Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

100 km i więcej

Dystans całkowity:4131.05 km (w terenie 370.00 km; 8.96%)
Czas w ruchu:199:45
Średnia prędkość:20.68 km/h
Maksymalna prędkość:69.23 km/h
Suma podjazdów:32471 m
Maks. tętno maksymalne:185 (98 %)
Maks. tętno średnie:143 (76 %)
Suma kalorii:32897 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:118.03 km i 5h 42m
Więcej statystyk

N-ce - Trzebinia - N-ce

Sobota, 25 kwietnia 2015 | dodano:27.04.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach
  • DST: 133.62 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 06:06
  • VAVG 21.90 km/h
  • VMAX 45.62 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • HRmax: 175 ( 93%)
  • HRavg 129 ( 68%)
  • Kalorie: 2805 kcal
  • Podjazdy: 616 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku po raz kolejny postanowiłem wziąć udział w Rajdzie Rekreacyjny Kraków - Trzebinia, myślałem że podobnie jak dwa lata temu pojadę z żoną. Niestety moją żona pracowała i nie mogła, więc wpadłem na pomysł, że może pojadę sobie Rajd Niepołomice - Trzebinia - Niepołomice:) Wyrysowałem trasę i wyszło mi, że do przejechania będzie jakieś 135-140 km. Na wyjazd chciałem namówić Krzyśka, ale on postanowił że pojedzie z Izą ale z Krakowa, szukałem więc dalej i znalazłem Edmunda, który zdecydował się przejechać ze mną całą trasę.

Mniej więcej o 8:15 rano ruszyliśmy na naszą trasę. Przejazd do Krakowa przez Brzegi i Rybitwy dojechaliśmy do centrum, potem przejechaliśmy przez krakowski rynek gdzie zrobiliśmy szybką fotkę. Dalej chciałem wjechać na ulicę Piłsudskiego, ale zajechałem sobie za daleko i wylądowaliśmy na Zwierzynieckiej, ten błąd o mały włos drogo by mnie kosztował. Zaraz na samym początku ulicy Zwierzynieckiej zaliczyłem poślizg na szynie tramwajowej, na szczęście udało mi się wyratować, ale już miałem przed oczami upadek sprzed 3 lat:( Dalej na szczęście już bez przygód dojechaliśmy na Błonia, szybka rejestracja i czas na regeneracje. Ponieważ wyjechaliśmy wcześniej niż zakładałem to teraz musieliśmy trochę poczekać. Po kilku minutach dojechali Krzysiek z Izą i czekaliśmy sobie w słoneczku.

Kilka minut po 11 za samochodem policyjnym ruszył rajd, byliśmy dobrze ustawieni i znaleźliśmy się na samym początku kolumny rowerzystów. Pierwsze kilometry bardzo wolno, mocniejsze tempo zaczęło się dopiero pod górkę na ulicy Junackiej i Chełmskiej. Starałem się utrzymać tempo czołówki i na szczyt wjechałem w 10 dziesiątce:) Potem była seria zjazdów a dalej jazda po szutrze i kamieniach w kierunku autostrady, tu niestety musiałem trochę zwolnić, bo moje cienkie opony nie pozwalały na zbytnie szaleństwo. Wjechałem na wiadukt nad autostradą i postanowiłem poczekać na resztę, zrobiłem im nawet ładą fotkę:). Dalej przejechaliśmy przez Kryspinów i wyjechaliśmy na drogę do Cholerzyna. Najpierw jechaliśmy razem, ale na wietrznej prostej w Cholerzynie złapałem koło jakiegoś dość mocno zasuwającego gościa i razem z Edmundem odjechaliśmy od Krzyśka i Izy. Gościu pociągnął nas ze dwa kilometry, ale potem zaczął wyraźnie wymiękać. Wyszedłem więc na czoło, za mną Edmund i jeszcze jeden zawodnik, który gdzieś się po drodze podczepił, a nas dotychczasowy zając został z tyłu. Dość mocno wiało, więc dojazd do skrętu w Mnikowie dał mi mocno w kość. Skoro już Edmundem byliśmy z przodu, to postanowiliśmy mocniej pogonić po górkach w dolinie Sanki. Do wjazdu w Puszczę Dulowską trzymaliśmy mocne tempo mijając bardzo wielu zawodników, jednak zaraz po wjeździe do lasu postanowiliśmy poczekać na Izę i Krzyśka.

Do Rudna znów jechaliśmy trochę wolniej, ale w końcówce znów z Edmundem, trochę odjechaliśmy, w rezultacie metę rajdu przekroczyliśmy, może z 3 minuty przez Krzyśkiem. Dogonili nas na pobliskim przejeździe kolejowym, na którym musieliśmy trochę poczekać. Potem już powolutku dojechaliśmy pod pałac Młoszowej.

Zjedliśmy sobie grochówkę i kiełbaski, odpoczęliśmy trochę i po krótkim zastanowieniu postanowiliśmy nie czekać nad losowanie nagród zaplanowane na 15:30, tylko mniej więcej o 14:45 ruszyliśmy w drogę powrotną.

Na początku tempo w drodze powrotnej narzucała Iza i powiem szczerze, jechaliśmy dość szybko, szczególnie że było z wiatrem. Po wyjeździe z Puszczy Dulowskiej, przykręciłem na którymś zjeździe i odjechałem do reszty, powoli zaczął doganiać mnie Edmund. Zrobiłem krótki postój pod ładną skałą wapienną w dolinie Sanki, kilka fotek w jazda dalej już w komplecie. Na prostej Mników - Cholerzyn tym razem mieliśmy z wiatrem, więc tempo było bardzo mocne. W Kryspinowie, stwierdziliśmy że nie będziemy męczyć się szutrami, tylko przez Bielany wbijemy się na wały wiślane. Oznaczało to parę kilometrów pokonanych główną drogę i to jeszcze pod dość długi podjazd. Na liczniku przeskoczyło mi 100 km i podjazd o średnim nachyleniu nie przekraczającym 3% dał mi dość mocno w kość. W końcu jednak udało nam się wjechać na ścieżkę prowadzącą po wałach, którą dojechaliśmy do mostu Zwierzynieckiego. Po przejechaniu Wisły Iza z Krzyśkiem pojechali do mieszkania Izy, a ja i Edmund ruszyliśmy do Niepołomic.

Na początek jechaliśmy dalej wałem, a potem bulwarami wiślanymi, tu niestety tempo trochę spadło bo było dużo ludzi. W końcu jednak udało nam się przebić na Pogórze, a potem dojechać do ścieżki, którą pokonywaliśmy rano. Przejechaliśmy przez Rybitwy i gdy mieliśmy już skręcić ze ścieżki w ulicę Wrobela nastąpił wystrzał dętki Edmunda. No trudno zmieniamy dętkę, ale jak Edmund szukał zapasu zauważyłem, że opona jest przecięta na długości jakiś 2 cm - no to klapa, zmiana dętki nic nie da bo nowa zaraz też będzie przebita. Nie pozostało mi nic innego jak jechać do Niepołomic samotnie i wrócić samochodem po Edmunda.

Ostatnie 14 kilometrów do domu pokonałem, więc samotnie. Tempo jazdy nie było za wysokie, bo byłem już dość mocno zmęczony. Nie mniej jednak około 18:10 byłem w domu. Zostawiłem rzeczy, zamontowałem bagażnik rowerowy na dach i ruszyłem po Edmunda. Około 19:20 byłem w domu po raz drugi tym razem z Edmundem:)

Wycieczka była super, pogoda piękna, siły wystarczyło na długi dystans i tylko awaria na ostatnich kilometrach trochę zepsuła sobotnią sielankę:) Przed wyjazdem trochę się bałem dużego dystansu, tym czasem okazało się, że poszło dość gładko, nawet fakt że momentami po górkach cisnąłem naprawdę mocno, nie odbił się jakoś negatywnie na mojej formie. Oczywiście po koniec byłem dość mocno zmęczony, ale po takim dystansie to chyba nic dziwnego.

Na liczniku Sigma 136,49 km, 6:13:49, 21,90 km/h, max 46,19 km/h.

Korno 2014 - trasa GIGA

Sobota, 23 sierpnia 2014 | dodano:25.08.2014 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, RNO, zawody
  • DST: 103.16 km
  • Teren: 30.00 km
  • Czas: 05:36
  • VAVG 18.42 km/h
  • VMAX 45.31 km/h
  • Temp.: 18.0 °C
  • HRmax: 185 ( 98%)
  • HRavg 126 ( 67%)
  • Podjazdy: 678 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem wziąłem udział w zawodach na orientacje w Dąbrowie Górniczej - Korno 2014. Podobnie jak przed rokiem postanowiliśmy wystartować na trasie GIGA (100 km) i w ten sposób rozpocząć przygotowania do walki o podium podczas Galicja Orient na trasie krótkiej. Przed rokiem udało mam się znaleźć 19 z 21 punktów co dało mam pozycje 14 i 15. W tym roku KORNO stały się zawodami Pucharu Polski w Rowerowych Maratonach na Orientacje i stawka była dużo mocniejsza - na czele z Grzegorzem Liszką.
Ostateczny wynik jaki udało ma się osiągnąć w tegorocznym KORNO czyli komplet punktów i przyjazd na metę 40 minut przed limitem czasu, uważam za dobry, choć taki wynik dał mam dopiero 28 i 29 miejsce w kategorii męskiej i odpowiednio pozycję niżej w open, ponieważ wyprzedziła nas jeszcze zwyciężczyni kategorii kobiecej.

Z Niepołomic wyjechaliśmy koło 7:00, na 9:00 byliśmy w bazie rajdu, około 9:50 nastąpiła odprawa techniczna i chwilę później dostaliśmy mapy, start miał odbyć się na sygnał o godzinie 10:00. Ostatnio z Krzyśkiem planujemy całą trasę przed startem, więc i tym razem przystąpiliśmy do planowania. Mapa składała się dwóch arkuszy A3 na której było w sumie tylko 11 punktów. Jak na trasę GIGA to strasznie mało, zwiastowało to długie przeloty i preferowało zawodników mocnych w nogach, a więc dla nas raczej nie było to za korzystne. Planowanie trasy zajęło nam trochę czasu i rezultacie z bazy rajdu wyjechaliśmy jako ostatni.

Na początek udaliśmy się do punktu nr 3 (podest), który znajdował się bardzo podobnym miejscu co jeden z punktów przed rokiem, więc z zaliczeniem punktu nie było większego problemu.

Następnie na tapetę poszedł punkt nr 4 (kamieniołom) i tu niestety pojawiły się pierwsze trudności. Tuż przed punktem postanowiliśmy skorzystać innej niż wcześniej zaplanowaliśmy, krótszej drogi na punkt i w rezultacie po dość stromym, choć na szczęście krótkim podjeździe, wylądowaliśmy przed bramą do kamieniołomu, gdzie dowiedzieliśmy się, że dalej drogi nie ma. No cóż zjazd i powrót do pierwotnego plany. Znowu jedziemy pod górę, najpierw asfaltem, a potem polną drogą wzdłuż kamieniołomu. Dojechaliśmy do miejsca gdzie według mapy powinniśmy skręcić w prawo, ale z prawej stromy dalej był kamieniołom. Jedziemy więc dalej, z przeciwka zaczęli nadjeżdżać inni zawodnicy i w końcu któregoś zapytałem czy ta 4, gdzieś tam jest, potwierdził, więc spokojnie pedałowaliśmy dalej, aż w końcu dojechaliśmy do punktu. Lampion faktycznie znajdował się na końcu kamieniołomu, tylko że w porównaniu z mapą kamieniołom był 3 krotnie większy. No nic punkt jest, odbijamy dziurki, podziwiamy widoki i ścieżką przez las pędzimy w dół w kierunku punktu nr 1. Jak się później okazało, to przesunięcie 4, spowodowało spore zamieszanie i protesty na mecie.

My zgodnie z planem jedziemy na punkt nr 1 (zagłębienie terenu), najpierw trafiamy na jakąś nową - jeszcze zamkniętą szosę, która wprowadza mam trochę zamieszania, jednak szybko orientujemy się w sytuacji i dalej czarnym szlakiem rowerowym kierujemy się na 1. Z przeciwnej strony jedzie dość sporo zawodników, wygląda na to, że z 1 jadą na 4 - czyżby nasz wariant trasy nie był najlepszy? Nic dojeżdżamy w pobliże punktu, tym razem ścieżki się zgadzają, ale punktu nie ma. Szukamy chwilę, jeszcze z jednym zawodnikiem i w końcu znajdujemy punkt w dziurze w ziemi, oj ciężko go było zauważyć. Odbijamy dziurki i skrótem przez las (bardzo fajna ścieżka) pędzimy w kierunku drogi nr 1 i punktu 5.

Punkt nr 5 (brzeg jeziora), znajdował się przy zaporze wodnej na jeziorze Przeczycko-Siewierskim, więc do przejechania mamy dłuższy odcinek, niestety pod wiatr. Na szczęście do zapory trafiamy bez pudła, ale punktu jakoś nie ma, patrzymy na jezioro, brzeg jest betonowy, gdzie ten punkt. Odchodzimy zaporę i próbujemy szukać gdzieś przy brzegu. Idziemy w różnych kierunkach, ja w stronę zapory i szybko zauważam lampion, cholera można go było sięgnąć z miejsca gdzie najpierw dojechaliśmy, no nic wołam Krzyśka i zaliczamy punkt.

Dalej pędzimy w stronę lasu Szeligowiec na którego terenie są aż 3 punkty. Na początek 7 (nasyp kolejowy), do którego dojeżdżamy bez problemu. Dawny nasyp jest mocno zarośnięty, więc punktu chwilę szukamy, naprowadza nas na niego jakiś pan z pieskiem, którego zainteresował dziwny obiekt, więc szczegółowo nas wypytuje co to jest. Po krótkiej rozmowie odbijamy punkt i pędzimy dalej na 2.
Punkt nr 2 (brzeg stawu), wydaję się być dość kłopotliwym punktem w naszej koncepcji zaliczenia trasy. Znajduję się on w środku lasu i ścieżki do niego mogą być nieprzejezdne, szczególnie że już wiemy, że mapa jest mocno nie aktualna. Jednak nasze obawy, okazują się nieuzasadnione, co prawda miejscami piaskowa ścieżka przez las, trochę nas męczy, ale punkt jest dokładnie tam gdzie być powinien i bez problemu go zaliczamy. Trochę gorzej jest w wyjazdem z lasu w kierunku Brudzowic i punktu nr 6.

Ta ścieżka jest zdecydowanie bardziej zarośnięta, ale na szczęście jednak przejezdna i po kilkunastu minutach wyjeżdżamy w centrum wsi skąd pędzimy na punkt nr 6 (kępa drzew). Punkt zaliczamy bez problemu i już nie mamy żadnych wątpliwości, że tegoroczne Korno to zawody typowo sprinterskiej. Punkty są dość łatwe do znalezienia, przeloty dość spore, co preferuje przede wszystkim bardzo mocnych kolarzy.

W miejscowości Dziewki robimy krótki postój pod sklepem, uzupełniamy zapasy i radzimy nad dalszą trasą. Mamy już 7 z 11 punktów, zrobiliśmy całą jedną mapę, a na trasie jesteśmy trochę ponad 3 godziny - wydaję się, że jest dobrze, choć z analizy mapy wyraźnie widać, że punkty na drugiej mapie są daleko od siebie oddalone.

Po przerwie pędzimy w kierunku Siewierza, przejeżdżamy przez miasto robiąc przy okazji kilka fotek. Za miastem wskakujemy na zielony szlak i spotykamy kilku zawodników pędzących z przeciwka - jest 13:40, więc na dolną część mapy potrzebowali 3 godz. 40 minut, ale zaraz oni chyba mają na rozkładzie również 3, 4 i 1, więc pozostały im już chyba tylko 4 łatwe, blisko siebie zlokalizowane punkty i potem dłuższy przelot na metę, oj chyba będą przed mami. Tuż przed wjazdem do lasu, pytam stojącego tam zawodnika, czy droga przez las jest przejezdna, w odpowiedzi słyszę lakoniczne "w większości tak". Wjeżdżamy do lasu, ścieżka na zielonym szlaku jest dobra, miejscami jest trochę piasku, miejscami utwardzono ją za dużymi kamieniami, ale jedziemy bez problemu, ale pokonania mamy dobre 5 km drogi leśnej, a punkt jest prawie na jej końcu. Tuż przed punktem dojeżdżamy do bagna na ścieżce, jakoś obchodzimy bokiem. Spotykamy innego zawodnika, który też szuka punktu i mówi nam, że słyszał, że przy punkcie jest mega błoto. Po chwili kolejne bagno na drodze, ale znowu obchodzimy i jest punkt nr 9 (strumyk) - nie było tak źle, choć droga za strumykiem nie wygląda najlepiej. Nasz rywal odbija punkt i wraca w kierunku z którego my przyjechaliśmy, nasz plan przewiduje przebicie się dalej lasem do miejscowości Turza.

Za punktem mega błoto, ale może to tylko kawałek, niestety jednak nie, do samego końca lasu jest straszne błoto, ledwie idziemy, miejscami przeprawa to prawdziwe wyzwanie. Kilka minut błotnej kąpieli i wychodzimy cali brudni na łąki za lasem. Robimy krótki postój na czyszczenie rowerów, choć błoto będziemy gubić jeszcze dłuższy czas. Niestety zdobycie 9, dużo nas kosztowało, na podjeździe do Ciągowic, Krzysiek zalicza odcięcie, ma wyraźnie dość, a na liczniku dopiero 60 km. Jedziemy na Łazy, tempo jazdy wyraźnie spada, a na dodatek przed Niegowonicami wyrasta nam 2,5 km solidny podjazd.

Punkt nr 8 (kamieniołom) zlokalizowany jest na Wawrzynowej Górze (419 m npm), w jego pobliże prowadzą dwie drogie, ale pierwsza z nich wydaje się prowadzić do wnętrza kamieniołomu, poza tym zgodnie z naszą mapą, nie ma z niej bezpośredniego podejścia na punkt, jedziemy więc dalej pod cmentarz w Niegowonicach i atakujemy z tamtej strony. Na mapie wszystko wygląda ok, trochę w górę, ale nie powinno być problemu. Jedziemy kawałek dość dobrze utwardzoną drogą, problem pojawia się gdy mamy odbić na ścieżkę do punktu, ja ją nawet przegapiam, tak jest zarośnięta, dopiero Krzysiek kieruje nas tam gdzie trzeba. Ślady ścieżki niby widać, ale wszędzie wysoka, lekko przydeptana trawa, chyba ktoś tędy szedł. Rzucamy rowery w krzaki i na piechotę idziemy do punktu. Dochodzimy do ładnego wapiennego szczytu, który po chwili zdobywamy - to pewno Wawrzynowa Góra, ale gdzie jest punkt, jest na dole przy krawędzi kamieniołomu, a koło punktu prowadzi piękna, szeroka, szutrowa droga - szkoda tylko, że nasza mapa jej jakoś nie przewiduje. Odbijamy punkt i musimy wrócić do rowerów, cała eskapada na nogach do punktu nr 8 to 900 m metrów spaceru i 15 minut na zdobycie punktu, gdyby mapa była dokładniejsza może zdobylibyśmy do szybciej z roweru.

Teraz czeka nas kolejny długi przelot na punkt nr 11 (krzyż) w Błędowie. Dokładnie wiemy gdzie to jest, już kiedyś nawet ten punkt zaliczaliśmy na Jurajskim Oriencie w 2013 r., wiemy nawet jak tam wjechać, mimo iż mapa nie przewiduje żadnej drogi na szczyt, ale wcześniej musimy tam dojechać, szutrową drogą z Niegowoniczek. Sam punkt zgodnie z przewidywaniami zaliczamy bez problemu, do Błędowa też zjeżdżamy zarośniętą drogą przez pola bez większego problemu (nawet w lepszym wariancie niż zrobiliśmy to przed rokiem), ale do mety mamy jeszcze dość daleko, a sił wyraźnie zaczyna brakować.

Jedziemy przez Błędów w kierunku centrum Dąbrowy Górniczej pod górkę i pod wiatr. Pod sklepem rodzimy postój, muszę uzupełnić zapasy picia. Dojeżdżamy do Okradzianowa i czarnym szlakiem rowerowym kierujemy się na ostatni dziś punkt nr 10 (wiadukt). W pobliże wiaduktu dojeżdżamy bez problemu, ale już na miejscu pojawia się problem. Lampion jest na górze przy torach i prowadzi do niego ścieżka pod stromy nasyp kolejowy, a na domiar złego droga pod wiaduktem, jest całkiem zalana wodą. Targamy rowery na nasyp, odbijamy punkt i kolejną stroną ścieżką, musimy masze maszyny sprowadzić na dół. Dobra mamy komplet, jest 16:30, ale na metę jeszcze kawał drogi.

Jedziemy przez Łękę, Łosień, koło dawnej Huty Katowice, zauważamy że punkt nr 4 jest blisko, moglibyśmy go teraz zaliczyć lub lepiej po czwórce zaliczyć 10 i najpierw jechać te punkty które zrobiliśmy na końcu - tak chyba postąpiło większość zawodników. Teraz jednak już za późno, przejeżdżamy przez Gołonóg, koło Pogorii III przez Park Zielona ma metę, oddajemy kartę jest godzina 17:16, niby dobry czas, ale jak widzę ile już osób ukończyło przed mami trasę wiem, że dobrego miejsca nie będzie.

Myjemy się, oglądamy dekoracje i wracamy do Niepołomic, dyskutując na błędem w wyborze wariantu, chyba trzeba było jednak jechać tak jak większość zawodników 3, 1, 4, 10 i dalej przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. My jednak takiej możliwości nie zauważyliśmy w czasie planowania, chyba dlatego że punkty 4 i 10 były na różnych mapach i nie udało nam się dostrzec ich bliskości. Dopiero na trasie, widząc jak jadą inni zaczęliśmy się zastanawiać. Dobra sam wariant może mógł być lepszy, ale poza tym wielu błędów nie było. Drobne potknięcie przy dojeździe do 4, zbyt długie szukanie 1, nie zauważenie 5 z zapory, spacer przy 8, ale to wszystko raczej normalne w rajdach na orientacje. Nie było mega wtop z wyborem trasy, nie było łażenia w kółko wokół punktu, nie nadłożyliśmy jakoś mega dużo dystansu, mimo to niska pozycja.

Powód jest prosty, jesteśmy za słabi kolarsko, do połowy trasy jeszcze utrzymywaliśmy niezłe tempo, ale po punkcie nr 9 i błotnym spacerze, tempo wyraźnie spadło. Trasa preferowała zawodników bardzo mocnych, nawigacja była mniej ważna, bo większość punktów była łatwa do zlokalizowania. Do tego silna konkurencja, przyjechali zawodnicy walczący po punkty do Pucharu Polski, to wszystko spowodowało, że kończymy te zawody na 28 i 29 (na 39) w kategorii męskiej i na 29 i 30 miejscu w open na 47 osób, które wystartowały na trasę. Powiem szczerze, że liczyłem na miejsce w 20, tu jednak sporo nam zabrakło, zawodnik na 20 miejscu przyjechał z czasem o 46 minut lepszym. Do zawodnika przed nami straciliśmy aż 14 minut, a do zwycięzcy prawie 3 godziny - uznajmy, że G. Liszka jest poza naszym zasięgiem, ale i tak do drugiego na mecie strata wyniosła 2 godziny 3 minuty, nawet do 10 miejsca 1 godz. 43 minuty. Do poprawienia jest dużo, szczególnie jednak moc w nogach, na szczęście jednak te zawodny są dla nas tylko etapem przygotowań do październikowej Galicji Orient, gdzie będziemy walczyć na krótkiej trasie o podium w cyklu Galicja Trophy, a takie 100 km na pewno podbuduje naszą formę:)

Galeria wycieczki



Do Sandomierza

Poniedziałek, 28 lipca 2014 | dodano:28.07.2014 Kategoria 100 km i więcej, Po płaskim
  • DST: 172.21 km
  • Teren: 3.00 km
  • Czas: 07:31
  • VAVG 22.91 km/h
  • VMAX 36.75 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 457 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Zaplanowałem sobie rodzinny weekend w Sandomierzu z dojazdem na miejsce rowerem. Na wyprawę miałem wyruszyć wraz z Krzyśkiem w piątek rano, a moja żona, córka i koleżanka miały na miejsce dojechać samochodem. Niestety pod koniec tygodnia pogoda kompletnie się popsuła, w czwartek lało jak z cebra, w piątek rano było zimno i niebo było strasznie zachmurzone. W zasadzie doszedłem do wniosku, że pojedziemy jednak samochodem, ale Krzysiek nie chciał odpuścić i mniej więcej o 9:20 z dwu godzinnym opóźnieniem ruszyliśmy na przeszło 160 km trasę.

Tuż przed wyjazdem musiałem jeszcze skoczyć załatwić jedną sprawę w Rynku, więc zanim ruszyłem na trasę to miałem już na liczniku ponad 2 km. Na początek ruszyliśmy dość mocnym tempem przez Puszczę Niepołomicką, pogoda była kiepska, ale na szczęście nie padało, zakładaliśmy że jeśli zacznie się ulewa (prognoza przewidywała opady już od 11) to zadzwonimy po wsparcie. Bez problemów przejechaliśmy jednak całą Puszczę, przeprawiliśmy się przez Rabę w Milkuszowicach i dobrym tempem jechaliśmy dalej. Gdzieś koło Okulic Krzysiek zarządził pierwszą przerwę pod sklepem, ale w sklepie była mega kolejka, więc ostatecznie zatrzymaliśmy się dopiero pod sklepem w Bratucicach na 30 km trasy, 10 minutowy postój na picie, banana i jedziemy dalej. Po kolejnych 12 km dojechaliśmy do Szczurowej i tu pod parasolkami zrobiliśmy kolejny postój. To było pierwsze miejsce gdzie mogliśmy liczyć na pomoc samochodu technicznego, który do Sandomierza miał podążać drugą stroną Wisły, ale akurat w tym momencie zaczęło się rozpogadzać, więc stwierdziliśmy że nie ma żadnych przeszkód żeby jechać dalej.

Ze Szczurowej ruszyliśmy na Zaborów i Miechowice Małe, gdzie dość nieoczekiwanie pojawiły się informacje o zamknięciu mostu, objazd był jednak za długi, więc postanowiliśmy zaryzykować. Most faktycznie był całkowicie rozkopany, ale na szczęście prowizoryczne przejście dla pieszych pozostawiono i bez problemu przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Następnie dojechaliśmy do Wietrzychowic, gdzie czekała nas kolejna rzeczna przeprawa, tym razem promem przez Dunajec.

Dalej ruszyliśmy przy pięknej słonecznej pogodzie w kierunku Zalipia, serwis ridewithgps wyrysował mi skrót między Siedloszewicami a Żelichowem, niestety potem okazało się, że trafiliśmy na prawie 2 km odcinek drogi szutrowej, jakoś jednak się przeprawiliśmy i po kilkunastu minutach przejechaliśmy przez malowaną wieś Zalipie. Dalej jechaliśmy bocznymi drogami przez Polipie i Bolesław gdzie zrobiliśmy krótki postój, a następnie ruszylismy w kierunku Szczucina. Pogoda dalej była niezła, miejscami co prawda się chmurzyło, trochę wiało ale jak na to co prognozowano było bardzo dobrze. Tuż przed 90 km trasy dojechaliśmy do Szczucina, gdzie zrobiliśmy mniej więcej 40 minutową przerwę obiadową.

Zmęczenie już dawało o sobie znać, niedaleko Szczucina był most na Wiśle, dziewczyny jeszcze nie wyjechały z Niepołomic, więc bez problemu mogły nas stąd zgarnąć, ale z drugiej strony jechaliśmy w końcu do Sandomierza, pogoda była w miarę, dlaczego mielibyśmy rezygnować, więc po obiedzie ruszyliśmy dalej. Stało się jasne, że następnym miejscem w którym ewentualnie możemy liczyć na pomoc, jest odległy o 50 km Baranów Sandomierski. 

Za Szczucinem wyjechaliśmy na dość ruchliwą i nie przyjemną drogę nr 982. Droga była płaska jak stół i charakteryzowała się bardzo długimi, wietrznymi prostymi. Na domiar złego po przejechaniu jakiś 12 km w Otałężu złapał nas deszcz. Padało na szczęście krótko i po jakiś 10 minutach ruszyliśmy dalej. Jednak po kolejny 10 km w Sadkowej Górze dopadła nas burza z potężną ulewą, na szczęście znaleźliśmy dobre schronienie pod betonowymi schodami przy jakimś sklepie. W czasie burzy zaczęły pojawiać się wątpliwości czy udana nam się dojechać, zadzwoniliśmy do dziewczyn, były jeszcze ciągle przed mostem w pobliżu Szczucina, mogły więc zmienić brzeg Wisły i zgarnąć nas z Sadkowej Góry, ale pogoda zaczęła się poprawiać, więc podjąłem decyzje - jedziemy do Baranowa Sandomierskiego do którego mieliśmy jeszcze jakieś 24 km.

W Gawłuszowicach GPS proponował nam kolejny terenowy skrót, ale tym razem wycofaliśmy się i nadłożyliśmy trochę po asfalcie. Po skręcie z drogi wojewódzkiej 982 ma Rożniaty, nad nami pojawiła się ciężka burzowa chmura, zaczęło walić piorunami, choć jeszcze nie padało. Zatrzymaliśmy się pod wiatą przystanku i zadzwoniliśmy po wsparcie, ale ponieważ burza zaczęła się odsuwać i dalej nie padało, podjąłem decyzje, że jednak dojedziemy do Baranowa Sandomierskiego. Nie ujechaliśmy jednak nawet 3 km i zaczęło padać, Krzysiek chciał czekać, ale ja stwierdziłem, że dziewczyny mogą mieć problem tu trafić, a do Baranowa pozostawało mniej niż 10 km, więc jednak dojedziemy. Cały czas padało, ale był to raczej delikatny deszczyk, burza odeszła na dobre, ubraliśmy więc kurtki i w drogę. 

Przez kolejne kilka kilometrów jechaliśmy w deszczu, nie było to za przyjemne doświadczenie, ale w końcu zdarzało mi się to nie pierwszy raz. Gorzej całą sytuacje przechodził Krzysiek, który nie ma wyprawowego doświadczenia i jeszcze nigdy na dłuższe trasy w deszczu nie jeździł. Tuż przed Baranowem Sandomierskim padać przestało, ściągnęliśmy więc kurtki i do Baranowa wjechaliśmy już przy ładnej pogodzie.

Na rynku w Baranowie czekały już dziewczyny, Krzysiek zaczął pakować się do samochodu, a ja postanowiłem jechać dalej. Szybko zmieniłem mokrą koszulkę i po kilku minutach ruszyłem dalej - do Sandomierza pozostawało jeszcze jakieś 30 km. Zgodnie z założoną wcześniej trasą po chwili wjechałem na drogę wojewódzką nr 985, która po chwili przeszła w drogę 871, którą dojechałem do Tarnobrzega. Nie był to najprzyjemniejszy odcinek trasy, droga była ruchliwa, a przed Tarnobrzegiem przeszła nawet 2 dwupasmówkę. Dopiero przed samym centrum miasta pojawiła się z boku ścieżka rowerowa.

Wjechałem do miasta i za wyrysowanym śladem ruszyłem przez jakieś osiedla w kierunku Wisły, którą zamierzałem w końcu przekroczyć. Spodziewałem się mostu, a tym czasem czekał mnie prom, przepłynąłem rzekę i ruszyłem dalej, miałem jechać bocznymi drogami wzdłuż Wisły. Droga faktycznie była boczna, ale w pewnym momencie przeszła w szutrówkę po wale, niestety w tym momencie się zagapiłem i w odpowiednim momencie nie zjechałem z wału. Szeroka szutrówka robiła się coraz węższa, aż w końcu musiałem jechać błotnistą, szeroką na 10 cm ścieżką wśród traw. Na szczęście w końcu pojawił się zjazd, dalej już pilnowałem asfaltu, choć jeszcze raz na jakieś 300 metrów musiałem wyjechać na wał.

Na 8 km przed celem musiałem jeszcze stanąć w sklepie, bo bidonie już od dawna była susza. Dalej już bez problemów dojechałem do Sandomierza. Wyprawę postanowiłem zakończyć na rynku, czekał mnie więc jeszcze kilkuset metrowy stromy podjazd po kostce brukowej. Kilka minut po 19 byłem na miejscu, zrobiłem kilka fotek i zadzwoniłem do żony spytać gdzie w zasadzie mieszkamy:) Dostałem adres Leszka Czarnego 3, wprowadziłem go do GPS i okazało się, że na miejsce mam jakieś 1200 metrów.

Na początek zjazd pod zamek, a potem GPS kierował mnie jakąś dziwną brukowaną drogą mocno pod górę, ale cóż jedziemy, podjazd dużo gorszy od tego na rynek, bruk nie równy, śliski, stromo - jednym słowem ulica Staromiejska. Na szczęście nie było daleko 500 metrów podjazdu po bruku, potem jeszcze jakieś 200 metrów po asfalcie i byłem na noclegu kończąc tym samym moją całodzienną wyprawę.

Mimo początkowych obaw głównie o pogodę udało mi się dojechać na miejsce. Byłem zmęczony, ale myślę, że jakbym musiał to jeszcze spokojnie mógłbym trochę kilometrów przejechać. Na moim liczniku przejechałem przeszło 172 km, ale realnie rzecz biorąc, było to pewnie jakieś 168,5 km (po tej wyprawie dokładnie pokalibrowałem liczniki), Krzysiek do Baranowa Sandomierskiego zrobił 134 km o 1 km bijąc swój dotychczasowy rekord życiowy, dla mnie jest to drugi rezultat w karierze po zeszłorocznym przeszło 200 km po szlaku Bursztynowym do Nowego Korczyna i z powrotem.


Krynica

Sobota, 3 maja 2014 | dodano:03.05.2014 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach
  • DST: 123.90 km
  • Czas: 05:16
  • VAVG 23.53 km/h
  • VMAX 62.97 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1394 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Wyjazd do Krynicy organizowali znajomi z Niepołomic, niektórzy jechali tam na cały długi weekend, ale kilka osób jechało podobnie jak tylko pokonać tą trudną i dość długą trasę. Start wyprawy z Niepołomic, ale ja jechałem od siebie z domu. Na początek w ramach treningu przejechałem się Górnym Gościńcem do Chełmu, zjechałem do mostu na Rabie i czekałem na resztę peletonu.

Wyjechałem sobie trochę za wcześnie i musiałem czekać dobre 25 minut, na dodatek akurat się zachmurzyło i trochę zmarzłem. W końcu zobaczyłem kilku osobowy peleton prowadzony przez 3 szosowców. Na początek dobrze mi znany podjazd pod Czyżyczkę, postanowiłem spróbować utrzymać się z przodu z szosowcami. Najcięższe fragmenty jechałem na kole szosowców, ale na wypłaszczeniu przed szczytem straciłem parę metrów, które na zjeździe zamieniły się parędziesiąt. Po zjeździe w Zawadzie zatrzymałem się i poczekałem na pozostałych, żeby wiedzieli gdzie jechać. Następnym wzniesieniem był podjazd pod Olchawę, dość krótki ale stromy, szosowcy odjechali definitywnie i zobaczyliśmy ich dopiero w Krynicy. Do Wiśnicza dojechałem sobie lekko z przodu, poczekałem na resztę i zrobiliśmy krótki postój. Po jakiś 10 minutach ruszyliśmy na Lipnicę Murowaną, gdzie czekał nas oczywiście kolejny podjazd. Tempo jazdy zarówno pod górę jak na płaskich odcinkach było bardzo wysokie, trzeba było mocno walczyć o utrzymanie koła. Cały podjazd jechałem w grupie, docisnąłem dopiero na ostatnim 100 metrowym odcinku pod górę i rezultacie na zjeździe, a po chwili na rynku w Lipnicy znów byłem pierwszy. Tu kolejna przerwa, zjedliśmy nawet sobie po lodzie i po jakiś 15 minutach ruszyliśmy dalej, drogą na Tymową.

Tuż za Lipnica jeszcze jeden wymagający podjazd, ale potem zjazd i dłuższy odcinek jazdy w miarę po płaskim aż do drogi 75 w Tymowej. Zaraz po wjeździe na ruchliwą krajówkę, znowu się zatrzymaliśmy, tym razem na stacji benzynowej gdzie uzupełniliśmy zapasy picia. Kolejne 5 km, mieliśmy do pokonania DK 75, Wojtek z Szymkiem ruszyli do przodu, zostawiając resztę grupy lekko w tyle. Po minięciu ronda w Jurkowie i zjechaniu z krajówki razem z Krystianem ruszyłem w pogoń, po kilkuset metrach stwierdziłem, że nie odrabiamy i sam pojechałem do przodu. Na liczniku pojawiło się 38 km/h i bardzo szybko zredukowałem dystans do połowy, ale potem niestety zabrakło mi pary i ostatnie 100 metrów straty musiałem odrabiać dużo dłużej. Po kilku kilometrach najpierw ja dogoniłem ucieczkę, a po chwili dojechał również Krystian. Ten odcinek był w miarę płaski, zmieniając się na prowadzeniu przejechaliśmy przez Zakliczyn i już zdecydowanie mniej ruchliwą drogą ruszyliśmy na Gromnik. Kolejny postój zrobiliśmy w Sieciechowie koło dwóch kościołów (jeden drewniany) na 58 km wycieczki. Po kilku minutach dojechali Iza i Krzysiek.

Po przerwie ruszyliśmy dalej, minęliśmy Gromnik i dużą prędkością nadawaną przez Krystiana zaczęliśmy pędziliśmy na Ciężkowice. Przejechaliśmy przez Ciężkowice i zatrzymał nas dopiero przejazd kolejowy Sędziszowie (75 km) postanowiliśmy więc zrobić mały postój. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy dalej, mieliśmy jechać trochę wolniej oszczędzając siły przed decydującym podjazdem, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, dalej jechaliśmy szybko, ja powoli zacząłem odczuwać ból nóg, a prawa łydka coraz wyraźniej mnie spinała i zacząłem się bać żeby nie złapał mnie skurcz.

Kolejny postój zrobiliśmy kilka km przed Grybowem pod sklepem, potem przejechaliśmy Grybów i stanęliśmy jeszcze raz Kąclowej, tu została Iza, która postanowiła resztę drogi do Krynicy pokonać z Maćkiem samochodem, a my w 5 osobowym składzie ruszyliśmy zdobyć najdłuższy podjazd dzisiejszej wyprawy, do pokonania mieliśmy prawie 17,5 km podjazd z różnicą wzniesień wynoszącą 400 metrów. Początek podjazdu stosunkowo łatwy, więc tempo duże, około 22 km/h, dość szybko odjechał nam Krystian i zostaliśmy 4 osobowym składzie. Ja czułem się dość kiepsko, nogi mnie bolały, a łydka coraz bardziej mi się spinała. Pierwszy postój przed Berestem na końcu tej łatwiejszej części podjazdu, potem zaczęło się robić stromiej, więc i prędkość wyraźnie spadła, wjechaliśmy do lasu i zaczęły się serpentyny. Na początku jechał Szymek, potem ja z Krzyśkiem, a na końcu narzekający na kolano Wojtek. Ja nie lubię zatrzymywać się na podjazdach, bo wtedy tracę rytm, więc nawet jak idzie mi kiepsko, to staram się cały czas jechać, ale na prośbę Wojtka zrobiliśmy krótki postój w lesie. Po tym przystanku znowu do przodu wyrwał Szymek, mi jechało się jakoś dziwnie, z jednej strony miałem wrażenie, że nie mam kompletnie siły, a drugiej, że jadę na za miękkim przełożeniu. W końcu postanowiłem wrzucić twardsze przełożenie, szybko odjechałem od Wojtka i Krzyśka, a po kilku minutach dopadłem wyraźnie już zmęczonego Szymka. Na szczyt wzniesienia wjechaliśmy razem, popędziłem w dół i po chwili byliśmy już na skrzyżowaniu z DK 75 przy zjeździe na Krynicę, Szymek chyba zobaczył stojącego gdzieś koło drogi Krystiana i się zatrzymał, ja go nie widziałem, więc popędziłem w dół do Krynicy. Na zjeździe zobaczyłem jadącego pod górę Marcina - miałem z nim wracam do domu, ale on wyraźnie postanowił jeszcze przedłużyć sobie trasę.
Zjechałem na dół do Krynicy i zatrzymałem się pod Strażą Pożarną i myślałem, że za chwilę dojedzie reszta grupy, ale jakoś ich nie było, podjechałem jeszcze kawałek dalej do parku, gdzie pod mapą Krynicy zrobiłem fotkę mojego krosika. Po chwili zobaczyłem, jadącego samochodem Maćka i Izę z rowerem na dachu, a minutę później moją rowerową grupę, pojechałem na za nimi, nocleg mieli koło deptaku, ale pod pensjonat prowadziła stroma droga z nachyleniem pewno z 12%, na tym ostatnim odcinku dwa razy złapał mnie lekki skurcz, na szczęście po chwili byliśmy już na miejscu.

W pensjonacie trochę się umyłem, przebrałem, a następnie wraz z całą grupą poszedłem na obiad. Oni poszli szukać miejsca gdzie można coś zjeść, a ja jeszcze pojechałem na stację PKP z zamiarem kupienia biletu na pociąg. Niestety kasy były zamknięte, wiec wróciłem na krynicki deptak, przy którym moi znajomi jedli obiad. Ja też coś zjadłem, a potem ponownie pojechałem na dworzec, gdzie już czekałem na pociąg. O 19:36 ruszyłem do domu pociągiem TLK, na stacji w Bochni byłem tuż po północy. Uzbroiłem rower w lampki i pojechałem do Łapczycy, do domu dotarłem około godziny 0:35.

Wyjazd udany, forma chyba niezła, ale miałem też i momenty kryzysu. W sumie tego dnia pokonałem 134,1 km, w czasie 6:05:16 czyli uzyskałem średnią 22,14 km/h. To jednak cała jazda, do której zaliczyłem również wolniutki przejazd krynickim deptakiem. Na samym odcinku Łapczyca - Krynica wyszło mi 123,9 km, czas 5:16:29, średnia 23,49 km. Pierwszy odcinek przez Nowy Wiśnicz - Lipnicę Murowaną do Tymowej zakończyłem ze średnią 22,9 km/h. Potem na bardziej płaskim odcinku nastąpiło wyraźnie przyspieszenie i Grybowie miałem średnią powyżej 25 km/h. Ostatni długi podjazd spowodował, ze średnia trochę spadła, ale i tak na koniec wyszła rewelacyjnie wysoka. Muszę częściej organizować sobie takie długie i wymagające wyjazdy, może następnym razem na szosówce:)



morderczy Mordownik

Niedziela, 15 września 2013 | dodano:15.09.2013 Kategoria zawody, RNO, Po górkach, 100 km i więcej
  • DST: 134.66 km
  • Teren: 50.00 km
  • Czas: 08:16
  • VAVG 16.29 km/h
  • VMAX 48.29 km/h
  • Temp.: 15.0 °C
  • Podjazdy: 1230 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wraz z Wojtkiem pojechałem do Kroczyc koło Zawiercia na ekstremalny rajd rowerowy - Mordownik, do zaliczenia było 21 punktów, długość trasy według optymalnego wariantu 135 km. W sumie udało mi się zaliczyć 16 punktów, 4 odpuściłem a jednego nie znalazłem, ma metę wróciłem mniej więcej o godzinie 19:15 (start 8:00). Mój przejazd musiał być daleki od optymalnego, bo mimo iż nie byłem na 4 punktach to przejechałem właśnie 135 km.

Prawdę mówiąc jechałem na Mordownika z zamiarem potrenowania przed Galicja Orient. Wiedziałem od razu, że jest to za trudny rajd bym mógł go przejechać w całości, ale dla Wojtka to była jedyna impreza na orientacje w tym sezonie i chciał zaliczyć jak najwięcej, więc z mojego założenia, że przejadę góra 100 km nic nie wyszło.

Z domu ruszyłem o 5 rano, pojechałem do Krakowa po Wojtka i kilka minut po 7 byliśmy w bazie rajdu w Kroczycach. Szybka rejestracja i przygotowanie się do startu, o 7:30 odprawa techniczna, o 7:50 pamiątkowe zdjęcie, 7:58 rozdanie map i o 8:00 start. Po otrzymaniu mapy przystępujemy do planowania trasy, mamy nawet mazaki, ale planowanie nie było nigdy naszą mocną stroną, więc planujemy tylko pierwsze 4 punkty, zakładamy że na razie opuszczamy nr 5 i w drogę.

Najpierw jedziemy do punktu nr 8, kawałek asfaltem na Żarki, potem odbicie osiedle Lgotka i stamtąd szutrówką pod górę na punkt nr 8, który ma znajdować się w pobliżu krzyża-kapliczki. Wjeżdżamy i szybko znajdujemy punkt ukryty w krzakach. Dużo osób jedzie tak jak my, więc widząc zawodników przed nami mamy naprowadzenie. Następnie dalej targamy szutrówką w kierunku Skarżyc, po dojechaniu do asfaltu nie decydujemy się na skrót przez las, tylko jedziemy na około po asfaltach przez centrum Skarżyc. Warto wspomnieć, że rajd odbywa się na mapach z 1993 roku, są mało aktualne i nie ma na nich żadnych szlaków, ani rowerowy ani pieszych. Okazuje się że drogą skróty której nie wykorzystaliśmy biegnie szlak rowerowy i jest ona całkiem dobra. Tym czasem do Skarżyc musieliśmy pokonać solidny podjazd, w centrum robimy odbicie na Okiennik Wielki i następnie kolejny szutrowy podjazd do ambony na której szczycie znajduje się punkt nr 1. Podjazd ciężki, a do tego trzeba jeszcze wyjść po śliskiej drabinie na szczyt ambony podbić punkt.

Wracamy tą samą drogą tym razem w dół do Skarżyc i odbijamy na Morsko, szybki przelot po asfalcie i podjazd ciężką, zawaloną gałęziami drogą na punkt nr 3 znajdujący się na Górze Grdyń przy ładnych skałkach wapiennych. Zjazd tą samą drogą i szybki przelot na Włodowice. Z boku zostaje nam jeszcze punkt nr 5 przy Skałach Rzędowskich, ale na razie postanawiamy go opuścić i pędzimy na nr 2. Dojazd ciężki bo przez las, początkowo szlakiem, ale w końcówce musimy się przedzierać zarośniętą ścieżką, a sam punkt jest przy jakimś kanale wodnym. Przy dojeździe spotykamy jednak jakiegoś zawodnika, który potwierdza, że jedziemy gdzie trzeba i za chwilę już podbijamy punkt.

W tym miejscu kończy się nasza zaplanowana trasa, planujemy więc dalej. Początkowo chcieliśmy się przebić ścieżką przez las w kierunku Myszkowa, ale teraz rezygnujemy z tej koncepcji, wracamy na Włodowice i po wyjeździe na asfalt przy jakiś zakładach wpadamy na pomysł, że może tu spróbujemy leśnej ścieżki. Niestety ścieżka widoczna na mapie, jest mocno zarośnięta i nie decydujemy się na jej forsowanie, wracamy kawałek i próbujemy z drugiej strony zakładów, tu też lipa, podejmuje jeszcze jedną próbę przebicia się tym razem w kierunku Włodowic i tu już klęska na całego. Ścieżka się kończy i koniec końców wracamy przez pole na drogę asfaltową, którą tu przyjechaliśmy. Tracimy dużo czasu, a na dodatek mamy przemoczone nogi. Moje moralne mocno spada, ale nic jedziemy do Włodowic i potem na Włodowską Górę, gdzie odbijamy w kierunku Myszkowa. Dojeżdżamy asfaltem pod górę do Kol. Góra Włodowska i odbijamy na leśną ścieżkę.

Tym razem droga dobra, szeroka i bez problemu dojeżdżamy i zdobywamy punkt nr 4 nad sztucznym jeziorem. Jedziemy na Myszków, przejeżdżamy przez centrum i odbijamy na Osińską Górę. Punkt nr 6 miał być na skraju lasu, a tym czasem jest w miejscu, gdzie trzeba dotrzeć wąską ścieżką przez las, punkt znajdujemy i po chwili pędzimy leśną, lekko piaszczystą ścieżką w kierunku drogi na Żarki. Na mapie widać jakieś ścieżki na skróty, w terenie widać też szlak rowerowy ale na mapie go nie, więc nie wiadomo jak prowadzi. Ostatecznie decydujemy się na mało optymalny wariant, a mianowicie jedziemy w kierunku Żarek, przed samym miastem skręcamy na Wysoką Lelowską, ale zamiast na asfalt to wjeżdżamy na polną ścieżkę i nią z pewnym trudem dojeżdżamy na miejsce. W Wysokiej Lelowskiej odbijamy na szutrówkę w kierunku lasu i po kilku kilometrach zdobywamy punkt nr 7 (północy skraj bagienka). Po kolejnych 300 metrach jazdy okazuje się, że tędy przebiega czerwony szlak rowerowy, którym chyba mogliśmy przeciąć na skróty:(. Korzystamy z niego tym razem i drogą, której nie ma na mapie wyjeżdżamy na Ostrów.

Dojazd do 17 wydaje się być problematyczny, w końcu postanawiamy skorzystać z żółtego szlaku rowerowego. To okazuje się dobrą decyzją i szlak doprowadza nas w pobliże punktu, jeszcze tylko odbicie w kierunku lasu i jesteśmy na 17. W tym momencie zapada decyzja, że nie jedziemy już dalej na północ i opuszczamy punkty 16, 20 i 21 w pobliżu Olsztyna. Jedziemy natomiast w kierunku domków letniskowych i potem piaszczystą ścieżką na Masłowiznę. Z pewnym trudem docieramy na miejsce i po chwili wypadamy na asfalt w Skrobaczowiznie. Kawałek asfaltem i skręt w kierunku kopalni żwiru, a następnie ścieżkami przez las na punkt 18. Tu mamy pewne problemy, zajeżdżamy na daleko, musimy się wrócić, ale po chwili zdobywamy punkt.

Z 18 przebijamy się leśną drogą w kierunku Krasawy, jest trochę pod górę, ale przede wszystkim jest po piachu, zaczynam powoli czuć zmęczenie i kręcę z wyraźnym trudem. W Zrębicach robimy krótką przerwę pod sklepem w celu uzupełnienia bidonów, Wojtek kupuję ostatni Powerrade i ja muszę się zadowolić wodą i Tymbarkiem. Jedziemy na 19, na mapie punkt wygląda na trudny, ale jak się okazuje zaprowadza nas do niego pięknie wysypana drobnymi kamyczkami droga żółtego szlaku rowerowego. Sam punkt jest jakieś 200 metrów od drogi wśród skałek, trafiamy go za drugim razem. Dalej jedziemy tą samą leśną drogą w kierunku Brusa, kamyczki się kończą i miejscami walczymy z piaskiem, ale mimo wszystko przejazd wychodzi dość gładko. Dojeżdżamy do drogi, przecinamy ją i od razu znowu wpadamy na leśną ścieżkę, którą po kilku minutach docieramy do leśnej Drogi Klonowej w pobliżu której położony jest punkt 9. Pierwsze podejście do punktu nie udane, wracamy na Drogę Klonową i skręcamy w następną ścieżkę tym razem bezbłędnie trafiamy na punkt. Niestety na wyjeździe z tego punktu popełniały błąd pędzimy za jakąś zawodniczką, która jeździ od nas dużo szybciej i po chwili nas odstawia, a my dopiero po dłuższej chwili orientujemy się, że jedziemy na południe zamiast na wschód. Próbujemy zrobić korektę i wjeżdżamy na ścieżkę pełną piasku, pod górę i jeszcze zawaloną przewróconymi drzewami. Pokonujemy ją albo wolno kręcąc albo wręcz prowadząc rower. Gdy wypadam na asfalt w Złotym Potoku czuję potworne zmęczenie.

Jedziemy na pobliską 12, znowu spotykamy zawodniczkę, którą widzieliśmy na 9, więc też jej coś ten przejazd nie poszedł, na 12 trafiamy bez większych problemów. Zarządzam postój, muszę coś zjeść bo czuję się kiepsko i zaczynam mieć coraz większe wątpliwość jak to dalej będzie. Przekonuje Wojtka do nieco dłuższej, ale znanej mi dobrze pewnej drogi w Ludwinowa. Wiem z doświadczenia (pobliskiej Drogi Siedleckiej przecinającej ten sam las), że drogi w tym rejonie potrafią być mega piaszczyste, ale pokonywana przeze podczas rajdów przez Jurę z PTTK droga jest dobrej jakości. Jedziemy jak proponuję i po kilkunastu minutach jesteśmy w pobliżu 13, pozostaje jeszcze atak na sam punkt przez las. W lesie piasek, jedzie się ciężko nie mniej po kilku minutach jesteśmy jak nam się wydaje we właściwym miejscu, nigdzie nie ma jednak lampionu. Szukamy po krzakach, nie ma. Układ ścieżek nie do końca odpowiada temu co widzimy na mapie, wracamy się kawałek i w końcu znajdujemy punkt, po chwili dochodzą do nas dwaj Bikeholicy, którzy chyba dużo zyskali widząc nas na punkcie. Zjeżdżamy stromy zjazdem do szosy i pędzimy na Trzebniów.

Tu pojawiają się kłopoty Wojtka z rowerem a konkretnie z przerzutką tylną, w zasadzie pojawiły się już w drodze ze Złotego Potoku, ale regulacja śrubą przy manetce chwilowo pomogła. Teraz jednak awaria powróciła, przerzutki zmieniają się same. Zatrzymujemy się pod sklepem w Trzebniowie, próbujemy coś doregulować, ja robię też zakupy, kupuję izotonik, bo na wodzie nie jedzie mi się najlepiej. Ruszamy, ale przerzutki dalej nie działają, Wojtek stwierdza, że dziś już nie powalczy. Wspólnie postanawiamy, że on pojedzie prosto do bazy, a ja jeszcze powalczę.

Ruszam do przodu i Moczydłach odbijam w prawo w las, jak się okazuje na Rowerowy Szlak Orlich Gniazd, atakuje punkt 11. Jest koło godziny 16:00 do zmroku jeszcze jakieś 3 godziny, chcę zaliczyć jeszcze z 4 punkty, szczególnie, że pogoda w końcu zrobiła się bardzo ładna. Jadę na 11, trasa jest ciężka, dużo piachu, na dodatek mapa oczywiście nie oddaje układu ścieżek w rzeczywistości. Najpierw odbijam za wcześnie, ale droga nie wspina się pod górę, wracam i jadę szlakiem dalej, dojeżdżam do miejsca, gdzie droga powoli zaczyna opadać, a punkt miał być na szczycie, już mam zrezygnować, ale koło samochodu terenowego, którym przyjechała tu jakaś rodzinka zauważam zarośniętą ścieżkę pod górę, jadę i bingo jest 11 przy skale wapiennej. Obijam, zjeżdżam do samochodu i widzę drogę prowadzą w kierunku asfaltu, której oczywiście nie ma na mapie, ale ta terenówka jakoś musiała tu wjechać, a nie sądzę by jechała tak jak ja tu przyjechałem. Ryzykuję i pędzę w dół do asfaltu, zaledwie po kilkuset metrach jestem na drodze 789.

Pędzę znów w kierunku Moczydeł, ale dobrze mi znanym skrótem przez Lutowiec, obijam na Mirów i po kilku minutach jestem w pobliżu mirowskiego zamku. Przede mną punkt nr 10 na Wielkiej Górze, jest on opisany jako sosna na południowy zachód od przełęczy. Wjeżdżam na przełęcz asfaltem i odbijam w prawo, ścieżki prowadzą raczej na południowy wschód, ale z mapy widać, że punkt powinien być w pobliżu szczytu Wielkiej Góry (423 m npm). Ścieżka jest dość wyraźna, jadę i próbuje znaleźć miejsce przedstawione na mapie, niestety znowu problem nieaktualnej mapy, ścieżek jest znacznie więcej niż na mapie. Dojeżdżam do prowadzącego już w dół Szlaku Pieszego Orlich Gniazd, ale to chyba nie tu. Szukam na pobliskich krzyżowaniach ścieżek, ale punktu nie ma. Wracam na szlak i spotykam tam zawodnika, który mówi mi, że szuka już ponad godzinę i że rezygnuje bo nie może znaleźć. Patrze na zegarek, robi się już późno, postanawiam zjechać szlakiem czerwonym, jak trafię punkt to dobrze, jak nie to trudno. Punktu oczywiście nie znajduję, dzwoni Wojtek, zerwał łańcuch, naprawił i rower jedzie w miarę normalnie, decyduje się jeszcze poszukać 5 po drodze do bazy. Wjeżdżam do Mirowa i kieruję się na Bobolice, przejeżdżam koło malowniczych Jurajskich zamków i ścieżką leśną jadę na Zdów. Droga ciężka, znowu pełno piasku, jak to na Szlaku Orlich Gniazd, jednak po parunastu minutach jestem w Zdowie.

Kiepskiej jakości asfaltem dojeżdżam do Młynów, wjeżdżam w las w poszukiwaniu punktu nr 14 na skraju polany. Niestety moja decyzja o ataku punktu od południa przez cała polanę okazuje się błędna. Polana jest wielka i trudna do przejścia (o jeździe nie ma mowy), a sam punkt jest na jej samym końcu. Podbijam patrzę na zegarek, jest prawie 18:30, do zmroku coraz bliżej. Wracam inną dużo lepszą drogą przez las i po chwili jestem na asfalcie, szkoda że tędy nie przyjechałem:(.

Po drodze do bazy jeszcze jeden punkt - nr 15 ambona na Górze Czarnej. W pobliże Kostkowic dojeżdżam kiepskim asfaltem przecinam remontową drogę prowadzą do Kroczyc (bazy zawodów) i wpadam w las, wiem że punkt muszę znaleźć od razu bo inaczej zastanie mnie noc - mam wprawdzie jakieś lampki, ale na jazdę po nocy nie jestem przygotowany za dobrze. Droga przez las okazuje się dobra, okolice punktu mam rozjaśnione na zdjęciu satelitarnym, decyduję się na wariant bezpieczny, przejeżdżam koło widocznych na zdjęciu domów i szeroką szutrówką jadę pod górę na grzbiet wzniesienia, a następnie grzbietem wracam się kierunku lasu, gdzie powinna być ambona. Na koniec mały spacer ale 15 zaliczam (foto, foto), jest prawie 19 i słońce wyraźnie zaszło. Mnie na szczęście czeka już tylko nie zbyt długi powrót do bazy.

Zjeżdżam w dół trochę krótszą drogą, choć chyba była jeszcze krótsza i wracam jak przyjechałem. Nie decyduje się jednak na dojazd do tej remontowej drogi, tylko szutrówką przez osiedle Wrzoski pędzę do drogi głównej. Mijam kilku wracających do bazy piechurów, po chwili szutrówka przechodzi w asfalt, który doprowadza mnie do powiatówki, jeszcze tylko jakieś 2 km z niedużym podjazdem i jestem w bazie zawodów. Podjeżdżam pod szkołę, rower Wojtka już stoi, baza jest w środku wchodzę i oddaje kartę, zaliczone 16 z 21 punktów, jest godzina około 19:15.

Wojtek dojechał do bazy parę minut przede mną, niestety nie znalazł 5 i skończył z 13 punktami. Szkoda, że nastąpiła ta awaria, we dwójkę może lepiej poradzilibyśmy sobie z poszukiwaniem 10 i mielibyśmy 17 punktów.

Pokonałem trasę o długości 134,66 km, byłem na trasie jakieś 11 godz. i 15 minut z czego 8 godz. i 16 minut pedałowałem (czasem szedłem), suma przewyższeń wyniosła 1260 m. To zdecydowanie najtrudniejsze zawody na jakich byłem, długa trasa, trudno dostępne punkty, nieaktualne mapy. Na szczęście pogoda, która w prognozach była bardzo zła, okazała się przyzwoita, co prawda nie było za ciepło i przez większość dnia niebo było zachmurzone, ale nie padało, a deszczyk który spadł w nocy, nawet lekko nam pomógł i piaszczyste drogi były minimalnie lepiej przejezdne. Po godzinie 16 wypogodziło się, choć temperatura jakoś zdecydowanie się nie podniosła.

Z osiągniętego wyniku chyba mogę być w miarę zadowolony, choć kilka błędów było. W sumie nie planowałem przejeżdżać aż tak długiej trasy, przyjechałem trenować, ale Wojtek był w gazie więc zrobiliśmy więcej niż pierwotnie zakładaliśmy. Co do formy to taka sobie, czułem zmęczenie w zasadzie przez cały dzień, w pewnym momencie miałem spory kryzys, ale na szczęście jakoś udało mi się go przezwyciężyć i dojechać do mety. Szkoda tego punktu nr 10, ale podobno wielu zawodników go nie znalazło, chociaż z drugiej strony, byli i tacy co go zdobyli. Być na punkcie i go nie zaliczyć to spory ból, szczególnie jeśli dojazd na miejsce kosztował sporo wysiłku, ale cóż zdarza się, na dłuższe szukanie po prostu nie miałem czasu bo musiałbym zrezygnować z pozostałych punktów.

Na stronie mordownik.pl pojawiły się oficjalne wyniki zawodów, z moimi 16 punktami i czasem 11:13:45 zająłem 20 miejsce w kategorii mężczyzn, wyprzedziły mnie jeszcze dwie panie, więc w sumie byłem 22 w open (37 klasyfikowanych, 4 NKL). Wojtek w powodu awarii skończył na 27 miejscu wśród mężczyzn (13 punktów, czas 11:01:39). Gdybym znalazł punkt nr 10, którego byłem jak się okazuje bardzo blisko, byłby o jedną pozycję wyżej, szkoda że go nie zaliczyłem.

Zaliczyłem 16/21 punktów. Kolejność zaliczania punktów: 8, 1, 3, 2, 4, 6, 7, 17, 18, 19, 9, 12, 13, 11, 10 (nie znaleziony), 14, 15

Galeria wycieczki

Do Nowego Korczyna Bursztynowym Szlakiem

Niedziela, 8 września 2013 | dodano:08.09.2013 Kategoria 100 km i więcej, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 201.21 km
  • Teren: 12.00 km
  • Czas: 08:10
  • VAVG 24.64 km/h
  • VMAX 53.94 km/h
  • Temp.: 24.0 °C
  • Podjazdy: 480 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wyjazd do Nowego Korczyna Szlakiem Bursztynowym planowałem od dawna, potem wpadłem na pomysł by pojechać tam i z powrotem i zaliczyć rekordowy dystans. Czas na realizacje przyszedł dziś, zrobiłem Szlak Bursztynowy z Niepołomic do Nowego Korczyna z lekką modyfikacją na zwiedzanie cmentarzy wojennych w sumie wyszło mi 110 km.

Z powrotem miałem wrócić w miarę najkrótszą drogą, ale jak byłem w Szczurowej i miałem na liczniku 147 km, wpadłem na pomysł by spróbować dociągnąć do 200 km:)

No ale od początku, w zasadzie na tą wycieczkę miałem jechać już tydzień temu, ale wtedy lało. W tym tygodniu pogoda był piękna, więc zapadła decyzja, że jadę. Wstałem o godzinie 6:00 patrzę na termometr a tu 4 stopnie, po chwili jednak wychodzi słońce, więc powinno się powoli ocieplać. Około 7:00 jestem już pod domem rodziców w Niepołomicach, muszę jednak pokropić jeszcze balkony, a których w piątek położono wylewkę, więc domu wyjeżdżam dopiero około 7:25.

Na początek jadę pod zamek w Niepołomicach, bo tam rozpoczyna się odcinek Szlaku Bursztynowego Niepołomice - Nowy Korczyn. Tablica pokazuje, że do przejechania jest 89 km, ale od kolegi wiem, że prom w Otfinowie nie pływa, trzeba więc jechać przez Wietrzychowice i do przejechania jest jakieś 98 km. Do trasy zamierzam wprowadzić pewne modyfikacje z myślą o zwiedzaniu cmentarzy pierwszowojennych, więc liczę na dystans trochę ponad 100 km. Pod zamkiem robię fotkę, szukam jeszcze Dębu Papieskiego, których w Polsce posadzono podobno koło 500 i których poszukiwać zamierza Amiga:)

Resetuje liczniki, żeby mieć dystans przejechany po szlaku i w drogę, jest mniej więcej 7:35, już na starcie ponad 30 minut opóźnienia - nie dobrze. Pogoda jest ładna, świeci słońce, na razie nie wieje, ale jest strasznie zimno. Jeszcze zimniej robi się jak wjeżdżam do Puszczy. Na sobie mam krótkie spodenki, koszulkę z długim rękawem, na to koszulkę z krótkim rękawem i jeszcze bluzę, a i tak marznę. Jadę Drogą Królewską, potem wjeżdżam na Żubrostradę, staram się jechać szybko, bo czeka mnie w końcu daleki dystans, ale nie za szybko by nie zajechać się już na początku - tempo w granicach 24-26 km/h. Nie jedzie mi się najlepiej, ale to chyba przez niską temperaturę. Pierwsze 20 km przejeżdżam w czasie 53 minut. Założenie mam takie, żeby robić 20 km na godzinę łącznie z postojami, wtedy zakładany dystans jakiś 170 km powinienem przejechać w 8 godz. 30, planuję też dodatkowe 1 godz. 30 na dwa dłuższe postoje w Nowym Korczynie i w drodze powrotnej.

Po 21 km wyjeżdżam z Puszczy, przekraczam Rabę kładką w Mikluszowicach i kieruję się na Okulice. Na otwartym terenie jest mi trochę cieplej, powoli zbliża się godzina 9:00. Jednak powoli zaczynam też czuć delikatny wiaterek wiejący ze wschodu, a więc mi prosto w twarz - tego właśnie obawiałem się najbardziej. Tablice szlaku fotografuję na wjeździe na Żubrostradę, potem w Mikluszowicach na Górze św. Jana i pod kościołem w Okulicach. Bratucicach szlak skręca na Rudy Rysie, jest jednak znak że 180 metrów dalej jest miejsce wypoczynkowe na szlaku - jadę więc zobaczyć. Faktycznie przy boisku sportowym są ławeczki, informacja o szlaku i nawet toy-toy - nie sprawdzałem czy otwarty.

Jadę na Rudy Rysie, część z 7 km odcinka to droga szeroką szutrówką. Jakoś nawierzchni taka sobie, trochę muszę zwolnić, ale mimo wszystko dość sprawnie dojeżdżam do drogi Brzesko - Szczurowa w Rudych Rysiach. Lekko zbaczam ze szlaku, jadę jeszcze zobaczyć cmentarz wojennych, byłem już na nim podczas wycieczki 2008, ale trochę czasu już minęło, więc jadę zobaczyć czy coś się nie zmieniło. Następnie skrótem koło kościoła ponownie dojeżdżam do szlaku. Tuż za Rudy Rysiami na liczniku przeskakuje mi 40 km, sprawdzam czas - 1:53, więc nadal udaje mi się utrzymywać tempo zgodnie z założeniem. Zaczynają mnie już lekko boleć mięśnie nóg, nie za dobrze przecież to dopiero początek jazdy. Robi się coraz cieplej, niestety coraz wyraźniej czuję wiaterek ze wschodu.

Po kolejnych kilku kilometrach jazdy dojeżdżam do Borzęcina, oglądam cmentarz wojenny i jadę do centrum pod tablicę szlaku i punkt wypoczynkowy. Ściągam bluzę, ale zostawiam sobie jeszcze koszulkę termoaktywną z długim rękawem. W Borzęcinie byłem już w 2008 r., ale wtedy zobaczyłem tylko kościół i cmentarz i pojechałem dalej na Radłów. Tym razem odwiedzam całkiem ładne centrum miejscowości, środkiem miejscowości płynie rzeczka - Uszwica, a po jej obu stronach poprowadzona jest droga. Jadę prawą stroną rzeczki i oglądam przydomowe kapliczki, których jest pełno - szlak kapliczek ciągnie się przez parę ładnych kilometrów.

W końcu dojeżdżam do drogi 964 i widzę drogowskaz na Niepołomice, ja jednak przecinam drogę na wprost i jadę do miejscowości Dołęgi. Na skrzyżowaniu szlak skręca w prawo, jednak 100 metrów dalej jest ciekawy dwór - muzeum, więc jadę zrobić jeszcze kilka fotek. Na zakręcie szlaku są tabliczki, według których powinienem przejechać od zamku w Niepołomicach 50 km, mam trochę więcej, ale byłem dodatkowo na dwóch cmentarzach wojennych. Dalszy odcinek to niespecjalnej jakości szutrówka, na szczęście nie zbyt długa i po kilometrze wyjeżdżam na asfalt. Kawałek po asfalcie, ale za chwilę wjeżdżam w las i czeka mnie kolejnych odcinek po szutrach.

Dobre 3 km męczę się na leśnej drodze o zmiennej nawierzchni, od solidnej ubitej ziemnej drogi, przez drogę wysypaną dużymi kamieniami po piasek. W między czasie na liczniku przeskakuję mi 60 km, cały czas jeszcze trzymam tempo. Z lasu wyjeżdżam niedaleko Wał-Rudy, brak dokładnej tabliczki skrętu i rezultacie jadę w lewo zamiast w prawo. Szybko dostrzegam błąd i zawracam. To właśnie w tym miejscu miałem zmodyfikować szlak do mojej wersji cmentarnej i popędzić asfaltem do Wał-Rudy. Jednak na szlaku zaledwie 1 km od szosy jest pomnik akcji III most. Decyduję się jechać go zobaczyć, muszę przejechać przeszło kilometr po drodze wokół żwirowni, jest piasek potem kamienie, potem znowu piasek, ale już po chwili jestem na miejscu. Pomnik ładny i przede wszystkim dobrze opisany, z tablic informacyjnych możemy się dowiedzieć wszystkiego o akcji III most.

Szlak prowadzi dalej szutrówkami między wyrobiskami żwirowymi, ja mam jednak inne plany, wracam więc tą samą drogą na asfalt i skręcam na Wał-Rudę. Kawałek dalej kolejny pomnik związana z akcją III most, fotka i jadę dalej. Do cmentarza wojennego w Wał-Rudzie droga prowadzi w kierunku południowym, wieje z południowego wschodu, więc jadę częściowo pod wiatr, jednak dość szybko dojeżdżam na miejsce, cmentarz duży i ładny warto go zobaczyć. Po chwili wyjeżdżam znowu na skrzyżowanie z drogą 964 i skręcam na Zabawę, 3 km i jestem pod Sanktuarium bł. Karoliny Kózki, a po chwili pod cmentarzem wojennym. Cmentarz jakiś dziwny nie podobny do innych tego typu obiektów, z początku myślałem nawet że to cmentarz z II wojny, bo jest nawet tablica nagrobna poświęcona zmarłym w 1939 r, ale w sprawdzam w necie i to jest jednak ten obiekt, robię fotki i jadę dalej.

Niedaleko są Biskupice Radłowskiej a nich kolejne cmentarze, jednak moja droga wcześniej skręca w lewo, postanawiam odpuścić te cmentarze, wjeżdżam co prawda za tablicę miejscowości by sfotografować ładny biskupi słup graniczny, który podobno kiedyś oddzielał ziemie biskupów od dóbr rycerskich. W tym miejscu jest też drogowskaz na Radłów - 5 km, to właśnie tam jechałem w 2008 r. robiąc swoją pierwszą setkę w życiu. Ja jednak wracam się na drogę do Wietrzychowic, żeby powrócić na szlak bursztynowy.

Tablicę szlaku widzę ponownie pod kościołem w Zdrochecu, ale na sam szlak nie wjeżdżam wybieram równoległą drogę z lepszym asfaltem, która ma mnie zaprowadzić na kolejny cmentarz wojenny Przybysławicach. Ten cmentarz jest niewielki i wciśnięty między domy, w rezultacie przejeżdżam i nie zauważam go, muszę się wrócić, tym razem jest, kilka fotek i jadę na prom w Pasiece Otfinowskiej. Wiem, że prom jest nieczynny, ale tuż przy wale Dunajca jest kolejny cmentarz, który chcę zobaczyć. Piękny duży, obiekt ale żeby wejść na jego teren, trzeba zejść po wale, bo drogi nie ma.

Prom nie pływa, ale Dunajec trzeba przekroczyć, najbliższy prom w Wietrzychowicach, jadę drogą wzdłuż wału i po kilkunastu minutach jestem na miejscu. Prom jest czynny i darmowy, stoi co prawda na drugim brzegu, ale zaraz za mną przyjeżdżają dwa samochody i prom płynie po nas. Przekraczam Dunajec i jadę dalej, żeby wrócić na szlak trzeba jechać na południe do Otfinowa, znowu jest pod wiatr. Ja mam w planie odwiedzić kolejny cmentarz, więc nie dojeżdżam do szlaku, robię skrót przez łąki i wyjeżdżam na drogę 973 i już po chwili jestem pod największym z oglądanych dziś cmentarzy, jest to samodzielny duży obiekt w Otfinowie oznaczony nr 252.

Szlak prowadzi boczną drogą równoległą do 973 w kierunku Zalipia, przejazdu między tymi drogami w miejscu gdzie jestem nie ma, jadę więc drogą główną i dopiero Żelichowie skręcam na "Malowaną wieś Zalipie". Droga prowadzi na wschód, więc centralnie pod wiatr, na szczęście po 2 km skręcam na północ. Przejeżdżam przez Zalipie, widzę kilka pomalowanych domów, ale szlak prowadzi w zasadzie tylko koło Zagrody-muzeum Felicji Curyłowej, widzę drogowskazy na Dom Malarek, ale nie jadę tam. Do Zalipia co roku jeździ bocheńskie PTTK, może kiedyś się wybiorę. Skręcam na Gręboszów, kierunek na zachód, więc jadę szybko bo z wiatrem, przecinam 973 i jadę dalej. Gdzieś w Woli Żelichowskiej w pobliżu Kopca Grunwaldzkiego licznik przeskakuję przez 100 km, moje założenie o 20 km ze zwiedzaniem na godzinę, jest już jednak nieaktualne, jestem w plecy dobre 20 minut.

Tuż przed Gręboszowem szlak odbija na Wolę Gręboszowską pomijając centrum, to błąd na drodze za szlakiem nie ma nic ciekawego a centrum Gręboszowa jest całkiem ładne (co zobaczę w drodze powrotnej). Jadę drogą przez pola, w kierunku wschodnim znowu pod wiatr, w końcu dojeżdżam ponownie do drogi 973 a nią po jakimś kilometrze do promu na Wiśle w Borusowej (koszt - 1 zł). Przepływam przez rzekę i jestem już w województwie Świętokrzyskim, po chwili mijam też znak Nowy Korczyn. Jeszcze jakiś kilometr drogą krajową 79 i jestem w centrum miejscowości, czyli o celu mojej podróży. Na liczniku przejechane 110 km z domu i niecałe 109 spod zamku w Niepołomicach, jest godzina 13:26 (od wyruszenia z domu minęło 6 godzin).

Nowy Korczyn mnie trochę rozczarowuję, jest dość zaniedbany, do tego rynek jest w remoncie i nie ma gdzie zrobić fotki. Nie ma też żadnych oznakowań szlaku, w sumie nie widziałem ich już od Otfinowa, ale tam nie jechałem po szlaku, w Zalipiu już ich chyba nie było, na pewno nie ma ich na tej dziwnej drodze w Woli Gręboszowskiej, no i nie ma ich w Nowym Korczynie. Według mojego wstępnego założenia w Nowym Korczynie miałem odpoczywać ponad godzinę, ale dojechałem na miejsce dopiero na 13:26 a już o 14 miałem ruszyć w drogę powrotną. Robię więc zakupy, kilka fotek pod kościołami i ruszam w drogę powrotną.

Pomysłów na powrót miałem kilka, gdybym był bardzo zmęczony to miałem wracać najkrótszą drogą czyli drogą krajową 79 do przejechania jakieś 60 km, po dobrym asfalcie, ale dość ruchliwą drogą z podjazdami koło Koszyc. Druga dłuższa wersja przewidywała powrót przez Szczurową, trasa trochę dłuższa ale za to bezpieczniejsza - mam jeszcze siły więc wybieram wariant drugi. Znowu przekraczam Wisłę promem za 1 zł - jadę sam:) i kieruję się na Gręboszów, gdzie chcę odwiedzić kolejny cmentarz wojenny. Na cmentarzu parafialnym zwiedzam ładną dużą kwaterę wojenną i jadę do centrum Gręboszowa, dziwię się że szlak pomija centrum tej miejscowości, jest ono ładne z miejscem na odpoczynek, jest kościół i wart uwagi cmentarz wojenny, a tu szlak prowadzi może minimalnie krótszą nieciekawą drogą.

Z Gręboszowa jadę na południe, więc pod wiatr do Siedliszowic, gdzie mam prom przez Dunajec do Wietrzychowic. Po przepłynięciu rzeki, jadę do centrum Wietrzychowic i na cmentarz parafialny gdzie oglądam kolejną dużą kwaterę wojenną. Z Wietrzychowic mam jechać na Zaborów, ale niedaleko mojej drogi widzę, jeszcze jeden cmentarz wojenny, odbijam więc na Miechowice Małe. Niestety jadę na wschód, więc centralnie pod wiatr i na dodatek do cmentarza musiałem zjechać z trasy aż 1,7 km, myślałem że to będzie góra kilometr. Cmentarz jest niewielki i mocno zaniedbany, jedynym plusem pokonania tego odcinka jest fakt, że właśnie pod cmentarzem pobijam swój dotychczasowym rekord długości wycieczki (132,89 km do Tarnowa z czerwca 2011 r.). Wracam na trasę na Zaborów tym razem mam na szczęście z wiatrem więc idzie szybko. Przejeżdżam przez Jadowniki Mokre i nowiutkim asfaltem przez las dojeżdżam do Zaborowa.

Przed samym centrum miejscowości jest cmentarz a na nim kolejna duża kwatera wojenna, robię fotki i jadę dalej. Grzeje na całego, podczas jazdy da się wytrzymać ale jak stoję w słońcu to mi mocno dogrzewa. Z Zaborowa jadę otwartym terenem w kierunku Szczurowej, jadę na południe więc wiatr trochę przeszkadza. To właśnie za Zaborem, gdy na liczniku mam 140 km zaczynam stwierdzać, że mam powoli dość.

Po paru kilometrach dojeżdżam do Szczurowej i na rynku robię postój. Dworek przy którym odbywał się piknik podczas majowego "Gwieździstego Rajdu Rowerowego" jest w remoncie, więc w parku nie można się zatrzymać, siadam pod parasolem przy delikatesach. W Szczurowej spotykam sporo rowerzystów, robię zakupy, odpoczywam chwilę i o 16:30 wyruszam w kierunku domu. Decyduję się na jazdę drogą 964, jest na niej nowy asfalt, prowadzi na zachód, więc będzie z wiatrem, jest niedziela więc ruch niewielki, poza tym jest to najkrótsza droga do domu. Tuż za Szczurową na rondzie widzę znak 45 km do Niepołomic, coś chyba za dużo pokazuje, ale właśnie wtedy wpadam na pomysł, że może bym przejechał dziś 200 km (na liczniku 150). Sunę asfaltem z wiatrem z dużą prędkością 30-34 km/h, kilometry nabijam błyskawicznie, klikam sobie na GPS i stwierdzam, że te znak jednak głupoty pokazywał do Niepołomic jest jakieś 35-37 km, więc pod domem będę miał przejechane jakieś 185-187 km.

Przed chwilą myślałem jak najkrótszą drogą dojechać do domu, a tu nagle zaczynam szukać sposobu jak drogę wydłużyć. Do Świniar jadę drogą 964, odcinek ten pokonuję bardzo szybko i małym nakładem sił, postanawiam więc zawalczyć o te 200 km, skręcam na południe w kierunku Bochni. Niestety w tym kierunku nie jedzie się już tak dobrze, wiatr trochę przeszkadza. Dojeżdżam do Mikluszowic na liczniku dopiero 170 km, więc jak skręcę na Żubrostradę to pod domem będzie 190 km - dalej za mało. W Baczkowie ciągle, za mało jadę do Proszówek i dopiero na granicy Bochni skręcam na Damienice. Ciągle brakuje mi jakiś 24 km, droga stąd prosto do domu nie ma więcej niż 20 km, więc ciągle brakuje. W ciągu ostatniej godziny przejechałem przeszło 27 km, czas mam niezły jest dopiero 17:30, ale sił coraz mniej.

Jadę dalej przez Damienice i Stanisławice do Kłaja, droga prowadzi na zachód więc z wiatrem mogę trochę odpocząć. W Kłaju mam niecałe 190 km, decyduję się więc na skręt na Targowisko, gdzie przecinam drogę krajową 75 i jadę na Szarów. Moją stałą drogą przez Szarów dalej będzie za blisko. Jadę więc na Dąbrowę, zaczynają się lekkie górki, a na Winnicę w Gruszkach jest nawet całkiem konkretny podjazd. Z Winnicy zjeżdżam do Staniątek i przez Staniątki Górne jadę w kierunku domu, brakuje mi już tylko 4 km, więc już chyba nie muszę nakładać drogi. Wyjeżdżam z Puszczy na ulicę Dębową, dojeżdżam do skrzyżowania z Piękną, brakuje jeszcze 500 metrów, może by było, ale dla pewności przejeżdżam jeszcze przez rynek, gdzie licznik przeskakuję 200 km. Po domem rodziców mam na liczniku przeszło 201 km, jest godzina 18:30 - kończę więc wycieczkę po 11 godzinach od startu.

Zsiadam z roweru i stwierdzam, że nie jest nawet tak źle, oczywiście bolą mnie mięśnie nóg, kostki, trochę barki i szyja, ale w porównaniu z poprzednimi rekordowymi wyjazdami na 125 km w 2008 i na 133 km w 2011 - jestem w formie. Na trasie też nie miałem specjalnych kryzysów. Pod koniec jechało mi się trochę ciężko, ale w sumie po 190 km podjechałem sprawnie kilka niewielkich górek, więc nie jest źle. W ciągu ostatnich dwóch godzin jazdy pokonałem w sumie 54 km w większości jechałem wiatrem, ale biorąc pod uwagę ile już wtedy miałem przejechane to uważam to za niezły wyczyn.

Szalony plan o 200 km w jeden dzień został zrealizowany, jeszcze rano zakładałem przejechać maks 170 km, ale gdy zobaczyłem, że będzie prawie 190 to już postanowiłem podciągnąć do 200 km, pewnie nigdy więcej już tyle nie przejadę, a 200 km wygląda lepiej niż jakieś 189 czy 192 km:).

Odżywanie:
Plan dnia miałem tak napięty, że na obiad nie było czasu, poza tym nie wie czy Nowym Korczynie byłoby nawet gdzie zjeść. Przez cały dzień zjadłem dwie kanapki z kotletem i 4 batony Lion, wypiłem 0,7 l O'Shee, 0,5 ml mieszanki wody mineralnej z magnezem (to wziąłem z domu i wystarczyło mi do Nowego Korczyna) oraz 1,5 l Cisowianki (zakupionej w Nowym Korczynie) i 0,7 MOVE4 (nie dobre - kupione w Szczurowej) w końcu 1,2 litra Pepsi (0,6 w Nowym Korczynie i 0,6 w Szczurowej). Nie byłem głodny, nawadniałem się chyba też dobrze, choć pod koniec miałem już dość picia i każdy kolejny łyk jakby mnie lekko zamulał.

To chyba tyle relacji z mojego rekordowego przejazdu. Na razie więcej rekordów nie planuję, 200 km to już dystans za wielki, jak na wycieczkę turystyczną, nie ma czasu na zwiedzanie, a jestem raczej turystą niż ultra maratończykiem. Pozostanę więc chyba przy trasach około 100 km ze spokojny zwiedzaniem, no chyba że kiedyś będę miał jakąś wypasioną szosówkę i formę, żeby łykać dłuższe trasy:)

Galeria wycieczki

Praca, Kraków, Niepołomice

Wtorek, 27 sierpnia 2013 | dodano:27.08.2013 Kategoria 100 km i więcej, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 100.41 km
  • Teren: 9.00 km
  • Czas: 04:12
  • VAVG 23.91 km/h
  • VMAX 55.01 km/h
  • Temp.: 17.0 °C
  • Podjazdy: 250 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Kolejny raz do pracy, dziś coś mi się ciężko jechało. Rano było zimno i wietrznie, wiatr niestety wschodni, czyli w kierunku w którym w najbliższą niedziele chcę jechać po rekord długości trasy. Po pracy chyba pojadę do Krakowa bo mam tam coś załatwić, jeśli faktycznie pojadę to dziś może być dystans około 90-100 km.

Do pracy: 19,94 km; czas: 53:55; średnia 22,20 km/h.

Oj średnia do pracy dziś słabiutka, już dawno tak długo nie jechałem do pracy.

Z pracy wyjechałem około 12, bo Krajowy Rejestr Karny w Sądzie Okręgowym przy Ul. Przy Rondzie w Krakowie był czynny tylko do 14:30. Z pracy do Krakowa jechałem z wiatrem, prędkość do Niepołomic nie spadała poniżej 30 km/h. W Krakowie na ścieżce rowerowej wzdłuż ulic Ch. Botewa i Lipskiej, musiałem trochę zwolnić, ale i tak do końca tej ścieżki rowerowej podniosłem średnią do prawie 26 km/h.

Za skrzyżowaniem z Nowohucką musiałem zwolnić jeszcze bardziej, za mostem Kotlarskim musiałem wjechać między bloki bo chodnik był rozkopany. Potem przeprawiłem się przez rondo Grzegórzeckiej i już po chwili byłem pod budynkiem sądu. Nie musiałem płacić za parking tylko podjechałem rowerem pod same drzwi, gdzie zapiąłem moją maszynę do stojaka była godzina 1:22 (56,71 km; czas: 2:13:04; średnia: 25,57 km/h). Sprawę w sądzie załatwiłem w niecałe 20 minut, wyszedłem z budynku kupiłem precelka i zrobiłem przerwę na małe jedzonko.

Po przerwie ruszyłem w drogę powrotną, niestety dobrze wiedziałem że teraz będzie pod wiatr. Na początku nie było nawet tak ciężko, udawało mi się utrzymać tempo w granicach 23-25 km/h, ale gdy przejechałem przez most w Brzegach, zaczęło wiać zdecydowanie mocniej. W rezultacie kolejne 10 km do Niepołomic tempo wyraźnie siadło, momentami nie miałem siły kręcić powyżej 21 km/h.

W Niepołomicach najpierw pojechałem do rodziców (80,28 km; czas: 3:17:13; średnia: 24,42 km/h), a następnie miałem trochę załatwień, musiałem jechać do Urzędu Miasta w związku przydzieleniem nr domu, potem spotkałem się jeszcze z kolega, który ma mi przygotować projekt na podłącz gazowy. Gdy wyjeżdżałem z Niepołomic.

Gdy wyjeżdżałem z Niepołomic miałem na liczniku ponad 86 km i realną szansę na przebicie setki. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę na parkingu przy dawnym ośrodku Krakowianka - jest tam znak szlaku bursztynowego według którego do Nowego Korczyna jest 87 km, ale już wiem, że prom w Pasiece Otfinowskiej nie pływa i trzeba przejechać około 98 km.

Ostatnie kilometry do domu w Łapczycy przejechałem już w miarę bez wiatru, zrobiło się nawet trochę cieplej. Ostatnie 10 km pokonałem z wyraźnym trudem, byłem zmęczony. Podjazd pod Chełm sprawił mi duże trudności. Tuż przed domem na liczniku pojawiła się setka. Mój plan na rekordowy przejazd liczy około 170 km, jeśli będzie wiało to mogę mięć problem żeby tyle przejechać.

Dzisiejszy wyjazd to pierwsza tak długa wycieczka w celu załatwienia pewnej sprawy. W swoim życiu zrobiłem już kilka setek i taki dystans nie robi na mnie w zasadzie większego wrażenia, ale zawsze to były albo dni na wyprawie, albo jednodniowe wycieczki turystyczne.

Galeria wycieczki

Dębowy Orient - trasa GIGA

Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, RNO, zawody
  • DST: 102.23 km
  • Teren: 35.00 km
  • Czas: 05:29
  • VAVG 18.64 km/h
  • VMAX 46.17 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 560 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W drużynie z Krzyśkiem przejechaliśmy Dębowy Orient na trasie GIGA, udało nam się zaliczyć 19 z 21 punktów jednak w mocnej obsadzie chyba nie zajęliśmy za wysokiego miejsca, choć pełnych wyników jeszcze nie ma.

Punkty kontrolne:
1-10 Punkty stałe gry terenowej Dębowy orient (naniesione na mapę, w terenie stałe paliki przy łatwych do zidentyfikowania miejscach).

1. Centrum Pogoria (III)
2. Centrum Pogoria w Parku Zielona
3. obok remizy strażackiej
4. przy stadionie
5. obok remizy strażackiej
6. przy kościele
7. skrzyżowanie leśnych dróg (opuszczony)
8. wyrobisko piasku
9. teren Eurocampingu
10. gospodarstwo agroturystyczne

Punkty 11-21 do samodzielnego naniesienia na mapę - wzór na punktach 1 i 2:

11. skrzyżowanie ścieżek
12. krzyż
13. tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej
14. skrzyżowanie ścieżek
15. granica lasu - punkt widokowy
16. krzyż
17. Wapiennik Bardowicza
18. krzyż
19. skrzyżowanie ścieżek
20. drzewo
21. granica lasu (opuszczony)

Start w Dębowym Oriencie planowałem już od dawna, rok temu w podobnej imprezie BSOrient w kameralnej obsadzie zdobyłem 2 miejsce na trasie GIGA, więc i w tym roku planowałem jechać GIGA. Śledząc rowerowe fora internetowe i listę startową widziałem, że w tym roku nie będzie tak łatwo i obsada będzie dużo mocniejsza.

Tuż przed startem zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie pojechać trasy rekreacyjnej, byłem mocno zmęczony, miałem za sobą przeszło 500 km z sakwami do Wiednia, dzień wcześniej walczyłem na trasie VI etapu TdP pod Ząb i Gliczarów, do tego mega upał, ale Krzysiek nastawił się na próbę GIGA (nigdy wcześnie nie jechał tak długiej trasy, nawet na zwykłej wycieczce), więc nie pozostawało nic innego jak walczyć na GIGA:)

Odprawa trochę opóźniona zaczyna się parę minut po 10, regulamin strasznie zagmatwany, dostajemy mapy gry terenowej Dębowy Orient na której jest 10 punktów (stałych oznaczonych palikami z perforatorami) do tego pozostałe 11 punktów mamy sobie odwzorować z kartek na drzewie, z tym że 5 punktów do odwzorowania jest w bazie rajdu, a 6 kolejnych na pkt 2. Odrysowuję punkty podbijamy 1 i jedziemy za tłumem na 2, odrysowuję pozostałe punkty i decydujemy się na dość niezwykłą taktykę (chyba jako jedyni). Konieczność jazdy na 2 zaraz na początku sugerowała wariant trasy zgodny z ruchem wskazówek zegara, my tymczasem postanawiamy zaliczyć punkty po drugiej stronie Pogorii (przejazd pomiędzy jeziorami III i IV) a następnie jechać w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.

Tak robimy przejeżdżamy pomiędzy jeziorami i jedziemy na 13 (tablica nr 5 na ścieżce dydaktycznej) na punkt trafiamy w miarę bez problemu, choć remonty dróg trochę utrudniają jazdę. Dalej jedziemy na punkt 19, nie ma żadnym problemów, odbijamy i jedziemy w kierunku 16. Przejeżdżamy tory, wjeżdżamy w boczną drogę, która po chwili przechodzi w ścieżkę i szukamy krzyża. Przy ścieżce nie ma, szukamy w krzakach nie ma, w końcu idąc w chaszcze bliżej, biegnąc powyżej nasypem, drogi głównej, znajduję krzyż, ale nie ma punktu - co jest grane. Na odprawie była mowa, że z jednym krzyżem coś nie gra, Krzysiek twierdzi, że to dotyczyło pkt 20, ale ja nie jestem pewny. Dzwonimy do Kosmy, wiadomość to ten krzyż nie jest krzyżem, punkt w krzakach, szukamy ale dalej nie ma w końcu okazuję się, że punkt znajduję się w miejscu gdzie asfalt przechodzi w ścieżkę - dobre 20 minut w plecy:(

Do 17 prowadzi czarny szlak pieszy, jest też podjazd od drogi nr 94, ale na odprawie była mowa, że nią jeździć nie wolno, więc szukamy innego - szybszego jak się nam wydaje - rozwiązania. Na mapie jest jest dobre wyglądająca ścieżka, która powinna nam trochę skrócić drogę w stosunku to tej wyznaczonej przez szlak. Wpadamy w las, ścieżka wygląda kiepsko, ale początkowo da się jeszcze jechać, jednak mniej więcej w połowie drogi, zonk, chaszcze, krzewy, komary, z bólem wracamy do drogi. Wbijamy się na czarny szlak, jedziemy wzdłuż torów, dojeżdżamy do osiedla Jamki i wyjeżdżamy na wysypisko śmieci, zaczyna się las i żadnej dalszej ścieżki nie widać :( Do wysypiska prowadzą znaki szlaku, ale co dalej. Grzeje jak cholera, przejścia na 16 i próby przebicia się przez las mocno nas zdołowały, myślę nawet nad odpuszczeniem punktu, ale jeszcze jedna próba, atakujemy od zakazanej drogi 94. W sumie i tak nie można na nią wyjechać bo poprowadzona jest wysokim wiaduktem. Jedziemy równoległą drogą przez Strzemieszyce, nie ma jak przekroczyć 94 bo nie dróg dojazdowych, w końcu za Biedronką widzę możliwość przeprawy, przekraczamy 94, kilkaset metrów przez las i jesteśmy na punkcie - pluję sobie w brodę, że wcześniej tak nie pojechaliśmy - oszczędzilibyśmy czas i dużo sił.

Nie jest za dobrze, przez 16 i 17 straciliśmy kupę czasu. Wracamy tak jak przyjechaliśmy, koło Biedronki, potem na Szałasowiznę szukać kolejnego krzyża. Po paru kilometrach dojeżdżamy, jest krzyż, nie ma punktu, ale w sumie na kartce napis krzyż jest przekreślony i napisano drzewo. Jedziemy jeszcze 200 metrów do skrzyżowania, bo w końcu krzyż-drzewo miał być na skrzyżowaniu, jest drzewo na łące, 50 metrów od drogi a na nim punkt. Krzyże dziś nas prześladują, ale cóż jedziemy dalej.

Czeka nas długi przelot w stronę Okradzianowa, na asfalcie zaliczam lekki kryzys, przejechaliśmy dopiero 30 km w słabym czasie, a ja już mam dość. Robimy przerwę w sklepie, piję colę, napełniam bidony i jedziemy dalej. Wjeżdżamy do lasu pobliżu wzgórza Tomalówka, droga na szczęście dobra i bez problemu dojeżdżamy do pkt 14, gdzie spotykamy Pana Tadka, on jedzie w kierunku przeciwnym i jest już tu, nie jest dobrze:( Z punktu nie próbujemy żadnych niepewnych przecinek tylko wracamy na szeroką szutrówkę, którą przejechaliśmy i skręcamy na Sławków.

Przez chwilę droga jest dalej dobra, ale potem się kończy, są trzy przecinki, wybieramy tą teoretycznie najlepszą, która po kilkuset metrach powinna nas zaprowadzić do drogi. Ale coś nie gra, nie ma dobrej drogi, wracamy do rozstaju i wybieramy środkową przecinkę, droga bardzo dobra wyprowadza nas na asfalt przy torach kolejowych - dlaczego nie pojechaliśmy jej od razu. Pod wiaduktem w Okradzianowie spotykamy kolejnych bikerów jadących z przeciwka, to utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy strasznie w plecy:(

Dalej dobrze nam znana droga, zjazd pod młyn Freya i podjazd do Nowej Kuźniczki, olewamy szlak pieszy (mimo iż w sumie wiemy, że jest dobry - jechaliśmy tędy na wiosnę) i jedziemy do dobrego asfaltowego zjazdu szlakiem rowerowym. Pędzimy do gospodarstwa agroturystycznego Reczków. Znów wymijamy się zawodnikiem, 10 to punkt stały, zaliczamy bez problemu. Dalej jedziemy czarnym szlakiem rowerowym, jest lekka gmatwanina ścieżek, nie ma oznaczeń, ale spotykamy jakiegoś miejscowego, który wskazuje nam najlepszy wariant.

Po chwili jesteśmy już Krzykawie, spotykamy Amigę i DJK71 - mają już całą górę mapy zrobioną, stajemy pod sklepem i uzupełniamy bidony w tym czasie przemykają koło nas Zdezorientowani. Dojeżdżamy do 8 - po drodze wymijamy Bikekoholików, droga w dół poszło ekspresowo. W zasadzie podczas postoju w Krzykawie podjęliśmy decyzję, że opuszczamy punkt 7 - który jest oddalony dobre 2 km od naszej drogi, widać że będzie to droga po piasku w dodatku trzeba się wrócić z punktu tą samą drogą, chcemy też opuścić 21 bo jest dość daleko na północ, też nie bardzo po drodze. W tym momencie wydawało się to rozsądne posunięcie, mieliśmy słaby czas - do zamknięcia mety trochę ponad 3 godziny i jeszcze aż 12 punktów do zaliczenia - wydaję się, że nie mamy szans na więcej niż 15-16 punktów, więc te dwa są nie po drodze, po co je zaliczać.

Tym czasem na 8 spotykamy kilka osób, jeden zawodnik zmienia dętkę i mówi nam żebyśmy uważali na 7, a my na to, że tam nie jedziemy, a on że to blisko, jest co prawda piasek i coś tam nie gra z punktem, ale to blisko. Jednak ja nie specjalnie słucham, w końcu już postanowione, nie robimy tego puntu i do tego przecież usłyszałem, że piasek to tylko utwierdza mnie w słuszności decyzji. Krzysiek jeszcze coś napomyka, że może jednak pojedziemy, patrzę na zegarek 15:15 - zostały 3 godziny a my mamy jeszcze 11 punktów, jak opuścimy dwa to i tak mamy 9 z marnymi szansami na zaliczenie przy dotychczasowym tempie. Obliczam odległość do 7 - ponad 2 km, po piachu w jedną stronę, pewnie ze 20-30 minut - nie jedziemy. Mijamy skręt i pędzimy znajomą drogą do Eurocampingu, podbijamy pkt 9 i planowo omijając punkt 21 jedziemy w kierunku 6.

Droga pod górę, Krzysiek, który na początku szalał zaczyna wyraźnie zostawać. Dojeżdżamy do pkt 5 pod kościołem Łęce, spotykamy Qnicka z Bikeholików, myślę dlaczego on jest dopiero tu - pewnie miał jakąś inną koncepcje trasy - to końcu nie amator w rajdach na orientacje. Jedziemy dalej do punktu 5, grzeje jak cholera, teren otwarty do tego lekko pod górę. Dojeżdżamy pod remizę Tucznawie, odbijam punkt, Krzyśka coś nie ma, po chwili dojeżdża, robimy zakupy i przerwę. Ostatnie 4 punkty poszły gładko, zaczynam widzieć szansę na zaliczenie reszty punktów - tylko czy Krzysiek da rady - na razie mówi, że jedziemy dalej.

Z kawałek asfaltem i obijamy na Bugaj, przez osiedle i szutrówką pod górę, punkt na skraju lasu, coś nie do końca mi się zgadza mapą, ale nic innego nie znaduję, więc obijamy i lecimy dalej. Na wprost, po kilkuset metrach w lewo na czarny szlak rowerowy, koło jakiegoś zakładu i wkręt w prawo przy znaku na wieżę widokową. Ujeżdżamy może z 500 metrów, jest punkt ale coś za blisko, jedziemy dalej i po kolejnych 500 metrach jest ten właściwy. Obijamy i niestety popełniamy błąd. W planie w zasadzie było opuszczenie pkt 3, ale czas jest niezły, my jednak zamiast próbować przebić się przecinką do Trzebiesławic, wracamy i jedziemy na pkt 4 do Ujejsca.

Punkt 4 odbijamy bez problemu, pytam Krzyśka czy jedziemy na 3, bo coś wygląda niewyraźnie, nie jest do końca zdecydowany, więc postanawiam zaliczyć najpierw 12, jak pójdzie szybko to możemy spróbować jeszcze tą 3. Z punktem 12 przy krzyżu nie ma żadnego problemu - no może poza brakiem dziurkacza, pytam Krzyśka czy jedzie na 3 czy też wokół Pogorii IV pojedzie już do bazy. Ja jestem dość zdecydowany jechać pkt 3, mamy jeszcze prawie godzinę a mam jeszcze sporo sił. W końcu Krzysiek decyduje, że jedzie ze mną. Niestety droga pod górę, Krzysiek trochę zostaje, ale w końcu daję radę i odbijamy 3.

Pod zabytkowym kościółkiem jest znak czarnego szlaku rowerowego na Pogorię IV, ale ja decyduję, że wracamy w końcu wiemy że będzie w dół, pod cmentarzem obijamy w prawo i krótszą drogą niż prowadził szlak docieramy do Pogorii IV. Wjazd na ścieżkę jest przez parking, nie sposób się przebić nawet rowerem, jest korek jak cholera. Tracimy trochę czasu, ale po chwili pędzimy już pięknym asfaltem po ścieżce wokół jeziora. Przy kolejnym, już nie tak zatłoczonym, parkingu odbijamy w prawo i zaliczamy pkt 18 - krzyż przy drodze 86. Wracamy na ścieżkę i jedziemy do bazy, z przeciwka nadjeżdża jeszcze dobrze nam znana para z Lider Bajk eMTeBe, pewnie jadą na 18. Poganiam Krzyśka, żeby trzymał koło, tempo jest niezłe - 25-26 km/h. Przy Pogorii III dużo ludzi, musimy zwolnić, jakoś jednak się przeciskamy i o godzinie 18:02 (13 minut przed limitem), jesteśmy na mecie.

Od razu widać, że nasze 19 punktów nie jest wynikiem rewelacyjnym, dużo osób zaliczyło wszystko i to jeszcze w bardzo dobrym czasie. Jednak chyba powinniśmy być w miarę zadowoleni, po słabym początku wyraźnie się rozkręciliśmy, brakło nam tylko 2 punktów, a przecież w połowie dystansu zapowiadało się znacznie gorzej. Dla Krzyśka była to pierwsza setka w życiu, którą zrobił w dodatku na zawodach i to w mega upale - nic więc dziwnego, że pod koniec miał trochę dość. Ja miałem kryzys już na 30 km, ale pod koniec jechało mi się już zdecydowanie lepiej.

Błędy - niestety sporo. Pech na 16, większość uczestników raczej nie miała tam problemów, a my szukaliśmy strasznie długo, znaleźliśmy krzyż z opisu, a punkt był na drzewie przy wjeździe na ścieżkę i przy odrobinie szczęścia można było go od razu wypatrzeć. Porażka na 17, trzeba było od razu atakować ją od południa, większość zawodników jechała z przeciwnego kierunku niż my i atak od południa był dla nich w miarę oczywisty, dla nas była to najdłuższa droga - jednak pozostałe okazały się nie do przebycia. Kilka mniejszych błędów: między pkt 14 a Okradzianowem, między pkt 11 i pkt 3, błędne było też założenie z opuszczaniem punktów po drodze (7 i 21) w sumie zawsze można było nie jechać któryś punktów bliżej mety. Dużym błędem było też nie wysłuchanie wskazówek odnośnie pkt 7, mogliśmy ten punkt zaliczyć małym nakładem czasu i bez problemów jakie spotkały innych uczestników rajdu - wystarczyło posłuchać:(

Wynik w sumie uważam za niezły, w końcu zwykle startujemy na krótszych trasa, dla mnie to była dopiero druga trasa GIGA, a dla Krzyśka pierwsza. Miejsce pewnie będziemy mieli słabe, bo dużo zawodników zaliczyło wszystkie punkty, ale generalnie nie mamy chyba na co narzekać.


Galeria i mapa wycieczki

Wyprawa do Wiednia - dzień 4

Sobota, 27 lipca 2013 | dodano:27.07.2013 Kategoria Po płaskim, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 105.56 km
  • Czas: 04:25
  • VAVG 23.90 km/h
  • VMAX 38.88 km/h
  • Temp.: 35.0 °C
  • Podjazdy: 248 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Nové Mesto nad Váhom - Bratislava

Z Novégo Mesta wyjeżdżamy kilka minut po 7 rano, jest słonecznie ale jeszcze nie gorąco, jest sobota i ruch samochodowy wyraźnie mniejszy. Pierwsze kilometry pokonujemy bardzo szybko w tempie 29-30 km/h. W Piestianach postój w Lidlu, potem pędzimy aż do miejscowości Bucany (42 km) znowu krótki postój i jedziemy dalej, cały czas gonimy Krzyśka i Bartka, którzy nie stanęli na pierwszym postoju, ale jakoś nie możemy ich dojść. Na 52 km stajemy na dłużej w Trnavie, jesteśmy już komplecie robimy zakupy i chwilę odpoczywamy, jest jeszcze przed 10 a już robi się mega gorąco. Po przerwie jedziemy dalej, po 10 km krótki postój w Kaplnie, gdzie strasznie żałuje nas właścicielka restauracji, daję nam nawet mapę i pokazuję alternatywną drogę skrajem lasu, ale mimo wszystko decydujemy się jechać najkrótszą drogą. Koło 12 jesteśmy w dużym mieście Senec, robimy przerwę na obiad i po obiedzie odpoczywamy w cieniu jeszcze przez dłuższy czas. W słońcu jest mega gorąco, ale cóż trzeba jechać dalej, do Bratysławy już stosunkowo nie daleko.

Droga 61 w zasadzie omija większość miejscowości bokiem stajemy gdzieś pod drzewem, a potem dopiero pod wiaduktem autostradowym już na obrzeżach Bratysławy. Ostatnie kilka kilometrów pokonujemy już wszyscy razem, najpierw wielopasmówką a potem przez miasto. Tym razem GPS Wojtka doprowadza nas idealnie pod sam hostel w centrum Bratysławy. Lokujemy się w 8 osobowym pokoju z piętrowymi łóżkami, w pokoju jest strasznie gorąco. Wieczorem idziemy zwiedzać Bratysławę, wszyscy robimy spacer po starówce, a ja dodatkowo decyduję się jeszcze podejść na wzgórze do zamku. Widoki ze wzgórza piękne, sam zamek też jest niczego sobie. Po zejściu spotykam resztę grupy nad Dunajem i razem wracamy do hostelu. Ta noc była dla mnie ciężka, było strasznie gorąco i raczej się nie wyspałem:(

Etap do Bratysławy terenowo łatwy, ale upał był straszny i to w zasadzie od samego rana, całe szczęście, że do południa przejechaliśmy 80 km, bo inaczej mogłoby być ciężko dojechać na miejsce.

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 3

Piątek, 26 lipca 2013 | dodano:26.07.2013 Kategoria Po płaskim, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 106.98 km
  • Czas: 04:36
  • VAVG 23.26 km/h
  • VMAX 45.78 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 423 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Žilina - Nové Mesto nad Váhom

Z Žiliny mieliśmy wyjechać na drogę 507 po drugiej stronie rzeki Vah, ale GPS Wojtka wyprowadza nas w pobliże drogi krajowej, więc decydujemy się nią jechać. Na początku olbrzymi ruch, ale po chwili droga dzieli się na krajową 18 i autostradę D3, więc ruch na krajówce maleje. Droga ma pobocze więc jedziemy bez problemów, na następnym postoju decydujemy, że nie będziemy próbowali przekraczać rzeki tylko będziemy trzymać się krajówki, jedziemy więc najpierw drogą nr 18 a poźniej od Bytcy drogą 61. Jedziemy szybko bez większych odpoczynków i po przejechaniu 45 kilometrów dojeżdżamy do Povazskiej Bytricy. Tu robimy najpierw postój w cieniu pod kościołem a potem zakupy w Lidlu. Dziś słońce grzeje na całego, decydujemy się jechać szybko i zrobić jak najwięcej kilometrów przed obiadem, szczególnie że do tej pory tak dobrze mam szło.

Pędzimy krajową 61 bez większych postojów, zatrzymujemy się Ilavie, potem przejeżdżamy przez Dubnicę na Vahom i dojeżdżamy do granic Trencina, tu krótki postój i po chwili wjeżdżamy już boczną drogą do miasta. Przerwa na obiad, na licznikach mamy już ponad 80 km, jest godzina 13:00 i piekielnie grzeje. Oglądamy rynek i robimy fotki górującego nad miastem zamku. Po obiedzie z trudem wsiadamy na rower, pedałujemy dość dobrym tempem, przez nieciekawe tereny w koło albo jakieś strefy przemysłowe, albo kompletne pustkowia, droga omija w zasadzie wszystkie miejscowości. Efektem takiego stanu rzeczy jest dość ciekawy postój w tunelu przejścia dla pieszych pod torami kolejowymi, gdzie choć na chwilę możemy schować się przed słońcem. Dalej jedziemy już bez przerwy aż do miejscowości Nové Mesto nad Váhom, gdzie według planu mamy nocować. Jest co prawda dopiero godzina 16:00 i pada nawet pomysł czy jeszcze nie pojechać dalej, ale pogoda dała wszystkim w kość, na licznikach już 106 km, więc decydujemy się jednak zakończyć dzisiejszy etap. Znajdujemy nocleg w Hotelu Javorina, obiekt jakby z poprzedniej epoki, ale za to cena trochę niższa niż wczoraj. Wieczorem jeszcze spacer po ładnym rynku Novégo Mesta i czas na spanie, decydujemy że w związku z upalną pogodą jutro startujemy już o godzinie 7:00.

Etap pod względem ukształtowania terenu był łatwy, ale bardzo wysoka temperatura skutecznie go utrudniła i mnie przynajmniej pokonanie tego dystansu kosztowało sporo sił.

Galeria i mapa etapu