Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy wielodniowe

Dystans całkowity:2581.92 km (w terenie 276.50 km; 10.71%)
Czas w ruchu:137:47
Średnia prędkość:18.74 km/h
Maksymalna prędkość:69.23 km/h
Suma podjazdów:16968 m
Maks. tętno maksymalne:170 (90 %)
Maks. tętno średnie:141 (75 %)
Suma kalorii:10611 kcal
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:75.94 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Jura 2013 - dzień 3

Sobota, 6 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 107.26 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:23
  • VAVG 19.92 km/h
  • VMAX 51.95 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1057 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Rankiem trzeciego dnia wyprawy powitał nas deszcz, na trasę ruszyliśmy około 8:00, akurat w tym momencie nie padało, ale jak wyjechaliśmy z Częstochowy zaczęło padać. W deszczu dojechaliśmy do Olsztyna i padać przestało. Podczas podjazdu do Biskupic znowu dogoniliśmy deszczową chmurę, podczas postoju pod sklepem w Biskupicach znowu nie padało, ale jak ruszyliśmy na Żarki to zlało nas już bardzo mocno. Odcinek do Żarek pokonaliśmy z Edmundem dość szybkim tempem, końcówka w ulewie, schowaliśmy się pod daszek budki z drożdżówkami na rynku w Żarkach i czekaliśmy na resztę grupy.

Staliśmy tak dobre 30 minut, w tym czasie padać praktycznie przestało, a reszty ekipy nie ma. Okazało się, że pojechali prosto do pobliskiego Sanktuarium w Leśniowie i tam na nas czekają. Po kilku minutach byliśmy na miejscu, byłem cały mokry i było mi zimno, więc zwiedzanie kościoła sobie odpuściłem. Po przerwie ruszyliśmy na Kotowice drogą nr 792, ja postanowiłem jeszcze odwiedzić cmentarz w Żarkach w poszukiwaniu kwatery wojennej, niestety jej nie znalazłem, a że nie chciałem żeby mi grupa za daleko uciekła to ruszyłem do Kotowic. Po chwili okazało się, że wynikło pewne zamieszanie, grupa się rozdzieliła i daleko nie ujechała, więc dogoniłem wszystkich i ruszyłem do przodu z Edmundem. Podjechaliśmy do Kotowic i potem ruszyliśmy dalej do Włodowic, gdzie na rynku zaczekaliśmy na resztę grupy.

Z Włodowic ruszyliśmy na Zawiercie, przejechaliśmy przez dzielnice Kromołów i Bzów gdzie dojechaliśmy do szlaku prowadzącego szutrową drogą przez górkę wprost pod zamek Ogrodzieniec. Droga szutrowa ciężka, mocno przepłukana przez wodę, ale jakoś daliśmy radę, potem zjazd i po kilku minutach jedliśmy już grochówkę na rynku w Podzamczu. Przerwa obiadowa trochę potrwała, w między czasie jakby zaczęło się lekko rozpogadzać. Po przerwie ruszyliśmy na Ryczów, tuż za Podzamczem na stromym podjeździe osiągnęliśmy najwyższy punkt naszej wyprawy 462 m npm. Potem seria zjazdów, podjazd w kierunku Złożeńca, znowu zjazd, szutrówka przez Krzywopłoty i postój pod sklepem w Bydlinie. Razem z Edmundem znowu byliśmy przed grupą, zjedliśmy lody i poczekaliśmy na resztę wycieczki. Na niebie w końcu pojawiło się słońce i resztę trasy mieliśmy pokonać już przy pięknej pogodzie.

W Bydlinie na liczniku mieliśmy 86 km, a do noclegu w Milonka pozostawało jeszcze dobre 20 km, więc po przerwie ruszyliśmy z Edmundem do przodu. Pagórkowatą drogą na Wolbrom dojechaliśmy do Kalisia i odbiliśmy na Gołaczewy, po przecięciu drogi 783 czekał nas dość długi i stromy podjazd pod kościół w Gołaczewach i potem jeszcze delikatnie pod górę w kierunku Suchej. Do drogi 794 na Kraków zjechaliśmy i nie czekając na resztę ruszyliśmy nią w kierunku Trzyciąża, droga w zasadzie cały czas pod górę, momentami nawet dość ostro. Przejechaliśmy przez Trzyciąż i dalej pod górę aż pod kościół w Zadrożu wyjechaliśmy aż na 430 m npm, kolejną miejscowością były Milonki a tuż za znakiem był nas nocleg. Z Częstochowy do Milonek pokonaliśmy przeszło 107 km i 1057 metrów przewyższenia mimo to prędkość średnia wyniosła aż 19,9 km/h.

Odcinek Częstochowa - Milonki: 107,26 km; czas: 5:23:15; max: 51,95 km/h; średnia 19,91 km/h

Po trzech dniach jazdy: 301,75 km/h; czas: 15:49:10

Galeria wycieczki

Jura 2013 - dzień 2

Piątek, 5 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria 81-99 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 93.10 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 04:56
  • VAVG 18.87 km/h
  • VMAX 62.80 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 714 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Drugiego dnia wyprawy pogoda z rana trochę gorsza, ruszamy około godziny 8:00. Pani Ania chcę jechać na zamek Smoleń, więc proponuję terenowy skrót Doliną Wodącej - szlakiem Jaskiniowców, ostrzegam jednak, że może nie być łatwo - reszta ekipy decyduję się na mój skrót, więc ruszamy. Do lasu asfaltem, ale potem zaczyna się dość ciężki odcinek, niestety ścieżka jest mocno wypłukana przez wodę, miejscami ponownie utwardzona ale dużymi kamieniami po których jedzie się jeszcze gorzej. Ja na moich szerokich oponach jeszcze jadę w miarę bez problemu, ale pozostali mający w większości cienkie trekingowe opony mocno się męczą. Po pokonaniu niecałych 8 km jesteśmy na zamku Smoleń, gdy byłem tu przed rokiem podczas Bikeorientu to na zamku trwał remont, teraz mogłem zobaczyć jego efekty. Ruina została zabezpieczona i prezentuje się całkiem dobrze, pooglądaliśmy zamek i po chwili przerwy ruszyliśmy na Pilicę. Do miasta zjazd ale potem trzeba było się wspinać do Biskupic. Pod cmentarzem z I wojny robię sesję zdjęciową i w tym czasie dojeżdża reszta grupy.

Postanawiamy ominąć Podzamcze bokiem i od razu skierować się na Morsko. Jedziemy przez Żerkowice i Skarżyce po drodze podziwiając z daleka zamek Ogrodzieniec i skałę Okiennik Wielki. Dojeżdżamy do Morska i kierujemy się na Włodowice, do których po kilkunastu minutach dojeżdżamy. We Włodowicach przerwa, byliśmy tu też przed rokiem, tym razem postanawiam lepiej zwiedzić tą miejscowość. Jadę na cmentarz gdzie fotografuję kwaterę z I wojny światowej i doskonale widoczne Skały Rzędkowickie, potem jeszcze pod kościół i ruiny pałacu. Podczas postoju we Włodowicach Adam musiał zmienić dętkę w tylnym kole, więc postój trochę się przedłużył w dalszą drogę do Częstochowy ruszyliśmy dopiero około 11:30. Skierowaliśmy się na Mirów, ja zatrzymałem się jeszcze w Kotowicach zobaczyć kolejny cmentarz z okresu I wojny - to bardzo duży obiekt (drugi co do wielkości na Jurze), pierwotnie pochowano to około 800 żołnierzy, jednak w latach 30 XX wieku w wyniku likwidacji pobliskich, mniejszych cmentarzy przeniesiono to jeszcze zwłoki około 400 żołnierzy.

Po wizycie na cmentarzu w Kotowicach musiałem mocno gonić, grupę dojechałem dopiero w Mirowie i przekonałem kilka osób (Adam i Artur zostali) do wizyty w pobliskim zamku w Bobolicach. Zamek ten został w całości odbudowany i prezentuje się bardzo okazale, zrobiliśmy więc kilka fotek i wróciliśmy do Mirowa. Już całą ekipą skierowaliśmy się dobrze nam znanymi drogami przez Lutowiec, Moczydło do Trzebniowa i dalej leśnym skrótem do Złotego Potoku, następnie drogą przez las do Siedlca. Tam zrobiliśmy krótki postój, słońce w końcu zaczęło mocno palić, a po serii podjazdów byliśmy mocno zmęczeni, uzupełniliśmy też zapasy, a następnie przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów do Krasawy, gdzie w wiacie turystycznej przyszedł czas na dłuższy postój.

Po przerwie przejechaliśmy przez Zrębice i główną drogą nr 46 skierowaliśmy się na Olkusz. Ruszyłem do przodu z Edmundem, grzaliśmy dość mocno i do Olsztyna wyprzedziliśmy grupę o 5 minut. Kilka fotek zamku w Olsztynie z daleka i po chwili popędziliśmy dalej drogą 46 na Częstochowę. Do Odrzykonia jechaliśmy szosą, a potem mogliśmy zjechać na fajną asfaltową ścieżkę rowerową, która zaprowadziła nas aż do granic Częstochowy. Pod znakiem fotka, a po dojeździe reszty grupy, ruszyliśmy dalej do centrum miasta. Jechaliśmy tak jak ja i moja żona 2 lata temu, przez strefę przemysłową i po dobrych 12 km kręcenia dojechaliśmy na Jasną Górę. Była godzina 16:20, a o 17:00 miała pociągiem dojechać jeszcze jedna uczestniczka wyprawy, zrezygnowaliśmy więc ze zdjęcia i szybko pojechaliśmy na Camping Oleńska, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.

Po zakwaterowaniu się, wszyscy ruszyli na dworzec a potem mieli jechać do sklepu, a ja postanowiłem zostać i wykąpać się. Dopiero gdy wrócił Edmund to ruszyłem na zakupy, już bez licznika, więc dystans 93,1 km to odcinek Domaniewice - Jasna Góra, potem przejechałem pewnie jeszcze ze 4-5 km ale tego już nie wliczam do dystansu etapu.

Drugiego dnia trochę się męczyłem, przez większość dnia jechaliśmy pod wiatr, a ja albo jechałem sam, albo na czele grupy, przez chwilę udało mi się ukryć za plecami Edmunda, ale on chętniej jechał na kole niż prowadził. Pogoda byłaby dobra, gdyby nie ten wiatr, po południu pojawiło się też słońce. Wieczorem udaliśmy się do klasztoru na apel Jasnogórski. Następnego dnia już 7 osobowym składzie mieliśmy pokonać najdłuższy odcinek tej wyprawy do Milonek.

W tamtym roku jechałem tylko do Częstochowy a z powrotem wróciłem pociągiem, pokonałem 206 km, w tym roku tylko 194 km a przecież obiłem jeszcze z trasy do Bobolic (jakieś 5 km) i jeździłem zwiedzać Włodowice, pewnie ze 2 km, do tego dochodzi jeszcze 6 km wycieczka do Bydlina i z powrotem, więc gdyby trzymał się tylko trasy to do Częstochowy z Łapczycy było około 180 km.

Odcinek Dobramowice - Częstochowa: 93,10 km; czas: 4:56:44; max: 62,8 km/h; średnia 18,82 km/h (to wynik tylko pod klasztor na Jasnej Górze, potem jeździłem jeszcze na Camping i do sklepu, ale już ściągnąłem licznik)

Po dwóch dniach jazdy: 194,39 km/h; czas: 10:25:07

Galeria wycieczki

Jura 2013 - dzień 1

Czwartek, 4 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 101.28 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 05:28
  • VAVG 18.53 km/h
  • VMAX 69.23 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 808 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Podobnie jak przed rokiem postanowiłem wybrać się na wyprawę organizowaną przez PTTK Bochnia do Częstochowy. Co prawda Jurę znam dość dobrze, dwa razy przejechałem ją całą: w 2011 z moją żoną i przed rokiem właśnie z wycieczką PTTK, do tego dochodzą jeszcze jednodniowe wycieczki głównie po Ojcowskim Parku Narodowym i zawody na orientacje, które trzykrotnie odbywały się właśnie na Jurze. Jednak każdy przejazd przez Jurę jest inny, więc postanowiłem, że jadę.

W czwartek 4 lipca wstaję rano, około 6:40 wyruszam spod domu. W Chełmie pod kościołem, gdzie był wyznaczony start imprezy, czeka już Adam po chwili dojeżdża Artur i jeszcze trójka uczestników z Bochni, około 7:10 w sześcioosobowym składzie rozpoczynamy 4 dniową wyprawę do Częstochowy i z powrotem. Na początek doskonale mi znana trasa przez Targowisko i Szarów do Niepołomic, gdzie pod zamkiem robimy pierwszy postój. Potem jedziemy przez Wolicę do Ruszczy gdzie przed mocno zniszczonym zabytkowym dworkiem robimy kolejny postój.

Trasa opracowana przez Adama dość znacznie różni się od tej z ubiegłego roku, tym razem podążamy w kierunku Słomnik, żeby ominąć Kraków, trasa w tym wariancie ma być łatwiejsza i krótsza, pierwszy nocleg podobnie jak przed rokiem zaplanowany jest w Krzywopłotach. Za Ruszczą zaczyna się robić trochę pod górę, pierwszy poważny podjazd wypada nam do drogi 776 w Kocmyrzowie. Postanawiam się sprawdzić, cisnę dość mocno, początkowo podąża za mną Edmund, ale przed samym szczytem zrywam również jego. Skręcam na drogę 776 i jadę nią przez chwilę aż do skrętu na Luborzycę, gdzie czekam na resztę grupy. Jedziemy dalej, górek już coraz więcej, jadę przed grupą razem z Edmundem, tempo jest całkiem niezłe, drogę znam choć dotychczas jeździłem nią tylko samochodem. Jedziemy przez Wysiółek Luborzycki, Marszowice, gdzie trafia się nam mega zjazd na którym pędzimy prawie 70 km/h, do Polanowic, gdzie obijamy w lewo w kierunku na Zaborze. Jedziemy dobre kilka kilometrów po drodze z betonowych płyt, które kończą się dopiero gdy przecinamy drogę nr 7 na Warszawę.

Widoki robią się coraz ładniejsze, ale i górek coraz więcej. Dojeżdżamy do Iwanowic, gdzie po krótkich postoju, jedziemy w Dolinę Dłubni w kierunku Sieciechowic i Wysocic. Znów wyskakuję przed grupę, tym razem Edmund zostaje w grupie, następne kilka kilometrów do Wysocic jadę, więc sam, dobrym tempem mimo iż ciągle delikatnie pnę się pod górę. W Wysocicach czekam na resztę, okazuje się, że nadrobiłem dobre 5 minut, gdy przyjeżdżają pozostali jedziemy pod zabytkowy kościół imienia św. Mikołaja z XII-XIII wieku, stromy podjazd i przerwa na zwiedzanie kościoła. Po przerwie wracamy się kawałek na drogę, którą jechaliśmy poprzednio i jedziemy w stronę Ibramowic, gdzie pod klasztorem robimy dłuższy postój na jedzenie i uzupełnienie zapasów wody, bo zaczyna grzać naprawdę mocno.

Tuż za Imbramowicami zwiedzam jeszcze stary cmentarz, w rezultacie muszę mocno gonić pod dość dużą górę, jednak przed szczytem wyprzedzam wszystkich po zwieździe w Suchej jestem pierwszy. Po kilku minutach dojeżdżają pozostali członkowie ekipy i radzimy jak jechać dalej, jesteśmy blisko celu, a jest jeszcze dość wcześnie. W tym momencie dzwoni telefon Artura, pani z noclegu w Krzywopłotach informuje nas, że jest problem z wodą, postanawiamy więc zadzwonić do Domaniewic do Stacji Agroturystycznej w której nocowałem z żoną w 2011 roku. Tam woda jest i cena noclegu dużo niższa, więc decydujemy się zarezerwować miejsca. Do Domaniewic mamy jeszcze bliżej niż do Krzywopłotów, postanawiamy więc odwiedzić jeszcze Wolbrom z nadzieją na jakiś obiad. Na początek mega podjazd pod Chełm, wspinamy się dość stromą drogą aż na wysokość 458 m npm, jadę z przodu z Edmundem, tuż przed szczytem lekko odjeżdżam i na premii górskiej znowu jest pierwszy. Chowamy się do cienia i czekamy na pozostałych, na szczęście do Wolbromia już tylko zjazd po kilkunastu minutach jesteśmy na rynku, dowiadujemy się że przy Urzędzie Miasta jest dobra knajpa i już po chwili wcinamy pyszny obiad.

Przerwa obiadowa trochę trwała i z Wolbromia wyjeżdżamy dopiero około 15:30. Kierujemy się na Bydlin, jednak w połowie drogi odbijamy na kiepskiej jakości drogę, którą dojeżdżamy praktycznie pod sam nocleg w Domaniewicach o 15:55 po przejechaniu mniej więcej 94 km jesteśmy na miejscu. Rozpakowujemy bagaże i już na lekko jedziemy jeszcze do Bydlina, oglądamy ruiny zamku i kwaterę legionową na cmentarzu. Widać, że zbliża się 100 rocznica wybuchu I wojny światowej, Bydlin znalazł się na przebiegającym przez kilka województw szlaku I wojny, są nowej tablice opisujące potyczkę legionistów pod Krzywopłotami, znikła natomiast tablica dotycząca ruin zamku. Po zwiedzeniu obu obiektów wracamy do Domaniec, zahaczamy jeszcze o sklep, tuż przed noclegiem mój licznik przeskakuje 100 km, więc pierwszy dzień wyprawy zamykam setką:)

Wieczorem impreza w wiacie, ognisko i kiełbaski:) Pierwszy dzień wyprawy odbył się przy doskonałej, słonecznej pogodzie, może było trochę za gorąco ale jazda i tak była bardzo przyjemna. Po drodze było kilka górek, no ale w końcu jechaliśmy z niziny na wyżynę, więc musiało być pod górę. Dystans zdecydowanie krótszy od ubiegłorocznego, wtedy jadąc przez Kraków i Krzeszowice do pobliskich Krzywopłotów pokonaliśmy 116 km, teraz byłoby góra 98 km.

Odcinek Łapczyca - Dobramowice: 101,28 km; czas: 5:28:10; max: 69,2 km/h; średnia 18,51 km/h (na odcinku do noclegu jakieś 94 km, reszta to wycieczka już bez sakw do Bydlina na zamek i cmentarz zobaczyć mogiłę legionową).

Galeria wycieczki

Krzywopłoty - Częstochowa

Piątek, 27 lipca 2012 | dodano:28.07.2012 Kategoria 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Jura2012
  • DST: 106.69 km
  • Teren: 15.00 km
  • Czas: 05:50
  • VAVG 18.29 km/h
  • VMAX 53.91 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 850 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Na trasie Krzywpłoty - Częstochowa:
dystans: 86,41 km; czas: 4:30:50; średnia: 19,14 km/h; max: 53,91 km/h; przewyższenia: 814 m.

Drugiego dnia pobudka z samego rana o 6:00, o godzinie 7:00 wszyscy już stali przed ośrodkiem i zapinali sakwy na rower. Moje sakwy crosso montuje się w minutę, ale innym uczestnikom ekipy zajęło to trochę dłużej, więc dopiero około 7:15 ruszyliśmy na trasę. Na początek dość ciężki odcinek po szutrze i to jeszcze pod górę Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd w kierunku Ryczowa. Do jazdy nie zachęcała też pogoda, było co prawda w miarę ciepło, ale chmury zasłaniały całe niebo i znowu zalegała mgła. Po pokonaniu odcinka szutrowego dalej już asfaltem przez Złożeniec dojechaliśmy do Ryczowa. Nie jechało mi się najlepiej, więc na podjeździe postanowiłem się rozgrzać, razem z Edmundem podjechałem pod górę w Ryczowie, potem skręciliśmy w prawo na Ogrodzeniec i znowu pod górę. Na skrzyżowaniu z drogą na Podzamcze poczekaliśmy na resztę ekipy i już razem wjechaliśmy na plac pod zamkiem. Było około 8:20, ale na szczęście knajpy już się otwierały, więc członkowie wycieczki wstąpili na kawę, a ja pojechałem sobie pod zamek. O tej godzinie nie było jeszcze obsługi zamku, więc na plac zamkowy mogłem wejść za darmo, porobiłem więc kilka fotek, podszedłem też pod powstały niedawno park miniatur, gdzie można obejrzeć jak kiedyś wyglądały warownie jurajskie. Niestety park też był jeszcze zamknięty, a szkoda bo mimo iż cena biletu - 14 zł, jest dość wysoka to chęcią bym sobie zamki obejrzał. Przerwa na Podzamczu trwała dłuższą chwilę podczas której na niebie zaczęło pojawiać się słońce.

Około 9:15 ruszyliśmy dalej szlakiem przez pola w kierunku Zawiercia, po drodze napotkaliśmy bardzo malownicze pola słoneczników, które bardzo ładnie zwracały się w kierunku słońca. Tą szutrową drogą dojechaliśmy do Bzowa chyba dzielnicy Zawiercia i dalej pojechaliśmy już asfaltem na Kromołów, ja z Edmundem przodem, reszta kawałek za nami. Dojechaliśmy do Kromołowa i ruszyliśmy dalej do Włodowic, gdzie zrobiliśmy sobie mały postój, na liczniku mieliśmy dopiero 30 km, więc postanowiliśmy przyspieszyć. Odcinek przez Kotowice do Mirowa pokonaliśmy ekspresem razem z Edmundem, zrobiliśmy krótki postój pod zamkiem i po kilku minutach już z całą ekipą ruszyliśmy dalej. Adam wybrał drogę szlakiem zamków na Łutowiec, okazało się, że droga przez las jest pięknie wyasfaltowana, więc już po chwili byliśmy na miejscu. Zrobiłem fotkę skałki, gdzie kiedyś mieściła się strażnica i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do drogi na Żarki i na wprost zobaczyliśmy prowadzącą w las, wysypaną żwirkiem ścieżkę rowerową, postanowiliśmy z niej skorzystać i po kilku minutach byliśmy w Moczydłach robiąc niewątpliwie bardzo ładny skrót. Z Moczydła skierowaliśmy się na Trzebniów, przed rokiem z wybrałem skrót Drogą Siedlecką i do dziś tego żałuję, na szczęście Adam znał inną drogę, trochę dłuższą ale za to o wiele bardziej komfortową i dzięki temu przejazdowi już po chwili byliśmy w Złotym Potoku. Był plan, żeby wstąpić tam na obiad, ale była dopiero 11:30, więc ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy przez Siedlec i brzegiem Pustyni Siedleckiej dojechaliśmy do Krasawy gdzie pod wiatą dla turystów zrobiliśmy dłuższy postój na drugie śniadanie.

Po przerwie ruszyliśmy dalej na Zrębice i potem Ciecierzyn, dojechaliśmy do drogi głównej nr 46 na Olsztyn i Częstochowę, przejechaliśmy nią kawałek i skręciliśmy w prawo Turów, następnie szutrowym szlakiem rowerowym dojechaliśmy do Małusów Małych, gdzie skręciliśmy na drogę do Częstochowy. Na znaku widniała informacja, że do celu pozostało nam 13 km, Adam miał plan wjechać do Częstochowy drogą z osiedla Mirów, która prowadzi wprost na Aleję NMP i na Jasną Górę, odbiliśmy więc w prawo w Srocku, następnie w lewo i piękną drogą przez las wjechaliśmy właśnie na osiedle Mirów. Ostatni odcinek to droga pod górę i na sam koniec zjazd w kierunku centrum Częstochowy, razem z Edmundem odjechaliśmy trochę do przodu, więc na resztę ekipy poczekaliśmy na Starym Rynku. Już wszyscy razem przejechaliśmy rozkopanymi alejami pod klasztor, gdzie z dumą można było odtrąbić osiągniecie celu, była godzina 14:30. Zrobiliśmy obowiązkową sesję i po kilku minutach ruszyliśmy na drugą stronę placu klasztornego, gdzie na campingu Oleńka załatwiony był nocleg. Po zostawieniu rzeczy w domku, pojechaliśmy na obiad, potem do sklepu i wróciliśmy na camping. Ja jeszcze się wykąpałem i około 17:30 pożegnałem resztę uczestników wyprawy, przed którymi jeszcze 2 dniowy powrót, i już sam pojechałem na dworzec Częstochowa Osobowa. Kupiłem bilet i o godzinie 19:00 wsiadłem do pociągu, przedziału dla rowerów nie było, ale w ostatnim wagonie było miejsce dla pasażerów z dużym bagażem gdzie bez problemów ulokowałem się wraz z rowerem. To właśnie tu miała zakończyć się moja rowerowa wyprawa - ale jak się okazało tak nie było.

Pociąg przyjechał do Krakowa o godzinie 21:17, miał po mnie przyjechać kolega, ale miał robotę, więc samochód czekał na mnie na Rybitwach, musiałem więc dojechać tam rowerem. W nocy przejechałem sobie przez miasto, pokonałem prawie 13 km zanim tuż przed 22 dojechałem na miejsce. Dzięki temu dodatkowemu dystansowi drugi dzień z rzędu przekroczyłem 100 kilometrów.

Czas na podsumowania, wyprawa fajna choć pokonywanie tak dużej ilości kilometrów, wiąże się niestety z koniecznością opuszczania wielu ciekawych turystycznie miejsc po drodze. Celem wycieczki nie było w zasadzie zwiedzanie po drodze, ale dojechania do Częstochowy i z powrotem. Droga powrotna ma być inna i prowadzić przez Ojcowski Park Narodowy, ale w sumie też ma wynieść około 200 km. Ja w ciągu tych dwóch dni pokonałem łącznie 227,19 km w czasie 12:42:19, z czego trasa to jakieś 203 km, a reszta to 3 km w Krzywopłotach pod pomnik legionistów, 13 km na Rybitwy i kilka kilometrów jazdy po Częstochowie na camping, na obiad i do sklepu a później na dworzec. Moje tempo to 17,55 km/h dnia pierwszego i 19,14 km (do klasztoru w Częstochowie) dnia drugiego, jechało mi się bardzo dobrze, szczególnie pierwszego dnia. Drugiego dnia czułem trochę zmęczenie, szczególnie na początku, potem już było lepiej. Byłem najmłodszym i chyba najmocniejszym członkiem ekipy:) choć jestem pełen uznania dla pozostałych członków ekipy, szczególnie dla Pani Ani, która bez mrugnięcia pokonała trasę, startując w Bochni, a przecież dwa kolejne dni jeszcze przed nią. Powiem szczerze, że trochę żałuję, że nie wracałem na rowerze, bo jestem ciekaw jak mój organizm by się zachował pokonując dwa kolejne dni po sto kilka kilometrów, no ale może następnym razem.

Galeria wycieczki



Cała trasa:


Łapczyca - Krzywopłoty

Czwartek, 26 lipca 2012 | dodano:26.07.2012 Kategoria 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Jura2012
  • DST: 120.50 km
  • Teren: 8.00 km
  • Czas: 06:51
  • VAVG 17.59 km/h
  • VMAX 58.84 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 1042 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Z braku czasu nie pojechałem do Lwowa, ale za to postanowiłem wziąć udział w wycieczce rowerowej organizowanej przez PTTK do Częstochowy, choć też nie w pełnym wymiarze bo tylko w jedną stronę na trasie Chełm - Częstochowa. Wycieczka zaplanowana była na 4 dni, dwa dni do Częstochowy i dwa dni na powrót, ponieważ musiałem być w domu na weekend to postanowiłem jechać do Częstochowy i wrócić do Krakowa wieczornym pociągiem w piątek.
Wyprawa startowała w Chełmie nad Rabą o godzinie 7:00 rano w czwartek, wstałem więc o 6:00 i mniej więcej o 6:45 wyjechałem z Łapczycy. Górnym Gościńcem dotarłem pod kościół w Chełmie, gdzie czekali już Adam i Artur - piloci wycieczki, razem zjechaliśmy do drogi nr 4 gdzie czekała pozostała trójka uczestników w pani Ania z PTTK. Kilka minut po 7 ruszyliśmy w trasę, na początek jazda dobrze mi znanymi drogami przez Targowisko, Szarów, Gruszki, Staniątki, Zakrzów, Kokotów do Krakowa, potem Adam zdecydował się na drogę wzdłuż autostrady przez osiedle Piaski do Łagiewnik, gdzie pod Sanktuarium zrobiliśmy sobie przerwę połączoną z sesją zdjęciową. Dalej przejechaliśmy przez osiedla, wyskoczyliśmy na Ruczaj obok Zakrzówka i boczną drogą przebiliśmy się na Tyniecką, następnie bulwarami wiślanymi dojechaliśmy do mostu Zwierzynieckiego, którym przekroczyliśmy Wisłę. Dalej ulicą Malczewskiego przeskoczyliśmy do Królowej Jadwigi przez wzgórze na którym znajduje się Kopiec Kościuszki. Ulicą Królowej Jadwigi dojechaliśmy pod skręt w kierunku ZOO, a kawałek dalej odbiliśmy w ulicę Jesionową w kierunku Bronowic. Dalej ulica Balicką dojechaliśmy do Rząski nad stawy rybne na Rudawie, gdzie w barze zrobiliśmy pierwszy poważniejszy postój na drugie śniadanie i kawę. W tym miejscu miałem na liczniku już ponad 50 km i na szczęście Kraków za sobą.

Może kilka słów o pogodzie, która niestety nas nie rozpieszczała, niebo było mocno zachmurzone, a na dodatek zalegała gęsta mgła, miejscami w Krakowie lekko mżyło. Temperatura była pewnie w granicach 20 stopni, na szczęście nie wiało i mimo gęstych chmur na razie nie padało.

Po przerwie ruszyliśmy dalej Balicką, a potem Krakowską w stronę lotnika, przejechaliśmy pod autostradą, obok lotniska i pojechaliśmy na Aleksandrowice i Morawice. Tuż za znakiem Chrosna wyskoczył nam nagle dość poważny podjazd. Do tej pory jechałem sobie spokojnie w grupie, tempo było niezłe, więc się nie wybijałem specjalnie, ale na podjeździe w Chrosnej tempo wyraźnie spadło, więc postanowiłem pojechać do przodu swoim rytmem. Wyjechałem na górę, a za mną tylko Edmund były policjant, obecnie mniej więcej 45 letni emeryt, reszta grupy gdzieś przepadła i jak się okazało zrobili sobie postój na podregulowanie hamulców w jednym rowerze, więc musieliśmy ładnych kilka minut na nich poczekać. Za Chrosną ponownie, tym razem górą, przejechaliśmy nad autostradą i bardzo dziurawą drogą przez las zjechaliśmy do Frywałdu, znów przejazd pod autostradą i leśnym szlakiem rowerowym po szutrach ruszyliśmy w kierunku Krzeszowic. Droga przez Las Zwierzyniec była całkiem przyjemna choć lekko pagórkowata, ale po kilkudziesięciu minutach wyjechaliśmy na asfalt i przez efektowną Bramę Zwierzyniecką wjechaliśmy do Krzeszowic. Samo miasto nie było specjalnie ciekawe, no może poza ciekawym parkiem przez, który sobie przejechaliśmy, więc już po chwili byliśmy na drodze w kierunku Czernej. Kolejne kilka kilometrów, to w zasadzie ciągła jazda pod górę malowniczą jurajską Doliną Eliaszkówki. Przejechaliśmy przez Czerną mijając po lewej klasztor Karmelitów z 1629 - sanktuarium MB Skaplerznej. Kilka kilometrów dalej odbijała w prawo droga a z nią Szlak Rowerowy Orlich Gniazd w kierunku Paczółtowic, gdzie znajduje się Kościół z 1510 r. z Sanktuarium MB Paczółtowskiej, ale tą atrakcje też pośmieliśmy i ruszyliśmy na prosto do Gorenic, gdzie wreszcie skończył się podjazd. Dalej już drogą w dół do Witeradów a po chwili byliśmy w Olkuszu, gdzie dość niespodziewanie przywitało nas słońce. Była godzina 14:40, na liczniku 94 km nadszedł więc czas na obiad:) Po obiedzie przeszliśmy się trochę po mieście, rynek dalej w remoncie, na chwilę wstąpiliśmy do Bazyliki św. Andrzeja Apostoła, a potem za namową, Pani Ani zwiedziliśmy wystawę skamieniałości w muzeum i mniej więcej o 16:00 ruszyliśmy dalej.

Zrobiło się ciepło, świeciło słońce, do noclegu mieliśmy już niedaleko, więc nie spieszyliśmy się specjalnie. Zerkając na GPS wyprowadziłem grupę z Olkusza na drogę na Mały Bogucin, czekał nas podjazd aż do dużego Bogucina, a następnie zjazd do drogi Jaroszowiec - Klucze. Drogę tą znałem z ubiegłorocznej mojej i zony wyprawy do Częstochowy, więc ruszyłem do przodu. Następnie przejechaliśmy przez Jaroszowiec i ruszyliśmy na Bydlin. Pogoda niestety zaczęła się psuć i nad naszymi głowami pojawiły się ciemne chmury. Ruszyłem dość szybko do przodu, urwałem całą stawkę i zatrzymałem się dopiero pod sklepem w Bydlinie, po kilku minutach w dwóch grupkach przyjechali pozostali. Do Krzywopłotów, gdzie zaplanowany był nocleg, było już bardzo blisko, ale jednocześnie burza wisiała już nad nami, ujechaliśmy jeszcze z 1,5 km minęliśmy znak Krzywopłoty, a tu z nieba lunęło. Próbowaliśmy się schować pod drzewami, ale lało tak ostro, że niewiele to pomogło i przynajmniej ja po kilku byłem już cały mokry. Na po chwili deszcz trochę zelżał, choć nadal grzmiało, ale postanowiliśmy ruszyć dalej, przejechaliśmy jeszcze 1,5 km i byliśmy na miejscu, do uniknięcia przemoczenia zabrakło nam dosłownie 5 minut.

Zakwaterowaliśmy się, a w między czasie deszcz całkiem przestał padać, wróciliśmy się więc kawałek do sklepu, a ja pojechałem jeszcze pod pomnik legionistów. W 1914 roku to właśnie na tym terenie legioniści Piłsudskiego stoczyli bitwę, na cmentarzu w Bydlinie (którego niestety znowu nie odwiedziłem) znajduję się cmentarz poległych, a w Krzywopłotach z okazji 97 rocznicy bitwy ustawiono pamiątkowy pomnik i stworzono ścieżkę dydaktyczną. Gdyby pogoda była lepsza, to pewnie bym pozwiedzał te miejsca, no ale nie była, więc może następnym razem.

Pierwszego dnia wyprawy jechało mi się bardzo dobrze, pokonałem przeszło 120 km (z czego 117 na trasie Łapczyca-Krzwypłoty, reszta to sklep i pomnik legionistów) i nawet nie byłem specjalnie zmęczony. Pod górki jechałem bardzo mocno i wyraźnie czułem moc w nogach:) Na ostatnim zdjęciu widać ośrodek w którym nocowaliśmy, fotkę zrobiłem następnego dnia rano.

Galeria wycieczki


Finisz w Giżycku

Piątek, 13 lipca 2012 | dodano:13.07.2012 Kategoria 0-20 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 19.45 km
  • Teren: 0.50 km
  • Czas: 01:21
  • VAVG 14.41 km/h
  • VMAX 29.70 km/h
  • Temp.: 21.0 °C
  • Podjazdy: 67 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pierwotnie planowaliśmy zakończenie naszej rowerowej wyprawy po Mazurach na niedziele, ale ponieważ już w zasadzie od środowego popołudnia pogoda wyraźnie się pogarszała, a na weekend zapowiadali ulewy to postanowiliśmy wracać do domu już w sobotę, szczególnie że w zasadzie zrealizowaliśmy cały plan rowerowy. W piątek mieliśmy do pokonania krótki odcinek około 20 km z Harszu do Giżycka. Pogoda była nie najlepsza, co prawda słońce przebijało się przez chmury, ale było zimno i mocno wiało. Z Harszu skierowaliśmy się na Pozedrze i dalej boczną drogą prowadzącą przez kilka wiosek mieliśmy dojechać do Gizycka. Po drodze było jedno miejsce warte uwagi, a mianowicie we wsi Pieczarki na skwerze przy drodze znajdował się pomnik-cmentarz wojenny żołnierzy z okresu I wojny światowej. Jako, że interesuje mnie to zagadnienie dokładnie go sfotografowałem. W zasadzie przez całą drogę do Giżycka jechaliśmy pod wiatr, więc mimo iż dystans do pokonania był nieduży, a drogi relatywnie dobre to tempo naszej wyprawy nie było duże. Około godziny 11:00 dojechaliśmy do Giżycka, dzień wcześniej przeglądałem możliwe noclegi i znalazłem na ulicy Kolejowe schronisko młodzieżowe Krasnal. To miejsce okazało się być dla nas idealne, ponieważ znajdowało się zaledwie 200 metrów od dworca kolejowego w Giżycku z którego w sobotę o 5:53 rano mieliśmy wyruszyć w podróż do Krakowa. Po zainstalowaniu się w schronisku udaliśmy się na dworzec gdzie kupiliśmy bilety do Krakowa z przesiadką w Olsztynie, a następnie na piechotę ruszyliśmy zwiedzać Giżycko.

Na początek odwiedziliśmy znajdujący się w pobliżu port na jeziorze Niegocin, porobiliśmy fotki i ruszyliśmy dalej do XIX wiecznej Twierdzy Boyen. Twierdza leży w zasadzie na wyspie, a od stałego lądu odcięta jest kanałami wykopanymi w celu przeprawy między jeziorami. Od strony Giżycka jest to Kanał Łuczański przez który w drodze do twierdzy przerzucony jest bardzo ciekawy most obrotowy z napędem ręcznym. Most jest otwarty dla ruchu kołowego tylko w ściśle określonych godzinach, w pozostałym czasie jest zamykany i przez kanał płyną łodzie. Poczekaliśmy 15 minut na otwarcie mostu i po nim przeszliśmy na "wyspę" Twierdzy Boyen. W chwili obecnej wspomniany most nie jest oczywiście jedynym przejściem na wyspę, 200 metrów dalej jest kładka piesza, są również mosty drogowe na obwodnicy miasta. Twierdza Boyen w Giżycku powstała w latach 1843 – 1855 jako obiekt blokujący strategiczny przesmyk pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno, miała być głównym punktem oporu na linii obrony jezior mazurskich. Ciągle rozbudowywana twierdza odegrała ważną rolę zarówno w I jak i w II wojnie światowej. Po 1945 pełniła różne funkcje praktyczne i niestety niszczała, obecnie wykorzystywana jest już tylko w celach turystycznych i udostępniona została do zwiedzania. Obejście twierdzy, dłuższym szlakiem czerwonym trwa dobrą godzinę i to jeśli nie będziemy przy okazji czytać informacji z przewodnika. My obejrzeliśmy większość pomieszczeń w twierdzy pomijając w zasadzie tylko Bramę Kętrzyńską. W amfiteatrze na terenie twierdzy na ten dzień był zaplanowany festiwal piosenki żeglarskiej, którego początek mieliśmy okazję zaobserwować z murów podczas zwiedzania. Przed rozpoczęciem zwiedzania twierdzy warto mimo wszystko zaopatrzyć się w przewodnik (koszt 18 zł, w punkcie informacji turystycznej w mieście 17 zł), ja tego nie zrobiłem ale później żałowałem i książeczkę zakupiłem w mieście. Przewodnik przedstawia historię twierdzy wraz ze zdjęciami oraz proponuje trasę zwiedzania obiektu z dokładnym opisem tego co widzimy. Można oczywiście wynająć przewodnika, który pięknie o twierdzy opowie, ale to pewnie kosztuje sporo więcej.

Po opuszczeniu twierdzy udaliśmy się na miasto, zjedliśmy obiad i podeszliśmy pod wieżę ciśnień z której podobno można podziwiać panoramę miasta i jeziora, ale wejście na wieżę kosztuję aż 10 zł od osoby (więcej niż do twierdzy - 7 zł), więc postanowiliśmy tą przyjemność sobie darować. Wieczorem poszliśmy jeszcze raz na wyspę na której mieści się twierdza, w między czasie wyczytałem, że budynek hotelu mieszczącego się na wyspie zaraz obok obrotowego mostu wykorzystuję też jedno z ocalałych skrzydeł dawnego zamku krzyżackiego, zrobiliśmy więc kilka fotek i ruszyliśmy dalej. Celem naszego spaceru było wzgórze Brunona z panoramą jeziora Niegocin. Drogę na wzgórze znaczą stacje Drogi Krzyżowej, a na samym wzgórzu znajduje się wysoki krzyż ustawiony w tym miejscu w 1910 r. w 900 rocznicę męczeńskiej śmierci biskupa.

To był koniec zwiedzania Giżycka i naszej 9 dniowej rowerowej podróży po Mazurach, a na koniec podsumowanie. Na początek finanse bo sam jestem ciekawy jak to wyszło: bilety kolejowe Kraków-Iława 160 zł, Iława-Olsztyn 36 zł, Giżycko przez Olsztyn do Krakowa 174 zł, więc w sumie 370 zł. Noclegi: Iława 54 zł x 2=108 zł, Orżyny 80 zł; Zełwągi 3x70 zł = 210 zł, Wilczy Szaniec 100 zł, Harsz 90 zł, Giżycko 60 zł łącznie 648 zł. Do tego dochodzi oczywiście jedzenie, obiady zwykle jedliśmy w knajpach natomiast śniadania i kolacje przygotowywaliśmy sami, picie i jedzenie na odcinki rowerowe, bilety wstępu: Wilczy Szaniec w cenie noclegu w hotelu a normalnie 2x15 zł, Mamerki 2x10 zł, Twierdza Boyen 2x7zł, zakupione przewodniki i inne dodatkowe przyjemności. Koniec końców wydaliśmy 1018 zł na bilety i noclegi i pewnie z jakieś 600-700 zł na resztę, do tego można doliczyć koszt kilku rzeczy, które nabyliśmy przed wyprawą i pewnie wakacje zamkną się kwotą około 1900-2100 zł.

Teraz rowerowe dokonania, nie licząc pierwszego dnia wycieczki gdzie na rowerze pokonaliśmy trasę 3,8 km, to na rowerze jeździłem przez 8 dni (moja żona 7 dni), ja pokonałem 516,05 km z czego przeszło 120 km w terenie, a moja żona przejechała około 380 km. Przez 5 dni jechaliśmy z sakwami w sumie około 240 km, ja miałem na rowerze dwie 60 litrowe sakwy crosso, ważący około 5 km namiot i śpiwór, żona miała boczne sakwy Kellys, śpiwór i mały podręczny plecak. Okazało się, że bez potrzeby wieźliśmy namiot i śpiwory, pewnie bylibyśmy je wykorzystali gdyby pogoda była lepsza, ale występujące niemal regularnie nocne burze skutecznie nas zniechęciły do korzystania z namiotu, szczególnie że z noclegami nie było większego problemu. W porównaniu z pierwotnym planem nie byliśmy pod Grunwaldem i w Szczytnie za to pokonaliśmy odcinek z Olsztyna nad Wielkie Jeziora i 80 km odcinek dookoła Jezioraka w Iławie. Pierwotnie planowałem pokonać na rowerze około 320 km, a jak widać wyszło więcej. Żona spisała się na medal, miała chwile kryzysu po pierwszym dniu, ale potem wpadła w wyprawową formę i kolejne nie zawsze łatwe odcinki pokonywała bez większego problemu. Podczas wyprawy nie zabrakło przewyższeń, mimo iż przecież minęliśmy wcześniej planowane Wzgórza Dylewskie, suma podjazdów na moich 516 km wyniosła 2331 m. Najtrudniejszy był odcinek z Olsztyna do Orżyn i dalej do Zełwągów gdzie w zasadzie cały czas było góra-dół i wyszło odpowiednio 336 m na 56 km i 487 m na 91 km. Sporo przewyższeń zaliczyłem też podczas wycieczki dookoła jeziora Śniardwy ale tam dystans był długi, trochę się też napodjeżdżaliśmy podczas wycieczki do Ruciane-Nida. Tereny przez które jechaliśmy były piękne, wybieraliśmy drogi mało ruchliwe, więc jechaliśmy przez ciche i spokojne miejscowości, ale odwiedziliśmy chyba wszystkie ważniejsze miejscowości na Mazurach i zwiedziliśmy co było do zwiedzenia. Udało nam się uniknąć większych deszczów na trasie i w sumie prawie nie zmokliśmy, wyprawę oceniam jako bardzo udaną:)

Galeria wycieczki


Bunkry w Mamerkach, Węgorzewo, Harsz

Czwartek, 12 lipca 2012 | dodano:12.07.2012 Kategoria 41-60 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 45.93 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:16
  • VAVG 14.06 km/h
  • VMAX 35.81 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 197 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po nocy spędzonej w Wilczym Szańcu wstaliśmy rano i poszliśmy na śniadanie w restauracji. Pogoda nie była najlepsza po wieczornych i nocnych burzach było mokro i dość zimno, a niebo było zasnute gęstymi chmurami. Po śniadaniu i przetarciu rowerów (niestety noc musiały spędzić na zewnątrz) ruszyliśmy w drogę. Na początek szybko odwiedziliśmy jeszcze bunkry w strefie II i zrobiliśmy kilka fotek. Następnie ruszyliśmy do miejscowości Parcz, zaraz za Wilczym Szańcem mieści się park miniatur, widzieliśmy go tylko zza ogrodzenia ale już po tym można stwierdzić, że wygląda zachęcająco. W Parczu uzupełniliśmy bidony i ruszyliśmy dalej. Na skraju tej miejscowości znajduję się dość ciekawy cmentarz prawosławny z okresu I wojny światowej. W drodze do kolejnej miejscowości moja żona zauważyła, że ma mało powietrza w przednim kole, lekko dopompowałem i ruszyliśmy dalej obserwując sytuacje i w kolejnej miejscowości Mażany stwierdziliśmy już na pewno, że koło jest przebite.

Zatrzymaliśmy się pod sklepem i zacząłem ściągać koło, wyciągnąłem dętkę i poszukałem zapasu i tu okazało się, że jednak nie jesteśmy dobrze przygotowani do wyprawy. Miałem dwie dętki ale obie miały wentyl samochodowy, natomiast rower mojej żony ma dętki z wentylem Presta. Powiem szczerze, że byłem pewien, że moja dętka wejdzie na koło mojej żony, tymczasem okazało się, że wentyl samochodowy nie przejdzie przez obręcz. Zacząłem więc szukać łatek a tu kolejny zonk łatek nie mam. Pozostała więc naprawa metodą tradycyjną, w sklepie na przeciwko kupiłem klej Kropelka, pociąłem jedną z dętek i wykroiłem łatkę, którą zakleiłem dziurę. Po kilku minutach okazało się, że łatka trzyma jak trzeba, więc założyliśmy dętkę i ruszyliśmy dalej. Cała naprawa zajęła nam dość dużo czasu - prawie godzinę. Po tej przygodzie pojechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do miejscowości Radzieje w której skręciliśmy na drogę miejscowości Kamionek Wielki, okazało się że droga na tym odcinka jest brukowana kamieniami i po raz kolejny strasznie się na takim bruku męczyliśmy. Po dojechaniu do Kamionka Wielkiego w końcu bruk się skończył i dalej już szybko przez Pniewo, brzegiem jeziora Mamry dojechaliśmy do Mamerek gdzie w czasie II wojny mieściła się Kwatera Główna Wojsk Lądowych.

Manerki wyglądają zdecydowanie mniej komercyjnie niż Wilczy Szaniec, za wstęp do Strefy I trzeba zapłacić 10 zł, można też wypożyczyć latarkę, jest ona potrzebna ponieważ w Manerkach można oglądać wnętrza nie zniszczonych bunkrów. W strefie I znajduję się 6 bunkrów w tym kilka tzw. bunkrów gigantów czyli takich w jakim w Wilczym Szańcu mieszkał Hilter. Na dachu bunkru nr 6 znajduję się wieża widokowa z której można podziwiać panoramę jeziora Mamry. Ciekawostką jest fakt, że góry nie widać ani jednego bunkra w lesie mimo iż znajdują się one całkiem blisko wieży widokowej. Niestety nie widać też za wiele w kierunku jeziora Mamry, miałem wrażenie, że od czasu budowy wieży drzewa trochę podrosły i dość skutecznie zasłoniły widok.

Po obejrzeniu bunkrów w strefie I udaliśmy się do bunkrów w strefie II, tam nie potrzeba już biletów. Niestety zwiedzanie strefy II jest mocno ograniczone przez wściekłe ataki komarów, więc przez strefę II raczej przebiegliśmy. Na terenie tej strefy znajdował się też dworzec kolejowy z którego można było dojechać pociągiem do Wilczego Szańca i Węgorzewa. Po opuszczeniu Manerek ruszyliśmy do Węgorzewa, po przejechaniu może 1 km dojechaliśmy do mostu nad nigdy niedokończonym Kanałem Mazurskim, który miał połączyć Wielkie Jeziora Mazurskie z rzęką Pregołą a przez nią z Morzem Bałtyckim. Jadąc z Kamionka Wielkiego przez Manerki do Węgorzewa cały czas objeżdżaliśmy jezioro Mamry, tuż przed Węgorzewem w miejscowości Przystań zobaczyliśmy ciemne burzowe chmury, gdy byliśmy w Trygorcie burza groziła już na całego. Do Węgorzewa pędziliśmy jak szaleni i tuż przed samym deszczem udało nam się dojechać do miasta i schować pod daszkiem koło jakiegoś banku. Padało przeszło pół godziny, jak deszcz trochę zelżał pojechaliśmy do schroniska młodzieżowego na ulicy Prusa, niestety okazało się, że nie ma miejsc, pani nam wytłumaczyła, że w Węgorzewie odbywa się Rockowisko i o nocleg będzie ciężko. Udaliśmy się więc do centrum, zatrzymaliśmy się na obiad w pizzerii przed zamkiem w Węgorzewie, który wcale nie wygląda jak zamek i zwiedzać go nie można. Po obiedzie zdecydowaliśmy się wyjechać z Węgorzewa i poszukać noclegu za miastem. Z Węgorzewa wyjeżdżaliśmy drogą główną nr 63, ale na szczęście wzdłuż drogi aż do miejscowości Ogonki znajduję się ścieżka rowerowa. Na granicach miasta znajduję się cmentarz żołnierzy radzieckich, który zginęli podczas wyzwalania Węgorzewa w 1945 r.

Próbowaliśmy szukać noclegu w Ogonkach nad jeziorem Święcajny, ale tu też był problem. Skręciliśmy w prawo w stronę miejscowości Harsz, po drodze wstąpiliśmy jeszcze do jednego ośrodka z domkami nad jeziorem, ale warunki w małych domkach były raczej kiepskie, więc pojechaliśmy dalej. Na szczęście pogoda się trochę poprawiła i nawet wyszło słońce. Po kilku kilometrach jazdy dojechaliśmy do wioski Harsz okazało się, że jest tu kilka gospodarstw agroturystycznych i z noclegiem nie ma problemu. Znaleźliśmy bardzo fajny nocleg nad samym brzegiem jeziora Harsz. Wieczorem się rozpogodziło na całego, poszliśmy więc na spacer, najpierw na brzeg jeziora a potem do sklepu. Chcieliśmy spędzić kilka chwil nad jeziorem, ale niestety mimo słońca było dość chłodno. Następnego dnia mieliśmy dojechać do nieodległego już Giżycka - miał to być ostatni etap naszej wyprawy.

Galeria wycieczki


Wilczy Szaniec zdobyty

Środa, 11 lipca 2012 | dodano:11.07.2012 Kategoria 41-60 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 49.42 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 03:30
  • VAVG 14.12 km/h
  • VMAX 39.25 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 218 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po trzech dniach spędzony nad jeziorem Inulec, wstaliśmy rano, zapakowaliśmy sakwy i ruszyliśmy dalej na początek do Mikołajek. Przejechaliśmy przez miasto i boczną drogą wzdłuż jeziora Tałty ruszyliśmy w kierunku Rynu. W miejscowości Tałty zrobiliśmy krótki postój a następnie przejechaliśmy przez kanał Tałcki łączący jezioro Tałty z jeziorem Tałtowisko i ruszyliśmy dalej już szutrową drogą. Przejechaliśmy przez Skorupki obok pól biwakowych nad jeziorem Tałtowisko a następnie wyskoczyliśmy na asfaltową drogę nr 642, którą miała nas zaprowadzić do Rynu. Po kolejnych kilku kilometrach jazdy dojechaliśmy do Rynu leżącego nad jeziorem Ryńskim. W Rynie znajduje się oczywiście port oraz zamek krzyżacki z XIV wieku. Z pierwotnego wyglądu zamku niewiele pozostało, a w obecnym zamku znajduję się hotel i restauracja, teren wokół zamku można zwiedzać, więc porobiliśmy kilka zdjęć. Z Rynu ruszyliśmy dalej drogą nr 642 w kierunku Sterławek Wlk. Po jakiś 10 km byliśmy w Sterławkach przez które przebiega dość ruchliwa droga z Giżycka do Kętrzyna. W tej miejscowości zrobiliśmy postój na drugie śniadanie, ja zrobiłem kilka fotek kościoła i po uzupełnieniu zapasów ruszyliśmy dalej drogą w kierunku Kętrzyna.

Ruchliwą drogą na Kętrzyn musieliśmy przejechać ładne parę kilometrów przez Martiany i Pożarki dojechaliśmy do miejscowości Kwiedzina, gdzie mieliśmy odbić w leśną drogę do Gierłoży. Na mapie ta droga była oznaczona jako asfaltowa, tym czasem w miejscu gdzie miała być droga był szuter, więc pojechaliśmy kawałek dalej w poszukiwaniu właściwej drogi, ale okazało się, że to jednak była ta droga, więc wróciliśmy do niej i ruszyliśmy do Gierłoży. Droga rzeczywiście była utwardzona, ale nie asfaltem a brukiem z kamieni w rezultacie jechało się nią bardzo ciężko i powoli. Do Gierłoży mieliśmy do pokonania ledwie 4 km ale jechaliśmy ten odcinek dość długo, ale za to wyjechaliśmy wprost na Wilczy Szaniec - czyli dawną kwaterę Hitlera na Mazurach. Kwaterę tą zbudowano dla celów wojny z ZSRR podczas której to właśnie na Mazurach w kilku takich kwaterach znajdowało się dowództwo wszystkich rodzajów wojsk. Ponieważ wojna z ZSRR się przedłużała to Hilter w Wilczym Szańcu spędził ponad 800 dni (najwięcej podczas wojny). To tu został przeprowadzony na niego zamach zobrazowany w filmie Walkiria z Tomem Cruisem. Obecnie na terenie Wilczego Szańca za odpowiednią opłatą - 15 zł można zwiedzać pozostałości bunkrów (większość z nich wysadzono i są w ruinie). Ponieważ chcieliśmy w tym miejscu przenocować zapytaliśmy o nocleg. Okazało się, że za 100 zł (za pokój 2 osobowy) możemy przenocować w hotelu mieszczącym się w dawnym budynku Gwardii Przybocznej, biorąc taką opcję mieliśmy wstęp za darmo i śniadanie na drugi dzień gratis, w przypadku noclegu ja polu namiotowym trzeba zapłacić za wstęp, za nocleg na polu i oczywiście o żadnym śniadaniu za free nie ma mowy, wybraliśmy więc hotel.

Po zainstalowaniu się w hotelu, wykąpaniu się i zjedzeniu obiadu w restauracji, kupiliśmy przewodnik za 5 zł i ruszyliśmy zwiedzać. W tym czasie pogoda się trochę zepsuła, ale jeszcze nie padało, więc mogliśmy zwiedzać bez problemów. Przeszliśmy przez tzw. Strefę I czerwonym szlakiem. Punktem kulminacyjnym zwiedzania jest zniszczony częściowo bunkier gigant nr 13 w którym mieszkał Hilter. W Gierłoży można zwiedzać jeszcze strefę II, po drugiej strony drogi na Kętrzyn, bunkry w tej strefie można zwiedzać bez biletów. Mieliśmy tam jeszcze pójść, ale najpierw chcieliśmy się zabezpieczyć przed natarczywymi komarami, niestety nasze dalsze plany zwiedzania bunkrów przerwała niestety burza z deszczem, która nie chciała odpuścić aż do samego wieczora i w rezultacie nie poszliśmy oglądać bunkrów w strefie II. Na następny dzień planowaliśmy dojechać do Węgorzewa a po drodze zwiedzić kwaterę główną wojsk lądowych w Mamerkach, gdzie zachowały się całe nie zburzone bunkry.

Galeria wycieczki


Ukta - Wojnowo - Ruciane-Nida

Wtorek, 10 lipca 2012 | dodano:10.07.2012 Kategoria 41-60 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 56.92 km
  • Teren: 17.00 km
  • Czas: 04:00
  • VAVG 14.23 km/h
  • VMAX 14.18 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 287 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze




Po dniu plażowania na trasę powróciła moja żona celem była Ruciane-Nida a po drodze Ukta i Wojnowo. Z Zełwągów ruszyliśmy szutrówką przez las w kierunku drogi nr 609, którą po przejechaniu 12 km od startu dojechaliśmy do Ukty, małej dość klimatycznej miejscowości nad rzeką Krutynią. Zatrzymaliśmy się najpierw na niewielkim rynku, następnie zaglądnęliśmy do neogotyckiego kościoła a wyjeżdżając z Ukty przejechaliśmy mostem na Krutynią i skierowaliśmy się na Wojnowo. Miejscowość ta została założona przez rosyjskich staroobrzędowców (wyznawców prawosławia, który nie przyjęli reformy liturgicznej patriarchy Nikona z lat 1652–1656 i opuścili Rosję). Na Mazury trafili w latach 30-tych XIX wieku gdzie osiedli się zakładając kilka wiosek w tym właśnie Wojnowo. Wcześniej jednak zatrzymaliśmy się moście nad Krutynią gdzie obserwowaliśmy spływ kajakowy i zrobiliśmy sobie fotkę. Następnie odwiedziliśmy cerkiew w Wojnowie przy której znajduje się cmentarz oraz dom sióstr zakonnych właśnie tego obrządku. Cerkiew jest właśnie z zewnątrz remontowana, ale wnętrze można zwiedzać, żeby wejść do cerkwi moja żona musiała się ubrać w dwie przygotowane na wejściu chusty i za 2 złote od osoby weszliśmy do środka. Zrobiłem kilka zdjęć choć oficjalnie jest zakaz, ale jakoś go przegapiłem:) Po obejrzeniu cerkwi, pojechaliśmy dalej przez Wojnowo, kolejnym punktem na trasie był dom modlitwy staroobrzędowców czyli tzw. Molenna - to miejsce obejrzeliśmy już tylko z drogi, a następnie pojechaliśmy dalej do znajdującego się nad jeziorem Duś byłego klasztoru staroobrzędowców. Klasztor jak wspomniałem znajduję się nad jeziorem, przy klasztorze znajduję się cmentarz, sam klasztor można zwiedzać i to za darmo, można złożyć dobrowolną ofiarę. We wnętrzu można zobaczyć ołtarz bardzo podobny do tego w cerkwi, a w przedsionku zdjęcia staroobrzędowców z początku XX wieku. Na terenie klasztoru działa coś na kształt gospodarstwa agroturystycznego i pole biwakowe.

Kolejnym punktem naszej wyprawy było Ruciane-Nida, to właśnie od tej miejscowości zgodnie z wcześniejszym planem mieliśmy zacząć zwiedzanie wielkich jezior. Żeby tam dojechać musieliśmy przejechać kilka kilometrów, na szczęście nie zbyt ruchliwą, drogą nr 58. Do miasteczka wjechaliśmy od strony Nidy a następnie przejechaliśmy do bardziej turystycznej części miejscowości czyli do Rucianego. Po wizycie w punkcie informacji turystycznej pojechaliśmy nad śluzę Guzianka łączącą jezioro Bełdany z jeziorem Guzianka Wielka. Nad śluzą spędziliśmy dłuższą chwilę obserwując pełny cykl pracy śluzy: łódki wpłynęły od strony jeziora Guzianka, następnie woda w śluzie została spuszczona i opadła o ładne 2 metry, a następnie nastąpiło otwarcie śluzy i łódki wypłynęły na jezioro Bełdany. Obok śluzy znajduję się dość ciekawy bunkier, który kiedyś zapewne miał za zadanie bronić przeprawy. Następnie wróciliśmy do Rucianego, gdzie zjedliśmy pyszny obiad. Na drogę powrotną wybraliśmy drogę szutrową brzegiem jeziora Bełdany przez miejscowości Wygryny i Kamień do Iznoty. Po drodze chcieliśmy jeszcze zobaczyć kapliczkę w lesie zbudowaną dla potrzeb filmu "Pan Tadeusz". Droga którą wybraliśmy była dość ciężka, dużo piasku i jechało się ciężko, ale w końcu dojechaliśmy do wspomnianej kapliczki. Po kolejnych kilku kilometrach dojechaliśmy do Iznoty w tej miejscowości mieści się ośrodek Galindia w którym odbywają się inscenizacje związane z plemieniem Galindów, które żyło na tym terenie czyli w tzw. Galindi. Plemię to uległo zagładzie po walkach z Polakami z później z Krzyżakami a ich resztki zostały zasymilowane przez Mazurów. Ośrodek Galindia stara się oczywiście zarobić ale przy okazji przypomina o tym historycznym plemieniu. My jednak Galindi nie zwiedzaliśmy ale od razu skierowaliśmy się do miejscowości Nowy Most, a następnie przez Bobrówko wróciliśmy do Zełwągów, wycieczka miała być krótka a wyszło prawie 57 km. To był ostatni dzień naszego pobytu pod Mikołajkami, następnego dnia mieliśmy w planie Ryn i Wilczy Szaniec w Gierłoży.

Galeria wycieczki


Dookoła jeziora Śniardwy

Poniedziałek, 9 lipca 2012 | dodano:09.07.2012 Kategoria Mazury 2012, Po płaskim, 100 km i więcej, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 115.35 km
  • Teren: 55.00 km
  • Czas: 06:11
  • VAVG 18.65 km/h
  • VMAX 38.88 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 467 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wstałem rano i ruszyłem na odjazd największego jeziora w Polsce czyli Śniardwy. Na początek pokonałem 7 km do Mikołajek i ruszyłem na właściwą trasę. W Mikołajkach przejechałem koło Młyna, potem koło kościoła i w końcu wyjechałem z miasta w kierunku miejscowości Łuknajno. Po chwili droga zmieniła się w szutrową a tuż przez Łuknajnem droga przeszła w brukowaną. Po przejechaniu kanału między jeziorem Śniardwy i Łuknajno dojechałem do miejscowości, znajdował się tam ośrodek z wieżą widokową (niestety płatną) na Śniardwy, natomiast po drugiej stronie drogi prowadziła ścieżka do wieży widokowej na jezioro Łuknajno. Widok z wieży piękny, jezioro Łuknajno objęte jest ochroną ze względu na występujące to ptactwo a szczególnie łabędzie nieme, więc teren jezioro można podziwiać właściwe tylko z takich wież widokowych. Po powrocie na drogę ruszyłem w kierunku miejscowości Dziubiele, ale żeby tam dojechać musiałem pokonać dobre 10 km brukowaną drogą przez las. Jazda po takiej drodze jest strasznie trudna, po skręcie na Dziubiele wyjechałem na asfalt. W po kolejnych kilku kilometrach w końcu dojechałem do brzegu jeziora Śniardwy, kawałek dalej w miejscowości Suchy Róg stanąłem nawet chwilę na plaży.

Z Suchego Rogu wyjechałem przez miejscowości Tuchlin koło jeziora Tuchlin w kierunku drogi głównej nr 16. Cały czas jechałem drogą szutrową i kiedy wyjechałem na drogę nr 16 w końcu mogłem trochę odpocząć. Drogą nr 16 dojechałem do większej miejscowości Okartowo, gdzie zrobiłem krótki postój pod sklepem, potem wybrałem się obejrzeć bunkry - niestety niewiele zobaczyłem, potem podjechałem jeszcze na pole namiotowe na jeziorem Śniardwy. Później wróciłem na drogę nr 16, którą przejechałem kanał pomiędzy jeziorem Śniardwy a jeziorem Tyrkło a po chwili skręciłem w prawo w kierunku miejscowości Nowe Guty. To właśnie w Nowych Gutach były piękne miejsca widokowe i plaże nad Śniardwy. Na jednym ze zdjęć z tego miejsca widać gromadzące się nad Mikołajkami chmury, ale u mnie jeszcze wtedy świeciło, więc po kilku minutach ruszyłem dalej. Tuż na Nowymi Gutami zdecydowałem się na skrót brzegiem jeziora, po chwili trochę żałowałem tej decyzji bo niebo zasnuły czarne chmury a na szutrowej drodze brzegiem nie było się kompletnie gdzie schować. Na szczęście udało mi się dojechać do miejscowości Kwik nad jeziorem Białoławki, ponieważ ciągle jeszcze nie padało ruszyłem dalej szutrówką do miejscowości Zdory. Po drodze zatrzymałem się jeszcze nad Śniardwy na polanie oznaczonej jako "Wysoki Brzeg" na kierunkowskazie było napisane, że jest to dobre miejsce widokowe, ale mi widoki jakoś zasłaniały drzewa. Wróciłem więc na trasę i po chwili dojechałem do śluzy pomiędzy jeziorami pomiędzy Zatoką Kwik (j. Śniardwy) a jeziorem Białoławki. Po kolejnych kilku minutach dojechałem do Zdorów, gdzie dopadła mnie burza, schowałem się na przystanku, gdzie przeczekałem burzę. Ponieważ zbliżałem się do Kanału Jeglińskiego to musiałem wyjechać na ruchliwą drogę główną nr 63, tą drogą przejechałem kilka kilometrów i oczywiście most na Kanale Jeglińskim a następnie skręciłem w prawo w kierunku miejscowości Karwik w której znajduje się śluza Karwik na Kanale Jeglińskim.

Z pewnymi problemami dotarłem do śluzy i obejrzałem jak łodzie wypływają w kierunku jeziora Seksty (w zasadzie jest to zatoka j. Śniardwy). Teren śluzy jest zamknięty i wstęp jest wzbroniony, więc robiłem zdjęcia z pewnego oddalenia. Następnie ruszyłem ścieżkami a w zasadzie drogami szutrowymi przez las w kierunku miejscowości Niedźwiedzi Róg. Przez las jechałem dobre kilka kilometrów coraz mocniej zacząłem odczuwać zmęczenie. W Niedźwiedzim Rogu zrobiłem chwilę przerwy najpierw zatrzymałem się pod jakiś dziwnym masztem nad brzegiem, gdzie spotkałem sakwiarzy z Niemiec, a następnie ujechałem jeszcze kawałek i zatrzymałem się na pomoście wśród trzcin gdzie nie było nikogo - tu mogłem zaobserwować ptaszka biegającego po pomoście, który nic sobie nie robił mojej obecności oraz z pewnego oddalenia łabędzia. Po przerwie ruszyłem przez Końcewo do miejscowości Wejsuny, na tym odcinku miałem lekki kryzys i gdy w końcu dojechałem do Wejsun zrobiłem przerwę pod sklepem w celu uzupełnienia zapasów. Kolejnym punktem na mojej trasie była stacja PAN w Popielnie. Odcinek przez las do Wierzby a potem do Popielna to jakieś 9 km po pagórkowatym terenie, po drodze minąłem dwie bramy informujące, że wjeżdżam do stacji badawczej PAN. W Popielnie nad jeziorem Śniardwy znajduję się wspomniana już stacja w której hodowane są koniki polskie - Tarpany, znajduję się tam też port dla żaglówek. Po odwiedzinach w Popielnie wróciłem do odległej o kilometr miejscowości Wierzba, gdzie również znajduje się port z tym, że już na jeziorze Bełdany oraz prom kursujący w wąskim przesmyku pomiędzy jeziorem Mikołajskim a jeziorem Bełdany, który miał mnie przewieźć na drugi brzeg. Zapłaciłem 3 zł i po kilku minutach byłem już na drugim brzegu skąd do Mikołajek miałem jeszcze jakieś 5 km. Trochę wcześniej bo w Popielnie, mój licznik pokazał 100 km. Do Mikołajek jechałem drogą szutrową, do miasta wjechałem od strony osiedla Karłowo, a po dojechaniu do drogi nr 16 odbiłem w lewo w kierunku Zełwągów. Moja żona odpoczywała cały dzień na plaży, więc pojechałem jeszcze po nią, a po dłuższej chwili zameldowałem się naszym domku.

Cała trasa to przeszło 115 km, licząc odcinek z Mikołajek do Mikołajek wyszło około 100 km - tyle trzeba przejechać żeby objechać Śniardwy na około wraz z zatokami jeziora czyli jeziorem Seksty, jeziorem Kaczerajno i jeziorem Warnołty zakładając jednocześnie że przepłyniemy promem z Wierzby przez jezioro Bełdany. Możliwa jest trochę dłuższa droga bez promu, z Wejsun należy uderzyć na Ruciane-Nida a następnie jest droga przez las do Mikołajek. Prom który wykorzystałem pływa od godziny 10:00 do 18:00 przeprawia się na drugi brzeg gdy nam co najmniej jeden samochód (maks wchodzą dwa). Droga do okoła jeziora jest ciężka ze względu na długie odcinki drogi szutrowej a miejscami brukowanej. Ta wycieczka była dla mnie bardzo męcząca szczególnie, że dzień wcześniej zrobiłem przecież aż 91 km.

Galeria wycieczki