Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

100 km i więcej

Dystans całkowity:4131.05 km (w terenie 370.00 km; 8.96%)
Czas w ruchu:199:45
Średnia prędkość:20.68 km/h
Maksymalna prędkość:69.23 km/h
Suma podjazdów:32471 m
Maks. tętno maksymalne:185 (98 %)
Maks. tętno średnie:143 (76 %)
Suma kalorii:32897 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:118.03 km i 5h 42m
Więcej statystyk

Wyprawa do Wiednia - dzień 2

Czwartek, 25 lipca 2013 | dodano:26.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 113.91 km
  • Czas: 04:59
  • VAVG 22.86 km/h
  • VMAX 59.00 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 720 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Chochołów - Žylina

Drugi dzień wyprawy rozpoczęliśmy o godzinie 8:00 od postoju pod sklepem w Chochołowie - ostatnia szansa na zakupy za złotówki. Po przerwie przejechaliśmy przez Chochołów i skręciliśmy w prawo na Suchą Horę, krótki ale dość stromy podjazd i jesteśmy już na Słowacji. Od granicy jedziemy głównie w dół, więc idzie szybko. Pierwszy postój w Trstenie, gdzie rozprawiamy gdzie jechać dalej. Po kolejnych 10 km dojeżdżamy do miejscowości Tvadosin i zaczynamy jechać wzdłuż Orava. Kolejny postój pod pięknie usytuowanym na skale zamkiem Orawskim - tu stoimy dłużej, jemy drugie śniadanie. Ja wychodzę na górę pod bramę zamku, wstęp jest płatny i kosztuję 6 euro, nie ma czasu na zwiedzanie. Dalej jedziemy drogą krajową 59, ruch jest duży ale na szczęście droga ma pobocze po którym możemy się swobodnie poruszać. Po przejechaniu 55 km dojeżdżamy do Dolnego Kubina, to znowu dłuższy postój odpoczywamy na ładnym rynku.

Po wczorajszym bardzo gorącym dniu, dziś jest wyraźnie chłodniej, niebo jest zachmurzone, ale na razie nie ma jeszcze zagrożenia deszczem. Po przerwie jedziemy dalej, nadal krajówką choć tym razem z numerem 70, tak dojeżdżamy do Parnicy (66 km), gdzie odbijamy w prawo na drogę 583 prowadzącą wokół Małej Fatry przez park narodowy. Od razu ostro pod górę, ale po chwili zjazd i dalszy podjazd choć tym razem dość łagodny. W parku narodowym doświadczamy też dziwnego zjawiska, wydaje się, że droga prowadzi w dół, podczas gdy w pedałach czuć że jedziemy pod górę. Mój GPS potwierdza, że jest ciągle pod górę. Jadę pierwszy z prędkością 19-20 km poszczególni członkowie wyprawy odpadają od peletonu i Zazrivie na 76 km mam za sobą już tylko Grześka i Wojtka. Robimy postój i czekamy na resztę, chowamy się na przystanku autobusowym bo coś zaczyna kropić. Po dojechaniu reszty grupy decydujemy, że jedziemy dalej i miejsca na obiad poszukamy dopiero za górą. Po skręcie o 90 stopni dopiero zaczyna się robić stromo na kolejnych 3,6 km pokonujemy 175 metrów różnicy wysokości, a sama końcówka przed kulminacją asfaltu na wysokości 759 m npm jest piekielnie stroma, znak pokazuje 12% ale nie wiem czy miejscami nie było więcej. Na szczycie jesteśmy tylko we dwójkę ja i Grzesiek, ubieramy kurtki bo wyraźnie zaczyna padać. Kolejne kilometry pędzimy z dużą prędkością w dół, zatrzymujemy się dopiero Terchowej, pada już na całego, dojeżdża reszta peletonu i robimy postój na obiad.

Po przerwie obiadowej jedziemy dalej, na szczęście padać przestało, dalej jedziemy szybko, droga ma wyraźną tendencje w dół, wyjeżdżamy z parku narodowego i drogą 583 mkniemy do Žyliny. Dość nieoczekiwanie mam kłopoty z przerzutką tylną, biegi same przeskakują i nie chcą się zmieniać jak należy. Wrzucam na jeden trybik na którym nie kłopotów i przerzucam tylko przerzutką przednią. Dopiero jak zatrzymujemy się na stacji benzynowej przez samym miastem to robię lekką regulacje i po chwili wszystko gra, ciekawe dlaczego tak jakoś dziwnie mi się przerzutka rozregulowała.

Po kolejnych kilku kilometrach dojeżdżamy do Žyliny, to duże miasto nie mamy tu klepniętego noclegu, Krzysiek mam parę adresów, jedziemy do dużego motelu, ale miejsc nie ma. Babka w recepcji podaję inny adres, kawałek wracamy i znajdujemy nocleg, co prawda nie specjalnie tani (14 euro) ale w miarę przyzwoity. Wieczorem jeszcze zakupy w pobliskim sklepie i tak kończymy drugi dzień wyprawy. Znowu nie był łatwy etap, przewyższeń co prawda mniej niż wczoraj, było też dużo odcinków w dół, ale podjazd wokół Małej Fatry dał nam mocno w kość.

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 1

Środa, 24 lipca 2013 | dodano:24.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 103.74 km
  • Czas: 05:18
  • VAVG 19.57 km/h
  • VMAX 51.95 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 1078 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Łapczyca - Chochołów

Rowerowa Wyprawa do Wiednia pod hasłem "Rowerowa Husaria" miała wystartować o godzinie 8:00 rano spod Gimnazjum w Niepołomicach. Ja chciałem po drodze odwiedzić jeszcze kilka cmentarzy wojennych, więc postanowiłem wyjechać wcześniej o godzinie 7:00, zwiedzić cmentarze i spotkać się z grupą dopiero w Rabce.

Wstałem o 6:00 i mniej więcej o 6:55 wyjechałem z Łapczycy drogą w kierunku Gdowa, niestety nie była to droga przyjemna, ruch był duży i jechało dużo tirów. Na szczęście po przejechaniu mniej więcej 14 km, skręciłem w boczną drogę i po przejechaniu przez Gdów skręciłem na Stadniki. Droga do Dobczyc przez Stadniki już spokojna i o godzinie 8:00 po przejechaniu mniej więcej 23 km dojechałem do drogi 964 na Kasinę Wielką. Na początek miałem lekki zjazd do Czasławia, gdzie niestety miałem nieprzyjemną sytuację, jakaś baba jadąca z przeciwka białym Fiatem Panda zaczęła wyprzedzać dwa wolniej jadące samochody w ogóle nie przejmując się tym, że ja jadę. Dodam tylko, że wyprzedzała na podwójnej ciągłej i na przejściu dla pieszych, ja nie bardzo miałem gdzie zjechać bo był wysoki krawężnik, baba przemknęła obok mnie moim pasem z dużą prędkością. Trochę się zdenerwowałem, ale cóż jadę dalej, powoli też zacząłem piąć się do góry.

Po przejechaniu mniej więcej 33 km dojechałem do Wiśniowej, na końcu tej miejscowości tuż przy drodze trafiłem na pierwszy cmentarz wojenny oznaczony numerem 374. Cmentarz zlokalizowany został przy istniejącej wcześniej kapliczce, jest niewielki i trochę zaniedbany. W Wiśniowej miałem oglądnąć jeszcze cmentarz oznaczony nr 373, jednak ten cmentarz znajduję się w lesie, nie ma do niego drogi dojazdowej na dodatek jest na zboczu wzgórza. Od rana nie jechało mi się jakoś nadzwyczajnie dobrze, miałem ciężki (15 kg) bagaż, więc postanowiłem nie pętać się po krzakach z rowerem i odpuściłem ten cmentarz. Po krótkim odpoczynku ruszyłem, więc już pod wyraźną górę w stronę Wierzbanowej.

Przede mną były dwie przełęcze: Wierzbanowska 502 m npm i kawałek dalej Wielkiej Drogi 562 m npm. Podjazd ciężki, pierwszy odcinek kończy się na Przełęczy Wierzbanowskiej na skrzyżowaniu z drogą na Szczyrzyc, jednak góra dalej nie odpuszcza. Po kolejnych kilkuset metrach wyjeżdżamy na wypłaszczenie z pięknymi widokami, ale to jeszcze nie koniec drogi pod górę. Po lekkim zjeździe znów jedziemy pod górę osiągając Przełęcz Wielkiej Drogi, ale to jednak jeszcze nie koniec górki, jest jeszcze kawałek pod górę, na wysokość 579 m npm przy Karczmie Zbójeckiej podjazd ostatecznie się kończy. Licząc od Wiśniowej podjazd ma prawie 6 km i 230 metrów przewyższenia, ale tak naprawdę pod górę jedziemy już znacznie wcześniej. Dalej już znacznie przyjemniej zjeżdżamy sobie do Kasiny Wielkiej.

Kasinie miałem oglądać kolejny cmentarz wojenny, niestety oznaczało to kolejny podjazd i to nie po trasie wyprawy. Skręciłem w lewo i rozpocząłem podjazd pod stację kolejową i wyciąg narciarski - prawie 70 metrów pod górę na dystansie około 900 metrów. Na szczycie ładna stacja kolejowa Karpackiej Linii Transwersalnej wybudowanej już 1884 r. Warto wspomnieć, że dzięki dobrze rozwiniętej linii kolejowej udało się Austro-Węgrom wyprowadzić skuteczną operację Łapanowsko-Limanowską w 1914 roku i odblokować Twierdzę Kraków. Obejrzałem cmentarz wojenny nr 364 i po krótkiej przerwie zjechałem ponownie w dół do Kasiny i znów musiałem podjeżdżać w kierunku Mszany Dolnej (1,4 km i 71 metrów w pionie). Potem zjazd do drogi krajowej nr 28 i zjazd krajówką do Mszany Dolnej.

W Mszanie oglądam kolejny cmentarz wojenny zlokalizowany na cmentarzu komunalnym oznaczony nr 363. Po przerwie i sesji na cmentarzu ruszam dalej do Rabki Zdrój drogą 28. Raba Niżna i kolejne przysiółki Rabki, droga ciężka pagórkowata ciągle w górę i dół, do tego remont na pewnym odcinku drogi i coraz wyższa temperatura. Mniej więcej o 11:05 już mocno zmęczony przyjeżdżam do centrum Rabki, jadę od razu na cmentarz (niestety stromo pod górę) w poszukiwaniu kwatery wojennej, fotografuję cmentarz i wracam do centrum pod św. Mikołaja, siadam w cieniu i wysyłam SMS do Krzyśka. W Rabce remontują dworzec - w 2014 roku ma być nowy piękny dworzec kolejowy, ale jak na razie dewastują akurat rozbierali dach.

Ponieważ odpuściłem poszukiwanie cmentarza nr 373 w Wiśniowej, to przejechałem do Rabki dużo wcześniej niż myślałem już około 11:20 obejrzałem cmentarz i czekałem. Ponieważ okazało się grupa jest jeszcze daleko, więc po odpoczynku zrobiłem zakupy i postanowiłem jechać jeszcze do Parku Zdrojowego, okazało się że park jest koło cmentarza więc znów musiałem jechać pod górę. W parku odpocząłem zjadłem loda i czekałem. Mniej więcej koło 12:15 dostałem SMS od Krzyśka, że są w Mszanie, wiedziałem że to ciężki odcinek i że zanim dojadą do Rabki jeszcze trochę czasu minie. Wróciłem pod Mikołaja i czekam, akurat przyszła mniej więcej 10 osobowa grupa piechurów, których widziałem już wcześniej jak jechałem do Rabki. Z rozmowy z przewodnikiem dowiedziałem się, że grupa młodych turystów właśnie skończyła przemierzać tzw. Mały Szlak Beskidzki z Bielska Białej do Rabki i przeszła mniej więcej 150 km. Około godziny 13:30 dojechała moja grupa:) Na początek postanowiliśmy zjeść obiad i oczywiście odpocząć.

Na dalszą trasę ruszyliśmy dopiero około godziny 15:00 w stronę Raby Wyżnej. Pierwsze kilometry w miarę łatwe choć już lekko pod górkę. Poważny podjazd zaczął się w Pieniążkowicach przed mami czekała Przełęcz Pieniążkowicka - 709 m npm. Podjazd dość ciężki choć moim zdaniem łatwiejszy niż góra zaczynająca się w Wiśniowej. Zasadniczy podjazd na przełęcz to jakieś 5,2 km i 179 metrów przewyższenia, na górę wyjechałem pierwszy, prawie przez cały czas miałem za plecami Grześka, ale jakoś musiał stanąć przed szczytem gdyż na szczycie za mną pojawił się Krzysiek, potem Wojtek. Na przełęczy zaczekaliśmy na wszystkich i rozpoczęliśmy szalony zjazd w stronę Czarnego Dunajca. Po zjeździe wyjechaliśmy na równinę, w koło łąki, przed nami jak na dłoni Tatry. Jechałem z przodu wraz z Wojtkiem, który narzucił bardzo mocne tempo i tak dojechaliśmy sobie do Czarnego Dunajca, gdzie poczekaliśmy na resztę grupy. Po paru minutach dojechali pozostali uczestnicy, zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę i już tempem dość wolnym pokonaliśmy ostatnie 9 km do Chochołowa, gdzie zaplanowany był pierwszy nocleg - kwatera fajna i tania:)

Pierwszy dzień był dość ciężki, samotnie pokonałem prawie 70 km, w sumie przejechaliśmy przeszło 103 km i aż 1078 m przewyższenia, do tego jeszcze dość wysoka temperatura sprawiła, że do Chochołowa przyjechałem dość zmęczony.

Może jeszcze kilka słów o naszej 8 osobowej grupie: Krzysiek i jego 18 letni syn Bartek, Andrzej i jego 16 letni syn Wojtek, Adam i jego 15 letni syn Karol, również 15 latek Grzesiek i ja:) Grupa bardzo mocna i już od początku widać było, że młodzi zawodnicy będą nadawać tempo w grupie. Krzysiek, Bartek, Andrzej, Wojtek i ja to weterani już kilku wypraw, pozostała trójka to chyba debiutanci - choć nie wiem tego na pewno. W sumie 4 dorosłych i 4 młodszych uczestników wycieczki.

Galeria i mapa etapu

Jura 2013 - dzień 3

Sobota, 6 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 107.26 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:23
  • VAVG 19.92 km/h
  • VMAX 51.95 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1057 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Rankiem trzeciego dnia wyprawy powitał nas deszcz, na trasę ruszyliśmy około 8:00, akurat w tym momencie nie padało, ale jak wyjechaliśmy z Częstochowy zaczęło padać. W deszczu dojechaliśmy do Olsztyna i padać przestało. Podczas podjazdu do Biskupic znowu dogoniliśmy deszczową chmurę, podczas postoju pod sklepem w Biskupicach znowu nie padało, ale jak ruszyliśmy na Żarki to zlało nas już bardzo mocno. Odcinek do Żarek pokonaliśmy z Edmundem dość szybkim tempem, końcówka w ulewie, schowaliśmy się pod daszek budki z drożdżówkami na rynku w Żarkach i czekaliśmy na resztę grupy.

Staliśmy tak dobre 30 minut, w tym czasie padać praktycznie przestało, a reszty ekipy nie ma. Okazało się, że pojechali prosto do pobliskiego Sanktuarium w Leśniowie i tam na nas czekają. Po kilku minutach byliśmy na miejscu, byłem cały mokry i było mi zimno, więc zwiedzanie kościoła sobie odpuściłem. Po przerwie ruszyliśmy na Kotowice drogą nr 792, ja postanowiłem jeszcze odwiedzić cmentarz w Żarkach w poszukiwaniu kwatery wojennej, niestety jej nie znalazłem, a że nie chciałem żeby mi grupa za daleko uciekła to ruszyłem do Kotowic. Po chwili okazało się, że wynikło pewne zamieszanie, grupa się rozdzieliła i daleko nie ujechała, więc dogoniłem wszystkich i ruszyłem do przodu z Edmundem. Podjechaliśmy do Kotowic i potem ruszyliśmy dalej do Włodowic, gdzie na rynku zaczekaliśmy na resztę grupy.

Z Włodowic ruszyliśmy na Zawiercie, przejechaliśmy przez dzielnice Kromołów i Bzów gdzie dojechaliśmy do szlaku prowadzącego szutrową drogą przez górkę wprost pod zamek Ogrodzieniec. Droga szutrowa ciężka, mocno przepłukana przez wodę, ale jakoś daliśmy radę, potem zjazd i po kilku minutach jedliśmy już grochówkę na rynku w Podzamczu. Przerwa obiadowa trochę potrwała, w między czasie jakby zaczęło się lekko rozpogadzać. Po przerwie ruszyliśmy na Ryczów, tuż za Podzamczem na stromym podjeździe osiągnęliśmy najwyższy punkt naszej wyprawy 462 m npm. Potem seria zjazdów, podjazd w kierunku Złożeńca, znowu zjazd, szutrówka przez Krzywopłoty i postój pod sklepem w Bydlinie. Razem z Edmundem znowu byliśmy przed grupą, zjedliśmy lody i poczekaliśmy na resztę wycieczki. Na niebie w końcu pojawiło się słońce i resztę trasy mieliśmy pokonać już przy pięknej pogodzie.

W Bydlinie na liczniku mieliśmy 86 km, a do noclegu w Milonka pozostawało jeszcze dobre 20 km, więc po przerwie ruszyliśmy z Edmundem do przodu. Pagórkowatą drogą na Wolbrom dojechaliśmy do Kalisia i odbiliśmy na Gołaczewy, po przecięciu drogi 783 czekał nas dość długi i stromy podjazd pod kościół w Gołaczewach i potem jeszcze delikatnie pod górę w kierunku Suchej. Do drogi 794 na Kraków zjechaliśmy i nie czekając na resztę ruszyliśmy nią w kierunku Trzyciąża, droga w zasadzie cały czas pod górę, momentami nawet dość ostro. Przejechaliśmy przez Trzyciąż i dalej pod górę aż pod kościół w Zadrożu wyjechaliśmy aż na 430 m npm, kolejną miejscowością były Milonki a tuż za znakiem był nas nocleg. Z Częstochowy do Milonek pokonaliśmy przeszło 107 km i 1057 metrów przewyższenia mimo to prędkość średnia wyniosła aż 19,9 km/h.

Odcinek Częstochowa - Milonki: 107,26 km; czas: 5:23:15; max: 51,95 km/h; średnia 19,91 km/h

Po trzech dniach jazdy: 301,75 km/h; czas: 15:49:10

Galeria wycieczki

Jura 2013 - dzień 1

Czwartek, 4 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 101.28 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 05:28
  • VAVG 18.53 km/h
  • VMAX 69.23 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 808 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Podobnie jak przed rokiem postanowiłem wybrać się na wyprawę organizowaną przez PTTK Bochnia do Częstochowy. Co prawda Jurę znam dość dobrze, dwa razy przejechałem ją całą: w 2011 z moją żoną i przed rokiem właśnie z wycieczką PTTK, do tego dochodzą jeszcze jednodniowe wycieczki głównie po Ojcowskim Parku Narodowym i zawody na orientacje, które trzykrotnie odbywały się właśnie na Jurze. Jednak każdy przejazd przez Jurę jest inny, więc postanowiłem, że jadę.

W czwartek 4 lipca wstaję rano, około 6:40 wyruszam spod domu. W Chełmie pod kościołem, gdzie był wyznaczony start imprezy, czeka już Adam po chwili dojeżdża Artur i jeszcze trójka uczestników z Bochni, około 7:10 w sześcioosobowym składzie rozpoczynamy 4 dniową wyprawę do Częstochowy i z powrotem. Na początek doskonale mi znana trasa przez Targowisko i Szarów do Niepołomic, gdzie pod zamkiem robimy pierwszy postój. Potem jedziemy przez Wolicę do Ruszczy gdzie przed mocno zniszczonym zabytkowym dworkiem robimy kolejny postój.

Trasa opracowana przez Adama dość znacznie różni się od tej z ubiegłego roku, tym razem podążamy w kierunku Słomnik, żeby ominąć Kraków, trasa w tym wariancie ma być łatwiejsza i krótsza, pierwszy nocleg podobnie jak przed rokiem zaplanowany jest w Krzywopłotach. Za Ruszczą zaczyna się robić trochę pod górę, pierwszy poważny podjazd wypada nam do drogi 776 w Kocmyrzowie. Postanawiam się sprawdzić, cisnę dość mocno, początkowo podąża za mną Edmund, ale przed samym szczytem zrywam również jego. Skręcam na drogę 776 i jadę nią przez chwilę aż do skrętu na Luborzycę, gdzie czekam na resztę grupy. Jedziemy dalej, górek już coraz więcej, jadę przed grupą razem z Edmundem, tempo jest całkiem niezłe, drogę znam choć dotychczas jeździłem nią tylko samochodem. Jedziemy przez Wysiółek Luborzycki, Marszowice, gdzie trafia się nam mega zjazd na którym pędzimy prawie 70 km/h, do Polanowic, gdzie obijamy w lewo w kierunku na Zaborze. Jedziemy dobre kilka kilometrów po drodze z betonowych płyt, które kończą się dopiero gdy przecinamy drogę nr 7 na Warszawę.

Widoki robią się coraz ładniejsze, ale i górek coraz więcej. Dojeżdżamy do Iwanowic, gdzie po krótkich postoju, jedziemy w Dolinę Dłubni w kierunku Sieciechowic i Wysocic. Znów wyskakuję przed grupę, tym razem Edmund zostaje w grupie, następne kilka kilometrów do Wysocic jadę, więc sam, dobrym tempem mimo iż ciągle delikatnie pnę się pod górę. W Wysocicach czekam na resztę, okazuje się, że nadrobiłem dobre 5 minut, gdy przyjeżdżają pozostali jedziemy pod zabytkowy kościół imienia św. Mikołaja z XII-XIII wieku, stromy podjazd i przerwa na zwiedzanie kościoła. Po przerwie wracamy się kawałek na drogę, którą jechaliśmy poprzednio i jedziemy w stronę Ibramowic, gdzie pod klasztorem robimy dłuższy postój na jedzenie i uzupełnienie zapasów wody, bo zaczyna grzać naprawdę mocno.

Tuż za Imbramowicami zwiedzam jeszcze stary cmentarz, w rezultacie muszę mocno gonić pod dość dużą górę, jednak przed szczytem wyprzedzam wszystkich po zwieździe w Suchej jestem pierwszy. Po kilku minutach dojeżdżają pozostali członkowie ekipy i radzimy jak jechać dalej, jesteśmy blisko celu, a jest jeszcze dość wcześnie. W tym momencie dzwoni telefon Artura, pani z noclegu w Krzywopłotach informuje nas, że jest problem z wodą, postanawiamy więc zadzwonić do Domaniewic do Stacji Agroturystycznej w której nocowałem z żoną w 2011 roku. Tam woda jest i cena noclegu dużo niższa, więc decydujemy się zarezerwować miejsca. Do Domaniewic mamy jeszcze bliżej niż do Krzywopłotów, postanawiamy więc odwiedzić jeszcze Wolbrom z nadzieją na jakiś obiad. Na początek mega podjazd pod Chełm, wspinamy się dość stromą drogą aż na wysokość 458 m npm, jadę z przodu z Edmundem, tuż przed szczytem lekko odjeżdżam i na premii górskiej znowu jest pierwszy. Chowamy się do cienia i czekamy na pozostałych, na szczęście do Wolbromia już tylko zjazd po kilkunastu minutach jesteśmy na rynku, dowiadujemy się że przy Urzędzie Miasta jest dobra knajpa i już po chwili wcinamy pyszny obiad.

Przerwa obiadowa trochę trwała i z Wolbromia wyjeżdżamy dopiero około 15:30. Kierujemy się na Bydlin, jednak w połowie drogi odbijamy na kiepskiej jakości drogę, którą dojeżdżamy praktycznie pod sam nocleg w Domaniewicach o 15:55 po przejechaniu mniej więcej 94 km jesteśmy na miejscu. Rozpakowujemy bagaże i już na lekko jedziemy jeszcze do Bydlina, oglądamy ruiny zamku i kwaterę legionową na cmentarzu. Widać, że zbliża się 100 rocznica wybuchu I wojny światowej, Bydlin znalazł się na przebiegającym przez kilka województw szlaku I wojny, są nowej tablice opisujące potyczkę legionistów pod Krzywopłotami, znikła natomiast tablica dotycząca ruin zamku. Po zwiedzeniu obu obiektów wracamy do Domaniec, zahaczamy jeszcze o sklep, tuż przed noclegiem mój licznik przeskakuje 100 km, więc pierwszy dzień wyprawy zamykam setką:)

Wieczorem impreza w wiacie, ognisko i kiełbaski:) Pierwszy dzień wyprawy odbył się przy doskonałej, słonecznej pogodzie, może było trochę za gorąco ale jazda i tak była bardzo przyjemna. Po drodze było kilka górek, no ale w końcu jechaliśmy z niziny na wyżynę, więc musiało być pod górę. Dystans zdecydowanie krótszy od ubiegłorocznego, wtedy jadąc przez Kraków i Krzeszowice do pobliskich Krzywopłotów pokonaliśmy 116 km, teraz byłoby góra 98 km.

Odcinek Łapczyca - Dobramowice: 101,28 km; czas: 5:28:10; max: 69,2 km/h; średnia 18,51 km/h (na odcinku do noclegu jakieś 94 km, reszta to wycieczka już bez sakw do Bydlina na zamek i cmentarz zobaczyć mogiłę legionową).

Galeria wycieczki

Gwiazdzisty Rajd Rowerowy "Rowerem po zdrowie"

Sobota, 18 maja 2013 | dodano:18.05.2013 Kategoria 100 km i więcej, Przez Puszczę Niepołomicką, Rajdy rekreacyjne
Uczestnicy
  • DST: 101.96 km
  • Czas: 05:09
  • VAVG 19.80 km/h
  • VMAX 39.69 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 108 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
  • Uczestnicy:


Wybrałem się z dziećmi ze szkoły na rajd rowerowy do Szczurowej, trasa okazała się troszkę dłuższa niż zakładałem i wraz dziećmi zrobiłem 74 km, do tego doszedł dojazd i powrót do Niepołomic i w sumie wyszło przeszło 100 km.

Z Łapczycy do Niepołomic przyjechałem samochodem, czas miałem nawet dobry bo byłem w Niepołomicach około 7:20, ale kompletnie zapomniałem, że podczas rajdu przed tygodniem wygiął mi się koszyk od bidonu (podczas transportu roweru ciężarówką), więc musiałem jeszcze go dokręcić. Do tego postanowiłem jeszcze ściągnąć lampkę ze sztycy, żeby łatwiej zakładało się kłódkę i koniec końców ruszyłem na trasę dopiero o 7:35. Zdecydowałem się więc na jazdę drogą główną, pędziłem dość szybko po 10:40 byłem na Woli Batorskiej (na Ruskim) w pobliżu domu mojej ciotki, pamiętam że wieku 14 lat mój rekord na tym odcinku wynosił 11:05. Potem dalej w kierunku Zabierzowa, w centrum byłem po 21 minutach (11 km) - dokładnie taki czas wykręciłem w wieku 14 lat jadąć jakiemuś kolarzowi na kole - czekał na mnie i mnie holował aż pod Urząd w Niepołomicach. Po 25 minutach z sekundami byłem pod szkołą w Woli Zabierzowskiej była 8:01.

Dojazd Niepołomice - Wola Zabierzowska 13,2 km, średnia 30,2 km;

Po przeliczeniu wszystkich osób i chwilce przerwy gdzieś o 8:10 ruszyliśmy na rajd, po 10-12 minutach byliśmy już na wlocie na Żubrostradę, gdzie zaczekaliśmy na grupę w Niepołomic. Przyjechali około 9:40 i mniej więcej o 9:50 ruszyliśmy Żubrostradą w kierunku Mikluszowic. Zostałem wyznaczony na pilota wycieczki, to również ja wcześniej opracowałem trasę przejazdu. Tempo nie za wysokie około 18 km/h, jak przyspieszałem to od razu z tyłu był alarm by zwolnić:). Przejechaliśmy przez Mikluszowice, kładką na Rabie dalej przez Majkowice, Okulice, Bratucice, Wrzępię, Rajsko, Niedzielisko i około 11:15 dojechaliśmy do Szczurowej. Meta zlotu była w parku przy pałacu Kępińskich w samym centrum Szczurowej - w tym miejscu miałem na liczniku 50,5 km (dzieci 37 km).

Na miejscu byliśmy aż do 15:40, było jedzenie, lody, konkurencje sportowe, występy, koncerty i w końcu losowanie roweru. Rower nie był co prawda najwyższych lotów, ale zawsze to wygrana, która przypadła uczniowi klasy V z mojej szkoły, więc to już drugi rower z rzędu, który trafia do Woli Zabierzowskiej:)

Około 15:50 ruszyliśmy w drogę powrotną już sami, bo gimnazjaliści pojechali wcześniej, a reszta grupy miała wyjechać dopiero za chwilę. Niestety droga powrotna to jazda pod dość mocny wiatr, cały czas prowadziłem, więc większość tego wiatru złapałem właśnie ja. Najgorzej było na pierwszych 10 km, potem już trochę lepiej, ale problem wiatru zniknął dopiero w Puszczy Niepołomickiej. Do Woli Zabierzowskiej dojechaliśmy około 18:00, puściliśmy dzieci i ruszyliśmy do Niepołomic, tym razem przez Puszczę. Na Jazach mój licznik pokazał 100 km, a pod domem rodziców miałem prawie 102 - tegoroczny rekord i pierwsza setka w sezonie.

Wycieczka bardzo udana, pogoda była nie najgorsza, jak na wcześniejsze prognozy w których zapowiadali burzę i deszcze, było nawet bardzo dobrze no może poza tym wiatrem w drodze powrotnej. Zrobiłem strasznie dużo kilometrów, może nie w rekordowym tempie, ale jednak i to jeszcze prawie cały czas na czele grupy i powiem szczerze, że czuję się trochę zmęczony, nie wiem jak będzie jutro z zawodami w Miechowie, mam nadzieję, że jakoś dam radę.

Galeria wycieczki


Szlak Żeleńskich

Sobota, 20 października 2012 | dodano:20.10.2012 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Przez Puszczę Niepołomicką, Zachodniogalicyjskie cmentarze, samotnie
  • DST: 104.35 km
  • Teren: 15.00 km
  • Czas: 05:03
  • VAVG 20.66 km/h
  • VMAX 57.80 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1105 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczka Szlakiem Żeleńskich z Niepołomic do Jodłownika i z powrotem. Szlak Żeleńskich został otwarty 16 października 2011 r. więc przeszło rok temu, wielokrotnie podczas moich wyjazdów trafiałem na oznaczenia tego szlaku, a od czerwca byłem też posiadaczem mapy szlaku. Na taki wyjazd szykowałem się już od dawna, a że zapowiadali naprawdę piękną pogodę na sobotę, to postawiłem, że czas wykonać plan.

Szlak startuję w Niepołomicach na leśnym parkingu przy byłym ośrodku Krakowianka, czyli dokładnie w tym samym miejscu gdzie szlak Salina Cracoviensis, który przejechałem na wiosnę. Do Niepołomic pojechałem samochodem, zaparkowałem w domu u moich rodziców, była godzina 9 rano, było zimno i strasznie mglisto. Postanowiłem, że pojadę na kawę do kolegi do rynku i poczekam aż mgła opadnie. Niestety do 10:00 nic się nie zmieniło, postanowiłem, więc że nie ma na co czekać, ubrałem kurtkę, wsiadłem na rower i ruszyłem w kierunku Puszczy, na parking gdzie szlak startuje. Porobiłem kilka fotek, włączyłem GPSa i ruszyłem na trasę. Na początek dobrze mi znane tereny, szybka fotka pod pomnikiem pomordowanych na Kozich Górkach, potem koło torów kolejowych przy pomniku upamiętniającym nieudany zamach AK na Hansa Franka i dalej przez Puszczę do Dąbrowy. W Puszczy mgła zalegała wszędzie, natomiast tuż za lasem zaczęło się wyraźnie przejaśniać, zrobiło się też cieplej. Dalej szlak prowadzi nas przez Gruszki do Brzezia, tu po raz pierwszy zauważyłem brak oznakowania, nie ma tabliczki na skrzyżowaniu kierującej nas na cmentarz w Brzeziu, którędy szlak przebiega i rezultacie pojechałem prosto od razu pod kościół. Pod kościołem postój na fotografowanie, na placu przed kościołem znajduje się okazały grobowiec rodziny Żeleńskich. W Brzeziu już słońce grzało na całego, więc ściągnąłem kurtkę i pojechałem dalej w kierunku Grodkowic pod pałac Żeleńskich. Obecny pałac został zbudowany na początku XX wieku i pełni funkcje konferencyjno-imprezowe, można tu np. zorganizować sobie wesele. Zrobiłem kilka fotek pałacu i przyległego parku i ruszyłem dalej. Tu znowu można mieć zastrzeżenia do oznakowania trasy, po prostu nie ma żadnych tabliczek, z mapy wyczytałem, że należy jechać drogą obok pałacu (wyłożoną starą kostką brukową), ale ujechałem kawałek, patrzę brama, napis wstęp wzbroniony, więc postanowiłem się wrócić i pojechać normalnie asfaltem. Szlak biegł jednak tą drogą, którą nie pojechałem, widać to wyraźnie jadąc od drugiej strony, bo tam są tabliczki sygnalizujące skręt, z drugiej strony to dziwne, że szlak poprowadzono przez tereny prywatne z zakazem wstępu.

Dalej szlak prowadzi dobrze utwardzoną, ale dość nierówną szutrówką pomiędzy polami, tu miałem okazję zaobserwować mgłę zalegającą nisko na polami. Tą drogą dojechałem do Cichawy, tam mam wrażenie że oznakowanie szlaku jest trochę inne niż to co widać na mapie, nie mniej znaki pojawiają się kiedy trzeba i można spokojnie jechać za drogowskazami szlaku. Z Cichawy do Niegowici pojechałem asfaltem mimo iż szlak odbija w wąską błotnistą ścieżkę między polami by po chwili wrócić na asfalt, którym ja cały czas jechałem. W Niegowici najpierw przejeżdżamy koło cmentarza (pojawiły się tu poprawne oznakowania szlaku Salina Cracoviensis - gdy jechałem ten szlak na wiosnę to tabliczki jeszcze nie było) i po krótkim podjeździe dojeżdżamy pod kościół. W Niegowici przez dwa lata wikariuszem był Karol Wojtyła i jest tu bardzo wiele miejsc z nim związanych. Na wyjeździe z centrum Niegowici, po lewej stronie widzimy posesję ogrodzoną wysokim murem, za którym znajduje się odnowiony zabytkowy dworek. Jeszcze kilka lat temu dworek był w ruinie obecnie wygląda bardzo ładnie, ale wstęp na jego teren jest wzbroniony - brama zamknięta, zrobiłem więc tylko szybką fotkę i ruszyłem dalej. Po kilkuset metrach szlak skręca w prawo w drogę między polami (znów brak tabliczki sygnalizujące skręt) tym razem postanowiłem jechać za szlakiem po chwili moim oczom ukazał się bardzo ładny widok na Niegowić i okoliczne wzniesienia. Po jakimś kilometrze jazdy ścieżką wyjeżdżamy ponownie na asfalt i kierujemy się na Liplas. Tu ponownie szlak skręca między polami i jest bardzo dobrze oznakowany, jechałem kiedyś między polami tak jak prowadzi szlak (wycieczka szlakiem okrężnym ziemi gdowskiej) ale uważam, że ten odcinek nie wnosi nic ciekawego do wycieczki, więc do Gdowa pojechałem asfaltem. Szlak nie prowadzi nas przez centrum Gdowa, tylko boczną drogą wyprowadza na most na Rabie na drodze 966, zaraz za mostem należy skręcić na parking restauracji Szałas (niestety brak oznakowania skrętu) i po chwili jedziemy już wąską dróżką wzdłuż Raby. Droga niestety nie jest najlepsza, nierówna, błotnista a jedyny jej urok to fakt, że prowadzi brzegiem rzeki i co chwila są miejsca gdzie możemy nad Rabą się zatrzymać. Po kilku minutach jazdy droga zacznie delikatnie odbijać od rzeki, tu trzeba uważać, żeby nie przegapić oznakowania skrętu w polną drogę, która po kilkuset metrach doprowadzi nas do asfaltu w miejscowości Podolany. Przez Podolany znów w zasadzie jedziemy wzdłuż rzeki z tym, że drogą asfaltową, tu natchnąłem się na jakieś zawody samochodów terenowych i quadów zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej. Wąską drogą między domami dojedziemy do skrzyżowania z drogą prowadzą przez Klęczany i Kobylec do Łapanowa, skręcamy w prawo i rozpoczynamy podjazd pod Kobylec. Jechałem tą drogą w 2008 roku i wtedy podjazd był dla mnie bardzo ciężki, tym razem poszło w miarę gładko, choć trzeba trochę popedałować pod górę. To właśnie tą drogą prowadzi Szlak Papieski z Niegowici do Łapanowa, jeśli więc chcielibyśmy trochę sobie skrócić jazdę do Jodłownika to można nie jechać przez Liplas, Gdów i Podolany tylko z Niegowici jechać za oznakowaniem szlaku papieskiego.

Po podjechaniu do Kobylca czeka nas długi i fajny zjazd do Łapanowa. W Łapanowie znów zgubiłem szlak, nie wiem czy brakowało oznakowania czy po prostu z rozpędu go nie zauważyłem, szlak prowadzi wąską szutrówką pod cmentarz a potem pod kościół a ja pojechałem od razu pod kościół po asfalcie. Jakieś 100 metrów dalej po drugiej stronie ulicy znajduję się zabytkowy drewniany kościółek, tablica z opisem szlaku Żeleńskich i kierunkowskazami mówiącymi, że pokonaliśmy już 35 km a do Jodłownika pozostało nam 15 km. W tym miejscy szlak od razu skręca na widoczną w pobliżu kładkę i boczną drogą wyprowadza nas z Łapanowa, ja postanowiłem jednak podjechać na rynek i zrobić sobie krótką przerwę. Myślę, że warto nadłożyć te kilkaset metrów i zobaczyć sobie niewielki rynek w Łapanowie. Po przerwie wróciłem pod drewniany kościółek i zgodnie z oznakowaniem szlaku przekroczyłem rzeczkę po kładce i bocznymi drogami pojechałem w stronę zalewu w Łapanowie a potem po ponownym przejechaniu rzeczki po wale wyjechałem z Łapanowa. Do tego miejsca jechałem dobrze znanymi mi drogami, no może poza odcinkiem w Podolanach, ale dalszej drogi już nie znałem. Po wyjechaniu na asfalt i przejechaniu jakiegoś kilometra szlak skręca w lewo na most i kieruje nas na Boczów. Po przejechaniu przez wieś dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą Tarnawa - Grabie, skręcamy w prawo (uwagi tu tabliczki szlaku są lekko mylące) i po krótkim podjeździe skręcamy w lewo w wąską asfaltową drogę (tu skręt dobrze oznaczony). Krótki zjazd i rozpoczynamy najcięższy podjazd na szlaku do Słupi.

Najpierw jedziemy wśród domów, potem ładną drogą przez las i potem znowu wśród zabudowań - cały czas pod górę. Podjazd nie jest może specjalnie trudny, ale dość długi i można się na nim zmęczyć. Po wyjeździe z lasu powoli dojeżdżamy do szczytu wzniesienia i możemy obserwować coraz piękniejsze i bardzo odległe widoki. Jadąc cały czas za szlakiem dojeżdżamy w końcu do szczytu wzniesienia i schowanego za murem kolejnego dworku. Potem czeka nas szybki zjazd, na skrzyżowaniu w prawo (trzeba uważać znów brak znaku) i w końcu wyjeżdżamy na drogę w Krasnych Lasocicach, skręcamy w lewoi przez Mstów dojeżdżamy do Jodłownika gdzie na Placu im. III Rzeczypospolitej - szlak się kończy. W Jodłowniku oprócz wspomnianego placu przy który znajduję się budynek banku i OSP są jeszcze dwa kościoły - nowy i zabytkowy drewniany kościół w którym akurat był pogrzeb, zajrzałem więc do środka ale wchodzić nie wypadało. Z Jodłownika jest zaledwie 4 km do Szczyrzyca gdzie znajduję się ciekawy klasztor cystersów - byłem tam wycieczce w 2011 roku. W Jodłowniku zrobiłem tylko krótki postój na uzupełnienie zapasów i po chwili ruszyłem w drogę powrotną.

Kilka danych dotyczących szlaku: według wskazań na tabliczka w Niepołomicach i w Jodłowniku szlak ma długość 49 km, mi wyszło 51,5 km nie wszędzie jednak jechałem za szlakiem choć 2,5 km to chyba raczej nie nadłożyłem. Pokonanie szlaku zajęło mi 2:35:04 jazdy a jakieś 3:10 z przerwami na fotografowanie, jadąc do Jodłownika nawet specjalnie się nie zmęczyłem, choć kilka metrów pod górę trzeba wjechać najpierw na wysokość około 340 m npm w Kobylcu, a potem na wysokość przeszło 420 m npm w Słupi no i jeszcze kilka mniejszych górek po drodze. Szlak jest ciekawy, miejscami fajny widokowo, choć jakiegoś nagromadzenia zabytków na nim nie znajdziemy.

Do domu zdecydowałem się wracać jakąś inną drogą na początek pojechałem jednak tak samo przez Mstów w kierunku na Krasne Lasocice z tym, że tym razem nie skręciłem na Słupię tylko pojechałem prosto i rozpocząłem podjazd. Przejechałem obok kościoła w Krasnych Lasocicach, za którym znajduję się cmentarz parafialny a tam cmentarz wojenny, który już kiedyś widziałem, więc tym razem postanowiłem go sobie odpuścić. Pokręciłem więc w górę aż do szczytu wzniesienia z którego możemy jeszcze odbić na szlak przez Boczów do Łapanowa, ale ja pojechałem za drogą w dół i przez Żerosławice dojechałem do Kępanowa. Przejechałem koło kolejnego cmentarza wojennego i dojechałem do Grabia, tu zdecydowałem się nie jechać do Łapanowa tylko przez Grabie i Lubomierz dojechać do Zagórzan (tej drogi jeszcze na rowerze nie jechałem). Po drodze kilka dość stromy hopek ale w końcu po ładnym zjeździe przez las dojechałem do drogi nr 966 w Zagórzanach, dalej jeszcze kawałek pod górę i dość długi zjazd w kierunku Gdowa. W Gdowie już dziś byłem, ale tylko przejechałem wtedy bokiem, więc tym razem postanowiłem wstąpić na rynek, a potem na cmentarz parafialny zobaczyć kwaterę wojenną z okresu I wojny i kopiec powstańczy z 1846. Po odwiedzinach na cmentarzu wróciłem na drogę do Liplasu, postanowiłem nie jechać tym razem do Niegowici, tylko po krótkiej wizycie w remontowanym dworku w Liplasie ruszyć na Wiatowice. Przez Wiatowice i Zborówek dojechałem do Zabłocia, a po podjechaniu stromym podjazdem do Suchoraby zjechałem w kierunku drogi nr 4. Przejechałem kawałek 4 i skręciłem na Słomiróg, by dalej przez Staniątki dojechać do Niepołomic, postanowiłem, że zamknę pętlę pod tablicą informacyjną na leśnym parkingu, więc przebiłem się między tłumami turystów spacerujących po Puszczy i dojechałem na miejsce gdzie zaczynałem jazdę po Szlaku Żeleńskich - była godzina 16:15, więc do startu na szlak minęło równo 6 godzin.

Wycieczka udana, pogoda ładna a jak na koniec października to nawet bardzo ładna. Łącznie z dojazdem z domu na Krakowiankę i potem do domu przejechałem przeszło 104 km, dzięki czemu przekroczyłem granicę 4 000 km w sezonie, była to dla mnie 99 wycieczka w tym roku, więc do setki brakuje mi już tylko jednej. Ten wyjazd to w zasadzie koniec sezonu rowerowego a na pewno koniec z dłuższymi wyjazdami, może jak będzie pogoda to pojeżdżę sobie jeszcze trochę na szosówce, może coś z żoną jeśli będzie miała ochotę, ale jak będzie zobaczymy.

Na szlaku Niepołomice - Jodłownik:
dystans: 51,52 km
czas: 2:35:04

Na szlaku Niepołomice - Jodłownik - Niepołomice:
dystans: 98,71 km
czas: 4:47:44

Dzięki tej wycieczce przekroczyłem próg 4 000 km w sezonie 2012, do 100 wycieczek pozostał jeszcze jeden wyjazd.

Wszystkie kilometry: 4049.26 km (w terenie 577.00 km, 14%)
Czas aktywności: 219:24
Średnia prędkość: 18.45 km/h
Suma podjazdów: 32152 m
Wycieczek: 99
Średnio na wycieczkę: 40.90 km i 02:13 godz.

Galeria wycieczki


BSOrient - II miejsce w GIGA

Sobota, 15 września 2012 | dodano:16.09.2012 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, samotnie, RNO, zawody
  • DST: 110.65 km
  • Teren: 30.00 km
  • Czas: 06:26
  • VAVG 17.20 km/h
  • VMAX 51.72 km/h
  • Temp.: 19.0 °C
  • Podjazdy: 1258 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Zawody na orientacje w BSOrient w Dąbrowie Górniczej - miałem jechać rekreacyjną a pojechałem GIGA i jeszcze na podium się załapałem:)

Wstałem o 5, z domu wyjechałem około 5:40 i po 99 km jazdy o 7:10 byłem już na Eurocampingu w Błędowie (Dąbrowa Górnicza). Zabrałem numer i gratisową mapę Dąbrowy Górniczej, przygotowałem rower i czekałem na 8:30, kiedy to miała odbyć się odprawa techniczna. Odprawa trochę się opóźniła, więc w między czasie pogadałem sobie sobie z Panem Tadeuszem, który już dwa razy zaliczył Bałtyk-Bieszczady Tour Świnoujście - Ustrzyki Górne (1008 km). Założenie miałem takie, że jadę trasę rekreacyjną a jak wrócę to może przejadę się do centrum Dąbrowy Górniczej, ale okazało się, że rekreacyjną jadą praktycznie same dzieci, więc zacząłem poważnie się zastanawiać nad trasą GIGA (21 punktów około 100 km). Odprawa w końcu się odbyła i kilka minut po 9 ruszyłem na trasę.

Na początek PK 9 znajdujący się przy samej bazie zawodów, punkt umieszczony był pod mostkiem i trzeba było wejść do wody, ale na szczęście nie trzeba było go odbijać, tylko zapamiętać hasło, które podał mi jeden zawodników będący już w wodzie, więc ja wchodzić nie musiałem. Dalej jazda do pobliskiego punktu PK 5 na przysiółku Kuźnica, tam trafiam na grupę Ghostbikers, który już znaleźli punkt ukryty w krzakach, więc szybko odbijam i jadę dalej. Tu chyba popełniłem pewien błąd, mogłem uderzyć na znajdującego się w pobliżu punktu PK 7, co prawda trzeba było się do niego przebijać ścieżkami, ale i tak musiałem to potem zrobić pod koniec trasy, a przez ten punkt musiałem sporo potem nadłożyć. Pojechałem jednak asfaltami do Chechła, gdzie najpierw odbiłem PK 8 przy Wielbłądzie, a potem PK 4 na punkcie widokowym na Pustynię Błędowską. Z PK 8 poszło gładko, przy PK 4 problemów było więcej, widoki z tego miejsca super, pustynia wygląda jak pustynia, ale punktu szukałem dość długo, bo miał być przy tablicy informacyjnej a tym czasem był schowany gdzieś za drzewem, zanim go znalazłem dojechała mnie większa grupa bikerów. Po podbiciu tych punktów zadecydowałem już ostatecznie, że jadę GIGA, gdybym jechał rekreacyjną to już bym się wracał w kierunku bazy i szukał punktów w pobliżu Sławkowa, stwierdziłem że czuję się dobrze i nie chcę skończyć zawodów w 3 godziny, pojechałem więc do Kluczy zaliczać punkty z GIGA. W Kluczach miałem 2 punkty PK 14 na punkcie widokowym Czubatka (znany mi z Odysei 2010) i PK 15 opisany jako mostek Ola i z nim miałem mega problemy. Na początek PK 15, chciałem zastosować skrót przez las ale ledwo wjechałem na ścieżkę to zobaczyłem, że droga zawalona jest połamanymi drzewami, więc zrezygnowałem, wróciłem na asfalt i popędziłem do centrum Kluczy, tam odbiłem w jakąś drogę przez osiedle. PK 15 szukałem dość długo, najpierw przebiłem się przez jakiś szczyt, nie dość że musiałem ostro pokręcić pod górę to potem jeszcze przebijać się zawalonymi przez połamane drzewa ścieżkami. W końcu znalazłem jakiś betonowy mostek i zacząłem szukać punktu - nie znalazłem, pojechałem dalej nad jeziorko i w końcu zauważyłem w dole w wąwozie drewniany mostek, zszedłem w dół bez roweru i w krzakach przy znajdującym się w pobliżu dużym zwalonym drzewie znalazłem punkt, akurat przy podbijaniu punktu zauważyli mnie dwaj zawodnicy, którzy dzięki temu mieli ten punkt bez szukania:). Popędziłem drogą wzdłuż jeziorka i za chwilę okazało się, że jakbym tędy punkt zaatakował to miałbym dużo łatwiej. Na PK 14 - wieża widokowa Czubatka na Pustynię Błędowską (z tej strony pustynia jest zarośnięta i zielona) trafiłem bez problemu, już tam kiedyś byłem a na dodatek wszędzie były znaki na punkt widokowy. Z punktu w dół do ronda w Kluczach i jazda w kierunku na Jaroszowiec.

Niestety droga na Jaroszowiec na początkowym odcinku to jazda pod górę, potem na szczęście zjazd i przejazd przez miasteczko i końcu skręt w dobrze mi znaną drogę na Bydlin. Do tego miejsca jechałem bardzo mocno, ale na drodze do Bydlina zacząłem powoli odczuwać zmęczenie, na liczniku miałem dopiero około 30 km i zacząłem się poważnie zastanawiać jak to dalej będzie. Do Bydlina dotarłem bez większych problemów i odbiłem z drogi w lewo w poszukiwaniu mostku Glebożercy (punkty były ponazywane na część użytkowników bikestats - co niestety trochę utrudniało nawigacje). Na niewielki drewniany mostek trafiłem bez problemu, ale znalezienie dziurkacza już okazało się problematyczne, patrzyłem pod mostek, ale nic nie widziałem, potem pomyślałem że to może nie ten mostek, więc pojechałem kawałek dalej, ale innego mostku nie było więc wróciłem z powrotem. Ostatecznie okazało się, że dziurkacz jednak jest pod mostkiem, ale widać go dopiero jak się wejdzie do wody - tym razem musiałem to zrobić, woda była lodowata ale punkt odbiłem. Kolejny punkt PK 21 był zlokalizowany w ruinach zamku Bydlin, wiedziałem gdzie to jest więc poszło w miarę sprawnie, nawet dziurkacz schowany w krzakach znalazłem bez problemu. Ruiny zamku wyraźnie są remontowane i całość prezentuje się znacznie lepiej niż 2 lata temu gdy byłem tu żoną. Zjechałem z zamkowego wzgórza i postanowiłem wstąpić jeszcze na cmentarz, gdzie znajduje się mogiła legionowa z 1914 r. Potem pojechałem na Krzywopłoty, przejechałem obok ośrodka w którym nocowałem podczas wycieczki z PTTK do Częstochowy i popędziłem dalej w kierunku PK 19. Przy pomniku AK też już kiedyś byłem, ale szukanie dziurkacza to znowu problem, przy pomniku nie ma, pojechałem kawałek dalej - może jest inny pomnik, ale nie znalazłem więc zwróciłem. Zacząłem szukać w krzakach w końcu znalazłem, podbiłem i jazda na Smoleń. Droga do Smolenia nie dość, że pod górkę to jeszcze pod wiatr, zacząłem się bardzo męczyć i gdy dotarłem pod zamek to czułem się nie najlepiej. Przypiąłem rower przy wiacie i ruszyłem pieszo pod zamek, chciałem podejść tak jak kiedyś z żoną, ale okazało się, że trwa remont i dziurę w murze przez która kiedyś wszedłem zamurowano. Zszedłem w dół i poszedłem z drugiej strony, tam też prace trwają ale pan powiedział mi, że można zwiedzać tylko drugą część zamku, poszedłem i bingo jest pniak i przy nim dziurkacz - odbiłem i wróciłem do roweru. Zmęczenie dawało już ostro o sobie znać, więc posiedziałem chwilę, zjadłem bułkę i ruszyłem na Pilicę. Tu kawałek miałem pod górę, ale potem miało być w dół, niestety zderzyłem się ze ścianą wiatru i nawet na zjeździe jechało się ciężko. Na szczęście PK 18 w Pilicy przy ruinach kościoła to pikuś, poszło łatwo i szybko, odbiłem i pojechałem na rynek do Pilicy, żeby przemyśleć dalszą jazdę.

Siedziałem, więc sobie na rynku w Pilicy i obmyślałem strategie, na początek oczywiście Podzamcze i punkt przy zamku Ogrodzieniec - to był najdalej oddalony punkt rajdu, więc z niego już tylko powrót i po drodze zaliczanie punktów, po punkcie pod zamkiem po drodze PK 16 na szlaku, ale już kolejne dwa PK 13 w miejscowości Żelazko i PK 11 na górze Chełm mocno obijały na zachód, więc postanowiłem że zastanowię się czy na nie jechać. Ruszyłem, więc na Podzamcze, 8 km drogi pod zamek to dla mnie droga przez mękę, nie dość że w większość pod górę to jeszcze pod silny przeciwny wiatr. Zanim dojechałem do Podzamcza (około 56 km od startu) zaliczyłem prawie odcięcie, ledwo dotoczyłem się do sklepu w pobliżu zamku, walcząc po drodze z kurczami nóg. Było dość chłodno, ja jechałem w krótkich spodenkach i do tego wiatr, to wszystko spowodowało, że moje nogi powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Po zakupach pojechałem pod zamek, trochę inaczej niż zwykle, podjeżdżając zauważyłem dwóch zawodników pod murem zamku, pomyślałem że tam musi być punkt, oni odjechali ja dojechałem na miejsce obejrzałem sobie to miejsce, ale dziurkacza nie było. Niestety tu popełniłem poważny błąd, może ze zmęczenia, nie doczytałem opisu punktu (latarnia przy północnym murze) i nie wiem dlaczego wbiłem sobie do głowy, ze punkt jest przy murze. Chodziłem więc wzdłuż całego muru i szukałem punktu dobre 10 minut, potem nagle zobaczyłem na kartkę - widzę w latarnia i szukam, okazało się że to było jednak to miejsce gdzie widziałem moich rywali, tyle tylko że latarni się nie przyjrzałem :(. Obiłem punkt i ruszyłem dalej, czerwonym szlakiem rowerowym na PK 16, po kilku minutach dojechałem do skrzyżowania ścieżek gdzie spotkałem 5 innych zawodników szukających punktu, był on dobrze schowany za drzewem, ale w końcu się znalazł więc po krótkiej wymianie zdań i spytaniu o PK 11 na górze Chełm ruszyłem dalej.

Na początek dalej szlakiem (ciężka jazda dużo piasku) a potem wjechałem na asfalt i popędziłem do Ryczowa. Zmęczenie, które trochę ustąpiło na dojeździe do PK 16 wróciło ze zdwojoną siłą. Na niewielkich podjazdach zaczęły mnie łapać kurcze, jak próbowałem wyciągnąć bidon to mi spadł i rozwaliłem wieko. Do punktu 13 miałem już blisko, więc jakoś do niego doturlałem, na szczęście nie miałem też problemów ze znalezieniem dziurkacza. Kolejny miał być PK 11 z którego w zasadzie już zrezygnowałem jak męczyłem się na drodze do Podzamcza, ale po dokładnej analizie mapy stwierdziłem, ze bez sensu jest go opuszczać, jeśli tam nie pojadę to w zasadzie będę musiał pominąć też PK 10 i PK 7 wrócę się do Chechła gdzie już punkty miałem zaliczone. Czas miałem niezły, tylko sił już niewiele, ale po namyśle postanowiłem jadę na Chełm. Droga do punktu po pieszym szlaku zielonym, szlak był rewelacyjnie oznaczony i nie musiałem myśleć jak jechać - to była dobra wiadomość, trochę gorzej było jeśli chodzi o rodzaj nawierzchni po której trzeba było jechać, wąska ścieżka przez las z długimi odcinkami po piasku, miejscami pod górę. Mimo wszystko jednak sprawnie podjechałem pod górę Chełm, nie obyło się bez pchania roweru, ale co ciekawe kryzys jakby mi minął i na miejsce dojechałem, a końcówkę doszedłem bez problemu. Gorzej było z szukaniem samego punktu, na szczęście chodząc sobie po krzakach spotkałem nadjeżdżającego z drugiej stronie zawodnika, który mi powiedział, że punktu muszę szukać trochę dalej:) Po chwili odbiłem punkt i stromym singletrackiem zjechałem w dół do asfaltu. Dalej postanowiłem jechać trochę na około ale po asfaltach, na mapie widoczna była co prawda gęsta plątanina ścieżek po których można było uderzyć na skróty, ale jednak zdecydowałem się na bezpieczniejszy wariant. Na początek miałem w dół, więc poszło jak płatka, ale potem znowu trzeba było się męczyć pod górę i tu szło mi znowu strasznie ciężko. W końcu dojechałem do skałek przy których miał być punkt. Znowu problem czy punktu szukać w krzakach u podnóża czy też na szczycie, zaczepiłem jakiegoś rowerzystę i dowiedziałem się, że mogę spróbować dojść ścieżką przez las, przebiłem się przez krzaki, ale okazało się, że punkt jest jednak na szczycie, odbiłem i pogubiłem się schodząc w dół - przez co pewnie ze 3 minuty straciłem. Na szczęście droga do miejscowości Niegowonice to bardzo szybki zjazd, dojechałem do centrum i wbiłem się na czarny szlak, który miał mnie zaprowadzić do PK 7. Jak pisałem wcześniej, ten punkt chyba powinienem próbować zaliczyć na początku, teraz mi strasznie bruździł i zmuszał do odbicia mocno na wschód. Na szczęście droga, mimo iż po szlaku pieszym, była bardzo dobra i sprawnie dotarłem do miejsca pacyfikacji z 1944 roku, której poświęcony był pomnik - był to punkt na trasie rekreacyjnej, więc nie trzeba było za długo szukać dziurkacza.

Z tego miejsca postanowiłem się przebić leśnymi ścieżkami w kierunku bazy rajdu w Błędowie, poszło nie do końca tak jak zamierzałem, ale po kilkunastu minutach błądzenia zobaczyłem w dole Błędów w całej okazałości. Popędziłem polną ścieżką w dół i wyjechałem jakiemuś gościowi na podwórko, pogadałem sobie z nim i pojechałem dalej. Wyjechałem prawie na samą bazę, była godzina 16:40, ale ja do zaliczenia miałem jeszcze 4 punkty trasy rekreacyjnej. Popędziłem więc w kierunku Dąbrowy Górniczej, było lekko pod górę, ale jakoś dałem radę, dojechałem do skrętu na Sławków, gdzie miał znajdować się kolejny punkt. Po przejechaniu jakiegoś kilometra dotarłem do skrzyżowania przy którym bez problemu znalazłem dziurkach i podbiłem PK 3. Dalej asfaltem pod młyn gdzie miał być kolejny punkt, młyn bardzo ciekawy, ale punkt schowany za drzewem, chwilę musiałem szukać. W tym miejscu byłem z siebie bardzo zadowolony, miałem jeszcze do podbicia 2 punkty i 55 minut czasu - powinno pójść łatwo. Zaraz za rzeczką wbiłem się na czerwony szlak pieszy i wąską dróżką wzdłuż rzeki popędziłem szukać kolejnego punktu. Niestety tu pojawił się problem, PK 2 miał być na skrzyżowaniu ścieżek, a mimo iż przejechałem spory kawałek żadnego skrzyżowania nie było, zawróciłem więc i w końcu znalazłem jakąś zarośniętą ścieżkę, ale punktu nie było. Zdecydowałem się więc na telefon do organizatorki z pytaniem czy czasem już nie zwinęli punktu, a tu dość niespodziewana informacja, że punkt został przeniesiony dalej do skrzyżowania z drogą asfaltową tylko, że jakoś ta informacja została pominięta podczas odprawy. Trochę zły na fakt, że straciłem dużo czasu na poszukiwania, popędziłem do skrzyżowania w Krzykawce, gdzie punkt miał się znajdować, chwilę musiałem szukać, ale po 2 minutach chodzenia po krzakach już miałem punkt odbity. Pozostał jeden punkt znajdujący się już na drodze powrotnej do bazy, ale czasu zaczęło się robić mało. Przez Krzykawkę pod górę, potem decyduję się na skrót - dobra decyzja, droga z betonowy płyt i problemem na niej były tylko strome podjazdy. Dalej jazda już asfaltem przez wieś, skręt w prawo na czerwony szlak rowerowy. Tu miła niespodzianka, droga asfaltowa i na dodatek w dół, asfalt po chwili się skończył, ale droga dalej dobra, pędzę co sił w nogach, czasu już niewiele. Na szczęście na punkt trafiam bez problemu PK 6 - to kapliczka, widoczna z daleka, szybkie odbicie punktu i dalej jazda ile sił w nogach, ścieżki przez pola trochę trudniejsze do przebycia, ale adrenalina działa, jazdę dość szybko, zabudowania przy drodze asfaltowej już widać. Po chwili wypadam na asfalt, na liczniku mam godzinę 17:50, może zdążę, po asfalcie na szczęście w dół, pędzę 34-36 km/h, kilometr przed bazą zjazd się kończy, ale i tak cisnę 28-29 km/h. Dokładnie o 17:55 wpadam do bazy i minutę później oddaję kartę, udało się zdążyłem w limicie czasu.

A co by było jakbym nie zdążył?. Zasady były takie, każdy punkt zaliczony warty jest 1 punkt, wygrywa ten kto zaliczy najwięcej punktów w jak najkrótszym czasie, a za każdą minutę spóźnienia po limicie czasu jest minus 1 punkt. Na szczęście zdążyłem, zaliczyłem wszystkie punkty, oprócz mnie zrobiła to jeszcze tylko para jadąca razem (chłopak - Mavic i dziewczyna - AniaBania), których spotkałem na PK 16 niedaleko zamku w Ogrodzieńcu. Całą trasę przejechał jeszcze jeden chłopak - Tomalos i to najkrótszym czasie, ale nie znalazł 2 czy 3 dziurkaczy, więc był za mną. Ostatecznie byłem, więc trzeci. Nagrody przyznawano w kategorii kobiet i mężczyzn, więc wśród mężczyzn byłem drugi, życiowy sukces i mimo zmęczenia mogę być z siebie bardzo zadowolony:)

Galeria wycieczki


Krzywopłoty - Częstochowa

Piątek, 27 lipca 2012 | dodano:28.07.2012 Kategoria 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Jura2012
  • DST: 106.69 km
  • Teren: 15.00 km
  • Czas: 05:50
  • VAVG 18.29 km/h
  • VMAX 53.91 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 850 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Na trasie Krzywpłoty - Częstochowa:
dystans: 86,41 km; czas: 4:30:50; średnia: 19,14 km/h; max: 53,91 km/h; przewyższenia: 814 m.

Drugiego dnia pobudka z samego rana o 6:00, o godzinie 7:00 wszyscy już stali przed ośrodkiem i zapinali sakwy na rower. Moje sakwy crosso montuje się w minutę, ale innym uczestnikom ekipy zajęło to trochę dłużej, więc dopiero około 7:15 ruszyliśmy na trasę. Na początek dość ciężki odcinek po szutrze i to jeszcze pod górę Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd w kierunku Ryczowa. Do jazdy nie zachęcała też pogoda, było co prawda w miarę ciepło, ale chmury zasłaniały całe niebo i znowu zalegała mgła. Po pokonaniu odcinka szutrowego dalej już asfaltem przez Złożeniec dojechaliśmy do Ryczowa. Nie jechało mi się najlepiej, więc na podjeździe postanowiłem się rozgrzać, razem z Edmundem podjechałem pod górę w Ryczowie, potem skręciliśmy w prawo na Ogrodzeniec i znowu pod górę. Na skrzyżowaniu z drogą na Podzamcze poczekaliśmy na resztę ekipy i już razem wjechaliśmy na plac pod zamkiem. Było około 8:20, ale na szczęście knajpy już się otwierały, więc członkowie wycieczki wstąpili na kawę, a ja pojechałem sobie pod zamek. O tej godzinie nie było jeszcze obsługi zamku, więc na plac zamkowy mogłem wejść za darmo, porobiłem więc kilka fotek, podszedłem też pod powstały niedawno park miniatur, gdzie można obejrzeć jak kiedyś wyglądały warownie jurajskie. Niestety park też był jeszcze zamknięty, a szkoda bo mimo iż cena biletu - 14 zł, jest dość wysoka to chęcią bym sobie zamki obejrzał. Przerwa na Podzamczu trwała dłuższą chwilę podczas której na niebie zaczęło pojawiać się słońce.

Około 9:15 ruszyliśmy dalej szlakiem przez pola w kierunku Zawiercia, po drodze napotkaliśmy bardzo malownicze pola słoneczników, które bardzo ładnie zwracały się w kierunku słońca. Tą szutrową drogą dojechaliśmy do Bzowa chyba dzielnicy Zawiercia i dalej pojechaliśmy już asfaltem na Kromołów, ja z Edmundem przodem, reszta kawałek za nami. Dojechaliśmy do Kromołowa i ruszyliśmy dalej do Włodowic, gdzie zrobiliśmy sobie mały postój, na liczniku mieliśmy dopiero 30 km, więc postanowiliśmy przyspieszyć. Odcinek przez Kotowice do Mirowa pokonaliśmy ekspresem razem z Edmundem, zrobiliśmy krótki postój pod zamkiem i po kilku minutach już z całą ekipą ruszyliśmy dalej. Adam wybrał drogę szlakiem zamków na Łutowiec, okazało się, że droga przez las jest pięknie wyasfaltowana, więc już po chwili byliśmy na miejscu. Zrobiłem fotkę skałki, gdzie kiedyś mieściła się strażnica i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do drogi na Żarki i na wprost zobaczyliśmy prowadzącą w las, wysypaną żwirkiem ścieżkę rowerową, postanowiliśmy z niej skorzystać i po kilku minutach byliśmy w Moczydłach robiąc niewątpliwie bardzo ładny skrót. Z Moczydła skierowaliśmy się na Trzebniów, przed rokiem z wybrałem skrót Drogą Siedlecką i do dziś tego żałuję, na szczęście Adam znał inną drogę, trochę dłuższą ale za to o wiele bardziej komfortową i dzięki temu przejazdowi już po chwili byliśmy w Złotym Potoku. Był plan, żeby wstąpić tam na obiad, ale była dopiero 11:30, więc ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy przez Siedlec i brzegiem Pustyni Siedleckiej dojechaliśmy do Krasawy gdzie pod wiatą dla turystów zrobiliśmy dłuższy postój na drugie śniadanie.

Po przerwie ruszyliśmy dalej na Zrębice i potem Ciecierzyn, dojechaliśmy do drogi głównej nr 46 na Olsztyn i Częstochowę, przejechaliśmy nią kawałek i skręciliśmy w prawo Turów, następnie szutrowym szlakiem rowerowym dojechaliśmy do Małusów Małych, gdzie skręciliśmy na drogę do Częstochowy. Na znaku widniała informacja, że do celu pozostało nam 13 km, Adam miał plan wjechać do Częstochowy drogą z osiedla Mirów, która prowadzi wprost na Aleję NMP i na Jasną Górę, odbiliśmy więc w prawo w Srocku, następnie w lewo i piękną drogą przez las wjechaliśmy właśnie na osiedle Mirów. Ostatni odcinek to droga pod górę i na sam koniec zjazd w kierunku centrum Częstochowy, razem z Edmundem odjechaliśmy trochę do przodu, więc na resztę ekipy poczekaliśmy na Starym Rynku. Już wszyscy razem przejechaliśmy rozkopanymi alejami pod klasztor, gdzie z dumą można było odtrąbić osiągniecie celu, była godzina 14:30. Zrobiliśmy obowiązkową sesję i po kilku minutach ruszyliśmy na drugą stronę placu klasztornego, gdzie na campingu Oleńka załatwiony był nocleg. Po zostawieniu rzeczy w domku, pojechaliśmy na obiad, potem do sklepu i wróciliśmy na camping. Ja jeszcze się wykąpałem i około 17:30 pożegnałem resztę uczestników wyprawy, przed którymi jeszcze 2 dniowy powrót, i już sam pojechałem na dworzec Częstochowa Osobowa. Kupiłem bilet i o godzinie 19:00 wsiadłem do pociągu, przedziału dla rowerów nie było, ale w ostatnim wagonie było miejsce dla pasażerów z dużym bagażem gdzie bez problemów ulokowałem się wraz z rowerem. To właśnie tu miała zakończyć się moja rowerowa wyprawa - ale jak się okazało tak nie było.

Pociąg przyjechał do Krakowa o godzinie 21:17, miał po mnie przyjechać kolega, ale miał robotę, więc samochód czekał na mnie na Rybitwach, musiałem więc dojechać tam rowerem. W nocy przejechałem sobie przez miasto, pokonałem prawie 13 km zanim tuż przed 22 dojechałem na miejsce. Dzięki temu dodatkowemu dystansowi drugi dzień z rzędu przekroczyłem 100 kilometrów.

Czas na podsumowania, wyprawa fajna choć pokonywanie tak dużej ilości kilometrów, wiąże się niestety z koniecznością opuszczania wielu ciekawych turystycznie miejsc po drodze. Celem wycieczki nie było w zasadzie zwiedzanie po drodze, ale dojechania do Częstochowy i z powrotem. Droga powrotna ma być inna i prowadzić przez Ojcowski Park Narodowy, ale w sumie też ma wynieść około 200 km. Ja w ciągu tych dwóch dni pokonałem łącznie 227,19 km w czasie 12:42:19, z czego trasa to jakieś 203 km, a reszta to 3 km w Krzywopłotach pod pomnik legionistów, 13 km na Rybitwy i kilka kilometrów jazdy po Częstochowie na camping, na obiad i do sklepu a później na dworzec. Moje tempo to 17,55 km/h dnia pierwszego i 19,14 km (do klasztoru w Częstochowie) dnia drugiego, jechało mi się bardzo dobrze, szczególnie pierwszego dnia. Drugiego dnia czułem trochę zmęczenie, szczególnie na początku, potem już było lepiej. Byłem najmłodszym i chyba najmocniejszym członkiem ekipy:) choć jestem pełen uznania dla pozostałych członków ekipy, szczególnie dla Pani Ani, która bez mrugnięcia pokonała trasę, startując w Bochni, a przecież dwa kolejne dni jeszcze przed nią. Powiem szczerze, że trochę żałuję, że nie wracałem na rowerze, bo jestem ciekaw jak mój organizm by się zachował pokonując dwa kolejne dni po sto kilka kilometrów, no ale może następnym razem.

Galeria wycieczki



Cała trasa:


Łapczyca - Krzywopłoty

Czwartek, 26 lipca 2012 | dodano:26.07.2012 Kategoria 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Jura2012
  • DST: 120.50 km
  • Teren: 8.00 km
  • Czas: 06:51
  • VAVG 17.59 km/h
  • VMAX 58.84 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 1042 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Z braku czasu nie pojechałem do Lwowa, ale za to postanowiłem wziąć udział w wycieczce rowerowej organizowanej przez PTTK do Częstochowy, choć też nie w pełnym wymiarze bo tylko w jedną stronę na trasie Chełm - Częstochowa. Wycieczka zaplanowana była na 4 dni, dwa dni do Częstochowy i dwa dni na powrót, ponieważ musiałem być w domu na weekend to postanowiłem jechać do Częstochowy i wrócić do Krakowa wieczornym pociągiem w piątek.
Wyprawa startowała w Chełmie nad Rabą o godzinie 7:00 rano w czwartek, wstałem więc o 6:00 i mniej więcej o 6:45 wyjechałem z Łapczycy. Górnym Gościńcem dotarłem pod kościół w Chełmie, gdzie czekali już Adam i Artur - piloci wycieczki, razem zjechaliśmy do drogi nr 4 gdzie czekała pozostała trójka uczestników w pani Ania z PTTK. Kilka minut po 7 ruszyliśmy w trasę, na początek jazda dobrze mi znanymi drogami przez Targowisko, Szarów, Gruszki, Staniątki, Zakrzów, Kokotów do Krakowa, potem Adam zdecydował się na drogę wzdłuż autostrady przez osiedle Piaski do Łagiewnik, gdzie pod Sanktuarium zrobiliśmy sobie przerwę połączoną z sesją zdjęciową. Dalej przejechaliśmy przez osiedla, wyskoczyliśmy na Ruczaj obok Zakrzówka i boczną drogą przebiliśmy się na Tyniecką, następnie bulwarami wiślanymi dojechaliśmy do mostu Zwierzynieckiego, którym przekroczyliśmy Wisłę. Dalej ulicą Malczewskiego przeskoczyliśmy do Królowej Jadwigi przez wzgórze na którym znajduje się Kopiec Kościuszki. Ulicą Królowej Jadwigi dojechaliśmy pod skręt w kierunku ZOO, a kawałek dalej odbiliśmy w ulicę Jesionową w kierunku Bronowic. Dalej ulica Balicką dojechaliśmy do Rząski nad stawy rybne na Rudawie, gdzie w barze zrobiliśmy pierwszy poważniejszy postój na drugie śniadanie i kawę. W tym miejscu miałem na liczniku już ponad 50 km i na szczęście Kraków za sobą.

Może kilka słów o pogodzie, która niestety nas nie rozpieszczała, niebo było mocno zachmurzone, a na dodatek zalegała gęsta mgła, miejscami w Krakowie lekko mżyło. Temperatura była pewnie w granicach 20 stopni, na szczęście nie wiało i mimo gęstych chmur na razie nie padało.

Po przerwie ruszyliśmy dalej Balicką, a potem Krakowską w stronę lotnika, przejechaliśmy pod autostradą, obok lotniska i pojechaliśmy na Aleksandrowice i Morawice. Tuż za znakiem Chrosna wyskoczył nam nagle dość poważny podjazd. Do tej pory jechałem sobie spokojnie w grupie, tempo było niezłe, więc się nie wybijałem specjalnie, ale na podjeździe w Chrosnej tempo wyraźnie spadło, więc postanowiłem pojechać do przodu swoim rytmem. Wyjechałem na górę, a za mną tylko Edmund były policjant, obecnie mniej więcej 45 letni emeryt, reszta grupy gdzieś przepadła i jak się okazało zrobili sobie postój na podregulowanie hamulców w jednym rowerze, więc musieliśmy ładnych kilka minut na nich poczekać. Za Chrosną ponownie, tym razem górą, przejechaliśmy nad autostradą i bardzo dziurawą drogą przez las zjechaliśmy do Frywałdu, znów przejazd pod autostradą i leśnym szlakiem rowerowym po szutrach ruszyliśmy w kierunku Krzeszowic. Droga przez Las Zwierzyniec była całkiem przyjemna choć lekko pagórkowata, ale po kilkudziesięciu minutach wyjechaliśmy na asfalt i przez efektowną Bramę Zwierzyniecką wjechaliśmy do Krzeszowic. Samo miasto nie było specjalnie ciekawe, no może poza ciekawym parkiem przez, który sobie przejechaliśmy, więc już po chwili byliśmy na drodze w kierunku Czernej. Kolejne kilka kilometrów, to w zasadzie ciągła jazda pod górę malowniczą jurajską Doliną Eliaszkówki. Przejechaliśmy przez Czerną mijając po lewej klasztor Karmelitów z 1629 - sanktuarium MB Skaplerznej. Kilka kilometrów dalej odbijała w prawo droga a z nią Szlak Rowerowy Orlich Gniazd w kierunku Paczółtowic, gdzie znajduje się Kościół z 1510 r. z Sanktuarium MB Paczółtowskiej, ale tą atrakcje też pośmieliśmy i ruszyliśmy na prosto do Gorenic, gdzie wreszcie skończył się podjazd. Dalej już drogą w dół do Witeradów a po chwili byliśmy w Olkuszu, gdzie dość niespodziewanie przywitało nas słońce. Była godzina 14:40, na liczniku 94 km nadszedł więc czas na obiad:) Po obiedzie przeszliśmy się trochę po mieście, rynek dalej w remoncie, na chwilę wstąpiliśmy do Bazyliki św. Andrzeja Apostoła, a potem za namową, Pani Ani zwiedziliśmy wystawę skamieniałości w muzeum i mniej więcej o 16:00 ruszyliśmy dalej.

Zrobiło się ciepło, świeciło słońce, do noclegu mieliśmy już niedaleko, więc nie spieszyliśmy się specjalnie. Zerkając na GPS wyprowadziłem grupę z Olkusza na drogę na Mały Bogucin, czekał nas podjazd aż do dużego Bogucina, a następnie zjazd do drogi Jaroszowiec - Klucze. Drogę tą znałem z ubiegłorocznej mojej i zony wyprawy do Częstochowy, więc ruszyłem do przodu. Następnie przejechaliśmy przez Jaroszowiec i ruszyliśmy na Bydlin. Pogoda niestety zaczęła się psuć i nad naszymi głowami pojawiły się ciemne chmury. Ruszyłem dość szybko do przodu, urwałem całą stawkę i zatrzymałem się dopiero pod sklepem w Bydlinie, po kilku minutach w dwóch grupkach przyjechali pozostali. Do Krzywopłotów, gdzie zaplanowany był nocleg, było już bardzo blisko, ale jednocześnie burza wisiała już nad nami, ujechaliśmy jeszcze z 1,5 km minęliśmy znak Krzywopłoty, a tu z nieba lunęło. Próbowaliśmy się schować pod drzewami, ale lało tak ostro, że niewiele to pomogło i przynajmniej ja po kilku byłem już cały mokry. Na po chwili deszcz trochę zelżał, choć nadal grzmiało, ale postanowiliśmy ruszyć dalej, przejechaliśmy jeszcze 1,5 km i byliśmy na miejscu, do uniknięcia przemoczenia zabrakło nam dosłownie 5 minut.

Zakwaterowaliśmy się, a w między czasie deszcz całkiem przestał padać, wróciliśmy się więc kawałek do sklepu, a ja pojechałem jeszcze pod pomnik legionistów. W 1914 roku to właśnie na tym terenie legioniści Piłsudskiego stoczyli bitwę, na cmentarzu w Bydlinie (którego niestety znowu nie odwiedziłem) znajduję się cmentarz poległych, a w Krzywopłotach z okazji 97 rocznicy bitwy ustawiono pamiątkowy pomnik i stworzono ścieżkę dydaktyczną. Gdyby pogoda była lepsza, to pewnie bym pozwiedzał te miejsca, no ale nie była, więc może następnym razem.

Pierwszego dnia wyprawy jechało mi się bardzo dobrze, pokonałem przeszło 120 km (z czego 117 na trasie Łapczyca-Krzwypłoty, reszta to sklep i pomnik legionistów) i nawet nie byłem specjalnie zmęczony. Pod górki jechałem bardzo mocno i wyraźnie czułem moc w nogach:) Na ostatnim zdjęciu widać ośrodek w którym nocowaliśmy, fotkę zrobiłem następnego dnia rano.

Galeria wycieczki


Dookoła jeziora Śniardwy

Poniedziałek, 9 lipca 2012 | dodano:09.07.2012 Kategoria Mazury 2012, Po płaskim, 100 km i więcej, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 115.35 km
  • Teren: 55.00 km
  • Czas: 06:11
  • VAVG 18.65 km/h
  • VMAX 38.88 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 467 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wstałem rano i ruszyłem na odjazd największego jeziora w Polsce czyli Śniardwy. Na początek pokonałem 7 km do Mikołajek i ruszyłem na właściwą trasę. W Mikołajkach przejechałem koło Młyna, potem koło kościoła i w końcu wyjechałem z miasta w kierunku miejscowości Łuknajno. Po chwili droga zmieniła się w szutrową a tuż przez Łuknajnem droga przeszła w brukowaną. Po przejechaniu kanału między jeziorem Śniardwy i Łuknajno dojechałem do miejscowości, znajdował się tam ośrodek z wieżą widokową (niestety płatną) na Śniardwy, natomiast po drugiej stronie drogi prowadziła ścieżka do wieży widokowej na jezioro Łuknajno. Widok z wieży piękny, jezioro Łuknajno objęte jest ochroną ze względu na występujące to ptactwo a szczególnie łabędzie nieme, więc teren jezioro można podziwiać właściwe tylko z takich wież widokowych. Po powrocie na drogę ruszyłem w kierunku miejscowości Dziubiele, ale żeby tam dojechać musiałem pokonać dobre 10 km brukowaną drogą przez las. Jazda po takiej drodze jest strasznie trudna, po skręcie na Dziubiele wyjechałem na asfalt. W po kolejnych kilku kilometrach w końcu dojechałem do brzegu jeziora Śniardwy, kawałek dalej w miejscowości Suchy Róg stanąłem nawet chwilę na plaży.

Z Suchego Rogu wyjechałem przez miejscowości Tuchlin koło jeziora Tuchlin w kierunku drogi głównej nr 16. Cały czas jechałem drogą szutrową i kiedy wyjechałem na drogę nr 16 w końcu mogłem trochę odpocząć. Drogą nr 16 dojechałem do większej miejscowości Okartowo, gdzie zrobiłem krótki postój pod sklepem, potem wybrałem się obejrzeć bunkry - niestety niewiele zobaczyłem, potem podjechałem jeszcze na pole namiotowe na jeziorem Śniardwy. Później wróciłem na drogę nr 16, którą przejechałem kanał pomiędzy jeziorem Śniardwy a jeziorem Tyrkło a po chwili skręciłem w prawo w kierunku miejscowości Nowe Guty. To właśnie w Nowych Gutach były piękne miejsca widokowe i plaże nad Śniardwy. Na jednym ze zdjęć z tego miejsca widać gromadzące się nad Mikołajkami chmury, ale u mnie jeszcze wtedy świeciło, więc po kilku minutach ruszyłem dalej. Tuż na Nowymi Gutami zdecydowałem się na skrót brzegiem jeziora, po chwili trochę żałowałem tej decyzji bo niebo zasnuły czarne chmury a na szutrowej drodze brzegiem nie było się kompletnie gdzie schować. Na szczęście udało mi się dojechać do miejscowości Kwik nad jeziorem Białoławki, ponieważ ciągle jeszcze nie padało ruszyłem dalej szutrówką do miejscowości Zdory. Po drodze zatrzymałem się jeszcze nad Śniardwy na polanie oznaczonej jako "Wysoki Brzeg" na kierunkowskazie było napisane, że jest to dobre miejsce widokowe, ale mi widoki jakoś zasłaniały drzewa. Wróciłem więc na trasę i po chwili dojechałem do śluzy pomiędzy jeziorami pomiędzy Zatoką Kwik (j. Śniardwy) a jeziorem Białoławki. Po kolejnych kilku minutach dojechałem do Zdorów, gdzie dopadła mnie burza, schowałem się na przystanku, gdzie przeczekałem burzę. Ponieważ zbliżałem się do Kanału Jeglińskiego to musiałem wyjechać na ruchliwą drogę główną nr 63, tą drogą przejechałem kilka kilometrów i oczywiście most na Kanale Jeglińskim a następnie skręciłem w prawo w kierunku miejscowości Karwik w której znajduje się śluza Karwik na Kanale Jeglińskim.

Z pewnymi problemami dotarłem do śluzy i obejrzałem jak łodzie wypływają w kierunku jeziora Seksty (w zasadzie jest to zatoka j. Śniardwy). Teren śluzy jest zamknięty i wstęp jest wzbroniony, więc robiłem zdjęcia z pewnego oddalenia. Następnie ruszyłem ścieżkami a w zasadzie drogami szutrowymi przez las w kierunku miejscowości Niedźwiedzi Róg. Przez las jechałem dobre kilka kilometrów coraz mocniej zacząłem odczuwać zmęczenie. W Niedźwiedzim Rogu zrobiłem chwilę przerwy najpierw zatrzymałem się pod jakiś dziwnym masztem nad brzegiem, gdzie spotkałem sakwiarzy z Niemiec, a następnie ujechałem jeszcze kawałek i zatrzymałem się na pomoście wśród trzcin gdzie nie było nikogo - tu mogłem zaobserwować ptaszka biegającego po pomoście, który nic sobie nie robił mojej obecności oraz z pewnego oddalenia łabędzia. Po przerwie ruszyłem przez Końcewo do miejscowości Wejsuny, na tym odcinku miałem lekki kryzys i gdy w końcu dojechałem do Wejsun zrobiłem przerwę pod sklepem w celu uzupełnienia zapasów. Kolejnym punktem na mojej trasie była stacja PAN w Popielnie. Odcinek przez las do Wierzby a potem do Popielna to jakieś 9 km po pagórkowatym terenie, po drodze minąłem dwie bramy informujące, że wjeżdżam do stacji badawczej PAN. W Popielnie nad jeziorem Śniardwy znajduję się wspomniana już stacja w której hodowane są koniki polskie - Tarpany, znajduję się tam też port dla żaglówek. Po odwiedzinach w Popielnie wróciłem do odległej o kilometr miejscowości Wierzba, gdzie również znajduje się port z tym, że już na jeziorze Bełdany oraz prom kursujący w wąskim przesmyku pomiędzy jeziorem Mikołajskim a jeziorem Bełdany, który miał mnie przewieźć na drugi brzeg. Zapłaciłem 3 zł i po kilku minutach byłem już na drugim brzegu skąd do Mikołajek miałem jeszcze jakieś 5 km. Trochę wcześniej bo w Popielnie, mój licznik pokazał 100 km. Do Mikołajek jechałem drogą szutrową, do miasta wjechałem od strony osiedla Karłowo, a po dojechaniu do drogi nr 16 odbiłem w lewo w kierunku Zełwągów. Moja żona odpoczywała cały dzień na plaży, więc pojechałem jeszcze po nią, a po dłuższej chwili zameldowałem się naszym domku.

Cała trasa to przeszło 115 km, licząc odcinek z Mikołajek do Mikołajek wyszło około 100 km - tyle trzeba przejechać żeby objechać Śniardwy na około wraz z zatokami jeziora czyli jeziorem Seksty, jeziorem Kaczerajno i jeziorem Warnołty zakładając jednocześnie że przepłyniemy promem z Wierzby przez jezioro Bełdany. Możliwa jest trochę dłuższa droga bez promu, z Wejsun należy uderzyć na Ruciane-Nida a następnie jest droga przez las do Mikołajek. Prom który wykorzystałem pływa od godziny 10:00 do 18:00 przeprawia się na drugi brzeg gdy nam co najmniej jeden samochód (maks wchodzą dwa). Droga do okoła jeziora jest ciężka ze względu na długie odcinki drogi szutrowej a miejscami brukowanej. Ta wycieczka była dla mnie bardzo męcząca szczególnie, że dzień wcześniej zrobiłem przecież aż 91 km.

Galeria wycieczki