Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy wielodniowe

Dystans całkowity:2581.92 km (w terenie 276.50 km; 10.71%)
Czas w ruchu:137:47
Średnia prędkość:18.74 km/h
Maksymalna prędkość:69.23 km/h
Suma podjazdów:16968 m
Maks. tętno maksymalne:170 (90 %)
Maks. tętno średnie:141 (75 %)
Suma kalorii:10611 kcal
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:75.94 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Orżyny - Zełwągi (Mikołajki)

Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano:08.07.2012 Kategoria 81-99 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną, Mazury 2012
  • DST: 91.34 km
  • Teren: 13.00 km
  • Czas: 05:31
  • VAVG 16.56 km/h
  • VMAX 43.55 km/h
  • Temp.: 23.0 °C
  • Podjazdy: 481 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze




Jak wspominałem wcześniej mapa Pojezierza Olsztyńskiego kończyła się na Orżynach, a mapa Wielkich Jezior Mazurskich zaczynała się na wysokości miasta Piecki pozostawał mam pas około 20 km bez pokrycia w mapach. Początkowo myślałem, że pojedziemy do Mrągowa bo przez Orżyny przebiegała droga właśnie do Mrągowa, ale po dokładnej analizie mapy na GPSie i wyszukałem skrót, dzięki któremu bocznymi drogami mogliśmy dojechać pod Mikołajki. Wstaliśmy więc wcześniej i zaraz po godzinie 8 rano ruszyliśmy w trasę. Pogoda była kiepska, niebo zachmurzone, temperatura nie przekraczała chyba 20 stopni, ale jechało nam się nie najgorzej. Mało ruchliwą drogą przez Rańsk dojechaliśmy do Rybna, w tym miejscu rozważałem przez chwilę skrót drogą leśną, ale ostatecznie odrzuciłem ten pomysł. W Rybnie zrobiliśmy mały postój, który przysporzył nam sporo problemów ale o tym za chwilę. Skoro nie jechaliśmy skrótem to musieliśmy objechać jezioro Dłużec przez Borowe i Dłużec, następnie skręciliśmy w lewo i po przejechaniu 29 km od startu dojechaliśmy do widocznej już na mapie Wielkich Jezior Mazurskich miejscowości Krzywy Róg. W tym miejscu zaczął dość ostro dzwonić telefon mojej żony, okazało się że w Rybnie na ławce zostawiłem telefon i jakiś miły pan chciał mi go oddać.

Zostawiłem, więc żonę i bagaże na przystanku i szalonym tempem ruszyłem do Rybna, żeby skrócić dystans do przejechania wykorzystałem skrót przez las, który wcześniej rozważałem. Na początku szło wszystko dobrze, do miejscowości Głogno dojechałem dobrą szutrową drogą, dalej był odcinek niebieskim szlakiem pieszym i dalej bezproblemowa jazda, ale jak odbiłem w ścieżką leśną w kierunku Rybna to zaczęły się kłopoty. Na mapie miałem jedną prostą drogę, w rzeczywistości ścieżek było dużo więcej, co chwila się krzyżowały i skręcały, dwa razy pomyliłem drogę, na szczęście szybko to zauważałem i wracałem na właściwą ścieżkę. Na dodatek leśne ścieżki były mocno piaskowe i miejscami moja prędkość jazdy wyraźnie spadała, a na koniec tuż przed Rybnem droga była zawalona drzewem i trzeba było przeprawiać się bokiem przez krzaki. Jednak po 40 minutach walki byłem w Rybnie z telefonu żony zadzwoniłem do gościa i po 5 minutach ponownie stałem się właścicielem telefonu, podziękowałem ładnie i ruszyłem w drogę. Postanowiłem już nie korzystać ze skrótu tylko jechać po asfaltach tak jak wcześniej jechałem z żoną, była to dobra decyzja ponieważ trasę tą pokonałem mniej więcej w tym samym czasie co odcinek przez las mimo iż po asfaltach było dobre 4-5 km dalej. Po mniej więcej 1,5 godziny byłem ponownie w Krzywym Rogu z tym że zamiast 29 km na liczniku miałem już 56.

Po moim Tour de Rybno byłem już mocno zmęczony, ale trzeba było jechać dalej. Po jakiś 3 km jazdy dojechaliśmy do drogi nr 59 Mrągowo - Piecki, trasa naszej wyprawy prowadziła na wprost, ale skręciliśmy w prawo do Piecek w poszukiwaniu miejsca gdzie moglibyśmy zjeść obiad. Po obiedzie wróciliśmy na właściwą trasę i piękna malowniczą drogą przez Mazurski Park Krajobrazowy będący częścią Puszczy Piskiej ruszyliśmy w kierunku Mikołajek. Planując drogę do Mikołajek założyłem, że na nocleg zatrzymamy się nad jeziorem Inulec w miejscowości Zełwągi jakieś 6 km od Mikołajek, żeby tam dotrzeć, zrobiliśmy skrót ścieżką przez las. Na szczęście droga była bardzo dobra i po kilku kilometrach jazdy przez las dojechaliśmy do Zełwągów, zaraz za lasem zobaczyliśmy pokoje do wynajęcia i po kilku minutach byliśmy już w pokoju na poddaszu, który wynajęliśmy aż na 3 dni.

Wykąpaliśmy się, rozpakowaliśmy, a że akurat wyszło słońce zdecydowaliśmy się jechać do Mikołajek. Po drodze jeszcze odwiedziliśmy plaże nad Inulcem a potem drogą nr 16 dojechaliśmy do Mikołajek, zwiedziliśmy sobie deptak, rynek gdzie trwały zawody Strong Men, ale ludzi było strasznie dużo, więc poszliśmy dalej. Zwiedziliśmy port, przeszliśmy sobie brzegiem jeziora a na koniec pojechaliśmy jeszcze na plaże, w między czasie całkiem się już wypogodziło, więc postanowiliśmy wrócić do Zełwągów i poplażować trochę nad Inulcem.

To był dość ciężki dzień w sumie przejechałem tego dnia aż 91 km z czego 26-27 w sumie niepotrzebnie, na szczęście udało nam się dojechać do Wielkich Jezior Mazurskich i znaleźć dobry nocleg, więc postanowiliśmy zostać na dłużej - na kolejny dzień zaplanowałem objazd jeziora Śniardwy a żona miała plażować na Inulcem.

Galeria wycieczki


Olsztyn - Orżyny

Sobota, 7 lipca 2012 | dodano:07.07.2012 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną, Mazury 2012
  • DST: 54.40 km
  • Czas: 04:07
  • VAVG 13.21 km/h
  • VMAX 40.41 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 336 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze




Pociąg z Iławy do Olsztyna odjeżdżał tuż przed 9:00, jechał około godziny więc około 10 byliśmy na dworcu w Olsztynie. Wolniutkim tempem dojechaliśmy na starówkę gdzie zrobiliśmy kilka zdjęć i zaczęliśmy wyjeżdżać z miasta. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do Biedronki na zakupy i mniej więcej o 11:30 byliśmy na granicach Olsztyna. Pierwsze kilometry za Olsztynem jechaliśmy jeszcze po dość ruchliwej drodze, ale z każdym pokonanym kilometrem ruch samochodów malał. W Ostreszewie pojawiły się oznaczenia czarnego szlaku rowerowego, które towarzyszyły nam przez cały dzień. Tempo jazdy było dość niskie, ponieważ temperatura była bardzo wysoka a nam doskwierało jeszcze zmęczenie z wczorajszej wycieczki. Jechaliśmy przez kolejne wioski, a niebo nad nami robiło się coraz ciemniejsze. Mniej więcej w Prejłowie rozważaliśmy nawet czy się nie zatrzymać i przeczekać ewentualny deszcz, ale ostatecznie pojechaliśmy dalej. No i stało się na drodze w lesie między Prejłowem i Giławami zaczęło padać, początkowo lekko, ale po chwili już dość mocno. Stanęliśmy na poboczu pod drzewami i zaczęliśmy się ubierać oraz chować namiot i śpiwory do worków. Na szczęście po kilku minutach deszcz wyraźnie osłabł i mogliśmy jechać dalej, zanim dojechaliśmy do wioski Giławy - świeciło już słońce i musieliśmy się rozbierać. Po kilku minutach przerwy pod dębem w Giławach ruszyliśmy dalej już przy mocno przygrzewającym słońcu.

Jakieś 5 km za Giławami dojechaliśmy do niewielkiego jeziora Ruskie, gdzie zrobiliśmy mały postój na niewielkiej plaży, pogoda była znowu idealna więc nawet zdecydowałem się na małe brodzenie w jeziorku. Po kilku minutach ruszyliśmy dalej w kierunku większej miejscowości jaką były Dźwierzuty. Liczyłem, że w tej miejscowości lub w jej pobliżu znajdziemy nocleg. Wioska rzeczywiście była większa, krzyżowały się w niej drogi ze Szczytna i Biskupca, były dwa kościoły w tym jeden ewangelicki i niewielki skwer robiący za rynek. Niestety okazało się, że w Dźwierzutach noclegu nie ma, w odległości kilku kilometrów było kilka ośrodków wypoczynkowych, jednak cena za noc nie bardzo zachęcała. Zastanawialiśmy się dobrych kilkanaście minut co robić dalej a tymczasem nad naszymi głowami pojawiły się ciężkie burzowe chmury, schowaliśmy się więc na pobliskim przystanku żeby przeczekać deszcz. Chwilę popadało, trochę zagrzmiało, a potem przestało, ale chmury dalej wisiały nam nad głową. Czekaliśmy dobre 40 minut ale w końcu podjęliśmy decyzje, że jedziemy dalej czarnym szlakiem do miejscowości Orżyny, gdzie zgodnie z oznaczeniem na mapie miały znajdować się jakieś gospodarstwa agroturystyczne, a w razie czego w pobliżu był też ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem. Niestety w kierunku jaki obraliśmy chmury były jeszcze ciemniejsze. Pokonaliśmy 5 km do miejscowości Targowo a nad nami już wyraźnie zbierało się na burzę. Pędziliśmy co sił w nogach o Orżyn i na szczęście bez problemu trafiliśmy na wolne miejsce w gospodarstwie agroturystycznym. Zdążyliśmy tuż przed burzą.

Rozpakowaliśmy bagaże, wykąpaliśmy się a ponieważ burza przeszła i zaczęło świecić słońce udaliśmy się na spacer nad pobliskie jezioro Łęsk. Jezioro było bardzo ładne i czyste, trafiliśmy na fachową plaże wiejską z profesjonalnym pomostem, zrobiliśmy kilka zdjęć, pomoczyliśmy nogi i zaczęliśmy wracać bo znowu zaczęło zbierać się na burzę. Po naszym powrocie do domu znowu burza, całe szczęście że udało nam się znaleźć nocleg:)

Ten dzień był dość trudny, było parno i gorąco, ale co chwilę groziło deszczem. Nasza mapa topograficzna Pojezierza Olsztyńskiego kończyła się właśnie na Orżynach i nie wiedzieliśmy czy dalej możemy liczyć na jakiś nocleg. Po wycieczce dookoła Jezioraka byliśmy mocno zmęczeni, więc jechało się ciężko, na szczęście ten dzień minął bez większych problemów, trafiliśmy na dobry nocleg na ostatniej miejscowości widocznej na mapie, nie zmokliśmy jakoś mocno, a do Wielkich Jezior Mazurskich mieliśmy już na tyle blisko, że kolejnego dnia powinniśmy bez problemu tam dojechać.

Galeria wycieczki


Dookoła Jezioraka

Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:06.07.2012 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną, Mazury 2012
  • DST: 79.44 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 05:19
  • VAVG 14.94 km/h
  • VMAX 38.15 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 253 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Zgodnie z planem wstaliśmy rano i przy pięknej słoneczniej pogodzie ruszyliśmy z Iławy w kierunku Szałkowa. Na wyjeździe z Iławy pobudowano efektowne ścieżki rowerowe, więc na boczną drogę prowadzącą do Szałkowa wyjechaliśmy bez problemu. W Szałkowie zatrzymaliśmy się na chwilę, sfotografowaliśmy pensjonat Azyl w którym mieszkaliśmy w 2007 r. oraz plażę i ruszyliśmy dalej. Kilka kilometrów za Szałkowem zrobiliśmy sesję fotograficzną na półwyspie nad Jeziorakiem, podjechaliśmy pod kapliczkę postawioną na pamiątki wizyty w tym miejscu Karola Wojtyły w 1973 r. a następnie wjechaliśmy w las. Przejechaliśmy obok leśnych ośrodków wypoczynkowych nad Jeziorakiem i wyjechaliśmy z lasu w miejscowości Urowo. Po drodze spotkaliśmy małżeństwo w średnim wieku z Torunia, pani gdy dowiedziała się, że zamierzamy objechać Jezioraka to wyraziła uznanie że damy radę zrobić aż 75 km - ta informacja niestety trochę przestraszyła moją żonę:) ale mimo wszystko postanowiliśmy jechać dalej.

Tuż za Urowem przejechaliśmy przez kanał łączący Zatokę Kraga (Jeziorak) z małym jeziorkiem Dauby, postanowiliśmy skręcić w lewo i szutrową drogą przez las wzdłuż brzegu zatoki dojechaliśmy do Gubławki. Pojechaliśmy jeszcze dwa kilometry i dojechaliśmy do miejscowości Wieprz gdzie na plaży zrobiliśmy dłuższy postój. W tym miejscu mieliśmy przejechane 33 km, było bardzo gorąco, więc jechało się ciężko. Po przerwie ruszyliśmy dalej, przejechaliśmy przez Karpowo, następnie zdecydowaliśmy się na skrót przez las i pominięciem miejscowości Śliwa wyjechaliśmy do asfaltu przed miejscowością Rąbity. W tym miejscu zaczęło brakować nam picia i zaczęliśmy szukać sklepu, pierwszym napotkanym sklepie była niestety przerwa, na szczęście 100 metrów dalej był kolejny sklep w którym uzupełniliśmy zapasy. Robiąc ponownie skrót przez las dojechaliśmy do asfaltu Dobrzykach robiąc jednocześnie nawrót w kierunku Iławy, co oznaczało że połowę drogi mamy już za sobą.

Kolejną miejscowością na trasie był Jerzwałd w której mieszkał i został pochowany twórca Pana Samochodzika - Z. Nienacki. Na tym odcinku zaczęła się psuć pogoda, w pewnym momencie nawet zaczęło lekko padać, zatrzymaliśmy się na przystanku w Jerzwałdzie, ale po chwili deszcz jakoś przeszedł bokiem i mogliśmy jechać dalej. Następnie jechaliśmy przez las w Parku Krajobrazowym Pojezierza Iławskiego i przez ten las dojechaliśmy do miejscowości Siemiany, gdzie w ładnej wypoczynkowej miejscowości zjedliśmy dobry obiad. Z Siemian cały czas przez las parku krajobrazowego zmierzaliśmy w kierunku Iławy. Po kilku kilometrach zrobiliśmy skrót przez las i tą właśnie szutrową drogą dojechaliśmy na przedmieścia Iławy do dość ruchliwej drogi 521. Tą drogą dojechaliśmy do drogi krajowej nr 16, na szczęście poboczem tej drogi poprowadzono ścieżkę rowerową, którą dojechaliśmy do Iławy.

Gdy dojechaliśmy na schroniska mieliśmy na liczniku prawie 80 km. Chcieliśmy jeszcze odwiedzić plaże miejską, ale ledwo rozłożyliśmy się na plaży to niebo zasnuły ciężkie burzowe chmury i musieliśmy uciekać do schroniska. Co ciekawe okazało się, że wielkiej chmury deszczu jednak nie było. Ten wcześniej nie planowany dzień okazał się bardzo męczący, zrobiliśmy prawie 80 km w temperaturze przekraczającej 30 stopni. Sam byłem po tej wycieczce mocno zmęczony, a moja żona odczuła ten etap zdecydowanie mocniej i efekcie zmęczenia poszła wcześnie spać. Zgodnie z pierwotnym założeniem mieliśmy kolejnego dnia jechać przez Wzgórza Dylewskie (nawet 250 m npm) nad Grunwald, ale stwierdziłem że może to być dla nas ciężki odcinek, a na dodatek kolejne etapy przez Szczytno skazywały nas długie fragmenty jazdy po drogach głównych, więc ostatecznie postanowiłem trochę zmodyfikować trasę naszej wyprawy. Postanowiłem, że następnego dnia pojedziemy pociągiem do Olsztyna a stamtąd dość fajnie wyglądającą boczną drogą oznaczoną czarnym szlakiem rowerowym w kierunku jezior mazurskich.

Galeria wycieczki


Iława

Czwartek, 5 lipca 2012 | dodano:05.07.2012 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną, Mazury 2012
  • DST: 3.80 km
  • Teren: 2.00 km
  • Czas: 00:23
  • VAVG 9.91 km/h
  • VMAX 26.00 km/h
  • Temp.: 29.0 °C
  • Podjazdy: 25 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W tym roku zaplanowaliśmy sobie rowerowe wakacje na Mazurach, planów przejazdu było kilka, ostatecznie wyszło jeszcze inaczej, ale może zacznijmy od początku. Z Krakowa do Iławy pojechaliśmy pociągiem (przeszło 500 km), wybraliśmy Iławę ponieważ tam jechał bezpośredni pociąg z Krakowa. W pobliżu Iławy (w Szałkowie) byliśmy na wakacjach w 2007 r., zgodnie z nakreślonym przeze mnie planem z Iławy mieliśmy przez Grunwald i Szczytno wjechać na Mazury od południa. Z Krakowa wyjechaliśmy pociągiem po godz. 9:00 do Iławy dojechaliśmy około 17:20. W podróż wyjeżdżaliśmy z pewnymi obawami, ponieważ tuż przed naszym wyjazdem Warmię i Mazury nawiedziły huraganowe burzę, które spustoszyły m.in. Bisztynek a my planowaliśmy nocować w namiocie. W Iławie przywitała nas jednak piękna pogoda z dworca ruszyliśmy na nocleg, mieliśmy spać na polu namiotowym przy Jezioraku, ale przejeżdżając przez miasto nagle przypomniałem sobie, że w szkole po drugiej stronie Małego Jezioraka jest schronisko, więc pojechaliśmy tam. Okazało się, że za zaledwie 27 zł od osoby, możemy przenocować w fajnym pokoju z TV, więc zdecydowaliśmy się na nocleg pod dachem, szczególnie że na noc zapowiadano burzę.

Po zakwaterowaniu się w schronisku poszliśmy pozwiedzać i przypomnieć sobie co ciekawego można zobaczyć w Iławie, zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do schroniska. W pewnym momencie wpadłem na pomysł, że może byśmy zostali jeden dzień ekstra w Iławie i objechalibyśmy sobie najdłuższe jezioro w Polsce - czyli Jezioraka. Po krótkiej konsultacji postanowiliśmy zostać w Iławie, a podróż na Mazury odłożyć na kolejny dzień.

Galeria wycieczki


Wycieczka do Częstochowy - dzień 4

Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano:14.08.2011 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 10.54 km
  • Czas: 00:57
  • VAVG 11.09 km/h
  • VMAX 21.54 km/h
  • Temp.: 24.0 °C
  • Podjazdy: 50 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Czwarty dzień, nie był już w zasadzie dniem wyprawy, a raczej dniem regeneracji. Pierwotnie mieliśmy wrócić pociągiem wyjeżdżającym z Częstochowy o godzinie 18:50 - mieliśmy więc cały dzień na zwiedzanie miasta. Co prawda udało mi się przekonać kolegę żeby po nas przyjechał, ale i tak miał być dopiero około 16, więc na zwiedzanie było sporo czasu.

Na początek nadrobiliśmy to, czego nie udało się zrobić dzień wcześniej - czyli fotka z rowerami przed klasztorem na Jasnej Górze, później pojechaliśmy na tzw. Stary Rynek, zjedliśmy obiad w KFC i wzięliśmy udział w mszy świętej odprawianej dla pielgrzymów (głównie pielgrzymki warszawskiej). Tuż przed odjazdem z Jasnej Góry widzieliśmy jeszcze jak pod klasztor wmaszerowała pielgrzymka wojskowa.

Po tych wszystkich wydarzenia udaliśmy się pod centrum M1 w Częstochowie, skąd odebrał nas mój kolega.

Wyprawa okazała się bardzo udana, żona dała radę:) pogoda była w miarę, deszcz złapał nas dopiero pod samą Jasną Górą i to na szczęście przelotny, wiatr trochę przeszkadzał - szczególnie przez pierwsze dwa dni, ale biorą pod uwagę jaka pogoda jest przez całe wakacje - to chyba trzeba uznać, że trafiliśmy na naprawdę dobrą pogodę. Wycieczka obyła się bez awarii czy kontuzji, zobaczyliśmy 9 warowni jurajskich, Olsztyn i Pilicę, kilka ciekawych kościołów oraz zwiedziliśmy klasztor na Jasnej Górze.

Galeria wycieczki

Na koniec przebieg całej trasy wraz z profilem:

Wycieczka do Częstochowy - dzień 3

Sobota, 13 sierpnia 2011 | dodano:14.08.2011 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 55.08 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:48
  • VAVG 14.49 km/h
  • VMAX 44.93 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 453 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Na trzeci dzień naszej wyprawy prognozy, były mało optymistyczne - na popołudnie zapowiadano deszcz i burzę, więc w drogę ruszyliśmy około 8:00. Na początek podjazd do Niegowej, później przez Moczydło i Trzebniów, gdzie zdecydowaliśmy się na skrót szlakiem - tzw. drogą siedlecką. Mimo iż odcinek ten miał zaledwie 3 km długości to okazał się najtrudniejszym podczas naszej wyprawy. Pierwsze 1,5 km to podjazd piaszczystą drogą na której w wielu momentach musieliśmy pchać rowery, odcinek zjazdu był już przyjemniejszy, choć bez pchania po piasku niestety się nie obyło. To spowodowało, że gdy dojechaliśmy do drogi w pobliżu, której znajdowały się pozostałości zamku - wartowni Ostrężnik, to zdecydowaliśmy się go nie zwiedzać tylko jechać dalej.

Szosą 793 w kierunku Złotego Potoku przejechaliśmy jakieś 2 km i następnie skręciliśmy w prawo na Siedlec. Odcinek to Siedlca był dość przyjemny, droga co prawda nie najlepsza prowadziła jednak przez las, nie było większych podjazdów, więc można było odpocząć po trudach drogi siedleckiej. Z Siedlca, brzegiem Pustyni Siedleckiej pojechaliśmy do Zrębic, gdzie znajduję się zabytkowy drewniany kościół i dzwonnica - niestety pod kościołem remont drogi i placu, więc znowu sesja zdjęciowa się nie udała. Nadrobiliśmy to kilometr dalej nad stawkiem. Ze Zrębic do Olkusza można jechać szlakiem przez las, ale po doświadczeniach z drogi siedleckiej pojechaliśmy asfaltem przez Biskupice. Wieś ta jest położona na pięknej widokowej przełęczy, ale dojazd tam wiązał się niestety ze sporym podjazdem. W nagrodę w stronę Olsztyna prowadziły już głównie zjazdy.



Pod ruinami zamku Olsztyn zrobiliśmy dłuższy postój połączony ze zwiedzaniem. Żeby wejść na plac trzeba kupić niestety bilet, ale warto to zrobić - widoki, ze wzgórza na którym położony jest zamek są przepiękne. W oddali widać Częstochowę i Jasną Górę - ten fakt napełnił nas sporym optymizmem. Wręcz odwrotnie działała na nas pogoda, która zaczęła się psuć. Po sesji fotograficznej w ruinach, ruszyliśmy, więc szybko dalej przez wioskę Kusięta dojechaliśmy na przedmieścia Częstochowy. Jednak od znaku Częstochowa do Jasnej Góry trzeba pokonać jeszcze dobre 10 km, zanim dojechaliśmy na Aleję Najświętszej Marii Panny (około godziny 14:00) na niebie zaczęły pojawiać się błyskawice - zaczęliśmy więc szybko szukać noclegu. Były z tym pewne problemy, więc po paru minutach zdołał nas dopaść deszcz. Ostatecznie znaleźliśmy pokój w odległym o 2 km od Jasnej Góry motelu na ulicy Krótkiej.

Deszcz niestety sprawił, że nie zrobiliśmy sobie zdjęcia z rowerami pod Jasną Górą, więc udaliśmy się do klasztoru dopiero wieczorem i to na piechotę. Wieczorem się w miarę wypogodziło, choć nie obyło się też bez przelotnego deszczyku, który nie przeszkodził nam jednak w zwiedzaniu Jasnej Góry. Po powrocie mocno zmęczeni, ale jednocześnie zadowoleni z sukcesu wyprawy położyliśmy się spać:)

Trzeciego dnia pokonaliśmy dystans 55 km ze średnią prędkością 14,5 km/h, w pionie podjechaliśmy 453 m. Cały dystans z Krakowa do Częstochowy - 183 km pokonaliśmy w czasie 12 godzin i 47 jazdy. Tempo może nie rekordowe, ale w końcu to była wycieczka a nie zawody, a dla mojej żony była to pierwsza tego typu wyprawa, więc myślę że poszło całkiem dobrze, szczególnie że dotarliśmy na miejsce bez kontuzji czy awarii sprzętu.

Galeria wycieczki


Wycieczka do Częstochowy - dzień 2

Piątek, 12 sierpnia 2011 | dodano:14.08.2011 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 50.93 km
  • Teren: 16.00 km
  • Czas: 03:39
  • VAVG 13.95 km/h
  • VMAX 58.26 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 578 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po pierwszym bardzo forsownym dniu moja żona była trochę zmęczona, a na dodatek zafundowałem nam na początek przejazd szlakiem przez las do zamku Smoleń. Ruiny zamku są bardzo ładne, ale mocno zaniedbane, wszędzie chwasty i krzaki, zrobiliśmy sesję zdjęciową i postój po którym ruszyliśmy asfaltem w kierunku pobliskiej Pilicy. Miejscowość niewielka, ale turystycznie dość bogata w obiekty zabytkowe z których zobaczyliśmy tylko kilka, ponieważ pogoda była kiepska, a pora późna (tego dnia wyruszyliśmy dopiero o 9:00) a tempo w jakim pokonaliśmy pierwsze kilometry było dość niskie - należało, więc troszkę przyspieszyć.



Zaraz za Pilicą w miejscowości Biskupice odwiedziłem duży cmentarz wojenny z okresu I wojny - tematyka ta mnie bardzo interesuję, więc mogłem porównać architekturę cmentarza na Jurze z cmentarzami w Galicji Zachodnie. Po postoju na cmentarzu musiałem mocno gonić moją żonę, która cały czas zmierzała w kierunku Podzamcza (zamek Ogrodzieniec). Na odcinku Pilica - Podzamcze jechaliśmy dość ruchliwą drogą 790. Na dodatek droga ta obfituję w ciężkie podjazdy, które musieliśmy jeszcze pokonywać pod wiatr, gdy dotarliśmy do zamku w Ogrodzieńcu byliśmy już mocno zmęczeni, mimo iż pokonaliśmy dopiero 20 km. Zarządziliśmy, więc postój na obiad. W Ogrodzieńcu można zobaczyć malownicze ruiny zamku położone na wysokim wzniesieniu oraz rekonstrukcję obronnego grodziska na górze Birów. Oba te obiekty zwiedzaliśmy dokładnie przed rokiem, więc tym razem sfotografowałem zamek tylko z zewnątrz (żeby wejść do środka trzeba niestety zapłacić), a górę Birów tylko z daleka - już niedługo umieszczę oba te obiekty w dziale Ciekawe miejsca na mojej stronie i tam będzie można zobaczyć ładniejsze zdjęcia.



Po przerwie obiadowej ruszyliśmy przez Kiełkowice, Żerkowice i Skarżyce (gdzie sfotografowaliśmy ładny kościół - sanktuarium maryjne) do Morska gdzie na zalesionym wzgórzu znajdują się ruiny zamku. Sam zamek znajduję się lesie a wokół niego stworzono ośrodek sportowo - wypoczynkowy. Same ruiny są niedostępne do zwiedzania, więc musieliśmy się zadowolić tylko kilkoma fotkami z zewnątrz.
Po odwiedzinach na zamku Morsko pojechaliśmy szlakiem (innej drogi nie ma) do miejscowości Podlesice, przez chwilę rozważaliśmy jeszcze jazdę szlakiem czarnym do Rzędkowic, ale droga była strasznie piaszczysta, więc zrezygnowaliśmy, Co prawda do Podlesic, też musieliśmy się przebijać przez piaszczystą drogę, a później przez wieś było jeszcze gorzej, bo droga która na mapie była asfaltowa była całkowicie rozkopana - trwałe prace chyba kanalizacyjne, musieliśmy więc gdzieś bokiem przepchać rowery - nie mniej jednak po kilkunastu minutach dojechaliśmy do drogi 792 na Żarki. Po lewej stronie drogi mieliśmy piękny widok na Górę Zborów tym bardziej, że pogoda się w końcu zrobiła bardzo ładna. Asfaltem dojechaliśmy do miejscowości Hucisko, gdzie skręciliśmy w prawo i po przejechaniu przez wieś, wjechaliśmy na czarny szlak rowerowy, który miał nas doprowadzić do zamku Bobolice. Sam zamek zobaczyliśmy już ze szczytu wzniesienia w Hucisku - prezentował się wręcz bajkowo:) Dojazd do zamku mimo, iż prowadził szlakiem, nie był jakoś ekstremalnie ciężki (w większości zjazd - wcześniej do Huciska jechaliśmy mocno pod górę), więc po kilkunastu minutach byliśmy już pod zamkiem.



Sam zamek prezentuję się pięknie, od roku 2002 jest własnością prywatną (braci Laseckich) i właściciele chcą uczynić z niego atrakcję turystyczną (która w zasadzie już jest), niestety trafiliśmy na remont dachu, na zamek co prawda można było wejść, ale w ograniczonym zakresie i to jeszcze odpłatnie, więc zrezygnowaliśmy i po sesji fotograficznej ruszyliśmy dalej w kierunku odległego o 2 kilometry zamku Mirów.

Oficjalna strona Zamku w Bobolicach

Zamek Mirów również jest własnością braci Laseckich, którzy chyba przygotowują się wykonania rekonstrukcji podobnej do tej z zamku w Bobolicach, na razie jednak obiekt można oglądać tylko z zewnątrz - mimo iż nie jest odnowiony to moim zdaniem prezentuję się całkiem nieźle na co wpływa niewątpliwie piękne umiejscowienie na wysokim widokowym wzgórzu. Zamek jest przykładem doskonałej kompozycji murów z występującymi na wzgórzu skałami wapiennymi.



Pod zamkiem w Mirowie, nasze liczniki wskazywały 50 km, wstępnie mieliśmy zarezerwowane noclegi w Schronisku Żarkach, ale udało nam się znaleźć bardzo fajną i tanią kwaterę pod zamkiem, więc zdecydowaliśmy, że właśnie tu zakończymy jazdę drugiego dnia wyprawy.

Po kąpieli poszliśmy na zamek jeszcze raz - tym razem spacerkiem:) W sumie drugiego dnia wyprawy pokonaliśmy niespełna 51 km ze średnią prędkością 13,9 km/h, w pionie podjechaliśmy 578 m. Odcinki pokonywane szlakami był zdecydowanie trudniejsze niż te, które pokonaliśmy pierwszego dnia. Większa była też trudność podjazdów, szczególnie tych pokonywanych na odcinku do zamku w Ogrodzieńcu, gdzie dodatkowo jechaliśmy przy wietrznej i pochmurnej pogodzie - to wszystko złożyło się na mniejszy dystans i większe zmęczenie niż dnia pierwszego.

Drugiego dnia wyprawy odwiedziliśmy zamki w Smoleniu, Ogrodzieńcu, Morsku, Bobolicach i Mirowie, oraz miasteczko Pilica i wieś Skarżyce z bardzo ciekawym zabytkowym kościołem.

Galeria wycieczki


Wycieczka do Częstochowy - dzień 1

Czwartek, 11 sierpnia 2011 | dodano:13.08.2011 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 79.32 km
  • Teren: 25.00 km
  • Czas: 05:26
  • VAVG 14.60 km/h
  • VMAX 61.06 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 765 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pomysł na wycieczkę do Częstochowy Szlakiem Orlich Gniazd miałem już dość dawno, ale dopiero w tym roku i to inicjatywy mojej żony ruszyliśmy w taką wyprawę. Miałem co prawda pewne wątpliwości jak moja żona poradzi sobie z taka trasą, ale ponieważ bardzo chciała jechać, więc postanowiliśmy, że dnia 11 sierpnia ruszamy - bez względu na pogodę. Dzień przed wyjazdem pojawiły się niespodziewanie dość optymistyczne prognozy pogody, więc spakowaliśmy sakwy, nastawiliśmy budzik, nasmarowaliśmy rowery i założyliśmy do nich trochę bardziej terenowe gumy.

Z Łapczycy do Niepołomic pojechaliśmy samochodem, tam wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy na przystanek MPK linii 301. Autobusem dojechaliśmy do stacji Kraków - Płaszów i właśnie stąd rozpoczęliśmy naszą rowerową przygodę. Na początek jazda na krakowski rynek, gdzie zrobiliśmy kilka fotek i ulicą Długą, Prądnicką i Doktora Twarde dotarliśmy do pętli tramwajowej w dzielnicy Krowodrza gdzie zaczyna się pieszy szlak Orlich Gniazd. Może od razu napiszę, że naszym celem nie było dokładne pokonanie szlaku w wersji pieszej czy rowerowej, zrobiliśmy sobie wycieczkę, która tylko miejscami korzystała ze szlaku, za to odwiedzała zamki i warownie leżące na szlaku. Na początek pojechaliśmy jednak szlakiem w kierunku Ojcowa, musieliśmy ominąć zalany odcinek pod Czerwonym Mostem, ale po chwili wróciliśmy na szlak i przez Giebułtów, Kwietniowe Doły i Doliną Prądnika dotarliśmy do Ojcowa. Pogoda była bardzo przyjemna, może nie było bardzo gorąco, ale do Ojcowa było słonecznie i bezwietrznie.



W Ojcowie zrobiliśmy postój, a ja sfotografowałem zamek w Ojcowie, który był pierwszym punktem na naszej trasie warowni jurajskich. Po przerwie ruszyliśmy do Pieskowej Skały - drogą asfaltową, na tym odcinku po raz pierwszy pojawiły się dość duże problemy z wiatrem, który wiał nam w twarz. Po pokonaniu niecałych 7 kilometrów byliśmy już na zamku w Pieskowej Skale - najlepiej zachowanym obiekcie, który odwiedziliśmy. Zarówno w Ojcowie jak i w Pieskowej Skale byliśmy już wcześniej wielokrotnie, więc nasza obecna wizyta ograniczyła się zaledwie do kilku zdjęć. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy, więc dalej drogą 773 na Sułoszową i Olkusz. Po drodze pojawiły się pierwsze większe podjazdy, na dodatek wiatr dalej wyraźnie przeszkadzał w jeździe, mimo tych trudności moja żona radziła sobie całkiem dobrze i wycieczka szła nam całkiem sprawnie:) Kilka kilometrów przed Olkuszem w miejscowości Kosmołów odbiliśmy z drogi głównej na szlak, którym dotarliśmy do Olkusza. Droga po szlaku była dość ciężka z dużą ilością piasku, z którym nasze mało terenowe rowery radziły sobie dość słabo, więc tempo na tym odcinku było niskiej.



Mimo tych trudności około godziny 14:00 byliśmy już w Olkuszu - nasze liczniki wskazywały, że pokonaliśmy dystans przeszło 50 km. W planie minimum na pierwszy dzień Olkusz miał być miejscem naszego noclegu, ale ponieważ moja żona czuła się dobrze postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej. Zjedliśmy, więc obiad, sfotografowaliśmy Olkusz, który niestety był mocno rozkopany (trwają prace na rynku) co zepsuło sesję zdjęciowo i ruszyliśmy w kierunku zamku Rabsztyn. Podjazd do Rabsztyna po obiedzie okazał się dość ciężkim przeżyciem, ale po pokonaniu niespełna 5 kilometrów byliśmy na miejscu. Na zamku w Rabsztynie też remont, chyba trwają prace, które umożliwią udostępnienie zamku turystom, na razie można zamek zobaczyć tylko z zewnątrz, więc po krótkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej - ponownie szlakiem. Ponieważ jednak na szlaku przeważał kopny piasek, to po kilku kilometrach odbiliśmy na asfalt i przez Mały i Duży Bogucin, Jaroszowiec dotarliśmy do Bydlina, gdzie znajdują ruiny zamku Bydlin.



Znajdujący się na zalesionym wzgórzu obiekt, pełnił rolę warowni obronnej, a później kościoła, obecnie już niewiele po nim zostało. Po sesji w Bydlinie ruszyliśmy dalej do miejscowości Domaniewice, gdzie przez telefon zarezerwowaliśmy sobie nocleg w Stacji Agro Turystycznej. Nocleg kosztował nas 35 zł od osoby i był bardzo przyzwoity.

W pierwszym dniu pokonaliśmy dystans 79 kilometrów ze średnia prędkością 14,5 km/h, w pionie wjechaliśmy 765 m, przez większość drogi musieliśmy się też zmagać z przeciwnym wiatrem. Pierwszego dnia odwiedziliśmy zamki w Ojcowie, Pieskowej Skale, Rabsztynie i Bydlinie oraz miasto Olkusz.

Galeria wycieczki


Wyprawa do Wilna - dzień 6

Sobota, 30 lipca 2011 | dodano:31.07.2011 Kategoria 41-60 km, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 44.33 km
  • Czas: 02:06
  • VAVG 21.11 km/h
  • VMAX 40.71 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 199 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Odcinek Giby (Kukle) - Suwałki

Sobota była dniem powrotu do domu. Na początek trzeba było dojechać do stacji kolejowej w Suwałkach, wstaliśmy więc około godziny 8:00 i kilka minut po 9 pedałowaliśmy już w stronę Suwałk. Wybraliśmy drogi boczne między jeziorami, żeby jak najmniejszy odcinek pokonać ruchliwą drogą Sejny - Suwałki. Przejechaliśmy, więc przez Wigierski Park Narodowy, przez Czarną Hańczę na której właśnie rozpoczynał się spływ kajakowy, w pobliżu klasztoru kamedułów nad jeziorem Wigry - który to klasztor odwiedziliśmy pierwszego dnia podróży i dotarliśmy w końcu do drogi powiatowej 653 na wysokości wsi Burderniszki. Dalej nie było już innego wyjścia jak jechać drogą główną do Suwałk. Po drodze zatrzymaliśmy się na parkingu leśnym w miejscowości Leszczewek, gdzie znajdował się cmentarz z I wojny światowej i mogiła Ułanów z 1920, ponieważ interesuję się tą tematyką, to przeczytałem dokładnie informacje umieszczone na tablicach i sfotografowałem oba obiekty. Dalej już bez przystanków dotarliśmy do Suwałk, odwiedziliśmy kantor gdzie wymieniliśmy resztę litów na złotówki i pojechaliśmy na stację kupić bilet. Ponieważ do odjazdu mieliśmy jeszcze ponad 3 godziny, nadszedł czas na obiad i zakupy:)

Około godziny 15:00 czekaliśmy już na peronie na pociąg, z nami na peronie pojawiło się jeszcze około 20 rowerzystów, baliśmy się czy nie zabraknie miejsc na rowery, na szczęście pociąg Suwałki - Warszawa miał naprawdę duży wagon bagażowy, więc wszyscy się zmieścili. Około godziny 20:30 byliśmy w Warszawie, gdzie wsiedliśmy do pociągu do Krakowa, do Płaszowa dojechaliśmy parę minut po 3 nad ranem. Tym samym zakończyła się nasza 6 dniowa wyprawa na Litwę.

Na koniec kilka słów podsumowania: wyprawa wielodniowa naprawdę mi się spodobała, mimo nie najlepszej pogody jechało mi się dobrze. Trochę bałem się jazdy ciężkim rowerem z sakwami, ale bardzo szybko się przyzwyczaiłem, przy odpowiedniej prędkości sakwy nie stanowią problemu. W grupie jechało mi się bardzo dobrze - całą trasę pokonałem ze średnią prędkością przekraczającą 22 km/h - tak szybko na tak długich odcinkach jeszcze nie jeździłem. Jazda w grupie daję możliwość schowania się za kimś w korytarzu powietrznym oraz zwiększa motywację do utrzymanie tempa czy do dogonienia kogoś jadącego z przodu. W sumie podczas całej wyprawy przejechaliśmy 384 km - do tego dystansu liczę tylko pokonanie poszczególnych odcinków trasy, do jazdy po miasteczkach do sklepu, czy nad jezioro nie brałem licznika, więc pewnie przejechałem jeszcze z 10 km tylko podczas kręcenia się po mieście. Trasa miała być dłuższa i pewnie jakbyśmy nie skorzystali z pociągu wracając z Wilna do Trok i na odcinku Troki - Marcinkonys to przejechalibyśmy ponad 500 km, ale wtedy pewnie trzeba by jechać jeden dzień więcej. Drogi którymi jechaliśmy miały dobra nawierzchnię, ale jazda wcale nie była super łatwa, mimo iż na Litwie nie ma gór, to cała trasa była mocno pagórkowata, wzniesienia nie były długie, ani specjalnie stromę ale za to cały czas jechało się w górę i w dół praktycznie bez płaskich odcinków. Trochę więcej płaskich odcinków było podczas powrotu do Polski, trasa południowa przez park narodowy i Druskienniki była mniej pagórkowata, co nie znaczy że wzniesień wcale nie było. Długość poszczególnych dziennych odcinków nie była jakoś ekstremalna i myślę, że mogliśmy przejeżdżać więc kilometrów dziennie, szczególnie że zwykle około 16 byliśmy już na noclegu, ale względy logistyczne i możliwości kondycyjne niektórych uczestników wycieczki wymusiły taki obrót sprawy. Nie można jednak powiedzieć, że jakoś szczególnie się obijaliśmy - pokonaliśmy wiele kilometrów w dobrym tempie i co najważniejsze dojechaliśmy na miejsce bez większych przygód czy awarii:) Wyprawa super :)

Galeria wycieczki


Wyprawa do Wilna - Dzień 5

Piątek, 29 lipca 2011 | dodano:31.07.2011 Kategoria 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 105.55 km
  • Teren: 6.00 km
  • Czas: 04:17
  • VAVG 24.64 km/h
  • VMAX 42.91 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 375 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Odcinek Troki - Marcinkonys (pociąg) - Giby

Dzień 5
Minusem rozwiązania z pociągiem była konieczność wczesnego wstania i podjechania kilku kilometrów na rowerach do stacji w Starych Trokach. Zerwaliśmy się z łóżek przed 5 o o 5:30 pedałowaliśmy już do Starych Trok - dystans przeszło 4 kilometrów pokonaliśmy w niecałe 20 minut. Po godzinie 6 wsiedliśmy do pociągu i przed 8 byliśmy już na miejscu w miejscowości Marcinkonys na granicach parku narodowego. Postój pod stacją trochę się przedłużył, ze względu na śniadanie, ale tuz przed 9 ruszyliśmy na Druskienniki. Droga przez park była bardzo przyjemna, piękny równiutki asfalt, dłuższe odcinki bez podjazdów i w rezultacie jechaliśmy bardzo szybko. Postój zrobiliśmy po 15 km, a kolejny odcinek około 18 km do Druskiennik pokonaliśmy już w ucieczce - ja, lider i Kuba. Przez pierwsze 8 km mocne tempo nadawał Kuba, później na czoło wyszedł lider, który jeszcze oczywiście przyspieszył i zaczął delikatnie odjeżdżać, przeskoczyłem, więc Kubę i siadłem na kolo liderowi a Kuba został z tylu. Janusz podkręcał tempo coraz mocniej a ja ciągle na kole, prędkość miedzy 32 a 38, pod koniec jechałem juz resztkami sil, ale nie dałem się urwać:) Tak jadąc dojechaliśmy na przedmieścia Druskiennik gdzie postanowiliśmy poczekać na resztę. Po około 3 minutach przyjechał Kuba, po 7 Andrzej z Wojtkiem, a po 12 reszta peletonu, dalej już zdecydowanie wolniej dojechaliśmy do centrum Druskiennik.

W mieście zrobiliśmy około godzinną przerwę podczas, której przypomniałem sobie kilka miejsc z moich poprzednich odwiedzin w Druskiennikach - w 2005 byłem tu przez 8 dni na konferencji naukowej poświęconej samorządom. Po przerwie ruszyliśmy w stronę miejscowości Leipalingis, był to odcinek około 16 kilometrów, tuż za miastem na czoło wyszedł lider, który tym razem zerwał wszystkich już na pierwszym podjeździe. Ruszyłem za nim, ale od początku widziałem, że nie mam żadnych szans, liczyłem jeszcze na jazdę z Kubą, ale on co prawda wyskoczył przed peletonu ale został jakieś 400 metrów za mną, ruszyłem, więc dalej sam. Początkowo droga prowadziła przez las, ale po chwili wyszliśmy na otwarty teren, gdzie zderzyłem się z przeciwnym wiatrem, jechało mi się bardzo ciężko, lider znikł mi z oczu, Kuba jechał kilkaset metrów za mną, zastanawiałem się nawet czy na niego nie zaczekać, ale musiałbym strasznie zwolnić, więc postanowiłem jechać swoim tempem dalej. W ten sposób dojechaliśmy do ronda na którym, krzyżowały się drogi z Druskiennik, Wilna i Lazdijai. Lider przed rondem mocno zwolnił, więc ostatecznie straciłem do niego może z 30 sekund, mniej więcej tyle za mną przyjechał też Kuba, po kilku minutach dotarła reszta, najpierw Andrzej i Wojtek a potem pozostali. Po kolejnym kilometrze już spokojnej jazdy dotarliśmy do centrum miejscowości, gdzie w niepozornie wyglądającym barze zjedliśmy dobry i tani obiad.

Podczas obiadu zapadła decyzja, że do granicy jedziemy, trochę dłuższą, ale mniej ruchliwą droga przez miejscowość Kapciamiestis, samą granice mieliśmy przekroczyć leśnym przejściem przez które prowadziła droga szutrowa. Zaraz po starcie poszła ucieczka, tempo nadawał Kuba a za nim ja i oczywiście lider, odcinek kolejnych 18 km pokonaliśmy mocnym tempem i zatrzymaliśmy się dopiero przed Kapciamiestis, gdzie zaczekaliśmy na resztę, już razem dojechaliśmy do centrum miejscowości, gdzie zobaczyliśmy, że do Bereźnik znajdujących się już po stronie polskiej pozostało jedynie 18 km.

W Kapciamiestis zrobiliśmy, więc przerwę, wydaliśmy resztę litów i ruszyliśmy do granicy. Po starcie wyszedłem na czoło i na pierwszym podjeździe urwałem, cały peleton na moim kole został tylko lider. Droga do granicy była bardzo ciężka i pagórkowata - cały czas góra dól. Początkowo jechałem dość mocno, ale po chwili ciągle interwały mnie zmęczyły i zwolniłem, po jakiś 8 km dojechaliśmy do odcinka szutrowego. Na początek stromy zjazd, na którym o mały włos bym leżał - chciałem się rozpędzić przed podjazdem, a tu piasek i niekontrolowany poślizg - jakoś się na szczęście uratowałem i ruszyłem pod stromy podjazd. Kręcę sobie pod górę, patrzę a tu lider ma kłopoty - wąskie koła i brak lekkich przełożeń, ale za to Andrzej zaczął nas ostro gonić. Mimo kłopotów z jazdą po kamieniach przyspieszam i rozpoczynam wyścig do granicy - wysiłek się opłaca i na kresce jestem pierwszy:) za mną Janusz i Andrzej po kilku minutach pojawia się Kuba, który na szutrowym zjeździe pogubił bagaże przez co stracił szanse na medalowe miejsce:) Po kilku minutach przyjeżdżają pozostali, robimy pamiątkowe zdjęcie na granicy i ruszamy dalej. Po polskiej stronie mamy jeszcze kilka kilometrów szutru. Na tym odcinku mam małą awarie, odpina mi się guma ściągająca sakwy i wkręca się w koło, na szczęście nic się nie uszkodziło i po usunięciu zniszczonej gumy jadę dalej. Szuter kończy się w Bereźnikach, skąd do miejscowości Kukle gdzie mamy zarezerwowany nocleg jest już tylko parę kilometrów. Na miejscu jesteśmy około godziny 16:30.

Nasza kwatera to ładny ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem Pomorze, zajmujemy cały domek letniskowy, bez specjalnych wygód, ale całkiem przyzwoity. Wieczorem jedziemy jeszcze do sklepu i na moim liczniku pojawia się 100 km pokonane w ciągu dnia. Tak naprawdę pokonaliśmy przeszło 105 kilometrów licząc z dojazdem z Trok do Starych Trok na pociąg, czas jazdy to 4:17 i bardzo wysoka średnia 24,5 km/h. Był to pierwszy dzień naszej wyprawy podczas którego nie padało, ostatnie 40 kilometrów pokonaliśmy nawet przy ładnej i słonecznej pogodzie.

Galeria wycieczki