Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:717.13 km (w terenie 127.00 km; 17.71%)
Czas w ruchu:36:16
Średnia prędkość:19.77 km/h
Maksymalna prędkość:59.02 km/h
Suma podjazdów:7186 m
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:55.16 km i 2h 47m
Więcej statystyk

Galicja Orient - etap II

Niedziela, 29 września 2013 | dodano:29.09.2013 Kategoria zawody, samotnie, RNO, Po górkach, 41-60 km
  • DST: 52.72 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 03:11
  • VAVG 16.56 km/h
  • VMAX 56.72 km/h
  • Temp.: 10.0 °C
  • Podjazdy: 1010 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Na drugi etap Galicja Orient pojechałem sam, Krzysiek po wczorajszym dniu miał dość. Ja podczas całej trasy też czułem spore zmęczenie, dlatego też wróciłem na metę już o 12:50 (limit czasu do 14:00) z 7 punktami, ale na więcej po prostu już nie miałem siły.

Start o godzinie 9:00 wraz ze wszystkimi zawodnikami, którzy do lidera po I etapie mieli stratę większą niż 1 godzina. Dostaje mapę, do zaliczenia 10 punktów, trasa wygląda na łatwiejszą niż na I etapie. Organizator informuje, też zawodników, że dziś nie ma kar czasowych za spóźnienie, kto przyjedzie po 14:00 od razu dostaje dyskwalifikacje. Obmyślam kolejność i jadę na punkt oznaczony jako nr 3 w Lesie Skarbowym.

Niestety popełniam podobny błąd jak wczoraj, mam obmyśloną trasę do drogi nr 4, a potem po szlaku niebieskim na sam punkt, ale widzę, że jeden zawodnik skręca wcześniej, przypominam sobie, że kiedyś tak jechałem więc skręcam zanim. Do lasu dojeżdżam jeszcze bez problemu, choć pod sporą górkę, ale potem doznaje jakiegoś zaćmienia umysłu i gubię się w lesie na dobre kilkanaście minut:( Do tej pory nie wiem dlaczego tak się stało, wjechałem dobrze i od razu byłem na właściwej ścieżce, ale była coś zarośnięta więc zacząłem się zastanawiać, skręciłem najpierw w lewo, ale kierunek mi się nie zgadzał, wróciłem odbiłem w prawo, potem znowu w lewo. Tak się zamieszałem, że w końcu nie wiedziałem co dalej. Wróciłem do punktu wyjścia, analiza i w końcu ta ścieżka co na początku - 300 metrów zarośniętą ścieżką i wyjazd tam gdzie trzeba - moja nawigacja to porażka. Punkt odnajduję dopiero o 9:50, straciłem tu dobre 20 minut - mógłbym być już na kolejnym punkcie:( Cała sytuacja też znacznie obniża moje moralne:(

Nic jadę dalej w strony Pogwizdowa, wyjeżdżam na asfalt i pędzę na Czyżyczkę, skręcam w ścieżkę za szczytem wzgórza i znowu zonk. Z rozpędu pojechałem dobrze utwardzoną szutrówką, która jednak prowadziła gościowi na podwórku. Wracam na piechotę przez pole, gdy chcę wsiąść na rower patrzę, a tu spadł mi łańcuch i do tego mocno się zaklinował:( Zakładam i jadę dalej po chwili dojeżdżam do kapliczki pkt 33. Obijam i jadę dalej na Buczynę.

Dojeżdżam do domów, skręcam asfaltem w lewo i jadę w dół, koło krzyża miałem skręcić w prawo na drogę asfaltową, jest krzyż, ale droga w prawo jest szutrowa, może dalej. Pędzę w dół, następnego skrętu oczywiście nie ma i ląduje w Grabinie. Do Buczyny niestety muszę jechać pod górę, skoro wylądowałem w tym miejscu postanawiam jechać przez szczyt Ostręgowca, więc znowu pod górę, potem zjazd, ale niestety droga wraca mnie kawałek. Wypadam w dolinie Stradomki i jadę na punkt przy Rabie w Wieńcu, który uważam za łatwy.

Dojazd po płaskim, droga w lewo tuż przed mostem tak jak na mapie, niestety sam punkt pkt 38 (koniec drogi) przejeżdżam. Widzę do prawda jakąś zarośniętą ścieżkę ze znakiem zakaz wjazdu, ale jadę szeroką szutrową drogą i myślę że to chyba ona ma się skończyć. Z przeciwka ktoś nadjeżdża, dalej punktu nie ma, wracamy do takiego dziwnego miejsca gdzie nagle w krzakach kończy się asfalt, ale tam punktu nie ma. Okazuje się, że jest tej zarośniętej ścieżce ze znakiem, dość mocno schowany. Obijam i postanawiam opuścić punkt nr 40. Jest on co prawda nie tak znowu daleko, ale na górce a ja wyraźnie czuję słabość.

Wracam kawałek i pędzę na Chrostową, kolejny punkt nr 39 jest niedaleko grodziska, wiem gdzie to jest i wiem, że od tej strony podjechać się nie da, ale da się podejść. Mega stromym podejściem wychodzę na wypłaszczenie, są dwie zarośnięte ścieżki, jedna na grodzisko, druga na skróty w kierunku punktu. Droga na skróty okazuje się tak zarośnięta, że ledwo się przedzieram, ale po jakiś 500 metrach wychodzę, tam gdzie trzeba, na rower i jazda grzbietem. Z tej strony punkt widać jak na dłoni, zostawiam rower, schodzę przez łąkę i odbijam. Z przeciwka nadjeżdżają rywale, pewnie jadą z 40.

Zjeżdżam w dół do Kamyka, w pobliżu punkt nr 37, decyduję się go opuścić i jechać asfaltem do Zonie gdzie jest punkt nr 36 z bufetem. Podjazd do Zonii jest mi doskonale znany i bardzo ciężki, ledwo kręcę, na najbardziej stromych miejscach 5 km/h - jestem strasznie zmęczony. Mimo wszystko wjeżdżam na punkt szybciej niż zamierzałem. Obijam, uzupełniam bidon i jadę dalej.

Staję przed sporym dylematem, mogę jechać na pkt 35 Królówce - droga w dół, ale żeby wrócić do 34 trzeba zrobić dobre 5 km więcej, albo jechać od razu w dół do Zawady na 34. Teraz myślę, że jednak mogłem jechać na tą 35, miałem czas a i sił może by wystarczyło, ale na trasie widziałem, że zarówno 34 jak i 32 są w miejscach, które mogą być trudne do odnalezienia, jak coś poknocę to zdobycie tych punktów może mnie kosztować sporo czasu, więc podjąłem decyzję o rezygnacji z 35.

Do Zawady zjechałem błyskawicznie, do końca czasu jeszcze 2:05. Podjeżdżam pod cmentarz i ścieżką za cmentarzem jadę na punkt. Ścieżka trochę ciężka, ale na punkt trafiam bez problemu, obijam i wracam. Następnie podjazd do Pogwizdowa, kręcę powoli, sił wyraźnie brakuje. Dojeżdżam do skrzyżowania w Pogwizdowie i skręcam na Las Kopaliński, do pkt 32 (szczyt grodziska) atakuję od strony szlaku niebieskiego. Trafiam bez problemu i podobno tą łatwiejszą drogą, obijam i wracam. Trochę kusi mnie ścieżka na skróty przez las, potem przypominam sobie jak to na GO nie ma szczęścia do skrótów, wracam więc na asfalt i pewną drogą jadę do Bochni, najpierw w dół, ale potem pod górę do drogi 965. Na dojeździe do mety gonię jeszcze dwie pary, wpadam na metę o 12:50 wraz ze Zdezorientowanymi:)

Zaliczonych 7 z 10 punktów, zostało mi jeszcze 1:10 czasu. Na pewno mógłbym zaliczyć jeszcze 35, może 37 lub 40, czasu by pewnie wystarczyło, ale obawiam się, że sił mogło by braknąć. Kilka minut po mnie wpada trójka zawodników z kompletem punktów zrobionych w 4 godziny, więc dzisiejsza trasa jednak była dużo łatwiejsza, tyle tylko że ja po pierwsze byłem strasznie zmęczony a po drugie popełniłem koszmarne błędy na dwóch pierwszych punktach gdzie na pewno straciłem co najmniej 30 minut i sporo sił.

Na stronie organizatora pojawiły się wyniki zawodów - ostatecznie ukończyłem na 25 miejscu na 44 zawodników, który wystartowali do zawodów i na 34 zawodników, którzy zawody ukończyli. Drugiego dnia miałem 23 wynik, mój łączny czas (wraz z karami) to 24:35:00 - suma kar to 13 godzin, na trasie byłem więc przez 11:35.

Wynik uważam za raczej słaby, jakbym nie popełnił tylu błędów to spokojnie mogłem z tej trasy i z siebie wycisnąć więcej. Pierwszego dnia spokojnie powinienem zaliczyć 13-14 punktów (zrobiłem 11) a drugiego dnia myślę, że 9 byłoby dobrym wynikiem (zrobiłem 7). Wynik drugiego dnia trochę podratowałem wczesnym przyjazdem na metę, co dało mi jakby jeden punkt więcej. Jednak z wyników zawodów rozgrywanych na moim terenie na pewno nie mogę być zadowolony, co prawda trasa była mega trudna, ja byłem trochę chory, ale o tak kiepskim wyników zadecydowały błędy, których w takiej ilości już dawno na zawodach na orientacje nie popełniłem. No cóż jest nad czym pracować i wyciągać wnioski na kolejne zmagania:)

Galeria wycieczki

Dojazd na Galicja Orient - dzień 2

Niedziela, 29 września 2013 | dodano:29.09.2013 Kategoria samotnie, Po górkach, 0-20 km
  • DST: 12.00 km
  • Czas: 00:35
  • VAVG 20.57 km/h
  • VMAX 59.00 km/h
  • Temp.: 10.0 °C
  • Podjazdy: 205 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś startowałem wcześniej, więc z domu wyjechałem o godzinie 8:20. Do Bochni jechałem drogą nr 4, było zimno (około 0 stopni) i mglisto. Na miejsce dojechałem po niecałych 20 minutach.

Wracałem po zawodach parę minut po 13, byłem bardzo zmęczony, więc jechałem niespecjalnie szybko. Postanowiłem wrócić zaraz po przyjeździe na metę i nie czekać na oficjalne zakończenie zawodów, bo byłem dość mocno przepocony a minusem dojazdu rowerem na miejsce zawodów był brak rzeczy na przebranie.

Galicja Orient - etap I

Sobota, 28 września 2013 | dodano:29.09.2013 Kategoria 81-99 km, Po górkach, RNO, zawody
  • DST: 82.68 km
  • Teren: 25.00 km
  • Czas: 05:18
  • VAVG 15.60 km/h
  • VMAX 59.02 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • Podjazdy: 1790 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pierwszy etap Galicja Orient w którym wystartowałem z Krzyśkiem okazał się niestety wielką porażką. Chyba źle zaplanowaliśmy trasę i w rezultacie strasznie się zmęczyliśmy osiągając marny wynik czyli 11 zaliczonych punktów na 18. Nie zaliczyliśmy między innymi 3 punktów trasy piknikowej, które mieliśmy po drodze do bazy na które po prostu zabrakło nam czasu. Na metę wpadliśmy tuż przed 18:00 ledwo mieszcząc się w limicie czasu - klęska:(

W zasadzie mieliśmy startować na trasie piknikowej, ale organizatorzy twierdzili, że to ma być trasa wybitnie dla początkujących do tego tylko jednodniowa, a my mamy w końcu już pewne doświadczenie w jeździe na orientacje. Dodatkowo okazało się, że na trasie piknikowej, nasz team będą reprezentować Wojtek z Anetą, więc podjęliśmy decyzję, że jedziemy trasę pucharową. Okazało się, że trasa piknikowa wcale do takich łatwych nie należała i pewnie była to trasa właśnie na nasze możliwości, natomiast trasa pucharowa okazała się strasznie wymagająca i możliwa do przejechania tylko dla najlepszych - których zresztą na starcie nie zabrakło.

Do bazy rajdu przy plantach w Bochni dojechałem sobie na rowerze, więc już przed startem miałem niezłą rozgrzewkę z 10% podjazdem pod górny kościół w Łapczycy. Start nastąpił dokładnie o godzinie 10:00, pierwsze wrażenie jest zimno. Na szybko planujemy pierwsze punkty trasy i w drogę. Na początek punkt nr 2 w pobliżu budynku koła łowieckiego przy drodze na Pogwizdów, wiem jak jechać więc prowadzę, ostry podjazd na wyjeździe z miasta na którym wyprzedza nas jeden z faworytów - Z. Mosoczny. Potem zjazd, tuż przed siedzibą koła łowieckiego wjazd do lasu i po chwili podbijamy 2.

Ścieżką dojeżdżamy do asfaltu, a po chwili wjeżdżamy na drogę 965. Plan miałem taki, że tą drogą dojadę do Kopalin, a następnie skręcę w kierunku punktu nr 3. Plan był dobry, ale niestety dałem się trochę podpuścić zawodnikowi, który skręcił na Kurów, pomyślałem sobie, że może ma rację i tędy będzie bliżej. Niestety to był błąd, zjechaliśmy mocno w dół, potem musieliśmy się mocno wspiąć, a na końcu okazało się, że ścieżki do punktu od tej strony nie ma:( W rezultacie musieliśmy pokonać kilkaset metrów z buta przez las i między czasie na punkt wpadła cała grupa zawodników, która podjechała od góry (tak jak zamierzałem na początku).

Już na początku zostaliśmy w tyle, po czym popełniliśmy kolejny błąd. Z punktu 3 chciałem jechać na 4 znaną mi drogą przez Las Kopaliński i następnie szlakiem zjechać do 4, ale potem nagle postanowiłem najpierw jechać na zamek w Nowym Wiśniczu - czyli na punkt nr 5. Punkt 5 zdobyliśmy szybko i bez większego bólu, ale teraz z kolei musieliśmy jechać na 4. Droga na Olchawę była jeszcze w miarę bezproblemowa choć znacznie dłuższa niż sądziłem, ale podjazd do punkt nr 4 okazał się dość trudny. Sam punkt na szczęście zlokalizowaliśmy szybko i popędziliśmy tą samą drogą w dół. Sporo osób wdrapywało się na ten punkt podobnie jak my, ale potem okazało się to mimo wszystko kiepskim wariantem.

Przelot w kierunku 10 szybki i po płaskim, ale sam dojazd do punktu już trudniejszy, mimo wszystko poszło nam też dość szybko. Jednak teraz czekał nas punkt nr 9 (u zbiegu potoków - w pobliżu rezerwatu Kamień Grzyb) - dokładnie wiedziałem, gdzie znajduje się to miejsce bo byłem tam tydzień wcześnie na wycieczce, ale drogi od tej strony nie znałem. Podczas przeprawy między Królówką a Leksandrową musieliśmy pokonać ciężki i dość długi podjazd, który dał nam mocno w kość. Na dodatek do samego punktu, też próbowaliśmy sobie drogę uprościć i rezultacie zaliczyliśmy kolejny spacer tym razem przez łąkę z metrową trawą.

W naszym wariancie trasy, jak nic pasowało z punktu 9 ruszyć najkrótszą drogą przez las koło Kamienia Grzyba, jednak wiedziałem doskonale, że będzie to mocno pod górę czyli z buta. Dość mocno zmęczeni doszliśmy do Kamienia Grzyba i zarządziliśmy przerwę regeneracyjną (na licznikach dopiero 30 km i 6 punktów zaliczonych). Po krótkiej przerwie dojechaliśmy do drogi na Połom Duży i po krótkim podjeździe byliśmy w Połomiu. Jeszcze kawałek do góry drogą 965 i zjazd w kierunku Muchówki.

W pewnym momencie na zjeździe mieliśmy odbić w prawo w ścieżkę w kierunku punktu 11, ale ścieżka była na tyle niewidoczna, że ją przejechaliśmy. Po chwili dostrzegliśmy błąd i wjechaliśmy gdzie trzeba. Najpierw jechało się całkiem dobrze, niezła droga w dodatku w dół, ale potem nasza ścieżka zamieniła się w błotną masakrę, a w końcu skończyła się na potoku. Na szczęście po krótkiej przeprawie przez chaszcze i przez potok znaleźliśmy jej ciąg dalszy:) W pewnym momencie dojechaliśmy nawet do dość fajnej kapliczki, zagubionej po środku niczego, a po chwili wjechaliśmy na punkt 11. Na szczęście sam punkt zauważyliśmy od razu, choć był trochę przyczajony. Jak się okazało punkt był chyba w najniżej położonym miejscu w okolicy, więc żeby się wydostać do drogi musieliśmy się wspiąć. Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie dostać się do drogi Królówka - Muchówka, pomysł był dobry, nawet ścieżka pod górę była, ale było tak stromo, na podatek po łące, że większość trasy pokonaliśmy z buta.

Potem krótki zjazd i byliśmy w centrum Muchówki, skąd odbiliśmy w prawo w kierunku Łąkty. Przed stacją benzynową skręciliśmy w ścieżkę między polami, która zaprowadziła nas w pobliże 12. Sam punkt wskazali nam dobrze znani nam rywale z rowereowanie.pl - dziękujemy:) Tak więc 12 bez problemu, ale dalej popełniliśmy niestety mega błąd. Już w zasadzie od dłuższego czasu myślałem na tym, że 12 powinna być naszym ostatnim punktem na południe i żeby właśnie z niej zrobić odwrót, ale poszło nam z nią dość szybko, na dodatek na 13 miał być bufet, więc postanowiliśmy jechać jeszcze tam. Na początek przeprawa przez las i górę Rakowiec, czyli najkrótszą drogą do Rajbrotu.

Ścieżkę wybraliśmy właściwą, ale większość drogi była do pokonania niestety z buta. Za cmentarzem wojennym nr 303 w Rajbrocie odbiliśmy skrótem w lewo, ale jak to bywa ze skrótami, zamotaliśmy się trochę i straciliśmy ładnych kilka minut. Na dodatek zjechaliśmy dobre kilkadziesiąt metrów w dół na wysokość mniej więcej 300 metrów npm, patrzymy na mapę a przed nimi mega podjazd, sam punkt nr 13 jest pobliżu szczytu Rogozowa 536 m npm. Patrzymy na zegarek, a tu zostały nam już tylko 3 godziny, podejmujemy, więc decyzję, że rezygnujemy z 13 i jedziemy na Lipnicę Murową. Gdybyśmy tą decyzję podjęli na pkt 12 to zyskalibyśmy na pewno 20-30 minut.

W Lipnicy Murowej przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów picia. Przed nami punkt nr 14 - Duchowa Góra. Dojazd niestety ciężki, najpierw ścieżką mocno pod górę, a końcu decydujemy się zostawić rowery i ruszyć na poszukiwania na piechotę. Szukanie skały na szczycie zajmuje nam dobre kilkanaście minut, w końcu znajduję punkt i podbijamy. Wracamy w dół, czasu robi się dramatycznie mało po drodze do bazy mamy jeszcze 5 punktów do tej pory zaliczyliśmy dopiero 9, wszystkich nie zrobimy, postanawiamy spróbować zaliczyć 15, 8, 6 i 1 a 7 opuścić.

Jedziemy na 15 drogą 966, niestety tuż za Lipnicą Murowaną wyskakuje nam mega podjazd, podjeżdżamy, ale Krzysiek ma już dość i coraz wyraźniej zostaje w tyle. Sama 15 okazuje się dość prosta, trafiamy tam z 3 innymi zawodnikami i zaliczamy punkt bez problemu. Dalej jedziemy ścieżką za czerwonym szlakiem do Gosprzydowej. Najkrótsza droga do bazy i tak prowadzi przez punkt nr 8, trochę wspinaczki ale punkt w sumie zaliczamy bez problemu. Jednak już widać, że na więcej nie mamy czasu:(.

Zjeżdżamy do Chronowa, w pobliżu pkt 7 (Skałki Chronowskiego), ale brak czasu. Pędzimy asfaltem przez Kobyle na Stary Wiśnicz. Tu się rozdzielamy, Krzysiek podejmuje decyzje, że nie jedzie II etapu, więc ja jadę do przodu, żeby zdążyć przed 18:00 na metę. Chwilę myślę jeszcze czy nie jechać na 1, ale dzwonię do organizatorów i dowiaduję się, że za każdą minutę spóźnienia doliczają 20 minut kary, więc nie opłaca się ryzykować. Jadę przez Stary Wiśnicz i Kopaliny, podjazdy już strasznie mnie męczą, zaczynają mnie łapać skurcze. Wyjeżdżam na drogę 965 i pędzę na Bochnie, do bazy dojeżdżam o 17:45. Krzysiek wyraźnie się zmobilizował jak został sam i jest na mecie o 17:53. Czy 15 minut zapasu wystarczyło by na zaliczenie 1, a może 7 w Chronowie, tego już się nie dowiem.

Na mecie spotykamy Wojtka i Anetę - wygrali piknikową - gratulujemy:) po chwili odbierają medale, robimy więc jeszcze małą sesję. Ja muszę jeszcze dojechać do domu na rowerze na podjeździe czuję ból w całych noga, ale jakoś daję radę.

Wyniki widzę, na drugi dzień rano jestem 26 na 44 zawodników na trasie pucharowej, Krzysiek 27, za nami w kilku minutach jeszcze 4 zawodników. Niektórzy przyjechali po czasie i mimo iż zaliczyli więcej punktów to dostali wysokie kary i są za nami. My w sumie zaliczyliśmy 11 z 18 punktów, dwa punkty za 90 minut i 9 za 60 minut suma kar za opuszczone punkty 9:30 mój łączny czas to 17:15, Krzyśka 17:23. Nie jestem specjalnie zadowolony, popełniliśmy zbyt dużo błędów, za późno podjęliśmy też decyzję o odwrocie do bazy i rezultacie po drodze do bazy zostały 3 punkty, których nie zaliczyliśmy, a przynajmniej 2 z nich powinniśmy byli zrobić.

Drugiego dnia miałem jechać sam do tego czułem dość spore zmęczenie, więc raczej na jakieś odrabianie start nie mam co liczyć.

Galeria wycieczki

Dojazd na Galicja Orient

Sobota, 28 września 2013 | dodano:29.09.2013 Kategoria 0-20 km, Łapczyca, Po górkach, samotnie
  • DST: 11.50 km
  • Czas: 00:34
  • VAVG 20.29 km/h
  • VMAX 58.00 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • Podjazdy: 205 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Na zawody Galicja Orient do Bochni postanowiłem jechać rowerem. Rano koło godziny 9:00 pokonałem 5,6 km w czasie trochę ponad 16 minut. Wieczorem po zawodach wracałem do domu trochę inną drogą i pokonałem 5,9 km w czasie około 18 minut.

Pogórze Bocheńskie - trening przed Galicja Orient

Niedziela, 22 września 2013 | dodano:22.09.2013 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 48.39 km
  • Teren: 15.00 km
  • Czas: 02:56
  • VAVG 16.50 km/h
  • VMAX 56.75 km/h
  • Temp.: 14.0 °C
  • Podjazdy: 930 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Już za tydzień Galicja Orient, dziś więc postanowiłem przejechać się rowerem MTB po Pogórzu Bocheńskim i przy okazji sprawdzić jakoś (możliwość przejścia) niebieskiego szlaku pieszego pomiędzy Kamieniem Grzybem, a Kamieniami Brodzińskiego w kontekście ewentualnej wycieczki szkolnej.

Dziś postanowiłem się trochę wyspać, więc na trasę wyjechałem dopiero kilka minut przed 9. Założyłem sobie, że maksymalnie terenowym wariantem dojadę sobie do Kamieni Brodzińskiego pod Rajbrotem, z przejazdem niebieskim szlakiem pieszym między Kamieniem Grzybem a Kamieniami Brodzińskiego. Z Łapczycy wyjechałem w kierunku Lasu Skarbowego, celowo wybrałem krótszą ale trudniejszą drogę do lasu. Od drogi nr 4 ostry podjazd po asfalcie do położonych pod lasem domów i potem już po trawie do lasu. Ścieżka po trawie śliska zaliczyłem pierwszy uślizg koła i musiałem kilka metrów pod górę pokonać z buta. Dalej kawałek wąską ścieżką przez las - tu było miejscami grząsko, ale już po chwili wyjechałem na dobrze utwardzoną leśną drogę w kierunku Pogwizdowa.

Po kilku minutach wyjechałem na asfalt i skręciłem na Pogwizdów. Tuż za mną z lasu wypadła czwórka zawodników, po chwili dojechali do mnie i chwilę sobie pogadaliśmy. Okazało się, że to rowerzyści z Bochni, którzy podobnie jak ja trenują przed Galicja Orient. Proponowali mi nawet, żebym się z nimi przejechał, ale oni już w Pogwizdowie skręcali gdzieś w teren, ja natomiast miałem jechać na Nowy Wiśnicz, więc się rozstaliśmy. Dojechałem więc do centrum Pogwizdowa i po chwili wjechałem w las i szeroką szutrówką przez Las Kopalińskiego dojechałem do Kopalin. Z Kopalin błyskawicznie przejechałem asfaltem do Nowego Wiśnicza i w centrum miasta odbiłem na drogę przez Leksandrową do Lipnicy Murowej.

Jednym z punktów mojej wycieczki był Kamień Grzyb, postanowiłem dojechać tam niebieskim szlakiem pieszym choć z wycieczki z 2008 roku wiedziałem, że dotarcie tam tą drogą nie jest sprawą prostą. Jakiś kilometr za basenem w Nowym Wiśniczu odbiłem w prawo za znakami szlaku pieszego. Po asfalcie ciężki podjazd, potem wyjazd na szutrówkę, po której zaczął się zjazd, dojazd do lasu przez grząską łąkę. W końcu dojechałem do lasu, ale żeby wjechać na leśną ścieżkę musiałem się przeprawić przez strumyk. Przeprawa może nie specjalnie trudna, ale w 2008 roku zjechałem po śliskim zboczu butami wprost do wody, tym razem udało mi się przejść suchą nogą:). Jednak za strumykiem droga leśna prowadzi bardzo ostro pod górę, musiałem ją pokonywać w większości z buta, bo po śliskich liściach pod ponad 10% wzniesienie nie było szans jechać. Trochę się męcząc dotarłem w końcu do Kamienia Grzyba, porobiłem kilka fotek i ruszyłem w kierunku Połomia Dużego.

Mała dygresja, przejazd szlakiem był założony z góry, ale do Rezerwaru Kamień Grzyb, dużo szybciej był dojechał (na rowerze bez spaceru), jadąc pod górę w kierunku Lipnicy Murowej po asfalcie a potem grzbietem na miejsce. Droga trochę na około ale zdecydowanie szybsza.

Spod Kamienia Grzyba jeszcze kawałek pod górę i dojazd do drogi biegnącej grzbietem, na niej skręciłem w prawo na Połom Duży. Tą drogą jeszcze nigdy nie jechałem, droga po lekkim zjeździe prowadzi w zasadzie cały czas pod górę aż do samego Połomia. Skręciłem w prawo za znakami szlaku, jechałem sobie asfaltem próbując wypatrzeć skręt szlaku niebieskiego, od początku coś nie do końca mi grało, skrętu nie było natomiast szlak prowadził prosto wzdłuż drogi asfaltowej do Lipnicy Górnej. Widziałem na mapie lepszą drogę niż tą którą wiódł szlak, ale chciałem przejechać szlakiem, więc szukałem w skrętu.

W końcu dojechałem do skrętu, był zdecydowanie dalej niż na mapie, ale droga wyglądała nieźle więc skręciłem. Ścieżka po trawie, więc trochę śliska, ale było w dół więc jechałem bez problemu. W końcu dojechałem do rozjazdu, w zasadzie lepiej by mi było jechać w lewo, ale patrzę a tu znaki szlaku w prawo, więc jadę w prawo. To był niestety straszny błąd, błoto, podjazd i w końcu wyjazd na łąkę z metrową trawą. Ta ścieżka, którą przejechałem prowadziła do drogi, którą miał prowadzić szlak według mojego zaznaczenia na mapie, więc mimo wszystko próbowałem się przebić, ale jak wyjechałem na tą nieszczęsną łąkę, zdecydowałem się wrócić:(

Wróciłem więc do rozjazdu i pojechałem tym razem w lewo, co ciekawe za 100 metrów widzę, szlak niebieski, co jest grane w prawo też był. Droga dobra i po chwili wypadam na asfalt, którym jechałem z Połomia, więc w zasadzie trzeba było trzymać się asfaltu. Po chwili znowu skręt w las, ale tym razem szeroką szutrówką, więc jadę. Droga dobra ale stroma i cały czas pod górę, więc tempo słabe. Po kilku minutach kręcenia dojeżdżam do domów w Lipnicy Górnej - Dział Południowy, ładny widokowy grzbiet, ale już widzę, że żeby przebić się na Górę Paprotną pod Kamienie Brodzińskiego trzeba będzie zjechać a następnie znowu podjechać. Tym razem decyduję się wybrać drogę asfaltową, równoległą do ścieżki, którą biegnie szlak.

Zjazd i znowu trzeba kręcić pod górę, aż na 405 m npm pod Gospodę pod Kamieniem. Od drogi asfaltowej jeszcze kilkaset metrów ścieżką przez las pod górę i jestem pod Kamieniami Brodzińskiego. Tu mała przerwa, kilka fotek, czas jaki potrzebowałem, żeby przebić się od Kamienia Grzyba do Kamieni Brodzińskiego (7 km) to prawie godzina, słabo, gdybym jechał asfaltem myślę, że w góra 30 minut byłbym na miejscu.

Decyduję się wrócić do domu przez Królówkę, więc na początek zjazd do Muchówki, gdzie robię przerwę pod sklepem w celu uzupełnienia zapasów. Dalej lekki podjazd i szalony zjazd w kierunku Królówki. Potem dojazd do kościoła i skręt na dość wąską drogą prowadząca przez tzw. Graniczne Doły - znowu ciężki podjazd. Dojeżdżam do przełęczy w Woli Nieszkowskiej i szybki zjazd do Zawady. Postanawiam jechać przez Czyżyczkę, więc czeka mnie 4 km podjazd, może niezbyt ciężki ale dość długi. Na podjeździe trochę się meczę, już wyraźnie czuję zmęczenie, postanawiam wjechać na sam szczyt Czyżyczki pod cmentarz wojenny.

Na szczycie krótka przerwa, na kilka fotek, to piękne miejsce i na miejscu Qnicka umieściłbym tu punkt kontrolny:) Potem długi zjazd do drogi 967, jadę na prosto przez Gierczyce, pod masztem telefonicznym skręcam w szutrową drogę, którą dojeżdżam do drogi nr 4. Końcówka to przejazd przez Moszczenicę do domu w Łapczycy.

Trasa nie za długa bo wyszło zaledwie 48 km, ale ciężka wyszło aż 930 metrów przewyższenia, pierwszy odcinek do Kamieni Brodzińskiego to głównie trasa terenowa, powrót już po asfaltach, ale też z dużą liczbą podjazdów. Zresztą na tym terenie chyba inaczej się da, wydaję mi się że trasa Galicji Orient będzie trudniejsza niż Mordownik, nie będzie co prawda piasku, ale zapowiada się znacznie więcej podjazdów. Do domu przyjechałem mocno zmęczony i mam wątpliwości jak to będzie za tydzień, na pokonanie trasy potrzebowałem 3 godz. 40 minut z czego 2 godz. 56 minut na rowerze a przecież nie musiałem szukać punktów. Limit czasu na GO to 8 godz. trasa w wariancie optymalnym mam mieć 100 km, czyli dla mnie pewnie ze 120 km, bo już widzę, że w miarę możliwości będę stawiał na asfalty, może być ciężko się zmieścić. W razie czego pozostaje jeszcze jazda wariantem kobiecym, gdzie mam być 75 km i 4 punkty mniej. Dużo będzie na pewno zależeć od pogody i formy dnia.

Galeria wycieczki

Na budowę i poważna decyzja w sprawie Galicja Orient

Sobota, 21 września 2013 | dodano:21.09.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 33.90 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 01:33
  • VAVG 21.87 km/h
  • VMAX 47.00 km/h
  • Temp.: 14.0 °C
  • Podjazdy: 248 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wypad na do Niepołomic na budowę - było parę rzeczy do posprzątania. Pogoda nie najgorsza rano 10 stopni i trochę mokro na drogach po mocnych deszczach, ale w południe jak wracałem, to było już nawet miarę ciepło. Dane wycieczki odczytane z GPS, bo rano mój licznik coś nie chciał działać, już się nawet przestraszyłem, że się zepsuł, ale w Niepołomicach okazało się, że czujnik coś się przesunął i dlatego licznik nie działał. W drodze powrotnej zrobiłem parę fotek remontowanej drogi nr 75, próbowałem nowy asfalt i mam nadzieję, że to jeszcze nie jest ostateczna warstwa, bo jest dość nierówno:( Zrobiłem też zdjęcia bardzo niskiego poziomy Raby na zakolu w Chełmie, pewnie jakby się uparł to by przeszedł przez rzekę z Targowiska do Chełmu:)

Wczoraj z Krzyśkiem podjęliśmy odważną decyzję, na Galicja Orient - dwudniowej imprezie na orientacje, która już za tydzień odbędzie się na terenie Pogórza Bocheńskiego (baza w Bochni) startujemy na trasie pucharowej (dzień pierwszy około 100 km, dzień drugi około 60 km). Decyzja odważna i trochę szalona, będzie ciężko, nigdy jeszcze nie jeździliśmy dwa dni na długiej trasie. Ja mam za sobą 3 imprezy na trasach ponad 100 km, a Krzysiek jak na razie jedną. Teraz czekają nas dwa dni ostrej walki, przede wszystkim z samym sobą i limitem czasu.

Na trasie piknikowej (50 km) nasz team zdroweceny.pl będzie reprezentował Wojtek z Anetą, podobno jadą walczyć o podium:) My na pucharowej raczej będzie walczyć by nie być ostatnim, na starcie takie gwiazdy jak Z. Mosoczny czy P. Brudło, mamy jednak nadzieje, że jednak uda nam się kogoś pokonać, a przede wszystkim, że uda nam się dojechać do mety w limicie czasu.

Galeria wycieczki

Szosówką na Chorągwicę i do Wieliczki

Czwartek, 19 września 2013 | dodano:19.09.2013 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 42.67 km
  • Czas: 01:44
  • VAVG 24.62 km/h
  • VMAX 53.21 km/h
  • Temp.: 15.0 °C
  • Podjazdy: 380 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Szybki wieczorny wyjazd szosówką na górki Pogórza Wielickiego, powrót przez Wieliczkę, przy okazji przekroczone 4000 km w sezonie:)

Dziś montowali u mnie w nowym domu drzwi zewnętrzne, więc po pracy musiałem jeszcze jechać za nie zapłacić, ale już koło godziny 16:30 byłem gotowy do wyjazdu na rower.

Plan był taki podjechać pod Chorągwicę, a potem zjechać do Wieliczki i wrócić do Niepołomic bocznymi drogami. Pogoda była ładna, ale jak wyjechałem to słońce zaczęło się chować za chmurami i zrobiło się chłodniej.

Na początek pojechałem do Stąniątek i drogą koło klasztoru (trwa remont wieży kościoła) pojechałem w kierunku Zagórza, a następnie skręciłem na Zakrzów. Tempo na początku raczej wolne, postanowiłem oszczędzać siły na trudny podjazd pod Chorągwicę. Dalej przejechałem przez Zakrzowiec i skierowałem się na Bodzanów, po drodze pojawiły się pierwsze górki, pod które starałem się kręcić dość mocno.

W Bodzanowie tym razem nie pojechałem pod kościół tylko od razu zjechałem w kierunku drogi nr 4 i rozpocząłem pierwszy poważny podjazd w kierunku Szczygłowa. Musiałem wrzucić najlżejsze przełożenie ale podjazd w sumie poszedł łatwo, następnie skręciłem na Biskupice i po kilku mniejszych hopkach dojechałem do drogi Wieliczka - Gdów. Kawałek szosą w stronę Wieliczki i podjazd do Biskupic, tu również remontują wieżę kościoła, ja jednak nie pojechałem pod kościół tylko od razu skierowałem się na Sułów. To właśnie ten odcinek z Biskupic do Sułowa długości mniej więcej 1 km jest najbardziej stromym fragmentem podjazdu. Musiałem jechać w stójce a momentami i tak prędkość spadła mi do 8 km - mimo to jechałem pod górę chyba zdecydowanie mocniej niż rok temu, gdy pierwszy forsowałem ten podjazd na szosówce.

Po dojeździe na skrzyżowanie w Sułowie skręciłem na Chorągwicę, zaraz za skrzyżowanie jest piękny punkt widokowy z panoramą wzgórz w okolicach Dobczyc i Beskidu Wyspowego. Postanowiłem więc porobić kilka fotek moim Alcatelem - aparat w tym smartphonie jest taki sobie, przy dobrym oświetleniu zdjęcia wychodzą jeszcze jako tako, ale przy gorszym jest kiepsko, o zbliżeniach można w ogóle zapomnieć, ale na potrzeby strony www zdjęcia od biedy mogą być. Po krótkiej przerwie jadę dalej na Chorągwicę, na początek zjazd ale po chwili już cały czas pod górę, jednak ten odcinek można już uznać za w miarę łatwy. Po kilku minutach kręcenia jestem już pod kościółkiem w Chorągwicy czyli w najwyższym punkcie Pogórza Wielickiego (430,5 m npm).

Z Chorągwicy zgodnie z planem rozpocząłem zjazd w kierunku Wieliczki, niestety asfalt w kierunku Mietniowa był zeszlifowany i jechało mi się ciężko i niezbyt szybko. Dojechałem do drogi 964 i przeciąłem ją na wprost w kierunku Sierczy, po paru minutach byłem już w Sierczy i rozpocząłem zjazd do Wieliczki. Zjazd znowu nie zbyt szybki, droga ruchliwa i z kiepskim asfaltem kiedyś będę musiał ją wypróbować pod górę:).

Wjeżdżam na rynek w Wieliczce, miasto to mimo iż bardzo blisko Niepołomic, nigdy nie było celem mojej wycieczki rowerowej (chociaż raz było, ale to jeszcze w szkole podstawowej na rowerze Torino), przejeżdżałem przez Wieliczkę parę razy, ale zawsze po drodze gdzieś. Nie inaczej było tym razem, ale postanowiłem poświęcić kilka minut odremontowanemu centrum miasta. Na płycie rynku pojawiło się ładne "kopalniane" malowidło 3D - podobne widziałem na zaporze Niedzicy. Co więcej to malowidło można sobie sfotografować specjalną maszyną i zdjęcie za free wysłać na maila - sprawdziłem działa. Koło malowidła jest też kiosk z pamiątkami. Sama płyta rynku i kamienice wokół też są odremontowane, podobnie jak znajdujący się trochę poniżej rynku szyb Regis. Jedyny minus to drogi w okolicach centrum, są wyłożone kostką brukową, w której już widać spore ubytki, a niektóre kostki zwyczajnie ruszały mi się pod kołami.

Po przerwie na rynku w Wieliczce ruszyłem pod cmentarz, zaskoczył mnie dość ciężki, ale na szczęście krótki podjazd, dalej dojechałem do drogi nr 4 i przeciąłem ją w kierunku na Czarnochowice. Powrót do domu już po płaskim więc i znacznie szybciej przez Kokotów, Brzegi i Grabie. Mniej więcej o 18:30 dojechałem na miejsce startu czyli do domu moich rodziców.

Wyjazd udany, Chorągwica ponownie na szosówce zdobyta. Zaliczyłem fajną trasę i nawet trochę pozwiedzałem. Niestety jesień coraz bliżej, dni robią się krótkie i gdy wracałem po 18 przy zachmurzonym niebie było dość szarawo. Muszę ponownie do szosówki zamontować jakieś lampki, żebym mógł śmigać wieczorami.

Przy okazji tego wyjazdu przebiłem 4 000 km w tym sezonie, następnego celu nie ustawiam wyjdzie ile wyjdzie, ale wygląda na to że mimo iż plany na sezon nie były za wielkie to rekord z poprzedniego padnie:)

Galeria wycieczki

morderczy Mordownik

Niedziela, 15 września 2013 | dodano:15.09.2013 Kategoria zawody, RNO, Po górkach, 100 km i więcej
  • DST: 134.66 km
  • Teren: 50.00 km
  • Czas: 08:16
  • VAVG 16.29 km/h
  • VMAX 48.29 km/h
  • Temp.: 15.0 °C
  • Podjazdy: 1230 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wraz z Wojtkiem pojechałem do Kroczyc koło Zawiercia na ekstremalny rajd rowerowy - Mordownik, do zaliczenia było 21 punktów, długość trasy według optymalnego wariantu 135 km. W sumie udało mi się zaliczyć 16 punktów, 4 odpuściłem a jednego nie znalazłem, ma metę wróciłem mniej więcej o godzinie 19:15 (start 8:00). Mój przejazd musiał być daleki od optymalnego, bo mimo iż nie byłem na 4 punktach to przejechałem właśnie 135 km.

Prawdę mówiąc jechałem na Mordownika z zamiarem potrenowania przed Galicja Orient. Wiedziałem od razu, że jest to za trudny rajd bym mógł go przejechać w całości, ale dla Wojtka to była jedyna impreza na orientacje w tym sezonie i chciał zaliczyć jak najwięcej, więc z mojego założenia, że przejadę góra 100 km nic nie wyszło.

Z domu ruszyłem o 5 rano, pojechałem do Krakowa po Wojtka i kilka minut po 7 byliśmy w bazie rajdu w Kroczycach. Szybka rejestracja i przygotowanie się do startu, o 7:30 odprawa techniczna, o 7:50 pamiątkowe zdjęcie, 7:58 rozdanie map i o 8:00 start. Po otrzymaniu mapy przystępujemy do planowania trasy, mamy nawet mazaki, ale planowanie nie było nigdy naszą mocną stroną, więc planujemy tylko pierwsze 4 punkty, zakładamy że na razie opuszczamy nr 5 i w drogę.

Najpierw jedziemy do punktu nr 8, kawałek asfaltem na Żarki, potem odbicie osiedle Lgotka i stamtąd szutrówką pod górę na punkt nr 8, który ma znajdować się w pobliżu krzyża-kapliczki. Wjeżdżamy i szybko znajdujemy punkt ukryty w krzakach. Dużo osób jedzie tak jak my, więc widząc zawodników przed nami mamy naprowadzenie. Następnie dalej targamy szutrówką w kierunku Skarżyc, po dojechaniu do asfaltu nie decydujemy się na skrót przez las, tylko jedziemy na około po asfaltach przez centrum Skarżyc. Warto wspomnieć, że rajd odbywa się na mapach z 1993 roku, są mało aktualne i nie ma na nich żadnych szlaków, ani rowerowy ani pieszych. Okazuje się że drogą skróty której nie wykorzystaliśmy biegnie szlak rowerowy i jest ona całkiem dobra. Tym czasem do Skarżyc musieliśmy pokonać solidny podjazd, w centrum robimy odbicie na Okiennik Wielki i następnie kolejny szutrowy podjazd do ambony na której szczycie znajduje się punkt nr 1. Podjazd ciężki, a do tego trzeba jeszcze wyjść po śliskiej drabinie na szczyt ambony podbić punkt.

Wracamy tą samą drogą tym razem w dół do Skarżyc i odbijamy na Morsko, szybki przelot po asfalcie i podjazd ciężką, zawaloną gałęziami drogą na punkt nr 3 znajdujący się na Górze Grdyń przy ładnych skałkach wapiennych. Zjazd tą samą drogą i szybki przelot na Włodowice. Z boku zostaje nam jeszcze punkt nr 5 przy Skałach Rzędowskich, ale na razie postanawiamy go opuścić i pędzimy na nr 2. Dojazd ciężki bo przez las, początkowo szlakiem, ale w końcówce musimy się przedzierać zarośniętą ścieżką, a sam punkt jest przy jakimś kanale wodnym. Przy dojeździe spotykamy jednak jakiegoś zawodnika, który potwierdza, że jedziemy gdzie trzeba i za chwilę już podbijamy punkt.

W tym miejscu kończy się nasza zaplanowana trasa, planujemy więc dalej. Początkowo chcieliśmy się przebić ścieżką przez las w kierunku Myszkowa, ale teraz rezygnujemy z tej koncepcji, wracamy na Włodowice i po wyjeździe na asfalt przy jakiś zakładach wpadamy na pomysł, że może tu spróbujemy leśnej ścieżki. Niestety ścieżka widoczna na mapie, jest mocno zarośnięta i nie decydujemy się na jej forsowanie, wracamy kawałek i próbujemy z drugiej strony zakładów, tu też lipa, podejmuje jeszcze jedną próbę przebicia się tym razem w kierunku Włodowic i tu już klęska na całego. Ścieżka się kończy i koniec końców wracamy przez pole na drogę asfaltową, którą tu przyjechaliśmy. Tracimy dużo czasu, a na dodatek mamy przemoczone nogi. Moje moralne mocno spada, ale nic jedziemy do Włodowic i potem na Włodowską Górę, gdzie odbijamy w kierunku Myszkowa. Dojeżdżamy asfaltem pod górę do Kol. Góra Włodowska i odbijamy na leśną ścieżkę.

Tym razem droga dobra, szeroka i bez problemu dojeżdżamy i zdobywamy punkt nr 4 nad sztucznym jeziorem. Jedziemy na Myszków, przejeżdżamy przez centrum i odbijamy na Osińską Górę. Punkt nr 6 miał być na skraju lasu, a tym czasem jest w miejscu, gdzie trzeba dotrzeć wąską ścieżką przez las, punkt znajdujemy i po chwili pędzimy leśną, lekko piaszczystą ścieżką w kierunku drogi na Żarki. Na mapie widać jakieś ścieżki na skróty, w terenie widać też szlak rowerowy ale na mapie go nie, więc nie wiadomo jak prowadzi. Ostatecznie decydujemy się na mało optymalny wariant, a mianowicie jedziemy w kierunku Żarek, przed samym miastem skręcamy na Wysoką Lelowską, ale zamiast na asfalt to wjeżdżamy na polną ścieżkę i nią z pewnym trudem dojeżdżamy na miejsce. W Wysokiej Lelowskiej odbijamy na szutrówkę w kierunku lasu i po kilku kilometrach zdobywamy punkt nr 7 (północy skraj bagienka). Po kolejnych 300 metrach jazdy okazuje się, że tędy przebiega czerwony szlak rowerowy, którym chyba mogliśmy przeciąć na skróty:(. Korzystamy z niego tym razem i drogą, której nie ma na mapie wyjeżdżamy na Ostrów.

Dojazd do 17 wydaje się być problematyczny, w końcu postanawiamy skorzystać z żółtego szlaku rowerowego. To okazuje się dobrą decyzją i szlak doprowadza nas w pobliże punktu, jeszcze tylko odbicie w kierunku lasu i jesteśmy na 17. W tym momencie zapada decyzja, że nie jedziemy już dalej na północ i opuszczamy punkty 16, 20 i 21 w pobliżu Olsztyna. Jedziemy natomiast w kierunku domków letniskowych i potem piaszczystą ścieżką na Masłowiznę. Z pewnym trudem docieramy na miejsce i po chwili wypadamy na asfalt w Skrobaczowiznie. Kawałek asfaltem i skręt w kierunku kopalni żwiru, a następnie ścieżkami przez las na punkt 18. Tu mamy pewne problemy, zajeżdżamy na daleko, musimy się wrócić, ale po chwili zdobywamy punkt.

Z 18 przebijamy się leśną drogą w kierunku Krasawy, jest trochę pod górę, ale przede wszystkim jest po piachu, zaczynam powoli czuć zmęczenie i kręcę z wyraźnym trudem. W Zrębicach robimy krótką przerwę pod sklepem w celu uzupełnienia bidonów, Wojtek kupuję ostatni Powerrade i ja muszę się zadowolić wodą i Tymbarkiem. Jedziemy na 19, na mapie punkt wygląda na trudny, ale jak się okazuje zaprowadza nas do niego pięknie wysypana drobnymi kamyczkami droga żółtego szlaku rowerowego. Sam punkt jest jakieś 200 metrów od drogi wśród skałek, trafiamy go za drugim razem. Dalej jedziemy tą samą leśną drogą w kierunku Brusa, kamyczki się kończą i miejscami walczymy z piaskiem, ale mimo wszystko przejazd wychodzi dość gładko. Dojeżdżamy do drogi, przecinamy ją i od razu znowu wpadamy na leśną ścieżkę, którą po kilku minutach docieramy do leśnej Drogi Klonowej w pobliżu której położony jest punkt 9. Pierwsze podejście do punktu nie udane, wracamy na Drogę Klonową i skręcamy w następną ścieżkę tym razem bezbłędnie trafiamy na punkt. Niestety na wyjeździe z tego punktu popełniały błąd pędzimy za jakąś zawodniczką, która jeździ od nas dużo szybciej i po chwili nas odstawia, a my dopiero po dłuższej chwili orientujemy się, że jedziemy na południe zamiast na wschód. Próbujemy zrobić korektę i wjeżdżamy na ścieżkę pełną piasku, pod górę i jeszcze zawaloną przewróconymi drzewami. Pokonujemy ją albo wolno kręcąc albo wręcz prowadząc rower. Gdy wypadam na asfalt w Złotym Potoku czuję potworne zmęczenie.

Jedziemy na pobliską 12, znowu spotykamy zawodniczkę, którą widzieliśmy na 9, więc też jej coś ten przejazd nie poszedł, na 12 trafiamy bez większych problemów. Zarządzam postój, muszę coś zjeść bo czuję się kiepsko i zaczynam mieć coraz większe wątpliwość jak to dalej będzie. Przekonuje Wojtka do nieco dłuższej, ale znanej mi dobrze pewnej drogi w Ludwinowa. Wiem z doświadczenia (pobliskiej Drogi Siedleckiej przecinającej ten sam las), że drogi w tym rejonie potrafią być mega piaszczyste, ale pokonywana przeze podczas rajdów przez Jurę z PTTK droga jest dobrej jakości. Jedziemy jak proponuję i po kilkunastu minutach jesteśmy w pobliżu 13, pozostaje jeszcze atak na sam punkt przez las. W lesie piasek, jedzie się ciężko nie mniej po kilku minutach jesteśmy jak nam się wydaje we właściwym miejscu, nigdzie nie ma jednak lampionu. Szukamy po krzakach, nie ma. Układ ścieżek nie do końca odpowiada temu co widzimy na mapie, wracamy się kawałek i w końcu znajdujemy punkt, po chwili dochodzą do nas dwaj Bikeholicy, którzy chyba dużo zyskali widząc nas na punkcie. Zjeżdżamy stromy zjazdem do szosy i pędzimy na Trzebniów.

Tu pojawiają się kłopoty Wojtka z rowerem a konkretnie z przerzutką tylną, w zasadzie pojawiły się już w drodze ze Złotego Potoku, ale regulacja śrubą przy manetce chwilowo pomogła. Teraz jednak awaria powróciła, przerzutki zmieniają się same. Zatrzymujemy się pod sklepem w Trzebniowie, próbujemy coś doregulować, ja robię też zakupy, kupuję izotonik, bo na wodzie nie jedzie mi się najlepiej. Ruszamy, ale przerzutki dalej nie działają, Wojtek stwierdza, że dziś już nie powalczy. Wspólnie postanawiamy, że on pojedzie prosto do bazy, a ja jeszcze powalczę.

Ruszam do przodu i Moczydłach odbijam w prawo w las, jak się okazuje na Rowerowy Szlak Orlich Gniazd, atakuje punkt 11. Jest koło godziny 16:00 do zmroku jeszcze jakieś 3 godziny, chcę zaliczyć jeszcze z 4 punkty, szczególnie, że pogoda w końcu zrobiła się bardzo ładna. Jadę na 11, trasa jest ciężka, dużo piachu, na dodatek mapa oczywiście nie oddaje układu ścieżek w rzeczywistości. Najpierw odbijam za wcześnie, ale droga nie wspina się pod górę, wracam i jadę szlakiem dalej, dojeżdżam do miejsca, gdzie droga powoli zaczyna opadać, a punkt miał być na szczycie, już mam zrezygnować, ale koło samochodu terenowego, którym przyjechała tu jakaś rodzinka zauważam zarośniętą ścieżkę pod górę, jadę i bingo jest 11 przy skale wapiennej. Obijam, zjeżdżam do samochodu i widzę drogę prowadzą w kierunku asfaltu, której oczywiście nie ma na mapie, ale ta terenówka jakoś musiała tu wjechać, a nie sądzę by jechała tak jak ja tu przyjechałem. Ryzykuję i pędzę w dół do asfaltu, zaledwie po kilkuset metrach jestem na drodze 789.

Pędzę znów w kierunku Moczydeł, ale dobrze mi znanym skrótem przez Lutowiec, obijam na Mirów i po kilku minutach jestem w pobliżu mirowskiego zamku. Przede mną punkt nr 10 na Wielkiej Górze, jest on opisany jako sosna na południowy zachód od przełęczy. Wjeżdżam na przełęcz asfaltem i odbijam w prawo, ścieżki prowadzą raczej na południowy wschód, ale z mapy widać, że punkt powinien być w pobliżu szczytu Wielkiej Góry (423 m npm). Ścieżka jest dość wyraźna, jadę i próbuje znaleźć miejsce przedstawione na mapie, niestety znowu problem nieaktualnej mapy, ścieżek jest znacznie więcej niż na mapie. Dojeżdżam do prowadzącego już w dół Szlaku Pieszego Orlich Gniazd, ale to chyba nie tu. Szukam na pobliskich krzyżowaniach ścieżek, ale punktu nie ma. Wracam na szlak i spotykam tam zawodnika, który mówi mi, że szuka już ponad godzinę i że rezygnuje bo nie może znaleźć. Patrze na zegarek, robi się już późno, postanawiam zjechać szlakiem czerwonym, jak trafię punkt to dobrze, jak nie to trudno. Punktu oczywiście nie znajduję, dzwoni Wojtek, zerwał łańcuch, naprawił i rower jedzie w miarę normalnie, decyduje się jeszcze poszukać 5 po drodze do bazy. Wjeżdżam do Mirowa i kieruję się na Bobolice, przejeżdżam koło malowniczych Jurajskich zamków i ścieżką leśną jadę na Zdów. Droga ciężka, znowu pełno piasku, jak to na Szlaku Orlich Gniazd, jednak po parunastu minutach jestem w Zdowie.

Kiepskiej jakości asfaltem dojeżdżam do Młynów, wjeżdżam w las w poszukiwaniu punktu nr 14 na skraju polany. Niestety moja decyzja o ataku punktu od południa przez cała polanę okazuje się błędna. Polana jest wielka i trudna do przejścia (o jeździe nie ma mowy), a sam punkt jest na jej samym końcu. Podbijam patrzę na zegarek, jest prawie 18:30, do zmroku coraz bliżej. Wracam inną dużo lepszą drogą przez las i po chwili jestem na asfalcie, szkoda że tędy nie przyjechałem:(.

Po drodze do bazy jeszcze jeden punkt - nr 15 ambona na Górze Czarnej. W pobliże Kostkowic dojeżdżam kiepskim asfaltem przecinam remontową drogę prowadzą do Kroczyc (bazy zawodów) i wpadam w las, wiem że punkt muszę znaleźć od razu bo inaczej zastanie mnie noc - mam wprawdzie jakieś lampki, ale na jazdę po nocy nie jestem przygotowany za dobrze. Droga przez las okazuje się dobra, okolice punktu mam rozjaśnione na zdjęciu satelitarnym, decyduję się na wariant bezpieczny, przejeżdżam koło widocznych na zdjęciu domów i szeroką szutrówką jadę pod górę na grzbiet wzniesienia, a następnie grzbietem wracam się kierunku lasu, gdzie powinna być ambona. Na koniec mały spacer ale 15 zaliczam (foto, foto), jest prawie 19 i słońce wyraźnie zaszło. Mnie na szczęście czeka już tylko nie zbyt długi powrót do bazy.

Zjeżdżam w dół trochę krótszą drogą, choć chyba była jeszcze krótsza i wracam jak przyjechałem. Nie decyduje się jednak na dojazd do tej remontowej drogi, tylko szutrówką przez osiedle Wrzoski pędzę do drogi głównej. Mijam kilku wracających do bazy piechurów, po chwili szutrówka przechodzi w asfalt, który doprowadza mnie do powiatówki, jeszcze tylko jakieś 2 km z niedużym podjazdem i jestem w bazie zawodów. Podjeżdżam pod szkołę, rower Wojtka już stoi, baza jest w środku wchodzę i oddaje kartę, zaliczone 16 z 21 punktów, jest godzina około 19:15.

Wojtek dojechał do bazy parę minut przede mną, niestety nie znalazł 5 i skończył z 13 punktami. Szkoda, że nastąpiła ta awaria, we dwójkę może lepiej poradzilibyśmy sobie z poszukiwaniem 10 i mielibyśmy 17 punktów.

Pokonałem trasę o długości 134,66 km, byłem na trasie jakieś 11 godz. i 15 minut z czego 8 godz. i 16 minut pedałowałem (czasem szedłem), suma przewyższeń wyniosła 1260 m. To zdecydowanie najtrudniejsze zawody na jakich byłem, długa trasa, trudno dostępne punkty, nieaktualne mapy. Na szczęście pogoda, która w prognozach była bardzo zła, okazała się przyzwoita, co prawda nie było za ciepło i przez większość dnia niebo było zachmurzone, ale nie padało, a deszczyk który spadł w nocy, nawet lekko nam pomógł i piaszczyste drogi były minimalnie lepiej przejezdne. Po godzinie 16 wypogodziło się, choć temperatura jakoś zdecydowanie się nie podniosła.

Z osiągniętego wyniku chyba mogę być w miarę zadowolony, choć kilka błędów było. W sumie nie planowałem przejeżdżać aż tak długiej trasy, przyjechałem trenować, ale Wojtek był w gazie więc zrobiliśmy więcej niż pierwotnie zakładaliśmy. Co do formy to taka sobie, czułem zmęczenie w zasadzie przez cały dzień, w pewnym momencie miałem spory kryzys, ale na szczęście jakoś udało mi się go przezwyciężyć i dojechać do mety. Szkoda tego punktu nr 10, ale podobno wielu zawodników go nie znalazło, chociaż z drugiej strony, byli i tacy co go zdobyli. Być na punkcie i go nie zaliczyć to spory ból, szczególnie jeśli dojazd na miejsce kosztował sporo wysiłku, ale cóż zdarza się, na dłuższe szukanie po prostu nie miałem czasu bo musiałbym zrezygnować z pozostałych punktów.

Na stronie mordownik.pl pojawiły się oficjalne wyniki zawodów, z moimi 16 punktami i czasem 11:13:45 zająłem 20 miejsce w kategorii mężczyzn, wyprzedziły mnie jeszcze dwie panie, więc w sumie byłem 22 w open (37 klasyfikowanych, 4 NKL). Wojtek w powodu awarii skończył na 27 miejscu wśród mężczyzn (13 punktów, czas 11:01:39). Gdybym znalazł punkt nr 10, którego byłem jak się okazuje bardzo blisko, byłby o jedną pozycję wyżej, szkoda że go nie zaliczyłem.

Zaliczyłem 16/21 punktów. Kolejność zaliczania punktów: 8, 1, 3, 2, 4, 6, 7, 17, 18, 19, 9, 12, 13, 11, 10 (nie znaleziony), 14, 15

Galeria wycieczki

Do Nowego Korczyna Bursztynowym Szlakiem

Niedziela, 8 września 2013 | dodano:08.09.2013 Kategoria 100 km i więcej, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 201.21 km
  • Teren: 12.00 km
  • Czas: 08:10
  • VAVG 24.64 km/h
  • VMAX 53.94 km/h
  • Temp.: 24.0 °C
  • Podjazdy: 480 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wyjazd do Nowego Korczyna Szlakiem Bursztynowym planowałem od dawna, potem wpadłem na pomysł by pojechać tam i z powrotem i zaliczyć rekordowy dystans. Czas na realizacje przyszedł dziś, zrobiłem Szlak Bursztynowy z Niepołomic do Nowego Korczyna z lekką modyfikacją na zwiedzanie cmentarzy wojennych w sumie wyszło mi 110 km.

Z powrotem miałem wrócić w miarę najkrótszą drogą, ale jak byłem w Szczurowej i miałem na liczniku 147 km, wpadłem na pomysł by spróbować dociągnąć do 200 km:)

No ale od początku, w zasadzie na tą wycieczkę miałem jechać już tydzień temu, ale wtedy lało. W tym tygodniu pogoda był piękna, więc zapadła decyzja, że jadę. Wstałem o godzinie 6:00 patrzę na termometr a tu 4 stopnie, po chwili jednak wychodzi słońce, więc powinno się powoli ocieplać. Około 7:00 jestem już pod domem rodziców w Niepołomicach, muszę jednak pokropić jeszcze balkony, a których w piątek położono wylewkę, więc domu wyjeżdżam dopiero około 7:25.

Na początek jadę pod zamek w Niepołomicach, bo tam rozpoczyna się odcinek Szlaku Bursztynowego Niepołomice - Nowy Korczyn. Tablica pokazuje, że do przejechania jest 89 km, ale od kolegi wiem, że prom w Otfinowie nie pływa, trzeba więc jechać przez Wietrzychowice i do przejechania jest jakieś 98 km. Do trasy zamierzam wprowadzić pewne modyfikacje z myślą o zwiedzaniu cmentarzy pierwszowojennych, więc liczę na dystans trochę ponad 100 km. Pod zamkiem robię fotkę, szukam jeszcze Dębu Papieskiego, których w Polsce posadzono podobno koło 500 i których poszukiwać zamierza Amiga:)

Resetuje liczniki, żeby mieć dystans przejechany po szlaku i w drogę, jest mniej więcej 7:35, już na starcie ponad 30 minut opóźnienia - nie dobrze. Pogoda jest ładna, świeci słońce, na razie nie wieje, ale jest strasznie zimno. Jeszcze zimniej robi się jak wjeżdżam do Puszczy. Na sobie mam krótkie spodenki, koszulkę z długim rękawem, na to koszulkę z krótkim rękawem i jeszcze bluzę, a i tak marznę. Jadę Drogą Królewską, potem wjeżdżam na Żubrostradę, staram się jechać szybko, bo czeka mnie w końcu daleki dystans, ale nie za szybko by nie zajechać się już na początku - tempo w granicach 24-26 km/h. Nie jedzie mi się najlepiej, ale to chyba przez niską temperaturę. Pierwsze 20 km przejeżdżam w czasie 53 minut. Założenie mam takie, żeby robić 20 km na godzinę łącznie z postojami, wtedy zakładany dystans jakiś 170 km powinienem przejechać w 8 godz. 30, planuję też dodatkowe 1 godz. 30 na dwa dłuższe postoje w Nowym Korczynie i w drodze powrotnej.

Po 21 km wyjeżdżam z Puszczy, przekraczam Rabę kładką w Mikluszowicach i kieruję się na Okulice. Na otwartym terenie jest mi trochę cieplej, powoli zbliża się godzina 9:00. Jednak powoli zaczynam też czuć delikatny wiaterek wiejący ze wschodu, a więc mi prosto w twarz - tego właśnie obawiałem się najbardziej. Tablice szlaku fotografuję na wjeździe na Żubrostradę, potem w Mikluszowicach na Górze św. Jana i pod kościołem w Okulicach. Bratucicach szlak skręca na Rudy Rysie, jest jednak znak że 180 metrów dalej jest miejsce wypoczynkowe na szlaku - jadę więc zobaczyć. Faktycznie przy boisku sportowym są ławeczki, informacja o szlaku i nawet toy-toy - nie sprawdzałem czy otwarty.

Jadę na Rudy Rysie, część z 7 km odcinka to droga szeroką szutrówką. Jakoś nawierzchni taka sobie, trochę muszę zwolnić, ale mimo wszystko dość sprawnie dojeżdżam do drogi Brzesko - Szczurowa w Rudych Rysiach. Lekko zbaczam ze szlaku, jadę jeszcze zobaczyć cmentarz wojennych, byłem już na nim podczas wycieczki 2008, ale trochę czasu już minęło, więc jadę zobaczyć czy coś się nie zmieniło. Następnie skrótem koło kościoła ponownie dojeżdżam do szlaku. Tuż za Rudy Rysiami na liczniku przeskakuje mi 40 km, sprawdzam czas - 1:53, więc nadal udaje mi się utrzymywać tempo zgodnie z założeniem. Zaczynają mnie już lekko boleć mięśnie nóg, nie za dobrze przecież to dopiero początek jazdy. Robi się coraz cieplej, niestety coraz wyraźniej czuję wiaterek ze wschodu.

Po kolejnych kilku kilometrach jazdy dojeżdżam do Borzęcina, oglądam cmentarz wojenny i jadę do centrum pod tablicę szlaku i punkt wypoczynkowy. Ściągam bluzę, ale zostawiam sobie jeszcze koszulkę termoaktywną z długim rękawem. W Borzęcinie byłem już w 2008 r., ale wtedy zobaczyłem tylko kościół i cmentarz i pojechałem dalej na Radłów. Tym razem odwiedzam całkiem ładne centrum miejscowości, środkiem miejscowości płynie rzeczka - Uszwica, a po jej obu stronach poprowadzona jest droga. Jadę prawą stroną rzeczki i oglądam przydomowe kapliczki, których jest pełno - szlak kapliczek ciągnie się przez parę ładnych kilometrów.

W końcu dojeżdżam do drogi 964 i widzę drogowskaz na Niepołomice, ja jednak przecinam drogę na wprost i jadę do miejscowości Dołęgi. Na skrzyżowaniu szlak skręca w prawo, jednak 100 metrów dalej jest ciekawy dwór - muzeum, więc jadę zrobić jeszcze kilka fotek. Na zakręcie szlaku są tabliczki, według których powinienem przejechać od zamku w Niepołomicach 50 km, mam trochę więcej, ale byłem dodatkowo na dwóch cmentarzach wojennych. Dalszy odcinek to niespecjalnej jakości szutrówka, na szczęście nie zbyt długa i po kilometrze wyjeżdżam na asfalt. Kawałek po asfalcie, ale za chwilę wjeżdżam w las i czeka mnie kolejnych odcinek po szutrach.

Dobre 3 km męczę się na leśnej drodze o zmiennej nawierzchni, od solidnej ubitej ziemnej drogi, przez drogę wysypaną dużymi kamieniami po piasek. W między czasie na liczniku przeskakuję mi 60 km, cały czas jeszcze trzymam tempo. Z lasu wyjeżdżam niedaleko Wał-Rudy, brak dokładnej tabliczki skrętu i rezultacie jadę w lewo zamiast w prawo. Szybko dostrzegam błąd i zawracam. To właśnie w tym miejscu miałem zmodyfikować szlak do mojej wersji cmentarnej i popędzić asfaltem do Wał-Rudy. Jednak na szlaku zaledwie 1 km od szosy jest pomnik akcji III most. Decyduję się jechać go zobaczyć, muszę przejechać przeszło kilometr po drodze wokół żwirowni, jest piasek potem kamienie, potem znowu piasek, ale już po chwili jestem na miejscu. Pomnik ładny i przede wszystkim dobrze opisany, z tablic informacyjnych możemy się dowiedzieć wszystkiego o akcji III most.

Szlak prowadzi dalej szutrówkami między wyrobiskami żwirowymi, ja mam jednak inne plany, wracam więc tą samą drogą na asfalt i skręcam na Wał-Rudę. Kawałek dalej kolejny pomnik związana z akcją III most, fotka i jadę dalej. Do cmentarza wojennego w Wał-Rudzie droga prowadzi w kierunku południowym, wieje z południowego wschodu, więc jadę częściowo pod wiatr, jednak dość szybko dojeżdżam na miejsce, cmentarz duży i ładny warto go zobaczyć. Po chwili wyjeżdżam znowu na skrzyżowanie z drogą 964 i skręcam na Zabawę, 3 km i jestem pod Sanktuarium bł. Karoliny Kózki, a po chwili pod cmentarzem wojennym. Cmentarz jakiś dziwny nie podobny do innych tego typu obiektów, z początku myślałem nawet że to cmentarz z II wojny, bo jest nawet tablica nagrobna poświęcona zmarłym w 1939 r, ale w sprawdzam w necie i to jest jednak ten obiekt, robię fotki i jadę dalej.

Niedaleko są Biskupice Radłowskiej a nich kolejne cmentarze, jednak moja droga wcześniej skręca w lewo, postanawiam odpuścić te cmentarze, wjeżdżam co prawda za tablicę miejscowości by sfotografować ładny biskupi słup graniczny, który podobno kiedyś oddzielał ziemie biskupów od dóbr rycerskich. W tym miejscu jest też drogowskaz na Radłów - 5 km, to właśnie tam jechałem w 2008 r. robiąc swoją pierwszą setkę w życiu. Ja jednak wracam się na drogę do Wietrzychowic, żeby powrócić na szlak bursztynowy.

Tablicę szlaku widzę ponownie pod kościołem w Zdrochecu, ale na sam szlak nie wjeżdżam wybieram równoległą drogę z lepszym asfaltem, która ma mnie zaprowadzić na kolejny cmentarz wojenny Przybysławicach. Ten cmentarz jest niewielki i wciśnięty między domy, w rezultacie przejeżdżam i nie zauważam go, muszę się wrócić, tym razem jest, kilka fotek i jadę na prom w Pasiece Otfinowskiej. Wiem, że prom jest nieczynny, ale tuż przy wale Dunajca jest kolejny cmentarz, który chcę zobaczyć. Piękny duży, obiekt ale żeby wejść na jego teren, trzeba zejść po wale, bo drogi nie ma.

Prom nie pływa, ale Dunajec trzeba przekroczyć, najbliższy prom w Wietrzychowicach, jadę drogą wzdłuż wału i po kilkunastu minutach jestem na miejscu. Prom jest czynny i darmowy, stoi co prawda na drugim brzegu, ale zaraz za mną przyjeżdżają dwa samochody i prom płynie po nas. Przekraczam Dunajec i jadę dalej, żeby wrócić na szlak trzeba jechać na południe do Otfinowa, znowu jest pod wiatr. Ja mam w planie odwiedzić kolejny cmentarz, więc nie dojeżdżam do szlaku, robię skrót przez łąki i wyjeżdżam na drogę 973 i już po chwili jestem pod największym z oglądanych dziś cmentarzy, jest to samodzielny duży obiekt w Otfinowie oznaczony nr 252.

Szlak prowadzi boczną drogą równoległą do 973 w kierunku Zalipia, przejazdu między tymi drogami w miejscu gdzie jestem nie ma, jadę więc drogą główną i dopiero Żelichowie skręcam na "Malowaną wieś Zalipie". Droga prowadzi na wschód, więc centralnie pod wiatr, na szczęście po 2 km skręcam na północ. Przejeżdżam przez Zalipie, widzę kilka pomalowanych domów, ale szlak prowadzi w zasadzie tylko koło Zagrody-muzeum Felicji Curyłowej, widzę drogowskazy na Dom Malarek, ale nie jadę tam. Do Zalipia co roku jeździ bocheńskie PTTK, może kiedyś się wybiorę. Skręcam na Gręboszów, kierunek na zachód, więc jadę szybko bo z wiatrem, przecinam 973 i jadę dalej. Gdzieś w Woli Żelichowskiej w pobliżu Kopca Grunwaldzkiego licznik przeskakuję przez 100 km, moje założenie o 20 km ze zwiedzaniem na godzinę, jest już jednak nieaktualne, jestem w plecy dobre 20 minut.

Tuż przed Gręboszowem szlak odbija na Wolę Gręboszowską pomijając centrum, to błąd na drodze za szlakiem nie ma nic ciekawego a centrum Gręboszowa jest całkiem ładne (co zobaczę w drodze powrotnej). Jadę drogą przez pola, w kierunku wschodnim znowu pod wiatr, w końcu dojeżdżam ponownie do drogi 973 a nią po jakimś kilometrze do promu na Wiśle w Borusowej (koszt - 1 zł). Przepływam przez rzekę i jestem już w województwie Świętokrzyskim, po chwili mijam też znak Nowy Korczyn. Jeszcze jakiś kilometr drogą krajową 79 i jestem w centrum miejscowości, czyli o celu mojej podróży. Na liczniku przejechane 110 km z domu i niecałe 109 spod zamku w Niepołomicach, jest godzina 13:26 (od wyruszenia z domu minęło 6 godzin).

Nowy Korczyn mnie trochę rozczarowuję, jest dość zaniedbany, do tego rynek jest w remoncie i nie ma gdzie zrobić fotki. Nie ma też żadnych oznakowań szlaku, w sumie nie widziałem ich już od Otfinowa, ale tam nie jechałem po szlaku, w Zalipiu już ich chyba nie było, na pewno nie ma ich na tej dziwnej drodze w Woli Gręboszowskiej, no i nie ma ich w Nowym Korczynie. Według mojego wstępnego założenia w Nowym Korczynie miałem odpoczywać ponad godzinę, ale dojechałem na miejsce dopiero na 13:26 a już o 14 miałem ruszyć w drogę powrotną. Robię więc zakupy, kilka fotek pod kościołami i ruszam w drogę powrotną.

Pomysłów na powrót miałem kilka, gdybym był bardzo zmęczony to miałem wracać najkrótszą drogą czyli drogą krajową 79 do przejechania jakieś 60 km, po dobrym asfalcie, ale dość ruchliwą drogą z podjazdami koło Koszyc. Druga dłuższa wersja przewidywała powrót przez Szczurową, trasa trochę dłuższa ale za to bezpieczniejsza - mam jeszcze siły więc wybieram wariant drugi. Znowu przekraczam Wisłę promem za 1 zł - jadę sam:) i kieruję się na Gręboszów, gdzie chcę odwiedzić kolejny cmentarz wojenny. Na cmentarzu parafialnym zwiedzam ładną dużą kwaterę wojenną i jadę do centrum Gręboszowa, dziwię się że szlak pomija centrum tej miejscowości, jest ono ładne z miejscem na odpoczynek, jest kościół i wart uwagi cmentarz wojenny, a tu szlak prowadzi może minimalnie krótszą nieciekawą drogą.

Z Gręboszowa jadę na południe, więc pod wiatr do Siedliszowic, gdzie mam prom przez Dunajec do Wietrzychowic. Po przepłynięciu rzeki, jadę do centrum Wietrzychowic i na cmentarz parafialny gdzie oglądam kolejną dużą kwaterę wojenną. Z Wietrzychowic mam jechać na Zaborów, ale niedaleko mojej drogi widzę, jeszcze jeden cmentarz wojenny, odbijam więc na Miechowice Małe. Niestety jadę na wschód, więc centralnie pod wiatr i na dodatek do cmentarza musiałem zjechać z trasy aż 1,7 km, myślałem że to będzie góra kilometr. Cmentarz jest niewielki i mocno zaniedbany, jedynym plusem pokonania tego odcinka jest fakt, że właśnie pod cmentarzem pobijam swój dotychczasowym rekord długości wycieczki (132,89 km do Tarnowa z czerwca 2011 r.). Wracam na trasę na Zaborów tym razem mam na szczęście z wiatrem więc idzie szybko. Przejeżdżam przez Jadowniki Mokre i nowiutkim asfaltem przez las dojeżdżam do Zaborowa.

Przed samym centrum miejscowości jest cmentarz a na nim kolejna duża kwatera wojenna, robię fotki i jadę dalej. Grzeje na całego, podczas jazdy da się wytrzymać ale jak stoję w słońcu to mi mocno dogrzewa. Z Zaborowa jadę otwartym terenem w kierunku Szczurowej, jadę na południe więc wiatr trochę przeszkadza. To właśnie za Zaborem, gdy na liczniku mam 140 km zaczynam stwierdzać, że mam powoli dość.

Po paru kilometrach dojeżdżam do Szczurowej i na rynku robię postój. Dworek przy którym odbywał się piknik podczas majowego "Gwieździstego Rajdu Rowerowego" jest w remoncie, więc w parku nie można się zatrzymać, siadam pod parasolem przy delikatesach. W Szczurowej spotykam sporo rowerzystów, robię zakupy, odpoczywam chwilę i o 16:30 wyruszam w kierunku domu. Decyduję się na jazdę drogą 964, jest na niej nowy asfalt, prowadzi na zachód, więc będzie z wiatrem, jest niedziela więc ruch niewielki, poza tym jest to najkrótsza droga do domu. Tuż za Szczurową na rondzie widzę znak 45 km do Niepołomic, coś chyba za dużo pokazuje, ale właśnie wtedy wpadam na pomysł, że może bym przejechał dziś 200 km (na liczniku 150). Sunę asfaltem z wiatrem z dużą prędkością 30-34 km/h, kilometry nabijam błyskawicznie, klikam sobie na GPS i stwierdzam, że te znak jednak głupoty pokazywał do Niepołomic jest jakieś 35-37 km, więc pod domem będę miał przejechane jakieś 185-187 km.

Przed chwilą myślałem jak najkrótszą drogą dojechać do domu, a tu nagle zaczynam szukać sposobu jak drogę wydłużyć. Do Świniar jadę drogą 964, odcinek ten pokonuję bardzo szybko i małym nakładem sił, postanawiam więc zawalczyć o te 200 km, skręcam na południe w kierunku Bochni. Niestety w tym kierunku nie jedzie się już tak dobrze, wiatr trochę przeszkadza. Dojeżdżam do Mikluszowic na liczniku dopiero 170 km, więc jak skręcę na Żubrostradę to pod domem będzie 190 km - dalej za mało. W Baczkowie ciągle, za mało jadę do Proszówek i dopiero na granicy Bochni skręcam na Damienice. Ciągle brakuje mi jakiś 24 km, droga stąd prosto do domu nie ma więcej niż 20 km, więc ciągle brakuje. W ciągu ostatniej godziny przejechałem przeszło 27 km, czas mam niezły jest dopiero 17:30, ale sił coraz mniej.

Jadę dalej przez Damienice i Stanisławice do Kłaja, droga prowadzi na zachód więc z wiatrem mogę trochę odpocząć. W Kłaju mam niecałe 190 km, decyduję się więc na skręt na Targowisko, gdzie przecinam drogę krajową 75 i jadę na Szarów. Moją stałą drogą przez Szarów dalej będzie za blisko. Jadę więc na Dąbrowę, zaczynają się lekkie górki, a na Winnicę w Gruszkach jest nawet całkiem konkretny podjazd. Z Winnicy zjeżdżam do Staniątek i przez Staniątki Górne jadę w kierunku domu, brakuje mi już tylko 4 km, więc już chyba nie muszę nakładać drogi. Wyjeżdżam z Puszczy na ulicę Dębową, dojeżdżam do skrzyżowania z Piękną, brakuje jeszcze 500 metrów, może by było, ale dla pewności przejeżdżam jeszcze przez rynek, gdzie licznik przeskakuję 200 km. Po domem rodziców mam na liczniku przeszło 201 km, jest godzina 18:30 - kończę więc wycieczkę po 11 godzinach od startu.

Zsiadam z roweru i stwierdzam, że nie jest nawet tak źle, oczywiście bolą mnie mięśnie nóg, kostki, trochę barki i szyja, ale w porównaniu z poprzednimi rekordowymi wyjazdami na 125 km w 2008 i na 133 km w 2011 - jestem w formie. Na trasie też nie miałem specjalnych kryzysów. Pod koniec jechało mi się trochę ciężko, ale w sumie po 190 km podjechałem sprawnie kilka niewielkich górek, więc nie jest źle. W ciągu ostatnich dwóch godzin jazdy pokonałem w sumie 54 km w większości jechałem wiatrem, ale biorąc pod uwagę ile już wtedy miałem przejechane to uważam to za niezły wyczyn.

Szalony plan o 200 km w jeden dzień został zrealizowany, jeszcze rano zakładałem przejechać maks 170 km, ale gdy zobaczyłem, że będzie prawie 190 to już postanowiłem podciągnąć do 200 km, pewnie nigdy więcej już tyle nie przejadę, a 200 km wygląda lepiej niż jakieś 189 czy 192 km:).

Odżywanie:
Plan dnia miałem tak napięty, że na obiad nie było czasu, poza tym nie wie czy Nowym Korczynie byłoby nawet gdzie zjeść. Przez cały dzień zjadłem dwie kanapki z kotletem i 4 batony Lion, wypiłem 0,7 l O'Shee, 0,5 ml mieszanki wody mineralnej z magnezem (to wziąłem z domu i wystarczyło mi do Nowego Korczyna) oraz 1,5 l Cisowianki (zakupionej w Nowym Korczynie) i 0,7 MOVE4 (nie dobre - kupione w Szczurowej) w końcu 1,2 litra Pepsi (0,6 w Nowym Korczynie i 0,6 w Szczurowej). Nie byłem głodny, nawadniałem się chyba też dobrze, choć pod koniec miałem już dość picia i każdy kolejny łyk jakby mnie lekko zamulał.

To chyba tyle relacji z mojego rekordowego przejazdu. Na razie więcej rekordów nie planuję, 200 km to już dystans za wielki, jak na wycieczkę turystyczną, nie ma czasu na zwiedzanie, a jestem raczej turystą niż ultra maratończykiem. Pozostanę więc chyba przy trasach około 100 km ze spokojny zwiedzaniem, no chyba że kiedyś będę miał jakąś wypasioną szosówkę i formę, żeby łykać dłuższe trasy:)

Galeria wycieczki

Na budowę

Sobota, 7 września 2013 | dodano:07.09.2013 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 37.27 km
  • Teren: 9.00 km
  • Czas: 01:40
  • VAVG 22.36 km/h
  • VMAX 56.19 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 238 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Dziś rano pojechałem do Niepołomic na budowę, wczoraj wylali mi wylewkę, więc już od dziś musiałem podlewać wodą balkony. O godzinie 8 ruszyłem z Niepołomic, po 46 minutach jazdy byłem na budowie. Pokropiłem balkony, trochę posprzątałem po wczorajszych pracach i około południa ruszyłem w drogę powrotną.

Gdy wstałem o 7:20 na termometrze było 9 stopni, gdy wyjeżdżałem o 8 było 10 stopni mimo iż słońce świeciło na całego. Musiałem się więc ciepło ubrać, ale już w Kłaju około 8:30 zaczęło mi się robić ciepło. Gdy wracałem do domu koło południa, jechałem już na krótko, było ciepło, powyżej 20 stopni, choć podczas jazdy aż tak gorąco to mi nie było.

Pogoda podobno ma się utrzymać, więc wszystko wskazuje na to, że jutro jadę na rekord. Wczoraj rozważałem czy nie wybrać się na szosie, ale chyba jednak nic tego. Rano jest zimno, a zamierzam w końcu wyjechać około 7:00, więc będę musiał ubrać bluzę. Koło 10:00 już pewnie będzie temperatura do jazdy na krótki rękaw i bluzę trzeba będzie zdjąć. Jak pojadę szosówką to nie bardzo bym miał gdzie ją schować, no chyba, że wezmę jakiś plecak, ale jazda z plecakiem do specjalnie wygodnych nie należy. Jak wybiorę crossa, to co prawda będę musiał wprawiać w ruch cięższą maszynę, ale za to wygodniejszą i umożliwiającą wiezienie bagażu, więc szala chyba jednak przechyla się na korzyść crossa, ale ostatecznie zdecyduję pewnie dopiero jutro:)

Galeria wycieczki