- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Wpisy archiwalne w kategorii
RNO
Dystans całkowity: | 1601.40 km (w terenie 564.00 km; 35.22%) |
Czas w ruchu: | 99:34 |
Średnia prędkość: | 16.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.70 km/h |
Suma podjazdów: | 19146 m |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (83 %) |
Suma kalorii: | 11978 kcal |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 66.72 km i 4h 08m |
Więcej statystyk |
Wiosenne Korno
Sobota, 16 kwietnia 2016 | dodano:21.07.2016 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, w grupie
- DST: 52.96 km
- Teren: 21.00 km
- Czas: 03:17
- VAVG 16.13 km/h
- VMAX 45.03 km/h
- Temp.: 17.0 °C
- HRmax: 170 ( 90%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie: 1651 kcal
- Podjazdy: 371 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pojechałem z Krzyśkiem do Dąbrowy Górniczej na zawody na orientacje - Wiosenne Korno. Trasę przejechaliśmy, wszystkie punkty zaliczyliśmy, ale dwie wtopy na skrótach sprawiły, że zajęliśmy dopiero 10 i 11 miejsce.
Mordownik 2015
Wtorek, 15 września 2015 | dodano:20.09.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 104.52 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 06:59
- VAVG 14.97 km/h
- VMAX 62.70 km/h
- Temp.: 20.4 °C
- HRmax: 167 ( 89%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie: 2987 kcal
- Podjazdy: 2005 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Wojtkiem wziąłem udział w Mordowniku - zawodach na orientacje, które w tym roku odbyły się Stadnikach koło Dobczyc. Ten rok nie jest dla jakoś specjalnie udany jeśli chodzi o zawody na orientacje, do tej pory byłem tylko na jednych zawodach i to na początku sezonu. Potem co prawda miałem jeszcze kilka planów orientacyjnych, ale nic z nich nie wyszło. Na Ekstremalne Zawody na Orientacje Mordownik 2015 też bym pewnie nie pojechał gdyby nie fakt, że odbywały się one w najbliższej okolicy. Na rywalizacje namówiłem Wojtka, bo Krzysiek nie chciał jechać, jechałem do Stadnik bez jakiś bojowych nastrojów, bo zdawałem sobie sprawę, że w formie jestem dość słabej.
Całkiem innego zdania był natomiast Wojtek, on jechał zawalczyć o medal Immortal przyznawany zawodnikom, którzy ukończyli całą trasę. Baza zawodów znajdowała się szkole podstawowej w Stadnikach, jakieś 5 km od Dobczyc i tylko 27 km od mojego domu. Umiejscowienie bazy zapowiadało dość ciężką trasę z dużą ilością przewyższeń, co zresztą potwierdzał komunikat startowy mówiący o 130 km i 2000 m przewyższenia.
Kilka minut przed 8 dostaliśmy dwie mapy i przystąpiliśmy do planowania trasy, zdecydowaliśmy się na wariant wschodni, zaplanowaliśmy, więc przejazd przez wszystkie punkty na wschodniej mapie i ruszyliśmy na trasę.
Na początek pkt 5 - szczyt (Sypka 358 m npm), do szczytu dojechaliśmy dość szybko, choć na stromym podjeździe trochę się zmęczyliśmy. Szybko odbiliśmy punkt i podjęliśmy decyzje, że próbujemy zjechać stromą leśną ścieżką wprost do drogi na Gdów. Niestety coś nam poszło i zjechaliśmy ścieżką do miejsca z którego rozpoczynaliśmy podjazd.
No nic pędzimy po zmianach do Gdowa, przekraczamy Rabę i wbijamy się na czerwony szlak rowerowy gdzie ma się znajdować pkt 6 - skrzyżowanie. W terenie jest trochę więcej ścieżek niż na mapie, ale po małym błądzeniu znajdujemy punkt i pędzimy na Klęczany.
Tu czeka nas solidny szosowy podjazd (dobrze mi znany, kilka razy już tu podjeżdżałem). Podjazd trochę sił nas kosztuje, ale jakoś wtaczam się na szczyt, dalej jeszcze kawałek leśnymi ścieżkami i zdobywamy pkt 3 - róg ogrodzenia.
Dalej trochę zjazdów do Kamyka, wbijamy się na również dobrze mi znaną drogę do Grodziska w Chrostowej, gdzie znajduje się kolejny punkt. Na miejsce dojeżdżamy bez problemu, ale samo szukanie lampionu zajmuje nam chwilkę, po chwili już podbijamy pkt 13 - miejsce po zamku. Tu decydujemy się na ryzykowny krok, a mianowicie zejście stromym stokiem do drogi. Wiem, że droga jest blisko, wiele razy jadąc drogą widziałem w pobliżu ścieżkę pod górę, ale niestety nie udaje nam się na nią trafić, jakoś schodzimy, ale na pewno nie było to łatwe zadanie.
Następnie pędzimy do Sobolowa, czeka nas podjazd szosowy pod Zonię, jak zwykle na tej górze jest ciężko, nawet na dość lekkich górskich przełożenia. W końcu jednak zdobywamy szczyt i rozpoczynamy terenowy zjazd do Cichawki na którym znajduję się pkt 9 - skrzyżowanie. Po kilku minutach podbijamy punkt i zjeżdżamy dalej przez Cichawkę do Wieruszyc, dalej do drogi na Łapanów, odbijamy na Leszczyny, a po kilku minutach skręcamy na Trzcianę, jadąc już coraz wyraźniej pod górę.
W Trzcianie rozpoczynamy podjazd w kierunku Kamionnej, potem zjazd, skręcamy w boczną drogę i rozpoczynamy kolejny, tym razem bardzo stromy podjazd pkt 16. Początkowo jedziemy po asfalcie, mimo to stromizna jest duża i ja coraz wyraźniej odczuwam zmęczenie, o ile na poprzednich podjazdach podjeżdżałem pierwszy, teraz zaczynam zostawać. W końcu zdobywamy punkt widokowy, jedziemy kawałek grzbietem i stromym wąwozem zjeżdżamy w dół. Dojeżdżamy do rzeczki i zaczynamy strome podejście do góry, na domiar złego okazuje się, że nie trafiliśmy na tą ścieżkę co trzeba, przedzieramy się przez las, potem przez pola i w końcu musimy się kawałek wrócić do pkt 16 - skrzyżowanie. Pod punktem widać, piękną ścieżkę w dół, tylko w którym momencie ją zgubiliśmy?
Z punktu 16 kawałek zjeżdżamy, ale potem musimy znów podjeżdżać do Starych Rybich, w nagrodę następuję kilku kilometrowy piękny zjazd aż do aż do samej Tarnawy, skąd ruszamy do pkt 7 - rozstaje. Początkowo idzie nam dobrze, ale w końcówce musimy podejść bardzo stromą leśną ścieżką, punkt zdobywamy, ale zaplanowany przez nas zjazd do Słupi jakoś nie do końca nam wychodzi. Ścieżki w lesie nie do końca się zgadzają, a podjęta przez nas próba powrotu na właściwą ścieżkę, kończy się tylko stratą czasu i powrotem na szeroką szutrówkę prowadzącą pod szkołę w Słupi. W końcu zjeżdżamy pod szkołę i znów podjeżdżamy do szczytu w Krasnych Lasocicach, potem na szczęście długi zjazd do centrum i przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów.
Powiem szczerze, że w tym miejscu na 53 km miałem w zasadzie dość, postanowiłem jeszcze jechać w Wojtkiem na kolejny punkt na Górze Św. Jana, ale w zasadzie byłem już przekonany, że dziś nie zrobię, całej trasy. Podjazd pod Górę Św. Jana jeszcze mnie w tym przekonaniu utwierdził, podbiliśmy szybko pkt 15 - róg cmentarza i wróciliśmy pod kościół, gdzie widzieliśmy odpoczywających Zdezorientowanych. Jak się okazało to miejsce wypadało mniej więcej w połowie trasy i po chwili pod kościołem pojawiło się jeszcze kilku zawodników jadących z obu kierunków. Po rozmowie z Zdezorientowanymi dowiedzieliśmy się, że do pokonania mamy jeszcze jakieś 66 km i 1300 m przewyższenia (już pokonaliśmy 62 km i 1300 m przewyższenia) po tej wiadomości uznałem, że nie jadę na znajdujący się dość daleko i trudny do zdobycia pkt 14 - bufet. Wojtek jednak chciał dalej walczyć, więc w tym miejscu się rozstaliśmy i Wojtek ruszył na pkt 14, a ja zdecydowałem się ściąć trasę pomijając pkt 14 i pkt 4, ruszyłem w dół do pkt 8.
Po rozstaniu w Wojtkiem najpierw miałem piękny zjazd przez Krzesławice i Zegartowice (miejsce zamieszkania Rafała Majki, który właśnie rozpoczynał walkę o podium Vuelty), ale zaraz potem zacząłem podjeżdżać w kierunku Komornik i momentalnie poczułem się słabo. W Komornikach odbiłem na Mierzeń a po chwili skręciłem w kierunku pkt 8 - szczyt, zrobiło się stromiej a ja ledwo jechałem, pomyślałem sobie nawet, że mogę mieć problem z przejechaniem pozostałych punktów. Jakoś jednak punkt zdobyłem i następnie ruszyłem długim zjazdem do drogi Wiśniowa Dobczyce, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę na pkt 2.
Punkt 2 znów był położony na szczycie, co prawda prowadziła do niego dość dobra (z mapy nie do końca to było wiadomo), ale stroma droga. Na jednym z bardziej stromych momentów, złapał mnie mocny skurcz, musiałem się zatrzymać i rozmasować nogę. W końcu jednak do punktu się dotoczyłem i w końcówce na piechotę szczyt zdobyłem.
Dalej nastąpił ostry zjazd do Kornatki, ale już po chwili znów się wspinałem, by chwili znów zjeżdżać i w końcu ponownie podjeżdżać. W zasadzie wiedziałem, że ta droga będzie właśnie tak wyglądać, bo kiedyś jechałem tędy z żoną do Myślenic. Punkt nr 1 - wieża widokowa, zdobyłem wraz z późniejszą zwyciężczynią w kategorii kobiet - była w tym samym miejscu co ja, ale ze wszystkimi punktami:) Pod wieżą się rozstaliśmy, bo ja postanowiłem iść podziwiać widoki, a ona pognała po zwycięstwo.
Na dojeździe do następnego punktu znów sekwencja zjazd, podjazd, zjazd. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu żeby uzupełnić bidon, a następnie ruszyłem na pkt 11 - stara droga. Punkt zdobyłem przez teren szkoły z internatem, przechodząc przez dziurę w płocie, w okolicach punktu zrobiłem znów parę fotek zalewu dobczyckiego i po podbiciu punktu ruszyłem do centrum Dobczyc.
Nie wiem dlaczego narysowałem sobie pkt 6 - brzeg rzeki, korzeń, jako punkt po drugiej stronie Raby. Przejechałem więc przez most i skręciłem na drogę wzdłuż rzeki, ale że ten punkt jako jedyny posiadał rozjaśnienie na zdjęciu satelitarnym, a ja tak miałem zagiętą mapę, że tego rozjaśnienia nie widziałem, więc zatrzymałem się przełożyć mapę. Patrzę, a punkt jest jednak po drugiej stronie rzeki, wróciłem więc przez most i pojechałem tym razem właściwą drogą. Dojechałem do ogródków działkowych, skręciłem na ścieżkę wzdłuż rzeki i drugim odbiciem ruszyłem ku brzegowi rzeki, rower porzuciłem na ścieżce i ruszyłem szukać punktu. Chodziłem chwilę po kamienistym brzegu Raby i jakoś punktu nie mogłem znaleźć, zacząłem więc wracać po rower i nagle zobaczyłem punkt, który znajdował się na zboczu skarpy w miejscu gdzie wyszedłem na brzeg, podbiłem i pojechałem dalej.
Dochodziła godzina 17:00 a ja do mety miałem już tylko kilka kilometrów i jeden punkt do zdobycia, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie popełniłem błędu odpuszczając walkę o immortal, jednak zaraz potem przypomniałem sobie jak cierpiałem na dojeździe do 8 i 2, a poza tym na odwrót i do tamtych punktów i tak już było zdecydowanie za późno, więc po prostu pojechałem do mety. Ostatni teoretycznie łatwy punkt nr 12 - ambona, sprawił mi trochę problemów. Najpierw coś mi się nie podobała szeroka droga prowadzącą w kierunku punktu i próbowałem szukać wąskiej ścieżki zaznaczonej na mapie. Potem przejechałem koło zwalonej ambony, gdzie znajdował się punkt i pojechałem dalej. Dopiero potem przypomniałem sobie jak Zdezorientowani mówili, że punkt jest przy trzeciej, przewróconej ambonie, oni jechali z przeciwnej strony, więc dla mnie to powinna być pierwsza ambona, wróciłem się więc i podbiłem ten ostatni dla mnie punkt na trasie.
Pozostał mi już tylko dojazd do mety, na której zameldowałem się godzinie 17:34.
Mapa i galeria
Całkiem innego zdania był natomiast Wojtek, on jechał zawalczyć o medal Immortal przyznawany zawodnikom, którzy ukończyli całą trasę. Baza zawodów znajdowała się szkole podstawowej w Stadnikach, jakieś 5 km od Dobczyc i tylko 27 km od mojego domu. Umiejscowienie bazy zapowiadało dość ciężką trasę z dużą ilością przewyższeń, co zresztą potwierdzał komunikat startowy mówiący o 130 km i 2000 m przewyższenia.
Kilka minut przed 8 dostaliśmy dwie mapy i przystąpiliśmy do planowania trasy, zdecydowaliśmy się na wariant wschodni, zaplanowaliśmy, więc przejazd przez wszystkie punkty na wschodniej mapie i ruszyliśmy na trasę.
Na początek pkt 5 - szczyt (Sypka 358 m npm), do szczytu dojechaliśmy dość szybko, choć na stromym podjeździe trochę się zmęczyliśmy. Szybko odbiliśmy punkt i podjęliśmy decyzje, że próbujemy zjechać stromą leśną ścieżką wprost do drogi na Gdów. Niestety coś nam poszło i zjechaliśmy ścieżką do miejsca z którego rozpoczynaliśmy podjazd.
No nic pędzimy po zmianach do Gdowa, przekraczamy Rabę i wbijamy się na czerwony szlak rowerowy gdzie ma się znajdować pkt 6 - skrzyżowanie. W terenie jest trochę więcej ścieżek niż na mapie, ale po małym błądzeniu znajdujemy punkt i pędzimy na Klęczany.
Tu czeka nas solidny szosowy podjazd (dobrze mi znany, kilka razy już tu podjeżdżałem). Podjazd trochę sił nas kosztuje, ale jakoś wtaczam się na szczyt, dalej jeszcze kawałek leśnymi ścieżkami i zdobywamy pkt 3 - róg ogrodzenia.
Dalej trochę zjazdów do Kamyka, wbijamy się na również dobrze mi znaną drogę do Grodziska w Chrostowej, gdzie znajduje się kolejny punkt. Na miejsce dojeżdżamy bez problemu, ale samo szukanie lampionu zajmuje nam chwilkę, po chwili już podbijamy pkt 13 - miejsce po zamku. Tu decydujemy się na ryzykowny krok, a mianowicie zejście stromym stokiem do drogi. Wiem, że droga jest blisko, wiele razy jadąc drogą widziałem w pobliżu ścieżkę pod górę, ale niestety nie udaje nam się na nią trafić, jakoś schodzimy, ale na pewno nie było to łatwe zadanie.
Następnie pędzimy do Sobolowa, czeka nas podjazd szosowy pod Zonię, jak zwykle na tej górze jest ciężko, nawet na dość lekkich górskich przełożenia. W końcu jednak zdobywamy szczyt i rozpoczynamy terenowy zjazd do Cichawki na którym znajduję się pkt 9 - skrzyżowanie. Po kilku minutach podbijamy punkt i zjeżdżamy dalej przez Cichawkę do Wieruszyc, dalej do drogi na Łapanów, odbijamy na Leszczyny, a po kilku minutach skręcamy na Trzcianę, jadąc już coraz wyraźniej pod górę.
W Trzcianie rozpoczynamy podjazd w kierunku Kamionnej, potem zjazd, skręcamy w boczną drogę i rozpoczynamy kolejny, tym razem bardzo stromy podjazd pkt 16. Początkowo jedziemy po asfalcie, mimo to stromizna jest duża i ja coraz wyraźniej odczuwam zmęczenie, o ile na poprzednich podjazdach podjeżdżałem pierwszy, teraz zaczynam zostawać. W końcu zdobywamy punkt widokowy, jedziemy kawałek grzbietem i stromym wąwozem zjeżdżamy w dół. Dojeżdżamy do rzeczki i zaczynamy strome podejście do góry, na domiar złego okazuje się, że nie trafiliśmy na tą ścieżkę co trzeba, przedzieramy się przez las, potem przez pola i w końcu musimy się kawałek wrócić do pkt 16 - skrzyżowanie. Pod punktem widać, piękną ścieżkę w dół, tylko w którym momencie ją zgubiliśmy?
Z punktu 16 kawałek zjeżdżamy, ale potem musimy znów podjeżdżać do Starych Rybich, w nagrodę następuję kilku kilometrowy piękny zjazd aż do aż do samej Tarnawy, skąd ruszamy do pkt 7 - rozstaje. Początkowo idzie nam dobrze, ale w końcówce musimy podejść bardzo stromą leśną ścieżką, punkt zdobywamy, ale zaplanowany przez nas zjazd do Słupi jakoś nie do końca nam wychodzi. Ścieżki w lesie nie do końca się zgadzają, a podjęta przez nas próba powrotu na właściwą ścieżkę, kończy się tylko stratą czasu i powrotem na szeroką szutrówkę prowadzącą pod szkołę w Słupi. W końcu zjeżdżamy pod szkołę i znów podjeżdżamy do szczytu w Krasnych Lasocicach, potem na szczęście długi zjazd do centrum i przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów.
Powiem szczerze, że w tym miejscu na 53 km miałem w zasadzie dość, postanowiłem jeszcze jechać w Wojtkiem na kolejny punkt na Górze Św. Jana, ale w zasadzie byłem już przekonany, że dziś nie zrobię, całej trasy. Podjazd pod Górę Św. Jana jeszcze mnie w tym przekonaniu utwierdził, podbiliśmy szybko pkt 15 - róg cmentarza i wróciliśmy pod kościół, gdzie widzieliśmy odpoczywających Zdezorientowanych. Jak się okazało to miejsce wypadało mniej więcej w połowie trasy i po chwili pod kościołem pojawiło się jeszcze kilku zawodników jadących z obu kierunków. Po rozmowie z Zdezorientowanymi dowiedzieliśmy się, że do pokonania mamy jeszcze jakieś 66 km i 1300 m przewyższenia (już pokonaliśmy 62 km i 1300 m przewyższenia) po tej wiadomości uznałem, że nie jadę na znajdujący się dość daleko i trudny do zdobycia pkt 14 - bufet. Wojtek jednak chciał dalej walczyć, więc w tym miejscu się rozstaliśmy i Wojtek ruszył na pkt 14, a ja zdecydowałem się ściąć trasę pomijając pkt 14 i pkt 4, ruszyłem w dół do pkt 8.
Po rozstaniu w Wojtkiem najpierw miałem piękny zjazd przez Krzesławice i Zegartowice (miejsce zamieszkania Rafała Majki, który właśnie rozpoczynał walkę o podium Vuelty), ale zaraz potem zacząłem podjeżdżać w kierunku Komornik i momentalnie poczułem się słabo. W Komornikach odbiłem na Mierzeń a po chwili skręciłem w kierunku pkt 8 - szczyt, zrobiło się stromiej a ja ledwo jechałem, pomyślałem sobie nawet, że mogę mieć problem z przejechaniem pozostałych punktów. Jakoś jednak punkt zdobyłem i następnie ruszyłem długim zjazdem do drogi Wiśniowa Dobczyce, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę na pkt 2.
Punkt 2 znów był położony na szczycie, co prawda prowadziła do niego dość dobra (z mapy nie do końca to było wiadomo), ale stroma droga. Na jednym z bardziej stromych momentów, złapał mnie mocny skurcz, musiałem się zatrzymać i rozmasować nogę. W końcu jednak do punktu się dotoczyłem i w końcówce na piechotę szczyt zdobyłem.
Dalej nastąpił ostry zjazd do Kornatki, ale już po chwili znów się wspinałem, by chwili znów zjeżdżać i w końcu ponownie podjeżdżać. W zasadzie wiedziałem, że ta droga będzie właśnie tak wyglądać, bo kiedyś jechałem tędy z żoną do Myślenic. Punkt nr 1 - wieża widokowa, zdobyłem wraz z późniejszą zwyciężczynią w kategorii kobiet - była w tym samym miejscu co ja, ale ze wszystkimi punktami:) Pod wieżą się rozstaliśmy, bo ja postanowiłem iść podziwiać widoki, a ona pognała po zwycięstwo.
Na dojeździe do następnego punktu znów sekwencja zjazd, podjazd, zjazd. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu żeby uzupełnić bidon, a następnie ruszyłem na pkt 11 - stara droga. Punkt zdobyłem przez teren szkoły z internatem, przechodząc przez dziurę w płocie, w okolicach punktu zrobiłem znów parę fotek zalewu dobczyckiego i po podbiciu punktu ruszyłem do centrum Dobczyc.
Nie wiem dlaczego narysowałem sobie pkt 6 - brzeg rzeki, korzeń, jako punkt po drugiej stronie Raby. Przejechałem więc przez most i skręciłem na drogę wzdłuż rzeki, ale że ten punkt jako jedyny posiadał rozjaśnienie na zdjęciu satelitarnym, a ja tak miałem zagiętą mapę, że tego rozjaśnienia nie widziałem, więc zatrzymałem się przełożyć mapę. Patrzę, a punkt jest jednak po drugiej stronie rzeki, wróciłem więc przez most i pojechałem tym razem właściwą drogą. Dojechałem do ogródków działkowych, skręciłem na ścieżkę wzdłuż rzeki i drugim odbiciem ruszyłem ku brzegowi rzeki, rower porzuciłem na ścieżce i ruszyłem szukać punktu. Chodziłem chwilę po kamienistym brzegu Raby i jakoś punktu nie mogłem znaleźć, zacząłem więc wracać po rower i nagle zobaczyłem punkt, który znajdował się na zboczu skarpy w miejscu gdzie wyszedłem na brzeg, podbiłem i pojechałem dalej.
Dochodziła godzina 17:00 a ja do mety miałem już tylko kilka kilometrów i jeden punkt do zdobycia, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie popełniłem błędu odpuszczając walkę o immortal, jednak zaraz potem przypomniałem sobie jak cierpiałem na dojeździe do 8 i 2, a poza tym na odwrót i do tamtych punktów i tak już było zdecydowanie za późno, więc po prostu pojechałem do mety. Ostatni teoretycznie łatwy punkt nr 12 - ambona, sprawił mi trochę problemów. Najpierw coś mi się nie podobała szeroka droga prowadzącą w kierunku punktu i próbowałem szukać wąskiej ścieżki zaznaczonej na mapie. Potem przejechałem koło zwalonej ambony, gdzie znajdował się punkt i pojechałem dalej. Dopiero potem przypomniałem sobie jak Zdezorientowani mówili, że punkt jest przy trzeciej, przewróconej ambonie, oni jechali z przeciwnej strony, więc dla mnie to powinna być pierwsza ambona, wróciłem się więc i podbiłem ten ostatni dla mnie punkt na trasie.
Pozostał mi już tylko dojazd do mety, na której zameldowałem się godzinie 17:34.
Mapa i galeria
BO Góra Kamieńsk
Sobota, 11 kwietnia 2015 | dodano:14.04.2015 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, RNO
- DST: 65.74 km
- Teren: 12.00 km
- Czas: 03:33
- VAVG 18.52 km/h
- VMAX 37.59 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- HRmax: 171 ( 91%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie: 1843 kcal
- Podjazdy: 365 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
11 kwietnia wstałem o 5 rano i pojechałem z Krzyśkiem aż do Kamieńska w okolicach Łodzi, żeby wziąć udział w Bike Oriencie. Zawsze słyszałem, że Bikeorient to jeden z najlepiej zorganizowanych maratonów na orientacje, a że imprezy w okolicy jakoś mam się w tym roku wykruszyły, to postanowiliśmy spróbować. Minusem tej imprezy niestety był dość długi dojazd, ponad 3 godziny jazdy, ale poszło nawet dość sprawnie i przed godziną 9 dojechaliśmy na miejsce do ośrodka sportowego u stóp Góry Kamieńsk.
Przed godziną 10 nastąpiło rozdanie map. Na mapie znaleźliśmy 20 punktów kontrolnych przeznaczonych dla tras Mega i Giga, przed startem nie było podziału na poszczególne kategorie, po prostu ten kto zaliczył przynajmniej 11 punktów kontrolnych był klasyfikowany na Giga, a reszta na mega. My od początku zakładaliśmy, że jedziemy Mega (jakieś 50-60 km), zgodnie z tym co zobaczyliśmy na mapie myśleliśmy, że musimy więc pokonać punkty 1-10, tym czasem chyba nie było takiego obowiązku i wystarczyło przejechać 10 dowolnych punktów. My jednak mieliśmy inne założenie i wyrysowaliśmy trasę przez punkty: 5, 4, 6, 1, 9, 10, 8, 3, 7, 2 - oznaczało to, że 3 punkty umiejscowione na Górze Kamieńsk zostawiamy sobie na koniec. Co prawda ja chciałem atakować górę na samym początku po stoku narciarskim (tak zrobiło chyba większość uczestników), ale Krzysiek coś kręcił nosem, więc postanowiliśmy, że na górę sobie wjedziemy od drugiej strony, na końcu trasy.
Na początek poszedł więc punkt nr 5, dość długo rysowaliśmy trasę i ruszyliśmy jako jedni z ostatnich. Dojazd do 5 łatwy, przy punkcie tłok, trzeba było czekać w kolejce na podbicie punktu. Dalej kawałek po leśnej, lekko piaskowej ścieżce i wyjazd na asfalt. Przejechaliśmy kawałek asfaltem i odbiliśmy w lewo do punktu nr 4, patrzymy a tu wszyscy pojechali w prawo 20, 17, 12 - czyżby wszyscy jechali giga?
Mniejsza o to mkniemy sobie asfaltami z wiatrem, z dużą prędkością już samotnie. Dojeżdżamy w pobliże pkt 4, kilkaset metrów ścieżką przez las i bez pudła trafiamy na punkt na brzegu jeziorka. Podbijamy i przez chwilę rozważamy możliwość jazdy leśnymi, ścieżkami w kierunku 6. Jednak po namyśle odrzucamy tą opcję, widzimy że na ścieżkach jest sporo piachu, a ścieżki na mapie są zaznaczone liniami przerywanymi, więc może ich tam czasem nie być. Jedziemy więc asfaltami.
Wracamy się kawałek Łękawy i ładną drogą przez las jedziemy do Rząsawy, tam za rzeczką odbijamy w prawo i ścieżką wzdłuż rzeki jedziemy na punkt nr 6. Zajeżdżamy sobie trochę za daleko, ale szybko korygujemy błąd i zdobywamy kolejny punkt.
Teraz znów musimy się wrócić ścieżką wzdłuż rzeczki, a następnie wpadamy na szeroką szutrówkę biegnącą koło zbiornika Słoik. Przy Słoiku mamy kolejny punkt i zarazem bufet - pkt 1. W zasadzie mieliśmy się zatrzymać tylko na krótką chwilę, ale akurat nadjechała telewizja i Krzysiek zaczął udzielać wywiadu:) w rezultacie nasz postój trochę się przedłużył.
Kolejny punkt nr 9 znajdował się lesie przy trakcji energetycznej, na początek jednak jazda dalej szutrówką wzdłuż rzeczki, niestety pod wiatr. Linie wysokiego napięcia pomogły nam znaleźć właściwy skręt, potem kawałek leśną drogą i niewielkimi problemami trafiamy kolejny punkt.
Wyjeżdżamy z lasu i kierujemy się na punkt nr 10 - punkt widokowy przy Kopalni Bełchatów, czeka nas długi przelot po asfalcie, częściowo pod wiatr. Na 10 czujemy, już lekkie zmęczenie, robimy więc krótki postój, który wykorzystujemy na sesję zdjęciową. Następnie zawracamy rowery i pędzimy na 8.
Co ciekawe dalej wieje nie tak jak trzeba:( Dojeżdżamy do lasu w Łękowisku, skręcamy w szeroką szutrówkę, a potem w wąską ścieżkę w las.Punkt nr 8 jest w jakimś mini wąwozie, chyba podjechaliśmy do niego trochę, ze złej strony i pewnie mielibyśmy problemy z jego odnalezieniem, ale w pobliżu punktu, spotkaliśmy jakąś parę, która dała nam niezbędne wskazówki. Po kilku minutach kolejny punkt był nasz.
Pozostały nam już tylko 3 punkty na Górze Kamieńsk. Cała trasa do tej pory była niemal płaska, a przed nami było jedyne w tym wyścigu wzniesienie za to zapowiadała się nie lada wspinaczka. Na początek punkt nr 3 - dworek myśliwski, od razu podjazd i to nie byle jaki bo 10% i do tego po betonowych płytach. Na szczęście ten odcinek nie był zbyt długi i po chwili wyjechaliśmy na wypłaszczenie i szeroką drogę, którą dojechaliśmy do pkt 3.
Następnie był kawałek zjazdu i rozpoczęła się wspinaczka już na szczyt góry. Droga na szczęście asfaltowa, ale podjazd dość stromy. Pod górę ciągnąłem szybciej niż Krzysiek i po paru minutach odjechałem kilkaset metrów do przodu. Podjazd do końca asfaltu miał w sumie 3 km i 146 metrów przewyższenia, na szczyt przyjechałem bardzo zmęczony i do tego jeszcze skończyło mi się picie. Patrzę się przed siebie i widzę, że punkt 7 jest jeszcze wyżej i co więcej prowadzi do niego jakaś mega piaskownica.
Dojazd do punktu 7 analizowałem, już wcześniej, stwierdziłem że na końcu asfaltu należy odbić na ścieżkę prowadzącą lekko na prawo i nią dojechać po punktu, nie sądziłem, jednak że ten punkt będzie jeszcze o tyle wyżej. Skręciłem więc w prawo mega stromym piaskowym podejściem długości około 30 metrów wyszedłem na ścieżkę i w zasadzie wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że moja droga okazała się taką piaskownicą, że cały dystans (800 metrów) do punktu pokonałem praktycznie z buta. Gdy dochodziłem do punktu zobaczyłem Krzyśka, który zamiast na górze był na dole - wyjechał a końca asfaltu a potem zjechał sobie w dół. Po chwili byłem przy punkcie, a Krzysiek musiał sie jeszcze wspiąć po bardzo stromej piaskowej ścieżce.
Postanowiłem, więc że jadę dalej, jeszcze kawałek był po piasku, ale po chwili pojawiła się szeroka szutrówka prowadząca lekko w dół. Pędziłem więc z całych sił do górnej stacji wyciągu narciarskiego, gdzie miałem odbić ostatni punkt. Na miejsce dojechałem bez problemu, ale na samym punkcie popełniłem niestety błąd. Rozejrzałem się po okolicy punktu nie ma, wyciągnąłem więc mapę i czytam opis, niestety chyba zmęczenie dawało już o sobie znać i zamiast opisu punktu 2, którego szukałem przeczytałem opis 1 (wiata bufet) a że na szczycie stał właśnie taki bufet, więc zacząłem szukać tam. Nigdzie jednak punktu nie było, zapytałem nawet osoby siedzące na szczycie czy czasem nie widziały gdzieś punktu, ale nic to nie pomogło. Tak kręciłem się w kółko gdy na punkt wjechała trójka rowerzystów. Oni dobrze przeczytali opis (skraj stoku narciarskiego) i po chwili miałem punkt podbity. Pozostało już tylko zjechać w dół po stoku.
Od początku bałem się tego zjazdu, nigdy nie byłem najlepszym zjazdowcem, a to tego mój rower też się za bardzo do tego nie nadaje. Nie mniej jednak adrenalina działała, chwyciłem, więc rower i jazda - ruszyłem jako pierwszy. Niestety po chwili na mojej z drodze pojawiła się spora dziura, próbowałem hamować i w tym momencie chwycił mnie skurcz. Gdy zwolniłem jeden z zawodników przemknął obok mnie. Zacisnąłem zęby i jadę dalej, stok był nierówny i miałem jeszcze kilka trudnych momentów, nie mnie jednak po chwili byłem na mecie.
Mój czas to 4:19:10 sekund - 22 miejsce wśród mężczyzn i 24 w open startowało 166 osób. Krzysiek przyjechał 4:33 za mną odpowiednio na pozycji 24/27. Jednak po analizie wyników, stwierdzam, że jednak strasznie zawaliłem ostatni punkt. Na jego poszukiwaniu straciłem prawie 7 minut, w tym czasie dojechała do mnie trójka zawodników, ostatecznie rywalizacje przegrałem tylko z jednym z nich, ale zawodnik z pozycji 17/19 przyjechał z czasem 4:15:56, a więc lepszy ode mnie o zaledwie 3:14. Gdybym więc trafił dwójkę od razu powiedzmy w dwie minuty miałem szansę być nawet 17.
W sumie jednak nasz pierwszy BikeOrient uważam za udany, była piękna pogoda, trasa była ciekawa i nie strasznie trudna, w końcu mimo nie zbyt wysokiej formy zajęliśmy niezłe miejsca, biorąc pod uwagę liczbę startujących zawodników. Organizacja faktycznie była dopięta na ostatni guzik, nie mieliśmy co prawda okazji wziąć udziału w rozdaniu i losowaniu nagród, ale może następnym razem. W tym roku mają być jeszcze trzy edycje BikeOrientu i myślę, że jeszcze na jakąś się wybierzemy - choć niestety dojazd pożera strasznie dużo czasu.
Mapa i galeria
Przed godziną 10 nastąpiło rozdanie map. Na mapie znaleźliśmy 20 punktów kontrolnych przeznaczonych dla tras Mega i Giga, przed startem nie było podziału na poszczególne kategorie, po prostu ten kto zaliczył przynajmniej 11 punktów kontrolnych był klasyfikowany na Giga, a reszta na mega. My od początku zakładaliśmy, że jedziemy Mega (jakieś 50-60 km), zgodnie z tym co zobaczyliśmy na mapie myśleliśmy, że musimy więc pokonać punkty 1-10, tym czasem chyba nie było takiego obowiązku i wystarczyło przejechać 10 dowolnych punktów. My jednak mieliśmy inne założenie i wyrysowaliśmy trasę przez punkty: 5, 4, 6, 1, 9, 10, 8, 3, 7, 2 - oznaczało to, że 3 punkty umiejscowione na Górze Kamieńsk zostawiamy sobie na koniec. Co prawda ja chciałem atakować górę na samym początku po stoku narciarskim (tak zrobiło chyba większość uczestników), ale Krzysiek coś kręcił nosem, więc postanowiliśmy, że na górę sobie wjedziemy od drugiej strony, na końcu trasy.
Na początek poszedł więc punkt nr 5, dość długo rysowaliśmy trasę i ruszyliśmy jako jedni z ostatnich. Dojazd do 5 łatwy, przy punkcie tłok, trzeba było czekać w kolejce na podbicie punktu. Dalej kawałek po leśnej, lekko piaskowej ścieżce i wyjazd na asfalt. Przejechaliśmy kawałek asfaltem i odbiliśmy w lewo do punktu nr 4, patrzymy a tu wszyscy pojechali w prawo 20, 17, 12 - czyżby wszyscy jechali giga?
Mniejsza o to mkniemy sobie asfaltami z wiatrem, z dużą prędkością już samotnie. Dojeżdżamy w pobliże pkt 4, kilkaset metrów ścieżką przez las i bez pudła trafiamy na punkt na brzegu jeziorka. Podbijamy i przez chwilę rozważamy możliwość jazdy leśnymi, ścieżkami w kierunku 6. Jednak po namyśle odrzucamy tą opcję, widzimy że na ścieżkach jest sporo piachu, a ścieżki na mapie są zaznaczone liniami przerywanymi, więc może ich tam czasem nie być. Jedziemy więc asfaltami.
Wracamy się kawałek Łękawy i ładną drogą przez las jedziemy do Rząsawy, tam za rzeczką odbijamy w prawo i ścieżką wzdłuż rzeki jedziemy na punkt nr 6. Zajeżdżamy sobie trochę za daleko, ale szybko korygujemy błąd i zdobywamy kolejny punkt.
Teraz znów musimy się wrócić ścieżką wzdłuż rzeczki, a następnie wpadamy na szeroką szutrówkę biegnącą koło zbiornika Słoik. Przy Słoiku mamy kolejny punkt i zarazem bufet - pkt 1. W zasadzie mieliśmy się zatrzymać tylko na krótką chwilę, ale akurat nadjechała telewizja i Krzysiek zaczął udzielać wywiadu:) w rezultacie nasz postój trochę się przedłużył.
Kolejny punkt nr 9 znajdował się lesie przy trakcji energetycznej, na początek jednak jazda dalej szutrówką wzdłuż rzeczki, niestety pod wiatr. Linie wysokiego napięcia pomogły nam znaleźć właściwy skręt, potem kawałek leśną drogą i niewielkimi problemami trafiamy kolejny punkt.
Wyjeżdżamy z lasu i kierujemy się na punkt nr 10 - punkt widokowy przy Kopalni Bełchatów, czeka nas długi przelot po asfalcie, częściowo pod wiatr. Na 10 czujemy, już lekkie zmęczenie, robimy więc krótki postój, który wykorzystujemy na sesję zdjęciową. Następnie zawracamy rowery i pędzimy na 8.
Co ciekawe dalej wieje nie tak jak trzeba:( Dojeżdżamy do lasu w Łękowisku, skręcamy w szeroką szutrówkę, a potem w wąską ścieżkę w las.Punkt nr 8 jest w jakimś mini wąwozie, chyba podjechaliśmy do niego trochę, ze złej strony i pewnie mielibyśmy problemy z jego odnalezieniem, ale w pobliżu punktu, spotkaliśmy jakąś parę, która dała nam niezbędne wskazówki. Po kilku minutach kolejny punkt był nasz.
Pozostały nam już tylko 3 punkty na Górze Kamieńsk. Cała trasa do tej pory była niemal płaska, a przed nami było jedyne w tym wyścigu wzniesienie za to zapowiadała się nie lada wspinaczka. Na początek punkt nr 3 - dworek myśliwski, od razu podjazd i to nie byle jaki bo 10% i do tego po betonowych płytach. Na szczęście ten odcinek nie był zbyt długi i po chwili wyjechaliśmy na wypłaszczenie i szeroką drogę, którą dojechaliśmy do pkt 3.
Następnie był kawałek zjazdu i rozpoczęła się wspinaczka już na szczyt góry. Droga na szczęście asfaltowa, ale podjazd dość stromy. Pod górę ciągnąłem szybciej niż Krzysiek i po paru minutach odjechałem kilkaset metrów do przodu. Podjazd do końca asfaltu miał w sumie 3 km i 146 metrów przewyższenia, na szczyt przyjechałem bardzo zmęczony i do tego jeszcze skończyło mi się picie. Patrzę się przed siebie i widzę, że punkt 7 jest jeszcze wyżej i co więcej prowadzi do niego jakaś mega piaskownica.
Dojazd do punktu 7 analizowałem, już wcześniej, stwierdziłem że na końcu asfaltu należy odbić na ścieżkę prowadzącą lekko na prawo i nią dojechać po punktu, nie sądziłem, jednak że ten punkt będzie jeszcze o tyle wyżej. Skręciłem więc w prawo mega stromym piaskowym podejściem długości około 30 metrów wyszedłem na ścieżkę i w zasadzie wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że moja droga okazała się taką piaskownicą, że cały dystans (800 metrów) do punktu pokonałem praktycznie z buta. Gdy dochodziłem do punktu zobaczyłem Krzyśka, który zamiast na górze był na dole - wyjechał a końca asfaltu a potem zjechał sobie w dół. Po chwili byłem przy punkcie, a Krzysiek musiał sie jeszcze wspiąć po bardzo stromej piaskowej ścieżce.
Postanowiłem, więc że jadę dalej, jeszcze kawałek był po piasku, ale po chwili pojawiła się szeroka szutrówka prowadząca lekko w dół. Pędziłem więc z całych sił do górnej stacji wyciągu narciarskiego, gdzie miałem odbić ostatni punkt. Na miejsce dojechałem bez problemu, ale na samym punkcie popełniłem niestety błąd. Rozejrzałem się po okolicy punktu nie ma, wyciągnąłem więc mapę i czytam opis, niestety chyba zmęczenie dawało już o sobie znać i zamiast opisu punktu 2, którego szukałem przeczytałem opis 1 (wiata bufet) a że na szczycie stał właśnie taki bufet, więc zacząłem szukać tam. Nigdzie jednak punktu nie było, zapytałem nawet osoby siedzące na szczycie czy czasem nie widziały gdzieś punktu, ale nic to nie pomogło. Tak kręciłem się w kółko gdy na punkt wjechała trójka rowerzystów. Oni dobrze przeczytali opis (skraj stoku narciarskiego) i po chwili miałem punkt podbity. Pozostało już tylko zjechać w dół po stoku.
Od początku bałem się tego zjazdu, nigdy nie byłem najlepszym zjazdowcem, a to tego mój rower też się za bardzo do tego nie nadaje. Nie mniej jednak adrenalina działała, chwyciłem, więc rower i jazda - ruszyłem jako pierwszy. Niestety po chwili na mojej z drodze pojawiła się spora dziura, próbowałem hamować i w tym momencie chwycił mnie skurcz. Gdy zwolniłem jeden z zawodników przemknął obok mnie. Zacisnąłem zęby i jadę dalej, stok był nierówny i miałem jeszcze kilka trudnych momentów, nie mnie jednak po chwili byłem na mecie.
Mój czas to 4:19:10 sekund - 22 miejsce wśród mężczyzn i 24 w open startowało 166 osób. Krzysiek przyjechał 4:33 za mną odpowiednio na pozycji 24/27. Jednak po analizie wyników, stwierdzam, że jednak strasznie zawaliłem ostatni punkt. Na jego poszukiwaniu straciłem prawie 7 minut, w tym czasie dojechała do mnie trójka zawodników, ostatecznie rywalizacje przegrałem tylko z jednym z nich, ale zawodnik z pozycji 17/19 przyjechał z czasem 4:15:56, a więc lepszy ode mnie o zaledwie 3:14. Gdybym więc trafił dwójkę od razu powiedzmy w dwie minuty miałem szansę być nawet 17.
W sumie jednak nasz pierwszy BikeOrient uważam za udany, była piękna pogoda, trasa była ciekawa i nie strasznie trudna, w końcu mimo nie zbyt wysokiej formy zajęliśmy niezłe miejsca, biorąc pod uwagę liczbę startujących zawodników. Organizacja faktycznie była dopięta na ostatni guzik, nie mieliśmy co prawda okazji wziąć udziału w rozdaniu i losowaniu nagród, ale może następnym razem. W tym roku mają być jeszcze trzy edycje BikeOrientu i myślę, że jeszcze na jakąś się wybierzemy - choć niestety dojazd pożera strasznie dużo czasu.
Mapa i galeria
Galicja Orient dzień 2
Niedziela, 5 października 2014 | dodano:06.10.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 43.96 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 02:41
- VAVG 16.38 km/h
- VMAX 41.60 km/h
- Temp.: 10.0 °C
- HRmax: 130 ( 69%)
- HRavg 157 ( 83%)
- Kalorie: 1211 kcal
- Podjazdy: 445 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień rywalizacji na Galicja Orient na trasie piknikowej był rywalizacją "o czapkę gruszek" - nawet sam organizator tak to określił. Medale rozdano po pierwszym dniu, klasyfikacja cyklu Galicja Trophy też już była zamknięta. My pierwszego dnia daliśmy z siebie wszystko, fakt że miałem zepsuty rower i musiałem całą trasę przejechać na twardych przełożenia spowodował, że średnie tętno wyszło mi aż 153, wieczorem po zawodach łapały mnie skurcze, Krzysiek też czuł się mocno zmęczony, więc ustaliliśmy że drugi dzień jedziemy raczej rekreacyjnie, robiąc fotki których zabrakło na pierwszym etapie.
O 9:30 dostaliśmy mapy, do zaliczenia było 7 punktów, spokojnie planujemy trasę i wyjeżdżamy z bazy praktycznie na samym końcu. Na początek solidny podjazd po asfalcie. Krzysiek chyba zbyt dosłownie wziął sobie do serca, że dziś jedziemy rekreacyjnie i musiałem go trochę pogonić:) Po podjeździe zjazd i skręcamy w lewo na czarny szlak rowerowy. Jedziemy dość dobrą ścieżką, dojeżdżamy do lasu i kręcimy sobie w kierunku punktu 22. W pewnym momencie droga odbija w kierunku szczytu wzniesienia, zaczynamy podchodzić, ale coś nam nie gra. Zaczynamy się zastawiać a tu nagle z tyłu dojeżdża nas kilka drużyn, dziwne myślałem, że jesteśmy na szarym końcu. Wracamy się kawałek i szukamy właściwej drogi, nagle widzimy że za zarośniętą łąką jadą dwie dziewczyny, więc rower na plecy i przeprawiamy się do drogi, a tam jeszcze 100 metrów i jest punkt.
Podbijamy i jedziemy dalej, zgodnie z planem dalej szlakiem czarnym, przejeżdżamy jeszcze kilometr i okazuję się że musimy się przeprawić przez solidną górę, niestety na piechotę. Kilka minut ciężkiej wspinaczki i jesteśmy na szczycie wśród sadów z jabłkami. Nagle zrobiło się bardzo ciepło, więc się rozbieramy. Po chwili pędzimy w dół, jednak szczęście trwa tylko chwilę bo po chwili znów pod górę tym razem na szczęście po asfalcie, więc mimo 11% stromizny da się jechać. Dziś mój rower spisuję się lepiej, mam więcej przerzutek, coś pokombinowałem na noclegu i dziś nie muszę się tak męczyć.
Wyjeżdżamy na wysokość 403 m npm, najwyżej podczas tych zawodów, i nagle z pięknej, słoneczniej pogody wjeżdżamy w mega mgłę. Trochę zjazdów i wjeżdżamy do lasu, jest strasznie zimno, około 9 stopni do tego dochodzi wilgoć. Na szczęście jedziemy głównie w dół, po chwili las się kończy i dojeżdżamy do punktu 23 (rozwidlenie jarów). Punkt jest sprytnie ukryty, chwilę szukamy ale po chwili mamy już dziurki w karcie. Na zaliczenie tych dwóch punktów potrzebowaliśmy przeszło godzinę - było ciężko .
Zjeżdżamy do Babic i pędzimy na punkt nr 26 (starorzecze) dojazd łatwy po asfalcie i po płaskim. Tuż przed samym punktem spotykamy jadące z przeciwka dziewczyny, jedna z nich wczoraj w miksie wygrała, dziś jedzie chyba siostrą i obie mocno cisną. Chcę zmobilizować Krzyśka, żebyśmy za nimi pogonili, ale on dalej twierdzi, że dziś rekreacja:) Punkt zdobywamy bez problemu, wracamy się kawałek i skręcamy na Olszyny, droga dalej płaska i asfaltowa, kolejne kilometry pokonujemy szybko. W Olszynach wjeżdżamy na drogę powiatową, którą po chwili dojeżdżamy do Jankowic, gdzie odbijamy na szlak niebieski prowadzący brzegiem Wisły. Droga jest szutrowa, z dużą ilością dziur, ale płaska więc jedziemy dość szybko.
Na szlaku zaliczamy punkt 27 (rozwidlenie rowów), odbijamy i jedziemy dalej szlakiem niebieskim, którym dojeżdżamy Mętkowa Małego, jeszcze kawałek asfaltem i jesteśmy na bufecie. Tuż przed bufetem widzimy jadących z przeciwka wczorajszych zwycięzców, z tym że dziś jadą z jakimś mały dzieckiem, więc oni dziś rekreacyjnie. Na bufecie, na którym dziś postanawiamy się zatrzymać spotykamy kilka drużyn w tym naszych (do wczoraj) największych rywali z Hasajzacnie, dziś też wyraźnie się nie ścigają, jeden z nich jedzie na rowerze z mega szerokimi oponami (chyba ze 4 cm, prawie jak w motorze). Zbieramy kilka informacji o dalszych punktach i w drogę.
Przed nami punkt nr 25 (kładka), punkt wydaje się być banalny jedziemy wygodną, szutrową ścieżką przez las, a punkt ma znajdować się na lewo od tej właśnie ścieżki. Niestety przegapiamy właściwy zjazd, skręcamy w następny, dojeżdżamy do rzeczki, ale ani kładki ani punktu nie ma. Na szczęście wzdłuż rzeczki prowadzi trochę zarośnięta, ale przejezdna ścieżka i po kilku minutach jesteśmy przy kładce, wracamy do drogi już tą co trzeba ścieżką:)
Punkty 26, 27 i 25 były proste, ale dwa kolejne znów mają być trudniejsze. Jedziemy asfaltem w kierunku Chrzanowa, a potem odbijamy na Zagórze. Krzysiek zaczyna coś narzekać na zmęczenie, a tu po chwili zaczynamy widzieć wzgórze na które przyjdzie nam się wdrapać. Wskakujemy na czarny szlak i w górę, początek po asfalcie, potem odcinek bardzo stromy, więc kawałek z buta, ale dalej znów można jechać. Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, do punktu już blisko ale stromo pod górę. Nagle patrzymy a z góry zjeżdżają dziewczyny, które widzieliśmy już wcześniej i nie chcą nic powiedzieć o punkcie, chyba się boją, że je prześcigniemy:)
Punkt nr 24 to stały punkt BnO, palik wbity w ziemię, bez lampionu. Może być ciężko bo w koło las, taki palik nie bardzo rzuca się w oczy. Chwilę szukamy na piechotę chodząc po lesie, jednak po chwili jest, podbijamy i zjazd w dół. Pierwotnie mieliśmy inny plan, ale postanawiamy wykorzystać szlak zielony i zjechać do asfaltu. Jedziemy po szlaku, ale oczekiwanego zjazdu do asfaltu nie ma, wykorzystujemy kolejny i lądujemy na asfalcie, ale w środku jakieś fabryki. Jedziemy przez zakład, czy się tędy wyjechać?, jest szlaban i strażnik, ale zanim zdążył nas zauważyć byliśmy już za bramą:)
Przed nami ostatni punkt nr 21 (jaskinia). W pobliże punktu dojeżdżamy po asfalcie, skręcamy we właściwą ścieżkę i po chwili widzimy jakiegoś zawodnika z trasy pucharowej odbijającego punkt. Mieliśmy szczęście, punkt był słabo widoczny. Obijamy dziurki i dalej po szlaku przez las dojeżdżamy do Piły Kościeleckiej, stąd do Bolęcina prowadzi już tylko kilku kilometrowa prosta. Mobilizuję Krzyśka do mocniejszego finiszu, po kilku minutach dojeżdżamy do Bolęcina i po chwili na metę nad zalewem.
Znów poszło nie najgorzej, mimo iż w zasadzie dziś się nie ścigaliśmy. Wygrywa Turbo Cola, dalej dziewczyny i potem my, czyli 3 miejsce w open i znowu drugie w MM. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę zmęczenie wczorajszym dniem, nasze nastawienie, że dziś się nie ścigamy, fotki na każdym punkcie i dłuższy postój na bufecie. Trasa była dość ciężka, szczególnie jej początek, gdzie zrobiliśmy spore przewyższenia, środek łatwy, koniec znowu trochę trudniejszy. Pogoda w niedziele było sporo lepsza, na starcie ciepło, później na wysokości zimno, ale pod koniec rywalizacji już bardzo ciepło. Mi osobiście dziś jechało się dużo lepiej niż w sobotę, działo mi więcej przerzutek, tętno nie skakało mi tak wysoko, nie łapały mnie skurcze.
Rower niestety do gruntownego remontu, w zasadzie przydałby się nowy - lepszy, ale obawiam się, że mój przyszłoroczny budżet takich wydatków nie przewiduje. Skończy się, więc pewnie na wymianie napędu i pewnie jeszcze kilka rajdów na nim obskoczę.
Galeria zdjęć.
O 9:30 dostaliśmy mapy, do zaliczenia było 7 punktów, spokojnie planujemy trasę i wyjeżdżamy z bazy praktycznie na samym końcu. Na początek solidny podjazd po asfalcie. Krzysiek chyba zbyt dosłownie wziął sobie do serca, że dziś jedziemy rekreacyjnie i musiałem go trochę pogonić:) Po podjeździe zjazd i skręcamy w lewo na czarny szlak rowerowy. Jedziemy dość dobrą ścieżką, dojeżdżamy do lasu i kręcimy sobie w kierunku punktu 22. W pewnym momencie droga odbija w kierunku szczytu wzniesienia, zaczynamy podchodzić, ale coś nam nie gra. Zaczynamy się zastawiać a tu nagle z tyłu dojeżdża nas kilka drużyn, dziwne myślałem, że jesteśmy na szarym końcu. Wracamy się kawałek i szukamy właściwej drogi, nagle widzimy że za zarośniętą łąką jadą dwie dziewczyny, więc rower na plecy i przeprawiamy się do drogi, a tam jeszcze 100 metrów i jest punkt.
Podbijamy i jedziemy dalej, zgodnie z planem dalej szlakiem czarnym, przejeżdżamy jeszcze kilometr i okazuję się że musimy się przeprawić przez solidną górę, niestety na piechotę. Kilka minut ciężkiej wspinaczki i jesteśmy na szczycie wśród sadów z jabłkami. Nagle zrobiło się bardzo ciepło, więc się rozbieramy. Po chwili pędzimy w dół, jednak szczęście trwa tylko chwilę bo po chwili znów pod górę tym razem na szczęście po asfalcie, więc mimo 11% stromizny da się jechać. Dziś mój rower spisuję się lepiej, mam więcej przerzutek, coś pokombinowałem na noclegu i dziś nie muszę się tak męczyć.
Wyjeżdżamy na wysokość 403 m npm, najwyżej podczas tych zawodów, i nagle z pięknej, słoneczniej pogody wjeżdżamy w mega mgłę. Trochę zjazdów i wjeżdżamy do lasu, jest strasznie zimno, około 9 stopni do tego dochodzi wilgoć. Na szczęście jedziemy głównie w dół, po chwili las się kończy i dojeżdżamy do punktu 23 (rozwidlenie jarów). Punkt jest sprytnie ukryty, chwilę szukamy ale po chwili mamy już dziurki w karcie. Na zaliczenie tych dwóch punktów potrzebowaliśmy przeszło godzinę - było ciężko .
Zjeżdżamy do Babic i pędzimy na punkt nr 26 (starorzecze) dojazd łatwy po asfalcie i po płaskim. Tuż przed samym punktem spotykamy jadące z przeciwka dziewczyny, jedna z nich wczoraj w miksie wygrała, dziś jedzie chyba siostrą i obie mocno cisną. Chcę zmobilizować Krzyśka, żebyśmy za nimi pogonili, ale on dalej twierdzi, że dziś rekreacja:) Punkt zdobywamy bez problemu, wracamy się kawałek i skręcamy na Olszyny, droga dalej płaska i asfaltowa, kolejne kilometry pokonujemy szybko. W Olszynach wjeżdżamy na drogę powiatową, którą po chwili dojeżdżamy do Jankowic, gdzie odbijamy na szlak niebieski prowadzący brzegiem Wisły. Droga jest szutrowa, z dużą ilością dziur, ale płaska więc jedziemy dość szybko.
Na szlaku zaliczamy punkt 27 (rozwidlenie rowów), odbijamy i jedziemy dalej szlakiem niebieskim, którym dojeżdżamy Mętkowa Małego, jeszcze kawałek asfaltem i jesteśmy na bufecie. Tuż przed bufetem widzimy jadących z przeciwka wczorajszych zwycięzców, z tym że dziś jadą z jakimś mały dzieckiem, więc oni dziś rekreacyjnie. Na bufecie, na którym dziś postanawiamy się zatrzymać spotykamy kilka drużyn w tym naszych (do wczoraj) największych rywali z Hasajzacnie, dziś też wyraźnie się nie ścigają, jeden z nich jedzie na rowerze z mega szerokimi oponami (chyba ze 4 cm, prawie jak w motorze). Zbieramy kilka informacji o dalszych punktach i w drogę.
Przed nami punkt nr 25 (kładka), punkt wydaje się być banalny jedziemy wygodną, szutrową ścieżką przez las, a punkt ma znajdować się na lewo od tej właśnie ścieżki. Niestety przegapiamy właściwy zjazd, skręcamy w następny, dojeżdżamy do rzeczki, ale ani kładki ani punktu nie ma. Na szczęście wzdłuż rzeczki prowadzi trochę zarośnięta, ale przejezdna ścieżka i po kilku minutach jesteśmy przy kładce, wracamy do drogi już tą co trzeba ścieżką:)
Punkty 26, 27 i 25 były proste, ale dwa kolejne znów mają być trudniejsze. Jedziemy asfaltem w kierunku Chrzanowa, a potem odbijamy na Zagórze. Krzysiek zaczyna coś narzekać na zmęczenie, a tu po chwili zaczynamy widzieć wzgórze na które przyjdzie nam się wdrapać. Wskakujemy na czarny szlak i w górę, początek po asfalcie, potem odcinek bardzo stromy, więc kawałek z buta, ale dalej znów można jechać. Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, do punktu już blisko ale stromo pod górę. Nagle patrzymy a z góry zjeżdżają dziewczyny, które widzieliśmy już wcześniej i nie chcą nic powiedzieć o punkcie, chyba się boją, że je prześcigniemy:)
Punkt nr 24 to stały punkt BnO, palik wbity w ziemię, bez lampionu. Może być ciężko bo w koło las, taki palik nie bardzo rzuca się w oczy. Chwilę szukamy na piechotę chodząc po lesie, jednak po chwili jest, podbijamy i zjazd w dół. Pierwotnie mieliśmy inny plan, ale postanawiamy wykorzystać szlak zielony i zjechać do asfaltu. Jedziemy po szlaku, ale oczekiwanego zjazdu do asfaltu nie ma, wykorzystujemy kolejny i lądujemy na asfalcie, ale w środku jakieś fabryki. Jedziemy przez zakład, czy się tędy wyjechać?, jest szlaban i strażnik, ale zanim zdążył nas zauważyć byliśmy już za bramą:)
Przed nami ostatni punkt nr 21 (jaskinia). W pobliże punktu dojeżdżamy po asfalcie, skręcamy we właściwą ścieżkę i po chwili widzimy jakiegoś zawodnika z trasy pucharowej odbijającego punkt. Mieliśmy szczęście, punkt był słabo widoczny. Obijamy dziurki i dalej po szlaku przez las dojeżdżamy do Piły Kościeleckiej, stąd do Bolęcina prowadzi już tylko kilku kilometrowa prosta. Mobilizuję Krzyśka do mocniejszego finiszu, po kilku minutach dojeżdżamy do Bolęcina i po chwili na metę nad zalewem.
Znów poszło nie najgorzej, mimo iż w zasadzie dziś się nie ścigaliśmy. Wygrywa Turbo Cola, dalej dziewczyny i potem my, czyli 3 miejsce w open i znowu drugie w MM. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę zmęczenie wczorajszym dniem, nasze nastawienie, że dziś się nie ścigamy, fotki na każdym punkcie i dłuższy postój na bufecie. Trasa była dość ciężka, szczególnie jej początek, gdzie zrobiliśmy spore przewyższenia, środek łatwy, koniec znowu trochę trudniejszy. Pogoda w niedziele było sporo lepsza, na starcie ciepło, później na wysokości zimno, ale pod koniec rywalizacji już bardzo ciepło. Mi osobiście dziś jechało się dużo lepiej niż w sobotę, działo mi więcej przerzutek, tętno nie skakało mi tak wysoko, nie łapały mnie skurcze.
Rower niestety do gruntownego remontu, w zasadzie przydałby się nowy - lepszy, ale obawiam się, że mój przyszłoroczny budżet takich wydatków nie przewiduje. Skończy się, więc pewnie na wymianie napędu i pewnie jeszcze kilka rajdów na nim obskoczę.
Galeria zdjęć.
Galicja Orient dzień 1
Sobota, 4 października 2014 | dodano:06.10.2014 Kategoria 61-80 km, RNO, zawody
- DST: 58.53 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 03:26
- VAVG 17.05 km/h
- VMAX 62.52 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- HRmax: 182 ( 97%)
- HRavg 153 ( 81%)
- Kalorie: 2150 kcal
- Podjazdy: 715 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Galicja Orient to nasze ostatnie i docelowe zawody na orientacje w tym sezonie. Od początku sezonu walczyliśmy w zawodach z cyklu Galicja Trophy, w Miechowie po dobrej jeździe i katastrofalnym błędzie na ostatnim punkcie zajęliśmy 5 miejsce, w Jordanowie poszło lepiej i zajęliśmy 2 miejsce, co pozwoliło nam się przesunąć na 3 miejsce w cyklu. Do Bolęcina na ostatnie zawody przyjechaliśmy z założeniem wskoczenia na 2 miejsce w cyklu, bo pierwsze niestety było już poza naszym zasięgiem. Żeby sięgnąć po 2 miejsce w Galicja Trophy musieliśmy poprawić 5 miejsce (z Miechowa) przy założeniu, że wyprzedzająca nas drużyna Hasajzacnie nie będzie wyżej niż na 3 miejscu, najlepiej więc było pokonać naszych przeciwników i zakończyć zawody przynajmniej na 4 miejscu.
Niestety przed tymi zawodami nie udało się specjalnie potrenować, przeziębienie i cały tydzień bez roweru. Start wyznaczono na godzinę 10:30, mniej więcej o 9:30 byliśmy na miejscu i pierwsze wrażenie - jest zimno:( Ubieramy się więc dobre i czekamy na start.
Dostajemy mapy i planujemy trasę, wszystkie punkty są na północ od bazy czyli po drugiej stronie autostrady, trzeba więc uwzględnić miejsca przeprawy.
Postanawiamy wybrać wariant odwrotny do ruchu wskazówek zegara, pierwszym punktem do zaliczenia jest więc 8 (przepust). Niestety już na starcie robimy błąd, zamiast wybrać drogę na prosto z bazy w kierunku punktu, my mechanicznie jedziemy tak jak przyjechaliśmy samochodem, czyli przez centrum Bolęcina, już na początku duża strata:) Dalej przejazd szosą, wpadamy na niebieski szlak i tu znów błąd, źle sobie skręcamy, musimy zrobić korektę, znów strata ale punkt na szczęście zaliczony.
Dalej już bez przeszkód jedziemy niebieskim szlakiem do Młoszowej, przejeżdżamy obok pałacu gdzie ostanio była meta rajdu Kraków - Trzebinia i rozpoczynamy wspinaczkę na punkt nr 1 (jar). Tu na szczęście idzie bez problemu, dojeżdżamy w pobliże punktu, a tam pełno ludzi szuka punktu, my trafiamy prawie na gotowe, podbijamy punkt i odrabiamy straty z początku trasy.
Niestety nasze szczęście jest chwilowe na dość trudnym wyjeździe z tego punktu w kierunku miasteczka, zaczyna nawalać mi rower. Trąciłem przerzutką o jakieś krzaki i napęd mi wariuje. W efekcie nie jestem w stanie wrzucić żadnego lżejszego trybu bo zaraz przeskakuje mi łańcuch. Muszę pchać rower pod wzniesienie i znowu wszyscy nas wyprzedzają. W Myślachowicach próbuję coś z tym moim napędem zrobić, jest chwilowa poprawa i pędzimy dalej, ale straciliśmy przynajmniej z 10 minut.
Na asfalcie staramy się cisnąć, żeby coś nadrobić, ale po wjechaniu w teren znowu mam problemy. Z pewnymi problemami zaliczamy punkt nr 3 (stara zapora) i szlakami przez las kierujemy się do kolejnego punktu. Tu kolejne terenowe wzniesienie i znów problem z przeskakującym łańcuchem. Zatrzymuję się i zaczynam się zastanawiać czy jest w ogóle sens dalej się męczyć. Rower odmawia posłuszeństwa a my jedziemy na szarym końcu stawki:( Jednak to zawody na orientacje zawsze jest szansa coś nadrobić, biorę więc śrubokręt, majstruję chwilę przy przerzutce i ruszam dalej.
Do dyspozycji mam 3 najtwardsze przełożenia w kasecie i 3 tarcze z przodu w sumie 9 kombinacji raczej twardych:( Kolejne asfaltowe wzniesienie pokazuje, że będzie ciężko, jadę ale z niską kadencją, tętno skacze mi ponad 160, ale trzeba walczyć.
Zdobywamy punkt nr 2 (szczyt kopca), na punkcie dojeżdżamy dwa miksy, może to oznaka, że coś odrabiamy. Dalej zjazd do asfaltu i po asfalcie, niestety drogi którą mieliśmy zaatakować punkt, nie udaje się nam wypatrzeć w terenie.
Zjeżdżamy do centrum wioski, zaznaczona na mapie dróżka koło sklepu to jakiś sajgon, nie chcę nam się taszczyć rowerów na plecach, więc jedziemy za jakąś drużyną w kierunku kościoła, gdzie widać drogę. Z przeciwka jadą dwie drużyny w tym etatowy zwycięzca naszej kategorii team Turbo Cola. Dojeżdżamy do kościoła i jedziemy w kierunku punktu nr 9, jest dość ciężko, szczególnie na moich twardych przełożenia, ale walczymy:) Nieoczekiwanie przy punkcie robi się tłoczno, spotykamy kilka drużyn w tym naszych największych rywali z Hasajzacznie. Podbijamy szybko punkt i pędzimy w drogę powrotną, nasza motywacja rośnie, może nie wszystko jeszcze stracone.
Wracając z punktu nie jedziemy już pod kościół, tylko wybieramy skrót, jedziemy jak się później okaże ze zwycięzcami naszej kategorii i wyjeżdżamy tą mega stromą ścieżką pod sklepem (tym razem jest na szczęście w dół). Jesteśmy na skrzyżowaniu i pędzimy do punktu nr 5 (szczyt urwiska). Przejeżdżamy koło bufetu i mega zarośniętą ścieżką dojeżdżamy (dochodzimy) do punktu. Gdy my wyjeżdżamy z punktu to właśnie przejeżdżają rywale z Hasajzacznie, a przecież z 9 odjechali przed nami. Jest dobrze trzeba walczyć.
Znowu mijamy bufet, ale nie ma czasu na odpoczynek trzeba walczyć. Po raz trzeci lądujemy na tym samym skrzyżowaniu w Nowej Górze i jedziemy pod górę w kierunku punktu nr 4 (kopiec kamieni). Najpierw asfaltowy podjazd potem, szalony zjazd i znowu tym razem szutrowy podjazd po szlaku. Jest stromo ale da się jechać. Punkt nr 4 zaliczamy bez większego problemu i dalej szlakiem pędzimy w dół.
Mimo błota odcinek do Dulowej pokonujemy bardzo sprawnie, przejeżdżamy drogę 79 i wjeżdżamy do Puszczy Dulowskiej. Tu na szczęście płasko, droga w miarę dobra, ale do punktu dłuższy przelot. Ciśniemy ile się da, w końcu gdzieś tam za nami są nasi rywale. Punkt nr 6 (źródełko) zdobywamy bardzo sprawnie, niestety przy wyjeździe z tego punktu popełniamy karygodny błąd. Mieliśmy się kawałek wrócić, a potem skręcić w lewo, tym czasem my od razu jedziemy w lewo. Przejeżdżamy może 500 metrów, wyjeżdżamy z lasu, jest skrzyżowanie, spostrzegamy błąd i szybki nawrót. Wracając widzimy kilku zawodników skręcających na leśną ścieżkę prowadzącą do punktu. Z daleka wydaję mi się, że to nasi najwięksi rywale. Poganiam więc Krzyśka i pędzimy ile sił w noga.
Przez las niebieskim szlakiem i wyjeżdżamy przy studiu filmowy - kosmicznej kolonii tuż przy autostradzie. Na szczęście ostatni punkt - nr 7 (brama techniczna) jest przy samej drodze. Szybko podbijamy i pędzimy w kierunku mety.
Do pokonania jeszcze kilka kilometrów, przejeżdżamy pod autostradą i pędzimy w kierunku Bolęcina. Najpierw jedziemy pod górę, zmęczenie jest duże, ale walczymy. Dojazd do Bolęcina pagórkowaty, ale po kilkunastu minutach dojeżdżamy do centrum. Jeszcze tylko ulica Rekreacyjna i wpadamy na metę. Pierwsze wrażenie, jest pusto siedzi tylko jedna drużyna, ta z którą opuszczaliśmy skrótem punkt nr 9, nikogo więcej nie ma. Oddajemy kartę, jesteśmy na drugim miejscu, co automatycznie oznacza awans na drugie miejsce w Galicja Trophy.
Jakieś 5 minut po nas przyjeżdżają zwycięzcy z miksów. Idziemy do samochodów, i obserwujemy finisz, Turbo Cola walczy liderem kategorii Junior - ojciec z synem jednak górą:) Przebieramy się, jemy, dojeżdżają kolejne drużyny, nasi najwięksi rywale dopiero koło 7 pozycji, ale to już nie ważne, my swój cel na dzisiaj osiągnęliśmy. Mimo kiepskiego startu, dużych problemów ze sprzętem zajmujemy 2 miejsce, tracą do zwycięzców zaledwie kilka minut.
Galeria zdjęć
Niestety przed tymi zawodami nie udało się specjalnie potrenować, przeziębienie i cały tydzień bez roweru. Start wyznaczono na godzinę 10:30, mniej więcej o 9:30 byliśmy na miejscu i pierwsze wrażenie - jest zimno:( Ubieramy się więc dobre i czekamy na start.
Dostajemy mapy i planujemy trasę, wszystkie punkty są na północ od bazy czyli po drugiej stronie autostrady, trzeba więc uwzględnić miejsca przeprawy.
Postanawiamy wybrać wariant odwrotny do ruchu wskazówek zegara, pierwszym punktem do zaliczenia jest więc 8 (przepust). Niestety już na starcie robimy błąd, zamiast wybrać drogę na prosto z bazy w kierunku punktu, my mechanicznie jedziemy tak jak przyjechaliśmy samochodem, czyli przez centrum Bolęcina, już na początku duża strata:) Dalej przejazd szosą, wpadamy na niebieski szlak i tu znów błąd, źle sobie skręcamy, musimy zrobić korektę, znów strata ale punkt na szczęście zaliczony.
Dalej już bez przeszkód jedziemy niebieskim szlakiem do Młoszowej, przejeżdżamy obok pałacu gdzie ostanio była meta rajdu Kraków - Trzebinia i rozpoczynamy wspinaczkę na punkt nr 1 (jar). Tu na szczęście idzie bez problemu, dojeżdżamy w pobliże punktu, a tam pełno ludzi szuka punktu, my trafiamy prawie na gotowe, podbijamy punkt i odrabiamy straty z początku trasy.
Niestety nasze szczęście jest chwilowe na dość trudnym wyjeździe z tego punktu w kierunku miasteczka, zaczyna nawalać mi rower. Trąciłem przerzutką o jakieś krzaki i napęd mi wariuje. W efekcie nie jestem w stanie wrzucić żadnego lżejszego trybu bo zaraz przeskakuje mi łańcuch. Muszę pchać rower pod wzniesienie i znowu wszyscy nas wyprzedzają. W Myślachowicach próbuję coś z tym moim napędem zrobić, jest chwilowa poprawa i pędzimy dalej, ale straciliśmy przynajmniej z 10 minut.
Na asfalcie staramy się cisnąć, żeby coś nadrobić, ale po wjechaniu w teren znowu mam problemy. Z pewnymi problemami zaliczamy punkt nr 3 (stara zapora) i szlakami przez las kierujemy się do kolejnego punktu. Tu kolejne terenowe wzniesienie i znów problem z przeskakującym łańcuchem. Zatrzymuję się i zaczynam się zastanawiać czy jest w ogóle sens dalej się męczyć. Rower odmawia posłuszeństwa a my jedziemy na szarym końcu stawki:( Jednak to zawody na orientacje zawsze jest szansa coś nadrobić, biorę więc śrubokręt, majstruję chwilę przy przerzutce i ruszam dalej.
Do dyspozycji mam 3 najtwardsze przełożenia w kasecie i 3 tarcze z przodu w sumie 9 kombinacji raczej twardych:( Kolejne asfaltowe wzniesienie pokazuje, że będzie ciężko, jadę ale z niską kadencją, tętno skacze mi ponad 160, ale trzeba walczyć.
Zdobywamy punkt nr 2 (szczyt kopca), na punkcie dojeżdżamy dwa miksy, może to oznaka, że coś odrabiamy. Dalej zjazd do asfaltu i po asfalcie, niestety drogi którą mieliśmy zaatakować punkt, nie udaje się nam wypatrzeć w terenie.
Zjeżdżamy do centrum wioski, zaznaczona na mapie dróżka koło sklepu to jakiś sajgon, nie chcę nam się taszczyć rowerów na plecach, więc jedziemy za jakąś drużyną w kierunku kościoła, gdzie widać drogę. Z przeciwka jadą dwie drużyny w tym etatowy zwycięzca naszej kategorii team Turbo Cola. Dojeżdżamy do kościoła i jedziemy w kierunku punktu nr 9, jest dość ciężko, szczególnie na moich twardych przełożenia, ale walczymy:) Nieoczekiwanie przy punkcie robi się tłoczno, spotykamy kilka drużyn w tym naszych największych rywali z Hasajzacznie. Podbijamy szybko punkt i pędzimy w drogę powrotną, nasza motywacja rośnie, może nie wszystko jeszcze stracone.
Wracając z punktu nie jedziemy już pod kościół, tylko wybieramy skrót, jedziemy jak się później okaże ze zwycięzcami naszej kategorii i wyjeżdżamy tą mega stromą ścieżką pod sklepem (tym razem jest na szczęście w dół). Jesteśmy na skrzyżowaniu i pędzimy do punktu nr 5 (szczyt urwiska). Przejeżdżamy koło bufetu i mega zarośniętą ścieżką dojeżdżamy (dochodzimy) do punktu. Gdy my wyjeżdżamy z punktu to właśnie przejeżdżają rywale z Hasajzacznie, a przecież z 9 odjechali przed nami. Jest dobrze trzeba walczyć.
Znowu mijamy bufet, ale nie ma czasu na odpoczynek trzeba walczyć. Po raz trzeci lądujemy na tym samym skrzyżowaniu w Nowej Górze i jedziemy pod górę w kierunku punktu nr 4 (kopiec kamieni). Najpierw asfaltowy podjazd potem, szalony zjazd i znowu tym razem szutrowy podjazd po szlaku. Jest stromo ale da się jechać. Punkt nr 4 zaliczamy bez większego problemu i dalej szlakiem pędzimy w dół.
Mimo błota odcinek do Dulowej pokonujemy bardzo sprawnie, przejeżdżamy drogę 79 i wjeżdżamy do Puszczy Dulowskiej. Tu na szczęście płasko, droga w miarę dobra, ale do punktu dłuższy przelot. Ciśniemy ile się da, w końcu gdzieś tam za nami są nasi rywale. Punkt nr 6 (źródełko) zdobywamy bardzo sprawnie, niestety przy wyjeździe z tego punktu popełniamy karygodny błąd. Mieliśmy się kawałek wrócić, a potem skręcić w lewo, tym czasem my od razu jedziemy w lewo. Przejeżdżamy może 500 metrów, wyjeżdżamy z lasu, jest skrzyżowanie, spostrzegamy błąd i szybki nawrót. Wracając widzimy kilku zawodników skręcających na leśną ścieżkę prowadzącą do punktu. Z daleka wydaję mi się, że to nasi najwięksi rywale. Poganiam więc Krzyśka i pędzimy ile sił w noga.
Przez las niebieskim szlakiem i wyjeżdżamy przy studiu filmowy - kosmicznej kolonii tuż przy autostradzie. Na szczęście ostatni punkt - nr 7 (brama techniczna) jest przy samej drodze. Szybko podbijamy i pędzimy w kierunku mety.
Do pokonania jeszcze kilka kilometrów, przejeżdżamy pod autostradą i pędzimy w kierunku Bolęcina. Najpierw jedziemy pod górę, zmęczenie jest duże, ale walczymy. Dojazd do Bolęcina pagórkowaty, ale po kilkunastu minutach dojeżdżamy do centrum. Jeszcze tylko ulica Rekreacyjna i wpadamy na metę. Pierwsze wrażenie, jest pusto siedzi tylko jedna drużyna, ta z którą opuszczaliśmy skrótem punkt nr 9, nikogo więcej nie ma. Oddajemy kartę, jesteśmy na drugim miejscu, co automatycznie oznacza awans na drugie miejsce w Galicja Trophy.
Jakieś 5 minut po nas przyjeżdżają zwycięzcy z miksów. Idziemy do samochodów, i obserwujemy finisz, Turbo Cola walczy liderem kategorii Junior - ojciec z synem jednak górą:) Przebieramy się, jemy, dojeżdżają kolejne drużyny, nasi najwięksi rywale dopiero koło 7 pozycji, ale to już nie ważne, my swój cel na dzisiaj osiągnęliśmy. Mimo kiepskiego startu, dużych problemów ze sprzętem zajmujemy 2 miejsce, tracą do zwycięzców zaledwie kilka minut.
Galeria zdjęć
Pół Mordownika i wieczór kawalerski
Sobota, 13 września 2014 | dodano:16.09.2014 Kategoria 61-80 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 65.34 km
- Teren: 45.00 km
- Czas: 05:30
- VAVG 11.88 km/h
- VMAX 55.73 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- HRmax: 165 ( 88%)
- HRavg 133 ( 71%)
- Kalorie: 2136 kcal
- Podjazdy: 1155 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem zapisaliśmy się do udziału w Mordowniku odbywającym się w Beskidzie Niskim, a potem dowiedzieliśmy się, że nasz klubowy kolega Wojtek robi tego dnia wieczór kawalerski pojawił się więc dylemat co wybrać? A może dokonać jakiegoś kompromisu ? I tym sposobem zaliczyliśmy pół Mordownika a potem wieczór kawalerski:)
Zawody odbywały się w Jaśliskach w Beskidzie Niski, z domu musieliśmy wyjechać około 4:30, kilka minut po 7 byliśmy na miejscu, rejestracja, przygotowanie rowerów i krótkie oczekiwanie na start. Kilka minut przed 8:00 dostaliśmy mapy, a sam start przewidziano na 8. Do zaliczenia było 15 punktów kontrolnych, w optymalnym wariancie trasa miał mieć 128 km, w zasadzie od początku zakładaliśmy, że nie będziemy zaliczać wszystkich punktów, więc po burzliwiej dyskusji wybraliśmy 8 punktów przez które narysowaliśmy trasę, o ewentualnych dalszych punktach do zaliczenia mieliśmy zdecydować później.
Planowaliśmy dość długo, więc na trasę ruszyliśmy dopiero koło 8:15. Na początek pkt 1 (róg polany) prawie przy samej granicy słowackiej. Do punktu prowadziła szeroka szutrowa droga z niewielkimi hopkami po drodze. Od razu wyłoniły się przed nami piękne krajobrazy, podziwiając więc widoki niespiesznie pedałowaliśmy do 1. Po drodze odpadł mi przedni błotnik, zatrzymałem się, żeby go ponownie zamocować, a Krzysiek w tym czasie cały czas jechał do punktu. Po przejechaniu około 10 km zaliczyliśmy pkt 1 i przy okazji bufet:), zjedliśmy po bananie i w drogę.
Musieliśmy się kawałek wrócić, a następnie skręciliśmy na prowadzący pod górę szlak konny na którym znajdowały się 2 punkty. Od razu widać było, że górę będzie zdobywać z buta, było bardzo stromo, a na drodze było pełno błota. Po kilkunastu minutach wspinaczki dotarliśmy w pobliże pkt 5 (skrzyżowanie zarośniętych dróg). Samego punktu trochę szukaliśmy bo ścieżki coś nie bardzo nam się zgadzały, ale w końcu trafiliśmy na miejsce.
Do kolejnego punktu miało być łatwiej, bo osiągnęliśmy szczyt wzniesienia, a dalsza droga miała prowadzić po szczytach. W zasadzie faktycznie tak było, ale olbrzymia ilość błota na drodze, skutecznie utrudniała nam przeprawę. Po jakiś 5 km pokonanych częściowo na rowerze, a częściowo na noga dotarliśmy do pkt 2 (szczyt wzniesienia), sam punkt zauważyliśmy od razu, więc błyskawicznie podbiliśmy dziurki w karcie.
Dalej miało być jeszcze łatwiej, bo w dól, niestety szlak konny zamienił się w pieszy, co w praktyce oznaczano wąską, mocno zarośniętą, błotnistą ścieżkę. Droga w zasadzie cały czas prowadziła w dół, a my miejscami musieliśmy iść - katastrofa. Gdy w końcu wyjechaliśmy z lasu ma łąkę przez którą mogliśmy swobodnie zjechać w dół ucieszyliśmy się tak bardzo, że o mały włos nie przegapiliśmy pkt 13 pod mostkiem w Zydranowej. Na szczęście w ostatniej chwili zauważyłem punkt i na naszej karcie pojawiły się kolejne dziurki. Na pokonanie leśnego, górskiego, odcinka (około 8 km) między punktami 5, 2 i 13 straciliśmy prawie 2 godziny i mnóstwo siły, nie mówiąc już o fakcie, że nasze rowery były całe oblepione błotem.
Kolejny odcinek do pkt 15 w Zawadce Rymanowskiej, mieliśmy pokonać po asfalcie i mimo kilku wzniesień pokonaliśmy dystans 8 km bardzo sprawie. Sam punkt 15 też nie sprawił nam większych problemów, co prawda na początku lampion przegapiliśmy, ale już po chwili mieliśmy punkt zaliczony.
Kolejny na liście był punkt nr 14, trudności nawigacyjnych z dojazdem do niego nie mogło być żadnych, natomiast pojawiły się trudności w postaci stromych podjazdów (nawet 12%). Pokonywaliśmy je na szczęście po asfalcie, więc po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu.
Dojazd do kolejnego punktu wymagał odrobiny improwizacji, najpierw trzeba było pokonać strome podejście na szczyt wzgórza, a potem mieliśmy się przedrzeć na azymut do leśnej ścieżki.O ile podejście poszło nam sprawnie to druga część planu nie bardzo miała szansę na realizacje. Las który przed nami się pojawił okazał się być gęstym sosnowym młodnikiem. Wyjścia były dwa, albo pojechać za drogą i nadłożyć spory dystans, albo spróbować jeszcze jednego wyjścia. Przejechaliśmy kawałek drogą po szczytach a potem na przełaj przez łąkę pojechaliśmy w dół do widocznej na mapie ścieżki, niestety jak to zwykle bywa w praktyce ścieżki nie było, był za to znów nasadzony 0,5 metrowymi sosnami las. Krzysiek chciał się przedzierając przez krzaki z rowerem na plecach, ale ostatecznie przeforsowałem wersję z powrotem na drogę. Okazało się, że całkiem nie potrzebnie próbowaliśmy w tym miejscu skrótu, co prawda jadąc drogą szczytową trzeba było trochę nadłożyć, ale szybko nadrabiało się to na asfaltowym zjeździe z przełęczy.
Zjechaliśmy więc do miejscowości Królik Polski w pobliżu której znajdował się pkt 8(róg sosnowego zagajnika) z drugim na trasie bufetem. Niestety dotarcie do punktu to kolejny spacer pod strome wzniesienie - na dystansie 1 km trzeba było pokonać 135 m w pionie (średnio ponad 13%, maksymalnie 19%), więc gdy w końcu dotarliśmy na bufet mieliśmy serdecznie dość dzisiejszych zawodów.
Nasz plan wyrysowany na starcie zakładał pominięcie dwóch najdalej na wschód wysuniętych punktów czyli 11 i 6. Z bufetu czyli pkt 8 mieliśmy jechać na pkt 4, jednak po dłuższej analizie stwierdziliśmy, że to zły pomysł. Dojazd do 4 wymagał pokonania (na nogach) wzgórza Jawornik (762 m npm), dopiero teraz zauważyliśmy, że trasa została tak skonstruowana, że z 8 należało jechać na 11 a dopiero potem na 4, co pozwalało ominąć Jawornik, natomiast nasz wariant zakładał mozolną wspinaczkę. Po dłuższych naradach postanowiliśmy wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze pkt 7. Takie rozwiązanie pozwoliło bym nam jeszcze zdążyć na wieczór kawalerski Wojtka:)
Zjechaliśmy więc tą samą drogą do Królika Polskiego i zaczęliśmy asfaltową wspinaczkę pod Przełęcz Szklarską. Mimo iż do pokonania było trochę przewyższenia, to jazda po asfalcie pod górę wydała nam kaszką z mleczkiem. Choć pojawił się problem z moim rowerem, coś strasznie rzęziło a na dodatek nie działały mi trzy najlżejsze przełożenia:( Gdy dojechaliśmy na szczyt przełęczy, czyli do miejsca, skąd zjechaliśmy w kierunku bufetu, stwierdziliśmy, że zaliczanie tego punktu, przy założeniu, że dalej nie jedziemy było bez sensu. Na jeden punkt straciliśmy strasznie dużo czasu i jeszcze więcej sił.
Na szczęście dalej był zjazd, a potem krótka wspinaczka dobrej jakości drogą do pkt 7 (wieża). Po szybkim zaliczeniu punktu, Krzysiek który wcześniej zdradzał objawy "odcięcia prądu" sam zaproponował żebyśmy zaliczyli jeszcze pkt 10. Zjechaliśmy więc w pobliże bazy zawodów i ruszyliśmy do punktu. Po drodze czekał nas szutrowy podjazd, na szczęście niezbyt stromy i dość sprawnie zaliczyliśmy pkt 10 (droga/rzeczka). Przy punkcie czekałem chwilę na Krzyśka i przez moment przyszło mi do głowy, że moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, z których jeden (9) wyglądał na trudny - stromy podjazd, ale dwa pozostałe na mapie wyglądały prosto, choć wymagały dłuższego przelotu. Gdy dotarł Krzysiek to przedstawiłem mu swoją koncepcję, jednak on stwierdził, że to dla niego za dużo. Jeślibyśmy teraz (około 16:20) wrócili do bazy to spokojnie moglibyśmy zdążyć na wieczór kawalerski, zdobycie tych trzech punktów oznaczało jazdę do zmroku czyli do godziny 19, wspólnie więc postanowiliśmy, że wracamy do domu.
Szybki zjazd do szosy i dojazd do bazy. W bazie już byli zwycięzcy trasy męskiej i kobiecej z kompletem punktów oczywiście, my oddajemy karty z zaliczonymi 9 z 15 punktów i przejechanymi zaledwie 65 km. Wydaje się, że na upartego moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, na więcej niestety trudności trasy i nasza dyspozycja nie pozwalała.
Pakujemy i wracamy do domu. W Niepołomicach jestem o 20:20 a na 21 idę na wieczór kawalerski:).
Pojawiły się wyniki Mordownika, jak można było się spodziewać zajmujemy jedno z ostatnich miejsc 21. Za nami jeszcze dwóch zawodników klasyfikowanych i dwóch nieklasyfikowanych. Okazało się że tegoroczny Mordowni był jednak stosunkowo łatwy do przejechania w limicie czasu. Przed nami jest tylko 4 zawodników bez kompletu punktów, cała reszta zdobyła komplet. Gdy tak zastanowiliśmy się nad imprezą na spokojnie w domu to doszliśmy do wniosku, że w zasadzie ta trasa była w naszym zasięgu, mieliśmy jednak błędne założenie, że nie jedziemy całej trasy. Do tego gdzieś tam z tyłu głowy myśl, że dobrze byłoby wrócić na wieczór kawalerski Wojtka. To wszystko sprawiło, że już na starcie odrzuciliśmy punkty 11 i 6, a trasa była tak ułożona, że po prostu należało przez nie przejechać by w łatwy sposób dostać się do 4. Po zjechaniu z tych punktów otwierały się 4 punkty na dole mapy i droga do tytułu Immortal. Pętla Mordownika była w tym roku bardzo logiczna, na dodatek baza była umieszczona centralnie w środku pętli, więc w zasadzie z każdego punktu można było się wracać na metę w przypadku jakiegoś kryzysu. Należało więc zaplanować cały przejazd, nie myśleć o wieczorze kawalerskim i zaliczyć komplet punktów. Szczególnie, że nas przejazd przez punkty 1, 5, 2, 13, 14, 15 był w wariancie optymalnym, niestety dalej już chcieliśmy upraszczać trasę co spowodowało, że skończyło się na odległym miejscu.
Poważnie zastanawiamy się, czy w przyszłym sezonie nie zrezygnować z walki na trasach mini i nie powalczyć cały sezon na trasach pucharowych. Oznacza to co prawda brak wysokich miejsc, bo do czołówki tras pucharowych jednak nam strasznie daleko, ale z drugiej strony pozwoli nam to wyrobić sobie odpowiednią kondycje i zdobyć doświadczenie.
Średnia prędkość 11,86 km/h.
Ślad niestety nie pełny, brakuje pierwszych 10 km.
Zawody odbywały się w Jaśliskach w Beskidzie Niski, z domu musieliśmy wyjechać około 4:30, kilka minut po 7 byliśmy na miejscu, rejestracja, przygotowanie rowerów i krótkie oczekiwanie na start. Kilka minut przed 8:00 dostaliśmy mapy, a sam start przewidziano na 8. Do zaliczenia było 15 punktów kontrolnych, w optymalnym wariancie trasa miał mieć 128 km, w zasadzie od początku zakładaliśmy, że nie będziemy zaliczać wszystkich punktów, więc po burzliwiej dyskusji wybraliśmy 8 punktów przez które narysowaliśmy trasę, o ewentualnych dalszych punktach do zaliczenia mieliśmy zdecydować później.
Planowaliśmy dość długo, więc na trasę ruszyliśmy dopiero koło 8:15. Na początek pkt 1 (róg polany) prawie przy samej granicy słowackiej. Do punktu prowadziła szeroka szutrowa droga z niewielkimi hopkami po drodze. Od razu wyłoniły się przed nami piękne krajobrazy, podziwiając więc widoki niespiesznie pedałowaliśmy do 1. Po drodze odpadł mi przedni błotnik, zatrzymałem się, żeby go ponownie zamocować, a Krzysiek w tym czasie cały czas jechał do punktu. Po przejechaniu około 10 km zaliczyliśmy pkt 1 i przy okazji bufet:), zjedliśmy po bananie i w drogę.
Musieliśmy się kawałek wrócić, a następnie skręciliśmy na prowadzący pod górę szlak konny na którym znajdowały się 2 punkty. Od razu widać było, że górę będzie zdobywać z buta, było bardzo stromo, a na drodze było pełno błota. Po kilkunastu minutach wspinaczki dotarliśmy w pobliże pkt 5 (skrzyżowanie zarośniętych dróg). Samego punktu trochę szukaliśmy bo ścieżki coś nie bardzo nam się zgadzały, ale w końcu trafiliśmy na miejsce.
Do kolejnego punktu miało być łatwiej, bo osiągnęliśmy szczyt wzniesienia, a dalsza droga miała prowadzić po szczytach. W zasadzie faktycznie tak było, ale olbrzymia ilość błota na drodze, skutecznie utrudniała nam przeprawę. Po jakiś 5 km pokonanych częściowo na rowerze, a częściowo na noga dotarliśmy do pkt 2 (szczyt wzniesienia), sam punkt zauważyliśmy od razu, więc błyskawicznie podbiliśmy dziurki w karcie.
Dalej miało być jeszcze łatwiej, bo w dól, niestety szlak konny zamienił się w pieszy, co w praktyce oznaczano wąską, mocno zarośniętą, błotnistą ścieżkę. Droga w zasadzie cały czas prowadziła w dół, a my miejscami musieliśmy iść - katastrofa. Gdy w końcu wyjechaliśmy z lasu ma łąkę przez którą mogliśmy swobodnie zjechać w dół ucieszyliśmy się tak bardzo, że o mały włos nie przegapiliśmy pkt 13 pod mostkiem w Zydranowej. Na szczęście w ostatniej chwili zauważyłem punkt i na naszej karcie pojawiły się kolejne dziurki. Na pokonanie leśnego, górskiego, odcinka (około 8 km) między punktami 5, 2 i 13 straciliśmy prawie 2 godziny i mnóstwo siły, nie mówiąc już o fakcie, że nasze rowery były całe oblepione błotem.
Kolejny odcinek do pkt 15 w Zawadce Rymanowskiej, mieliśmy pokonać po asfalcie i mimo kilku wzniesień pokonaliśmy dystans 8 km bardzo sprawie. Sam punkt 15 też nie sprawił nam większych problemów, co prawda na początku lampion przegapiliśmy, ale już po chwili mieliśmy punkt zaliczony.
Kolejny na liście był punkt nr 14, trudności nawigacyjnych z dojazdem do niego nie mogło być żadnych, natomiast pojawiły się trudności w postaci stromych podjazdów (nawet 12%). Pokonywaliśmy je na szczęście po asfalcie, więc po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu.
Dojazd do kolejnego punktu wymagał odrobiny improwizacji, najpierw trzeba było pokonać strome podejście na szczyt wzgórza, a potem mieliśmy się przedrzeć na azymut do leśnej ścieżki.O ile podejście poszło nam sprawnie to druga część planu nie bardzo miała szansę na realizacje. Las który przed nami się pojawił okazał się być gęstym sosnowym młodnikiem. Wyjścia były dwa, albo pojechać za drogą i nadłożyć spory dystans, albo spróbować jeszcze jednego wyjścia. Przejechaliśmy kawałek drogą po szczytach a potem na przełaj przez łąkę pojechaliśmy w dół do widocznej na mapie ścieżki, niestety jak to zwykle bywa w praktyce ścieżki nie było, był za to znów nasadzony 0,5 metrowymi sosnami las. Krzysiek chciał się przedzierając przez krzaki z rowerem na plecach, ale ostatecznie przeforsowałem wersję z powrotem na drogę. Okazało się, że całkiem nie potrzebnie próbowaliśmy w tym miejscu skrótu, co prawda jadąc drogą szczytową trzeba było trochę nadłożyć, ale szybko nadrabiało się to na asfaltowym zjeździe z przełęczy.
Zjechaliśmy więc do miejscowości Królik Polski w pobliżu której znajdował się pkt 8(róg sosnowego zagajnika) z drugim na trasie bufetem. Niestety dotarcie do punktu to kolejny spacer pod strome wzniesienie - na dystansie 1 km trzeba było pokonać 135 m w pionie (średnio ponad 13%, maksymalnie 19%), więc gdy w końcu dotarliśmy na bufet mieliśmy serdecznie dość dzisiejszych zawodów.
Nasz plan wyrysowany na starcie zakładał pominięcie dwóch najdalej na wschód wysuniętych punktów czyli 11 i 6. Z bufetu czyli pkt 8 mieliśmy jechać na pkt 4, jednak po dłuższej analizie stwierdziliśmy, że to zły pomysł. Dojazd do 4 wymagał pokonania (na nogach) wzgórza Jawornik (762 m npm), dopiero teraz zauważyliśmy, że trasa została tak skonstruowana, że z 8 należało jechać na 11 a dopiero potem na 4, co pozwalało ominąć Jawornik, natomiast nasz wariant zakładał mozolną wspinaczkę. Po dłuższych naradach postanowiliśmy wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze pkt 7. Takie rozwiązanie pozwoliło bym nam jeszcze zdążyć na wieczór kawalerski Wojtka:)
Zjechaliśmy więc tą samą drogą do Królika Polskiego i zaczęliśmy asfaltową wspinaczkę pod Przełęcz Szklarską. Mimo iż do pokonania było trochę przewyższenia, to jazda po asfalcie pod górę wydała nam kaszką z mleczkiem. Choć pojawił się problem z moim rowerem, coś strasznie rzęziło a na dodatek nie działały mi trzy najlżejsze przełożenia:( Gdy dojechaliśmy na szczyt przełęczy, czyli do miejsca, skąd zjechaliśmy w kierunku bufetu, stwierdziliśmy, że zaliczanie tego punktu, przy założeniu, że dalej nie jedziemy było bez sensu. Na jeden punkt straciliśmy strasznie dużo czasu i jeszcze więcej sił.
Na szczęście dalej był zjazd, a potem krótka wspinaczka dobrej jakości drogą do pkt 7 (wieża). Po szybkim zaliczeniu punktu, Krzysiek który wcześniej zdradzał objawy "odcięcia prądu" sam zaproponował żebyśmy zaliczyli jeszcze pkt 10. Zjechaliśmy więc w pobliże bazy zawodów i ruszyliśmy do punktu. Po drodze czekał nas szutrowy podjazd, na szczęście niezbyt stromy i dość sprawnie zaliczyliśmy pkt 10 (droga/rzeczka). Przy punkcie czekałem chwilę na Krzyśka i przez moment przyszło mi do głowy, że moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, z których jeden (9) wyglądał na trudny - stromy podjazd, ale dwa pozostałe na mapie wyglądały prosto, choć wymagały dłuższego przelotu. Gdy dotarł Krzysiek to przedstawiłem mu swoją koncepcję, jednak on stwierdził, że to dla niego za dużo. Jeślibyśmy teraz (około 16:20) wrócili do bazy to spokojnie moglibyśmy zdążyć na wieczór kawalerski, zdobycie tych trzech punktów oznaczało jazdę do zmroku czyli do godziny 19, wspólnie więc postanowiliśmy, że wracamy do domu.
Szybki zjazd do szosy i dojazd do bazy. W bazie już byli zwycięzcy trasy męskiej i kobiecej z kompletem punktów oczywiście, my oddajemy karty z zaliczonymi 9 z 15 punktów i przejechanymi zaledwie 65 km. Wydaje się, że na upartego moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, na więcej niestety trudności trasy i nasza dyspozycja nie pozwalała.
Pakujemy i wracamy do domu. W Niepołomicach jestem o 20:20 a na 21 idę na wieczór kawalerski:).
Pojawiły się wyniki Mordownika, jak można było się spodziewać zajmujemy jedno z ostatnich miejsc 21. Za nami jeszcze dwóch zawodników klasyfikowanych i dwóch nieklasyfikowanych. Okazało się że tegoroczny Mordowni był jednak stosunkowo łatwy do przejechania w limicie czasu. Przed nami jest tylko 4 zawodników bez kompletu punktów, cała reszta zdobyła komplet. Gdy tak zastanowiliśmy się nad imprezą na spokojnie w domu to doszliśmy do wniosku, że w zasadzie ta trasa była w naszym zasięgu, mieliśmy jednak błędne założenie, że nie jedziemy całej trasy. Do tego gdzieś tam z tyłu głowy myśl, że dobrze byłoby wrócić na wieczór kawalerski Wojtka. To wszystko sprawiło, że już na starcie odrzuciliśmy punkty 11 i 6, a trasa była tak ułożona, że po prostu należało przez nie przejechać by w łatwy sposób dostać się do 4. Po zjechaniu z tych punktów otwierały się 4 punkty na dole mapy i droga do tytułu Immortal. Pętla Mordownika była w tym roku bardzo logiczna, na dodatek baza była umieszczona centralnie w środku pętli, więc w zasadzie z każdego punktu można było się wracać na metę w przypadku jakiegoś kryzysu. Należało więc zaplanować cały przejazd, nie myśleć o wieczorze kawalerskim i zaliczyć komplet punktów. Szczególnie, że nas przejazd przez punkty 1, 5, 2, 13, 14, 15 był w wariancie optymalnym, niestety dalej już chcieliśmy upraszczać trasę co spowodowało, że skończyło się na odległym miejscu.
Poważnie zastanawiamy się, czy w przyszłym sezonie nie zrezygnować z walki na trasach mini i nie powalczyć cały sezon na trasach pucharowych. Oznacza to co prawda brak wysokich miejsc, bo do czołówki tras pucharowych jednak nam strasznie daleko, ale z drugiej strony pozwoli nam to wyrobić sobie odpowiednią kondycje i zdobyć doświadczenie.
Średnia prędkość 11,86 km/h.
Ślad niestety nie pełny, brakuje pierwszych 10 km.
Korno 2014 - trasa GIGA
Sobota, 23 sierpnia 2014 | dodano:25.08.2014 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 103.16 km
- Teren: 30.00 km
- Czas: 05:36
- VAVG 18.42 km/h
- VMAX 45.31 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- HRmax: 185 ( 98%)
- HRavg 126 ( 67%)
- Podjazdy: 678 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem wziąłem udział w zawodach na orientacje w Dąbrowie Górniczej - Korno 2014. Podobnie jak przed rokiem postanowiliśmy wystartować na trasie GIGA (100 km) i w ten sposób rozpocząć przygotowania do walki o podium podczas Galicja Orient na trasie krótkiej. Przed rokiem udało mam się znaleźć 19 z 21 punktów co dało mam pozycje 14 i 15. W tym roku KORNO stały się zawodami Pucharu Polski w Rowerowych Maratonach na Orientacje i stawka była dużo mocniejsza - na czele z Grzegorzem Liszką.
Ostateczny wynik jaki udało ma się osiągnąć w tegorocznym KORNO czyli komplet punktów i przyjazd na metę 40 minut przed limitem czasu, uważam za dobry, choć taki wynik dał mam dopiero 28 i 29 miejsce w kategorii męskiej i odpowiednio pozycję niżej w open, ponieważ wyprzedziła nas jeszcze zwyciężczyni kategorii kobiecej.
Z Niepołomic wyjechaliśmy koło 7:00, na 9:00 byliśmy w bazie rajdu, około 9:50 nastąpiła odprawa techniczna i chwilę później dostaliśmy mapy, start miał odbyć się na sygnał o godzinie 10:00. Ostatnio z Krzyśkiem planujemy całą trasę przed startem, więc i tym razem przystąpiliśmy do planowania. Mapa składała się dwóch arkuszy A3 na której było w sumie tylko 11 punktów. Jak na trasę GIGA to strasznie mało, zwiastowało to długie przeloty i preferowało zawodników mocnych w nogach, a więc dla nas raczej nie było to za korzystne. Planowanie trasy zajęło nam trochę czasu i rezultacie z bazy rajdu wyjechaliśmy jako ostatni.
Na początek udaliśmy się do punktu nr 3 (podest), który znajdował się bardzo podobnym miejscu co jeden z punktów przed rokiem, więc z zaliczeniem punktu nie było większego problemu.
Następnie na tapetę poszedł punkt nr 4 (kamieniołom) i tu niestety pojawiły się pierwsze trudności. Tuż przed punktem postanowiliśmy skorzystać innej niż wcześniej zaplanowaliśmy, krótszej drogi na punkt i w rezultacie po dość stromym, choć na szczęście krótkim podjeździe, wylądowaliśmy przed bramą do kamieniołomu, gdzie dowiedzieliśmy się, że dalej drogi nie ma. No cóż zjazd i powrót do pierwotnego plany. Znowu jedziemy pod górę, najpierw asfaltem, a potem polną drogą wzdłuż kamieniołomu. Dojechaliśmy do miejsca gdzie według mapy powinniśmy skręcić w prawo, ale z prawej stromy dalej był kamieniołom. Jedziemy więc dalej, z przeciwka zaczęli nadjeżdżać inni zawodnicy i w końcu któregoś zapytałem czy ta 4, gdzieś tam jest, potwierdził, więc spokojnie pedałowaliśmy dalej, aż w końcu dojechaliśmy do punktu. Lampion faktycznie znajdował się na końcu kamieniołomu, tylko że w porównaniu z mapą kamieniołom był 3 krotnie większy. No nic punkt jest, odbijamy dziurki, podziwiamy widoki i ścieżką przez las pędzimy w dół w kierunku punktu nr 1. Jak się później okazało, to przesunięcie 4, spowodowało spore zamieszanie i protesty na mecie.
My zgodnie z planem jedziemy na punkt nr 1 (zagłębienie terenu), najpierw trafiamy na jakąś nową - jeszcze zamkniętą szosę, która wprowadza mam trochę zamieszania, jednak szybko orientujemy się w sytuacji i dalej czarnym szlakiem rowerowym kierujemy się na 1. Z przeciwnej strony jedzie dość sporo zawodników, wygląda na to, że z 1 jadą na 4 - czyżby nasz wariant trasy nie był najlepszy? Nic dojeżdżamy w pobliże punktu, tym razem ścieżki się zgadzają, ale punktu nie ma. Szukamy chwilę, jeszcze z jednym zawodnikiem i w końcu znajdujemy punkt w dziurze w ziemi, oj ciężko go było zauważyć. Odbijamy dziurki i skrótem przez las (bardzo fajna ścieżka) pędzimy w kierunku drogi nr 1 i punktu 5.
Punkt nr 5 (brzeg jeziora), znajdował się przy zaporze wodnej na jeziorze Przeczycko-Siewierskim, więc do przejechania mamy dłuższy odcinek, niestety pod wiatr. Na szczęście do zapory trafiamy bez pudła, ale punktu jakoś nie ma, patrzymy na jezioro, brzeg jest betonowy, gdzie ten punkt. Odchodzimy zaporę i próbujemy szukać gdzieś przy brzegu. Idziemy w różnych kierunkach, ja w stronę zapory i szybko zauważam lampion, cholera można go było sięgnąć z miejsca gdzie najpierw dojechaliśmy, no nic wołam Krzyśka i zaliczamy punkt.
Dalej pędzimy w stronę lasu Szeligowiec na którego terenie są aż 3 punkty. Na początek 7 (nasyp kolejowy), do którego dojeżdżamy bez problemu. Dawny nasyp jest mocno zarośnięty, więc punktu chwilę szukamy, naprowadza nas na niego jakiś pan z pieskiem, którego zainteresował dziwny obiekt, więc szczegółowo nas wypytuje co to jest. Po krótkiej rozmowie odbijamy punkt i pędzimy dalej na 2.
Punkt nr 2 (brzeg stawu), wydaję się być dość kłopotliwym punktem w naszej koncepcji zaliczenia trasy. Znajduję się on w środku lasu i ścieżki do niego mogą być nieprzejezdne, szczególnie że już wiemy, że mapa jest mocno nie aktualna. Jednak nasze obawy, okazują się nieuzasadnione, co prawda miejscami piaskowa ścieżka przez las, trochę nas męczy, ale punkt jest dokładnie tam gdzie być powinien i bez problemu go zaliczamy. Trochę gorzej jest w wyjazdem z lasu w kierunku Brudzowic i punktu nr 6.
Ta ścieżka jest zdecydowanie bardziej zarośnięta, ale na szczęście jednak przejezdna i po kilkunastu minutach wyjeżdżamy w centrum wsi skąd pędzimy na punkt nr 6 (kępa drzew). Punkt zaliczamy bez problemu i już nie mamy żadnych wątpliwości, że tegoroczne Korno to zawody typowo sprinterskiej. Punkty są dość łatwe do znalezienia, przeloty dość spore, co preferuje przede wszystkim bardzo mocnych kolarzy.
W miejscowości Dziewki robimy krótki postój pod sklepem, uzupełniamy zapasy i radzimy nad dalszą trasą. Mamy już 7 z 11 punktów, zrobiliśmy całą jedną mapę, a na trasie jesteśmy trochę ponad 3 godziny - wydaję się, że jest dobrze, choć z analizy mapy wyraźnie widać, że punkty na drugiej mapie są daleko od siebie oddalone.
Po przerwie pędzimy w kierunku Siewierza, przejeżdżamy przez miasto robiąc przy okazji kilka fotek. Za miastem wskakujemy na zielony szlak i spotykamy kilku zawodników pędzących z przeciwka - jest 13:40, więc na dolną część mapy potrzebowali 3 godz. 40 minut, ale zaraz oni chyba mają na rozkładzie również 3, 4 i 1, więc pozostały im już chyba tylko 4 łatwe, blisko siebie zlokalizowane punkty i potem dłuższy przelot na metę, oj chyba będą przed mami. Tuż przed wjazdem do lasu, pytam stojącego tam zawodnika, czy droga przez las jest przejezdna, w odpowiedzi słyszę lakoniczne "w większości tak". Wjeżdżamy do lasu, ścieżka na zielonym szlaku jest dobra, miejscami jest trochę piasku, miejscami utwardzono ją za dużymi kamieniami, ale jedziemy bez problemu, ale pokonania mamy dobre 5 km drogi leśnej, a punkt jest prawie na jej końcu. Tuż przed punktem dojeżdżamy do bagna na ścieżce, jakoś obchodzimy bokiem. Spotykamy innego zawodnika, który też szuka punktu i mówi nam, że słyszał, że przy punkcie jest mega błoto. Po chwili kolejne bagno na drodze, ale znowu obchodzimy i jest punkt nr 9 (strumyk) - nie było tak źle, choć droga za strumykiem nie wygląda najlepiej. Nasz rywal odbija punkt i wraca w kierunku z którego my przyjechaliśmy, nasz plan przewiduje przebicie się dalej lasem do miejscowości Turza.
Za punktem mega błoto, ale może to tylko kawałek, niestety jednak nie, do samego końca lasu jest straszne błoto, ledwie idziemy, miejscami przeprawa to prawdziwe wyzwanie. Kilka minut błotnej kąpieli i wychodzimy cali brudni na łąki za lasem. Robimy krótki postój na czyszczenie rowerów, choć błoto będziemy gubić jeszcze dłuższy czas. Niestety zdobycie 9, dużo nas kosztowało, na podjeździe do Ciągowic, Krzysiek zalicza odcięcie, ma wyraźnie dość, a na liczniku dopiero 60 km. Jedziemy na Łazy, tempo jazdy wyraźnie spada, a na dodatek przed Niegowonicami wyrasta nam 2,5 km solidny podjazd.
Punkt nr 8 (kamieniołom) zlokalizowany jest na Wawrzynowej Górze (419 m npm), w jego pobliże prowadzą dwie drogie, ale pierwsza z nich wydaje się prowadzić do wnętrza kamieniołomu, poza tym zgodnie z naszą mapą, nie ma z niej bezpośredniego podejścia na punkt, jedziemy więc dalej pod cmentarz w Niegowonicach i atakujemy z tamtej strony. Na mapie wszystko wygląda ok, trochę w górę, ale nie powinno być problemu. Jedziemy kawałek dość dobrze utwardzoną drogą, problem pojawia się gdy mamy odbić na ścieżkę do punktu, ja ją nawet przegapiam, tak jest zarośnięta, dopiero Krzysiek kieruje nas tam gdzie trzeba. Ślady ścieżki niby widać, ale wszędzie wysoka, lekko przydeptana trawa, chyba ktoś tędy szedł. Rzucamy rowery w krzaki i na piechotę idziemy do punktu. Dochodzimy do ładnego wapiennego szczytu, który po chwili zdobywamy - to pewno Wawrzynowa Góra, ale gdzie jest punkt, jest na dole przy krawędzi kamieniołomu, a koło punktu prowadzi piękna, szeroka, szutrowa droga - szkoda tylko, że nasza mapa jej jakoś nie przewiduje. Odbijamy punkt i musimy wrócić do rowerów, cała eskapada na nogach do punktu nr 8 to 900 m metrów spaceru i 15 minut na zdobycie punktu, gdyby mapa była dokładniejsza może zdobylibyśmy do szybciej z roweru.
Teraz czeka nas kolejny długi przelot na punkt nr 11 (krzyż) w Błędowie. Dokładnie wiemy gdzie to jest, już kiedyś nawet ten punkt zaliczaliśmy na Jurajskim Oriencie w 2013 r., wiemy nawet jak tam wjechać, mimo iż mapa nie przewiduje żadnej drogi na szczyt, ale wcześniej musimy tam dojechać, szutrową drogą z Niegowoniczek. Sam punkt zgodnie z przewidywaniami zaliczamy bez problemu, do Błędowa też zjeżdżamy zarośniętą drogą przez pola bez większego problemu (nawet w lepszym wariancie niż zrobiliśmy to przed rokiem), ale do mety mamy jeszcze dość daleko, a sił wyraźnie zaczyna brakować.
Jedziemy przez Błędów w kierunku centrum Dąbrowy Górniczej pod górkę i pod wiatr. Pod sklepem rodzimy postój, muszę uzupełnić zapasy picia. Dojeżdżamy do Okradzianowa i czarnym szlakiem rowerowym kierujemy się na ostatni dziś punkt nr 10 (wiadukt). W pobliże wiaduktu dojeżdżamy bez problemu, ale już na miejscu pojawia się problem. Lampion jest na górze przy torach i prowadzi do niego ścieżka pod stromy nasyp kolejowy, a na domiar złego droga pod wiaduktem, jest całkiem zalana wodą. Targamy rowery na nasyp, odbijamy punkt i kolejną stroną ścieżką, musimy masze maszyny sprowadzić na dół. Dobra mamy komplet, jest 16:30, ale na metę jeszcze kawał drogi.
Jedziemy przez Łękę, Łosień, koło dawnej Huty Katowice, zauważamy że punkt nr 4 jest blisko, moglibyśmy go teraz zaliczyć lub lepiej po czwórce zaliczyć 10 i najpierw jechać te punkty które zrobiliśmy na końcu - tak chyba postąpiło większość zawodników. Teraz jednak już za późno, przejeżdżamy przez Gołonóg, koło Pogorii III przez Park Zielona ma metę, oddajemy kartę jest godzina 17:16, niby dobry czas, ale jak widzę ile już osób ukończyło przed mami trasę wiem, że dobrego miejsca nie będzie.
Myjemy się, oglądamy dekoracje i wracamy do Niepołomic, dyskutując na błędem w wyborze wariantu, chyba trzeba było jednak jechać tak jak większość zawodników 3, 1, 4, 10 i dalej przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. My jednak takiej możliwości nie zauważyliśmy w czasie planowania, chyba dlatego że punkty 4 i 10 były na różnych mapach i nie udało nam się dostrzec ich bliskości. Dopiero na trasie, widząc jak jadą inni zaczęliśmy się zastanawiać. Dobra sam wariant może mógł być lepszy, ale poza tym wielu błędów nie było. Drobne potknięcie przy dojeździe do 4, zbyt długie szukanie 1, nie zauważenie 5 z zapory, spacer przy 8, ale to wszystko raczej normalne w rajdach na orientacje. Nie było mega wtop z wyborem trasy, nie było łażenia w kółko wokół punktu, nie nadłożyliśmy jakoś mega dużo dystansu, mimo to niska pozycja.
Powód jest prosty, jesteśmy za słabi kolarsko, do połowy trasy jeszcze utrzymywaliśmy niezłe tempo, ale po punkcie nr 9 i błotnym spacerze, tempo wyraźnie spadło. Trasa preferowała zawodników bardzo mocnych, nawigacja była mniej ważna, bo większość punktów była łatwa do zlokalizowania. Do tego silna konkurencja, przyjechali zawodnicy walczący po punkty do Pucharu Polski, to wszystko spowodowało, że kończymy te zawody na 28 i 29 (na 39) w kategorii męskiej i na 29 i 30 miejscu w open na 47 osób, które wystartowały na trasę. Powiem szczerze, że liczyłem na miejsce w 20, tu jednak sporo nam zabrakło, zawodnik na 20 miejscu przyjechał z czasem o 46 minut lepszym. Do zawodnika przed nami straciliśmy aż 14 minut, a do zwycięzcy prawie 3 godziny - uznajmy, że G. Liszka jest poza naszym zasięgiem, ale i tak do drugiego na mecie strata wyniosła 2 godziny 3 minuty, nawet do 10 miejsca 1 godz. 43 minuty. Do poprawienia jest dużo, szczególnie jednak moc w nogach, na szczęście jednak te zawodny są dla nas tylko etapem przygotowań do październikowej Galicji Orient, gdzie będziemy walczyć na krótkiej trasie o podium w cyklu Galicja Trophy, a takie 100 km na pewno podbuduje naszą formę:)
Galeria wycieczki
Ostateczny wynik jaki udało ma się osiągnąć w tegorocznym KORNO czyli komplet punktów i przyjazd na metę 40 minut przed limitem czasu, uważam za dobry, choć taki wynik dał mam dopiero 28 i 29 miejsce w kategorii męskiej i odpowiednio pozycję niżej w open, ponieważ wyprzedziła nas jeszcze zwyciężczyni kategorii kobiecej.
Z Niepołomic wyjechaliśmy koło 7:00, na 9:00 byliśmy w bazie rajdu, około 9:50 nastąpiła odprawa techniczna i chwilę później dostaliśmy mapy, start miał odbyć się na sygnał o godzinie 10:00. Ostatnio z Krzyśkiem planujemy całą trasę przed startem, więc i tym razem przystąpiliśmy do planowania. Mapa składała się dwóch arkuszy A3 na której było w sumie tylko 11 punktów. Jak na trasę GIGA to strasznie mało, zwiastowało to długie przeloty i preferowało zawodników mocnych w nogach, a więc dla nas raczej nie było to za korzystne. Planowanie trasy zajęło nam trochę czasu i rezultacie z bazy rajdu wyjechaliśmy jako ostatni.
Na początek udaliśmy się do punktu nr 3 (podest), który znajdował się bardzo podobnym miejscu co jeden z punktów przed rokiem, więc z zaliczeniem punktu nie było większego problemu.
Następnie na tapetę poszedł punkt nr 4 (kamieniołom) i tu niestety pojawiły się pierwsze trudności. Tuż przed punktem postanowiliśmy skorzystać innej niż wcześniej zaplanowaliśmy, krótszej drogi na punkt i w rezultacie po dość stromym, choć na szczęście krótkim podjeździe, wylądowaliśmy przed bramą do kamieniołomu, gdzie dowiedzieliśmy się, że dalej drogi nie ma. No cóż zjazd i powrót do pierwotnego plany. Znowu jedziemy pod górę, najpierw asfaltem, a potem polną drogą wzdłuż kamieniołomu. Dojechaliśmy do miejsca gdzie według mapy powinniśmy skręcić w prawo, ale z prawej stromy dalej był kamieniołom. Jedziemy więc dalej, z przeciwka zaczęli nadjeżdżać inni zawodnicy i w końcu któregoś zapytałem czy ta 4, gdzieś tam jest, potwierdził, więc spokojnie pedałowaliśmy dalej, aż w końcu dojechaliśmy do punktu. Lampion faktycznie znajdował się na końcu kamieniołomu, tylko że w porównaniu z mapą kamieniołom był 3 krotnie większy. No nic punkt jest, odbijamy dziurki, podziwiamy widoki i ścieżką przez las pędzimy w dół w kierunku punktu nr 1. Jak się później okazało, to przesunięcie 4, spowodowało spore zamieszanie i protesty na mecie.
My zgodnie z planem jedziemy na punkt nr 1 (zagłębienie terenu), najpierw trafiamy na jakąś nową - jeszcze zamkniętą szosę, która wprowadza mam trochę zamieszania, jednak szybko orientujemy się w sytuacji i dalej czarnym szlakiem rowerowym kierujemy się na 1. Z przeciwnej strony jedzie dość sporo zawodników, wygląda na to, że z 1 jadą na 4 - czyżby nasz wariant trasy nie był najlepszy? Nic dojeżdżamy w pobliże punktu, tym razem ścieżki się zgadzają, ale punktu nie ma. Szukamy chwilę, jeszcze z jednym zawodnikiem i w końcu znajdujemy punkt w dziurze w ziemi, oj ciężko go było zauważyć. Odbijamy dziurki i skrótem przez las (bardzo fajna ścieżka) pędzimy w kierunku drogi nr 1 i punktu 5.
Punkt nr 5 (brzeg jeziora), znajdował się przy zaporze wodnej na jeziorze Przeczycko-Siewierskim, więc do przejechania mamy dłuższy odcinek, niestety pod wiatr. Na szczęście do zapory trafiamy bez pudła, ale punktu jakoś nie ma, patrzymy na jezioro, brzeg jest betonowy, gdzie ten punkt. Odchodzimy zaporę i próbujemy szukać gdzieś przy brzegu. Idziemy w różnych kierunkach, ja w stronę zapory i szybko zauważam lampion, cholera można go było sięgnąć z miejsca gdzie najpierw dojechaliśmy, no nic wołam Krzyśka i zaliczamy punkt.
Dalej pędzimy w stronę lasu Szeligowiec na którego terenie są aż 3 punkty. Na początek 7 (nasyp kolejowy), do którego dojeżdżamy bez problemu. Dawny nasyp jest mocno zarośnięty, więc punktu chwilę szukamy, naprowadza nas na niego jakiś pan z pieskiem, którego zainteresował dziwny obiekt, więc szczegółowo nas wypytuje co to jest. Po krótkiej rozmowie odbijamy punkt i pędzimy dalej na 2.
Punkt nr 2 (brzeg stawu), wydaję się być dość kłopotliwym punktem w naszej koncepcji zaliczenia trasy. Znajduję się on w środku lasu i ścieżki do niego mogą być nieprzejezdne, szczególnie że już wiemy, że mapa jest mocno nie aktualna. Jednak nasze obawy, okazują się nieuzasadnione, co prawda miejscami piaskowa ścieżka przez las, trochę nas męczy, ale punkt jest dokładnie tam gdzie być powinien i bez problemu go zaliczamy. Trochę gorzej jest w wyjazdem z lasu w kierunku Brudzowic i punktu nr 6.
Ta ścieżka jest zdecydowanie bardziej zarośnięta, ale na szczęście jednak przejezdna i po kilkunastu minutach wyjeżdżamy w centrum wsi skąd pędzimy na punkt nr 6 (kępa drzew). Punkt zaliczamy bez problemu i już nie mamy żadnych wątpliwości, że tegoroczne Korno to zawody typowo sprinterskiej. Punkty są dość łatwe do znalezienia, przeloty dość spore, co preferuje przede wszystkim bardzo mocnych kolarzy.
W miejscowości Dziewki robimy krótki postój pod sklepem, uzupełniamy zapasy i radzimy nad dalszą trasą. Mamy już 7 z 11 punktów, zrobiliśmy całą jedną mapę, a na trasie jesteśmy trochę ponad 3 godziny - wydaję się, że jest dobrze, choć z analizy mapy wyraźnie widać, że punkty na drugiej mapie są daleko od siebie oddalone.
Po przerwie pędzimy w kierunku Siewierza, przejeżdżamy przez miasto robiąc przy okazji kilka fotek. Za miastem wskakujemy na zielony szlak i spotykamy kilku zawodników pędzących z przeciwka - jest 13:40, więc na dolną część mapy potrzebowali 3 godz. 40 minut, ale zaraz oni chyba mają na rozkładzie również 3, 4 i 1, więc pozostały im już chyba tylko 4 łatwe, blisko siebie zlokalizowane punkty i potem dłuższy przelot na metę, oj chyba będą przed mami. Tuż przed wjazdem do lasu, pytam stojącego tam zawodnika, czy droga przez las jest przejezdna, w odpowiedzi słyszę lakoniczne "w większości tak". Wjeżdżamy do lasu, ścieżka na zielonym szlaku jest dobra, miejscami jest trochę piasku, miejscami utwardzono ją za dużymi kamieniami, ale jedziemy bez problemu, ale pokonania mamy dobre 5 km drogi leśnej, a punkt jest prawie na jej końcu. Tuż przed punktem dojeżdżamy do bagna na ścieżce, jakoś obchodzimy bokiem. Spotykamy innego zawodnika, który też szuka punktu i mówi nam, że słyszał, że przy punkcie jest mega błoto. Po chwili kolejne bagno na drodze, ale znowu obchodzimy i jest punkt nr 9 (strumyk) - nie było tak źle, choć droga za strumykiem nie wygląda najlepiej. Nasz rywal odbija punkt i wraca w kierunku z którego my przyjechaliśmy, nasz plan przewiduje przebicie się dalej lasem do miejscowości Turza.
Za punktem mega błoto, ale może to tylko kawałek, niestety jednak nie, do samego końca lasu jest straszne błoto, ledwie idziemy, miejscami przeprawa to prawdziwe wyzwanie. Kilka minut błotnej kąpieli i wychodzimy cali brudni na łąki za lasem. Robimy krótki postój na czyszczenie rowerów, choć błoto będziemy gubić jeszcze dłuższy czas. Niestety zdobycie 9, dużo nas kosztowało, na podjeździe do Ciągowic, Krzysiek zalicza odcięcie, ma wyraźnie dość, a na liczniku dopiero 60 km. Jedziemy na Łazy, tempo jazdy wyraźnie spada, a na dodatek przed Niegowonicami wyrasta nam 2,5 km solidny podjazd.
Punkt nr 8 (kamieniołom) zlokalizowany jest na Wawrzynowej Górze (419 m npm), w jego pobliże prowadzą dwie drogie, ale pierwsza z nich wydaje się prowadzić do wnętrza kamieniołomu, poza tym zgodnie z naszą mapą, nie ma z niej bezpośredniego podejścia na punkt, jedziemy więc dalej pod cmentarz w Niegowonicach i atakujemy z tamtej strony. Na mapie wszystko wygląda ok, trochę w górę, ale nie powinno być problemu. Jedziemy kawałek dość dobrze utwardzoną drogą, problem pojawia się gdy mamy odbić na ścieżkę do punktu, ja ją nawet przegapiam, tak jest zarośnięta, dopiero Krzysiek kieruje nas tam gdzie trzeba. Ślady ścieżki niby widać, ale wszędzie wysoka, lekko przydeptana trawa, chyba ktoś tędy szedł. Rzucamy rowery w krzaki i na piechotę idziemy do punktu. Dochodzimy do ładnego wapiennego szczytu, który po chwili zdobywamy - to pewno Wawrzynowa Góra, ale gdzie jest punkt, jest na dole przy krawędzi kamieniołomu, a koło punktu prowadzi piękna, szeroka, szutrowa droga - szkoda tylko, że nasza mapa jej jakoś nie przewiduje. Odbijamy punkt i musimy wrócić do rowerów, cała eskapada na nogach do punktu nr 8 to 900 m metrów spaceru i 15 minut na zdobycie punktu, gdyby mapa była dokładniejsza może zdobylibyśmy do szybciej z roweru.
Teraz czeka nas kolejny długi przelot na punkt nr 11 (krzyż) w Błędowie. Dokładnie wiemy gdzie to jest, już kiedyś nawet ten punkt zaliczaliśmy na Jurajskim Oriencie w 2013 r., wiemy nawet jak tam wjechać, mimo iż mapa nie przewiduje żadnej drogi na szczyt, ale wcześniej musimy tam dojechać, szutrową drogą z Niegowoniczek. Sam punkt zgodnie z przewidywaniami zaliczamy bez problemu, do Błędowa też zjeżdżamy zarośniętą drogą przez pola bez większego problemu (nawet w lepszym wariancie niż zrobiliśmy to przed rokiem), ale do mety mamy jeszcze dość daleko, a sił wyraźnie zaczyna brakować.
Jedziemy przez Błędów w kierunku centrum Dąbrowy Górniczej pod górkę i pod wiatr. Pod sklepem rodzimy postój, muszę uzupełnić zapasy picia. Dojeżdżamy do Okradzianowa i czarnym szlakiem rowerowym kierujemy się na ostatni dziś punkt nr 10 (wiadukt). W pobliże wiaduktu dojeżdżamy bez problemu, ale już na miejscu pojawia się problem. Lampion jest na górze przy torach i prowadzi do niego ścieżka pod stromy nasyp kolejowy, a na domiar złego droga pod wiaduktem, jest całkiem zalana wodą. Targamy rowery na nasyp, odbijamy punkt i kolejną stroną ścieżką, musimy masze maszyny sprowadzić na dół. Dobra mamy komplet, jest 16:30, ale na metę jeszcze kawał drogi.
Jedziemy przez Łękę, Łosień, koło dawnej Huty Katowice, zauważamy że punkt nr 4 jest blisko, moglibyśmy go teraz zaliczyć lub lepiej po czwórce zaliczyć 10 i najpierw jechać te punkty które zrobiliśmy na końcu - tak chyba postąpiło większość zawodników. Teraz jednak już za późno, przejeżdżamy przez Gołonóg, koło Pogorii III przez Park Zielona ma metę, oddajemy kartę jest godzina 17:16, niby dobry czas, ale jak widzę ile już osób ukończyło przed mami trasę wiem, że dobrego miejsca nie będzie.
Myjemy się, oglądamy dekoracje i wracamy do Niepołomic, dyskutując na błędem w wyborze wariantu, chyba trzeba było jednak jechać tak jak większość zawodników 3, 1, 4, 10 i dalej przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. My jednak takiej możliwości nie zauważyliśmy w czasie planowania, chyba dlatego że punkty 4 i 10 były na różnych mapach i nie udało nam się dostrzec ich bliskości. Dopiero na trasie, widząc jak jadą inni zaczęliśmy się zastanawiać. Dobra sam wariant może mógł być lepszy, ale poza tym wielu błędów nie było. Drobne potknięcie przy dojeździe do 4, zbyt długie szukanie 1, nie zauważenie 5 z zapory, spacer przy 8, ale to wszystko raczej normalne w rajdach na orientacje. Nie było mega wtop z wyborem trasy, nie było łażenia w kółko wokół punktu, nie nadłożyliśmy jakoś mega dużo dystansu, mimo to niska pozycja.
Powód jest prosty, jesteśmy za słabi kolarsko, do połowy trasy jeszcze utrzymywaliśmy niezłe tempo, ale po punkcie nr 9 i błotnym spacerze, tempo wyraźnie spadło. Trasa preferowała zawodników bardzo mocnych, nawigacja była mniej ważna, bo większość punktów była łatwa do zlokalizowania. Do tego silna konkurencja, przyjechali zawodnicy walczący po punkty do Pucharu Polski, to wszystko spowodowało, że kończymy te zawody na 28 i 29 (na 39) w kategorii męskiej i na 29 i 30 miejscu w open na 47 osób, które wystartowały na trasę. Powiem szczerze, że liczyłem na miejsce w 20, tu jednak sporo nam zabrakło, zawodnik na 20 miejscu przyjechał z czasem o 46 minut lepszym. Do zawodnika przed nami straciliśmy aż 14 minut, a do zwycięzcy prawie 3 godziny - uznajmy, że G. Liszka jest poza naszym zasięgiem, ale i tak do drugiego na mecie strata wyniosła 2 godziny 3 minuty, nawet do 10 miejsca 1 godz. 43 minuty. Do poprawienia jest dużo, szczególnie jednak moc w nogach, na szczęście jednak te zawodny są dla nas tylko etapem przygotowań do październikowej Galicji Orient, gdzie będziemy walczyć na krótkiej trasie o podium w cyklu Galicja Trophy, a takie 100 km na pewno podbuduje naszą formę:)
Galeria wycieczki
Ciupaga Orient - trasa turystyczna
Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano:07.06.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 46.06 km
- Teren: 26.00 km
- Czas: 03:25
- VAVG 13.48 km/h
- VMAX 51.61 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 894 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Razem z Krzyśkiem wystartowaliśmy w zawodach na orientacje organizowanych w Jordanowie przez Stowarzyszenie Bikeholicy - Ciupaga Orient. Trasa nie była zbyt długa, ale za to dość trudna, jednak tym razem wszystko poszło prawie perfekcyjnie i po jakiś 4:15 minutach pobytu na trasie wróciliśmy do bazy zawodów z kompletem 12 punktów i zajęliśmy 2 miejsce.
Dość długo się zastanawialiśmy czy w ogóle wystartować, Jordanów to już w końcu góry, trasa zapowiadała się ciężka, a my nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele czasu na poważne treningi, w końcu jednak zapadła decyzja, że jedziemy. Przed 8 rano zameldowaliśmy się w bazie zawodów, dostaliśmy spersonalizowane numery 24 i zaczęliśmy przygotowywać się do zawodów. Krzysiek w bazie zakupił mapnik, domowej roboty, sprzedawany przez jednego z uczestników rajdów na orientacje, w Miechowie podobny mapnik kupił sobie Wojtek, więc nasz team zdroweceny.pl jest już teraz profesjonalnie przygotowany do walki w zawodach.
O godzinie 9:00 nastąpiła odprawa techniczna i rozdanie map, otrzymujemy kartkę A4 z punktami i zaczynamy planować trasę, dochodzimy do punktu nr 13 na mapie, ale zaraz pkt 13 nie ma w opisie do mapy, ani na karcie kontrolnej, co jest grane, idę się zapytać i tylko słyszę od organizatora o k (pi pi) a. Zapomnieli dopisać, zapada szybka decyzja, punktu 13 nie ma, niektórzy już pojechali więc wysyłane są do nich SMS z wiadomością. Trasa narysowana, ruszamy, jest bardzo ciepło, słońce mocno grzeje, oj zapowiada się ciężko.
Na początek pkt 3, coś nie gra nie ma zjazdu z asfaltu, jest coś kawałek dalej, zjeżdżamy, brniemy przez mokrą błotnistą ścieżkę ale po kilku minutach zaliczamy punkt (foto). Wracamy do asfaltu i jedziemy dalej na Łętownie, zaczyna się solidny podjazd, najpierw do kulminacji drogi na asfalcie (550 m npm) i potem dalej w większości po szutrze w kierunku punktu. Jesteśmy wysoko, widoki przepiękne, ale z pkt 2 mamy problem, skręcamy sobie za wcześnie i lądujemy nie tam gdzie trzeba, przebijamy się na azymut przez łąki, trawa i pokrzywy po pas, ale końcu podbijamy punkt (foto), skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie:(. Wracamy do kulminacji drogi asfaltowej i podejmujemy dość odważną decyzję, że pkt 1 atakujemy jednak ścieżką po grzbiecie, a nie tak jak wcześniej planowaliśmy od północy po asfalcie. Jest dość ciężko, trochę pod górę, ale decyzja była słuszna w okolice punktu dojeżdżamy dość sprawnie, sam punkt (foto) jest dobrze schowany, ale inni zawodnicy znajdują go za nas:).
Teraz czas na kolejną decyzję, w planie mamy zjazd do Jordanowa niebieskim szlakiem pieszym, ale widząc wielkie kałuże ( foto) przy pkt 1 i nagromadzenie poziomic na zjeździe zaczynam mieć wątpliwości czy jednak się nie wrócić. Krzysiek chcę zjeżdżać, dwie inne pary z turystycznej też decydują się na zjazd, nie ma więc wyjścia pędzimy w dół. Zjazd ciężki, miejscami musiałem sprowadzać, w jednym miejscu nawet trzeba było przenosić rowery, ale po pierwszym ciężkim kilometrze dalej już bez problemu, na rowerze w dół do samego Jordanowa - mimo moich oporów podjęliśmy kolejną słuszną decyzje.
Z Jordanowa pędzimy na Toporzysko, znam tą drogę z zielonej szkoły w Sidzinie i z mojej rowerowej wyprawy na Krowiarki. Mijamy trasę rodzinną i bardzo szybko zaliczamy łatwy pkt 12 (foto). Dalej asfaltem lekko pod górę i za remizą strażacką w Toporzysku skręcamy w prawo i rozpoczynamy stromy podjazd na pkt 11, miejscami jest naprawdę ciężko, ale już na szczycie sam punkt zaliczamy bez problemu (foto), spotykając jakiś zawodników. Oni pędzą jakiś dziwnie pod górę po zarośniętej łące, mi tu się coś nie zgadza, miała być droga, ale koniec końców jedziemy za nimi. Trochę nam odjechali, ale wyraźnie widzimy jak zaliczają pkt 10 (foto, foto, foto), dzięki temu i my mamy go bez problemów, a podobno zdarzały się problemy z jego zaliczeniem. Zjeżdżamy w dół mocno zarośniętą ścieżką, jednak większym problemów na zjeździe tym razem nie ma i po chwili jesteśmy znów na asfalcie w Toporzysku, a na wprost mamy drogę w stronę stadniny koni, gdzie znajduje się pkt 9 i bufet.
Podjeżdżamy, miejscami jest strasznie stromo, na szczęście droga jest asfaltowa i po kilkunastu minutach żmudnego kręcenia z prędkością 5 km/h dojeżdżamy do kulminacji, w lewo odbija szlak niebieski, którym zamierzamy jechać na kolejne punkty, ale najpierw kawałek w dół i jesteśmy na bufecie. Zabieramy zapas wody, jemy po drożdżówce, podbijamy pkt 9 (foto, foto) i ruszamy dalej. Na bufecie słyszymy od organizatorów, że chyba idzie nam nieźle i że jesteśmy pierwsi z turystycznej, za chwilę na punkcie pojawiają się zwycięzcy z Miechowa, czyżby faktycznie było tak dobrze, ale w końcu nie wszyscy muszą jechać tym samym wariantem co my.
Wracamy do niebieskiego szlaku i pięknym, widokowym, niestety mocno błotnistym grzbietem jedziemy na pkt 8. Po drodze wpadam w błotną kałuże i zamaczam nogi po kostki, moje buty są całe oblepione błotem, ale cóż jedziemy dalej. Po jakiś dwóch kilometrach zaliczamy pkt 8 na punkcie widokowym w miejscu skrzyżowania szlaków (foto, foto, foto, foto, foto).
Z punktu widokowego zaczynają się zjazdy, a na zjazdach zaczynamy spotykać rywali z trasy turystycznej, jadących i pchających pod górę. Już po lepszej drodze dojeżdżamy do pkt 7, samego punktu o mały włos nie przegapiamy, ale po chwili udaje się go namierzyć i zaliczyć (foto). Musimy wrócić się kawałek pod górę i już po chwili pędzimy w dół przez łąkę na pkt 6, sam punkt trafiamy bez większych problemów foto. Idziemy nam bardzo dobrze, zostały już tylko dwa punkty, pkt 5 zapowiada się na łatwy, ale pkt 4 wygląda na znacznie trudniejszy.
Wypadamy na asfalt w miejscowości Wysoka, czeka nas dość ciężki podjazd ( foto) w pełnym słońcu do centrum pod dworek obronny gdzie ma znajdować się pkt 5. W pobliże dworka dojeżdżamy bez problemu, widać go z drogi, ale przy samym dojeździe na miejsce wybieramy zły wariant i podjeżdżamy jakoś od tyłu, chwile szukam punktu, znajduje go Krzysiek który podszedł z drugiej strony. Dworek całkiem ładny a co najważniejsze pkt 5 zaliczony (foto, foto). Kawałek zjazdu po asfalcie i skręcamy w las i atakujemy ostatni już dziś punkt czyli pkt 4. Na początek niemiła niespodzianka, leśną drogę utwardzono takimi głazami, że musimy prowadzić rowery, nie szczęście po chwili można już jechać, wszystko się zgadza nasza leśna ścieżka w pewnym momencie zakręca w lewo i po chwili jest punkt - ruiny domu. Coś się nawet zaczynam zastanawiać, bo coś za szybko pojawił się ten punkt no i nie ma żadnych ruin, a lampion wisi sobie na krzaczku (foto), jednak na kartce jak byk jest napisane ruiny, podbijamy i z kompletem pędzimy na metę.
Po kilkuset metrach okazuje się, że jednak tak nie pędzimy, drogę tarasują wielkie wyrwane z korzeniami drzewa, na szczęście da się jakoś po nich przejść. Po chwili dojeżdżamy do jakiś zabudowań i już asfaltem pędzimy do stacji PKP Jordanów, przejeżdżamy tory i pozostaje nam już tylko ostatni podjazd na rynek w Jordanowie. Idzie ciężko ale po kilku minutach przecinamy rynek i pędzimy już w dół do bazy zawodów w Gimnazjum. Dojeżdżamy oddajemy karty, jesteśmy drudzy za parą która wygrała w Miechowie, strata spora bo aż 29 minut, ale chyba możemy być siebie zadowoleni - mamy 2 miejsce:)
Dość długo się zastanawialiśmy czy w ogóle wystartować, Jordanów to już w końcu góry, trasa zapowiadała się ciężka, a my nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele czasu na poważne treningi, w końcu jednak zapadła decyzja, że jedziemy. Przed 8 rano zameldowaliśmy się w bazie zawodów, dostaliśmy spersonalizowane numery 24 i zaczęliśmy przygotowywać się do zawodów. Krzysiek w bazie zakupił mapnik, domowej roboty, sprzedawany przez jednego z uczestników rajdów na orientacje, w Miechowie podobny mapnik kupił sobie Wojtek, więc nasz team zdroweceny.pl jest już teraz profesjonalnie przygotowany do walki w zawodach.
O godzinie 9:00 nastąpiła odprawa techniczna i rozdanie map, otrzymujemy kartkę A4 z punktami i zaczynamy planować trasę, dochodzimy do punktu nr 13 na mapie, ale zaraz pkt 13 nie ma w opisie do mapy, ani na karcie kontrolnej, co jest grane, idę się zapytać i tylko słyszę od organizatora o k (pi pi) a. Zapomnieli dopisać, zapada szybka decyzja, punktu 13 nie ma, niektórzy już pojechali więc wysyłane są do nich SMS z wiadomością. Trasa narysowana, ruszamy, jest bardzo ciepło, słońce mocno grzeje, oj zapowiada się ciężko.
Na początek pkt 3, coś nie gra nie ma zjazdu z asfaltu, jest coś kawałek dalej, zjeżdżamy, brniemy przez mokrą błotnistą ścieżkę ale po kilku minutach zaliczamy punkt (foto). Wracamy do asfaltu i jedziemy dalej na Łętownie, zaczyna się solidny podjazd, najpierw do kulminacji drogi na asfalcie (550 m npm) i potem dalej w większości po szutrze w kierunku punktu. Jesteśmy wysoko, widoki przepiękne, ale z pkt 2 mamy problem, skręcamy sobie za wcześnie i lądujemy nie tam gdzie trzeba, przebijamy się na azymut przez łąki, trawa i pokrzywy po pas, ale końcu podbijamy punkt (foto), skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie:(. Wracamy do kulminacji drogi asfaltowej i podejmujemy dość odważną decyzję, że pkt 1 atakujemy jednak ścieżką po grzbiecie, a nie tak jak wcześniej planowaliśmy od północy po asfalcie. Jest dość ciężko, trochę pod górę, ale decyzja była słuszna w okolice punktu dojeżdżamy dość sprawnie, sam punkt (foto) jest dobrze schowany, ale inni zawodnicy znajdują go za nas:).
Teraz czas na kolejną decyzję, w planie mamy zjazd do Jordanowa niebieskim szlakiem pieszym, ale widząc wielkie kałuże ( foto) przy pkt 1 i nagromadzenie poziomic na zjeździe zaczynam mieć wątpliwości czy jednak się nie wrócić. Krzysiek chcę zjeżdżać, dwie inne pary z turystycznej też decydują się na zjazd, nie ma więc wyjścia pędzimy w dół. Zjazd ciężki, miejscami musiałem sprowadzać, w jednym miejscu nawet trzeba było przenosić rowery, ale po pierwszym ciężkim kilometrze dalej już bez problemu, na rowerze w dół do samego Jordanowa - mimo moich oporów podjęliśmy kolejną słuszną decyzje.
Z Jordanowa pędzimy na Toporzysko, znam tą drogę z zielonej szkoły w Sidzinie i z mojej rowerowej wyprawy na Krowiarki. Mijamy trasę rodzinną i bardzo szybko zaliczamy łatwy pkt 12 (foto). Dalej asfaltem lekko pod górę i za remizą strażacką w Toporzysku skręcamy w prawo i rozpoczynamy stromy podjazd na pkt 11, miejscami jest naprawdę ciężko, ale już na szczycie sam punkt zaliczamy bez problemu (foto), spotykając jakiś zawodników. Oni pędzą jakiś dziwnie pod górę po zarośniętej łące, mi tu się coś nie zgadza, miała być droga, ale koniec końców jedziemy za nimi. Trochę nam odjechali, ale wyraźnie widzimy jak zaliczają pkt 10 (foto, foto, foto), dzięki temu i my mamy go bez problemów, a podobno zdarzały się problemy z jego zaliczeniem. Zjeżdżamy w dół mocno zarośniętą ścieżką, jednak większym problemów na zjeździe tym razem nie ma i po chwili jesteśmy znów na asfalcie w Toporzysku, a na wprost mamy drogę w stronę stadniny koni, gdzie znajduje się pkt 9 i bufet.
Podjeżdżamy, miejscami jest strasznie stromo, na szczęście droga jest asfaltowa i po kilkunastu minutach żmudnego kręcenia z prędkością 5 km/h dojeżdżamy do kulminacji, w lewo odbija szlak niebieski, którym zamierzamy jechać na kolejne punkty, ale najpierw kawałek w dół i jesteśmy na bufecie. Zabieramy zapas wody, jemy po drożdżówce, podbijamy pkt 9 (foto, foto) i ruszamy dalej. Na bufecie słyszymy od organizatorów, że chyba idzie nam nieźle i że jesteśmy pierwsi z turystycznej, za chwilę na punkcie pojawiają się zwycięzcy z Miechowa, czyżby faktycznie było tak dobrze, ale w końcu nie wszyscy muszą jechać tym samym wariantem co my.
Wracamy do niebieskiego szlaku i pięknym, widokowym, niestety mocno błotnistym grzbietem jedziemy na pkt 8. Po drodze wpadam w błotną kałuże i zamaczam nogi po kostki, moje buty są całe oblepione błotem, ale cóż jedziemy dalej. Po jakiś dwóch kilometrach zaliczamy pkt 8 na punkcie widokowym w miejscu skrzyżowania szlaków (foto, foto, foto, foto, foto).
Z punktu widokowego zaczynają się zjazdy, a na zjazdach zaczynamy spotykać rywali z trasy turystycznej, jadących i pchających pod górę. Już po lepszej drodze dojeżdżamy do pkt 7, samego punktu o mały włos nie przegapiamy, ale po chwili udaje się go namierzyć i zaliczyć (foto). Musimy wrócić się kawałek pod górę i już po chwili pędzimy w dół przez łąkę na pkt 6, sam punkt trafiamy bez większych problemów foto. Idziemy nam bardzo dobrze, zostały już tylko dwa punkty, pkt 5 zapowiada się na łatwy, ale pkt 4 wygląda na znacznie trudniejszy.
Wypadamy na asfalt w miejscowości Wysoka, czeka nas dość ciężki podjazd ( foto) w pełnym słońcu do centrum pod dworek obronny gdzie ma znajdować się pkt 5. W pobliże dworka dojeżdżamy bez problemu, widać go z drogi, ale przy samym dojeździe na miejsce wybieramy zły wariant i podjeżdżamy jakoś od tyłu, chwile szukam punktu, znajduje go Krzysiek który podszedł z drugiej strony. Dworek całkiem ładny a co najważniejsze pkt 5 zaliczony (foto, foto). Kawałek zjazdu po asfalcie i skręcamy w las i atakujemy ostatni już dziś punkt czyli pkt 4. Na początek niemiła niespodzianka, leśną drogę utwardzono takimi głazami, że musimy prowadzić rowery, nie szczęście po chwili można już jechać, wszystko się zgadza nasza leśna ścieżka w pewnym momencie zakręca w lewo i po chwili jest punkt - ruiny domu. Coś się nawet zaczynam zastanawiać, bo coś za szybko pojawił się ten punkt no i nie ma żadnych ruin, a lampion wisi sobie na krzaczku (foto), jednak na kartce jak byk jest napisane ruiny, podbijamy i z kompletem pędzimy na metę.
Po kilkuset metrach okazuje się, że jednak tak nie pędzimy, drogę tarasują wielkie wyrwane z korzeniami drzewa, na szczęście da się jakoś po nich przejść. Po chwili dojeżdżamy do jakiś zabudowań i już asfaltem pędzimy do stacji PKP Jordanów, przejeżdżamy tory i pozostaje nam już tylko ostatni podjazd na rynek w Jordanowie. Idzie ciężko ale po kilku minutach przecinamy rynek i pędzimy już w dół do bazy zawodów w Gimnazjum. Dojeżdżamy oddajemy karty, jesteśmy drudzy za parą która wygrała w Miechowie, strata spora bo aż 29 minut, ale chyba możemy być siebie zadowoleni - mamy 2 miejsce:)
IV Wiosenna Odyseja Miechowska
Poniedziałek, 14 kwietnia 2014 | dodano:14.04.2014 Kategoria 61-80 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 64.24 km
- Teren: 15.00 km
- Czas: 03:45
- VAVG 17.13 km/h
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Razem z Krzyśkiem i Wojtkiem pojechałem do Miechowa na Odyseję Wiosenną. Startowaliśmy w parach ja z Krzyśkiem, a Wojtek z Pawłem (para stworzona w biurze zawodów) na trasie turystycznej. Ścigaliśmy się prawie przez całą trasę. My szybciej narysowaliśmy trasę i ruszyliśmy, więc przez pierwszych kilka punktów mieliśmy minimalną przewagę. Potem popełniliśmy niewielki błąd i to drużyna Wojtka wyszła na prowadzenie. Pod koniec rywalizacji zastosowaliśmy skrót, a potem lepiej najechaliśmy na przedostatni punkt i mieliśmy znowu przewagę. Niestety nie poszło nam z ostatnim punktem, drużyna Wojtka znalazła go dużo szybciej i ostatecznie oni skończyli rywalizację na 2 miejscu a my na 5.
Do Miechowa dojechaliśmy około godziny 9:00 i poszliśmy się zarejestrować w biurze zawodów, do drużyny byłem zgłoszony ja i Krzysiek, Wojtek miał jechać z nami poza klasyfikacją, ale ostatecznie znalazł partnera i wystartował normalnie. Na początek o godzinie 10:00 start honorowy, przejazd przez rynek w Miechowie, na drugą stronę drogi nr 7, tam dopiero rozdanie map i start ostry. Tym razem postanowiliśmy sobie całą trasę wyrysować. W zasadzie od początku widać było właściwie jedyny słuszny wariant trasy i chyba prawie wszyscy tak właśnie pojechali.
Na początek więc jazda na punkt nr 3, znajdował się on praktycznie w tym samym miejscu co jeden z punktów dwa lata temu, więc z trafieniem nie było żadnych problemów. Podbijamy 3 i szybkim zjazdem docieramy do asfaltu. Po tym pierwszym zjeździe coś mi zaczęło rzęzić w rowerze i zatrząsłem się zastanawiać czy dotrwam do końca imprezy. Do 4 droga raczej łatwa i większości pod asfaltach, dopiero końcówka jakąś szutrówką. Cały czas mieliśmy w zasięgu wzroku kilkunastu zawodników, nie specjalnie lubię taką jazdę, ale jak wszyscy wybrali taki sam wariant, to tak musiało być:). Dalej droga przez las, na początek trochę pod górę, a potem znowu długi zjazd do asfaltu. Na asfalcie w prawo i po jakimś kilometrze mieliśmy skręcić w lewo. Niestety tu popełniliśmy pierwszy błąd, skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie i niepotrzebnie przejechaliśmy między jakimiś domami. W rezultacie kilka ekip w tym drużyna Wojtka wyprzedzają nas. Jedziemy pod górę, najpierw drogą a potem szutrem przez las. Momentami jest na prawdę stromo, powolutku jednak udaje nam się wtoczyć na wzniesienie, punkt widoczny z daleka (nr 8). Podbijamy i ruszamy dalej.
Jedziemy lekko pod górę i potem szybki zjazd szutrem do asfaltu, ale na asfalcie znów pod górę. Po podjeździe zaliczamy najwyższy punkt dzisiejszej wycieczki i zaczynamy zjeżdżać. Pędząc w dół o mały włos nie przegapiamy zjazdu na punkt nr 9, na szczęście Wojtek i jeszcze kilka ekip akurat wyjeżdża i naprowadza nas na punkt. Punkt trochę dziwny, niby koło cmentarza, a ja nawet jednego grobu nie widziałem, tylko jakieś chaszcze.
Zjeżdżamy w dół, teraz czeka nas dłuższy przelot na punkt nr 5, jedziemy częściowo pod wiatr, na szczęście bez większych podjazdów i po kilkunastu minutach podbijamy 5. Teraz czeka nas przeprawa terenowa do punktu nr 6, początkowo chcemy tam podjechać od niebieskiego szlaku, ale ostatecznie postanawiamy nadłożyć kilka metrów i zaatakować od leśniczówki. Jest to dobra decyzja, ale niestety skręcamy jedną ścieżkę za wcześnie, w rezultacie kolejne metry pod górę, pokonujemy z buta ścieżką zawaloną połamanymi gałęziami. Mimo to punkt osiągamy w miarę bezproblemowo. Podbijamy punkt i zjeżdżamy w dół ścieżką biegnącą 100 metrów dalej niż tą którą wyszliśmy na punkt. Wracamy pod leśniczówkę i jedziemy na punkt nr 7 przy Zamku Książ Wielki, przy tym punkcie jest również bufet. Spotykamy kilka ekip w tym Wojtka, robimy krótką przerwę, mała przekąska i dopiero podbijamy punkt.
Idzie nam całkiem nieźle, osiągnęliśmy najdalej położony punkt, czas mamy niezły, czas na powrót. Jedziemy niebieskim szlakiem, mijamy już zaliczony punkt nr 5 i decydujemy się na skrót, skręcamy między domy i trafiamy na mega podjazd rozjeżdżoną przez ciągniki polną drogą. Podjazd pokonujemy oczywiście z buta, ale po chwili jedziemy sobie szczytem i po kilku minutach lądujemy na asfalcie. Jedziemy w kierunku punktu nr 2, oglądamy się do tyłu a za nami Wojtek, dzięki skrótowi udaje nam się go wyprzedzić. Jedzie kawałek razem, ale potem decydujemy się na inny wariant ataku na punkt nr 2. Wojtek jedzie na około, a my najkrótszą drogą. Trafiamy bez problemu, podbijamy punkt i mkniemy na ostatni punkt do kolekcji. Jesteśmy przed Wojtkiem.
Ostatni punkt opisany jako jar, wygląda na dość ciężki, zjeżdżamy z asfaltu i jedziemy polną drogą, idzie bez problemu. W pobliżu punktu spotykamy parę, która okazała się zwycięzcą naszej kategorii. Robimy najazd na punkt, ale coś nam nie gra ze ścieżkami. Wracamy się z drogi w którą już wjechaliśmy i wybieramy przejazd wąwozem bardziej na południe. Wąwozem jechać się nie da, przechodzimy więc kilkaset metrów i lądujemy na skrzyżowaniu ścieżek wśród pól. Gdzie ten jar, są jakieś na lewo i na prawo. Dojeżdża więcej ekip w tym Wojtek. Patrzymy pobieżnie na jar po lewej, ale nie widzimy lampionu, więc z kilkoma ekipami penetrujemy jar po prawej stronie. Wojtek znika nam z oczu. Szukamy dłuższy czas, już klniemy na złe oznaczenie punktu, w końcu dociera do nas wiadomość od Wojtka, to był ten jar po lewej, Wojtek ma już punkt i wraca na metę. Wracamy i znajdujemy, podbijamy i wściekli na siebie i na organizatorów ruszamy na metę z dużą niestety stratą:(
Robimy dość dobry skrót do asfaltu i po paru minutach mkniemy drogą powiatową do Miechowa. Niestety jest pod wiatr, Krzysiek opada z sił, mija nas jakaś para, postanawiam zaczepić się na za nimi, próbuję ich minąć na zjeździe ale nie dają się zgubić odbijam więc żeby nie prowadzić, dojeżdża do nas jeszcze jeden zawodnik. Jadę za dwoma rywalami chroniąc się przed wiatrem. Na światłach na drodze nr 7 rywale próbują mnie zgubić i przejeżdżają na czerwony, tracę kilka metrów ale gonię, na kole mam ciągle jakiegoś zawodnika. Pod górę wyprzedam tą dwójkę przede mną, ale nie udaje mi się zgubić tego zawodnika co jedzie za mną, razem dojeżdżamy na metę, ale obaj jesteśmy niestety bez pary, po chwili dojeżdża ta dwójka i idzie oddać kartę. Krzysiek przejeżdża po jakichś 3 minutach oddajemy swoje karty. Mamy komplet, ale pozostaje niedosyt, jakby nie punkt nr 1 to mogło być dużo lepiej.
Po pół godzinie następuję dekoracja, nie spodziewamy się specjalnych sukcesów, więc idziemy się przebrać do samochodu, a tu nagle zostajemy wywołani do dekoracji jako 5 para w kategorii męskiej. Dostajemy dyplomy i jakieś drobne nagrody. Wojtek z Pawłem, którzy wyprzedzili nas o 19 minut są na 2 miejscu, a wygrywa para z którą byliśmy na punkcie nr 1, oni pojechali prosto a my zaczęliśmy kombinować, oni chyba od razu znaleźli punkt a my straciliśmy tam 30 minut na szukanie:(
Zostajemy jeszcze na losowaniu nagród, Wojtek wygrywa koszulkę a ja z Krzyśkiem kupon na sesję dopasowania pozycji na rowerze, ponieważ Krzysiek wygrał to samo rok temu, tym razem nagrodę biorę ja. To już koniec imprezy, czas na powrót do domu.
Kilka słów na podsumowanie, zawody w Miechowi poszły na nam całkiem dobrze, ale mimo wszystko pozostaje niedosyt, szczególnie, że jak się później okazało w pobliżu ostatniego punktu byliśmy ze zwycięzcami. Odjeżdżałem z Miechowa z poczuciem, że punkt nr 1 był źle zaznaczony, ale po dłuższej analizie stwierdzam, że jednak wszystko było w porządku, co więcej na początku wjechaliśmy we właściwą ścieżkę i jakbyśmy nie wymyślili, że coś nie gra, to pewnie zdobylibyśmy punkt razem ze zwycięzcami, pewnie na dojeździe do mety by nas wyprzedzili, ale i tak byłoby pudło. Co więcej gdy dojechał Wojtek, to mogliśmy lepiej sprawdzić najbliższy jar, a nie szukać w tym drugim, to wtedy moglibyśmy walczyć z Wojtkiem na finiszu, a tak straciliśmy kupę czasu i kilka miejsc w klasyfikacji. Pewnie gdyby to była kwestia miejsca 10 a 12, to by nie było takiego rozczarowania, ale tym razem w grę wchodziło miejsce na podium. Pojechaliśmy w sumie niezłe zawody, ale do pełnej satysfakcji zabrało szybkiego zaliczenia punktu nr 1.
Na początek więc jazda na punkt nr 3, znajdował się on praktycznie w tym samym miejscu co jeden z punktów dwa lata temu, więc z trafieniem nie było żadnych problemów. Podbijamy 3 i szybkim zjazdem docieramy do asfaltu. Po tym pierwszym zjeździe coś mi zaczęło rzęzić w rowerze i zatrząsłem się zastanawiać czy dotrwam do końca imprezy. Do 4 droga raczej łatwa i większości pod asfaltach, dopiero końcówka jakąś szutrówką. Cały czas mieliśmy w zasięgu wzroku kilkunastu zawodników, nie specjalnie lubię taką jazdę, ale jak wszyscy wybrali taki sam wariant, to tak musiało być:). Dalej droga przez las, na początek trochę pod górę, a potem znowu długi zjazd do asfaltu. Na asfalcie w prawo i po jakimś kilometrze mieliśmy skręcić w lewo. Niestety tu popełniliśmy pierwszy błąd, skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie i niepotrzebnie przejechaliśmy między jakimiś domami. W rezultacie kilka ekip w tym drużyna Wojtka wyprzedzają nas. Jedziemy pod górę, najpierw drogą a potem szutrem przez las. Momentami jest na prawdę stromo, powolutku jednak udaje nam się wtoczyć na wzniesienie, punkt widoczny z daleka (nr 8). Podbijamy i ruszamy dalej.
Jedziemy lekko pod górę i potem szybki zjazd szutrem do asfaltu, ale na asfalcie znów pod górę. Po podjeździe zaliczamy najwyższy punkt dzisiejszej wycieczki i zaczynamy zjeżdżać. Pędząc w dół o mały włos nie przegapiamy zjazdu na punkt nr 9, na szczęście Wojtek i jeszcze kilka ekip akurat wyjeżdża i naprowadza nas na punkt. Punkt trochę dziwny, niby koło cmentarza, a ja nawet jednego grobu nie widziałem, tylko jakieś chaszcze.
Zjeżdżamy w dół, teraz czeka nas dłuższy przelot na punkt nr 5, jedziemy częściowo pod wiatr, na szczęście bez większych podjazdów i po kilkunastu minutach podbijamy 5. Teraz czeka nas przeprawa terenowa do punktu nr 6, początkowo chcemy tam podjechać od niebieskiego szlaku, ale ostatecznie postanawiamy nadłożyć kilka metrów i zaatakować od leśniczówki. Jest to dobra decyzja, ale niestety skręcamy jedną ścieżkę za wcześnie, w rezultacie kolejne metry pod górę, pokonujemy z buta ścieżką zawaloną połamanymi gałęziami. Mimo to punkt osiągamy w miarę bezproblemowo. Podbijamy punkt i zjeżdżamy w dół ścieżką biegnącą 100 metrów dalej niż tą którą wyszliśmy na punkt. Wracamy pod leśniczówkę i jedziemy na punkt nr 7 przy Zamku Książ Wielki, przy tym punkcie jest również bufet. Spotykamy kilka ekip w tym Wojtka, robimy krótką przerwę, mała przekąska i dopiero podbijamy punkt.
Idzie nam całkiem nieźle, osiągnęliśmy najdalej położony punkt, czas mamy niezły, czas na powrót. Jedziemy niebieskim szlakiem, mijamy już zaliczony punkt nr 5 i decydujemy się na skrót, skręcamy między domy i trafiamy na mega podjazd rozjeżdżoną przez ciągniki polną drogą. Podjazd pokonujemy oczywiście z buta, ale po chwili jedziemy sobie szczytem i po kilku minutach lądujemy na asfalcie. Jedziemy w kierunku punktu nr 2, oglądamy się do tyłu a za nami Wojtek, dzięki skrótowi udaje nam się go wyprzedzić. Jedzie kawałek razem, ale potem decydujemy się na inny wariant ataku na punkt nr 2. Wojtek jedzie na około, a my najkrótszą drogą. Trafiamy bez problemu, podbijamy punkt i mkniemy na ostatni punkt do kolekcji. Jesteśmy przed Wojtkiem.
Ostatni punkt opisany jako jar, wygląda na dość ciężki, zjeżdżamy z asfaltu i jedziemy polną drogą, idzie bez problemu. W pobliżu punktu spotykamy parę, która okazała się zwycięzcą naszej kategorii. Robimy najazd na punkt, ale coś nam nie gra ze ścieżkami. Wracamy się z drogi w którą już wjechaliśmy i wybieramy przejazd wąwozem bardziej na południe. Wąwozem jechać się nie da, przechodzimy więc kilkaset metrów i lądujemy na skrzyżowaniu ścieżek wśród pól. Gdzie ten jar, są jakieś na lewo i na prawo. Dojeżdża więcej ekip w tym Wojtek. Patrzymy pobieżnie na jar po lewej, ale nie widzimy lampionu, więc z kilkoma ekipami penetrujemy jar po prawej stronie. Wojtek znika nam z oczu. Szukamy dłuższy czas, już klniemy na złe oznaczenie punktu, w końcu dociera do nas wiadomość od Wojtka, to był ten jar po lewej, Wojtek ma już punkt i wraca na metę. Wracamy i znajdujemy, podbijamy i wściekli na siebie i na organizatorów ruszamy na metę z dużą niestety stratą:(
Robimy dość dobry skrót do asfaltu i po paru minutach mkniemy drogą powiatową do Miechowa. Niestety jest pod wiatr, Krzysiek opada z sił, mija nas jakaś para, postanawiam zaczepić się na za nimi, próbuję ich minąć na zjeździe ale nie dają się zgubić odbijam więc żeby nie prowadzić, dojeżdża do nas jeszcze jeden zawodnik. Jadę za dwoma rywalami chroniąc się przed wiatrem. Na światłach na drodze nr 7 rywale próbują mnie zgubić i przejeżdżają na czerwony, tracę kilka metrów ale gonię, na kole mam ciągle jakiegoś zawodnika. Pod górę wyprzedam tą dwójkę przede mną, ale nie udaje mi się zgubić tego zawodnika co jedzie za mną, razem dojeżdżamy na metę, ale obaj jesteśmy niestety bez pary, po chwili dojeżdża ta dwójka i idzie oddać kartę. Krzysiek przejeżdża po jakichś 3 minutach oddajemy swoje karty. Mamy komplet, ale pozostaje niedosyt, jakby nie punkt nr 1 to mogło być dużo lepiej.
Po pół godzinie następuję dekoracja, nie spodziewamy się specjalnych sukcesów, więc idziemy się przebrać do samochodu, a tu nagle zostajemy wywołani do dekoracji jako 5 para w kategorii męskiej. Dostajemy dyplomy i jakieś drobne nagrody. Wojtek z Pawłem, którzy wyprzedzili nas o 19 minut są na 2 miejscu, a wygrywa para z którą byliśmy na punkcie nr 1, oni pojechali prosto a my zaczęliśmy kombinować, oni chyba od razu znaleźli punkt a my straciliśmy tam 30 minut na szukanie:(
Zostajemy jeszcze na losowaniu nagród, Wojtek wygrywa koszulkę a ja z Krzyśkiem kupon na sesję dopasowania pozycji na rowerze, ponieważ Krzysiek wygrał to samo rok temu, tym razem nagrodę biorę ja. To już koniec imprezy, czas na powrót do domu.
Kilka słów na podsumowanie, zawody w Miechowi poszły na nam całkiem dobrze, ale mimo wszystko pozostaje niedosyt, szczególnie, że jak się później okazało w pobliżu ostatniego punktu byliśmy ze zwycięzcami. Odjeżdżałem z Miechowa z poczuciem, że punkt nr 1 był źle zaznaczony, ale po dłuższej analizie stwierdzam, że jednak wszystko było w porządku, co więcej na początku wjechaliśmy we właściwą ścieżkę i jakbyśmy nie wymyślili, że coś nie gra, to pewnie zdobylibyśmy punkt razem ze zwycięzcami, pewnie na dojeździe do mety by nas wyprzedzili, ale i tak byłoby pudło. Co więcej gdy dojechał Wojtek, to mogliśmy lepiej sprawdzić najbliższy jar, a nie szukać w tym drugim, to wtedy moglibyśmy walczyć z Wojtkiem na finiszu, a tak straciliśmy kupę czasu i kilka miejsc w klasyfikacji. Pewnie gdyby to była kwestia miejsca 10 a 12, to by nie było takiego rozczarowania, ale tym razem w grę wchodziło miejsce na podium. Pojechaliśmy w sumie niezłe zawody, ale do pełnej satysfakcji zabrało szybkiego zaliczenia punktu nr 1.
Galicja Orient - etap II
Niedziela, 29 września 2013 | dodano:29.09.2013 Kategoria zawody, samotnie, RNO, Po górkach, 41-60 km
- DST: 52.72 km
- Teren: 10.00 km
- Czas: 03:11
- VAVG 16.56 km/h
- VMAX 56.72 km/h
- Temp.: 10.0 °C
- Podjazdy: 1010 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Na drugi etap Galicja Orient pojechałem sam, Krzysiek po wczorajszym dniu miał dość. Ja podczas całej trasy też czułem spore zmęczenie, dlatego też wróciłem na metę już o 12:50 (limit czasu do 14:00) z 7 punktami, ale na więcej po prostu już nie miałem siły.
Start o godzinie 9:00 wraz ze wszystkimi zawodnikami, którzy do lidera po I etapie mieli stratę większą niż 1 godzina. Dostaje mapę, do zaliczenia 10 punktów, trasa wygląda na łatwiejszą niż na I etapie. Organizator informuje, też zawodników, że dziś nie ma kar czasowych za spóźnienie, kto przyjedzie po 14:00 od razu dostaje dyskwalifikacje. Obmyślam kolejność i jadę na punkt oznaczony jako nr 3 w Lesie Skarbowym.
Niestety popełniam podobny błąd jak wczoraj, mam obmyśloną trasę do drogi nr 4, a potem po szlaku niebieskim na sam punkt, ale widzę, że jeden zawodnik skręca wcześniej, przypominam sobie, że kiedyś tak jechałem więc skręcam zanim. Do lasu dojeżdżam jeszcze bez problemu, choć pod sporą górkę, ale potem doznaje jakiegoś zaćmienia umysłu i gubię się w lesie na dobre kilkanaście minut:( Do tej pory nie wiem dlaczego tak się stało, wjechałem dobrze i od razu byłem na właściwej ścieżce, ale była coś zarośnięta więc zacząłem się zastanawiać, skręciłem najpierw w lewo, ale kierunek mi się nie zgadzał, wróciłem odbiłem w prawo, potem znowu w lewo. Tak się zamieszałem, że w końcu nie wiedziałem co dalej. Wróciłem do punktu wyjścia, analiza i w końcu ta ścieżka co na początku - 300 metrów zarośniętą ścieżką i wyjazd tam gdzie trzeba - moja nawigacja to porażka. Punkt odnajduję dopiero o 9:50, straciłem tu dobre 20 minut - mógłbym być już na kolejnym punkcie:( Cała sytuacja też znacznie obniża moje moralne:(
Nic jadę dalej w strony Pogwizdowa, wyjeżdżam na asfalt i pędzę na Czyżyczkę, skręcam w ścieżkę za szczytem wzgórza i znowu zonk. Z rozpędu pojechałem dobrze utwardzoną szutrówką, która jednak prowadziła gościowi na podwórku. Wracam na piechotę przez pole, gdy chcę wsiąść na rower patrzę, a tu spadł mi łańcuch i do tego mocno się zaklinował:( Zakładam i jadę dalej po chwili dojeżdżam do kapliczki pkt 33. Obijam i jadę dalej na Buczynę.
Dojeżdżam do domów, skręcam asfaltem w lewo i jadę w dół, koło krzyża miałem skręcić w prawo na drogę asfaltową, jest krzyż, ale droga w prawo jest szutrowa, może dalej. Pędzę w dół, następnego skrętu oczywiście nie ma i ląduje w Grabinie. Do Buczyny niestety muszę jechać pod górę, skoro wylądowałem w tym miejscu postanawiam jechać przez szczyt Ostręgowca, więc znowu pod górę, potem zjazd, ale niestety droga wraca mnie kawałek. Wypadam w dolinie Stradomki i jadę na punkt przy Rabie w Wieńcu, który uważam za łatwy.
Dojazd po płaskim, droga w lewo tuż przed mostem tak jak na mapie, niestety sam punkt pkt 38 (koniec drogi) przejeżdżam. Widzę do prawda jakąś zarośniętą ścieżkę ze znakiem zakaz wjazdu, ale jadę szeroką szutrową drogą i myślę że to chyba ona ma się skończyć. Z przeciwka ktoś nadjeżdża, dalej punktu nie ma, wracamy do takiego dziwnego miejsca gdzie nagle w krzakach kończy się asfalt, ale tam punktu nie ma. Okazuje się, że jest tej zarośniętej ścieżce ze znakiem, dość mocno schowany. Obijam i postanawiam opuścić punkt nr 40. Jest on co prawda nie tak znowu daleko, ale na górce a ja wyraźnie czuję słabość.
Wracam kawałek i pędzę na Chrostową, kolejny punkt nr 39 jest niedaleko grodziska, wiem gdzie to jest i wiem, że od tej strony podjechać się nie da, ale da się podejść. Mega stromym podejściem wychodzę na wypłaszczenie, są dwie zarośnięte ścieżki, jedna na grodzisko, druga na skróty w kierunku punktu. Droga na skróty okazuje się tak zarośnięta, że ledwo się przedzieram, ale po jakiś 500 metrach wychodzę, tam gdzie trzeba, na rower i jazda grzbietem. Z tej strony punkt widać jak na dłoni, zostawiam rower, schodzę przez łąkę i odbijam. Z przeciwka nadjeżdżają rywale, pewnie jadą z 40.
Zjeżdżam w dół do Kamyka, w pobliżu punkt nr 37, decyduję się go opuścić i jechać asfaltem do Zonie gdzie jest punkt nr 36 z bufetem. Podjazd do Zonii jest mi doskonale znany i bardzo ciężki, ledwo kręcę, na najbardziej stromych miejscach 5 km/h - jestem strasznie zmęczony. Mimo wszystko wjeżdżam na punkt szybciej niż zamierzałem. Obijam, uzupełniam bidon i jadę dalej.
Staję przed sporym dylematem, mogę jechać na pkt 35 Królówce - droga w dół, ale żeby wrócić do 34 trzeba zrobić dobre 5 km więcej, albo jechać od razu w dół do Zawady na 34. Teraz myślę, że jednak mogłem jechać na tą 35, miałem czas a i sił może by wystarczyło, ale na trasie widziałem, że zarówno 34 jak i 32 są w miejscach, które mogą być trudne do odnalezienia, jak coś poknocę to zdobycie tych punktów może mnie kosztować sporo czasu, więc podjąłem decyzję o rezygnacji z 35.
Do Zawady zjechałem błyskawicznie, do końca czasu jeszcze 2:05. Podjeżdżam pod cmentarz i ścieżką za cmentarzem jadę na punkt. Ścieżka trochę ciężka, ale na punkt trafiam bez problemu, obijam i wracam. Następnie podjazd do Pogwizdowa, kręcę powoli, sił wyraźnie brakuje. Dojeżdżam do skrzyżowania w Pogwizdowie i skręcam na Las Kopaliński, do pkt 32 (szczyt grodziska) atakuję od strony szlaku niebieskiego. Trafiam bez problemu i podobno tą łatwiejszą drogą, obijam i wracam. Trochę kusi mnie ścieżka na skróty przez las, potem przypominam sobie jak to na GO nie ma szczęścia do skrótów, wracam więc na asfalt i pewną drogą jadę do Bochni, najpierw w dół, ale potem pod górę do drogi 965. Na dojeździe do mety gonię jeszcze dwie pary, wpadam na metę o 12:50 wraz ze Zdezorientowanymi:)
Zaliczonych 7 z 10 punktów, zostało mi jeszcze 1:10 czasu. Na pewno mógłbym zaliczyć jeszcze 35, może 37 lub 40, czasu by pewnie wystarczyło, ale obawiam się, że sił mogło by braknąć. Kilka minut po mnie wpada trójka zawodników z kompletem punktów zrobionych w 4 godziny, więc dzisiejsza trasa jednak była dużo łatwiejsza, tyle tylko że ja po pierwsze byłem strasznie zmęczony a po drugie popełniłem koszmarne błędy na dwóch pierwszych punktach gdzie na pewno straciłem co najmniej 30 minut i sporo sił.
Na stronie organizatora pojawiły się wyniki zawodów - ostatecznie ukończyłem na 25 miejscu na 44 zawodników, który wystartowali do zawodów i na 34 zawodników, którzy zawody ukończyli. Drugiego dnia miałem 23 wynik, mój łączny czas (wraz z karami) to 24:35:00 - suma kar to 13 godzin, na trasie byłem więc przez 11:35.
Wynik uważam za raczej słaby, jakbym nie popełnił tylu błędów to spokojnie mogłem z tej trasy i z siebie wycisnąć więcej. Pierwszego dnia spokojnie powinienem zaliczyć 13-14 punktów (zrobiłem 11) a drugiego dnia myślę, że 9 byłoby dobrym wynikiem (zrobiłem 7). Wynik drugiego dnia trochę podratowałem wczesnym przyjazdem na metę, co dało mi jakby jeden punkt więcej. Jednak z wyników zawodów rozgrywanych na moim terenie na pewno nie mogę być zadowolony, co prawda trasa była mega trudna, ja byłem trochę chory, ale o tak kiepskim wyników zadecydowały błędy, których w takiej ilości już dawno na zawodach na orientacje nie popełniłem. No cóż jest nad czym pracować i wyciągać wnioski na kolejne zmagania:)
Galeria wycieczki