Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy wielodniowe

Dystans całkowity:2581.92 km (w terenie 276.50 km; 10.71%)
Czas w ruchu:137:47
Średnia prędkość:18.74 km/h
Maksymalna prędkość:69.23 km/h
Suma podjazdów:16968 m
Maks. tętno maksymalne:170 (90 %)
Maks. tętno średnie:141 (75 %)
Suma kalorii:10611 kcal
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:75.94 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Olkusz - Niepołomice

Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 72.95 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 03:12
  • VAVG 22.80 km/h
  • VMAX 50.03 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 170 ( 90%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie: 2406 kcal
  • Podjazdy: 337 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni dzień wyprawy miał mieć charakter szybkiego transferu do domu, chciałem tam dotrzeć w miarę szybko unikając upałów. Z Olkusza wyruszyłem około 7:30, kawałek krajówką i skręt na Sułoszową. Spodziewałem się głównie zjazdów, a tym czasem praktycznie przez całą Sułoszową ciągle jechałem w górę. Po jakiś 18 km dojechałem do Pieskowej Skały, zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej na Ojców - w końcu zdecydowanie w dół.

W Ojcowie zatrzymałem się na fotkę pod Kaplicą na Wodzie, a później na dłuższy postój pod zamkiem, gdzie zjadłem drugie śniadanie. Potem pojechałem szutrówką Doliną Prądnika i tak dojechałem na Prądnika Korzkiewskiego, mogłem jechać na Kwietniowe Dołu i dalej na Giebułtów, ale postanowiłem darować sobie mocno pagórkowatą trasę, więc skręciłem w lewo na Korzkiew i Januszowice, gdzie wyjechałem na drogę 794 prowadzącą do Krakowa. Do miasta dotarłem dość szybko, zrobiłem mały postój na krakowskim rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej.

Pojechałem na Rybitwy, a potem przez Brzegi jechałem w kierunku domu. W Grabiu pod kościołem zatrzymałem się na chwilę, a że zaczynała się właśnie msza święta to na niej zostałem, robiąc sobie nieplanowany ponad 30 minutowy postój. Końcówka do Niepołomic przejechana w samo południe była bardzo ciężka, postanowiłem jechać przez Podgrabie do rynku, gdzie zrobiłem sobie przerwę na lody. Tak siedząc sobie w parku w mojej rodzinnej miejscowości doceniłem moje miasto z powodu działających kranów w wodą, którą mogłem się ochłodzić. Do domu pojechałem jeszcze przez osiedle, bo musiałem jechać po klucze do domu, po drodze kupiłem sobie jeszcze butelkę Pepsi i parę minut po 12 byłem na miejscu kończąc tym samym moją trzydniową samotną wyprawę.

Czas na małe podsumowanie, łącznie przejechałem prawie 341 km w czasie 16 godzin 23 minut, co daję średnią prędkość 20,8 km/h. Pierwszy najdłuższy etap pokonałem w wysoką średnią ponad 22 km/h, w drugim dniu trochę za to płaciłem i średnia była znacznie niższa jakieś 18,3 km/h, trzeciego dnia grawitacja działała na moją korzyść i wykręciłem średnią prawie 23 km/h.

Tyle matematyki, ale z turystycznego punktu widzenia, brakowało mi jednak dodatkowego dnia na jazdę, trzy dni na tą trasę to jednak za mało, może w planowanym przez PTTK wariancie byłoby lepiej, ale na dokładne zwiedzanie Jury to jednak mało. Kiedyś z żoną pokonałem drogę z Krakowa do Częstochowy w 3 dni, odwiedzając wszystkie zamki większe zamki na Jurze, jechaliśmy wolno i dużo czasu spędzaliśmy oglądając Orle Gniazda. Teraz w te same 3 dni obróciłem tam i z powrotem i to jeszcze z Niepołomic, byłem na tych samych zamkach (plus dodatkowo jeszcze ruiny zamku Udórz), ale pod większością zrobiłem tylko fotki i pojechałem dalej, ciężko to więc nazwać zwiedzaniem. Faktem jest, że większość z tych miejsc już widziałem, więc teraz patrzyłem na ewentualne zmiany, akurat zamki Smoleń i Rabsztyn gdzie zmieniło się najwięcej oglądnąłem dość dokładnie. Wyjazd udany, trasa zaliczona, rekordy ustanowione, ale następnym razem już tak nie pojadę 4 dni to minimum na tą trasę.

Mapa i galeria

Częstochowa - Olkusz

Sobota, 4 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 108.46 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:56
  • VAVG 18.28 km/h
  • VMAX 50.90 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • HRmax: 165 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie: 3811 kcal
  • Podjazdy: 1113 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień na większej wyprawie to zwykle dla mnie dzień kryzysu, przydałaby się więc trasa łatwa albo krótka, a ja tymczasem mam zaplanowane przeszło 100 km do Olkusza. Spod Jasnej Góry ruszam około 7:30, przejeżdżam kilka kilometrów przez strefę przemysłową i od razu czuję, że jedzie mi się źle. Po pierwsze jest lekko pod wiatr, po drugie czuję straszny dyskomfort na styku z siedzeniem. To efekt przeszło 7 godzin pedałowania w upale w dniu wczorajszym, wszystko mnie boli, nogi jakoś nie bardzo kręcą i do tego to siedzenie.

Ze sporym trudem dotaczam się do Olsztyna, jadę pod zamek, jest jeszcze wcześnie, więc nikt nie pobiera jeszcze opłat. Wchodzę na zamkowe wzgórze i oglądam piękne widoki ze szczytu, ostatnio byłem tu w 2011 roku z żoną, też w piękny słoneczny dzień, choć wtedy musiałem zapłacić. Z Olsztyna jadę krajówką do Zrębic, odcinek mało przyjemny, ale za to dość szybki, a sobotę rano nie ma jakieś mega ruchu. Skręcam na Zrębice i w centrum miejscowości odwiedzam aptekę w poszukiwaniu sposobu na złagodzenie dyskomfortu na siedzeniu, maść pomaga i do końca dzisiejszego dnia już nie mam większym problemów w siedzeniem. Przejeżdżam przez Krasawę, gdzie pod wiatą robię krótką przerwę, potem jadę przez Siedlec w kierunku Złotego Potoku. Wjeżdżam w las dobrze znaną mi i sprawdzoną drogą, na początku ciężko, wspinam się pod górę z minimalną prędkością, ale po chwili już jadę swobodnie dalej.
Docieram do Trzebniowa i gdy widzę przed sobą kolejny podjazd robi mi się jakoś słabo, zatrzymuję się pod drzewem i chwilę odpoczywam. Po przerwie pokonuję podjazd w miarę bez problemu, ale dość wolno. Potem skrót przez las do Lutowca i dalej na Mirów, gdzie pod zamkiem znowu robię krótki postój pod drzewem. W tym momencie mam na liczniku jakieś 46 km i czuję coraz mocniejsze zmęczenie, robi się też upalnie, postanawiam więc, że spróbuję poszukać noclegu gdzieś wcześniej np. Domaniewicach.

Po chwili dojeżdżam do Bobolic, robię kolejną fotkę z zamkiem w tle i ruszam leśną ścieżką pod górę na Hucisko. W 2011 roku jechałem tędy w dół, dziś w zasadzie liczyłem się z możliwością pchania roweru, ale wybieram jednak tą drogę bo jest po prostu najkrótsza. Mimo piasku na początku trasy i sporej stromizny pod koniec udaję mi się jednak wjechać na rowerze. W Hucisku na szczycie robię fotki widocznej na horyzoncie Góry Zborów i ruszam właśnie w jej kierunku do Podlesic. Po kilkunastu minutach walki jestem na miejscu, to właśnie tu zgodnie z planem PTTK miała być baza wypadowa na Częstochowę - na moim liczniku jest 55 km, więc odległość taka w sam raz na jeden dzień jazdy tam i z powrotem.

Ja jadę jednak dalej, do końca drogi w Podlesicach i dalej już przez las po piachu w kierunku zamku Bąkowiec w Morsku. Pod sam zamek muszę podjechać stromą, mocno nierówną drogą, ale mimo wszystko jakoś daję radę. Pod zamkiem znów postój, piję colę i patrzę większą grupę rowerzystów, którą wjechała sobie pod zamek drugiej strony, potem patrzę na samochody osobowe, stojące na parkingu pod zamkiem, przecież nie mogli tu wjechać tą drogą co ja przyjechałem, postanawiam więc wypróbować drogę w kierunku Morska. Na początek lekko pod górę po asfalcie, potem w dół dalej po asfalcie, dopiero na wysokości Morska moją asfaltówka odbija w lewo, mi jednak najkrócej jest jechać na wprost, droga szutrowa nie wygląda najgorzej, więc jadę, w końcówce trochę piachu, ale w zasadzie bez problemu wyjeżdżam w Skarżycach. Bez postoju jadę dalej na Żerkowice, wczoraj wspinałem się tędy w mega upale, dziś mogę sobie trochę to odbić i pędzę w dół z dużą prędkością. Dojeżdżam do Kiełkowic i skręcam na Podzamcze, niestety zjazdy się kończą i znów muszę się ostro wspinać w mega upale.
Pod zamek Ogrodzieniec ledwo dojeżdżam, siadam kupuję sobie obiad i robię dłuższą przerwę. Po przerwie podjeżdżam jeszcze pod sam zamek i robię fotkę. Siadam sobie w cieniu i dzwonię do Domaniewic do poszukiwaniu noclegu, tu jednak niemiła niespodzianka, wolnych miejsc brak. Na liczniku mam niecałe 80 km, mógłbym spróbować zanocować na Podzamczu, ale wtedy jutro musiałbym przejechać dobrze ponad 100 km. Dzwonię, więc do Olkusza i tam bez problemu jest wolny nocleg, ale to oznacza, że dziś muszę jeszcze trochę pokręcić.
Ruszam więc pod górę na Ryczów, ale potem w nagrodę dość sporo zjeżdżam. Zatrzymuję się na chwilę pod skałą na której szczycie znajdują się ruiny strażnicy Ryczów. Następnie skręcam na Złożeniec, tu niestety pod górę, ale potem przez dłuższy czas ciągle w dół. Dojeżdżam do leśnej drogi na Krzywopłoty, to jedzie mi ciężko, zarówno w górę jak i w dół, droga kamienista, nierówna. Przejeżdżam koło noclegu w którym nocowałem podczas wycieczki PTTK w 2012, ale pamiętam że tam było dość drogo, więc jadę dalej. Po kilku minutach jestem już pod zamkiem w Bydlinie, robię fotki pod zamkiem i później jeszcze na cmentarzu pod mogiłą legionistów z 1914 r. Kawałek dalej jest wiata, pod którą trochę odpoczywam.

Z Bydlina najpierw w dół, ale potem kolejny podjazd, pokonuję go z trudem, na szczęście potem do Jaroszowca cały czas zjeżdżam. Przez Jaroszowiec ledwo jadę, szukam jakiegoś kraniku z wodą, którą mógłbym się ochłodzić, niestety nic takiego przy drodze nie ma. Skręcam na Bogucin Duży i rozpoczynam ostatni tego dnia (tak mi się przynajmniej wydawało) podjazd, który na szczęście znajduje się w całości w lesie. Wolno ale dość sprawnie podjeżdżam, następnie zjeżdżam do Bogucina Małego i widzę przed sobą mega podjazd, lekko załamany zrzucam na najlżejsze przełożenie i powolutku wkręcam do góry w pełnym słońcu (miejscami podjazd miał 11%, przez większość dystansu 9%). Następnie zjazd i pewnie zjechałbym tak sobie do samego Olkusza, gdyby nie to, że miałem jeszcze w planach zamek Rabsztyn.

Odbijam, więc z drogi na Olkusz w kierunku widocznego w pobliżu lasu i skrótem terenowym dojeżdżam do zamku Rabsztyn. Ten zamek też był w ostatnich latach remontowany, odbudowano część murów i również na wieży na której powiewa chorągiew zrobiono taras widokowy. Mimo iż prace również nie są jeszcze ukończone, to żeby wejść na zamek trzeba zapłacić 4 zł, w zasadzie tylko za możliwość wyjścia na taras, bo wszędzie indziej stoją bariery uniemożliwiające zwiedzanie zamku. Z tarasu widok całkiem ładny, choć na zamku Smoleń były ładniejsze.
Spod zamku do Olkusza mam już tylko 5 km, jednak muszę pokonać jeszcze dwie strome ścianki, pod pierwszą wjeżdżam bardzo wolno, druga po zjeździe postanawiam wziąć z rozpędu i prawie udaje mi się dojechać na twardo na szczyt. Dalej już tylko zjazd i jestem na obwodnicy miasta, zatrzymuje się w McDonaldzie na kolacje, lodowata Fanta trochę poprawia moją formę. Szybko przejeżdżam przez miasto i kieruję się od razu do schroniska w którym mam nocować, jeszcze tylko jeden podjazd, chwila błądzenia i jestem na miejscu na liczniku 108 km.

Drugiego dnia jechałem wolno, bardzo się męcząc. Potwierdziła się teza, że to zawsze mój dzień kryzysowy, a tym razem dodatkowo pokonałem pierwsze dnia prawie maratoński dystans, do tego mega gorąc. Piłem strasznie dużo, na końcu już nawet nie mogłem pić, bardziej przydała by mi się zimna woda dla ochłody, a tu na taką niestety nie trafiłem. Na plus należy zaliczyć wypełnienie mojego planu zwiedzania zamków jurajskich, dziś odwiedziłem: Olsztyn, Mirów, Bobolice, Morsko, Podzamcze, Bydlin i Rabsztyn.

Mapa i galeria

Niepołomice - Częstochowa

Piątek, 3 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe, Jura 2015
  • DST: 159.20 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 07:14
  • VAVG 22.01 km/h
  • VMAX 63.74 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 163 ( 87%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie: 4394 kcal
  • Podjazdy: 1510 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku postanowiłem wybrać się ponownie na wyprawę rowerową do Częstochowy organizowaną przez bocheńskie PTTK. Impreza była zaplanowana na 2-5 lipca, jednak gdy się okazało, że na wyprawę pojedziemy tylko w 3 osobowym składzie, padła propozycja by trasę pokonać w 3 dni. Pierwszego dnia mieliśmy jechać z sakwami do Podlesic (około 100 km), drugiego dnia już bez bagażu pojechać do Częstochowy i wrócić do Podlesic (110-115 km) i trzeciego dnia wrócić do domu. Jakoś tydzień przed wyprawą okazało się, że na wyjazd zostało już nas tylko dwóch, zgłosiła się co prawda jeszcze jakaś kobieta ale z dwoma facetami nie chciała jechać. Przygotowałem się więc na wyjazd, a tu nagle dzień przed wyjazdem nieszczęście, mój znajomy nie da rady w piątek ze mną ruszyć na wyprawę:(, pojawiła się alternatywa w postaci wyjazdu z inną grupą w dniach 7-10 lipca, ale w środku tygodnia nie bardzo mogłem, więc koniec końców postanowiłem jednak jechać w zaplanowanym terminie.

Skoro jechałem sam, to mogłem swobodnie planować trasę, postanowiłem więc, że pierwszego dnia dojadę możliwie najkrótszą i najłatwiejszą drogą do samej Częstochowy, a potem poświęcę dwa dni na powrót już przez serce Jury. Około 7 rano ruszyłem na trasę, pierwsze kilometry doskonale znanymi mi drogami pokonywałem dość szybko. Jechałem przez Ruszczę, Dojazdów, Luborzycę i Wilków do Słomnik, już pierwsze niewielkie jeszcze podjazdy pokazały mi, że łatwo nie będzie i że będę musiał zaprzyjaźnić się z miękkimi przełożeniami. W Słomnikach zrobiłem postój na kilka fotek i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej. Postanowiłem bocznymi drogami dostać się do Miechowa, moja trasa miała zawierać dwa odcinki szutrowe i całkiem sporo niewysokich ale dość stromych górek. Pierwszy odcinek szutrowy okazał się asfaltem, więc pokonałem go bez problemu, ale kolejny odcinek był już szutrowy i strasznie nierówny, niestety na tym odcinku (chyba) przydarzyło mi się nieprzyjemne zdarzenie, zgubiłem statyw do aparatu, który miałem przytroczony do sakwy. Chwilę zastanawiałem się czy nie wrócić i go nie szukać, ale stwierdziłem, że mógł mi spać też wcześniej i nie jestem pewnym czy to było na tym szutrze, a tu droga do Częstochowy daleka, więc odżałowałem stratę i po prostu pojechałem dalej. Około godziny 10 odpoczywałem sobie na rynku w Miechowie, wcześniej zakupiłem sobie jeszcze mapę Wyżyny Miechowskiej, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.

Do Miechowa trochę sobie drogę skróciłem, ale teraz postanowiłem realizować trasę zaplanowaną przez PTTK. Pojechałem, więc najpierw do Charsznicy, a potem ruszyłem na Żarnowiec, na tym odcinku jechałem wybitnie z wiatrem, do tego teren nie był specjalnie trudny, więc dość szybko pokonałem kolejne 17 kilometrów i dojechałem do Żarnowca. Tam zatrzymałem się pod mini kopcem Kościuszki. Gdy tak sobie samotnie jechałem, to miałem sporo czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że zaplanowana przeze mnie turystyczna droga powrotna omija zamek w Smoleniu, wpadłem więc na pomysł, że zaliczę go teraz. Oznaczało to co prawda zmianę zaplanowanej trasy, ale postanowiłem pomysł zrealizować. Najkrótsza droga na Smoleń prowadziła przez las w miejscowości Udórz, co więcej w tym lesie znajdowały się ruiny zamku Udórz z XIV/XV wieku, a pod tym zamkiem jeszcze nigdy nie byłem, więc mimo spodziewanych trudności w postaci niepewnej drogi i sporych przewyższeń postanowiłem jechać.

Droga pod górę do lasu nie była specjalnie ciężka, co więcej w lesie znajdowała się szeroka, solidnie ubita droga, którą bez przeszkód dotarłem pod wzgórze na którym znajdowały się ruiny. Samo podejście okazało się mega strome, więc zostawiłem rower i poszedłem zwiedzać. Z zamku - strażnicy pozostały tylko kawałki murów, ale miejsce w którym zamek się znajdował jest naprawdę malownicze. Następnie dalej kontynuowałem jazdę w kierunku zamku Smoleń, przez las przejechałem bez problemu, ale za lasem pojawiły się poważne podjazdy. Najcięższy okazał się podjazd z Kąpieli Wielkich do Kapionek, asfalt był beznadziejny, do tego stromizna spora i coraz mocniej zaczęło dogrzewać. Potem nastąpił zjazd do drogi 794, ale później pod zamek Smoleń znów musiałem się wspinać, w rezultacie pod zamek dojechałem mocno zmęczony. Sam zamek doczekał się w ostatnich latach gruntownej odnowy, gdy byłem tu z żoną w 2011 to była to kompletna ruina, gdy pojawiałem się tu później, to trwały prace, teraz prace są już praktycznie na ukończenia, a na zamku dużo się zmieniło. Odbudowano część murów, powstał piękny taras widokowy na odbudowanej wieży, zamek naprawdę warto odwiedzić, tym bardziej, że prace chyba jeszcze nie zostały ukończone i nikt na razie jeszcze wpadł na pomysł pobierania opłat za wstęp na zamek.

Z Smolenia zjechałem sobie do Pilicy, gdzie zrobiłem przerwę obiadową połączoną z dłuższym odpoczynkiem. Jednak w końcu musiałem ruszyć, grzało już niemiłosiernie a ja pokonałem dopiero 90 km (w wersji optymistycznej miałem przejechać 150 km). Za Pilicą podjechałem pod cmentarz wojenny w Biskupicach, a potem odbiłem na Żerkowice, Skarżyce, a następnie na Morsko i Włodowice. Drogi te już znałem z przejazdu w 2013 r., ale ilość podjazdów jednak mnie mocno zaskoczyła. Do Włodowic dojechał bardzo mocno zmęczony i znów musiałem sobie dłużej odpocząć. Po przerwie przejechałem przez Włodowską Górę, koło cmentarza wojennego w Kotowicach i dojechałem do drogi na Żarki. Do Żarek miałem kilka odcinków zjazdów, ale solidne podjazdy też mi po drodze wyskoczyły. Tuż przez Żarkami zatrzymałem się jeszcze pod ruinami kościoła św. Stanisława, w tym miejscu ścierają się ze sobą również dwie jurajskie płyty w rezultacie czego postała piękna platforma widokowa. Dalej już był tylko zjazd do Żarek, gdzie na rynku zrobiłem zrobiłem sobie przerwę na lody - na liczniku w tym miejscu miałem 122 km.

Przede mną pozostawała jeszcze jedna spora trudność, a mianowicie podjazd do Biskupic koło Olsztyna. Podjazd w zasadzie zaczyna się już w Żarkach, droga od razu pnie się do góry. Nigdzie nie ma dużej stromizny, ale w zasadzie cały czas trzeba kręcić pod górę, jest co prawda kilka krótszych zjazdów, ale po nich zawsze następuje kolejny podjazd. Na ostatniej prostej przed Biskupicami, na kilku procentowym podjeździe prowadzący otwartym terenem po kiepskim asfalcie o mały nie umarłem. Potem na szczęście nastąpił zjazd do Olsztyna, gdzie musiałem się zatrzymać. Było gorąco jak na patelni, ja wypiłem już tak dużo, że nie bardzo mogłem więcej, moją formę poprawiła woda z fontanny na rynku, dzięki której trochę się ochłodziłem. Z Olsztyna do pozostawało mniej niż 20 km, po przerwie wsiadłem więc na rower i ruszyłem w kierunku Częstochowy drogą DK46, kawałek musiałem przejechać ruchliwą szosą, ale potem zjechałem na ścieżkę rowerową, którą dotarłem do znaku Częstochowa, zrobiłem szybką fotkę i przez strefę przemysłową ruszyłem do centrum.

Około 18:30 zaparkowałem rower na Starym Rynku pod znakiem oznaczającym początek lub koniec pieszego szlaku Orlich Gniazd, jeszcze tylko przejazd Alejami NMP i po kilku minutach byłem u stóp Jasnej Góry. Na deptaku pod klasztor pusto, sezon pielgrzymkowy jeszcze się nie rozpoczął, zrobiłem więc szybką fotkę, chwilę sobie dychnąłem i ruszyłem na poszukiwanie noclegu.
Pierwszy mój typ to Schronisku Młodzieżowe na ulicy Jasnogórskiej, dojechałem na miejsce, wchodzę przez drzwi z napisem internat, ale w środku nikogo nie ma. Próbuję dzwonić na numer podany na stronie www, ale jakby był wyłączony. Opuszczam więc internet i dzwonie na camping Oleńka na którym nocowałem z PTTK, ale tam brak wolnych miejsc:(. Postanawiam sprawdzić w Domu Pielgrzyma jadę pod Jasną Górę, patrzę a tu napis "Hale noclegowe - recepcja", postanawiam sprawdzić i po chwili mam już nocleg na dziś.
Myję się, przebieram i idę najpierw na Jasną Górę, a potem do sklepu na zakupy - na szczęście Żabka jeszcze czynna (jest już prawie 21:00). Wracam do pokoju, okazuje się, że nikogo mi nie dokwaterowano i sam sobie śpię w 5-osobowym pokoju.

Pierwszy dzień wyprawy okazał się strasznie trudny, długi dystans i upał dały mi ostro w kość. Etap miał charakter wybitnie tranzytowy, ale wprowadzony przeze mnie fragment zwiedzania wydłużył i mocno utrudnił mi trasę. W rezultacie do Częstochowy przyjechałem później niż zakładem i do tego mega zmęczony. Ostatecznie na liczniku zanotowałem niecałe 160 km, ale wyłączyłem go w Pilicy, gdy szukałem miejsca na zjedzenie obiadu i potem pod schroniskiem na Jasnogórskiej, gdy myślałem, że tu będę nocował. Przejechałem, więc pewnie jakieś 162-163 km - to bardzo dużo jak na podróż z sakwami, rok temu podobny dystans pokonałem do Sandomierza, ale wtedy na lekko i po płaskim terenie.

Mapa i galeria

Wiedeń: Kahlenberg, Schonbrunn

Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano:30.07.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 33.67 km
  • Teren: 4.00 km
  • Czas: 02:13
  • VAVG 15.19 km/h
  • VMAX 50.57 km/h
  • Temp.: 35.0 °C
  • Podjazdy: 564 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Celem wyprawy do Wiednia, pod hasłem "Rowerowa Husaria" było zdobycie wzgórza Kahlenberg na przedmieściach miasta. To właśnie to wzgórze, wraz z całą armią sforsował w 1683 roku Jan III Sobieski i z niego runął na armię turecką oblegającą Wiedeń. Bitwa ta przeszła do historii jako "Odsiecz Wiedeńska", która uratowała całą chrześcijańską Europę przed najazdem tureckim.

Z hostelu pojechaliśmy brzegiem Dunaju - tak prowadził nas GPS, dojechaliśmy praktycznie do Klosterneuburga, gdzie znaleźliśmy znak na Kahlenberg - jak się potem okazało była to droga trochę na około. Zaraz za znakiem droga zaczyna się piąć pod górę, po chwili nawierzchnia przechodzi w bruk - już widać, że łatwo nie będzie.

Startujemy z wysokości 175 m npm, a mój GPS twierdzi, że na szczycie będzie aż 500 metrów, całe szczęście, że jedziemy na lekko, sakwy zostały w hostelu. Na pierwszy atak pod górę decyduję się Krzysiek, ciśnie mocniej i za nim zostaję tylko ja, Grzesiek i Wojtek. Potem lekko przyspiesza Grzesiek, Wojtek odpuszcza, Krzysiek lekko zostaje, ale po chwili dochodzi. Na 2,5 km przed metą, ja decyduję się na atak, mocno przyspieszam na kolejnej serpentynie, zyskuję parę metrów, ale potem tracę parę. Grzesiek dochodzi mnie dość szybko, Krzysiek też powoli się zbliża. Na krótkim odpoczynku decyduję się na jeszcze jeden atak, cisnę mocno, odjeżdżam dojeżdżam do krótkiego w miarę płaskiego odcinka i cisnę jeszcze mocniej. Tracę z oczu pogoń, znowu zaczyna być stromo, jadę w miarę równym tempem, po chwili za moimi plecami pojawia się Grzesiek, zbliża się ale powoli. Dojeżdżam do skrzyżowania z drogą na Leopoldsberg - tam też jest kościołek, widoczny od dołu - to jego mylnie wzięliśmy za kościół na Kahlenbergu. Skręcam w prawo i jadę po kolejnych serpentynach. Po kilkuset metrach dojeżdżam do wypłaszczenia, jest duży parking i dwie drogi. Pierwotnie jadę w stronę złej, ale szybko wykręcam gdzie trzeba, na drugiej stronie parkingu jest już Grzesiek, ale i ja jestem już na mecie. Za parkingiem już praktycznie płasko, wjeżdżam na plac pod kościołem robię fotkę i jadę na taras widokowy. Zatrzymuję się i po chwili dojeżdża Grzesiek, po mniej więcej 2 minutach jest też Krzysiek. Robimy wspólną fotkę, po paru minutach dojeżdżają pozostali.

Podjazd jest ciężki, ma 4,6 km i 308 metrów przewyższenia, średnio 6,2%, na szczycie mamy 465 m npm, więc różnica wzniesień wynosi 290 metrów. Na pokonanie podjazdu potrzebowałem 24:25, średnia 11,2 km/h - to chyba będzie pierwszy zagraniczny podjazd w mojej bazie podjazdów (chociaż nie mam już podjazd na Przełęcz nad Tokarnią na Słowacji).

Na szczycie robimy dłuższą przerwę na odpoczynek i sesję fotograficzną, Krzysiek opowiada nam o bitwie z 1683 roku, pokazuję z tarasu widokowego rozmieszczenie wojsk i pokrótce opowiada o przebiegu bitwy i jej konsekwencjach. Po sesji zjeżdżamy w dół inną zdecydowanie krótszą drogą, docieramy do Wiednia, jednak podjazd tą drogą był faktycznie bardziej stromy, choć bez bruku - 3,6 km; 275 metrów przewyższenia, średnio 7,2%. Za wskazaniami GPS docieramy pod hostel, droga ze szczytu jest o połowę krótsza niż droga na szczyt.

Zabieramy bagaże i decydujemy, że jedziemy jeszcze pod Pałac Schönbrunn. Po drodze jeszcze obiad w McDonaldzie i ścieżkami rowerowymi przedzieramy się przez Wiedeń. Do pokonania jakieś 8 km, czas potrzebny na pokonanie dystansu po ścieżkach, dużo za duży. Ścieżki są praktycznie wszędzie, ale jest na nich dużo świateł, co jakiś czas ścieżka rowerowa zmienia stronę jezdni i znowu trzeba stać na światłach. Powoli docieramy pod pałac, zwiedzamy to co można zwiedzić za darmo, a jest tego całkiem sporo. Bardzo ciekawy jest szczególnie widok z bramy (łuku) - obecnie restauracji, znajdującej się na wzgórzu za pięknymi pałacowymi ogrodami. Poświęcam nawet 3 Euro, żeby wyjść na platformę widokową na szczycie, widać cały Wiedeń oraz Kahlenberg i Leopoldsberg.

O godzinie 16:00 podjeżdża po nas bus, pakujemy rowery i jedzie do domu. Tuż przed 22 jestem w Łapczycy - to już niestety koniec wyprawy.

Wyprawa do Wiednia była bardzo ciekawa, najdłuższa (kilometrowo) z moich dotychczasowych wyjazdów. Trudny był w zasadzie tylko pierwszy - polski dzień. Drugi na Słowacji też jeszcze dość ciężki, potem już łatwo i w zasadzie po płaskim, a na koniec tylko najcięższy na wycieczce podjazd pod Kahlenberg. Poza ostatnimi dwoma dniami, każdy odcinek miał ponad 100 km, poza drugim dniem wyprawy, było bardzo ciepło i słonecznie, a od 3 dnia wręcz upalnie. To właśnie chyba ten upał był naszym największym przeciwnikiem, ale chyba można powiedzieć, że i z tym jakoś sobie poradziliśmy. Ja osobiście uważam, że lepiej że był upał, niż jakby miało padać. Wyprawę oceniam jako super udaną, w sumie nie kosztowała ona znowu tak wiele, mimo iż przecież przez 5 dni płaciliśmy w euro. Jako bardzo drogie oceniam jedynie noclegi na Słowacji, przy standardzie jaki oferowały były moim zdaniem zdecydowanie za drogie. W Polsce takie noclegi można znaleźć już za 20-30 zł, a nie tak jak na Słowacji za 10-14 euro. Reszta kosztów do przeżycia:)

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 5

Niedziela, 28 lipca 2013 | dodano:28.07.2013 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 79.73 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 04:01
  • VAVG 19.85 km/h
  • VMAX 35.81 km/h
  • Temp.: 35.0 °C
  • Podjazdy: 271 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Mając już doświadczenie z dni poprzednich wyjeżdżamy o 6:30, żeby zdążyć przed największym skwarem. Z hostelu przez starówkę dojeżdżamy pod zamek i wbijamy się na ścieżkę rowerową po jakiś 2 km przejeżdżamy przez most most i przekraczamy Dunaj. Za rzeką znaki szlaku są już widoczne, podążamy w kierunku Austrii, mijamy ciekawy bunkier i po chwili jesteśmy już na granicy. Jest ładny zabytkowy słup graniczny i przy którym robimy fotki i mkniemy dalej ścieżką rowerową Donauweg już przez ojczyznę Mozarta.

W pewnym momencie na chwilę opuszczamy ścieżkę i przejeżdżamy przez bardzo ładne miasteczko Hainburg nad Dunajem, jest zamek na wzgórzu mury miejskie i bramy z obu stron miasteczka. W przydrożnej restauracji uzupełniamy płyny w bidonach, znowu przekraczamy Dunaj i teraz już sztywno jedziemy po szlaku. Sama droga Donauweg, nie jest moim zdaniem specjalnie ciekawa, jedzie się po wale, po obu stronach drzewa, Dunaju raczej nie widać. Jakoś nawierzchni szutrowo-asfaltowa, od czasu do czasu są przystanki na których stoją tablice informujące o ciekawych miejscach w pobliżu. Zwykle przy takich przystankach możliwy jest też zjazd ze szlaku do pobliskich miejscowości.

W pewnym momencie, już dość blisko Wiednia, gubimy szlak, a w zasadzie ja go gubię. Zatrzymaliśmy się do jakąś karczmą, poczekałem na jadących z tyłu i zapytałem ich czy chcą kupić jakieś napoje - bo sklepy w Austrii w niedziele są nieczynne i tylko w takich miejscach da się coś kupić - nie chcieli, więc jadę dalej prosto po wale o coś zaczyna mi nie pasować. Ścieżka staję się jakby bardziej zarośnięta, dojeżdżamy do pewnego momentu i stwierdzamy, że zjechaliśmy ze szlaku, chyba przy tej karczmie było jakieś odbicie. Widzę na moim GPS możliwość powrotu na szlak, ale znaki przy ścieżce na której jesteśmy pokazują kierunek przeciwny, robimy błąd i jedziemy za znakami. Wjeżdżamy w las, jedziemy szeroką drogą, ale chyba w niewłaściwym kierunku, w końcu zatrzymujemy jakiś miejscowych rowerzystów, którzy informują nas, że jednak musimy wrócić na szlak wzdłuż Dunaju. Miła Pani nawet podprowadza nas na właściwą ścieżkę, wracamy na szlak, ale dokładamy kilka kilometrów.

Szlakiem dojeżdżamy do Wiednia, ale co centrum i naszego hostelu jeszcze daleko. Musimy przejechać w zasadzie przez całe miasto. Posiłkując się na zmianę moim i Wojtka GPSem jakoś dajemy radę i około 12:05 jesteśmy pod hostelem i całe szczęście bo jest już bardzo gorąco.

Wychodzimy na chwilę koło 15, żeby coś zjeść, udaję się McDonaldzie, który jako jeden z nielicznych lokali jest czynny w niedzielę o tej porze. Zwiedzanie starówki odkładamy na wieczór, wychodzimy o 19:00, robimy ciekawy spacer, fotografujemy zabytki i koło 21 wracamy do hostelu. Tym razem mamy nocleg wysokiej klasy, pokoje 3 osobowe z łazienką, w miarę zacienione więc nie nagrzały się tak bardzo i w nocy da się spać.

Cel wycieczki w zasadzie osiągnięty, po 5 dniach jazdy i przejechaniu prawie 510 km (Łapczyca - Wiedeń), jesteśmy w Wiedniu, choć jak się dowiaduję na drugi dzień, właściwy cel wyprawy osiągniemy dopiero jutro.


Etap: Bratyslava - Wien

Cała trasa: Łapczyca - Wien 509,97 km, czas 23:22:32

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 4

Sobota, 27 lipca 2013 | dodano:27.07.2013 Kategoria Po płaskim, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 105.56 km
  • Czas: 04:25
  • VAVG 23.90 km/h
  • VMAX 38.88 km/h
  • Temp.: 35.0 °C
  • Podjazdy: 248 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Nové Mesto nad Váhom - Bratislava

Z Novégo Mesta wyjeżdżamy kilka minut po 7 rano, jest słonecznie ale jeszcze nie gorąco, jest sobota i ruch samochodowy wyraźnie mniejszy. Pierwsze kilometry pokonujemy bardzo szybko w tempie 29-30 km/h. W Piestianach postój w Lidlu, potem pędzimy aż do miejscowości Bucany (42 km) znowu krótki postój i jedziemy dalej, cały czas gonimy Krzyśka i Bartka, którzy nie stanęli na pierwszym postoju, ale jakoś nie możemy ich dojść. Na 52 km stajemy na dłużej w Trnavie, jesteśmy już komplecie robimy zakupy i chwilę odpoczywamy, jest jeszcze przed 10 a już robi się mega gorąco. Po przerwie jedziemy dalej, po 10 km krótki postój w Kaplnie, gdzie strasznie żałuje nas właścicielka restauracji, daję nam nawet mapę i pokazuję alternatywną drogę skrajem lasu, ale mimo wszystko decydujemy się jechać najkrótszą drogą. Koło 12 jesteśmy w dużym mieście Senec, robimy przerwę na obiad i po obiedzie odpoczywamy w cieniu jeszcze przez dłuższy czas. W słońcu jest mega gorąco, ale cóż trzeba jechać dalej, do Bratysławy już stosunkowo nie daleko.

Droga 61 w zasadzie omija większość miejscowości bokiem stajemy gdzieś pod drzewem, a potem dopiero pod wiaduktem autostradowym już na obrzeżach Bratysławy. Ostatnie kilka kilometrów pokonujemy już wszyscy razem, najpierw wielopasmówką a potem przez miasto. Tym razem GPS Wojtka doprowadza nas idealnie pod sam hostel w centrum Bratysławy. Lokujemy się w 8 osobowym pokoju z piętrowymi łóżkami, w pokoju jest strasznie gorąco. Wieczorem idziemy zwiedzać Bratysławę, wszyscy robimy spacer po starówce, a ja dodatkowo decyduję się jeszcze podejść na wzgórze do zamku. Widoki ze wzgórza piękne, sam zamek też jest niczego sobie. Po zejściu spotykam resztę grupy nad Dunajem i razem wracamy do hostelu. Ta noc była dla mnie ciężka, było strasznie gorąco i raczej się nie wyspałem:(

Etap do Bratysławy terenowo łatwy, ale upał był straszny i to w zasadzie od samego rana, całe szczęście, że do południa przejechaliśmy 80 km, bo inaczej mogłoby być ciężko dojechać na miejsce.

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 3

Piątek, 26 lipca 2013 | dodano:26.07.2013 Kategoria Po płaskim, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 106.98 km
  • Czas: 04:36
  • VAVG 23.26 km/h
  • VMAX 45.78 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 423 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Žilina - Nové Mesto nad Váhom

Z Žiliny mieliśmy wyjechać na drogę 507 po drugiej stronie rzeki Vah, ale GPS Wojtka wyprowadza nas w pobliże drogi krajowej, więc decydujemy się nią jechać. Na początku olbrzymi ruch, ale po chwili droga dzieli się na krajową 18 i autostradę D3, więc ruch na krajówce maleje. Droga ma pobocze więc jedziemy bez problemów, na następnym postoju decydujemy, że nie będziemy próbowali przekraczać rzeki tylko będziemy trzymać się krajówki, jedziemy więc najpierw drogą nr 18 a poźniej od Bytcy drogą 61. Jedziemy szybko bez większych odpoczynków i po przejechaniu 45 kilometrów dojeżdżamy do Povazskiej Bytricy. Tu robimy najpierw postój w cieniu pod kościołem a potem zakupy w Lidlu. Dziś słońce grzeje na całego, decydujemy się jechać szybko i zrobić jak najwięcej kilometrów przed obiadem, szczególnie że do tej pory tak dobrze mam szło.

Pędzimy krajową 61 bez większych postojów, zatrzymujemy się Ilavie, potem przejeżdżamy przez Dubnicę na Vahom i dojeżdżamy do granic Trencina, tu krótki postój i po chwili wjeżdżamy już boczną drogą do miasta. Przerwa na obiad, na licznikach mamy już ponad 80 km, jest godzina 13:00 i piekielnie grzeje. Oglądamy rynek i robimy fotki górującego nad miastem zamku. Po obiedzie z trudem wsiadamy na rower, pedałujemy dość dobrym tempem, przez nieciekawe tereny w koło albo jakieś strefy przemysłowe, albo kompletne pustkowia, droga omija w zasadzie wszystkie miejscowości. Efektem takiego stanu rzeczy jest dość ciekawy postój w tunelu przejścia dla pieszych pod torami kolejowymi, gdzie choć na chwilę możemy schować się przed słońcem. Dalej jedziemy już bez przerwy aż do miejscowości Nové Mesto nad Váhom, gdzie według planu mamy nocować. Jest co prawda dopiero godzina 16:00 i pada nawet pomysł czy jeszcze nie pojechać dalej, ale pogoda dała wszystkim w kość, na licznikach już 106 km, więc decydujemy się jednak zakończyć dzisiejszy etap. Znajdujemy nocleg w Hotelu Javorina, obiekt jakby z poprzedniej epoki, ale za to cena trochę niższa niż wczoraj. Wieczorem jeszcze spacer po ładnym rynku Novégo Mesta i czas na spanie, decydujemy że w związku z upalną pogodą jutro startujemy już o godzinie 7:00.

Etap pod względem ukształtowania terenu był łatwy, ale bardzo wysoka temperatura skutecznie go utrudniła i mnie przynajmniej pokonanie tego dystansu kosztowało sporo sił.

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 2

Czwartek, 25 lipca 2013 | dodano:26.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 113.91 km
  • Czas: 04:59
  • VAVG 22.86 km/h
  • VMAX 59.00 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 720 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Chochołów - Žylina

Drugi dzień wyprawy rozpoczęliśmy o godzinie 8:00 od postoju pod sklepem w Chochołowie - ostatnia szansa na zakupy za złotówki. Po przerwie przejechaliśmy przez Chochołów i skręciliśmy w prawo na Suchą Horę, krótki ale dość stromy podjazd i jesteśmy już na Słowacji. Od granicy jedziemy głównie w dół, więc idzie szybko. Pierwszy postój w Trstenie, gdzie rozprawiamy gdzie jechać dalej. Po kolejnych 10 km dojeżdżamy do miejscowości Tvadosin i zaczynamy jechać wzdłuż Orava. Kolejny postój pod pięknie usytuowanym na skale zamkiem Orawskim - tu stoimy dłużej, jemy drugie śniadanie. Ja wychodzę na górę pod bramę zamku, wstęp jest płatny i kosztuję 6 euro, nie ma czasu na zwiedzanie. Dalej jedziemy drogą krajową 59, ruch jest duży ale na szczęście droga ma pobocze po którym możemy się swobodnie poruszać. Po przejechaniu 55 km dojeżdżamy do Dolnego Kubina, to znowu dłuższy postój odpoczywamy na ładnym rynku.

Po wczorajszym bardzo gorącym dniu, dziś jest wyraźnie chłodniej, niebo jest zachmurzone, ale na razie nie ma jeszcze zagrożenia deszczem. Po przerwie jedziemy dalej, nadal krajówką choć tym razem z numerem 70, tak dojeżdżamy do Parnicy (66 km), gdzie odbijamy w prawo na drogę 583 prowadzącą wokół Małej Fatry przez park narodowy. Od razu ostro pod górę, ale po chwili zjazd i dalszy podjazd choć tym razem dość łagodny. W parku narodowym doświadczamy też dziwnego zjawiska, wydaje się, że droga prowadzi w dół, podczas gdy w pedałach czuć że jedziemy pod górę. Mój GPS potwierdza, że jest ciągle pod górę. Jadę pierwszy z prędkością 19-20 km poszczególni członkowie wyprawy odpadają od peletonu i Zazrivie na 76 km mam za sobą już tylko Grześka i Wojtka. Robimy postój i czekamy na resztę, chowamy się na przystanku autobusowym bo coś zaczyna kropić. Po dojechaniu reszty grupy decydujemy, że jedziemy dalej i miejsca na obiad poszukamy dopiero za górą. Po skręcie o 90 stopni dopiero zaczyna się robić stromo na kolejnych 3,6 km pokonujemy 175 metrów różnicy wysokości, a sama końcówka przed kulminacją asfaltu na wysokości 759 m npm jest piekielnie stroma, znak pokazuje 12% ale nie wiem czy miejscami nie było więcej. Na szczycie jesteśmy tylko we dwójkę ja i Grzesiek, ubieramy kurtki bo wyraźnie zaczyna padać. Kolejne kilometry pędzimy z dużą prędkością w dół, zatrzymujemy się dopiero Terchowej, pada już na całego, dojeżdża reszta peletonu i robimy postój na obiad.

Po przerwie obiadowej jedziemy dalej, na szczęście padać przestało, dalej jedziemy szybko, droga ma wyraźną tendencje w dół, wyjeżdżamy z parku narodowego i drogą 583 mkniemy do Žyliny. Dość nieoczekiwanie mam kłopoty z przerzutką tylną, biegi same przeskakują i nie chcą się zmieniać jak należy. Wrzucam na jeden trybik na którym nie kłopotów i przerzucam tylko przerzutką przednią. Dopiero jak zatrzymujemy się na stacji benzynowej przez samym miastem to robię lekką regulacje i po chwili wszystko gra, ciekawe dlaczego tak jakoś dziwnie mi się przerzutka rozregulowała.

Po kolejnych kilku kilometrach dojeżdżamy do Žyliny, to duże miasto nie mamy tu klepniętego noclegu, Krzysiek mam parę adresów, jedziemy do dużego motelu, ale miejsc nie ma. Babka w recepcji podaję inny adres, kawałek wracamy i znajdujemy nocleg, co prawda nie specjalnie tani (14 euro) ale w miarę przyzwoity. Wieczorem jeszcze zakupy w pobliskim sklepie i tak kończymy drugi dzień wyprawy. Znowu nie był łatwy etap, przewyższeń co prawda mniej niż wczoraj, było też dużo odcinków w dół, ale podjazd wokół Małej Fatry dał nam mocno w kość.

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 1

Środa, 24 lipca 2013 | dodano:24.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 103.74 km
  • Czas: 05:18
  • VAVG 19.57 km/h
  • VMAX 51.95 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 1078 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Łapczyca - Chochołów

Rowerowa Wyprawa do Wiednia pod hasłem "Rowerowa Husaria" miała wystartować o godzinie 8:00 rano spod Gimnazjum w Niepołomicach. Ja chciałem po drodze odwiedzić jeszcze kilka cmentarzy wojennych, więc postanowiłem wyjechać wcześniej o godzinie 7:00, zwiedzić cmentarze i spotkać się z grupą dopiero w Rabce.

Wstałem o 6:00 i mniej więcej o 6:55 wyjechałem z Łapczycy drogą w kierunku Gdowa, niestety nie była to droga przyjemna, ruch był duży i jechało dużo tirów. Na szczęście po przejechaniu mniej więcej 14 km, skręciłem w boczną drogę i po przejechaniu przez Gdów skręciłem na Stadniki. Droga do Dobczyc przez Stadniki już spokojna i o godzinie 8:00 po przejechaniu mniej więcej 23 km dojechałem do drogi 964 na Kasinę Wielką. Na początek miałem lekki zjazd do Czasławia, gdzie niestety miałem nieprzyjemną sytuację, jakaś baba jadąca z przeciwka białym Fiatem Panda zaczęła wyprzedzać dwa wolniej jadące samochody w ogóle nie przejmując się tym, że ja jadę. Dodam tylko, że wyprzedzała na podwójnej ciągłej i na przejściu dla pieszych, ja nie bardzo miałem gdzie zjechać bo był wysoki krawężnik, baba przemknęła obok mnie moim pasem z dużą prędkością. Trochę się zdenerwowałem, ale cóż jadę dalej, powoli też zacząłem piąć się do góry.

Po przejechaniu mniej więcej 33 km dojechałem do Wiśniowej, na końcu tej miejscowości tuż przy drodze trafiłem na pierwszy cmentarz wojenny oznaczony numerem 374. Cmentarz zlokalizowany został przy istniejącej wcześniej kapliczce, jest niewielki i trochę zaniedbany. W Wiśniowej miałem oglądnąć jeszcze cmentarz oznaczony nr 373, jednak ten cmentarz znajduję się w lesie, nie ma do niego drogi dojazdowej na dodatek jest na zboczu wzgórza. Od rana nie jechało mi się jakoś nadzwyczajnie dobrze, miałem ciężki (15 kg) bagaż, więc postanowiłem nie pętać się po krzakach z rowerem i odpuściłem ten cmentarz. Po krótkim odpoczynku ruszyłem, więc już pod wyraźną górę w stronę Wierzbanowej.

Przede mną były dwie przełęcze: Wierzbanowska 502 m npm i kawałek dalej Wielkiej Drogi 562 m npm. Podjazd ciężki, pierwszy odcinek kończy się na Przełęczy Wierzbanowskiej na skrzyżowaniu z drogą na Szczyrzyc, jednak góra dalej nie odpuszcza. Po kolejnych kilkuset metrach wyjeżdżamy na wypłaszczenie z pięknymi widokami, ale to jeszcze nie koniec drogi pod górę. Po lekkim zjeździe znów jedziemy pod górę osiągając Przełęcz Wielkiej Drogi, ale to jednak jeszcze nie koniec górki, jest jeszcze kawałek pod górę, na wysokość 579 m npm przy Karczmie Zbójeckiej podjazd ostatecznie się kończy. Licząc od Wiśniowej podjazd ma prawie 6 km i 230 metrów przewyższenia, ale tak naprawdę pod górę jedziemy już znacznie wcześniej. Dalej już znacznie przyjemniej zjeżdżamy sobie do Kasiny Wielkiej.

Kasinie miałem oglądać kolejny cmentarz wojenny, niestety oznaczało to kolejny podjazd i to nie po trasie wyprawy. Skręciłem w lewo i rozpocząłem podjazd pod stację kolejową i wyciąg narciarski - prawie 70 metrów pod górę na dystansie około 900 metrów. Na szczycie ładna stacja kolejowa Karpackiej Linii Transwersalnej wybudowanej już 1884 r. Warto wspomnieć, że dzięki dobrze rozwiniętej linii kolejowej udało się Austro-Węgrom wyprowadzić skuteczną operację Łapanowsko-Limanowską w 1914 roku i odblokować Twierdzę Kraków. Obejrzałem cmentarz wojenny nr 364 i po krótkiej przerwie zjechałem ponownie w dół do Kasiny i znów musiałem podjeżdżać w kierunku Mszany Dolnej (1,4 km i 71 metrów w pionie). Potem zjazd do drogi krajowej nr 28 i zjazd krajówką do Mszany Dolnej.

W Mszanie oglądam kolejny cmentarz wojenny zlokalizowany na cmentarzu komunalnym oznaczony nr 363. Po przerwie i sesji na cmentarzu ruszam dalej do Rabki Zdrój drogą 28. Raba Niżna i kolejne przysiółki Rabki, droga ciężka pagórkowata ciągle w górę i dół, do tego remont na pewnym odcinku drogi i coraz wyższa temperatura. Mniej więcej o 11:05 już mocno zmęczony przyjeżdżam do centrum Rabki, jadę od razu na cmentarz (niestety stromo pod górę) w poszukiwaniu kwatery wojennej, fotografuję cmentarz i wracam do centrum pod św. Mikołaja, siadam w cieniu i wysyłam SMS do Krzyśka. W Rabce remontują dworzec - w 2014 roku ma być nowy piękny dworzec kolejowy, ale jak na razie dewastują akurat rozbierali dach.

Ponieważ odpuściłem poszukiwanie cmentarza nr 373 w Wiśniowej, to przejechałem do Rabki dużo wcześniej niż myślałem już około 11:20 obejrzałem cmentarz i czekałem. Ponieważ okazało się grupa jest jeszcze daleko, więc po odpoczynku zrobiłem zakupy i postanowiłem jechać jeszcze do Parku Zdrojowego, okazało się że park jest koło cmentarza więc znów musiałem jechać pod górę. W parku odpocząłem zjadłem loda i czekałem. Mniej więcej koło 12:15 dostałem SMS od Krzyśka, że są w Mszanie, wiedziałem że to ciężki odcinek i że zanim dojadą do Rabki jeszcze trochę czasu minie. Wróciłem pod Mikołaja i czekam, akurat przyszła mniej więcej 10 osobowa grupa piechurów, których widziałem już wcześniej jak jechałem do Rabki. Z rozmowy z przewodnikiem dowiedziałem się, że grupa młodych turystów właśnie skończyła przemierzać tzw. Mały Szlak Beskidzki z Bielska Białej do Rabki i przeszła mniej więcej 150 km. Około godziny 13:30 dojechała moja grupa:) Na początek postanowiliśmy zjeść obiad i oczywiście odpocząć.

Na dalszą trasę ruszyliśmy dopiero około godziny 15:00 w stronę Raby Wyżnej. Pierwsze kilometry w miarę łatwe choć już lekko pod górkę. Poważny podjazd zaczął się w Pieniążkowicach przed mami czekała Przełęcz Pieniążkowicka - 709 m npm. Podjazd dość ciężki choć moim zdaniem łatwiejszy niż góra zaczynająca się w Wiśniowej. Zasadniczy podjazd na przełęcz to jakieś 5,2 km i 179 metrów przewyższenia, na górę wyjechałem pierwszy, prawie przez cały czas miałem za plecami Grześka, ale jakoś musiał stanąć przed szczytem gdyż na szczycie za mną pojawił się Krzysiek, potem Wojtek. Na przełęczy zaczekaliśmy na wszystkich i rozpoczęliśmy szalony zjazd w stronę Czarnego Dunajca. Po zjeździe wyjechaliśmy na równinę, w koło łąki, przed nami jak na dłoni Tatry. Jechałem z przodu wraz z Wojtkiem, który narzucił bardzo mocne tempo i tak dojechaliśmy sobie do Czarnego Dunajca, gdzie poczekaliśmy na resztę grupy. Po paru minutach dojechali pozostali uczestnicy, zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę i już tempem dość wolnym pokonaliśmy ostatnie 9 km do Chochołowa, gdzie zaplanowany był pierwszy nocleg - kwatera fajna i tania:)

Pierwszy dzień był dość ciężki, samotnie pokonałem prawie 70 km, w sumie przejechaliśmy przeszło 103 km i aż 1078 m przewyższenia, do tego jeszcze dość wysoka temperatura sprawiła, że do Chochołowa przyjechałem dość zmęczony.

Może jeszcze kilka słów o naszej 8 osobowej grupie: Krzysiek i jego 18 letni syn Bartek, Andrzej i jego 16 letni syn Wojtek, Adam i jego 15 letni syn Karol, również 15 latek Grzesiek i ja:) Grupa bardzo mocna i już od początku widać było, że młodzi zawodnicy będą nadawać tempo w grupie. Krzysiek, Bartek, Andrzej, Wojtek i ja to weterani już kilku wypraw, pozostała trójka to chyba debiutanci - choć nie wiem tego na pewno. W sumie 4 dorosłych i 4 młodszych uczestników wycieczki.

Galeria i mapa etapu

Jura 2013 - dzień 4

Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 72.50 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:04
  • VAVG 23.64 km/h
  • VMAX 57.15 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 294 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Ostatni etap wyprawy miał prowadzić przez Ojcowski Park Narodowy, Doliną Prądnika, Kraków, Zakrzów, Gruszki do Chełmu gdzie wyprawa miała się skończyć w godzinach popołudniowych. Ja wpadłem na pomysł, że jak z samego rana ruszę sam to na obiad zajadę do domu. Początkowo miałem jechać na Iwanowice i potem podobną drogą jak jechaliśmy pierwszego dnia wyprawy, ale potem po analizie mapy zadecydowałem, że pojadę przez Skałę do Krakowa drogą główną.

Wstałem o 6 rano i o 6:55 przy dość pochmurnym niebie ruszyłem na trasę. Do Skały miałem jeszcze parę niewielki hopek, ale po przejechaniu 7 km po mniej więcej 20 minutach byłem już Skale. Zrobiłem kilka fotek na rynku i postanowiłem odwiedzić jeszcze cmentarz w poszukiwaniu kwater pierwszowojennych. Przed cmentarzem stoi ciekawy pomnik poświęcony poległym w I i II wojnie światowej i tablica szlaku I wojny światowej z której dowiedziałem się, że na cmentarzu znajdują się dwie kwatery. Samym kwater szukałem jednak dość długo i dopiero skorzystanie z internetu pomogło mi odnaleźć niewielkie pomniki wciśnięte między groby cywilne. Około 7:40 ruszyłem dalej na Kraków. Od Skały większość trasy prowadzi w dół miejscami nawet dość ostro, tempo jazdy było więc bardzo wysokie. Po przejechaniu 24 km z Milonek dojechałem do tablicy Kraków, dalej przejechałem pod Dworek Białoprądnicki, następnie ulicą Prądnicką na Nowy Kleparz, ulicą Długą i Filipa na Plac Jana Matejki. Zrobiłem fotkę pomnika na placu, Barbakanu i następnie przez Bramę Floriańską wjechałem na krakowski rynek była 8:40 (30 km, średnia ponad 25 km/h). Zjadłem precelka, zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem do Niepołomic.

Przejechałem Starowiślną potem na Plac Bohaterów Getta i bocznymi uliczkami dojechałem do Klimeckiego, tam wjechałem na ścieżkę rowerową, którą popędziłem na Rybitwy. Na tej drodze zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie, jechałem też pod wiatr, więc tempo trochę spadło. Dojechałem do końca ścieżki i skręciłem w prawo na ulicę Lutnia, którą wyjechałem z Krakowa. Dalej jazda przez Brzegi, Grabie następnie Podgrabie i mniej więcej około 9:50 po przejechaniu 55 km byłem już domu moich rodziców w Niepołomicach. Tu zrobiłem mniej więcej 25 minutowy postój. Wypogodziło się na całego, zaczęło się robić gorąco, więc postanowiłem nie czekać dłużej tylko ruszyć do domu. Jechałem ścieżką rowerową wzdłuż drogi 75, następnie przez Szarów i Targowisko. Około 10:55 wspiąłem się pod kościół w Chełmie i ruszyłem dalej, punktualnie o 11:06 zaparkowałem rower pod domem, kończąc tym samym 4 dniową wyprawę.

W sumie pokonałem 374 km w czasie niecałych 18 godzin i 53 minut, więc średnia na całej trasie wyniosła 19,8 km/h. Ostatnie dnia zasuwałem naprawdę szybko 72 km z Milonek do Łapczycy pokonałem ze średnią 23,5 km/h z tym, że na odcinku do Krakowa sprzyjała mi grawitacja:). Suma podjazdów na całej trasie wyniosła 2873 m, zdecydowanie najtrudniejszy był trzeci dzień, kiedy to pokonaliśmy najdłuższą trasę, z największą suma przewyższeń i to jeszcze na długich odcinka w deszczu. Całą wyprawę uważam na bardzo udaną, nogi mnie trochę bolały, ale tak naprawdę z dnia na dzień byłem coraz mocniejszy. Mimo iż Jurę pokonywałem już po raz trzeci odkryłem jeszcze wiele ciekawych miejsc, niektóre mogłem obejrzeć ponownie odnowione. Podsumowując bardzo ciekawa wyprawa zorganizowana przy niewielkich kosztach:)

Odcinek Milonki - Łapczyca: 72,50 km; czas: 3:04:32; max: 57,15 km/h; średnia 23,57 km/h

Po czterech dniach jazdy: 374,26 km/h; czas: 18:53:50

Galeria wycieczki