- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Wpisy archiwalne w kategorii
Gniezno 2016
Dystans całkowity: | 471.19 km (w terenie 5.00 km; 1.06%) |
Czas w ruchu: | 23:34 |
Średnia prędkość: | 19.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.96 km/h |
Suma podjazdów: | 2436 m |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (78 %) |
Suma kalorii: | 9944 kcal |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 94.24 km i 4h 42m |
Więcej statystyk |
Do Gniezna - dz. 5 (Gniezno - Lednogóra)
Sobota, 21 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 21-40 km, Gniezno 2016, Po płaskim, w grupie
- DST: 20.67 km
- Czas: 01:10
- VAVG 17.72 km/h
- VMAX 36.14 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- HRmax: 153 ( 81%)
- HRavg 97 ( 51%)
- Kalorie: 432 kcal
- Podjazdy: 58 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatniego dnia wyprawy wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Lednogóry zwiedzać Ostrów Lednicki - gród Polan z X wieku w który prawdopodobnie obył się chrzest Mieszka w roku 966 r.
Tempo jazdy nie zbyt duże, sporo jechaliśmy pod wiatr. Na miejscu zwiedzaliśmy skansen - Muzeum Pierwszych Piastów.
Na koniec wyprawy musieliśmy rozebrać nasze rowery na części, żeby je przetransportować z powrotem do Niepołomic. Mój rower nie był rozbierany, ale niestety w transporcie poniosłem pewne straty - zarysowała mi się dość mocno jedna klamka.
Tempo jazdy nie zbyt duże, sporo jechaliśmy pod wiatr. Na miejscu zwiedzaliśmy skansen - Muzeum Pierwszych Piastów.
Na koniec wyprawy musieliśmy rozebrać nasze rowery na części, żeby je przetransportować z powrotem do Niepołomic. Mój rower nie był rozbierany, ale niestety w transporcie poniosłem pewne straty - zarysowała mi się dość mocno jedna klamka.
Do Gniezna - dz. 4 (Licheń - Gniezno)
Piątek, 20 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 81-99 km, Gniezno 2016, Po płaskim, w grupie
- DST: 90.23 km
- Teren: 3.00 km
- Czas: 04:37
- VAVG 19.54 km/h
- VMAX 37.49 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- HRmax: 170 ( 90%)
- HRavg 114 ( 60%)
- Kalorie: 1797 kcal
- Podjazdy: 292 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Czwarty dzień wyprawy rozpoczęliśmy od zwiedzania Sanktuarium w Licheniu. Teoretycznie do do Gniezna było już blisko, w założeniach 70-80 km, więc nie spieszyliśmy się za bardzo i zwiedzanie trochę trwało.
Na trasę ruszyliśmy dopiero koło 11, do Ślesina, gdzie zrobiliśmy pierwszy większy postój poszło nam dość gładko. Kolejny odcinek do Kleczewa, też poszedł sprawnie, ale tu zaczęły się schody. Przez Kleczew miał prowadzić skrót, ale okazało się, że w wyniku działalności kopalni, droga przestała istnieć, na dodatek mieliśmy spore problemy, żeby znaleźć inną. Ostatecznie po pokonaniu ponad 1 km odcinku po szutrach dotarliśmy do właściwej drogi 263 prowadzącej na Słupce.
Niestety problemy się nie skończyły, w między czasie zmieniła się trochę koncepcja naszej trasy i okazało się, że nadłożyliśmy dobrze ponad 10 km, które mogliśmy skrócić inną drogą na odcinku Kleczew - Anastazewo. Jedynym plusem całej tej sytuacji, był fakt, że trafiliśmy na bardzo ładną rekonstrukcje granicy z Niemcami, przy której stały tablice informujące o Powstaniu Wielkopolskim. Kolejny odcinek trasy dokoła jeziora Powidzkiego też był dość malowniczy, niestety odczucia psuł fatalny asfalt na drodze, który zmuszał do skupienia się na drodze.
W Powidzu, zrobiliśmy krótki postój, a następnie ruszyliśmy do Witkowa, gdzie mieliśmy zjeść obiadokolacje. Niestety po drodze wydarzył się dość przykry wypadek, jeden z chłopców poślizgnął się na szynie kolejki wąskotorowej i mocno rozbił kolano. W rezultacie niezaplanowana przerwa, oczekiwanie na busa, kolejna strata czasowa.
W Witkowie nastąpił dłuższy postój obiadowy, który skończył się dopiero po 19. Do Gniezna mieliśmy jeszcze jakieś 18 km, ale zaczęło robić się późno, a na dodatek zaczęła psuć się pogoda. Z Witkowa wyjechałem z grupą, ale potem pomyślałem sobie, że pojadę pierwszy, poszukam bankomatu (bo kończyły mi się pieniądze) i może jakiegoś sklepu. Ruszyłem mocno, tempem w okolicach 30 km/h, nie ujechałem jednak za daleko i mocny czołowy wiatr praktycznie postawił mnie w miejscu - tempo spadło do 22 km/h. Na szczęście po przejechaniu kilku kolejny kilometrów wiatr lekko zelżał i znów tempem pod 30 km/h dotarłem do tablicy Gniezno, gdzie zrobiłem obowiązkową fotkę:) Następnie przejechałem przez miasto, odwiedziłem bankomat i podjechałem pod schronisko, ponieważ przypuszczałem, że na resztę grupy będę musiał jeszcze poczekać, to podjechałem sobie jeszcze do sklepu.
Wróciłem pod schronisko, pogadałem sobie z jakimś Panem i nadjechała grupa - była 20:25. Tego dnia pokonaliśmy 90 km, mogło być pewnie co najmniej z 10-15 km mniej, ale niestety nie posiadaliśmy dobrej mapy, a drogowy atlas okazał się w tym wypadku zawodny.
Na ostatni dzień wyprawy odłożyliśmy zwiedzanie Gniezna i wycieczkę do Ostrowa Lednickiego.
Na trasę ruszyliśmy dopiero koło 11, do Ślesina, gdzie zrobiliśmy pierwszy większy postój poszło nam dość gładko. Kolejny odcinek do Kleczewa, też poszedł sprawnie, ale tu zaczęły się schody. Przez Kleczew miał prowadzić skrót, ale okazało się, że w wyniku działalności kopalni, droga przestała istnieć, na dodatek mieliśmy spore problemy, żeby znaleźć inną. Ostatecznie po pokonaniu ponad 1 km odcinku po szutrach dotarliśmy do właściwej drogi 263 prowadzącej na Słupce.
Niestety problemy się nie skończyły, w między czasie zmieniła się trochę koncepcja naszej trasy i okazało się, że nadłożyliśmy dobrze ponad 10 km, które mogliśmy skrócić inną drogą na odcinku Kleczew - Anastazewo. Jedynym plusem całej tej sytuacji, był fakt, że trafiliśmy na bardzo ładną rekonstrukcje granicy z Niemcami, przy której stały tablice informujące o Powstaniu Wielkopolskim. Kolejny odcinek trasy dokoła jeziora Powidzkiego też był dość malowniczy, niestety odczucia psuł fatalny asfalt na drodze, który zmuszał do skupienia się na drodze.
W Powidzu, zrobiliśmy krótki postój, a następnie ruszyliśmy do Witkowa, gdzie mieliśmy zjeść obiadokolacje. Niestety po drodze wydarzył się dość przykry wypadek, jeden z chłopców poślizgnął się na szynie kolejki wąskotorowej i mocno rozbił kolano. W rezultacie niezaplanowana przerwa, oczekiwanie na busa, kolejna strata czasowa.
W Witkowie nastąpił dłuższy postój obiadowy, który skończył się dopiero po 19. Do Gniezna mieliśmy jeszcze jakieś 18 km, ale zaczęło robić się późno, a na dodatek zaczęła psuć się pogoda. Z Witkowa wyjechałem z grupą, ale potem pomyślałem sobie, że pojadę pierwszy, poszukam bankomatu (bo kończyły mi się pieniądze) i może jakiegoś sklepu. Ruszyłem mocno, tempem w okolicach 30 km/h, nie ujechałem jednak za daleko i mocny czołowy wiatr praktycznie postawił mnie w miejscu - tempo spadło do 22 km/h. Na szczęście po przejechaniu kilku kolejny kilometrów wiatr lekko zelżał i znów tempem pod 30 km/h dotarłem do tablicy Gniezno, gdzie zrobiłem obowiązkową fotkę:) Następnie przejechałem przez miasto, odwiedziłem bankomat i podjechałem pod schronisko, ponieważ przypuszczałem, że na resztę grupy będę musiał jeszcze poczekać, to podjechałem sobie jeszcze do sklepu.
Wróciłem pod schronisko, pogadałem sobie z jakimś Panem i nadjechała grupa - była 20:25. Tego dnia pokonaliśmy 90 km, mogło być pewnie co najmniej z 10-15 km mniej, ale niestety nie posiadaliśmy dobrej mapy, a drogowy atlas okazał się w tym wypadku zawodny.
Na ostatni dzień wyprawy odłożyliśmy zwiedzanie Gniezna i wycieczkę do Ostrowa Lednickiego.
Do Gniezna - dz. 3 (Burzenin - Licheń) 2016-05-19
Czwartek, 19 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Gniezno 2016, Po płaskim, w grupie
- DST: 135.76 km
- Teren: 2.00 km
- Czas: 06:44
- VAVG 20.16 km/h
- VMAX 44.95 km/h
- Temp.: 16.0 °C
- HRmax: 162 ( 86%)
- HRavg 109 ( 58%)
- Kalorie: 2192 kcal
- Podjazdy: 372 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Trzeci dzień wyprawy rozpoczęliśmy przy pięknej słonecznej pogodzie, niestety dla mnie i mojego roweru odcinkiem po szutrach - na szczęście nie zbyt długim. Dalej już zgodnie z planem po asfaltach do Zduńskiej Woli, gdzie się trochę pogubiliśmy, ale ostatecznie wyjechaliśmy na drogę na Szadek w centrum którego zrobiliśmy sobie przerwę.
Po przerwie drogą 473 ruszyliśmy na Uniejów, pogoda była ładna, więc i jechało się bardzo dobrze. Po przejechaniu 66 km zrobiliśmy postój w Uniejowie. Dalej mieliśmy jechać na miejscowość Koło - nawigacja pokazywała kilka skrótów, ale ponieważ mieliśmy przeciąć autostradę A2, postanowiliśmy nie ryzykować niepewnej drogi, tylko ruszyliśmy na Dąbie. Niestety tu pojawił się problem, droga na Dąbie okazała się być w przebudowie i dość duży odcinek musieliśmy pokonać po nawierzchni szutrowej. W końcu jednak dotarliśmy do Dąbia, gdzie niestety jeden z uczniów zaliczył awarię sprzętu i musieliśmy wezwać naszego busa, który był w Kole, bo nie mógł przejechać zamkniętą drogą na Dąbie.
Po usunięciu awarii dość dobrym tempem ruszyliśmy na Koło. Do Koła droga była dość oczywista, ale dalej mieliśmy się przebić niepewnymi dróżkami w kierunku Lichenia. Jakaś Pani w Kole wytłumaczyła nam jak jechać, ale zapytany po drodze Pan skierował nas na inną drogę, przez co nadłożyliśmy kilka kilometrów i ostatecznie wyjechaliśmy w Kramsku, który pierwotnie mieliśmy ominąć. Jedynym plusem był fakt, że wjechaliśmy na jakiś szlak pielgrzymkowy, który dość dokładnie pokazywał nam drogę na Licheń. Problemem jednak był fakt, że Kramsku mieliśmy na liczniku już 125 km, wszyscy mieli lekko dość, a na dodatek wyglądało na to, że spóźnimy się na kolacje.
Ostatnie 10 km do Lichenia pokonaliśmy, już na sporym zmęczeniu, potem jeszcze chwila błądzenia w poszukiwaniu drogi na nocleg i zamknęliśmy dzień dystansem prawie 136 km. Zwiedzanie Lichenia odłożyliśmy sobie na dzień następny.
Po przerwie drogą 473 ruszyliśmy na Uniejów, pogoda była ładna, więc i jechało się bardzo dobrze. Po przejechaniu 66 km zrobiliśmy postój w Uniejowie. Dalej mieliśmy jechać na miejscowość Koło - nawigacja pokazywała kilka skrótów, ale ponieważ mieliśmy przeciąć autostradę A2, postanowiliśmy nie ryzykować niepewnej drogi, tylko ruszyliśmy na Dąbie. Niestety tu pojawił się problem, droga na Dąbie okazała się być w przebudowie i dość duży odcinek musieliśmy pokonać po nawierzchni szutrowej. W końcu jednak dotarliśmy do Dąbia, gdzie niestety jeden z uczniów zaliczył awarię sprzętu i musieliśmy wezwać naszego busa, który był w Kole, bo nie mógł przejechać zamkniętą drogą na Dąbie.
Po usunięciu awarii dość dobrym tempem ruszyliśmy na Koło. Do Koła droga była dość oczywista, ale dalej mieliśmy się przebić niepewnymi dróżkami w kierunku Lichenia. Jakaś Pani w Kole wytłumaczyła nam jak jechać, ale zapytany po drodze Pan skierował nas na inną drogę, przez co nadłożyliśmy kilka kilometrów i ostatecznie wyjechaliśmy w Kramsku, który pierwotnie mieliśmy ominąć. Jedynym plusem był fakt, że wjechaliśmy na jakiś szlak pielgrzymkowy, który dość dokładnie pokazywał nam drogę na Licheń. Problemem jednak był fakt, że Kramsku mieliśmy na liczniku już 125 km, wszyscy mieli lekko dość, a na dodatek wyglądało na to, że spóźnimy się na kolacje.
Ostatnie 10 km do Lichenia pokonaliśmy, już na sporym zmęczeniu, potem jeszcze chwila błądzenia w poszukiwaniu drogi na nocleg i zamknęliśmy dzień dystansem prawie 136 km. Zwiedzanie Lichenia odłożyliśmy sobie na dzień następny.
Do Gniezna - dz. 2 (Złoty Potok - Burzenin)
Środa, 18 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 100 km i więcej, Gniezno 2016, Po górkach, w grupie
- DST: 126.90 km
- Czas: 06:17
- VAVG 20.20 km/h
- VMAX 42.76 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- HRmax: 162 ( 86%)
- HRavg 116 ( 62%)
- Kalorie: 2517 kcal
- Podjazdy: 580 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień wyprawy przywitał nas deszczem, jedliśmy śniadanie z niepokojem patrząc za okno, ale cóż trzeba było ruszać. Na szczęście po kilku kilometrach padać przestało, pogoda nie była co prawda rewelacyjna, ale na szczęście nie towarzyszył nam już mocny wiatr.
Objechaliśmy Częstochowę od północy, pokonując po drodze jeszcze kilka górek, jednak po mniej więcej 30 km jazdy zaczęło się robić już dość płasko - Jurę mieliśmy za sobą. Na 40 km wjechaliśmy na drogę 483, która poruszaliśmy się przez następne 60 km. Trasa ta miejscami była dość ruchliwa, ale w miarę płaska i co najważniejsze nie prowadziła pod wiatr.
W miasteczku Szczerców, zrobiliśmy krótki postój, a następnie skręciliśmy na drogę 480 po której już przy dość ładnej pogodzie dotarliśmy do Widawy, gdzie nastąpiła kolejna przerwa. Z tego miejsca do noclegu w Burzeninie mieliśmy już tylko 8 km, na miejsce dotarliśmy przed 19, akurat na kolacje w stołówce ośrodka "Sportowa Osada".
W drugi dzień, mimo pokonanych prawie 127 km jechało się nam dużo lepiej. Lepsza, w zasadzie bezdeszczowa i bezwietrzna pogoda, w większości płaska trasa spowodowała, że duża część wyprawy przejechała cały dystans. Bus który nas asekurował dawał możliwość podjechania pewnych fragmentów trasy, niektórzy korzystali z tej możliwości, ale część osób bardzo ambitnie walczyła do końca.
Objechaliśmy Częstochowę od północy, pokonując po drodze jeszcze kilka górek, jednak po mniej więcej 30 km jazdy zaczęło się robić już dość płasko - Jurę mieliśmy za sobą. Na 40 km wjechaliśmy na drogę 483, która poruszaliśmy się przez następne 60 km. Trasa ta miejscami była dość ruchliwa, ale w miarę płaska i co najważniejsze nie prowadziła pod wiatr.
W miasteczku Szczerców, zrobiliśmy krótki postój, a następnie skręciliśmy na drogę 480 po której już przy dość ładnej pogodzie dotarliśmy do Widawy, gdzie nastąpiła kolejna przerwa. Z tego miejsca do noclegu w Burzeninie mieliśmy już tylko 8 km, na miejsce dotarliśmy przed 19, akurat na kolacje w stołówce ośrodka "Sportowa Osada".
W drugi dzień, mimo pokonanych prawie 127 km jechało się nam dużo lepiej. Lepsza, w zasadzie bezdeszczowa i bezwietrzna pogoda, w większości płaska trasa spowodowała, że duża część wyprawy przejechała cały dystans. Bus który nas asekurował dawał możliwość podjechania pewnych fragmentów trasy, niektórzy korzystali z tej możliwości, ale część osób bardzo ambitnie walczyła do końca.
Do Gniezna - dz. 1 (N-ce - Włodowice)
Wtorek, 17 maja 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 81-99 km, Po górkach, w grupie, Gniezno 2016
- DST: 97.63 km
- Czas: 04:46
- VAVG 20.48 km/h
- VMAX 60.96 km/h
- Temp.: 5.0 °C
- HRmax: 167 ( 89%)
- HRavg 146 ( 78%)
- Kalorie: 3006 kcal
- Podjazdy: 1134 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku postanowiłem się wybrać na szkolną wycieczkę rowerową organizowaną przez Gimnazjum w Niepołomicach - celem było Gniezno. Wycieczka ruszyła w trasę spod gimnazjum (podobno z wielką pompą) o godzinie 8:00, ja musiałem jednak tego dnia zjawić się jeszcze pracy, więc na trasę miałem ruszyć dopiero koło 13:00.
Pierwotnie mój plan przewidywał wyjazd na rowerze już do pracy, a później przez Proszowice, Racławice i Miechów miałem ruszyć do celu na pierwszy dzień - czyli do Złotego Potoku. Na szczęście nie musiałem ze sobą taszczyć bagaży, bo wycieczka miała zabezpieczenie w postaci busa, który wiózł bagaże. Niestety moje plany zniweczyła kiepska pogoda, co prawda rano jak wstałem to świeciło słońce, ale zanim udało mi się wyruszyć spadł dość mocny deszcz. Do pracy pojechałem, więc samochodem, wróciłem przed 13:00 i o 13:15 przy niestety dość kiepskiej pogodzie ruszyłem w pogoń za grupą.
W Niepołomicach lekko kropiło, po chwili jednak przestało, jednak najbardziej uciążliwy okazał się mocny i niestety przeciwny wiatr. Gdy dojechałem do pierwszych górek w Luborzycy, już wyraźnie czułem zmęczenie. Do Słomnik (około 30 km) szło mi jako tako, ale jak w Słomnikach skręciłem na zachód zaczął się dramat. Jechałem drogą 773 w kierunku Iwanowic Dworskich, wiało bardzo mocno, było zimno, a na dodatek jak dojeżdżałem do Iwanowic, zaczęło lać. Na szczęście po chwili skręciłem na północ w Dolinę Dłubni, deszcz szybko się skończył, a i wiatr zelżał.
Kolejne kilka kilometrów do Wysocic jechało mi się dość dobrze, w Wysocicach (40 km) zrobiłem krótki postój i po chwili ruszyłem na Imbramowice. Niestety po kilku kilometrach jazdy zaczęły mi wyskakiwać dość solidne podjazdy, które pokazały momentalnie moją słabość, a na dodatek tuż przed Wolbromiem czekał mnie dobrze mi znany, stromy podjazd w kierunku Chełmu. Podjazd jakość zmęczyłem i już spokojnie zjechałem sobie do Wolbromia, zastanawiałem się nawet nad jakąś przerwą, ale tempo miałem słabe, zaczęło się robić coraz później, więc bez postoju ruszyłem na Pilicę.
Na odcinku Wolbrom - Smoleń, jechało mi się całkiem dobrze i powoli zacząłem wierzyć, że uda mi się zameldować w Złotym Potoku około godziny 20. Górki przed Smoleniem, dały mi trochę w kość, ale jak zatrzymałem się tuż przed zamkiem, żeby zrobić zdjęcie, pomyślałem sobie, że teraz już tylko zjazd do Pilicy i tam zrobię przerwę na herbatę. Co prawda w momencie robienia fotki, coś zaczęło lekko kropić, ale to mnie jakoś nie specjalnie przeraziło.
Jednak gdy ruszyłem w dół do Pilicy, nagle zaczęło się piekło, zaczęło wiać, lać, sypać gradem. Nie było miejsca, żeby się zatrzymać, więc dociągnąłem do Pilicy w ulewie. Na rynku wszedłem do pizzerii gdzie zamówiłem herbatę i coś do jedzenia - była godzina 18 (80 km) - teoretycznie zgodnie z planem, ale ja byłem cały przemoczony, było strasznie zimno, a padać nie przestawało. Postanowiłem, więc sprawdzić czy reszta grupy dojechała na miejsce i coraz poważniej zacząłem się zastanawiać nad poproszeniem o pomoc w postaci busa.
Mniej więcej o 18:20, przy padającym deszczu, zdecydowałem się ruszyć dalej. Najgorsza była niska temperatura, który powodowała, że było mi zimno. Podjechałem do Biskupic i skręciłem na Giebło, na zjeździe zaczął mi dzwonić telefon, który zignorowałem, jednak gdy kilka minut później, już za Giebłem zadzwonił ponownie to odebrałem. Dowiedziałem się, że grupa jest tylko kilka kilometrów wcześniej, że część wycieczki już pojechała busem na nocleg, a po resztę bus ma wrócić. To zmobilizowało mnie do mocniejszego naciśnięcia na pedały. Mimo kilku górek, po drodze ciągnąłem dość mocno i dogoniłem resztę wycieczki w Skarżycach. Już wspólnie przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów do Włodowic, skąd zgarnął nas bus - do celu zabrakło mniej więcej 20 km.
Mój licznik we Włodowicach pokazał 97 km, pozostali mieli około 105, ale oni w pewnym momencie pojechali trochę dłuższą drogą. Mój licznik, mógł trochę oszukiwać na moją niekorzyść, bo tuż przed wyjazdem założyłem do szosówki koła 25 mm, a w liczniku miałem zaprogramowane 23 mm. Gdyby nie fakt, że nie udało mi się schować przez nawałnicą na odcinku Smoleń - Pilica, to może zaryzykowałbym jazdę do samego końca. Jednak sytuacji, gdy byłem przemoczony, przy temperaturze pewnie w granicach 4 stopni, byłoby to chyba niepotrzebne ryzyko.
Pierwotnie mój plan przewidywał wyjazd na rowerze już do pracy, a później przez Proszowice, Racławice i Miechów miałem ruszyć do celu na pierwszy dzień - czyli do Złotego Potoku. Na szczęście nie musiałem ze sobą taszczyć bagaży, bo wycieczka miała zabezpieczenie w postaci busa, który wiózł bagaże. Niestety moje plany zniweczyła kiepska pogoda, co prawda rano jak wstałem to świeciło słońce, ale zanim udało mi się wyruszyć spadł dość mocny deszcz. Do pracy pojechałem, więc samochodem, wróciłem przed 13:00 i o 13:15 przy niestety dość kiepskiej pogodzie ruszyłem w pogoń za grupą.
W Niepołomicach lekko kropiło, po chwili jednak przestało, jednak najbardziej uciążliwy okazał się mocny i niestety przeciwny wiatr. Gdy dojechałem do pierwszych górek w Luborzycy, już wyraźnie czułem zmęczenie. Do Słomnik (około 30 km) szło mi jako tako, ale jak w Słomnikach skręciłem na zachód zaczął się dramat. Jechałem drogą 773 w kierunku Iwanowic Dworskich, wiało bardzo mocno, było zimno, a na dodatek jak dojeżdżałem do Iwanowic, zaczęło lać. Na szczęście po chwili skręciłem na północ w Dolinę Dłubni, deszcz szybko się skończył, a i wiatr zelżał.
Kolejne kilka kilometrów do Wysocic jechało mi się dość dobrze, w Wysocicach (40 km) zrobiłem krótki postój i po chwili ruszyłem na Imbramowice. Niestety po kilku kilometrach jazdy zaczęły mi wyskakiwać dość solidne podjazdy, które pokazały momentalnie moją słabość, a na dodatek tuż przed Wolbromiem czekał mnie dobrze mi znany, stromy podjazd w kierunku Chełmu. Podjazd jakość zmęczyłem i już spokojnie zjechałem sobie do Wolbromia, zastanawiałem się nawet nad jakąś przerwą, ale tempo miałem słabe, zaczęło się robić coraz później, więc bez postoju ruszyłem na Pilicę.
Na odcinku Wolbrom - Smoleń, jechało mi się całkiem dobrze i powoli zacząłem wierzyć, że uda mi się zameldować w Złotym Potoku około godziny 20. Górki przed Smoleniem, dały mi trochę w kość, ale jak zatrzymałem się tuż przed zamkiem, żeby zrobić zdjęcie, pomyślałem sobie, że teraz już tylko zjazd do Pilicy i tam zrobię przerwę na herbatę. Co prawda w momencie robienia fotki, coś zaczęło lekko kropić, ale to mnie jakoś nie specjalnie przeraziło.
Jednak gdy ruszyłem w dół do Pilicy, nagle zaczęło się piekło, zaczęło wiać, lać, sypać gradem. Nie było miejsca, żeby się zatrzymać, więc dociągnąłem do Pilicy w ulewie. Na rynku wszedłem do pizzerii gdzie zamówiłem herbatę i coś do jedzenia - była godzina 18 (80 km) - teoretycznie zgodnie z planem, ale ja byłem cały przemoczony, było strasznie zimno, a padać nie przestawało. Postanowiłem, więc sprawdzić czy reszta grupy dojechała na miejsce i coraz poważniej zacząłem się zastanawiać nad poproszeniem o pomoc w postaci busa.
Mniej więcej o 18:20, przy padającym deszczu, zdecydowałem się ruszyć dalej. Najgorsza była niska temperatura, który powodowała, że było mi zimno. Podjechałem do Biskupic i skręciłem na Giebło, na zjeździe zaczął mi dzwonić telefon, który zignorowałem, jednak gdy kilka minut później, już za Giebłem zadzwonił ponownie to odebrałem. Dowiedziałem się, że grupa jest tylko kilka kilometrów wcześniej, że część wycieczki już pojechała busem na nocleg, a po resztę bus ma wrócić. To zmobilizowało mnie do mocniejszego naciśnięcia na pedały. Mimo kilku górek, po drodze ciągnąłem dość mocno i dogoniłem resztę wycieczki w Skarżycach. Już wspólnie przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów do Włodowic, skąd zgarnął nas bus - do celu zabrakło mniej więcej 20 km.
Mój licznik we Włodowicach pokazał 97 km, pozostali mieli około 105, ale oni w pewnym momencie pojechali trochę dłuższą drogą. Mój licznik, mógł trochę oszukiwać na moją niekorzyść, bo tuż przed wyjazdem założyłem do szosówki koła 25 mm, a w liczniku miałem zaprogramowane 23 mm. Gdyby nie fakt, że nie udało mi się schować przez nawałnicą na odcinku Smoleń - Pilica, to może zaryzykowałbym jazdę do samego końca. Jednak sytuacji, gdy byłem przemoczony, przy temperaturze pewnie w granicach 4 stopni, byłoby to chyba niepotrzebne ryzyko.