie znajdowały się ruiny zamku Udórz z XIV/XV wieku, a pod tym zamkiem jeszcze nigdy nie byłem, więc mimo spodziewanych trudności w postaci niepewnej drogi i sporych przewyższeń postanowiłem jechać.

Droga pod górę do lasu nie była specjalnie ciężka, co więcej w lesie znajdowała się szeroka, solidnie ubita droga, którą bez przeszkód dotarłem pod wzgórze na którym znajdowały się ruiny. Samo podejście okazało się mega strome, więc zostawiłem rower i poszedłem zwiedzać. Z zamku - strażnicy pozostały tylko kawałki murów, ale miejsce w którym zamek się znajdował jest naprawdę malownicze. Następnie dalej kontynuowałem jazdę w kierunku zamku Smoleń, przez las przejechałem bez problemu, ale za lasem pojawiły się poważne podjazdy. Najcięższy okazał się podjazd z Kąpieli Wielkich do Kapionek, asfalt był beznadziejny, do tego stromizna spora i coraz mocniej zaczęło dogrzewać. Potem nastąpił zjazd do drogi 794, ale później pod zamek Smoleń znów musiałem się wspinać, w rezultacie pod zamek dojechałem mocno zmęczony. Sam zamek doczekał się w ostatnich latach gruntownej odnowy, gdy byłem tu z żoną w 2011 to była to kompletna ruina, gdy pojawiałem się tu później, to trwały prace, teraz prace są już praktycznie na ukończenia, a na zamku dużo się zmieniło. Odbudowano część murów, powstał piękny taras widokowy na odbudowanej wieży, zamek naprawdę warto odwiedzić, tym bardziej, że prace chyba jeszcze nie zostały ukończone i nikt na razie jeszcze wpadł na pomysł pobierania opłat za wstęp na zamek.

Z Smolenia zjechałem sobie do Pilicy, gdzie zrobiłem przerwę obiadową połączoną z dłuższym odpoczynkiem. Jednak w końcu musiałem ruszyć, grzało już niemiłosiernie a ja pokonałem dopiero 90 km (w wersji optymistycznej miałem przejechać 150 km). Za Pilicą podjechałem pod cmentarz wojenny w Biskupicach, a potem odbiłem na Żerkowice, Skarżyce, a następnie na Morsko i Włodowice. Drogi te już znałem z przejazdu w 2013 r., ale ilość podjazdów jednak mnie mocno zaskoczyła. Do Włodowic dojechał bardzo mocno zmęczony i znów musiałem sobie dłużej odpocząć. Po przerwie przejechałem przez Włodowską Górę, koło cmentarza wojennego w Kotowicach i dojechałem do drogi na Żarki. Do Żarek miałem kilka odcinków zjazdów, ale solidne podjazdy też mi po drodze wyskoczyły. Tuż przez Żarkami zatrzymałem się jeszcze pod ruinami kościoła św. Stanisława, w tym miejscu ścierają się ze sobą również dwie jurajskie płyty w rezultacie czego postała piękna platforma widokowa. Dalej już był tylko zjazd do Żarek, gdzie na rynku zrobiłem zrobiłem sobie przerwę na lody - na liczniku w tym miejscu miałem 122 km.

Przede mną pozostawała jeszcze jedna spora trudność, a mianowicie podjazd do Biskupic koło Olsztyna. Podjazd w zasadzie zaczyna się już w Żarkach, droga od razu pnie się do góry. Nigdzie nie ma dużej stromizny, ale w zasadzie cały czas trzeba kręcić pod górę, jest co prawda kilka krótszych zjazdów, ale po nich zawsze następuje kolejny podjazd. Na ostatniej prostej przed Biskupicami, na kilku procentowym podjeździe prowadzący otwartym terenem po kiepskim asfalcie o mały nie umarłem. Potem na szczęście nastąpił zjazd do Olsztyna, gdzie musiałem się zatrzymać. Było gorąco jak na patelni, ja wypiłem już tak dużo, że nie bardzo mogłem więcej, moją formę poprawiła woda z fontanny na rynku, dzięki której trochę się ochłodziłem. Z Olsztyna do pozostawało mniej niż 20 km, po przerwie wsiadłem więc na rower i ruszyłem w kierunku Częstochowy drogą DK46, kawałek musiałem przejechać ruchliwą szosą, ale potem zjechałem na ścieżkę rowerową, którą dotarłem do znaku Częstochowa, zrobiłem szybką fotkę i przez strefę przemysłową ruszyłem do centrum.

Około 18:30 zaparkowałem rower na Starym Rynku pod znakiem oznaczającym początek lub koniec pieszego szlaku Orlich Gniazd, jeszcze tylko przejazd Alejami NMP i po kilku minutach byłem u stóp Jasnej Góry. Na deptaku pod klasztor pusto, sezon pielgrzymkowy jeszcze się nie rozpoczął, zrobiłem więc szybką fotkę, chwilę sobie dychnąłem i ruszyłem na poszukiwanie noclegu.
Pierwszy mój typ to Schronisku Młodzieżowe na ulicy Jasnogórskiej, dojechałem na miejsce, wchodzę przez drzwi z napisem internat, ale w środku nikogo nie ma. Próbuję dzwonić na numer podany na stronie www, ale jakby był wyłączony. Opuszczam więc internet i dzwonie na camping Oleńka na którym nocowałem z PTTK, ale tam brak wolnych miejsc:(. Postanawiam sprawdzić w Domu Pielgrzyma jadę pod Jasną Górę, patrzę a tu napis "Hale noclegowe - recepcja", postanawiam sprawdzić i po chwili mam już nocleg na dziś.
Myję się, przebieram i idę najpierw na Jasną Górę, a potem do sklepu na zakupy - na szczęście Żabka jeszcze czynna (jest już prawie 21:00). Wracam do pokoju, okazuje się, że nikogo mi nie dokwaterowano i sam sobie śpię w 5-osobowym pokoju.

Pierwszy dzień wyprawy okazał się strasznie trudny, długi dystans i upał dały mi ostro w kość. Etap miał charakter wybitnie tranzytowy, ale wprowadzony przeze mnie fragment zwiedzania wydłużył i mocno utrudnił mi trasę. W rezultacie do Częstochowy przyjechałem później niż zakładem i do tego mega zmęczony. Ostatecznie na liczniku zanotowałem niecałe 160 km, ale wyłączyłem go w Pilicy, gdy szukałem miejsca na zjedzenie obiadu i potem pod schroniskiem na Jasnogórskiej, gdy myślałem, że tu będę nocował. Przejechałem, więc pewnie jakieś 162-163 km - to bardzo dużo jak na podróż z sakwami, rok temu podobny dystans pokonałem do Sandomierza, ale wtedy na lekko i po płaskim terenie.

Mapa i galeria