Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:533.10 km (w terenie 76.50 km; 14.35%)
Czas w ruchu:29:23
Średnia prędkość:18.14 km/h
Maksymalna prędkość:60.88 km/h
Suma podjazdów:5739 m
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:41.01 km i 2h 15m
Więcej statystyk

Pogórze Bocheńskie i cmentarze wojenne

Niedziela, 30 września 2012 | dodano:30.09.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 57.95 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:12
  • VAVG 18.11 km/h
  • VMAX 60.48 km/h
  • Temp.: 18.0 °C
  • Podjazdy: 1123 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Nad niedzielną wycieczką zastanawiałem się od kilku dni, miałem nawet pomysł pojechać do Czchowa - taki wyjazd planuję już od 2 lat, ale ostatecznie stwierdziłem, że pojadę sobie do Lipnicy Murowanej i po drodze odwiedzę 3 z 4 cmentarzy wojennych okręgu IX na których jeszcze w tym roku nie byłem.
Rano pogoda była kiepska, więc na rower wsiadłem dopiero około 10:30, gdy zaczęło się przejaśniać. Było dość chłodno - jesiennie, więc ubrałem się w spodnie i bluzę. Na początek jazda do Bochni, tym razem postanowiłem dojechać tam chodnikiem wzdłuż drogi nr 4 a nie tak jak zawsze przez Górny Gościniec. Miałem dziś pokonać kilka ładnych górek, więc stwierdziłem, że nie będę sobie fundował na sam początek 10% podjazdu. Jazda chodnikiem wzdłuż 4 bezproblemowa, jechałem tak po raz pierwszy wcześniej zdarzało mi się zjeżdżać do domu w ten sposób ale pod górkę do Bochni jeszcze tędy nie jechałem po przejechaniu niecałych 3 km zjechałem z drogi nr 4 na ulicę Kazimierza Wielkiego prowadzącą do centrum miasta. Nie dojechałem jednak do centrum tylko na światłach skręciłem w prawo na Nowy Wiśnicz a kilkaset metrów dalej w lewo w ulicę J.H. Dąbrowskiego. Postanowiłem jechać do Wiśnicza niebieskim szlakiem pieszym tak jak zrobiłem to gdy pierwszy raz pojechałem rowerem w te strony, musiałem więc wcześniej zaatakować wzgórze Uzbornia, a ponieważ ze względu na remont przez park nie można jeździć to spróbowałem właśnie podjazdu ulicą Dąbrowskiego. No i od razu musiałem mocno nacisnąć na pedały bo stromizna była spora. Trochę się męcząc dojechałem do kładki nad drogą nr 4 i rozpocząłem zjazd w kierunku Kurowa, by po chwili znowu podjeżdżać pod strome wzniesienie. Pamiętam jak podczas wycieczki z lipca 2008 roku męczyłem się w tym miejscu, nawet chyba musiałem zrobić postój w środku górki, tym razem poszło znacznie lepiej i wjechałem nawet bez problemów. Potem kawałek zjazdu i rozpocząłem podjazd boczną stromą dróżką przez las, wyjechałem na szczyt wzniesienia (ledwo) i skończył mi się asfalt, dalej musiałem jechać po trawiastej ścieżce. Trawa po nocnych i porannych opadach była mokra, ja na szczęście miałem założone opony 1.75, ale już po chwili zacząłem żałować, że nie jadę jednak góralem. Dojechałem do rozstaju ścieżek i pojechałem za szlakiem w prawo, to był błąd, wjechałem na ścieżkę którą musiałem podprowadzić, a ze szczytu wzniesienia zjechałem też z problemami. Jakbym wybrał skręt w lewo to byłoby chyba lepiej (wydaję mi się, że tak właśnie pojechałem w 2008). Koniec końców udało mi się zjechać do drogi asfaltowej w Wiśniczu Małym.

Drogą najpierw z pięknym zjazdem a potem z męczącym podjazdem dojechałem zgodnie z planem do Starego Wiśnicza i od razu skierowałem się na cmentarz parafialny zobaczyć cmentarz wojenny. Kwatera na cmentarzu w Starym Wiśniczu to jeden z najbardziej zniszczonych i zaniedbanych cmentarzy wojennych w okręgu IX i od mojego ostatniego tu pobytu w 2008 roku niestety nic się nie zmieniło:( Wyszedłem sobie jeszcze na sam szczyt wzgórza na zboczu którego zlokalizowany jest cmentarz widać z stamtąd bardzo ładnie zamek w Nowym Wiśniczu. Po chwili zjechałem koło kościoła w Starym Wiśniczu i ruszyłem do pobliskiego Nowego Wiśnicza, wjechałem od strony zamku, ale miałem jechać jeszcze na cmentarz komunalny gdzie znajdują się dwie kwatery wojenne, więc zamek ominąłem i ruszyłem na cmentarz. Na tym cmentarzu bywałem dość często, więc tylko kilka szybkich fotek i powrót pod zamek. Zdecydowałem się nie zwiedzać samego zamku, byłem tu już w tym roku i całkiem możliwe że za kilka dni przyjadę tu z wycieczką szkolną, więc podjechałem tylko pod zamkowe wzgórze od razu skierowałem się na Leksandrową. Zwykle jeździłem do Lipnicy równoległą główną drogą, ale tym razem postanowiłem spróbować czegoś innego czyli drogi przez Łomną, po drodze chciałem jeszcze odwiedzić znajdujący się w pobliżu cmentarz ofiar II wojny na którym nigdy do tej pory nie byłem. Droga ta niestety wiedzie mocno pod górę, przejechałem koło zamku, zakładu karnego i muzeum Jana Matejki i po kolejnych kilkuset metrach skręciłem w prawo na cmentarz. Miejsce ciekawe i mroczne, poświęcone 885 ofiarom okupacji hitlerowskiej - nazwiska wypisane ma stojących na środku kolumnach. Cmentarz chyba trochę podobny (może wzorowany) na tych z I wojny, bardzo podobne jest na pewno ogrodzenia obiektu. Warto to miejsce odwiedzić.

Po chwili pedałowałem znowu pod górę w kierunku Łomnej - przeszło 2 km 5% podjazdu potrafi dać w kość, ale jakoś sobie poradziłem i już po kilku minutach pędziłem pagórkowatą drogą w kierunku szosy, którą zwykle jeździłem do Lipnicy Murowanej. Gdy już tam dojechałem to trochę się rozczarowałem, myślałem że wyjadę w miejscu z którego czekają mnie już tylko zjazdy, a tym czasem wyjechałem tuż przed laskiem w którym musiałem pedałować pod górę po stromych serpentynach. W końcu jednak osiągnąłem szczyt wzniesienia, zatrzymałem się jeszcze pod kolumną gdzie z zgodnie z opisem na tablicy św. Szymon zatrzymywał się zawsze by po raz ostatni spojrzeć na swoje rodzinne miasto. Zrobiłem parę fotek i szybkim zjazdem popędziłem do Lipnicy Murowanej. Ta obecnie wieś była kiedyś ważnym miastem na szlaku handlowym, można w niej zwiedzać wiele cennych budowli zabytkowych, a w niedzielę palmową warto tu przyjechać na słynny w całej Polsce konkurs palm. Ja byłem tu już kilka razy, ostatnio właśnie w niedzielę palmową 2011 r., kiedy to do Lipnicy przyjechał Bronisław Komorowski. Tym razem przyjechałem tu odwiedzić po raz kolejny cmentarz wojennych nr 299. Przejechałem zabytkowym szlakiem przez rynek fotografując kolumnę św. Szymona, zabytkowy kościółek przy rynku z rzeźbą założyciela miasta - Władysława Łokietka, z daleka główny kościół w Lipnicy, dawną szkołę by w końcu dojechać na stary cmentarz gdzie znajduję się drewniany kościół św. Leonarda i interesujący mnie cmentarz wojenny. Na miejscu kilka fotek, cmentarz wojenny wyraźnie został wyremontowany i prezentuję się całkiem dobrze. Z cmentarza pojechałem do drogi głównej na Czchów przy której zrobiłem z daleka fotkę dworku Ledóchowskich i pojechałem na rynek. W między czasie rozpogodziło się na dobre i słońce zaczęło mocno przygrzewać, zdecydowałem się więc na krótki postój na lipnickim rynku. Podczas postoju zapadła decyzja, że do domu pojadę przez górę Paprotna i Kamienie Brodzińskiego, Muchówkę i Królówkę.

Na początek podjazd z Lipnicy - 280 m npm, na górę Paprotna (około 403 m npm - kulminacja szosy), ten podjazd pokonywali zawodnicy podczas Wyścigu Solidarności i Olimpijczyków w roku ubiegłym i właśnie na szczycie podjazdu wtedy obserwowałem wyścig. Z tej jednak strony wjeżdżałem na tą górę pierwszy raz, podjazd trzyma dość równomierne nachylenie, zdarzają się momenty bardziej strome, ale są też odcinki wypłaszczeń, ostatecznie na szczycie stwierdziłem, że podjazd jest raczej łatwy. Kulminacja podjazdu jest na szosie na wysokości parkingu przy restauracji-hotelu "Pod Kamieniem", ja zdecydowałem się jechać pod same kamienie, znajdujące się na wierzchołku Paprotnej czyli na wysokości jakiś 436 m npm. Końcówka na piechotę, bo znowu (jak przed rokiem) wybrałem jazdę szlakiem, zamiast zajechać na wierzchołek szeroką ścieżką z drugiej strony. Na szczycie sesja fotograficzna i powrót, wspomnianą wyżej szeroką ścieżką. Z Paprotnej w dół do Muchówki i po krótkim podjeździe bardzo szybki zjazd do Królówki - w drugą stronę ta droga to dość wymagający podjazd opisany w mojej bazie podjazdów. Miałem jechać po płaskim do Olchawy i tam podjazdami przez Olchawę i Czyżyczkę dotrzeć do domu, zdecydowałem się jednak próbować innej drogi - spod kościoła w Królówce przez wieś, Graniczne Doły do przełęczy na w Woli Nieszkowskiej. Na mojej mapie ta droga widniała jako ścieżka przez pola, ale będąc w Woli Nieszkowskiej (podjeżdżając pod Zonię) parę razy już widziałem jak samochody skręcają w tą drogę, więc uznałem że pewnie położyli tam asfalt.

Podjazd od Królówki, najpierw podjeżdżamy dość ostro do widocznych w pobliżu kościoła domów, by potem dość nieoczekiwanie zjechać parę metrów, ale później już tylko pod górę, między polami przez Graniczne Doły (chyba przysiółek - opisany na mapie), koło kapliczki z 1904 (też zaznaczona na mapie) by w końcu wyjechać między zabudowania w Woli Nieszkowskiej. W tym miejscu postanowiłem kontynuować podjazd do Zonii, mimo iż pierwotnie chciałem zjechać w dół do Zawady. Na przełęczy jesteśmy na wysokości około 330 m npm, potem kawałek zjazdu i trzy kolejne dość strome ścianki do kulminacji szosy w Zonii pod kapliczką na rozstaju na wysokości około 402 m npm. Potem szybki zjazd do Sobolowa, gdzie zdecydowałem się jechać jeszcze do Grabiny i stamtąd zaatakować Czyżyczkę. Dojechałem do kamienia - pomnika pomordowanych w II wojnie światowej na graniczy Grabiny i Buczyny i rozpocząłem mega stromy podjazd na grzbiet Czyżyczki. Dotychczas tą drogą tylko zjeżdżałem w dół i właśnie podczas ostatniego takiego zjazdu pomyślałem sobie, że pod górę musi być tędy strasznie ciężko i faktycznie jest ciężko. Od pierwszych metrów podjazdu mamy stromiznę na pewno powyżej 10%, wystarczy powiedzieć, że na pokonanie pierwszego kilometra potrzebowałem około 7 minut, podjazd od znaku Grabina do wypłaszczenia to 1,14 km/h drogi przez mękę, po tym odcinku dojeżdżamy do drogi z Zawady i dalej jest już w miarę łatwo, dopiero końcówka na sam szczyt po żwirowej drodze znowu jest ciężka. Na szczycie Czyżyczki zrobiłem przerwę na fotografowanie rozległych widoków ze szczytu praktyczne we wszystkie strony, pogada była już bardzo ładna, więc widać było sporo. Ze szczytu już zjazd do drogi 964 i potem dojazd do domu w Łapczycy.

Wycieczka udana, przejechałem prawie 58 km i przeszło 1100 m przewyższenia i nawet specjalnie się nie zmęczyłem. Odwiedziłem cmentarze wojenne, które miałem na rozkładzie, pooglądałem sobie fajne widoki z górek, które podjechałem i poznałem kilka nowych dróg i ciekawych podjazdów. Niestety chyba nie pojadę na Odyseję Jurajską w dniach 6-7 X do Krzeszowic bo nie mam zawodnika do pary, więc pozostaną mi chyba tylko wycieczki po okolicy.

Galeria wycieczki


Pola Chwały w Niepołomicach

Sobota, 29 września 2012 | dodano:29.09.2012 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 22.20 km
  • Teren: 6.00 km
  • Czas: 00:59
  • VAVG 22.58 km/h
  • VMAX 54.43 km/h
  • Temp.: 23.0 °C
  • Podjazdy: 110 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Rano pojechałem do Niepołomic zobaczyć Pola Chwały w Niepołomicach, miałem też wracać rowerem ale coś mi wypadło i musiałem jechać do domu samochodem. Po południu przyjechałem jeszcze raz do Niepołomic samochodem i tym razem zwiedziliśmy obozy wojskowe i przejechaliśmy się rowerem na dawną Krakowiankę coś przekąsić. W sumie rano pokonałem 19,16 km ze średnią prędkością 23 km/h a po południu jeszcze jakieś 3 km.

Z domu wyjechałem o 8:30, mocna jazda do Chełmu potem zjazd do drogi nr 4, kawałek jazdy poboczem drogi krajowej i skręt na szutrówkę w kierunku Targowiska, tu jechałem bardzo powoli bo sakwie miałem lustrzankę i nie chciałem jej za bardzo przetrzepać. Potem przez Targowisko, Kłaj, Szarów i ścieżką rowerową wzdłuż drogi nr 75 do Niepołomice. Do rynku dojechałem około 9:10, przerwa na kawę u kolegi a potem jazda do domu moich rodziców (tego odcinka nie ma śladzie GPS). Plan był taki, że koło 11 wrócę na rynek i pójdę oglądać obozy wojskowe i rycerskie rozbite w okolicach zamku. Niestety sytuacja awaryjna i szybki powrót do Łapczycy samochodem z kolegą. Około 14 wróciłem już swoim autem i razem żoną zrobiliśmy krótką rundkę na rowerze a potem zaparkowaliśmy nasze maszyny na rynku i poszliśmy oglądać obozy. Krótka fotorelacja w galerii.

Po wszystkim powrót do domu już samochodem. Wycieczka nie do końca się udała, zwiedzanie obozów w ramach Pól Chwały było też ekspresowe. W porównaniu z rokiem ubiegłym na rynku pojawiły się kramy z jedzeniem i gadżetami militarnymi z różnych okresów. Jeśli chodzi o same obozy to wiele z nich widziałem po raz kolejny, było ich też chyba odrobinę mniej niż w roku ubiegłym.

Galeria wycieczki


Dzień serca

Piątek, 28 września 2012 | dodano:29.09.2012 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 27.46 km
  • Czas: 01:06
  • VAVG 24.96 km/h
  • VMAX 45.00 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 220 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W RMF FM usłyszałem, że jest Światowy Dzień Serca i zachęcają do jazdy na rowerze, a że udało mi wyjść z pracy kilka minut wcześniej to postanowiłem zrobić szybką rundkę na szosówce. Wsiadłem na rower i jadę do Staniątek, za torami pierwszy krótki podjazd, potem jazda do Zagórza podjazd, trochę po płaskim i jestem przy drodze nr 4. Plan jest prosty podjeżdżam na szosówce pod cmentarz wojenny nr 376 w Suchorabie, podjazd jest dość ciężki, krótki ale momentami stromy - ciekawe jak wyjdzie mi to na szosówce. Od drogi nr 4 szosą w kierunku szkoły i Czyżowa - pierwsze metry łatwe jest pod górę, ale bez problemu pokonuję odcinek do przystanku autobusowego, gdzie mój podjazd skręca w prawo. Po skręcie zaczynają się schody, bardzo strome dwie ścianki, które pokonuję z najwyższym trudem - prędkość spada do 10 km/h. Jednak udaje się i dojeżdżam do łatwiejszego odcinka a po chwili do cmentarza znajdującego się już na wypłaszczeniu na wysokości około 304 m npm. Tu kilka sekund na oddech i fotki i ruszam w dół.

Niestety zjazdy na szosówce to moja słaba strona, boję się puścić rower, nie mam zaufania ani do cienkich opon na których jadę, ani do skuteczności hamulców w awaryjnej sytuacji. Zjeżdżam do przystanku i skręcam w prawo, podjeżdżając znowu dość stromą drogą w kierunku Czyżowa. Ostatnimi czasy spod cmentarza jechałem kamienisto-szutrową ścieżką na skróty, unikając zjazdu i ponownego podjazdu, ale tamten odcinek na szosówkę się nie nadaje, więc znowu podjeżdżam. Jest stromo, znowu z trudem w stójce osiągam szczyt wzniesienia na granicy Gminy Niepołomice i po rozpoczynam zjazd, znów ostrożnie i raczej powoli dojeżdżam do drogi nr 4, przekraczam ją i kolejny podjazd do Brzezia. Znów odcinki o dużej stromiźnie na których muszę włożyć sporo sił w jazdę w stójce, ale podjazd krótki i po chwili jestem już w Brzeziu, jeszcze jeden stromy odcinek pod samym kościołem i mogę zacząć zjeżdżać w kierunku Szarowa i Dąbrowy. Po zjeździe znowu podjazd do Dąbrowy, ale już w miarę łatwy i szybko go pokonuję, skręt na Staniątki i dłuższe zjazdy. Przed samymi Staniątki znowu lekko pod górę i po otwartym terenie, jeżdżę tędy często i zawsze na tym odcinku mam pod wiatr. Potem już normalnie przez Puszczę do Niepołomic, jeszcze krótki postój w rynku i do domu.

Wyjazd krótki, ale udany, podjazdy z którymi zwykle miałem problemy pokonałem na szosówce, kolejnym wyzwaniem będzie chyba podjazd pod Chorągwicę od Biskupic.

Galeria wycieczki


Pieniny polskie i słowackie, 1000 km żony w 2012

Poniedziałek, 24 września 2012 | dodano:24.09.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 54.00 km
  • Teren: 12.00 km
  • Czas: 03:35
  • VAVG 15.07 km/h
  • VMAX 55.00 km/h
  • Temp.: 16.0 °C
  • Podjazdy: 720 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Od kilku dni Krzysiek namawiał nas na wyjazd do Szczawnicy i wycieczkę rowerową do Czerwonego Klasztoru z tym, że okrężną drogą przez Słowację. W końcu zdecydowaliśmy się jechać, w sobotę wieczór podjęliśmy nieudaną próbę montażu mojego bagażnika dachowego na auto Krzyśka by w końcu zamontować go ponownie na moje auto, wraz z dodatkowy rynienkami. W niedziele rano udało nam się 4 rowery umieścić na dachu mojej Skody i z takim ładunkiem ruszyliśmy do Szczawnicy. Około 11 byliśmy na miejscu, ściągnęliśmy rowery i ruszyliśmy w drogę.

Na sam początek awaria, mój licznik nie działa, musiałem gdzieś uszkodzić kabelki przy ładowaniu rowerów i klapa, brak odczytów. Na szczęście mam jeszcze GPSa wyposażonego w komputer podróży, więc mogę spokojnie śledzić parametry jazdy. Początek szlakiem pieszo-rowerowym do Czerwonego klasztoru, ale po przejechaniu jakiś 2 km odbijamy ze szlaku w lewo i już po chwili dojeżdżamy do Lesnicy - wioski znajdującej się już na Słowacji. O tą miejscowość toczyły się konflikty dyplomatyczne pomiędzy Polską i Czechosłowacją, zarówno po I jak i po II wojnie światowej, ostatecznie Lesnica znalazła się za granicą i obecnie leży na Słowacji. Wraz z wjazdem na Słowację rozpoczęliśmy podjazd pod Lesnicke Sedlo znane również jako Przełęcz nad Tokarnią. Do Lesnicy i przez wioskę jeszcze w miarę łatwo, pod górę ale łagodnie, jednak za zabudowaniami robi się na prawdę stromo. Przy drodze ustawione są znaki informujące o 12% podjeździe. Trudno mi obiektywnie wypowiedzieć się o trudności tej górki, jechałem ją wolno razem z żoną, więc specjalnie się nie zmęczyłem, są dość strome odcinki i pewnie miejscami faktycznie mamy 12%, mimo wszystko uważam ten podjazd za niespecjalnie trudny. Natomiast na szczycie przełęczy mamy piękne widoki, jest parking i jakiś sklepik oraz przepiękny taras widokowy. Według mapy Compassu przełęcz mam 719 m npm, mój gps po postoju na górze wskazał jakieś 717. Na szczycie zrobiliśmy postój na odpoczynek i podziwianie widoków, a po przerwie popędziliśmy w dół do słowackiego miasteczka Velky Lipnik, gdzie skręciliśmy w prawo i drogą główną skierowaliśmy się do Czerwonego Klasztoru. Droga w tym kierunku ma wyraźną tendencje w dół, więc jazda jest w miarę szybka i przyjemna. Przy wjeździe do miejscowości Cerveny Klastor mamy piękne widoki na Trzy Korony, a po chwili dojeżdżamy do samego klasztoru. Dawny klasztor Kartuzów i Kamedułów zwiedziliśmy już wszyscy w roku ubiegły, więc tym razem zatrzymaliśmy się tu tylko na posiłek, na dziedzińcu klasztoru była jakaś impreza, przy okazji zjedliśmy sobie zupę - jakiś węgierski specjał - całkiem dobry. Po przerwie zadecydowaliśmy, że jedziemy jeszcze do Nidzicy - moja żona miała dziś przebić 1000 km w sezonie a przypadku powrotu prosto do Szczawnicy brakło by kilometrów.

Do Nidzicy pojechaliśmy słowacką stroną Dunajca, droga niestety miała lekką tendencje w górę, więc jazda szła powoli. Granicę przekroczyliśmy w Lysej na Dunajcom i po chwili znowu byliśmy w Polsce. Pod zamek i zaporę w Nidzicy czekał nas jeszcze dość stromy podjazd, ale powolutku jakoś daliśmy radę. Zwiedziliśmy zaporę i zrobiliśmy sobie przerwę kawowo-gofrową. Ja z żoną pojechaliśmy jeszcze na zamek, zrobiliśmy kilka fotek w tym też zdjęcie pobliskiego (znajdującego się po drugiej stronie zbiornika Czorsztyńskiego) zamku w Czorsztynie i zwróciliśmy nad zaporę do odpoczywających przy kawie znajomych.

Po przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem polską stroną Dunajca przez Sromowce Wyżne. Po początkowym odcinku zjazdu, dalej płasko z niewielkimi hopkami co jakiś czas. Po kilku kilometrach jazdy wzdłuż Dunajca moja żona zatrzymała się bo na liczniku pojawił się 1000 km przejechanych w tym sezonie:) zrobiliśmy małą sesję fotograficzną tego wydarzenia i ruszyliśmy dalej. Po dojechaniu do Sromowców Niżnych przeszliśmy przez kładkę na Dunajcu i znów byliśmy na Słowacji w Czerwony Klasztorze, już bez dłuższego postoju ruszyliśmy Drogą Pienińską wzdłuż rzeki do Szczawnicy. Droga ta w większości jest mocno zacieniona, więc zaczęło nam się robić zimno co dodatkowo dopingowało do mocniejszego naciskania na pedały. Około 17 dojechaliśmy na parking do Szczawnicy. Potem już tylko ładowanie rowerów, obiad i do domu.

Wycieczka bardzo udana, pogoda dobra, było zimno ale słonecznie, wysoka przejrzystość powietrza i przepiękne widoki. Moja żona przekroczyła 1000 km w sezonie kończąc wycieczkę z wynikiem 1013 km, więc cel na ten sezon osiągnięty, ale to może nie koniec jej jazdy w tym roku, na przyszłą sobotę planujemy wyjazd do Niepołomic na Pola Chwały. Ja już przejechałem przeszło 3550 km, więc jak będzie pogoda to może jakoś do 3800 dobiję.

Galeria wycieczki


Na szosówce do Puszczy z zepsutym licznikiem

Piątek, 21 września 2012 | dodano:21.09.2012 Kategoria samotnie, Przez Puszczę Niepołomicką, Po płaskim, 0-20 km
  • DST: 16.98 km
  • Czas: 00:38
  • VAVG 26.81 km/h
  • VMAX 36.00 km/h
  • Temp.: 16.0 °C
  • Podjazdy: 20 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Dziś po pracy wybrałem się na ekspresowy wyjazd szosówką do Puszczy. Chciałem mocno pocisnąć pod leśniczówkę Przyborów i z powrotem, jak wczoraj robili kolarze podczas jazdy indywidualnej na czas na mistrzostwach świata - wygrał Tony Martin, ale najpierw zepsuł mi się licznik a potem okazało się, że nie mam siły mocno jechać. W liczniku coś się poluzowały kabelki i przestał pokazywać cokolwiek, zatrzymywałem się dwa razy, ale zamiast naprawić, to zepsułem do końca, a naprawić udało się dopiero po powrocie do domu. W rezultacie z mocnego tempa nie wiele wyszło:( Licznik nie działał, więc dane wyjazdu podaję za odczytem z endomondo. Przy okazji wyjazdu testowałem nowe spodnie kolarskie, które właśnie przyszły, jedzie się w nich bardzo dobre, ale specjalnie ciepło to mi nie było.

Galeria wycieczki


Piknik rodzinny w Woli Zabierzowskiej

Niedziela, 16 września 2012 | dodano:16.09.2012 Kategoria 21-40 km
  • DST: 39.89 km
  • Teren: 9.00 km
  • Czas: 01:55
  • VAVG 20.81 km/h
  • VMAX 56.58 km/h
  • Temp.: 19.0 °C
  • Podjazdy: 180 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Dzień po zawodach musiałem jechać na Piknik Rodzinny "Pożegnanie Lata" w Woli Zabierzowskiej. Początkowo planowałem wyjazd już rano i odwiedziny w Niepołomicach, ale jak wstałem to byłem tak strasznie zmęczony, że nawet rozważałem czy nie jechać czasem samochodem, ostatecznie postanowiłem jechać jednak rowerem, ale dopiero koło południa i prosto do pracy. Podjazd pod górkę w stronę Chełmu, już mi pokazał, jak jestem zmęczony po zawodach, nogi bolały, szczególnie mięśnie lewej nogi, gdzie wczoraj łapały mnie kurcze i kolano prawej nogi. Kręciłem więc sobie powolutku, gdzie koło Kłaja chyba trochę się rozgrzałem i mięśnie nóg przystały boleć. Do Woli Zabierzowskiej dojechałem kilku minut po 13 w czasie 57 minut, czyli 9 minut gorzej niż rekord i dobre 6 minut gorzej niż średni wynik na tej trasie jaki osiągałem w sierpniu.

Na miejscu przerwa do 17:00 podczas, pracowałem przy Pikniku, a potem jazda tą samą drogą do domu, żeby zdążyć przed nocą. Czas w drodze powrotnej praktycznie taki sam, jechało mi się w sumie nieźle i tylko podjazd pod kościół w Chełmie był dla mnie strasznie ciężki i pokonałem go wolno. Około 18 dojechałem do domu.

Dzisiejsza wycieczka to prawie 40 km w tempie raczej rekreacyjnym (a może regeneracyjnym:), podczas zawodów dzień wcześniej przekroczyłem granicę 3400 km, więc pobiłem zeszłoroczny rekord i przy okazji dzisiejszej wycieczki zbliżyłem się do 3500 km, więc kolejny próg trzeba sobie chyba ustawić na powiedzmy 3800. Może się uda, ale tu dużo będzie zależeć od pogody.

Galeria wycieczki


BSOrient - II miejsce w GIGA

Sobota, 15 września 2012 | dodano:16.09.2012 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, samotnie, RNO, zawody
  • DST: 110.65 km
  • Teren: 30.00 km
  • Czas: 06:26
  • VAVG 17.20 km/h
  • VMAX 51.72 km/h
  • Temp.: 19.0 °C
  • Podjazdy: 1258 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Zawody na orientacje w BSOrient w Dąbrowie Górniczej - miałem jechać rekreacyjną a pojechałem GIGA i jeszcze na podium się załapałem:)

Wstałem o 5, z domu wyjechałem około 5:40 i po 99 km jazdy o 7:10 byłem już na Eurocampingu w Błędowie (Dąbrowa Górnicza). Zabrałem numer i gratisową mapę Dąbrowy Górniczej, przygotowałem rower i czekałem na 8:30, kiedy to miała odbyć się odprawa techniczna. Odprawa trochę się opóźniła, więc w między czasie pogadałem sobie sobie z Panem Tadeuszem, który już dwa razy zaliczył Bałtyk-Bieszczady Tour Świnoujście - Ustrzyki Górne (1008 km). Założenie miałem takie, że jadę trasę rekreacyjną a jak wrócę to może przejadę się do centrum Dąbrowy Górniczej, ale okazało się, że rekreacyjną jadą praktycznie same dzieci, więc zacząłem poważnie się zastanawiać nad trasą GIGA (21 punktów około 100 km). Odprawa w końcu się odbyła i kilka minut po 9 ruszyłem na trasę.

Na początek PK 9 znajdujący się przy samej bazie zawodów, punkt umieszczony był pod mostkiem i trzeba było wejść do wody, ale na szczęście nie trzeba było go odbijać, tylko zapamiętać hasło, które podał mi jeden zawodników będący już w wodzie, więc ja wchodzić nie musiałem. Dalej jazda do pobliskiego punktu PK 5 na przysiółku Kuźnica, tam trafiam na grupę Ghostbikers, który już znaleźli punkt ukryty w krzakach, więc szybko odbijam i jadę dalej. Tu chyba popełniłem pewien błąd, mogłem uderzyć na znajdującego się w pobliżu punktu PK 7, co prawda trzeba było się do niego przebijać ścieżkami, ale i tak musiałem to potem zrobić pod koniec trasy, a przez ten punkt musiałem sporo potem nadłożyć. Pojechałem jednak asfaltami do Chechła, gdzie najpierw odbiłem PK 8 przy Wielbłądzie, a potem PK 4 na punkcie widokowym na Pustynię Błędowską. Z PK 8 poszło gładko, przy PK 4 problemów było więcej, widoki z tego miejsca super, pustynia wygląda jak pustynia, ale punktu szukałem dość długo, bo miał być przy tablicy informacyjnej a tym czasem był schowany gdzieś za drzewem, zanim go znalazłem dojechała mnie większa grupa bikerów. Po podbiciu tych punktów zadecydowałem już ostatecznie, że jadę GIGA, gdybym jechał rekreacyjną to już bym się wracał w kierunku bazy i szukał punktów w pobliżu Sławkowa, stwierdziłem że czuję się dobrze i nie chcę skończyć zawodów w 3 godziny, pojechałem więc do Kluczy zaliczać punkty z GIGA. W Kluczach miałem 2 punkty PK 14 na punkcie widokowym Czubatka (znany mi z Odysei 2010) i PK 15 opisany jako mostek Ola i z nim miałem mega problemy. Na początek PK 15, chciałem zastosować skrót przez las ale ledwo wjechałem na ścieżkę to zobaczyłem, że droga zawalona jest połamanymi drzewami, więc zrezygnowałem, wróciłem na asfalt i popędziłem do centrum Kluczy, tam odbiłem w jakąś drogę przez osiedle. PK 15 szukałem dość długo, najpierw przebiłem się przez jakiś szczyt, nie dość że musiałem ostro pokręcić pod górę to potem jeszcze przebijać się zawalonymi przez połamane drzewa ścieżkami. W końcu znalazłem jakiś betonowy mostek i zacząłem szukać punktu - nie znalazłem, pojechałem dalej nad jeziorko i w końcu zauważyłem w dole w wąwozie drewniany mostek, zszedłem w dół bez roweru i w krzakach przy znajdującym się w pobliżu dużym zwalonym drzewie znalazłem punkt, akurat przy podbijaniu punktu zauważyli mnie dwaj zawodnicy, którzy dzięki temu mieli ten punkt bez szukania:). Popędziłem drogą wzdłuż jeziorka i za chwilę okazało się, że jakbym tędy punkt zaatakował to miałbym dużo łatwiej. Na PK 14 - wieża widokowa Czubatka na Pustynię Błędowską (z tej strony pustynia jest zarośnięta i zielona) trafiłem bez problemu, już tam kiedyś byłem a na dodatek wszędzie były znaki na punkt widokowy. Z punktu w dół do ronda w Kluczach i jazda w kierunku na Jaroszowiec.

Niestety droga na Jaroszowiec na początkowym odcinku to jazda pod górę, potem na szczęście zjazd i przejazd przez miasteczko i końcu skręt w dobrze mi znaną drogę na Bydlin. Do tego miejsca jechałem bardzo mocno, ale na drodze do Bydlina zacząłem powoli odczuwać zmęczenie, na liczniku miałem dopiero około 30 km i zacząłem się poważnie zastanawiać jak to dalej będzie. Do Bydlina dotarłem bez większych problemów i odbiłem z drogi w lewo w poszukiwaniu mostku Glebożercy (punkty były ponazywane na część użytkowników bikestats - co niestety trochę utrudniało nawigacje). Na niewielki drewniany mostek trafiłem bez problemu, ale znalezienie dziurkacza już okazało się problematyczne, patrzyłem pod mostek, ale nic nie widziałem, potem pomyślałem że to może nie ten mostek, więc pojechałem kawałek dalej, ale innego mostku nie było więc wróciłem z powrotem. Ostatecznie okazało się, że dziurkacz jednak jest pod mostkiem, ale widać go dopiero jak się wejdzie do wody - tym razem musiałem to zrobić, woda była lodowata ale punkt odbiłem. Kolejny punkt PK 21 był zlokalizowany w ruinach zamku Bydlin, wiedziałem gdzie to jest więc poszło w miarę sprawnie, nawet dziurkacz schowany w krzakach znalazłem bez problemu. Ruiny zamku wyraźnie są remontowane i całość prezentuje się znacznie lepiej niż 2 lata temu gdy byłem tu żoną. Zjechałem z zamkowego wzgórza i postanowiłem wstąpić jeszcze na cmentarz, gdzie znajduje się mogiła legionowa z 1914 r. Potem pojechałem na Krzywopłoty, przejechałem obok ośrodka w którym nocowałem podczas wycieczki z PTTK do Częstochowy i popędziłem dalej w kierunku PK 19. Przy pomniku AK też już kiedyś byłem, ale szukanie dziurkacza to znowu problem, przy pomniku nie ma, pojechałem kawałek dalej - może jest inny pomnik, ale nie znalazłem więc zwróciłem. Zacząłem szukać w krzakach w końcu znalazłem, podbiłem i jazda na Smoleń. Droga do Smolenia nie dość, że pod górkę to jeszcze pod wiatr, zacząłem się bardzo męczyć i gdy dotarłem pod zamek to czułem się nie najlepiej. Przypiąłem rower przy wiacie i ruszyłem pieszo pod zamek, chciałem podejść tak jak kiedyś z żoną, ale okazało się, że trwa remont i dziurę w murze przez która kiedyś wszedłem zamurowano. Zszedłem w dół i poszedłem z drugiej strony, tam też prace trwają ale pan powiedział mi, że można zwiedzać tylko drugą część zamku, poszedłem i bingo jest pniak i przy nim dziurkacz - odbiłem i wróciłem do roweru. Zmęczenie dawało już ostro o sobie znać, więc posiedziałem chwilę, zjadłem bułkę i ruszyłem na Pilicę. Tu kawałek miałem pod górę, ale potem miało być w dół, niestety zderzyłem się ze ścianą wiatru i nawet na zjeździe jechało się ciężko. Na szczęście PK 18 w Pilicy przy ruinach kościoła to pikuś, poszło łatwo i szybko, odbiłem i pojechałem na rynek do Pilicy, żeby przemyśleć dalszą jazdę.

Siedziałem, więc sobie na rynku w Pilicy i obmyślałem strategie, na początek oczywiście Podzamcze i punkt przy zamku Ogrodzieniec - to był najdalej oddalony punkt rajdu, więc z niego już tylko powrót i po drodze zaliczanie punktów, po punkcie pod zamkiem po drodze PK 16 na szlaku, ale już kolejne dwa PK 13 w miejscowości Żelazko i PK 11 na górze Chełm mocno obijały na zachód, więc postanowiłem że zastanowię się czy na nie jechać. Ruszyłem, więc na Podzamcze, 8 km drogi pod zamek to dla mnie droga przez mękę, nie dość że w większość pod górę to jeszcze pod silny przeciwny wiatr. Zanim dojechałem do Podzamcza (około 56 km od startu) zaliczyłem prawie odcięcie, ledwo dotoczyłem się do sklepu w pobliżu zamku, walcząc po drodze z kurczami nóg. Było dość chłodno, ja jechałem w krótkich spodenkach i do tego wiatr, to wszystko spowodowało, że moje nogi powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Po zakupach pojechałem pod zamek, trochę inaczej niż zwykle, podjeżdżając zauważyłem dwóch zawodników pod murem zamku, pomyślałem że tam musi być punkt, oni odjechali ja dojechałem na miejsce obejrzałem sobie to miejsce, ale dziurkacza nie było. Niestety tu popełniłem poważny błąd, może ze zmęczenia, nie doczytałem opisu punktu (latarnia przy północnym murze) i nie wiem dlaczego wbiłem sobie do głowy, ze punkt jest przy murze. Chodziłem więc wzdłuż całego muru i szukałem punktu dobre 10 minut, potem nagle zobaczyłem na kartkę - widzę w latarnia i szukam, okazało się że to było jednak to miejsce gdzie widziałem moich rywali, tyle tylko że latarni się nie przyjrzałem :(. Obiłem punkt i ruszyłem dalej, czerwonym szlakiem rowerowym na PK 16, po kilku minutach dojechałem do skrzyżowania ścieżek gdzie spotkałem 5 innych zawodników szukających punktu, był on dobrze schowany za drzewem, ale w końcu się znalazł więc po krótkiej wymianie zdań i spytaniu o PK 11 na górze Chełm ruszyłem dalej.

Na początek dalej szlakiem (ciężka jazda dużo piasku) a potem wjechałem na asfalt i popędziłem do Ryczowa. Zmęczenie, które trochę ustąpiło na dojeździe do PK 16 wróciło ze zdwojoną siłą. Na niewielkich podjazdach zaczęły mnie łapać kurcze, jak próbowałem wyciągnąć bidon to mi spadł i rozwaliłem wieko. Do punktu 13 miałem już blisko, więc jakoś do niego doturlałem, na szczęście nie miałem też problemów ze znalezieniem dziurkacza. Kolejny miał być PK 11 z którego w zasadzie już zrezygnowałem jak męczyłem się na drodze do Podzamcza, ale po dokładnej analizie mapy stwierdziłem, ze bez sensu jest go opuszczać, jeśli tam nie pojadę to w zasadzie będę musiał pominąć też PK 10 i PK 7 wrócę się do Chechła gdzie już punkty miałem zaliczone. Czas miałem niezły, tylko sił już niewiele, ale po namyśle postanowiłem jadę na Chełm. Droga do punktu po pieszym szlaku zielonym, szlak był rewelacyjnie oznaczony i nie musiałem myśleć jak jechać - to była dobra wiadomość, trochę gorzej było jeśli chodzi o rodzaj nawierzchni po której trzeba było jechać, wąska ścieżka przez las z długimi odcinkami po piasku, miejscami pod górę. Mimo wszystko jednak sprawnie podjechałem pod górę Chełm, nie obyło się bez pchania roweru, ale co ciekawe kryzys jakby mi minął i na miejsce dojechałem, a końcówkę doszedłem bez problemu. Gorzej było z szukaniem samego punktu, na szczęście chodząc sobie po krzakach spotkałem nadjeżdżającego z drugiej stronie zawodnika, który mi powiedział, że punktu muszę szukać trochę dalej:) Po chwili odbiłem punkt i stromym singletrackiem zjechałem w dół do asfaltu. Dalej postanowiłem jechać trochę na około ale po asfaltach, na mapie widoczna była co prawda gęsta plątanina ścieżek po których można było uderzyć na skróty, ale jednak zdecydowałem się na bezpieczniejszy wariant. Na początek miałem w dół, więc poszło jak płatka, ale potem znowu trzeba było się męczyć pod górę i tu szło mi znowu strasznie ciężko. W końcu dojechałem do skałek przy których miał być punkt. Znowu problem czy punktu szukać w krzakach u podnóża czy też na szczycie, zaczepiłem jakiegoś rowerzystę i dowiedziałem się, że mogę spróbować dojść ścieżką przez las, przebiłem się przez krzaki, ale okazało się, że punkt jest jednak na szczycie, odbiłem i pogubiłem się schodząc w dół - przez co pewnie ze 3 minuty straciłem. Na szczęście droga do miejscowości Niegowonice to bardzo szybki zjazd, dojechałem do centrum i wbiłem się na czarny szlak, który miał mnie zaprowadzić do PK 7. Jak pisałem wcześniej, ten punkt chyba powinienem próbować zaliczyć na początku, teraz mi strasznie bruździł i zmuszał do odbicia mocno na wschód. Na szczęście droga, mimo iż po szlaku pieszym, była bardzo dobra i sprawnie dotarłem do miejsca pacyfikacji z 1944 roku, której poświęcony był pomnik - był to punkt na trasie rekreacyjnej, więc nie trzeba było za długo szukać dziurkacza.

Z tego miejsca postanowiłem się przebić leśnymi ścieżkami w kierunku bazy rajdu w Błędowie, poszło nie do końca tak jak zamierzałem, ale po kilkunastu minutach błądzenia zobaczyłem w dole Błędów w całej okazałości. Popędziłem polną ścieżką w dół i wyjechałem jakiemuś gościowi na podwórko, pogadałem sobie z nim i pojechałem dalej. Wyjechałem prawie na samą bazę, była godzina 16:40, ale ja do zaliczenia miałem jeszcze 4 punkty trasy rekreacyjnej. Popędziłem więc w kierunku Dąbrowy Górniczej, było lekko pod górę, ale jakoś dałem radę, dojechałem do skrętu na Sławków, gdzie miał znajdować się kolejny punkt. Po przejechaniu jakiegoś kilometra dotarłem do skrzyżowania przy którym bez problemu znalazłem dziurkach i podbiłem PK 3. Dalej asfaltem pod młyn gdzie miał być kolejny punkt, młyn bardzo ciekawy, ale punkt schowany za drzewem, chwilę musiałem szukać. W tym miejscu byłem z siebie bardzo zadowolony, miałem jeszcze do podbicia 2 punkty i 55 minut czasu - powinno pójść łatwo. Zaraz za rzeczką wbiłem się na czerwony szlak pieszy i wąską dróżką wzdłuż rzeki popędziłem szukać kolejnego punktu. Niestety tu pojawił się problem, PK 2 miał być na skrzyżowaniu ścieżek, a mimo iż przejechałem spory kawałek żadnego skrzyżowania nie było, zawróciłem więc i w końcu znalazłem jakąś zarośniętą ścieżkę, ale punktu nie było. Zdecydowałem się więc na telefon do organizatorki z pytaniem czy czasem już nie zwinęli punktu, a tu dość niespodziewana informacja, że punkt został przeniesiony dalej do skrzyżowania z drogą asfaltową tylko, że jakoś ta informacja została pominięta podczas odprawy. Trochę zły na fakt, że straciłem dużo czasu na poszukiwania, popędziłem do skrzyżowania w Krzykawce, gdzie punkt miał się znajdować, chwilę musiałem szukać, ale po 2 minutach chodzenia po krzakach już miałem punkt odbity. Pozostał jeden punkt znajdujący się już na drodze powrotnej do bazy, ale czasu zaczęło się robić mało. Przez Krzykawkę pod górę, potem decyduję się na skrót - dobra decyzja, droga z betonowy płyt i problemem na niej były tylko strome podjazdy. Dalej jazda już asfaltem przez wieś, skręt w prawo na czerwony szlak rowerowy. Tu miła niespodzianka, droga asfaltowa i na dodatek w dół, asfalt po chwili się skończył, ale droga dalej dobra, pędzę co sił w nogach, czasu już niewiele. Na szczęście na punkt trafiam bez problemu PK 6 - to kapliczka, widoczna z daleka, szybkie odbicie punktu i dalej jazda ile sił w nogach, ścieżki przez pola trochę trudniejsze do przebycia, ale adrenalina działa, jazdę dość szybko, zabudowania przy drodze asfaltowej już widać. Po chwili wypadam na asfalt, na liczniku mam godzinę 17:50, może zdążę, po asfalcie na szczęście w dół, pędzę 34-36 km/h, kilometr przed bazą zjazd się kończy, ale i tak cisnę 28-29 km/h. Dokładnie o 17:55 wpadam do bazy i minutę później oddaję kartę, udało się zdążyłem w limicie czasu.

A co by było jakbym nie zdążył?. Zasady były takie, każdy punkt zaliczony warty jest 1 punkt, wygrywa ten kto zaliczy najwięcej punktów w jak najkrótszym czasie, a za każdą minutę spóźnienia po limicie czasu jest minus 1 punkt. Na szczęście zdążyłem, zaliczyłem wszystkie punkty, oprócz mnie zrobiła to jeszcze tylko para jadąca razem (chłopak - Mavic i dziewczyna - AniaBania), których spotkałem na PK 16 niedaleko zamku w Ogrodzieńcu. Całą trasę przejechał jeszcze jeden chłopak - Tomalos i to najkrótszym czasie, ale nie znalazł 2 czy 3 dziurkaczy, więc był za mną. Ostatecznie byłem, więc trzeci. Nagrody przyznawano w kategorii kobiet i mężczyzn, więc wśród mężczyzn byłem drugi, życiowy sukces i mimo zmęczenia mogę być z siebie bardzo zadowolony:)

Galeria wycieczki


Szosówką do Zakrzowa

Wtorek, 11 września 2012 | dodano:11.09.2012 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, samotnie
  • DST: 18.23 km
  • Czas: 00:42
  • VAVG 26.04 km/h
  • VMAX 35.00 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 80 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Szybki wyjazd do Zakrzowa na szosówce. Znowu nie planowałem roweru na dziś, ale okazało się między spotkaniami w sprawie budowy mam trochę czasu, więc postanowiłem się wybrać na rower, niestety nie miałem ze sobą ani kasku, a ni narzędzi rowerowych, a na dodatek nie wziąłem bidonu, więc pojechałem raczej rekreacyjnie.
Aleją Dębową do Staniątek, dalej pod klasztor i drogą na Zagórze, po drodze jedna mała hopka przy wiadukcie autostradowym i potem już w miarę płasko do drogi nr 4. Po drugiej stronie drogi nr 4 piętrzą się dość ciekawe górki, które do jazdy na szosówce byłyby na pewno sporym wyzwaniem, ale to jeszcze nie dziś bo brak czasu i kasku:(. Nawróciłem więc w kierunku Niepołomic, przez Staniątki pojechałem trochę inną drogą, potem Puszcza i Rynek w Niepołomicach, gdzie zrobiłem 10 minutowy postój u kolegi. Na koniec postanowiłem pojechać jeszcze na Kopiec Grunwaldzki z podjazdem na Wężową Górę, w obecnej formie takie hopki to pikuś, zresztą jak i pozostałe, które dziś przejechałem sprawnie i na dużej prędkości. Czekają na mnie górki po drugiej stronie drogi nr 4, ale na nie muszę zarezerwować sobie więcej czasu.

Dzisiejsza przejażdżka raczej rekreacyjna, nie cisnąłem zbyt mocno, ale szosówka to szosówka bez problemów można jechać 26-28 km/h, więc średnia i tak wyszła przyzwoita. Mocniej starałem się cisnąć tylko pod te niewysokie górki, które miałem do pokonania, więc i na nie wjeżdżałem z prędkością znacznie powyżej 20 km/h.

Galeria wycieczki


Rower na kolei - szlakami Pogórza Ciężkowickiego

Niedziela, 9 września 2012 | dodano:09.09.2012 Kategoria 61-80 km, Po górkach
  • DST: 71.56 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 04:44
  • VAVG 15.12 km/h
  • VMAX 60.88 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1285 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wybrałem się na wycieczkę organizowaną przez bocheńskie PTTK pt. "Rower na kolei - szlakami Pogórza Ciężkowickiego".
Wstałem przed 6 rano, o 6:15 wyjechałem z Łapczycy a już o 6:30 byłem na dworcu kolejowym w Bochni. Na zbiórce zgłosiło się w sumie 6 uczestników wycieczki, pociągiem o 6:54 ruszyliśmy do Tuchowa, na miejsce dojechaliśmy około 8:10 i po kilku minutach już pedałowaliśmy na rowerach w stronę Ryglic. Pierwsze kilometry jazdy, łatwe i przyjemne, było co prawda jeszcze trochę zimno, a po drodze musieliśmy pokonać kilka niedużych podjazdów, ale 10 km dzielące Tuchów od Ryglic pokonaliśmy bardzo szybko. W Ryglicach pilot wycieczki zaplanował postój i uczestnictwo we mszy świętej. Ja zdecydowałem się jeszcze obejrzeć sobie miasteczko i położony w pobliżu centrum cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 167 - jest to bardzo ładny obiekt położony na widokowym wzgórzu. Po mszy świętej o godzinie 10:00 ruszyliśmy w dalszą drogę i już za rynkiem w Ryglicach czekał nas mega podjazd, ja zdecydowałem się ruszyć do przodu i jechać pod górę własnym tempem. Podjazd rozpoczyna się na rynku w Ryglicach na wysokości 239 m npm, a kończy przy leśnym parkingu w miejscu gdzie szlak żółty odbija w prawo w kierunku Ostrego Kamienia i Brzanki - łączna długość 4,3 km; 236 metrów przewyższenia; średnie nachylenie 5,3%. Po drodze są dwa wypłaszczenia, pierwszy krótki za którym od razu widać dalszy (stromy) podjazd i drugi większy pod kapliczką na skrzyżowaniu dróg - to miejsce pierwotnie przyjąłem za koniec podjazdu i w tym miejscu zatrzymałem się czekając na resztę wycieczki, po czym okazało się że dalej trzeba pedałować pod górę:). Na wspomnianym wcześniej parkingu leśny, zatrzymałem się ale ponieważ reszta grupy nie dojeżdżała to postanowiłem pojechać jeszcze kawałek na znajdujący się niedaleko punkt widokowy. Prawdę mówiąc byłem przekonany, że reszta też pojedzie tam gdzie ja, tym czasem się że przy parkingu jest skręt szlaku w las. Gdy nie doczekałem się na grupę do wróciłem się, zauważyłem znaki szlaku i ruszyłem wąską ścieżką przez las. Dotarłem do Ostrego Kamienia gdzie spotkałem naszego pilota, zrobiłem kilka fotek i już z całą grupą ruszyłem dalej przez las. Najpierw jechaliśmy w dół, a potem droga zaczęła się wyraźnie wspinać wąską leśną ścieżką, ruszyłem więc znowu zdecydowanie do przodu. Ten odcinek był dość ciężki i od razu przypomniały mi się maratony MTB, ja i tak byłem w miarę dobrej sytuacji bo jechałem na rowerze górskim podczas, gdy reszta grupy jechała na trekkingach na wąskich gumach, w rezultacie przy bacówce na Brzance wyprzedziłem pozostałych o dobre 5 minut.

W bacówce na Brzance zrobiliśmy dłuższy postój na jedzienie i oglądanie widoków z pobliskiej wieży widokowej, przy ładnej pogodzie widok jest bardzo szeroki i daleki (co widać na tablicy znajdującej się na szczycie wieży), my wszystkiego nie widzieliśmy bo przejrzystość powietrza nie była rewelacyjna. Po przerwie popędziliśmy bardzo szybkim asfaltowym zjazdem w dół, by po chwili znowu się wspinać na drodze w kierunku Rzepiennika Strzyżewskiego. Po kilkuset metrach podjazdu zatrzymaliśmy się podziwiając - dawną latarnie sygnalizacyjną oraz pobliską kapliczkę, ja jeszcze sfotografowałem znajdujące się w pobliżu tajemnicze groby. Potem znowu pod górkę, ale w nagrodę długi zjazd do Rzepiennika Strzyżewskiego, gdzie zrobiliśmy kolejną przerwę. Zaraz po przerwie stanęliśmy przed kolejnym ciężkim podjazdem, który od samego początku poczęstował nas bardzo stromą ścianką. Znowu ruszyłem do przodu i szybko zostawiłem za sobą resztę stawki, zatrzymałem się dopiero w Ciężkowicach na przydrożnym cmentarzu wojennym nr 141. Sfotografowałem cmentarz i poczekałem na resztę wycieczki, z tego miejsca do centrum Ciężkowic było już bardzo blisko, ale nasz pilot postanowił nas poprowadzić szlakiem przez Wąwóz Wodospad. Sam wąwóz na pewno warty jest uwagi, ale droga przez niego prowadząca jest zdecydowanie nie rowerowa, większość trasy pokonaliśmy z rowerami na plecach, bo po schodach nawet wpychać się nie dało - dobrze że miałem ze sobą lekkiego górala. Po wyjściu z wąwozu krótka przerwa na regeneracje sił i po chwili popędziliśmy w dół do centrum Ciężkowic.

Ciężkowice mają bardzo ładny rynek ze starą zabudową, w pobliżu kościół Sanktuarium Pana Jezusa Miłosiernego, a na cmentarzu parafialnym znajduje się kolejna kwatera wojenna z okresu I wojny światowej - nr 137. W ogóle w Ciężkowicach i w okolicznych wioskach, takich cmentarzy jest jeszcze bardzo dużo i w czasie w którym reszta wycieczki odpoczywała w parku, ja postanowiłem odwiedzić jeszcze dwa, znajdujące się w miarę blisko cmentarze. Pierwszy z nich nr 138 znajduje się w Bogoniowicach przy drodze 977 w kierunku Tuchowa i Tarnowa, a drugi po drugiej stronie rzeki Biała w Tursku-Łosie - nr 139. Oba obiekty są odnowione i prezentują się bardzo ładnie, choć moim zdaniem ciekawszy jest cmentarz nr 138 - takiego typu nagrobków nie widziałem jeszcze na żadnym z cmentarz wojennych (odwiedziłem już ponad 100). Następnie wróciłem do Ciężkowic, do parku i zjadłem sobie kiełbaskę usmażoną na parkowym grillu. Po przerwie pojechaliśmy jeszcze do Skalnego Miasta, gdzie zobaczyłem dwie formy skalne: Czarownicę i Ratusz oraz przecisnąłem się przez szczelinę w skalę przy mieczach grunwaldzkich, a następnie pojechaliśmy jeszcze do Kąśnej Dolnej zobaczyć Dworek Paderewskiego wraz z zespołem parkowym. To był ostatni punkt naszej wycieczki, wróciliśmy się do Ciężkowic i pojechaliśmy na Dworzec PKP, gdzie o godzinie 17:44 mieliśmy pociąg. Skład jadący z Krynicy był mocno zapchany, ale jakoś się wcisnęliśmy i na 19:30 dojechaliśmy do Bochni. Niestety było już ciemno, ale na szczęście ostatnio zakupiłem lampki do roweru, które przydały się w drodze powrotnej do Łapczycy, do domu dojechałem około 20:00.

Wycieczka bardzo fajna, teren mocno pagórkowaty, a odcinek na Brzankę to dość trudna przeprawa terenowa, ale dzięki temu zrobiłem mocny trening przed nadchodzącymi rajdami na orientacje.

Galeria wycieczki


Nowy stary licznik do szosówki - wyjazd do Brzezia

Sobota, 8 września 2012 | dodano:08.09.2012 Kategoria 0-20 km, samotnie
  • DST: 20.90 km
  • Czas: 00:45
  • VAVG 27.87 km/h
  • VMAX 48.00 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 140 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pierwotnie w planach miałem wyjazd w sobotę do Niepołomic rowerem, ale prognozy pogody były kiepskie a dziś rano w zasadzie się potwierdzały, niebo zachmurzone i momentami nawet deszcz, więc pojechałem do Niepołomic samochodem. Dość nieoczekiwanie koło 10:00 wyszło słońce i zaczęło się robić bardzo ładnie choć wietrznie. Wpadłem na pomysł by do mojej szosówki zaadoptować mój stary chyba z 15 letni licznik SIGMA Sport 5000. Pojechałem do rodziców, odszukałem licznik w szafie, ze starego roweru odkręciłem podstawkę pod starą Sigmę, którą musiałem trochę reanimować. Na koniec pojechałem jeszcze do rynku po bateryjki, ale operacja zakończyła się pełnym sukcesem i miałem sprawny licznik. Licznik ten co prawda nie ma wielkich możliwości, pokazuje prędkość aktualną, dystans wycieczki, czas wycieczki, dystans całkowity i godzinę. W szafie znalazłem też licznik Sigma BC 301 - to trójfunkcyjny licznik, który używałem jeszcze wcześniej, ale on już w ogóle ma małe możliwości, więc na razie pozostał w szafie.
Po tych wszystkich operacjach ruszyłem na trasę, ul. Dębową do Staniątek, dalej przez Staniątki Górne i podjazd pod Winnicę, poszło mi całkiem sprawnie i tylko na chwilę prędkość spadła mi do 12 km/h - cały podjazd w siodle. Później zjazd przez Gruszki i skręt w prawo w kierunku Brzezia, podjazd na punkt widokowy w Brzeziu jest dłuższy niż Winnica i miejscami też dość stromy, cały podjazd wjechałem w siodle a prędkość nie spadła mi poniżej 16 km/h. Po wyjechaniu na punkt widokowy, porobiłem kilka zdjęć w tym jedno z samowyzwalacza - niestety trochę źle mi się skadrowało:(. Po przerwie jazda w drogę powrotną, od razu zderzyłem się ze ścianą wiatru, na zjeździe w kierunku Szarowa poszło jeszcze bez problemu, potem krótki i łatwy podjazd pod OSP w Dąbrowie i dalej skręciłem na Staniątki. Jazda wzdłuż ściany lasu jeszcze szybka, ale jak wyszedłem na otwarty teren to wiatr (podobnie jak wczoraj) wręcz mnie zatrzymał z 32 km/h musiałem zwolnić do 24-25 km. Dopiero w Staniątkach znowu jechało mi się w miarę normalnie, a po przejechaniu przez tory nawet jechałem z wiatrem.

Znowu wyszedł mi całkiem fajny nieplanowany trening, licznik mimo iż tylko 5 funkcji będzie jak znalazł na szosówkę, wczoraj mi strasznie brakowało licznika, a teraz mam już licznik na stałe zamontowany na szosówce i nie będę musiał go specjalnie ze sobą wozić z Łapczycy. Forma szosowa też rośnie, górki w okolicy w zasadzie łykam już bez problemu, choć na pewno nie bez zmęczenia. Rośnie też zdecydowanie średnia prędkość pokonywania trasy, choć dalej mam pewne obawy przed szybkimi zjazdami na cienkich szosowych oponach i w pedałach SPD.

Galeria wycieczki