Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

61-80 km

Dystans całkowity:2496.36 km (w terenie 278.00 km; 11.14%)
Czas w ruchu:127:15
Średnia prędkość:19.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.42 km/h
Suma podjazdów:18889 m
Maks. tętno maksymalne:182 (97 %)
Maks. tętno średnie:153 (81 %)
Suma kalorii:15921 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:69.34 km i 3h 32m
Więcej statystyk

Proszowice na szosie

Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:26.05.2014 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 62.51 km
  • Czas: 02:15
  • VAVG 27.78 km/h
  • VMAX 50.61 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 324 m
  • Sprzęt: Lapierre S Tech 300
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś po południu znalazłem chwilę czasu i postanowiłem pojeździć trochę na szosie. Najpierw miałem jechać nad Czarny Staw, ale czasu miałem sporo (wyruszyłem o godzinie 16:20), to pomyślałem o Nowym Brzesku i klasztorze w Hebdowie, ale końcu doszedłem do wniosku, że mogę jechać jeszcze dalej i dojechałem do Proszowic:)

Dziś było ciepło, ale nie gorąco, trochę wiało, ja jednak pierwszy odcinek pokonywałem, przez Puszczę Niepołomicką i z wiatrem nie miałem większych problemów. W puszczy pełno ludzi, miejscami musiałem uważać na pieszych, rolkarzy, czy jadących wolno rowerzystów. Gdy wyjechałem z lasu w Zabierzowie Bocheński to zrobiło się luźniej, ale niestety zderzyłem się wiatrem, musiałem się tak męczyć aż do skrzyżowania 964, kiedy to skręciłem w na wschód. Wiatr dalej trochę przeszkadzał, ale już nie było tak źle. Przejechałem przez Chobot, Ispinę i dojechałem do mostu na Wiśle w Nowym Brzesko, przez most sprint, ale niestety zabrakło mi jakiś 150 metrów, że zdążyć na zielonym świetle przejechać cały most. W Nowym Brzesko na rynku (dyst.: 21,53 km; czas: 43:57; średnia: 29,4 km/h), mniej więcej 3 minutowa przerwa na fotki i ruszyłem dalej na Proszowice. Na tym odcinku jechało mi się ciężko, bo nie dość, że było pod wiatr to jeszcze pojawiły się dość solidne podjazdy. Przeskoczyłem większe górki w Szpitarach, ale lekko wznosząca się droga w Jakubowicach pokonywana pod wiatr, całkowicie mnie wypompowała i do Proszowic przyjechałem mocno zmęczony.

Na rynku w Proszowicach zrobiłem mniej więcej 10 minutową przerwę, na liczniku miałem 32 km, średnia 28,5 km/h. Do domu postanowiłem wracać inną drogą, stwierdziłem że pojadę przez Wierzbno, Glewiec i Tropiszów. Tuż za Proszowicami czekała mnie seria podjazdów na drodze 775, asfalt był bardzo dobry, ale droga prowadząca w kierunku Krakowa dość ruchliwa. W Posądzy skręciłem na Wierzbno, nagle dostałem mega kopa - wiatr w plecy, jechałem bardzo szybko nawet pod lekkie wzniesienia. Wierzbnie zrobiłem postój na uzupełnienie wody w bidonie, chwilę postałem bo wszedłem do sklepu, a tam nie było sprzedawcy, dopiero po jakiś 5 minutach pojawiła się pani, która mnie obsłużyła. Kolejne kilometry to ciągła sekwencja podjazdów i zjazdów po kiepskim miejscami asfalcie. W Tropiszowie miałem zjechać na drogę 79, ale po krótkiej analizie mapy, stwierdziłem że pociągnę jeszcze trochę w kierunku Krakowa drogami bocznymi. Po chwili wjechałem w granicę administracyjne Krakowa, bocznymi drogami dojechałem w końcu do drogi 79, ale na wysokości Wyciąża, co pozwoliło mi dojechać do Niepołomic z pominięciem drogi 75. Jechałem nią tylko kawałek przez most na Wiśle, następnie skręciłem na ulicę Wimmera i po chwili w kierunku niepołomickiego rynku. Jeszcze jeden krótki postój zrobiłem pod sklepem w rynku, gdzie kupiłem coś do picia, a potem pojechałem do domu moich rodziców zamykając tym samym przeszło 62 km pętle.

Wyjazd udany, szosówka daje możliwość pokonywania dużej ilości kilometrów w stosunkowo, krótkim czasie (czas z postojami  2 g 45 m, średnia jazdy 27,77 km/h), trzeba by tylko podciągnąć się z formą, żeby uniknąć przestojów na trasie i mocniej ciągnąć pod wzniesienia. Myślę, że teraz będę zdecydowanie częściej jeździł na szosie.

Ślad zapisany dopiero od Nowego Brzeska, nie wiem dlaczego tak się stało.

IV Wiosenna Odyseja Miechowska

Poniedziałek, 14 kwietnia 2014 | dodano:14.04.2014 Kategoria 61-80 km, Po górkach, RNO, zawody
  • DST: 64.24 km
  • Teren: 15.00 km
  • Czas: 03:45
  • VAVG 17.13 km/h
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Razem z Krzyśkiem i Wojtkiem pojechałem do Miechowa na Odyseję Wiosenną. Startowaliśmy w parach ja z Krzyśkiem, a Wojtek z Pawłem (para stworzona w biurze zawodów) na trasie turystycznej. Ścigaliśmy się prawie przez całą trasę. My szybciej narysowaliśmy trasę i ruszyliśmy, więc przez pierwszych kilka punktów mieliśmy minimalną przewagę. Potem popełniliśmy niewielki błąd i to drużyna Wojtka wyszła na prowadzenie. Pod koniec rywalizacji zastosowaliśmy skrót, a potem lepiej najechaliśmy na przedostatni punkt i mieliśmy znowu przewagę. Niestety nie poszło nam z ostatnim punktem, drużyna Wojtka znalazła go dużo szybciej i ostatecznie oni skończyli rywalizację na 2 miejscu a my na 5.
Do Miechowa dojechaliśmy około godziny 9:00 i poszliśmy się zarejestrować w biurze zawodów, do drużyny byłem zgłoszony ja i Krzysiek, Wojtek miał jechać z nami poza klasyfikacją, ale ostatecznie znalazł partnera i wystartował normalnie. Na początek o godzinie 10:00 start honorowy, przejazd przez rynek w Miechowie, na drugą stronę drogi nr 7, tam dopiero rozdanie map i start ostry. Tym razem postanowiliśmy sobie całą trasę wyrysować. W zasadzie od początku widać było właściwie jedyny słuszny wariant trasy i chyba prawie wszyscy tak właśnie pojechali.

Na początek więc jazda na punkt nr 3, znajdował się on praktycznie w tym samym miejscu co jeden z punktów dwa lata temu, więc z trafieniem nie było żadnych problemów. Podbijamy 3 i szybkim zjazdem docieramy do asfaltu. Po tym pierwszym zjeździe coś mi zaczęło rzęzić w rowerze i zatrząsłem się zastanawiać czy dotrwam do końca imprezy. Do 4 droga raczej łatwa i większości pod asfaltach, dopiero końcówka jakąś szutrówką. Cały czas mieliśmy w zasięgu wzroku kilkunastu zawodników, nie specjalnie lubię taką jazdę, ale jak wszyscy wybrali taki sam wariant, to tak musiało być:). Dalej droga przez las, na początek trochę pod górę, a potem znowu długi zjazd do asfaltu. Na asfalcie w prawo i po jakimś kilometrze mieliśmy skręcić w lewo. Niestety tu popełniliśmy pierwszy błąd, skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie i niepotrzebnie przejechaliśmy między jakimiś domami. W rezultacie kilka ekip w tym drużyna Wojtka wyprzedzają nas. Jedziemy pod górę, najpierw drogą a potem szutrem przez las. Momentami jest na prawdę stromo, powolutku jednak udaje nam się wtoczyć na wzniesienie, punkt widoczny z daleka (nr 8). Podbijamy i ruszamy dalej.

Jedziemy lekko pod górę i potem szybki zjazd szutrem do asfaltu, ale na asfalcie znów pod górę. Po podjeździe zaliczamy najwyższy punkt dzisiejszej wycieczki i zaczynamy zjeżdżać. Pędząc w dół o mały włos nie przegapiamy zjazdu na punkt nr 9, na szczęście Wojtek i jeszcze kilka ekip akurat wyjeżdża i naprowadza nas na punkt. Punkt trochę dziwny, niby koło cmentarza, a ja nawet jednego grobu nie widziałem, tylko jakieś chaszcze.

Zjeżdżamy w dół, teraz czeka nas dłuższy przelot na punkt nr 5, jedziemy częściowo pod wiatr, na szczęście bez większych podjazdów i po kilkunastu minutach podbijamy 5. Teraz czeka nas przeprawa terenowa do punktu nr 6, początkowo chcemy tam podjechać od niebieskiego szlaku, ale ostatecznie postanawiamy nadłożyć kilka metrów i zaatakować od leśniczówki. Jest to dobra decyzja, ale niestety skręcamy jedną ścieżkę za wcześnie, w rezultacie kolejne metry pod górę, pokonujemy z buta ścieżką zawaloną połamanymi gałęziami. Mimo to punkt osiągamy w miarę bezproblemowo. Podbijamy punkt i zjeżdżamy w dół ścieżką biegnącą 100 metrów dalej niż tą którą wyszliśmy na punkt. Wracamy pod leśniczówkę i jedziemy na punkt nr 7 przy Zamku Książ Wielki, przy tym punkcie jest również bufet. Spotykamy kilka ekip w tym Wojtka, robimy krótką przerwę, mała przekąska i dopiero podbijamy punkt.

Idzie nam całkiem nieźle, osiągnęliśmy najdalej położony punkt, czas mamy niezły, czas na powrót. Jedziemy niebieskim szlakiem, mijamy już zaliczony punkt nr 5 i decydujemy się na skrót, skręcamy między domy i trafiamy na mega podjazd rozjeżdżoną przez ciągniki polną drogą. Podjazd pokonujemy oczywiście z buta, ale po chwili jedziemy sobie szczytem i po kilku minutach lądujemy na asfalcie. Jedziemy w kierunku punktu nr 2, oglądamy się do tyłu a za nami Wojtek, dzięki skrótowi udaje nam się go wyprzedzić. Jedzie kawałek razem, ale potem decydujemy się na inny wariant ataku na punkt nr 2. Wojtek jedzie na około, a my najkrótszą drogą. Trafiamy bez problemu, podbijamy punkt i mkniemy na ostatni punkt do kolekcji. Jesteśmy przed Wojtkiem.

Ostatni punkt opisany jako jar, wygląda na dość ciężki, zjeżdżamy z asfaltu i jedziemy polną drogą, idzie bez problemu. W pobliżu punktu spotykamy parę, która okazała się zwycięzcą naszej kategorii. Robimy najazd na punkt, ale coś nam nie gra ze ścieżkami. Wracamy się z drogi w którą już wjechaliśmy i wybieramy przejazd wąwozem bardziej na południe. Wąwozem jechać się nie da, przechodzimy więc kilkaset metrów i lądujemy na skrzyżowaniu ścieżek wśród pól. Gdzie ten jar, są jakieś na lewo i na prawo. Dojeżdża więcej ekip w tym Wojtek. Patrzymy pobieżnie na jar po lewej, ale nie widzimy lampionu, więc z kilkoma ekipami penetrujemy jar po prawej stronie. Wojtek znika nam z oczu. Szukamy dłuższy czas, już klniemy na złe oznaczenie punktu, w końcu dociera do nas wiadomość od Wojtka, to był ten jar po lewej, Wojtek ma już punkt i wraca na metę. Wracamy i znajdujemy, podbijamy i wściekli na siebie i na organizatorów ruszamy na metę z dużą niestety stratą:(

Robimy dość dobry skrót do asfaltu i po paru minutach mkniemy drogą powiatową do Miechowa. Niestety jest pod wiatr, Krzysiek opada z sił, mija nas jakaś para, postanawiam zaczepić się na za nimi, próbuję ich minąć na zjeździe ale nie dają się zgubić odbijam więc żeby nie prowadzić, dojeżdża do nas jeszcze jeden zawodnik. Jadę za dwoma rywalami chroniąc się przed wiatrem. Na światłach na drodze nr 7 rywale próbują mnie zgubić i przejeżdżają na czerwony, tracę kilka metrów ale gonię, na kole mam ciągle jakiegoś zawodnika. Pod górę wyprzedam tą dwójkę przede mną, ale nie udaje mi się zgubić tego zawodnika co jedzie za mną, razem dojeżdżamy na metę, ale obaj jesteśmy niestety bez pary, po chwili dojeżdża ta dwójka i idzie oddać kartę. Krzysiek przejeżdża po jakichś 3 minutach oddajemy swoje karty. Mamy komplet, ale pozostaje niedosyt, jakby nie punkt nr 1 to mogło być dużo lepiej.

Po pół godzinie następuję dekoracja, nie spodziewamy się specjalnych sukcesów, więc idziemy się przebrać do samochodu, a tu nagle zostajemy wywołani do dekoracji jako 5 para w kategorii męskiej. Dostajemy dyplomy i jakieś drobne nagrody. Wojtek z Pawłem, którzy wyprzedzili nas o 19 minut są na 2 miejscu, a wygrywa para z którą byliśmy na punkcie nr 1, oni pojechali prosto a my zaczęliśmy kombinować, oni chyba od razu znaleźli punkt a my straciliśmy tam 30 minut na szukanie:(

Zostajemy jeszcze na losowaniu nagród, Wojtek wygrywa koszulkę a ja z Krzyśkiem kupon na sesję dopasowania pozycji na rowerze, ponieważ Krzysiek wygrał to samo rok temu, tym razem nagrodę biorę ja. To już koniec imprezy, czas na powrót do domu.

Kilka słów na podsumowanie, zawody w Miechowi poszły na nam całkiem dobrze, ale mimo wszystko pozostaje niedosyt, szczególnie, że jak się później okazało w pobliżu ostatniego punktu byliśmy ze zwycięzcami. Odjeżdżałem z Miechowa z poczuciem, że punkt nr 1 był źle zaznaczony, ale po dłuższej analizie stwierdzam, że jednak wszystko było w porządku, co więcej na początku wjechaliśmy we właściwą ścieżkę i jakbyśmy nie wymyślili, że coś nie gra, to pewnie zdobylibyśmy punkt razem ze zwycięzcami, pewnie na dojeździe do mety by nas wyprzedzili, ale i tak byłoby pudło. Co więcej gdy dojechał Wojtek, to mogliśmy lepiej sprawdzić najbliższy jar, a nie szukać w tym drugim, to wtedy moglibyśmy walczyć z Wojtkiem na finiszu, a tak straciliśmy kupę czasu i kilka miejsc w klasyfikacji. Pewnie gdyby to była kwestia miejsca 10 a 12, to by nie było takiego rozczarowania, ale tym razem w grę wchodziło miejsce na podium. Pojechaliśmy w sumie niezłe zawody, ale do pełnej satysfakcji zabrało szybkiego zaliczenia punktu nr 1.

Do ujścia Raby

Niedziela, 13 października 2013 | dodano:13.10.2013 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, samotnie
  • DST: 61.94 km
  • Teren: 7.00 km
  • Czas: 02:44
  • VAVG 22.66 km/h
  • VMAX 59.34 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • Podjazdy: 297 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W niedziele nie miałem zbyt wiele czasu na rowerowanie, postanowiłem się wybrać więc na stosunkowo łatwą wycieczkę do Uścia Solnego w poszukiwaniu ujścia Raby do Wisły. Kiedyś dawno temu bo w 2009 roku przy okazji wycieczki do Szczurowej postanowiłem poszukać miejsca gdzie Raba wpada do Wisły, ale wtedy mimo walki z ciężkim terenem miejsca tego nie znalazłem. Tym razem miało być inaczej, przed wyjazdem zrobiłem analizę mapy i zdjęć google z których wywnioskowałem, że w miejsce styku obu rzek łatwiej będzie dojechać od strony Niedar a nie Uścia Solnego jak kiedyś próbowałem.

Z Łapczycy wyjechałem dopiero o godzinie 10:15, mimo później pory pogoda była kiepska, mgła i temperatura ledwie około 11 stopni. Do Bochni drogą nr 4, potem zjazd do rynku i kierunek na Proszówki. Do Uścia Solnego postanowiłem jechać lewym brzegiem rzeki. Na moście między Bochnią a Proszówkami zrobiłem pierwsze dziś zdjęcie Raby i drogą nr 965 ruszyłem do Milkuszowic. Po drodze w Gawłówku jeszcze szybkie zdjęcie pomnika radzieckiego lotnika i odbicie z drogi głównej w kierunku kościoła w Mikluszowicach. Dalej jazda przez Wyżycze gdzie wychodzę na biegnący równolegle do drogi wał Raby - jednak rzeki nie widać, i dalej przez Bieńkowice gdzie fotografuję zniszczony zabytkowy dworek. Jadę przez płaskie jak stół tereny, między polami, cisnę dość mocno i po mniej więcej godzinie od startu dojeżdżam do drogi 964. Do mostu na Rabie między Niedarami a Uściem Solnym mam dosłownie 300 metrów, robię fotkę Raby i decyduję się przejechać kawałek dobrze wyglądającą ścieżką po wale po stronie Uścia Solnego.

Jak wspomniałem na wstępie, kiedyś już próbowałem tą stroną dojechać do ujścia rzeki i nie udało mi się, ale i tak miałem wstąpić do Uścia Solnego, więc stwierdziłem, że spróbować nie zaszkodzi. Jednak w pewnym momencie wał wyraźnie oddala się od rzeki, a w kierunku rzeki brak jakiś dobrych ścieżek, postanawiam więc zjechać z wału i za 3 minuty jestem już na odremontowanym rynku Uściu Solnym. Robię parę fotek, ale na odpoczynek nie ma czasu, ponownie przekraczam więc rzekę i po drugiej stronie mostu w Niedarach jadę żwirową drogą równoległą do wału. Na zdjęciach google widziałem, że tą drogą można dojechać w pobliże ujścia Raby. Droga jest dobrze utwardzona, mały kamyczkami, ale rowerem na cienkich oponach jedzie się po niej nie najlepiej, na szczęście jednak we właściwym kierunku. Po kilku minutach jazdy widzę jak z lewej strony do wału Raby dochodzi wał Wisły, droga przejeżdża przez wał i prowadzi mnie dość dobrą ścieżką między łąkami. Po chwili dojeżdżam do Raby i drogą wzdłuż rzeki do cypla na zbiegu Raby i Wisły. Zostawiam rower i na nogach schodzę wąską ścieżką do lustra wody.

Miejsce ma swój specyficzny klimat, po drugiej stronie Wisły widzę jakiegoś wędkarza, wchodzę na wąski, usypany z kamieni cypelek w miejsce styku obu rzek, mała sesja fotograficzna i powrót do roweru. Po przeciwnej stronie Wisły widać jak na dłoni wzniesienia przy drodze DK79, to z jednego z nich w Jaksicach jest piękna panorama miejsca w którym się znajduję, jednak na dziś do dla mnie za daleko, w linii prostej nie więcej niż kilometr, ale żeby tam się dostać musiałbym przejechać Wisłę mostem albo w Nowym Brzesku, albo w Szczurowej - czyli do przejechania dobre 25 km. Wracam do Niedar, robię jeszcze szybką fotkę mocno zniszczonego cmentarza wojennego nr 320 w Niedarach, ponownie przekraczam rzekę wjeżdżam do Uścia Solnego i tym razem drugim brzegiem Raby kieruję się na Bochnię.

Jadę przez Cerekiew gdzie robię kilka fotek kościoła - widziałem ten kościół godzinę wcześniej z Wyżycz też było do niego tak blisko, a jednak tak daleko. Dalej jadę przez Bogucice i Majkowice gdzie robię kilku minutowy postój pod sklepem. Podczas mojego postoju mniej więcej o 12:15 w końcu wychodzi słońce i robi się bardzo ciepło, tak ciepło że w podkoszulku termoaktywnym i kurtce zaczyna mi być gorąco. Mijam kolejne miejscowości - Gawłów, Słomkę, Krzyżanowice i wzdłuż Raby dojeżdżam do Bochni. Jeszcze tylko przejazd koło cmentarza komunalnego podjazd do Osiedla Niepodległości, Górny Gościniec i jestem w domu w Łapczycy.

Wycieczka bardzo udana, cel osiągnięty, trasa przejechana szybko i sprawnie, gdyby nie ograniczony czas na dzisiejszy wyjazd mogłem jak nic zrobić dziś 100 km. Zbliżam się do 4,5 km w sezonie jednak 5 tys. chyba osiągnąć się nie uda, dni są coraz krótsze, a w weekendy nie zawsze mam czas jeździć.

Na opisaną wycieczkę pojechałem w niedzielę, natomiast w sobotę wieczorem nabyłem za niewielkie pieniądze rower stacjonarny, który ma mi pomóc utrzymać formę w zimie. Na allegro wypatrzyłem używany ergometr firmy Stamm, rower magnetyczny automatyczną regulacją oporu i programami tematycznymi. Co prawda jakieś 3 lata temu kupiłem trenażer, w pierwszym roku jeszcze trochę na nim jeździłem, ale potem zapał wyraźnie mi opadł. Jednak na żeby pojeździć na trenażerze musiałem schodzić do piwnicy, więc zwyczajnie mi się nie chciało, natomiast stacjonarka ma stać w pokoju i jak będę się o nią codziennie potykać to może częściej na nią wsiądę:)

Reaktywuję więc mój drogi profil poświęcony jeździe w domu - jasont.bikestats.pl



Galeria wycieczki

VI etap Tour de Pologne - Bukowina Tatrzańska

Piątek, 2 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
  • DST: 66.82 km
  • Teren: 2.00 km
  • Czas: 03:37
  • VAVG 18.48 km/h
  • VMAX 58.26 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 1258 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Tour de Pologne Amatorów, podjazdy pod Ząb i Gliczarów Górny oraz na metę do Bukowiny, w końcu wyścig zawodowców - to wszystko miałem podczas piątkowej wycieczki po Podhalu.

Tour de Pologne amatorów startował z Bukowiny o godzinie 9:45, chciałem objechać pętle przed wyścigiem, więc z domu wyjechałem już o 6:10. Mnie więcej o 7:40 byłem już pod Termami Podhalańskimi w Szaflarach, przygotowałem rower i tuż przed 8:00 ruszyłem na trasę. Pętla TdPA zaczynała się w Bukowinie, ale start ostry wyznaczony był dopiero w Poroninie przy Zakopiance, ja z Szaflar miałem do pokonania podobny dystans co kolarze amatorzy z Bukowiny z tym, że oni jechali w dół, a ja musiałem się lekko wspiąć. Kilka minut po 8 przekroczyłem Zakopiankę i w drogę.

Na początek łatwiejszy z podjazdów pod Ząb (co wcale nie znaczy, że łatwy). Początkowo jeszcze w miarę łatwo, spokojnie i dość szybko jechałem sobie przez Suche, ale za wyciągiem narciarskim zaczyna się robić bardziej stromo, zrzucam przerzutki i kręcę dalej, prędkość w granicach 9-11 km/h. Do znaku Ząb podjazd trzyma mniej więcej stałe nachylenie, dopiero pod sam koniec robi się jeszcze bardziej stromo. Premia górska miała być umiejscowiona na skrzyżowaniu z drogą z Gubałówki na Sierockie, ale jak jechałem to jeszcze jej tam nie było. Zasadniczy podjazd od Zakopianki na premię to mniej więcej 4,2 km, średnie nachylenie 5,9%; różnica wysokości 246 metrów, jednak to nie koniec podjazdu na trasie, po skręcie w prawo na Sierockie ciągle jest pod górę. Potem chwila zjazdu i znów pod górę na wysokość ponad 1000 metrów npm na Rolów Wierch (Sierockie). Dalej skręt na Leszczyny i wąski techniczny zjazd aż do Białego Dunajca. Na zjeździe wyprzedzili mnie dwaj kolarze, chyba trenowali przed etapem - jeden w koszulce Reprezentacji Polski. Na zjeździe piękne widoki, ale trzeba uważać na drogę, są bardzo ostre zakręty i momentami kiepska nawierzchnia.

Po zjeździe kilkaset metrów po płaskim, skręt w prawo i rozpoczynamy podjazd pod Gliczarów Górny - tą górkę jechałem już w tamtym roku i mam ją opisaną w bazie podjazdów. Początek mocno pod górę, potem droga przez Gliczarów Dolny w miarę lajtowa i nagle dwie bardzo strome ścianki z nachyleniem powyżej 20%. W tamtym roku zrobiłem je w siodle, ale prędkość momentami spadła mi do 4 km/h. Teraz mam twardszą kasetę i musiałem jechać w stójce, było ciężko ale prędkość nie spadła poniżej 6 km/h. Na podjeździe byli już kibice, nawet pytali czy mnie pchnąć, ale podziękowałem. Po drugiej ściance ulga, choć dalej jest ostro pod górę, ale po wcześniejszym wysiłku to już pikuś. Do premii jeszcze kawałek - zlokalizowana była dopiero w kulminacji drogi pod bacówką w Gliczarowie Górnym. Dwie szybkie fotki i jadę dalej - premii jeszcze nie ma niestety. Dwa kolejne siodła (zjazd-podjazd), skręt w lewoi kolejny szybki zjazd. Znowu piękne widoczki, ale i trudna technicznie trasa. W pewnym momencie muszę się zatrzymać bo rozstawiający dmuchaną bramę pracownicy wyścigu całkiem zablokowali drogę, po chwili kontynuuję zjazd do drogi nr 49, kawałek szosą i na rondzie skręt w prawo w zablokowaną już przez policję drogę na Bukowinę. Z oglądanych w telewizji poprzednich edycji TdP wiedziałem, że droga do Bukowiny prowadzi pod górę, ale tego co nastąpiło to się nie spodziewałem.

Zaraz za rondem zaczyna się regularny podjazd o stromiźnie porównywalnej do tej na Zębie, a brama informuje mnie, że do mety jeszcze 4 km. Do samego kościoła w Bukowinie jest przekichane, podjazd trzyma ostro cały czas, za kościołem już trochę lepiej, choć względne wypłaszczenie jest dopiero na mecie przy rondzie w Bukowinie. W sumie ten finałowy podjazd od ronda do ronda to 4 km ze średnim nachyleniem 5%.

Po przejechaniu linii mety stwierdziłem, że pokonałem trasę od startu ostrego w Poroninie do mety w czasie 1 godz. 51 minut - czyli nawet doliczając ten odcinek z Bukowiny dałbym radę przejechać pętle w limicie czasu. Ustawiłem się w pobliżu mety w oczekiwaniu za zawodników jadących w TdPA i jak się okazało nie musiałem długo czekać już około 11 pierwsi zawodnicy byli na mecie - czas zwycięzcy to 57 minut średnia 40 km/h. Po 1 godz. i 7 minutach przyjechał Czesław Lang, Szurkowski na pokonanie trasy potrzebował 1:20. Większość zawodników, których widziałem jechała na szosówkach, czasem zdarzył się ktoś na rowerze podobnym do mojego, lub góralu na cienkich gumach, widziałem nawet jednego gościa na góralu z oponami górskimi, ale to były wyjątki, może pod koniec stawki było takich rowerów więcej, ale nie czekałem do końca.

Poszedłem natomiast pod BUKOVINA Terma Hotel Spa zobaczyć podpisywanie listy startowej przez zawodowców. Upolowałem m.in. Phinneya, Hushovda, Przemka Niemca, lidera Iona Izagirre Insausti i kilku innych zawodników. Nie czekałem jednak za długo, ale zdecydowałem się ruszyć na punkt obserwacyjny na Gliczarowie, tym razem od strony Bukowiny. Tu podjazd dużo łatwiejszy i szybko dotarłem na miejsce.

Na Gliczarowie w najbardziej stromym miejscu - dzikie tłumy, więc po pierwszej pętli zacząłem przemieszczać się wyżej. Po czwartej (przedostatniej pętli) pojechałem na metę, gdzie jeszcze zdążyłem zobaczyć zawodników na przedostatnim okrążeniu. Potem ulokowałem w możliwie najlepszym miejscu i oczekiwałem na finisz. Etap wygrał Atapuma, który na ostatniej prostej ograł nowego lidera Riblona, Majka przyjechał 5, ale spadł na 3 miejsce w generalce. Etap rozbił bardzo mocno peleton, nie było więc sensu czekać na wszystkich, a ponieważ dekoracja mogła się odbyć dopiero po przyjeździe Huzarskiego i Marczyńskiego, który byli daleko to postanowiłem wracać do Szaflar.

Miałem jechać w dół przez Stasikówkę, ale kibice całkiem zablokowali przejście i nie było szans się przebić, już miałem jechać znowu pod górę do Gliczarowa, gdy wypatrzyłem jakąś boczną drogę w lewo. Po chwili niestety szosa się skończyła, ale jakąś szutrówką a potem przez łąkę przebiłem się do interesującej mnie drogi. W dół pędziłem bardzo szybko, prędkość 40-45 km/h, wyprzedziłem jakiegoś gościa na góralu, uczepił mi się na kole i tak go doholowałem do Poronina, gdzie skręciłem na Biały Dunajec. Kawałek Zakopianką i potem już boczną drogą do Szaflar.

Wycieczka bardzo udana, zrobiłem fajną trasę i przy pięknej pogodzie obejrzałem wyścig amatorów i zawodowców:)

Galeria i mapa wycieczki

Wyprawa do Wiednia - dzień 5

Niedziela, 28 lipca 2013 | dodano:28.07.2013 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 79.73 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 04:01
  • VAVG 19.85 km/h
  • VMAX 35.81 km/h
  • Temp.: 35.0 °C
  • Podjazdy: 271 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Mając już doświadczenie z dni poprzednich wyjeżdżamy o 6:30, żeby zdążyć przed największym skwarem. Z hostelu przez starówkę dojeżdżamy pod zamek i wbijamy się na ścieżkę rowerową po jakiś 2 km przejeżdżamy przez most most i przekraczamy Dunaj. Za rzeką znaki szlaku są już widoczne, podążamy w kierunku Austrii, mijamy ciekawy bunkier i po chwili jesteśmy już na granicy. Jest ładny zabytkowy słup graniczny i przy którym robimy fotki i mkniemy dalej ścieżką rowerową Donauweg już przez ojczyznę Mozarta.

W pewnym momencie na chwilę opuszczamy ścieżkę i przejeżdżamy przez bardzo ładne miasteczko Hainburg nad Dunajem, jest zamek na wzgórzu mury miejskie i bramy z obu stron miasteczka. W przydrożnej restauracji uzupełniamy płyny w bidonach, znowu przekraczamy Dunaj i teraz już sztywno jedziemy po szlaku. Sama droga Donauweg, nie jest moim zdaniem specjalnie ciekawa, jedzie się po wale, po obu stronach drzewa, Dunaju raczej nie widać. Jakoś nawierzchni szutrowo-asfaltowa, od czasu do czasu są przystanki na których stoją tablice informujące o ciekawych miejscach w pobliżu. Zwykle przy takich przystankach możliwy jest też zjazd ze szlaku do pobliskich miejscowości.

W pewnym momencie, już dość blisko Wiednia, gubimy szlak, a w zasadzie ja go gubię. Zatrzymaliśmy się do jakąś karczmą, poczekałem na jadących z tyłu i zapytałem ich czy chcą kupić jakieś napoje - bo sklepy w Austrii w niedziele są nieczynne i tylko w takich miejscach da się coś kupić - nie chcieli, więc jadę dalej prosto po wale o coś zaczyna mi nie pasować. Ścieżka staję się jakby bardziej zarośnięta, dojeżdżamy do pewnego momentu i stwierdzamy, że zjechaliśmy ze szlaku, chyba przy tej karczmie było jakieś odbicie. Widzę na moim GPS możliwość powrotu na szlak, ale znaki przy ścieżce na której jesteśmy pokazują kierunek przeciwny, robimy błąd i jedziemy za znakami. Wjeżdżamy w las, jedziemy szeroką drogą, ale chyba w niewłaściwym kierunku, w końcu zatrzymujemy jakiś miejscowych rowerzystów, którzy informują nas, że jednak musimy wrócić na szlak wzdłuż Dunaju. Miła Pani nawet podprowadza nas na właściwą ścieżkę, wracamy na szlak, ale dokładamy kilka kilometrów.

Szlakiem dojeżdżamy do Wiednia, ale co centrum i naszego hostelu jeszcze daleko. Musimy przejechać w zasadzie przez całe miasto. Posiłkując się na zmianę moim i Wojtka GPSem jakoś dajemy radę i około 12:05 jesteśmy pod hostelem i całe szczęście bo jest już bardzo gorąco.

Wychodzimy na chwilę koło 15, żeby coś zjeść, udaję się McDonaldzie, który jako jeden z nielicznych lokali jest czynny w niedzielę o tej porze. Zwiedzanie starówki odkładamy na wieczór, wychodzimy o 19:00, robimy ciekawy spacer, fotografujemy zabytki i koło 21 wracamy do hostelu. Tym razem mamy nocleg wysokiej klasy, pokoje 3 osobowe z łazienką, w miarę zacienione więc nie nagrzały się tak bardzo i w nocy da się spać.

Cel wycieczki w zasadzie osiągnięty, po 5 dniach jazdy i przejechaniu prawie 510 km (Łapczyca - Wiedeń), jesteśmy w Wiedniu, choć jak się dowiaduję na drugi dzień, właściwy cel wyprawy osiągniemy dopiero jutro.


Etap: Bratyslava - Wien

Cała trasa: Łapczyca - Wien 509,97 km, czas 23:22:32

Galeria i mapa etapu

Jura 2013 - dzień 4

Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 72.50 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:04
  • VAVG 23.64 km/h
  • VMAX 57.15 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 294 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Ostatni etap wyprawy miał prowadzić przez Ojcowski Park Narodowy, Doliną Prądnika, Kraków, Zakrzów, Gruszki do Chełmu gdzie wyprawa miała się skończyć w godzinach popołudniowych. Ja wpadłem na pomysł, że jak z samego rana ruszę sam to na obiad zajadę do domu. Początkowo miałem jechać na Iwanowice i potem podobną drogą jak jechaliśmy pierwszego dnia wyprawy, ale potem po analizie mapy zadecydowałem, że pojadę przez Skałę do Krakowa drogą główną.

Wstałem o 6 rano i o 6:55 przy dość pochmurnym niebie ruszyłem na trasę. Do Skały miałem jeszcze parę niewielki hopek, ale po przejechaniu 7 km po mniej więcej 20 minutach byłem już Skale. Zrobiłem kilka fotek na rynku i postanowiłem odwiedzić jeszcze cmentarz w poszukiwaniu kwater pierwszowojennych. Przed cmentarzem stoi ciekawy pomnik poświęcony poległym w I i II wojnie światowej i tablica szlaku I wojny światowej z której dowiedziałem się, że na cmentarzu znajdują się dwie kwatery. Samym kwater szukałem jednak dość długo i dopiero skorzystanie z internetu pomogło mi odnaleźć niewielkie pomniki wciśnięte między groby cywilne. Około 7:40 ruszyłem dalej na Kraków. Od Skały większość trasy prowadzi w dół miejscami nawet dość ostro, tempo jazdy było więc bardzo wysokie. Po przejechaniu 24 km z Milonek dojechałem do tablicy Kraków, dalej przejechałem pod Dworek Białoprądnicki, następnie ulicą Prądnicką na Nowy Kleparz, ulicą Długą i Filipa na Plac Jana Matejki. Zrobiłem fotkę pomnika na placu, Barbakanu i następnie przez Bramę Floriańską wjechałem na krakowski rynek była 8:40 (30 km, średnia ponad 25 km/h). Zjadłem precelka, zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem do Niepołomic.

Przejechałem Starowiślną potem na Plac Bohaterów Getta i bocznymi uliczkami dojechałem do Klimeckiego, tam wjechałem na ścieżkę rowerową, którą popędziłem na Rybitwy. Na tej drodze zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie, jechałem też pod wiatr, więc tempo trochę spadło. Dojechałem do końca ścieżki i skręciłem w prawo na ulicę Lutnia, którą wyjechałem z Krakowa. Dalej jazda przez Brzegi, Grabie następnie Podgrabie i mniej więcej około 9:50 po przejechaniu 55 km byłem już domu moich rodziców w Niepołomicach. Tu zrobiłem mniej więcej 25 minutowy postój. Wypogodziło się na całego, zaczęło się robić gorąco, więc postanowiłem nie czekać dłużej tylko ruszyć do domu. Jechałem ścieżką rowerową wzdłuż drogi 75, następnie przez Szarów i Targowisko. Około 10:55 wspiąłem się pod kościół w Chełmie i ruszyłem dalej, punktualnie o 11:06 zaparkowałem rower pod domem, kończąc tym samym 4 dniową wyprawę.

W sumie pokonałem 374 km w czasie niecałych 18 godzin i 53 minut, więc średnia na całej trasie wyniosła 19,8 km/h. Ostatnie dnia zasuwałem naprawdę szybko 72 km z Milonek do Łapczycy pokonałem ze średnią 23,5 km/h z tym, że na odcinku do Krakowa sprzyjała mi grawitacja:). Suma podjazdów na całej trasie wyniosła 2873 m, zdecydowanie najtrudniejszy był trzeci dzień, kiedy to pokonaliśmy najdłuższą trasę, z największą suma przewyższeń i to jeszcze na długich odcinka w deszczu. Całą wyprawę uważam na bardzo udaną, nogi mnie trochę bolały, ale tak naprawdę z dnia na dzień byłem coraz mocniejszy. Mimo iż Jurę pokonywałem już po raz trzeci odkryłem jeszcze wiele ciekawych miejsc, niektóre mogłem obejrzeć ponownie odnowione. Podsumowując bardzo ciekawa wyprawa zorganizowana przy niewielkich kosztach:)

Odcinek Milonki - Łapczyca: 72,50 km; czas: 3:04:32; max: 57,15 km/h; średnia 23,57 km/h

Po czterech dniach jazdy: 374,26 km/h; czas: 18:53:50

Galeria wycieczki

Do Niepołomic przez Hucisko

Niedziela, 30 czerwca 2013 | dodano:30.06.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 64.61 km
  • Teren: 3.00 km
  • Czas: 03:10
  • VAVG 20.40 km/h
  • VMAX 56.03 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 699 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Miałem jechać do Niepołomic spotkać się z gościem od wylewek, ale ponieważ facet przełożył spotkanie na później postanowiłem, że do Niepołomic pojadę przez Hucisko i przy okazji zobaczę Grobowiec Lipowskich i krzesło Kantora. W rezultacie do Niepołomic zamiast 17-18 km przejechałem 47:)

W zasadzie plan na dziś był trochę inny, najpierw miałem jechać do Niepołomic i załatwić sprawę wylewek, a potem wrócić do Łapczycy pętlą przez Biskupice, Hucisko, Niegowić. Jednak tuż przed moim wyjazdem zadzwonił facet od wylewek, że może być dopiero o 11:30, więc postanowiłem odwrócić trasę wycieczki. Z Łapczycy pojechałem do Gierczyc, potem do Książnic i boczną drogą do Niegowici, dalej na Liplas i nieznaną sobie drogą skierowałem się na Bilczyce. Do tego miejsca jechałem głównie po płaskim, ale za pod wiatr, czułem zmęczenie dniem wczorajszym i nie jechało mi się najlepiej. W Bilczyca pojawiły się podjazdy, najpierw wąską drogą między domami podjechałem do drogi Gdów - Wieliczka, przeciąłem ją i kontynuowałem podjazd w kierunku Sławkowic. W pewnym momencie odbiłem na wąską drogę, ciągle pod górę, do Huciska, osiągnąłem pułap 305 m npm i zacząłem zjeżdżać by w Hucisku przy drodze Kunice - Dobranowice być znowu na 250 m npm.

Moim celem było zobaczenie Grobowca Lipowskich i krzesła Kantora. Wiele razy widziałem drogowskaz na krzesło Kantora, ale jakoś nigdy nie było okazji jechać do Huciska i tym razem postanowiłem to zmienić. Zdecydowałem się na jazdę drogą asfaltową za drogowskazami na krzesło Kantora, była też prowadząca prosto pod górę niepewna droga, ale ponieważ nie chciałem się wracać do grobowca Lipowskich, to pierwsza alternatywa była lepsza. Od razu było mocno pod górę, podjazd ciężki - 93 metry pod górę, na dystansie 1,4 km, a z początku było na pewno powyżej 10%. W miejscu kulminacji szosy, w pięknym lesie odbiłem w lewo do lasu i po chwili byłem pod grobowcem Lipowskich (uwaga - nie widoczny z drogi). Grobowiec został zbudowany w formie kopca - kurhanu z krzyżem na szczycie przez Zofię Lipowską na początku XX wieku. W grobowcu spoczywają Lipowscy zmarli nawet już w XXI wieku, więc jest to ciągle czynny cmentarz. Lipowscy byli właścicielami znajdującego się niedaleko dworku i właśnie w tym zacisznym leśnym miejscu postanowili zbudować rodzinny grobowiec.

Wróciłem na drogę, przejechałem jeszcze kawałek i skręciłem w prawo w drogę szutrową za wskazaniem drogowskazu na krzesło Kantora. W latach 1989 - 1990 Kantor zbudował sobie willę letnią w stylu zakopiańskim, a koło niej postawił 14 metrową rzeźbę krzesła. Droga szutrowa, która jechałem prowadzi dość mocno w dół, zjeżdżałem więc sobie ostrożnie i przegapiłem krzesło, zorientowałem się dopiero gdy dojechałem do dworku Lipowskich. Dworku nie da się zwiedzać, jest nawet tablica zakazują wstępu, a z daleka widok zasłaniają niestety drzewa. Obróciłem więc rower i ruszyłem pod górę w poszukiwaniu krzesła. Rzeźba stoi w ogrodzie, jest szczelnie zasłonięta drzewami i krzewami rosnącymi przy ogrodzeniu, więc niestety za wiele nie zobaczyłem, zrobiłem jednak fotkę i popędziłem w dół do drogi na Dobranowice i po chwili wylądowałem na tym samym skrzyżowaniu na którym byłem po zjeździe od strony Bilczyc kilkadziesiąt minut wcześniej.

Skierowałem się na Dobranowice i Sułów, w zasadzie od razu miałem pod górę, początkowo delikatnie, ale i tak do skrzyżowania z drogą Dobranowice - Biskupice wjechałem pod górę dobre 50 metrów. Potem zaczyna się już ostro pod górę, podjazd do Sułowa już kiedyś jechałem, ale wtedy zjechałem wcześniej z Dobranowic, tym razem męczyłem się pod górę już z Huciska, więc byłem bardziej zmęczony. Podjazd jest naprawdę ciężki, zdobyć trzeba 100 metrów w pionie na dystansie mniej więcej 1 kilometra. Na skrzyżowaniu z drogą na Chorągwice podjazd ostatecznie się kończy, ale odpuszcza już znacznie wcześniej, skręcając w kierunku Chorągwicy możemy jeszcze podjechać na 406 m npm na punkt widokowy Bukowiec, dziś nie było rewelacyjnego widoku, ale zwykle widać stąd góry i jezioro Dobczyckie. Dalej zjazd do Biskupic, zaczęło robić się zimno, niebo wyraźnie się zachmurzyło, musiałem więc ubrać bluzę i ruszyłem w dół w kierunku Bodzanowa. Dalej pod górę do Słomirogu, zjazd i przejazd przez Staniątki. Na kilometr przed celem mojej wycieczki zaczęło padać, więc na koniec jeszcze trochę zmokłem. Mniej więcej o 11:00 po przejechaniu 47 km byłem na miejscu.

Załatwiłem sprawę wylewek, odpocząłem i przed 13, ruszyłem w drogę powrotną, w między czasie przeszła burza, więc było dość mokro. Do Kłaja pojechałem drogą 75, niestety mimo iż ruch nie był jakiś mega duży, jazda nie była specjalnie przyjemna. Na poboczu dużo wody, a szybko pędzące samochody zmuszały mnie do jazdy blisko krawędzi jezdni. W Kłaju odbiłem do centrum, potem na Targowisko, koło Raby, drogą nr 4 i do Chełmu, gdzie trwały przygotowania do drugiego dnia wianków. Potem jeszcze kilka hopek i byłem w domu.

Wycieczka w sumie udana, choć przyjechałem mocno zmęczony, bolały mnie mięśnie, pod górki brakowało trochę pary. Już w czwartek jadę na 4-dniową wyprawę do Częstochowy i z powrotem, z sakwami po górkach może być problem, ale myślę że jakoś dam radę. Po powrocie pogoda zepsuła się już całkowicie, oglądałem więc 2 etap Tour de France - Michał Kwiatkowski finiszował na 3 miejscu i zdobył białą koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej.

Galeria wycieczki

Nowe Brzesko i Hebdów na szosówce

Czwartek, 9 maja 2013 | dodano:09.05.2013 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 60.19 km
  • Teren: 1.00 km
  • Czas: 02:15
  • VAVG 26.75 km/h
  • VMAX 38.70 km/h
  • Temp.: 24.0 °C
  • Podjazdy: 150 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Szybki wieczorny wyjazd do Nowego Brzeska i Hebdowa, powrót przez Drwinię i Mikluszowice. Na sobotę zaplanowałem z żoną wyjazd rowerowy na Rajd Kraków-Trzebinia, niestety prognozy na weekend znowu są kiepskie, więc postanowiłem wykorzystać ładną pogodę póki się da. Tuż przed 17 wsiadłem na szosówkę i ruszyłem do Nowego Brzeska.

To właśnie Nowe Brzesko było celem jednej z moich pierwszych poważnych wycieczek rowerowych w wieku 14 lat, potem byłem tam oczywiście kilka razy, zwykle przejazdem i tym razem postanowiłem, że to będzie cel mojej wycieczki. Z Niepołomic pojechałem do Puszczy i Drogą Królewską dojechałem do Zabierzowa, potem skierowałem się na Wolę Zabierzowską i Chobot przez które dojechałem do Ispiny. Zauważyłem, że zmieniono oznaczenie na drogach, dawniej po opuszczeniu Chobotu jechało się przez las i dopiero za lasem był znak Ispina, teraz znak jest w miejscu gdzie kończy się Chobot, więc las jest już w Ispinie. Po przejechaniu 19 kilometrów dojechałem do mostu na Wiśle, akurat było zielone światło, więc pełnym gazem popędziłem przez most (jest jedno pasmowy), niestety światła nie są wyliczone dla rowerzystów, do końca mostu brakowało mi jeszcze ze 100 metrów gdy ruszyły samochody z drugiej strony, na szczęście jakiś miły pan mnie przepuścił:). Przed Starym Rynkiem w Nowym Brzesku podjazd na którego szczycie zatrzymałem się po raz pierwszy dzisiejszego dnia, kilka fotek i już wolny dojazd nową spacerową alejką na nowy rynek.

W zasadzie z tego miejsca miałem już wracać, plan był taki, że pojadę do domu przez Drwinię, Mikluszowice i całą Puszczę, ale ponieważ do celu dojechałem bardzo szybko (45 min, średnia 28,3) i była dopiero godzina 17:35 to postanowiłem, że pojadę jeszcze do klasztoru w Hebdowie. Muszę przyznać, że wydawało mi się, że jest tam bliżej, na dodatek pojechałem jeszcze dłuższą drogą, pod górę i to główną szosą, niestety bardzo ruchliwą. Potem miałem zjazd po bruku, na którym pod koniec zszedłem z roweru, bo tak mnie wytrzepało, za brukiem jeszcze dobry kilometr jazdy pod klasztor.

W klasztorze od mojej ostatniej wizyty w 2010 r sporo się zmieniło, powstał jakiś hotel i restauracja, samo otoczenia klasztoru też wyraźnie zostało uporządkowane, jest dużo ładniej. Porobiłem kilka fotek i ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem znalazłem inną chyba trochę krótszą drogę i na główną szosę na Sandomierz wyjechałem tuż przed miastem na wysokości stacji benzynowej. Niestety te kilkaset metrów do rynku okazało się dla mnie mało przyjemne. Jak jechałem do Hebdowa to strażacy lali drogę (chyba zmywali naniesioną ziemię) i jak wracałem to trafiłem na mega kałużę, 100 metrów po kałuży i wyglądałem (rower też) jak po przeprawie w czasie deszczu. Zrobiłem więc jeszcze jedną przerwę na rynku, trochę wyczyściłem rower, zrobiłem też małe zakupy i po krótkiej przerwie ruszyłem do domu.

Niestety słońce schowało się gdzieś za chmura mi zrobiło się wyraźnie chłodniej, początkowo miałem więc jechać do domu tą samą drogą co przyjechałem (jakieś 21,5 km - w tym momencie miałem na liczniku jakieś 27 km) ale stwierdziłem, że raz się żyję:) i wróciłem do pierwotnego planu czyli do drogi przez Mikluszowice, której długość oceniałem na jakieś 30 km. Początkowy odcinek przez Ispinę w stronę Grobli to bardzo kiepski asfalt potem skręt przez las na Drwinię i już trochę szybsza jazda, dojazd do Drwini, przejazd przez Dziewin (znów zaczęło pojawiać się słońce) i dojazd do Mikluszowic. Ten prawie 13 km odcinek dał mi mocno w kość, co prawda mocno nie wiało, ale na tym odcinku niestety musiałem się z tym niewielkim wiatrem zmagać. Do tego doszło zmęczenie i na prostej w Dziewinie ledwo utrzymywałem prędkość około 26-27 km/h. Gdy wjeżdżałem na Żubrostradę w Mikluszowicach miałem na liczniku 40 km a tu do domu jeszcze 20. Na szczęście przez Puszczę jechało mi się znacznie lepiej, zmieniłem kierunek jazdy i chyba nawet miałem z wiatrem, do tego w kierunku Zabierzowa jest chyba lekko z górki (zwykle jeżdżę w przeciwnym kierunku) i znowu udało mi się rozkręcić rower w pobliże 30 km/h. Przeciąłem Żubrostradę i wjechałem na Drogę Królewską, którą dojechałem do Sitowca, gdzie postanowiłem na chwilę się zatrzymywać w nowo utworzonym miejscu wypoczynkowym. Miejsce to powstało w tym roku, właścicielem jest Nadleśnictwo Niepołomice, kilka tygodni temu była wielka uroczystość, na której był prezydent Komorowski, który w centrum placu zasadził Dąb Prezydencki:). Porobiłem kilka fotek i ruszyłem na ostatnie 5 km dzielące mnie od domu. Na ulicy Bocheńskiej w Niepołomicach miałem na liczniku 58,5 km, postanowiłem więc jeszcze przejechać przez rynek, żeby dobić do 60 km.

Dokładnie o godzinie 19:34 stanąłem znowu pod domem moich rodziców. W czasie mniej więcej 2 godz. i 40 minut (razem z postojami) pokonałem 60 km ze średnią 26,7 km/h. Początkowy odcinek do Zabierzowa Bocheńskiego jechałem dość wolno (26-28 km/h), potem do Nowego Brzeska mocno przyspieszyłem i podniosłem średnią do 28,3 km/h. Średnia bardzo mi spadła na 5 km do Hebdowa i powrotem na rynek w Nowym Brzesku - po przejechaniu 27 km miałem średnią 25,5 km/h. Odcinek do Mikluszowic, też nie specjalnie szybko, za to odcinek 20 km przez Puszczę znowu dość mocno, ale już nie dałem rady zbyt dużo średniej podciągnąć, szczególnie że przez miasto znowu zwolniłem. 21 km z Niepołomic do Nowego Brzeska pokonałem bez postoju, potem odcinek z Nowego Brzeska do Sitowca jakieś 28 km również bez zatrzymania. Myślę, że muszę w końcu porwać się na 100 km na szosówce, powinienem pokonać taki dystans ze średnią 25 km/h czyli w jakieś 4 godz. jazdy. Co prawda podczas jazdy trochę bolały mnie mięśnie nóg, ale jeszcze trochę ćwiczeń i powinienem sobie poradzić z setką.

Wycieczkę oceniam jako bardzo udaną, po pracy udało mi się zaliczyć aż 60 km i do tego jeszcze trochę zwiedziłem:) Pogoda ładna, ciepło, słonecznie, bez większego wiatru, nic tylko jeździć:)

Galeria wycieczki


Kurs instruktora turystyki rowerowej

Niedziela, 14 kwietnia 2013 | dodano:14.04.2013 Kategoria 61-80 km, Po płaskim
  • DST: 67.69 km
  • Teren: 3.00 km
  • Czas: 04:07
  • VAVG 16.44 km/h
  • VMAX 33.97 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • Podjazdy: 188 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wycieczka egzaminacyjna na kursie instruktora turystyki rowerowej, na wyjazd składała się wspomniana wycieczka na kursie + dojazd do Nowej Huty i powrót do Niepołomic.

Wycieczka grupowa w ramach kursu: 29,95 km; czas: 2:29:10; średnia: 12,1 km/h

Dojazd: 37,74 km; czas: 1:38:44; średnia: 22,74 km/h

Sama wycieczka na kursie miała być krótka - około 21 km, postanowiłem więc że pojadę z Niepołomic do Nowej Huty rowerem. Z domu rodziców ruszyłem około 8:50, było zimno (około 4-5 stopni) i pochmurno, więc na starcie musiałem się ciepło ubrać. Jechałem przez Podgrabie, później przez Grabie i Brzegi, na otwartych obszarach, których na tej trasie nie brakuje, wpadałem na dość silny wiatr, a że dodatkowo jechałem góralem, to moje tempo było niższe niż zakładałem. W pewnym momencie zacząłem się nawet martwić czy zdarzę na miejsce zbiórki na 9:45. Na szczęście zdążyłem, byłem pod szkołą muzyczną mniej więcej o 9:42 po przejechaniu 19 km w czasie 52 minut.

Kurs w którym brałem udział był dwudniowy, w sobotę przez 6 godzin słuchaliśmy wykładów i robiliśmy ćwiczenia w planowaniu wycieczek wielodniowych, natomiast w niedziele miała się odbyć wycieczka egzaminacyjna, każdy uczestnik kursu miał prowadzić grupę na pewnym odcinku trasy i opowiedzieć o jednym ze zwiedzanych obiektów.

Na trasę wycieczki miejskiej po Nowej Hucie opracowanej dzień wcześniej przez jedną z grup, wyruszyliśmy mniej więcej około 10:00. Pierwszy odcinek trasy miał prowadzić pod kościół św. Bartłomieja w Mogile a potem pod pobliskie Opactwo Cystersów, ale pani prowadzącą tak się rozpędziła, że wylądowaliśmy od razu pod opactwem. Wysłuchaliśmy kilku słów o historii opactwa i potem już na nogach wróciliśmy pod drewniany kościoł św. Bartłomieja - to znowu krótka relacja następnego uczestnika kursu, a potem następny prowadzący miał nas zaprowadzić pod Com-Com Zone (obiekt sportowo-rekreacyjny) przy stadionie Hutnika na ulicy Ptaszyckiego, niestety prowadzący na nawigacji znał się średnio i pod stadion Hutnika trafiliśmy mocno okrężną drogą:) Kilka słów i o Com Com Zonie i dalej jazda na kopiec Wandy, o tym obiekcie wypadło opowiedzieć mnie, powiedziałem kilka słów, pooglądaliśmy widoki ze szczytu kopca (niestety ze względu na pogodę nie były rewelacyjne) i ruszyliśmy dalej pod bramę Huty Sędzimira.

Po wysłuchaniu wiadomości o hucie ruszyliśmy dalej i nastąpiło nagle załamanie pogody, najpierw zaczęło padać, a po chwili z nieba zaczął lecieć grad. Zatrzymaliśmy się więc w połowie ulicy Ujastek pod jakimś daszkiem. Po chwili pogoda się poprawiła, przynajmniej przestało padać, więc ruszyliśmy dalej a pilotem na kolejnym odcinek zostałem ja. Poprowadziłem grupę do końca ul. Ujastek potem w prawo ulicą Łowińskiego i lewo ulicą Blokową pod cmentarz Grębałowski, dalej ścieżką pod górę wzdłuż ogrodzenia cmentarza do fortu Grębałów - muszę powiedzieć, że trafił mi się łatwy odcinek:) Pod fortem dłuższy postój, krótka relacja jednego z uczestników i przerwa po dość forsownym podjeździe. Fort bardzo ciekawy i warty obejrzenia. Pod fortem zaczęło świecić słońce, ale ledwo ściągnąłem kurtkę to znowu chmury i deszcz.

Dalej pokonywaliśmy odcinek koło fortów Krzesławice i Dłubnia do ulicy Łowińskiego i Okulickiego i dalej ulicą Fatimską pod kościoł Arka. Pod kościołem przed którym byłem pierwszy raz wysłuchaliśmy informacji przygotowanych przez kolejnego kursanta i ruszyliśmy dalej ulicą Szajnowica - Iwanowa a potem ścieżką rowerową przez rondo Maczka, wzdłuż ulicy Andersa i Bora-Komorowskiego w pobliże dawnego lotnika wojskowego Rakowice-Czyżyny i Muzeum Lotnictwa. Kilka słów o muzeum i dalej jazda ścieżką wzdłuż ulicy Jana Pawła II, przez rondo Czyżyńskie, ulicą Boruty-Spychowicza, którą to dotarliśmy pod Krzyż Nowohucki i kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kolejnym punktem było Muzeum Czynu Zbrojnego i efektowny czołg stojący przed nim. Dalej jazda pod zalew Nowohucki, który w sumie mieliśmy objechać dookoła, ostatecznie jednak oglądaliśmy go tylko od ulicy Bulwarowej słuchając przy okazji informacji przygotowanych przez kolejnego kursanta. Dwa ostatnie punkty wycieczki to Plac Centralny i znajdujące się przy placu Nowohuckie Centrum Kultury.

Kilka minut po 15 po przejechaniu prawie 30 km (miało być 21) wróciliśmy pod szkołę, gdzie nastąpiło rozdanie zaświadczeń, certyfikatów i legitymacji instruktorskich.

Mniej więcej o 15:20 ruszyłem w drogą powrotną, zatrzymałem się jeszcze w sklepie w Mogile w celu uzupełnienia zapasów i potem w Brzegach, gdzie zrobiłem fotki Wisły z wałów. Do domu moich rodziców dojechałem mniej więcej o 16:15.

Kurs zaliczony papiery zdobyte, ale taka jazda w dużej grupie po mieście nie do końca mi odpowiada, powiem więcej wycieczka i jej tempo zaczęło mnie nawet pod koniec dość irytować, może byłoby inaczej, gdyby całą trasę prowadził jeden instruktor, a takie ciągle zmiany, prowadzących i przy okazji tempa jazdy okazywały się bardzo męczące.

Moja forma nadal słaba, na odcinkach jechanych samotnie męczyłem się strasznie, tempo w sumie jak na górala wykręciłem niezłe, ale jechało mi się mało komfortowo, już czekam na powrót mojego crossa z serwisu - bo na takie wycieczki to zdecydowanie lepszy rower.


Rower na kolei - szlakami Pogórza Ciężkowickiego

Niedziela, 9 września 2012 | dodano:09.09.2012 Kategoria 61-80 km, Po górkach
  • DST: 71.56 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 04:44
  • VAVG 15.12 km/h
  • VMAX 60.88 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1285 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Wybrałem się na wycieczkę organizowaną przez bocheńskie PTTK pt. "Rower na kolei - szlakami Pogórza Ciężkowickiego".
Wstałem przed 6 rano, o 6:15 wyjechałem z Łapczycy a już o 6:30 byłem na dworcu kolejowym w Bochni. Na zbiórce zgłosiło się w sumie 6 uczestników wycieczki, pociągiem o 6:54 ruszyliśmy do Tuchowa, na miejsce dojechaliśmy około 8:10 i po kilku minutach już pedałowaliśmy na rowerach w stronę Ryglic. Pierwsze kilometry jazdy, łatwe i przyjemne, było co prawda jeszcze trochę zimno, a po drodze musieliśmy pokonać kilka niedużych podjazdów, ale 10 km dzielące Tuchów od Ryglic pokonaliśmy bardzo szybko. W Ryglicach pilot wycieczki zaplanował postój i uczestnictwo we mszy świętej. Ja zdecydowałem się jeszcze obejrzeć sobie miasteczko i położony w pobliżu centrum cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 167 - jest to bardzo ładny obiekt położony na widokowym wzgórzu. Po mszy świętej o godzinie 10:00 ruszyliśmy w dalszą drogę i już za rynkiem w Ryglicach czekał nas mega podjazd, ja zdecydowałem się ruszyć do przodu i jechać pod górę własnym tempem. Podjazd rozpoczyna się na rynku w Ryglicach na wysokości 239 m npm, a kończy przy leśnym parkingu w miejscu gdzie szlak żółty odbija w prawo w kierunku Ostrego Kamienia i Brzanki - łączna długość 4,3 km; 236 metrów przewyższenia; średnie nachylenie 5,3%. Po drodze są dwa wypłaszczenia, pierwszy krótki za którym od razu widać dalszy (stromy) podjazd i drugi większy pod kapliczką na skrzyżowaniu dróg - to miejsce pierwotnie przyjąłem za koniec podjazdu i w tym miejscu zatrzymałem się czekając na resztę wycieczki, po czym okazało się że dalej trzeba pedałować pod górę:). Na wspomnianym wcześniej parkingu leśny, zatrzymałem się ale ponieważ reszta grupy nie dojeżdżała to postanowiłem pojechać jeszcze kawałek na znajdujący się niedaleko punkt widokowy. Prawdę mówiąc byłem przekonany, że reszta też pojedzie tam gdzie ja, tym czasem się że przy parkingu jest skręt szlaku w las. Gdy nie doczekałem się na grupę do wróciłem się, zauważyłem znaki szlaku i ruszyłem wąską ścieżką przez las. Dotarłem do Ostrego Kamienia gdzie spotkałem naszego pilota, zrobiłem kilka fotek i już z całą grupą ruszyłem dalej przez las. Najpierw jechaliśmy w dół, a potem droga zaczęła się wyraźnie wspinać wąską leśną ścieżką, ruszyłem więc znowu zdecydowanie do przodu. Ten odcinek był dość ciężki i od razu przypomniały mi się maratony MTB, ja i tak byłem w miarę dobrej sytuacji bo jechałem na rowerze górskim podczas, gdy reszta grupy jechała na trekkingach na wąskich gumach, w rezultacie przy bacówce na Brzance wyprzedziłem pozostałych o dobre 5 minut.

W bacówce na Brzance zrobiliśmy dłuższy postój na jedzienie i oglądanie widoków z pobliskiej wieży widokowej, przy ładnej pogodzie widok jest bardzo szeroki i daleki (co widać na tablicy znajdującej się na szczycie wieży), my wszystkiego nie widzieliśmy bo przejrzystość powietrza nie była rewelacyjna. Po przerwie popędziliśmy bardzo szybkim asfaltowym zjazdem w dół, by po chwili znowu się wspinać na drodze w kierunku Rzepiennika Strzyżewskiego. Po kilkuset metrach podjazdu zatrzymaliśmy się podziwiając - dawną latarnie sygnalizacyjną oraz pobliską kapliczkę, ja jeszcze sfotografowałem znajdujące się w pobliżu tajemnicze groby. Potem znowu pod górkę, ale w nagrodę długi zjazd do Rzepiennika Strzyżewskiego, gdzie zrobiliśmy kolejną przerwę. Zaraz po przerwie stanęliśmy przed kolejnym ciężkim podjazdem, który od samego początku poczęstował nas bardzo stromą ścianką. Znowu ruszyłem do przodu i szybko zostawiłem za sobą resztę stawki, zatrzymałem się dopiero w Ciężkowicach na przydrożnym cmentarzu wojennym nr 141. Sfotografowałem cmentarz i poczekałem na resztę wycieczki, z tego miejsca do centrum Ciężkowic było już bardzo blisko, ale nasz pilot postanowił nas poprowadzić szlakiem przez Wąwóz Wodospad. Sam wąwóz na pewno warty jest uwagi, ale droga przez niego prowadząca jest zdecydowanie nie rowerowa, większość trasy pokonaliśmy z rowerami na plecach, bo po schodach nawet wpychać się nie dało - dobrze że miałem ze sobą lekkiego górala. Po wyjściu z wąwozu krótka przerwa na regeneracje sił i po chwili popędziliśmy w dół do centrum Ciężkowic.

Ciężkowice mają bardzo ładny rynek ze starą zabudową, w pobliżu kościół Sanktuarium Pana Jezusa Miłosiernego, a na cmentarzu parafialnym znajduje się kolejna kwatera wojenna z okresu I wojny światowej - nr 137. W ogóle w Ciężkowicach i w okolicznych wioskach, takich cmentarzy jest jeszcze bardzo dużo i w czasie w którym reszta wycieczki odpoczywała w parku, ja postanowiłem odwiedzić jeszcze dwa, znajdujące się w miarę blisko cmentarze. Pierwszy z nich nr 138 znajduje się w Bogoniowicach przy drodze 977 w kierunku Tuchowa i Tarnowa, a drugi po drugiej stronie rzeki Biała w Tursku-Łosie - nr 139. Oba obiekty są odnowione i prezentują się bardzo ładnie, choć moim zdaniem ciekawszy jest cmentarz nr 138 - takiego typu nagrobków nie widziałem jeszcze na żadnym z cmentarz wojennych (odwiedziłem już ponad 100). Następnie wróciłem do Ciężkowic, do parku i zjadłem sobie kiełbaskę usmażoną na parkowym grillu. Po przerwie pojechaliśmy jeszcze do Skalnego Miasta, gdzie zobaczyłem dwie formy skalne: Czarownicę i Ratusz oraz przecisnąłem się przez szczelinę w skalę przy mieczach grunwaldzkich, a następnie pojechaliśmy jeszcze do Kąśnej Dolnej zobaczyć Dworek Paderewskiego wraz z zespołem parkowym. To był ostatni punkt naszej wycieczki, wróciliśmy się do Ciężkowic i pojechaliśmy na Dworzec PKP, gdzie o godzinie 17:44 mieliśmy pociąg. Skład jadący z Krynicy był mocno zapchany, ale jakoś się wcisnęliśmy i na 19:30 dojechaliśmy do Bochni. Niestety było już ciemno, ale na szczęście ostatnio zakupiłem lampki do roweru, które przydały się w drodze powrotnej do Łapczycy, do domu dojechałem około 20:00.

Wycieczka bardzo fajna, teren mocno pagórkowaty, a odcinek na Brzankę to dość trudna przeprawa terenowa, ale dzięki temu zrobiłem mocny trening przed nadchodzącymi rajdami na orientacje.

Galeria wycieczki