Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

61-80 km

Dystans całkowity:2496.36 km (w terenie 278.00 km; 11.14%)
Czas w ruchu:127:15
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.42 km/h
Suma podjazdów:18889 m
Maks. tętno maksymalne:182 (97 %)
Maks. tętno średnie:153 (81 %)
Suma kalorii:15921 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:69.34 km i 3h 32m
Więcej statystyk

Z żoną z Niepołomic do Tyńca

Sobota, 25 sierpnia 2012 | dodano:25.08.2012 Kategoria 61-80 km, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 79.36 km
  • Teren: 1.00 km
  • Czas: 05:03
  • VAVG 15.71 km/h
  • VMAX 39.69 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 257 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Z moją żoną do Tyńca jeździmy co roku, ale tym roku zdecydowaliśmy się na wyjazd niezwykły, a mianowice start i meta były w Niepołomicach a dystans przekroczył 70 km.
Moją żona musiała jeszcze odwiedzić pacjentkę na Prokocimiu, więc do Krakowa pojechaliśmy trochę inną drogą niż pierwotnie zakładaliśmy. Z Niepołomic pojechaliśmy drogą 964 do Podłęża, na granicy z Zakrzowem skręciliśmy na Węgrzece Wielkie i dalej przez Kokotów i Czarnachowice dojechaliśmy do Bieżanowa, dalej ulicą Bieżanowską dojechaliśmy do osiedla na którym moja żona poszła do pacjentki a ja pokręciłem się trochę po okolicy. Zwiedziłem Park Jerzmanowskich w Prokocimiu, sfotografowałem pomnik lotników przy ulicy Na Wrzosach, dość ciekawy kościół Ojców Augustianów oraz posąg Erazma Jerzmanowskiego w samym parku. Po około 20 minutach już razem żoną ruszyłem w kierunku centrum Krakowa, bocznymi drogami dojechaliśmy do Placu Bohaterów Getta i dalej wzdłuż Wisły dojechaliśmy do Bulwarów Wiślanych. Zrobiliśmy krótką przerwę pod "Plażą" na której chyba szykowano jakieś zawody w spinningu i po chwili ruszyliśmy ścieżką rowerową do Tyńca. Niestety na tym odcinku jechaliśmy pod wiatr, najgorzej było w końcówce gdy wyjechaliśmy na drogę koroną wału, tam chciało nam dosłownie głowę urwać, ale jakoś dojechaliśmy do Tyńca. Na miejscu moja żona odpoczywała a ja zrobiłem odjazd klasztoru, zrobiłem zdjęcie klasztoru z dość ciekawej perspektywy i przejechałem się wąską ścieżką prowadzącą przy brzegu Wisły.

Po przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną, jechało się o niebo lepiej bo z wiatrem, więc i nasza prędkość zdecydowanie wzrosła. Po powrocie do centrum Krakowa, znowu zrobiliśmy postój pod "Plażą" połączony z małą sesją fotograficzną i następnie skierowaliśmy się na ulicę Lipską, wzdłuż której pojechaliśmy ścieżką rowerową przez Rybitwy. Dalej przejazd przez Brzegi i Grabie, oraz będącą w remoncie drogą między mostem w Grabiu a szkołą w Podgrabiu, dalej przez strefę przemysłową do domu moich rodziców w Niepołomicach.

Na trasę wyruszyliśmy kilka minut po 9 rano, a wróciliśmy na 15:15, cała trasa 74 km (ja zrobiłem więcej bo kluczyłem po Prokocimiu i jechałem do około klasztoru w Tyńcu) zajęła nam około 6 godzin z czego niecałe 4:50 jazdy (dane z licznika mojej żony). To chyba najbardziej forsowny odcinek w karierze rowerowej moje żony, dużo kilometrów, krótkie czasy postoju i do tego nie najlepsza pogoda z mocnym wiatrem na dystansie dobrych 20 km. Po tej wycieczce na liczniku mojej żony jest już 905 km, więc do założonego 1000 pozostało niewiele i wygląda na to, że uda się jej granicę osiągnąć. Mój licznik wskazuje niecałe 3000 km , więc może i mi uda się ten dystans przeskoczyć:).

Galeria wycieczki


Praca. Rajd po cmentarzach wojennych

Środa, 22 sierpnia 2012 | dodano:22.08.2012 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze, praca
  • DST: 76.90 km
  • Teren: 7.00 km
  • Czas: 03:22
  • VAVG 22.84 km/h
  • VMAX 57.73 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 244 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Rano pojechałem do pracy. Pogoda piękna o 7:15 jak wyjeżdżałem było 22 stopnie i słonecznie, droga do pracy w takich warunkach to czysta przyjemność. Do Woli Zabierzowskiej przyjechałem niezłym tempem w czasie 51:15.
Plan na powrót do domu był taki, że jadę do Uścia Solnego i dopiero tam skręcam na Bochnię przy okazji zwiedzając cmentarze wojenne okręgu IX na których jeszcze w tym roku nie byłem. Jednak gdy siedziałem sobie w pracy, pogoda zaczęła się zmieniać, na necie wyczytałem nawet, że na popołudnie zapowiadają burze z gradem. Po 13 jak zrywałem się z pracy, było strasznie duszo, wiał mocny gorący wiatr, ale zdecydowałem się jednak jechać. Na początek przez Wolę Zabierzowską a potem drogą 964 przez Chobot do Grobli, to odcinek w większości przez las, więc tu wiatr nie dał mi się jakoś we znaki. Pierwszy przystanek po 11 km na cmentarzu parafialnym w Grobli, gdzie znajduje się kwatera wojenna z okresu I wojny oznaczona nr 322, porobiłem fotki i jazda dalej. Cały czas jechałem drogą 964, na której nawierzchnia na długich odcinkach jest delikatnie rzecz mówiąc kiepska, do tego dość spory ruch i fakt, że za Groblą wyszedłem na otwarty teren, sprawiały że jechało się ciężko, choć mimo wszystko w niezłym tempie. Kolejny przystanek to Świniary i cmentarz 321, przejazd przez wieś i powrót na drogę 964. Tuż przed mostem na Rabie w Uściu Solnym, znajduje się cmentarz wojenny 320 w Niedarach, mocno zaniedbana kwatera znajduje się na prywatnej posesji, zrobiłem więc tylko parę zdjęć zza płotu. Potem pojechałem na wał zobaczyć miejsce gdzie żołnierze rosyjscy pochowani na cmentarzu 320 próbowali przeprawić się przez rzekę i zostali niemal doszczętnie wybici, zginął także ich dowódca. Za rzeką Uście Solne już w Gminie Szczurowa, to właśnie tu Raba wpada do Wisły, jest kościół, mały rynek ze starą zabudową, ale mnie interesował oczywiście cmentarz wojenny nr 319 znajdujący się na położony przy drodze 964 cmentarzu parafialnym. Warto zwrócić uwagę, że na krzyżach pojawiły się tabliczki z nazwiskami poległych, za to od stromy drogi znikło ogrodzenia cmentarza parafialnego, stanowiące również tylne ogrodzenie kwatery wojennej, chyba trwa jakiś remont.

W tym miejscu skręciłem w kierunku Bochni, warto wspomnieć, że zmieniła się pogoda, słońce zaszło, pojawiły się chmury, wiatr osłabł, zrobiło się chłodniej i przyjemniej, w sumie mi takie warunki odpowiadały, bałem się jednak zapowiadanych burz. Jadąc z Uścia Solnego drogą na Cerekiew zastanawiałem się czy jednak nie odpuścić sobie jazdy na cmentarz 318 we Wrzępi, co pozwoliło by mi znacznie skrócić drogę do Bochni, ostatecznie jednak postanowiłem, że jadę na Wrzępię. Powiem szczerze, że ta wioska mnie pozytywnie zaskoczyła, mają ładny kościół plac w centrum z przystankiem i jakąś altanką w której można posiedzieć, niestety nie było czasu i od razu popędziłem na znajdujący się w lesie na granicy z Bratucicami cmentarz 318. Właśnie zaczyna się remont będącej w fatalnym stanie drogi ze Wrzępi do Bratutic i od jutra ta droga ma być zamknięta, są już nawet robotnicy i trwają jakieś prace przygotowawcze, ale jeszcze jakoś przyjechałem. Wcześniej oczywiście odwiedziłem cmentarz, tuż za znakiem Bratucice należy skręcić w lewo, droga jest już asfaltowa (wcześniej był szuter) ale tylko przez 200 metrów, potem po staremu jedziemy po szutrze w kierunku lasu. Znajdujący się na skraju lasu cmentarz 318 na szczęście nadal jest z niezłym stanie, zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej. Na drodze do Bratucic straciłem niestety siły i moja moc wyraźnie zmalała, dojechałem do Okulic, gdzie zrobiłem szybkie fotki sanktuarium i pojechałem drogą na Bogucice, gdzie odwiedziłem kolejny cmentarz wojenny oznaczony nr 317. Tu niestety też po staremu, tyle że chwasty wyższe niż zwykle. Dalej pojechałem do Majkowic, gdzie pod sklepem zrobiłem pierwszy dłuższy (10 minutowy) postój, zjadłem bułkę, wypiłem colę i ruszyłem dalej na Bochnię. Kolejny przystanek pod kościołem w Gawłowie, przez dawny cmentarz ewangelicki doszedłem do kwatery wojennej nr 316, wszystko zadbane, położono nawet jakąś folię, która nie za bardzo wiem czemu ma służyć. Po odwiedzinach na tym cmentarzu pozostał już tylko powrót do domu, pojechałem na Słomkę, tam skręciłem na Krzyżanowice, przejechałem pod autostradą i zacząłem dojeżdżać do Bochni. W między czasie pogoda się wyklarowała i zaczęło grzać na całego, co tylko spotęgowało moje zmęczenie. W Bochni pojechałem pod kościół św Mikołaja, potem pod górę pod kościółek szkolny, koło policji i szpitala, i dalej pod górę drogą osiedlową koło kościoła św. Pawła. Tak wyjechałem na Górny Gościniec, którym dojechałem do kościoła kazimierzowskiego w Łapczycy tam w dół do drogi nr 4 i do domu po chodniku.

W sumie wycieczka udana, chyba niepotrzebnie tylko tak pędziłem, bo burzy nie było, zaliczyłem 7 kolejnych cmentarzy z okręgu IX i do pełnej puli 46 cmentarzy pozostały mi już tylko 4.

Galeria wycieczki


Przełęcz Krowiarki i Zubrzycka

Sobota, 18 sierpnia 2012 | dodano:18.08.2012 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 71.87 km
  • Czas: 03:39
  • VAVG 19.69 km/h
  • VMAX 68.04 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 941 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pętle przez Przełęcz Krowiarki planowałem już od maja kiedy to byłem w Sidzinie na zielonej szkole i wtedy podjeżdżałem starym stalowym rowerem górskim w kierunku przełęczy Zubrzyckiej. Pomysł był taki, że pojadę samochodem do Jordanowa i z zrobię pętle rowerową przez Zawoję, Przełęcz Krowiarki, Przełęcz Zubrzycką, Sidzinę do Jordanowa - planowany dystans około 70 km. W sobotę przy pięknej słonecznej pogodzie nadszedł czas na realizacje:)
Do Jordanowa przyjechałem tuż przed 9:00, zaparkowałem na przedmieściach (bo rynku postój płatny) przy markecie Lewiatan i ruszyłem na trasę. Od samego początku miałem pod górkę, najpierw do rynku w Jordanowie, którego zwiedzanie zostawiłem sobie na koniec wycieczki, a później był solidny podjazd pod Osielec. Już ta w końcu niewysoka górka (800 m i 49 metrów przewyższenia), pokazała że nie jestem dziś w formie, nogi miałem jak z ołowiu, mięśnie napięte na granicy kurczy - jechało mi się ciężko. Na szczęście za podjazdem w Osielcu miałem piękny długi zjazd a potem odcinek w miarę płaski aż do mostu na rzecze Skawica na granicy Juszczyna i Białki. To właśnie za tym mostem skręciłem w lewo na Zawoję (385 m npm) rozpoczynając tym samym prawie 26 km podjazd na Przełęcz Krowiarki. Po skręcie przejeżdżamy tory kolejowe i jedziemy sobie przez Białkę, podjazd jest prawie nie wyczuwalny, metrów na altimetrze powoli przybywa ale jazda jest szybka i bez wysiłkowa. Po wjechaniu do Skawicy zaczynają się zdarzać odcinki i większej stromiźnie, ale są też odcinki płaskie i średnia podjazdu dalej nie przekracza 1%. Po przejechaniu 8,5 km dojeżdżamy do centrum Zawoi, tu zrobiłem mały postój na kilka fotek, kilkaset metrów dalej sfotografowałem jeszcze pensjonat Silver gdzie parę lat temu spędzałem majowy weekend i ruszyłem dalej. Za centrum Zawoi stromizna lekko rośnie, choć dalej nie jest jakaś mega duża, za to widoki robią się coraz ładniejsze. Po przejechaniu ronda ze skrętem na Markowa (16 km podjazdu), zaczyna robić się dość stromo, po kolejnych 3 km dojeżdżamy do wyciągu na Mosorny Groń. Tu zrobiłem kolejny postój (710 m npm) i przyznam szczerze, że byłem już dość mocno zmęczony. Za wyciągiem dojeżdżamy do przysiółka Policzne i zaczyna się jazda przez las, stromizna rośnie do poziomu, który będzie się już utrzymywał do końca podjazdu. Po chwili kończy się Zawoja, nic się nie zaczyna:) pozostaje tylko podjazd do góry. Asfalt miejscami jest dobry, ale są też dość duże odcinki z bardzo kiepską nawierzchnią, ruch na drodze jest spory, zdarzają się nawet ciężarówki, co na pewno nie ułatwia jazdy. Na 22 km podjazdu (wysokość 836 m npm) dojeżdżamy do serii serpentyn, na szczęście stromizna nie rośnie jakoś dramatycznie, choć wysokość zdobywamy trochę szybciej. Po wyjeździe z ostatniego zakrętu, droga prowadzi na wprost do góry, po obu stromach pojawiają się zaparkowane samochody, to znak że do przełęczy jest już blisko. W pewnym momencie widać na szczycie duży banner "Gmina Jabłonka wita" - jesteśmy na miejscu, po prawej stronie drogi jest duży łąką na której są ławeczki i kasa przed wejściem na szlak na Babią Górę. Gdy wyjechałem na szczyt mój GPS pokazywał wysokość 1004 m npm, ale po kilku minutach postoju wyraźnie się skalibrował i podniósł wysokość do 1013 m npm (większość źródeł podaję 1012). Na szczycie zrobiłem sobie dłuższy postój i sesję fotograficzną, w tym miejscu miałem przejechane 40 km i byłem już dość mocno zmęczony.

Po przerwie popędziłem w dół i szybko straciłem część wysokości, szybki zjazd skończył się w Zubrzycy Górnej pod Skansenem (niestety zza płotu nic nie widać), więc od razu ruszyłem dalej i po chwili dojechałem do skrętu na Sidzinę (728 m npm) i początku podjazdu pod Przełęcz Zubrzycką. Podjazd z tej strony jest raczej łatwy dopiero ostatnie kilkaset metrów może dać trochę w kość. Na samej przełęczy w zasadzie nic nie ma, kapliczka i fajny widok na Okrąglice w pasmie Policy. Zaraz za przełęczą mamy szybki i stromy zjazd, by po niecałym kilometrze wyjechać na ciekawą widokową polanę - czyli Wielką Polanę już w Sidzinie, w maju jak jechałem tu od strony Sidziny to błędnie założyłem że to już szczyt przełęczy. Po prawej widać dużą drewnianą kaplicę, a po lewej małą kapliczkę w figurą Matki Bożej. Do samej przełęczy brakło mi więc maju nie dużo, choć to na pewno ciężki i stromy odcinek. Za Wielką Polaną możemy dalej cieszyć się szybkim zjazdem, najpierw trzeba uważać bo są dość strome serpentyny, ale potem już bardzo przyjemna jazda w dół aż do samej Sidziny pod Dąb Adam. Po drodze mijamy jeszcze Dom Wczasów Dziecięcych - fajny ośrodek na zieloną szkołę i wystawioną po drugiej stronie drogi drewnianą kapliczkę, kawałek dalej po lewej Skansen w Sidzinie. W centrum Sidziny pod kościołem zrobiłem kolejny postój, uzupełniłem zapasy w sklepie i posiedziałem sobie na ławeczce pod kościołem. Do Jordanowa miałem jechać przez Bystrą, ale potem musiałbym znowu jechać drogą 28, więc zdecydowałem się na znacznie spokojniejszy odcinek (choć może trochę dłuższy) przez Toporzysko. Do pokonania miałem spory podjazd, ale potem w nagrodę długi zjazd i dopiero przed samym Jordanowem znowu pod górę.

W Jordanowie porobiłem kilka fotek i przy okazji trafiłem na Dni Ziemi Jordanowskiej i załapałem się na darmowy placek. Potem jeszcze kilkaset metrów dojazdu do samochodu i tuż po 14:00 zamknąłem pętle. Wycieczka w sumie udana, choć jechało mi się dość ciężko i wyraźnie brakowało siły pod górę, na szczęście stromizny nie były za wielkie i jakoś udało się wyjechać.

Galeria wycieczki


Podjazdy dookoła Zakopanego

Niedziela, 5 sierpnia 2012 | dodano:05.08.2012 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 75.09 km
  • Teren: 2.00 km
  • Czas: 04:21
  • VAVG 17.26 km/h
  • VMAX 63.50 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 1255 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W poniedziałek 31.07 zrobiłem wycieczkę do Niepołomic dzięki, której przekroczyłem 1000 km przejechanych w lipcu. Na pierwszy sierpniowy weekend planowałem wycieczkę rowerową w okolicach Zakopanego, ale we wtorek dopadło mnie jakieś strasznie zatrucie pokarmowe. W sobotę wieczór czułem się już trochę lepiej, więc postanowiłem, że w niedziele jadę. Pogodę zapowiadali dobrą tym czasem ledwo dojechałem do Myślenic a tu ulewa, po chwili padać przestało, ale całe niebo było zasłonięte przez czarne chmury. Około 9 rano dojechałem do Szaflar gdzie na Termach Podhalańskim miałem zostawić rodzinę a sam ruszyć na rower, jednak gdy już dojechałem to Szaflarach padał deszcz, a gdzieś w oddali słychać było burzę. Postanowiłem więc, że chwilę przeczekam na gorących źródłach, około 11 pogoda się w miarę uspokoiła, dalej było pochmurno, ale deszcz już nie padał - postanowiłem, więc jechać.
Z Szaflar pojechałem do Białego Dunajca, gdzie z kolei skręciłem w ulicę Gliczarowską z zamiarem podjechania sobie pod Gliczarów Górny - najtrudniejszy podjazd na trasie Tour de Pologne. Ponieważ nie byłem pewny swoich możliwości to od początku jechałem sobie powolutku, przez Gliczarów Dolny droga lekko się wznosi i wije wąską nitką pomiędzy domami. Jechałem sobie powoli robiąc fotki i czekając na najtrudniejszy odcinek, który pojawił się wraz z przejechaniem znaku oznaczającego koniec Gliczarowa Dolnego. W tym miejscu zaczyna się najtrudniejsza ścianka, od razu jest strasznie stromo, a po wjechaniu w lasek robi się jeszcze gorzej. Kręciłem sobie przepychając pedały przy prędkości 4,5 - 5 km/h, zastanawiając się ile jeszcze do końca, po przejechaniu przez lasek droga trochę odpuszcza, ale kręcić pod górę trzeba jeszcze sporo. Podjazd kończy się pominięciu tablicy Gliczarów Górny, kilka metrów dalej jest skrzyżowanie z kapliczką a za kolejne 100 metrów kulminacja drogi asfaltowej, przy pensjonacie rozpoczyna się zjazd do Bukowiny Tatrzańskiej.

W Gliczarowie Górnym zrobiłem kilka fotek i ruszyłem w dół do Bukowiny, droga niby w dół ale nie do końca, bo drodze mamy kilka odcinków gdzie trzeba jeszcze pokręcić pod górę. Ostatecznie jednak po zjeździe wyjeżdżamy na rondo koło Termy Bukowina, zgodnie z planem w tym miejscu miałem skręcić na Stasikówkę i pomknąć w dół w kierunku Poronina, ale nagle stwierdziłem, że może podjechał bym sobie pod Cyrhlę na Białką i na Głodówkę. Do tej pory podjeżdżałem na Głodówkę w 2009 i 2011 z okazji etapu Tour de Pologne, ale zawsze tak jak jechał wyścig czyli od strony Zakopanego, tym razem postanowiłem zaatakować najkrótszą drogą od Bukowiny (czyli tak jak zwykle zjeżdżałem). Kiedyś ta droga wydawała mi się niebotycznie trudna, tym czasem wcale taka trudna nie jest, nachylenie jest miarę stałe i raczej nie przekraczające 8%, jedyną trudnością jest ruchliwa droga (na przejście graniczne w Łysej Polanie) i fakt, że droga cały czas wiedzie pod górę bez wypłaszczeń. Wbrew wcześniejszym obawom czułem się całkiem nieźle i na Cyrhlę nad Białką wyjechałem bez większych problemów z prędkością 9-12 km/h bez użycia małej tarczy z przodu. Na polanie Głodówka w schronisku jak zwykle zatrzymałem się na obiad, z tego miejsca są piękne widoki na Tatry Wysokie, ale dziś pogoda była nie najlepsza, widać było góry, ale jakby za mgłą. W czasie przerwy obiadowej trochę się przejaśniło, więc zrobiłem kilka fotek i ruszyłem w dół w stronę Zakopanego.

Z tego miejsca mogłem w zasadzie jechać cały czas drogą Oswalda Balzera w dół do Zakopanego, ale ponieważ przed wyjazdem założyłem sobie, że podjadę ze Stasikówki przez Murzasichle do Drogi Balzera to najpierw musiałem z tej drogi zjechać. Od skrzyżowania z drogą na Łysą Polanę pomknąłem w dół w stronę Zakopanego po serpentynach, nie zbyt szybko bo droga była mokra i nie chciałem przykrych niespodzianek, ale po zjechaniu z serpentyn nie pojechałem na wprost do Zakopanego, tylko odbiłem w prawo niebieskim szlakiem na Małe Ciche. Droga na początkowym odcinku (jakiś 2 km) jest szutrowa, utwardzana dużymi kamieniami, drogę tę wyraźnie ostatnio przepłukała woda robiąc miejscami spore bruzdy. Jechało się więc dość ciężko, ale za to malowniczo przez las, a po kilku minutach byłem już na asfalcie w Małym Cichym. Przejechałem przez wioskę i pomknąłem w kierunku drogi 961 w Stasikówce, żeby jechać pod górę przez Murzasichle nie trzeba dojeżdżać do drogi 961, ale żeby podjazd był pełny tak jak 2009 gdy jechałem go podczas TdP to zjechałem do samego skrzyżowania, porobiłem fotki i ruszyłem pod górę. Po przejechaniu 1,5 km wjechałem do Murzasichle i spokojnie kręciłem sobie pod górę, zatrzymałem się na 30 sekund pod kościołem żeby zrobić fotkę i ruszyłem dalej. Podjazd średnio trudny, mniej więcej stałe nachylenie, nowiutki asfalt którego nie było 2009 i spokojna jazda bez użycia małej tarczy z przodu. Po przejechaniu niecałych 6 km dojechałem ponownie do drogi Oswalda Balzera kończąc tym samym podjazd, który w 2009 był premią I kategorii na TdP. Dalej jazda przez Toporową Cyrhlę do osiedla Cyrhla, w tym miejscu byłem kiedyś na wakacjach, więc zrobiłem obowiązkowy postój na fotkę, przy okazji sfotografowałem jeszcze Gubałówkę, gdzie dziś też miałem jeszcze podjechać i ruszyłem w dół do Zakopanego.

W Zakopanym punkty obowiązkowe: Jaszczurówka, skocznia i Krupówki a następnie zatrzymałem się na przerwę w parku tuż przede mną jak na dłoni widać było Gubałówkę. W między czasie pogoda się poprawiła, a gdy byłem w Zakopanym to grzało już na całego, ja po poprzednich podjazdach zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie, a na domiar złego coś zaczął mnie boleć brzuch. Po przerwie ruszyłem dalej, drogą na Kościelisko z zamiarem podjechania na Gubałówkę i Butorowy Wierch. Już droga w kierunku Kościeliska dała mi mocno w kość, a następnie skręciłem w prawo na oznaczony Szlak Papieski i rozpocząłem najtrudniejszy odcinek podjazdu. Powiem szczerze, że faktycznie jest trudno, może na moje odczucie złożyło się zmęczenie i prażące słońce, ale męczyłem się okropnie kręcąc powolutku na najlżejszym przełożeniu 6 km/h. Podjazd nie odpuszcza ani przez chwilę i dopiero wyjazd na grzbiet Gubałówki pozwala odetchnąć po wysiłku. Ja zdecydowałem się jeszcze podjechać po betonowych płytach na Butory Wierch, jest tam wyciąg którym można zjechać w dół lub oczywiście wjechać na górę z Kościeliska:). Dalej zjechałem kawałek w dół i pojechałem sobie grzbietem Gubałówki, droga ta jest straszna, ludzie są wszędzie, lezą całą drogą i na nic nie patrzą, dość długo przebijałem się z prędkością poniżej 5 km na godzinę aż w końcu dojechałem do masztu na Gubałówce gdzie rozpoczyna się zjazd w kierunku Zębu. Tu zatrzymałem się na chwilę chowając się przed deszczem, który dość niespodziewanie zaczął intensywnie padać mimo iż słońce grzało na całego. Deszcz przeszedł po 5 minutach i już w pełnym słońcu mogłem ruszyć w dół.

Przyznam, że w tym miejscu mojej wycieczki byłem już mocno zmęczony, na szczęście większość pozostałego mi dystansu to droga w dół. Na początek zjechałem do Zębu robiąc po drodze kilka fotem m.in. drewnianego kościołka i kamienia papieskiego w Zębie, który chwali się faktem iż jest najwyżej położoną parafią w Polsce. Następnie przejechałem przez Ząb i ruszyłem na Sierockie gdzie czekał mnie lekki podjazd, w miejscowości Sierockie zrobiłem fotkę drogi na Leszczyny, którą kolarze Tour de Pologne zjeżdżają w dół do Białego Dunajca by po chwili rozpocząć podjazd pod Gliczarów Górny, oj ciasno jest w tym miejscu. Ja jednak pojechałem przez Sierockie prosto w kierunku na Bańską Wyżną, w tej miejscowości rozpoczyna się piękny nowy asfalt, a droga bardzo wyraźnie wiedzie w dół, postanowiłem już nie robić zdjęć tylko pomknąć sobie w dół. Przejechałem Bańską Wyżną, Bańską Niżna praktycznie bez pedałowania, zatrzymałem się tylko raz na ostrym zakręcie z ograniczeniem do 40 km/h, że zrobić zdjęcie widocznych w dole Term Podhalańskich w Szaflarach i po chwili znów pędziłem w dół. Tak beztrosko zjechałem sobie aż do samych Szaflar na wysokość około 650 m npm z 1000 w Sierockich, przejechałem Zakopiankę i pojechałem zobaczyć centrum wsi. Dość niespodziewanie Szaflary mnie zaskoczyły, jest tu ładny kościół, coś na kształt małego ryneczku ze starą zabudową i ciekawy pomnik Augustyna Suskiego, urodzonego w Szaflarach Naczelnika Konfederacji Tatrzańskiej zamordowanego w Oświęcimiu w 1942 r. Po obejrzeniu atrakcji Szaflar ruszyłem przez wieś w kierunku Białego Dunajca, do Term Podhalańskich znajdujących się właśnie na granicy z Białym Dunajcem miałem jeszcze spory kawałek i niestety lekko pod górę, jakoś jednak dałem radę i około 17:45 byłem na miejscu, kończąc tym samym 75 km wycieczkę.

Pierwotnie planowałem trochę inną trasę, początkowo miałem jechać dokładnie jak TdP, ale potem stwierdziłem, że jak na wycieczkę to mała ciekawa trasa, więc postanowiłem pojechać przez Gliczarów Górny, Bukowiną, Stasikówkę, Murzasichle, Zakopane, Gubałówkę, Ząb, Sierockie do Szaflar. Nie planowałem w ogóle podjazdu pod Cyrhlę nad Białką i przejażdżki przez Małe Ciche, również na pomysł przejazdu przez Bańską Wyżną i Niżną a potem przez całe Szaflary wpadłem w ostatniej chwili. To wszystko sprawiło, że zamiast 50 km zrobiłem 75 km i do tego dodatkowo kilkaset metrów przewyższenia więcej. Wycieczkę uważam za bardzo udaną, moja forma nawet po chorobie okazała się całkiem niezła, zmęczenie co prawda nastąpiło szczególnie podczas podjazdu na Gubałówkę, ale w sumie nie było źle:)

Galeria wycieczki


Dookoła Jezioraka

Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:06.07.2012 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną, Mazury 2012
  • DST: 79.44 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 05:19
  • VAVG 14.94 km/h
  • VMAX 38.15 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 253 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Zgodnie z planem wstaliśmy rano i przy pięknej słoneczniej pogodzie ruszyliśmy z Iławy w kierunku Szałkowa. Na wyjeździe z Iławy pobudowano efektowne ścieżki rowerowe, więc na boczną drogę prowadzącą do Szałkowa wyjechaliśmy bez problemu. W Szałkowie zatrzymaliśmy się na chwilę, sfotografowaliśmy pensjonat Azyl w którym mieszkaliśmy w 2007 r. oraz plażę i ruszyliśmy dalej. Kilka kilometrów za Szałkowem zrobiliśmy sesję fotograficzną na półwyspie nad Jeziorakiem, podjechaliśmy pod kapliczkę postawioną na pamiątki wizyty w tym miejscu Karola Wojtyły w 1973 r. a następnie wjechaliśmy w las. Przejechaliśmy obok leśnych ośrodków wypoczynkowych nad Jeziorakiem i wyjechaliśmy z lasu w miejscowości Urowo. Po drodze spotkaliśmy małżeństwo w średnim wieku z Torunia, pani gdy dowiedziała się, że zamierzamy objechać Jezioraka to wyraziła uznanie że damy radę zrobić aż 75 km - ta informacja niestety trochę przestraszyła moją żonę:) ale mimo wszystko postanowiliśmy jechać dalej.

Tuż za Urowem przejechaliśmy przez kanał łączący Zatokę Kraga (Jeziorak) z małym jeziorkiem Dauby, postanowiliśmy skręcić w lewo i szutrową drogą przez las wzdłuż brzegu zatoki dojechaliśmy do Gubławki. Pojechaliśmy jeszcze dwa kilometry i dojechaliśmy do miejscowości Wieprz gdzie na plaży zrobiliśmy dłuższy postój. W tym miejscu mieliśmy przejechane 33 km, było bardzo gorąco, więc jechało się ciężko. Po przerwie ruszyliśmy dalej, przejechaliśmy przez Karpowo, następnie zdecydowaliśmy się na skrót przez las i pominięciem miejscowości Śliwa wyjechaliśmy do asfaltu przed miejscowością Rąbity. W tym miejscu zaczęło brakować nam picia i zaczęliśmy szukać sklepu, pierwszym napotkanym sklepie była niestety przerwa, na szczęście 100 metrów dalej był kolejny sklep w którym uzupełniliśmy zapasy. Robiąc ponownie skrót przez las dojechaliśmy do asfaltu Dobrzykach robiąc jednocześnie nawrót w kierunku Iławy, co oznaczało że połowę drogi mamy już za sobą.

Kolejną miejscowością na trasie był Jerzwałd w której mieszkał i został pochowany twórca Pana Samochodzika - Z. Nienacki. Na tym odcinku zaczęła się psuć pogoda, w pewnym momencie nawet zaczęło lekko padać, zatrzymaliśmy się na przystanku w Jerzwałdzie, ale po chwili deszcz jakoś przeszedł bokiem i mogliśmy jechać dalej. Następnie jechaliśmy przez las w Parku Krajobrazowym Pojezierza Iławskiego i przez ten las dojechaliśmy do miejscowości Siemiany, gdzie w ładnej wypoczynkowej miejscowości zjedliśmy dobry obiad. Z Siemian cały czas przez las parku krajobrazowego zmierzaliśmy w kierunku Iławy. Po kilku kilometrach zrobiliśmy skrót przez las i tą właśnie szutrową drogą dojechaliśmy na przedmieścia Iławy do dość ruchliwej drogi 521. Tą drogą dojechaliśmy do drogi krajowej nr 16, na szczęście poboczem tej drogi poprowadzono ścieżkę rowerową, którą dojechaliśmy do Iławy.

Gdy dojechaliśmy na schroniska mieliśmy na liczniku prawie 80 km. Chcieliśmy jeszcze odwiedzić plaże miejską, ale ledwo rozłożyliśmy się na plaży to niebo zasnuły ciężkie burzowe chmury i musieliśmy uciekać do schroniska. Co ciekawe okazało się, że wielkiej chmury deszczu jednak nie było. Ten wcześniej nie planowany dzień okazał się bardzo męczący, zrobiliśmy prawie 80 km w temperaturze przekraczającej 30 stopni. Sam byłem po tej wycieczce mocno zmęczony, a moja żona odczuła ten etap zdecydowanie mocniej i efekcie zmęczenia poszła wcześnie spać. Zgodnie z pierwotnym założeniem mieliśmy kolejnego dnia jechać przez Wzgórza Dylewskie (nawet 250 m npm) nad Grunwald, ale stwierdziłem że może to być dla nas ciężki odcinek, a na dodatek kolejne etapy przez Szczytno skazywały nas długie fragmenty jazdy po drogach głównych, więc ostatecznie postanowiłem trochę zmodyfikować trasę naszej wyprawy. Postanowiłem, że następnego dnia pojedziemy pociągiem do Olsztyna a stamtąd dość fajnie wyglądającą boczną drogą oznaczoną czarnym szlakiem rowerowym w kierunku jezior mazurskich.

Galeria wycieczki


XI Gwiaździsty Zlot Rowerowy

Niedziela, 20 maja 2012 | dodano:20.05.2012 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Rajdy rekreacyjne
  • DST: 78.76 km
  • Teren: 12.00 km
  • Czas: 04:08
  • VAVG 19.05 km/h
  • VMAX 51.45 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 195 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wyjazd z uczennicami Szkoły Podstawowej w Woli Zabierzowskiej do Bochni na XI Gwiaździsty Zlot Rowerowy. Po wczorajszych zawodach byłem mocno zmęczony ale postanowiłem jechać z Łapczycy. Na podjeździe do Chełmu dość mocno bolało mnie kolano i w zasadzie całą drogę przez Kłaj i Puszczę Niepołomicką do Woli Zabierzowskiej jechało mi się dość ciężko. Pod szkołą byłem o 8:40 a około 9:00 w 9 osobowej grupce ruszyliśmy pod leśniczówkę Przyborów. Musieliśmy poczekać na grupę jadącą z Niepołomic, która dojechała około godziny 9:45. Po chwili przerwy ruszyliśmy już razem leśnymi drogami przez Puszczę do Damienic, gdzie przejechaliśmy kładką przez Rabę i po chwili byliśmy już w ośrodku Bochnia - Chodenice, gdzie odbywał się piknik.

W Chodenicach byliśmy przez około 4 godziny, dzieci brały udział w konkurencjach sportowych, zjadły żurek i poopalały się na słońcu. Zlot rowerowy był połączony z oficjalnym otwarcie szlaku rowerowego "Salina Cracoviensis" - rozdawano mapy szlaku oraz przewodniki po najciekawszych miejscach na szlaku. Ja ten szlak już przejechałem w kwietniu, szkoda że wtedy nie miałem mapy, może kiedyś pojadę jeszcze raz tym razem już dokładnie po trasie szlaku. Na zakończenie pikniku o godzinie 14:30 nastąpiło wręczenie nagród i losowanie rowerów dla każdej z reprezentowanych gmin. Gmina Niepołomice, była reprezentowana tylko przez 25 osób z czego 9 z naszej grupy, więc szansę były spore. Nagrodę zgarnęła nauczycielka wf z naszej szkoły:) Około 15 ruszyliśmy w drogę powrotną, w Damienicach zrobiliśmy jeszcze postój na lody, a potem dość mocnym tempem wróciliśmy pod szkołę.

Mi pozostał jeszcze powrót do Łapczycy, jechałem dość spokojnym tempem, na szczęście kolano bolało mniej już trochę mniej i nawet udało mi się wjechać w Chełmie pod górkę. Około 18 dojechałem do domu zaliczając prawie 79 km, co w połączeniu zaliczonymi dzień wcześniej 57 km (w bardzo trudnym terenie) dało mi sporą dawkę kilometrową, ale też duże zmęczenie:)

Galeria wycieczki


Cmentarze wojenne na Pogórzu Bocheńskim

Niedziela, 22 kwietnia 2012 | dodano:22.04.2012 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 71.42 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:57
  • VAVG 18.08 km/h
  • VMAX 71.42 km/h
  • Temp.: 16.0 °C
  • Podjazdy: 1153 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Miałem jechać z Krakowa do Rudna na Zamek Tenczyn i do Krzeszowic, ale ponieważ w Krakowie odbywał się Maraton i miasto a szczególnie Błonia miały być wyłączone z użytku to zrezygnowałem i wybrałem się na pagórkowatą trasę po cmentarzach wojennych (z okresu I wojny) na Pogórzu Bocheńskim. W najbliższą sobotę z krakowskich Błoń rusza Rajd Rekreacyjny Kraków - Trzebinia, termin jednak mi nie pasuję i nie pojadę, miałem więc w planach tydzień wcześniej przejechać się po trasie rajdu do zamku Tenczyn w Rudnie, następnie odwiedzić Krzeszowice i wrócić inną drogą. Już wszystko miałem zaplanowane a tu się dowiedziałem, że w niedziele po Krakowie będą biegać maratończycy i w godzina od 9:00 do 16:00 miasto będzie sparaliżowane, a na Błoniach na pewno nie zaparkuję, więc po raz kolejny musiałem odłożyć wycieczkę pod zamek Tenczyn i ostatniej chwili wybrać inną trasę. W niedzielę rano zadecydowałem, że robię objazd cmentarzy wojennych z okresu I wojny na Pogórzu Bocheńskim aż po Rajbrot.

Z domu ruszyłem o 8:20 i skierowałem się do Gierczyc, gdzie rozpocząłem pierwszy podjazd - pod Czyżyczkę, na rowerze górskim kuszą niskie przełożenia, których nie mam w crossie i już na pierwszym wzniesieniu z nich skorzystałem pokonując oczywiście podjazd trochę wolniej niż bym to robił jadąc crossem. Tym razem nie jechałem na szczyt Czyżyczki pod cmentarz 336, który już w tym roku zaliczyłem, ale od razu skierowałem się na zjazd do Zawady. W Zawadzie skręt na Nowy Wiśnicz i od razu stromy podjazd do Olchawy, jednak tu mała niespodzianka, położono nowy asfalt i podjazd stał się łatwiejszy. Dawniej trzeba było walczyć nie tylko ze stromizną, ale i dziurami w drodze - ten problem już nie istnieje. Podjechałem pod Olchawę na prawie 290 m npm a następnie wytraciłem całą wysokość na zjeździe, na skrzyżowaniu skręciłem w prawo i skierowałem się do Królówki. Następne kilometry łatwiejsze, droga ma co prawda lekką tendencje wznoszącą ale na prawie 6 kilometrach jest to niespełna 40 m, co po podjazdach na Czyżyczkę i Olchawę było wręcz odpoczynkiem. Pierwszy postój zrobiłem pod kościołem w Królówce, przeanalizowałem mapę i skierowałem się na podjazd do drogi Muchówka - Leszczyna. Kiedyś już pokonywałem trasę w tym wariancie i wtedy napotkałem na zerwany mostek na rzeczce, tym razem takich problemów nie było za to przede mną stanął mega ciężki podjazd. Droga wznosiła się w zasadzie od skrzyżowania w Nieszkowicach Wielkich, mocniej od kościoła w Królówce, ale od wspomnianego wyżej mostka, robi się naprawdę ciężko. Na pierwszych 100 metrach podjazdu pokonujemy 20 metrów pod górę, potem jest trochę lżej, ale aż do momentu kulminacyjnego wśród zabudowań Muchówki, droga prowadzi cały czas stromo pod górę, dokładając nam co jakiś czas mega strome ścianki. Na dystansie 1 km pokonujemy 98 metrów pod górę (z 270 metrów na 368) potem mały kawałek zjazdu i znowu krótki podjazd do drogi 966 na wysokość 371 metrów. W sumie 1,8 km, 110 metrów pod górę i jakieś 10 w dół (licząc w pionie). Podjazd ten pokonywałem po raz drugi i po raz drugi strasznie się męczyłem, większość podjazdu pokonałem na najlżejszym przełożeniu.

Po dojechaniu do drogi 966, skręciłem w prawo na Leszczynę a po 1,5 km w lewo w drogę szutrową przy słupie informującym o drodze na cmentarze wojenne nr 306-308. Dalsza droga to szutrówka prowadząca głównie w dół, pierwszy jest cmentarz 308 w Królówce, na który dojeżdżam odbijając w lewo. Cmentarz w porównaniu ze stanem w jakim go widziałem ostatnio (w 2010 r.) wygląda bardzo dobrze, teren uporządkowany, trawa wycięta - powód - cmentarz stał się obiektem na Szlaku frontu wschodniego I wojny o czym informuje stosowna tablica. Cmentarz 308 w Królówce to duży obiekt na którym pochowano około 1000 żołnierzy ze wszystkich walczących armii.

Aby dojechać do kolejnych cmentarzy, wracam się kawałek, następnie przejeżdżam przez sady skręcam w lewo i wąska błotną ścieżką zjeżdżam w dół, potem kawałek pod górę skręt w lewo i już jestem pod cmentarzem nr 305 w Łąkcie Dolnej to jeden z trzech bardzo podobnych do siebie cmentarzy w znajdujących się w niewielkiej odległości od siebie. Przy okazji udaje mi się sfotografować sarny:) Odwiedzam cmentarz i wracam się kawałek do drogi którą poprzednio jechałem skręcam w lewo i po chwili jestem pod cmentarzami nr 306 i 307 w Łąkcie Dolnej, oba obiekty znajdują się w odległości może 100 metrów od siebie. Jednak żeby do nich dojść musiałem przejść przez zaorane pole, po odwiedzinach na opisanych cmentarzach moje buty i spodnie były niestety mocno brudne. Dalej nastąpił zjazd najpierw polną drogą, a następnie kawałek asfaltem do drogi Łakta Dolna - Trzciana, tu też stoi słup informacyjny kierujący na cmentarze, tym razem nr 305-306-307. Ja skręciłem w lewo i po chwili byłem już przy drodze Bochnia - Limanowa.

Opisany wyżej odcinek trasy już kiedyś pokonałem, wtedy w tym miejscu skręciłem na Bochnię, tym razem skręciłem w prawo na Żegocinę. Do centrum Żegociny czekał mnie odcinek 5,5 km drogi, która ku mojemu zdziwieniu prowadziła dość wyraźnie pod górę (84 metry przewyższenia), Do tej pory pokonywałem ten odcinek wyłącznie samochodem i nie zauważyłem by droga prowadziła pod górę, ale z perspektywy siodełka roweru sprawa ma się zupełnie inaczej i na pewno ten odcinek mnie trochę zmęczył. Na terenie kościoła w Żegocinie znajduje się niewielki cmentarzyk nr 301, a 100 metrów dalej na miejscowym cmentarzu znajduję się cmentarz wojenny nr 302. Najpierw sfotografowałem cmentarz pod kościołem, a następnie podjechałem na cmentarz parafialny, droga jak wspomniałem liczy zaledwie 100 metrów ale przewyższenie na tym odcinku wynosi aż 15 metrów. Cmentarz wojenny nr 302 jest znacznie większy od cmentarza 301, znajduje się na cmentarzu parafialnym przy głównej alejce. Na obu cmentarzach w Żegocinie znajdują się tablice informujące o charakterze obiektu wraz z imienną listą pochowanych pochowanych.

Jadąc dalej wróciłem się kawałek w stronę Bochni i zrobiłem postój na terenie malowniczo wyglądającego Parku Geologicznego Piaskowców Grodziskich. Zjadłem co nieco:) przebrałem się, ubierając spodenki i ruszyłem dalej w kierunku Rajbrotu drogą przez Bytomsko. Droga ta według moich obliczeń miała być stosunkowo łatwa, faktycznie super trudna nie była, ale parę podjazdów się zdarzyło. Mimo wszystko dość szybko znalazłem się pod kościołem, a w zasadzie pod kościołami w Rajbrocie. Na placu przy drodze stoi piękny nowy kościół w którym akurat odbywała się msza święta, a kilkadziesiąt metrów dalej stoi stary, drewniany zabytkowy kościółek. Jadąc od Żegociny cały czas biłem się z myślami czy w Rajbrocie odbić od razu w lewo i jechać w stronę Muchówki czy też spróbować zdobyć wzgórze Kobyła (przeszło 600 m npm) pod szczytem, którego znajduję się cmentarz wojenny nr 300. W tym roku chcę dojechać na rowerze na wszystkie cmentarze okręgu IX z których cmentarz nr 300 jest najdalej położony na południe obiektem, jest to też cmentarz znajdujący się najwyższej na wysokości ponad 500 m npm. Miałem pewne wątpliwości czy dam radę, ale ostatecznie się zdecydowałem, skręciłem więc prawo na Wojakową i jak się okazało od razu zacząłem jechać pod górę. Już od kościoła w Rajbrocie droga zaczyna się wznosić a na dodatek jechałem jeszcze pod wiatr, zanim rozpoczniemy właściwy podjazd pokonujemy 2,2 km oraz 48 metrów pod górę. Na końcu wsi na przeciwko znajdującego się po lewej stronie drogi przystanku, w prawo skręca wąska droga, przy której stoi słup z tabliczką informująca, że droga prowadzi na miejsce gdzie znajduje się pomnik pomordowanych żołnierzy 16 pp ziemi tarnowskiej. Ta sama droga prowadzi również na cmentarz nr 300. Początkowy odcinek trasy jest mega stromy, potem robi się trochę lżej, mijamy od lewej strony 2 kolejne kapliczki (to ważne bo wśród zabudowań mamy kilka dróg). Pierwsza kaplica to w zasadzie mały kościółek, droga kapliczka znacznie mniejsza. Odcinek asfaltowy kończy się po przejechaniu 1,2 km (102 metry pod górę) tuż za ostatnimi zabudowaniami, tam też po prawej stronie drogi zobaczymy charakterystyczny słup informujący o drodze na cmentarz nr 300. Skręcamy w prawo i rozpoczynamy podjazd (podejście przez las). Gdyby leśna droga była sucha i dobrze utwardzona pewnie dało by się ją podjechać, ale niestety trafiłem na błotną masakrę, ledwo byłem wstanie pchać rower pod górę, bo nogi co chwilę mi się ślizgały. Podczas drogi przez las na drzewach po lewej stronie co kilkadziesiąt metrów namalowany jest symbol Polski Walczącej (ma to chyba być znak, że idziemy pod pomnik żołnierzy pomordowanych w czasie II wojny). W pewnym momencie oznaczenia na drzewach kierują nas na ścieżkę na lewo od błotnej drogi przez las, chcąc jednak dość do cmentarz trzeba jechać (iść) dalej drogą na wprost i po chwili po prawie stronie zobaczymy cmentarz. Cmentarz nr 300 Rajbrot-Kobyła znajduje się pod szczytem wzgórza Kobyła na wysokości jakiś 530 metrów, podjazd od drogi na Wojakową to 1,7 km i 150 metrów przewyższenia bez odcinków w dół. Obejrzałem cmentarz o rozpocząłem zjazd, to samą drogą mimo iż przez chwilę korciło mnie spróbować drogi przebiegającej przy samym cmentarzu, która chyba wiodła w dół, ale byłem już mocno zmęczony, więc postanowiłem nie ryzykować. Zjazd błotną drogą leśną był ciężki i powolny, potem bardzo szybki zjazd po asfalcie na którym zacząłem gubić zebrane wcześniej błoto, w rezultacie dość dużo błotka z kół wylądowało na moim ubraniu.

Do samego kościoła w Rajbrocie ciągle w dół z 530 na 334 m npm (dystans jakieś 4 kilometry), a następnie znowu ostro pod górę aż do cmentarza nr 303 w Rajbrocie. Podjazd to 1,8 km (67 metrów w górę i 13 dół) dojeżdżając do lasu po lewej stronie widzimy piękny cmentarz nr 303. Cmentarz znajduje się jakieś 100 metrów od drogi, otoczony jest kamiennym murem, a na jego teren wchodzimy przez wielką kamienną bramę, na środku placu stoi wysoki kamienny krzyż, po bokach przy murze kamienne ławki, na przeciwległym do bramy odcinku ogrodzenia znajduje się ściana pomnikowa z wnęką na tablicę, której niestety nie ma. Za po drugiej stronie ściany pomnikowej (trzeba przejść przez mur) znajduje się napis w języku niemieckim „Drogim Przyjaciołom z naszej kochanej Armii - 1924”.

Pod cmentarze 303 zdecydowałem się wracać do domu, podjechałem, więc jeszcze kawałek do drogi Muchówka - Lipnica Murowana, skręciłem w lewo na Muchówkę, dalej pod kościołem skręciłem w prawo. Podjechałem do Połomia Dużego, następnie pagórkowata trasą z tendencją w dół dojechałem do Nowego Wiśnicza, ponieważ byłem mocno zmęczony, to na rynku w Wiśniczu zrobiłem krótki postój i po kilku minutach ruszyłem dalej do Bochni. Na odcinku do Bochni już mi trochę brakowało sił, szczególnie gdy trzeba było coś podjechać, ale mimo to dość sprawie dotarłem do Bochni, gdzie skręciłem w lewo, podjechałem do drogi nr 4 i chodnikiem wzdłuż drogi dojechałem do Łapczycy na godzinę 14:00 o której to godzinie miała się rozpocząć transmisja z wyścigu Liege - Baston - Liege. W czasie wycieczki, pominąłem cmentarz 304 w Łąkcie Górnej, ponieważ musiałbym do niego jechać specjalnie z Łąkty Dolnej lub Muchówki. Pominąłem też cmentarz w Nowym Wiśniczu, mimo iż przejeżdżałem koło niego, ale pojadę do Nowego Wiśnicza kiedy indziej i wtedy zajrzę na ten cmentarz.

Wycieczka w sumie bardzo udana choć ciężka, pokonałem przeszło 71 km i 1153 metry różnicy wysokości, odwiedziłem najdalej na południe położone cmentarze wojenne okręgu IX. W tych okolicach pozostają mi jeszcze cmentarze: nr 299 w Lipnicy Murowanej, 304 w Łąkcie Górnej oraz cmentarze 311 i 312 w Nowym i Starym Wiśniczu, więc co najmniej jeszcze jedna wycieczka w te okolice w tym roku musi się odbyć. Rower po tej wycieczce wygląda tragicznie w sobotę go myłem i smarowałem po Odysei a teraz wygląda 100 razy gorzej. Cały jest oblepiony błotem, więc jutro albo pojutrze znowu mycie. Na kolejne wycieczki dalej pozostaje mi zamek Tenczyn, do którego już 2 razy miałem w tym roku jechać.

Galeria wycieczki


Na wzgórze Bocheniec

Niedziela, 4 września 2011 | dodano:04.09.2011 Kategoria Po płaskim, Po górkach, 61-80 km, samotnie
  • DST: 61.61 km
  • Czas: 02:40
  • VAVG 23.10 km/h
  • VMAX 59.90 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 499 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczka do Jadownik w celu podjechania pod wzgórze Bocheniec (394 m npm) na szczycie przed wiekami znajdował się średniowieczny gród (VII) a obecnie znajduję się tam XIV wieczny kościół - sanktuarium św. Anny oraz kapliczka - źródełko.

Z domu wyruszyłem około 8:50, po pokonaniu pierwszych trudności w postaci podjazdu pod Górny Gościniec, dalej miałem już całkiem płasko aż do podnóża wzgórza Bocheniec. Pojechałem jak zwykle przez Krzeczów, Rzezawę, Jodłówkę i około 9:45 byłem już na rynku w Brzesku. Płyta rynku już została wyremontowana, choć wszystkie prace remontowe jeszcze nie zostały jeszcze wykonane. Na rynku zrobiłem 10 minutową przerwę na drugie śniadanie i około 10:00 ruszyłem na Bocheniec. Najpierw oczywiście musiałem dojechać do Jadownik na skrzyżowanie z drogą nr 4 - tam właśnie na wysokości 217 metrów npm rozpocząłem podjazd. Droga początku pnie się delikatnie pod górę, ale po przejechaniu 2,4 km zaczyna się bardzo bardzo stromo - podjazd opisałem w dziale podjazdy, więc nie będę w tym miejscu więcej o nim pisał. Na szczycie wzgórza znajduję się kościółek - sanktuarium św. Anny oraz kapliczka źródełko. Ze szczytu mamy też piękną panoramę na okoliczne miejscowości położone na północ od wzgórza.

Miałem taki plan, że ze szczytu Bocheńca zjadę szlakiem pieszym do Brzeska-Okocim i tam obejrzę sobie Pałac Goetzów oraz znajdujący się w przy pałacowym ogrodzie cmentarz wojenny z okresu I wojny. Niestety okazało się, że moim rowerem nie przejadę, droga ze szczytu Bocheńca w kierunku Brzeska-Okocim wiedzie bardzo stromo w dół po kamyczkach mających utwardzać szlak, po 20 metrach takiej jazdy stwierdziłem, że jednak nie jadę tą drogą ponieważ mój rower tańczył we wszystkie strony i pewnie za chwilę bym leżał, mogłem co prawda pokonać ten odcinek na nogach ale stwierdziłem, że skoro już się namęczyłem wjeżdżając na szczyt to przyjemnie byłoby sobie zjechać, wróciłem więc do Brzeska tą samą drogą, którą przyjechałem. W Brzesku zrobiłem jeszcze postój pod kościołem na mszę świętą a następnie ruszyłem w drogę powrotną. W domu zameldowałem się już o godzinie 13:20.

Wycieczka udana, szkoda trochę że nie dojechałem do Brzeska-Okocim, ale może następnym razem na rowerze górskim, albo może podjadę tam szosą od centrum Brzeska. Średnia prędkość na trasie to przeszło 23 km/h, znowu do Brzeska jechało mi się kiepsko, dużo lepiej było w drodze powrotnej, podjazd na Bocheniec też w sumie w bardzo mocnym tempie - przeszło 16 km/h.

Galeria wycieczki


Wycieczka do Częstochowy - dzień 1

Czwartek, 11 sierpnia 2011 | dodano:13.08.2011 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 79.32 km
  • Teren: 25.00 km
  • Czas: 05:26
  • VAVG 14.60 km/h
  • VMAX 61.06 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 765 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pomysł na wycieczkę do Częstochowy Szlakiem Orlich Gniazd miałem już dość dawno, ale dopiero w tym roku i to inicjatywy mojej żony ruszyliśmy w taką wyprawę. Miałem co prawda pewne wątpliwości jak moja żona poradzi sobie z taka trasą, ale ponieważ bardzo chciała jechać, więc postanowiliśmy, że dnia 11 sierpnia ruszamy - bez względu na pogodę. Dzień przed wyjazdem pojawiły się niespodziewanie dość optymistyczne prognozy pogody, więc spakowaliśmy sakwy, nastawiliśmy budzik, nasmarowaliśmy rowery i założyliśmy do nich trochę bardziej terenowe gumy.

Z Łapczycy do Niepołomic pojechaliśmy samochodem, tam wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy na przystanek MPK linii 301. Autobusem dojechaliśmy do stacji Kraków - Płaszów i właśnie stąd rozpoczęliśmy naszą rowerową przygodę. Na początek jazda na krakowski rynek, gdzie zrobiliśmy kilka fotek i ulicą Długą, Prądnicką i Doktora Twarde dotarliśmy do pętli tramwajowej w dzielnicy Krowodrza gdzie zaczyna się pieszy szlak Orlich Gniazd. Może od razu napiszę, że naszym celem nie było dokładne pokonanie szlaku w wersji pieszej czy rowerowej, zrobiliśmy sobie wycieczkę, która tylko miejscami korzystała ze szlaku, za to odwiedzała zamki i warownie leżące na szlaku. Na początek pojechaliśmy jednak szlakiem w kierunku Ojcowa, musieliśmy ominąć zalany odcinek pod Czerwonym Mostem, ale po chwili wróciliśmy na szlak i przez Giebułtów, Kwietniowe Doły i Doliną Prądnika dotarliśmy do Ojcowa. Pogoda była bardzo przyjemna, może nie było bardzo gorąco, ale do Ojcowa było słonecznie i bezwietrznie.



W Ojcowie zrobiliśmy postój, a ja sfotografowałem zamek w Ojcowie, który był pierwszym punktem na naszej trasie warowni jurajskich. Po przerwie ruszyliśmy do Pieskowej Skały - drogą asfaltową, na tym odcinku po raz pierwszy pojawiły się dość duże problemy z wiatrem, który wiał nam w twarz. Po pokonaniu niecałych 7 kilometrów byliśmy już na zamku w Pieskowej Skale - najlepiej zachowanym obiekcie, który odwiedziliśmy. Zarówno w Ojcowie jak i w Pieskowej Skale byliśmy już wcześniej wielokrotnie, więc nasza obecna wizyta ograniczyła się zaledwie do kilku zdjęć. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy, więc dalej drogą 773 na Sułoszową i Olkusz. Po drodze pojawiły się pierwsze większe podjazdy, na dodatek wiatr dalej wyraźnie przeszkadzał w jeździe, mimo tych trudności moja żona radziła sobie całkiem dobrze i wycieczka szła nam całkiem sprawnie:) Kilka kilometrów przed Olkuszem w miejscowości Kosmołów odbiliśmy z drogi głównej na szlak, którym dotarliśmy do Olkusza. Droga po szlaku była dość ciężka z dużą ilością piasku, z którym nasze mało terenowe rowery radziły sobie dość słabo, więc tempo na tym odcinku było niskiej.



Mimo tych trudności około godziny 14:00 byliśmy już w Olkuszu - nasze liczniki wskazywały, że pokonaliśmy dystans przeszło 50 km. W planie minimum na pierwszy dzień Olkusz miał być miejscem naszego noclegu, ale ponieważ moja żona czuła się dobrze postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej. Zjedliśmy, więc obiad, sfotografowaliśmy Olkusz, który niestety był mocno rozkopany (trwają prace na rynku) co zepsuło sesję zdjęciowo i ruszyliśmy w kierunku zamku Rabsztyn. Podjazd do Rabsztyna po obiedzie okazał się dość ciężkim przeżyciem, ale po pokonaniu niespełna 5 kilometrów byliśmy na miejscu. Na zamku w Rabsztynie też remont, chyba trwają prace, które umożliwią udostępnienie zamku turystom, na razie można zamek zobaczyć tylko z zewnątrz, więc po krótkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej - ponownie szlakiem. Ponieważ jednak na szlaku przeważał kopny piasek, to po kilku kilometrach odbiliśmy na asfalt i przez Mały i Duży Bogucin, Jaroszowiec dotarliśmy do Bydlina, gdzie znajdują ruiny zamku Bydlin.



Znajdujący się na zalesionym wzgórzu obiekt, pełnił rolę warowni obronnej, a później kościoła, obecnie już niewiele po nim zostało. Po sesji w Bydlinie ruszyliśmy dalej do miejscowości Domaniewice, gdzie przez telefon zarezerwowaliśmy sobie nocleg w Stacji Agro Turystycznej. Nocleg kosztował nas 35 zł od osoby i był bardzo przyzwoity.

W pierwszym dniu pokonaliśmy dystans 79 kilometrów ze średnia prędkością 14,5 km/h, w pionie wjechaliśmy 765 m, przez większość drogi musieliśmy się też zmagać z przeciwnym wiatrem. Pierwszego dnia odwiedziliśmy zamki w Ojcowie, Pieskowej Skale, Rabsztynie i Bydlinie oraz miasto Olkusz.

Galeria wycieczki


Wyprawa do Wilna - Dzień 3

Środa, 27 lipca 2011 | dodano:31.07.2011 Kategoria Wyprawy wielodniowe, 61-80 km
  • DST: 70.89 km
  • Czas: 03:12
  • VAVG 22.15 km/h
  • VMAX 44.51 km/h
  • Temp.: 18.0 °C
  • Podjazdy: 376 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Odcinek Daugai - Troki

Dzień 3
Środa zgodnie z prognozami miała być deszczowa i niestety taka była. Pierwszy deszcz złapał nas już 100 metrów za domem Edwarda, potem padać przestało, ale na 10 km dopadła nas burza:( Najgorszy deszcz przeczekaliśmy pod jakimś domem, ale po 20 minutach trzeba było jechać dalej. Deszcz padał z niewielkimi przerwami i z rożną intensywnością, od mżawki po mocny deszcz zacinający prosto w oczy. Po około 20 kilometrach w miejscowości Pivasiunai zrobiliśmy postój pod sklepem na uzupełnienie zapasów. Następnie wraz Kubą i liderem pokonaliśmy kolejny odcinek w mocnym deszczu do miejscowości Onuskis, przez większość tego odcinka jechałem na czele w pewnym momencie puściłem na czoło lidera, który tak przyśpieszył, że o mało mnie nie urwał, ale jakoś dałem rade. W Onuskisach odbiliśmy w prawo na Rudziszki, na tym odcinku spotkaliśmy małżeństwo z Gdańska, które również jechało do Wilna - już 5 dzień z Ełku.

Do Rudziszek znowu jechałem z Kubą i z liderem, którego w pewnym momencie nawet urwaliśmy, co prawda z powodów poza sportowych, ale jednak:). Na samym początku tego odcinka był podjazd na którym zaliczyłem uślizg koła, który o mało nie zakończył się wywrotką, musiałem się zatrzymać, straciłem dystans i później goniłem. Najpierw dopadłem lidera, który z powodu awarii mocowania sakw musiał się zatrzymać, do Kuby się zbliżałem, ale mocno pagórkowaty teren poważnie mi to utrudniał, najgorzej było zniwelować ostatnie 100 metrów, szczególnie że Kuba mocno cisnął, ale w końcu go dopadłem i do Rudziszek wjechaliśmy we dwójkę, chwile po nas dojechał lider. W Rudziszkach (Rudiskes) zrobiliśmy postój, szczególnie że na drodze, którą mieliśmy jechać był remont, więc trzeba było się zastanowić co robimy dalej, poczekaliśmy, więc na pozostałych. Już tradycyjnie odwiedziliśmy sklep i po krótkiej naradzie ruszyliśmy przez remontowany odcinek, asfaltu brakowało przez jakieś 2 km ale później wszystko wróciło do normy. Podczas postoju w Rudziszkach minęło nas wspomniane wyżej małżeństwo, poprawiła się też pogoda, więc zmieniłem koszulkę na suchą i wraz z Kubą i liderem ruszyliśmy mocno do przodu. Po paru kilometrach minęliśmy małżeństwo z Gdańska i w szybkim tempie zbliżaliśmy się do Trok, mimo kiepskiej pogody około 14:30 po pokonaniu 70 kilometrów byliśmy na miejscu.

Tu pojawiły się rozbieżności co do dalszego postępowania, ja, Kuba I Janusz byliśmy za dalszą jazdą do Wilna (oczywiście po wizycie na zamku i obiedzie) jednak Krzysiek był za pozostaniem w Trokach na dwa dni i odwiedzeniem Wilna w formie wycieczki następnego dnia, Andrzej chciał co prawda zdobyć Wilno, jednak ze względu na chłopców, którzy zdradzali objawy zmęczenia rozważał też wariant Krzyśka.

Na początek jednak pojechaliśmy na zamek, a później na obiad. Podczas obiadu zapadła decyzja,że to Troki będą nasza baza wypadową, po obiedzie więc Krzysiek i Andrzej ruszyli na poszukiwanie noclegu. Ostatecznie znaleźli go u polskiej rodziny w pobliżu dworca autobusowego. Nocleg kosztował co prawda 40 litów za noc, ale w końcu nocowaliśmy w naprawdę dobrych warunkach:).

Tego dnia przejechaliśmy prawie 71 km ze średnią prędkością 22,1 km/h, większość w deszczu. Następnego dnia chętni mieli na rowerach zdobyć Wilno a reszta miała jechać na miejsce busem, wracać mieliśmy już wszyscy pociągiem.

Galeria wycieczki