- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Wpisy archiwalne w kategorii
Po górkach
Dystans całkowity: | 12896.04 km (w terenie 1568.70 km; 12.16%) |
Czas w ruchu: | 673:49 |
Średnia prędkość: | 19.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.10 km/h |
Suma podjazdów: | 133342 m |
Maks. tętno maksymalne: | 189 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (83 %) |
Suma kalorii: | 94371 kcal |
Liczba aktywności: | 325 |
Średnio na aktywność: | 39.68 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
11 listopada na rowerze
Wtorek, 11 listopada 2014 | dodano:12.11.2014 Kategoria 41-60 km, Akcja cmentarze 2014, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Zachodniogalicyjskie cmentarze
- DST: 54.26 km
- Teren: 10.00 km
- Czas: 02:40
- VAVG 20.35 km/h
- VMAX 47.40 km/h
- Temp.: 13.0 °C
- HRmax: 161 ( 86%)
- HRavg 127 ( 67%)
- Kalorie: 1242 kcal
- Podjazdy: 250 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Miałem kilka pomysłów na dzisiejsze rowerowanie w końcu jednak do skutku doszedł wyjazd z Krzyśkiem nad Czarny Staw, w drodze powrotnej postanowiłem jednak trochę sobie wycieczkę wydłużyć i wybrałem się na górki po południowej stronie drogi 94.Najpierw wpadłem na pomysł, że pojadę sobie na Kopiec Piłsudskiego do Lasku Wolskiego (jakieś 32 km w jedną stronę). Chciałem do tego pomysłu przekonać Krzyśka, ale on nie chciał. Samemu nie chciało mi się za bardzo jechać, szczególnie, że droga do Krakowa nie jest zbyt ciekawa. W końcu postanowiłem, że pojadę z Krzyśkiem do Puszczy Niepołomickiej.
Wyjechaliśmy sobie przed 11 i dość ślimaczym, tempem ruszyliśmy przez Puszczę nad Czarny Staw. Nad samym stawem zrobiliśmy dłuższy postój, było pięknie, słonecznie i bardzo ciepło. Próbowałem przekonać Krzyśka do jazdy jeszcze na drugą stronę Raby, ale on konsekwentnie twierdził, że dziś jeździ rekreacyjnie tylko nad Czarny Staw i z powrotem.
Po przerwie ruszyliśmy wolniutko na odjazd Czarnego Stawu, ścieżka wąska, mocno śliska, więc i tempo w granicach 7 km/h. Po kilku minutach wyjechaliśmy jednak na asfalt. Przekonałem Krzyśka do terenowej wersji powrotu, dzięki temu w okolice Kłaja przeprawiliśmy się w większości po szutrach. Przy wylocie z Puszczy w Kłaju miałem na liczniku dopiero 26 km i pomyślałem sobie, że jeszcze za wcześnie żeby wracać. Pożegnałem się więc z Krzyśkiem i ruszyłem w kierunku Targowiska i dalej do Grodkowic. Tu pokonałem pierwszy poważny podjazd pod Pałac Żeleńskich, miejscami Garmin pokazał mi nawet 11%, co przy mojej obecnej formie wymagało trochę wysiłku. Po pałacem zrobiłem kilka zdjęć i wyjechałem z pałacowego terenu przez ogród, kawałek dalej natrafiłem na dość ciekawy budynek z 1905 roku. Z Grodkowic pojechałem do Brzezia, skąd w zasadzie miałem już jechać do domu, ale robiąc fotki na punkcie widokowym, pomyślałem sobie, że mógłbym jeszcze pojechać do Cichawy zobaczyć cmentarz wojenny nr 333. Po chwili namysłu zdecydowałem się jechać.
Najpierw szybki zjazd, potem dość szybka prosta i byłem na miejscu. Sam cmentarz sfotografowałem tylko z daleka, bo dotarcie do niego było mocno utrudnione przez rozrytą błotnistą drogę. Wiele nie straciłem, bo ten cmentarz najbardziej malowniczo wygląda właśnie z większej odległości. Żeby nie wracać tą samą drogą postanowiłem jechać w kierunku Krakuszowic i tam odbić na Zborczyce. W zasadzie cała ta droga to podjazd, jednak najtrudniejszy odcinek jest na samym początku w Krakuszowicach. Na krótkim może 500 metrowym odcinku stromizna waha się od 6-9%, dalej już znacznie łatwiej, ale systematycznie pod górę. Ciągłemu zdobywaniu wysokości towarzyszą coraz piękniejsze widoki. Po pokonaniu podjazdu dojechałem do Suchoraby, skąd zjechałem w kierunku drogi nr 94, dalej już najkrótszą drogą przez Zagórze i Staniątki dotarłem do Niepołomic. Na koniec jeszcze wizyta w sklepie, gdzie zakupiłem colę i do domu.
Dzisiejszy wyjazd bardzo udany, piękna pogoda i jakby trochę wyższa forma. Pokonałem prawie 55 km, za rowerze crossowym z oponami 1.75 i nie zmęczyłem się jakoś strasznie mocno. Fakt, że tempo szczególnie na pierwszym płaskim odcinku było dość niskie, ale potem nawet na podjazdach starałem się jechać dość mocno, mimo to nie przyjechałem tak skrajnie zmęczony jak ostatnio. Jeśli pogoda się utrzyma to niedzielę, wybieram się na kolejną wycieczkę.
Wyjechaliśmy sobie przed 11 i dość ślimaczym, tempem ruszyliśmy przez Puszczę nad Czarny Staw. Nad samym stawem zrobiliśmy dłuższy postój, było pięknie, słonecznie i bardzo ciepło. Próbowałem przekonać Krzyśka do jazdy jeszcze na drugą stronę Raby, ale on konsekwentnie twierdził, że dziś jeździ rekreacyjnie tylko nad Czarny Staw i z powrotem.
Po przerwie ruszyliśmy wolniutko na odjazd Czarnego Stawu, ścieżka wąska, mocno śliska, więc i tempo w granicach 7 km/h. Po kilku minutach wyjechaliśmy jednak na asfalt. Przekonałem Krzyśka do terenowej wersji powrotu, dzięki temu w okolice Kłaja przeprawiliśmy się w większości po szutrach. Przy wylocie z Puszczy w Kłaju miałem na liczniku dopiero 26 km i pomyślałem sobie, że jeszcze za wcześnie żeby wracać. Pożegnałem się więc z Krzyśkiem i ruszyłem w kierunku Targowiska i dalej do Grodkowic. Tu pokonałem pierwszy poważny podjazd pod Pałac Żeleńskich, miejscami Garmin pokazał mi nawet 11%, co przy mojej obecnej formie wymagało trochę wysiłku. Po pałacem zrobiłem kilka zdjęć i wyjechałem z pałacowego terenu przez ogród, kawałek dalej natrafiłem na dość ciekawy budynek z 1905 roku. Z Grodkowic pojechałem do Brzezia, skąd w zasadzie miałem już jechać do domu, ale robiąc fotki na punkcie widokowym, pomyślałem sobie, że mógłbym jeszcze pojechać do Cichawy zobaczyć cmentarz wojenny nr 333. Po chwili namysłu zdecydowałem się jechać.
Najpierw szybki zjazd, potem dość szybka prosta i byłem na miejscu. Sam cmentarz sfotografowałem tylko z daleka, bo dotarcie do niego było mocno utrudnione przez rozrytą błotnistą drogę. Wiele nie straciłem, bo ten cmentarz najbardziej malowniczo wygląda właśnie z większej odległości. Żeby nie wracać tą samą drogą postanowiłem jechać w kierunku Krakuszowic i tam odbić na Zborczyce. W zasadzie cała ta droga to podjazd, jednak najtrudniejszy odcinek jest na samym początku w Krakuszowicach. Na krótkim może 500 metrowym odcinku stromizna waha się od 6-9%, dalej już znacznie łatwiej, ale systematycznie pod górę. Ciągłemu zdobywaniu wysokości towarzyszą coraz piękniejsze widoki. Po pokonaniu podjazdu dojechałem do Suchoraby, skąd zjechałem w kierunku drogi nr 94, dalej już najkrótszą drogą przez Zagórze i Staniątki dotarłem do Niepołomic. Na koniec jeszcze wizyta w sklepie, gdzie zakupiłem colę i do domu.
Dzisiejszy wyjazd bardzo udany, piękna pogoda i jakby trochę wyższa forma. Pokonałem prawie 55 km, za rowerze crossowym z oponami 1.75 i nie zmęczyłem się jakoś strasznie mocno. Fakt, że tempo szczególnie na pierwszym płaskim odcinku było dość niskie, ale potem nawet na podjazdach starałem się jechać dość mocno, mimo to nie przyjechałem tak skrajnie zmęczony jak ostatnio. Jeśli pogoda się utrzyma to niedzielę, wybieram się na kolejną wycieczkę.
Pechowa niedzielna wycieczka
Niedziela, 2 listopada 2014 | dodano:03.11.2014 Kategoria 61-80 km, Akcja cmentarze 2014, Łapczyca, Po górkach, Po płaskim, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
- DST: 77.60 km
- Teren: 0.50 km
- Czas: 03:11
- VAVG 24.38 km/h
- VMAX 53.00 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- HRmax: 180 ( 96%)
- HRavg 144 ( 77%)
- Kalorie: 2200 kcal
- Podjazdy: 360 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miałem wrócić do Niepołomic na rowerze, a przy okazji zrobić sobie dłuższą przejażdżkę. Nie jeździłem od 14 października, przeszło 2 tygodnie, forma więc na pewno uciekła, mimo to planowałem dość ambitne warianty drogi. Pierwsza koncepcja była taka, żeby wjechać na Czyżyczkę a potem przez Sobolów, Niegowić, Suchorabę wrócić do domu. Trasa taka oznaczała sporo przewyższeń i dystans prawie 50 km, więc po dłuższych przemyśleniach stwierdziłem, że może być za ciężko. Opracowałem drugi, dłuższy ale praktycznie płaski wariant trasy. Planowałem jechać do Bochni, potem przez Gawłów, Cerekiew do Szczurowej, a następnie w zależności od formy, albo odwrót albo jazda jeszcze na drugą stronę Wisły do Koszyc i powrót przez Nowe Brzesko.
Na trasę ruszam około 13:15, jest słonecznie i ciepło, ale ta wycieczka jakoś nie za dobrze się dla mnie zaczyna. Ściągam szosówkę z dachu, wyciągam Garmina, patrzę a tu nie mam go gdzie zamontować - podstawka została przez Peugeocie:( No nic Garmin do kieszeni i drogę. Na początek podjazd pod Górny Gościniec w Łapczycy, niecałe 600 metrów o średnim nachyleniu prawie 11%, a w końcówce jest pewnie z 15% (do końca nie wiem bo Garmin w kieszeni). Jakoś wjeżdżam, ale z wielkim trudem, na szczycie fotka zabytkowego kościoła i jazda do Bochni. Od samego początku czuję, że moja forma wyraźnie zapadła w sen zimowy, ledwo podjechałem pod górkę, ciężko oddycham, chłodne powietrze kłuje mnie w płucach. Teraz na szczęście w dół, przejeżdżam przez Bochnię i kieruję się na Krzeczów, a potem odbijam na Gawłów. Krótki postój robię pod cmentarzem wojennym w Krzeczowie, a potem 5 km pod cmentarzem w Gawłowie. Tu stoję trochę dłużej, patrzę na GPS żeby sprawdzić dalszą drogę i stwierdzam, że niestety nie odpaliłem GPS i nie rejestruje on parametrów trasy, nie dowiem się więc jakie tętno miałem przy podjeździe na Górny Gościniec:( No nic włączam GPS i jadę dalej na Cerekiew, tempo w okolicach 27-28 km/h, miejscami jest kiepski asfalt, więc trzeba trochę zwolnić. Niestety nie jedzie mi się za dobrze, czuję nogi, bolą, do tego siedzenie znów wydaje mi strasznie twarde, ale już zacząłem się przecież do niego przyzwyczajać.
Przejeżdżam przez Cerekiew i Wrzępie, kieruję się na Strzelce Wielkie, jadę niestety pod wiatr i moje tempo jazdy wyraźnie siada. Po 30 km zatrzymuję się pod drewnianym kościołem w Strzelcach Wielkich, nagle słyszę, że dzwoni telefon, wyciągam, patrzę a tu 7 połączeń nieodebranych. Dzwoniła żona, że nie wziąłem ze sobą kluczy do domu, zonk, muszę się wrócić, więc mój dzisiejszy plan wycieczkowy padł.
Wracam do Łapczycy, staram się wybrać inną drogę, jadę przez Wrzępie (inną drogą) dalej przez Okulice, Ostrów Szlachecki, wyjeżdżam w Gawłowie, ale zaraz odbijam na Krzyżanowice i dalej przez Proszówki do Bochni. Mniej więcej na 40 km zacząłem mieć dość jazdy, tempo spada, jadę wolno, nogi bolą mnie coraz bardziej. W Bochni jeszcze zamknięty wiadukt i jakieś 300 metrów po szutrze:(, a potem zaczynają się podjazdy. Kręcę sobie wolniutko pod górę i coraz większym zaniepokojeniem obserwuję zachodzące słońce. Kurtkę musiałem ubrać już we Wrzępi, ale teraz robi się coraz chłodniej.
O godzinie 16:04 jestem w Łapczycy, więc punkcie startu, na liczniku prawie 60 km, jestem bardzo zmęczony, a tu do domu jeszcze jakieś 18 km. Biorę kluczę i o 16:09 ruszam w dalszą drogę. Na początek znów podjazd do Chełmu. Znów kręcę powolutku pod górę, w Moszczenicy pod Kurhanem zakładam pełne rękawiczki i komin na szyję, słońce zaszło, szarówka, lampki pracują już od Łapczycy. Teren robi się łatwiejszy, przyspieszam. Szybko pokonuję fragment po drodze 94, skręcam na 75 i wskakuję na chodnik, tempo spada, ale jest zdecydowanie bezpieczniej. W Targowisku odbijam na Szarów, znów podjazd pod kościół w Szarowie i potem jeszcze kawałek pod OSP w Dąbrowie. Dalej zaczynają się zjazdy, na zjazdach marzną mi kolana, nogi bolą, ledwo jadę. Dalej przejazd przez Staniątki, już całkiem po ciemku przez las, następnie Aleja Dębowa, Piękna, Cmentarna i jestem pod domem moich rodziców, uff już na szczęście koniec - jest godzina 17:02.
Przejechałam dziś 77 km na szosówce, w dość słabym tempie, a przyjeżdżam skrajnie zmęczony:( Formy już nie ma, trzeba będzie chyba kończyć sezon, może jeszcze kilka przejażdżek na dystansie nie większym niż 20 km, przynajmniej jeden wyjazd w grudniu, żeby zaliczyć wycieczki rowerowe w każdym miesiącu tego roku i koniec, bo formy już nie ma.
Na trasę ruszam około 13:15, jest słonecznie i ciepło, ale ta wycieczka jakoś nie za dobrze się dla mnie zaczyna. Ściągam szosówkę z dachu, wyciągam Garmina, patrzę a tu nie mam go gdzie zamontować - podstawka została przez Peugeocie:( No nic Garmin do kieszeni i drogę. Na początek podjazd pod Górny Gościniec w Łapczycy, niecałe 600 metrów o średnim nachyleniu prawie 11%, a w końcówce jest pewnie z 15% (do końca nie wiem bo Garmin w kieszeni). Jakoś wjeżdżam, ale z wielkim trudem, na szczycie fotka zabytkowego kościoła i jazda do Bochni. Od samego początku czuję, że moja forma wyraźnie zapadła w sen zimowy, ledwo podjechałem pod górkę, ciężko oddycham, chłodne powietrze kłuje mnie w płucach. Teraz na szczęście w dół, przejeżdżam przez Bochnię i kieruję się na Krzeczów, a potem odbijam na Gawłów. Krótki postój robię pod cmentarzem wojennym w Krzeczowie, a potem 5 km pod cmentarzem w Gawłowie. Tu stoję trochę dłużej, patrzę na GPS żeby sprawdzić dalszą drogę i stwierdzam, że niestety nie odpaliłem GPS i nie rejestruje on parametrów trasy, nie dowiem się więc jakie tętno miałem przy podjeździe na Górny Gościniec:( No nic włączam GPS i jadę dalej na Cerekiew, tempo w okolicach 27-28 km/h, miejscami jest kiepski asfalt, więc trzeba trochę zwolnić. Niestety nie jedzie mi się za dobrze, czuję nogi, bolą, do tego siedzenie znów wydaje mi strasznie twarde, ale już zacząłem się przecież do niego przyzwyczajać.
Przejeżdżam przez Cerekiew i Wrzępie, kieruję się na Strzelce Wielkie, jadę niestety pod wiatr i moje tempo jazdy wyraźnie siada. Po 30 km zatrzymuję się pod drewnianym kościołem w Strzelcach Wielkich, nagle słyszę, że dzwoni telefon, wyciągam, patrzę a tu 7 połączeń nieodebranych. Dzwoniła żona, że nie wziąłem ze sobą kluczy do domu, zonk, muszę się wrócić, więc mój dzisiejszy plan wycieczkowy padł.
Wracam do Łapczycy, staram się wybrać inną drogę, jadę przez Wrzępie (inną drogą) dalej przez Okulice, Ostrów Szlachecki, wyjeżdżam w Gawłowie, ale zaraz odbijam na Krzyżanowice i dalej przez Proszówki do Bochni. Mniej więcej na 40 km zacząłem mieć dość jazdy, tempo spada, jadę wolno, nogi bolą mnie coraz bardziej. W Bochni jeszcze zamknięty wiadukt i jakieś 300 metrów po szutrze:(, a potem zaczynają się podjazdy. Kręcę sobie wolniutko pod górę i coraz większym zaniepokojeniem obserwuję zachodzące słońce. Kurtkę musiałem ubrać już we Wrzępi, ale teraz robi się coraz chłodniej.
O godzinie 16:04 jestem w Łapczycy, więc punkcie startu, na liczniku prawie 60 km, jestem bardzo zmęczony, a tu do domu jeszcze jakieś 18 km. Biorę kluczę i o 16:09 ruszam w dalszą drogę. Na początek znów podjazd do Chełmu. Znów kręcę powolutku pod górę, w Moszczenicy pod Kurhanem zakładam pełne rękawiczki i komin na szyję, słońce zaszło, szarówka, lampki pracują już od Łapczycy. Teren robi się łatwiejszy, przyspieszam. Szybko pokonuję fragment po drodze 94, skręcam na 75 i wskakuję na chodnik, tempo spada, ale jest zdecydowanie bezpieczniej. W Targowisku odbijam na Szarów, znów podjazd pod kościół w Szarowie i potem jeszcze kawałek pod OSP w Dąbrowie. Dalej zaczynają się zjazdy, na zjazdach marzną mi kolana, nogi bolą, ledwo jadę. Dalej przejazd przez Staniątki, już całkiem po ciemku przez las, następnie Aleja Dębowa, Piękna, Cmentarna i jestem pod domem moich rodziców, uff już na szczęście koniec - jest godzina 17:02.
Przejechałam dziś 77 km na szosówce, w dość słabym tempie, a przyjeżdżam skrajnie zmęczony:( Formy już nie ma, trzeba będzie chyba kończyć sezon, może jeszcze kilka przejażdżek na dystansie nie większym niż 20 km, przynajmniej jeden wyjazd w grudniu, żeby zaliczyć wycieczki rowerowe w każdym miesiącu tego roku i koniec, bo formy już nie ma.
Galicja Orient dzień 2
Niedziela, 5 października 2014 | dodano:06.10.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 43.96 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 02:41
- VAVG 16.38 km/h
- VMAX 41.60 km/h
- Temp.: 10.0 °C
- HRmax: 130 ( 69%)
- HRavg 157 ( 83%)
- Kalorie: 1211 kcal
- Podjazdy: 445 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień rywalizacji na Galicja Orient na trasie piknikowej był rywalizacją "o czapkę gruszek" - nawet sam organizator tak to określił. Medale rozdano po pierwszym dniu, klasyfikacja cyklu Galicja Trophy też już była zamknięta. My pierwszego dnia daliśmy z siebie wszystko, fakt że miałem zepsuty rower i musiałem całą trasę przejechać na twardych przełożenia spowodował, że średnie tętno wyszło mi aż 153, wieczorem po zawodach łapały mnie skurcze, Krzysiek też czuł się mocno zmęczony, więc ustaliliśmy że drugi dzień jedziemy raczej rekreacyjnie, robiąc fotki których zabrakło na pierwszym etapie.
O 9:30 dostaliśmy mapy, do zaliczenia było 7 punktów, spokojnie planujemy trasę i wyjeżdżamy z bazy praktycznie na samym końcu. Na początek solidny podjazd po asfalcie. Krzysiek chyba zbyt dosłownie wziął sobie do serca, że dziś jedziemy rekreacyjnie i musiałem go trochę pogonić:) Po podjeździe zjazd i skręcamy w lewo na czarny szlak rowerowy. Jedziemy dość dobrą ścieżką, dojeżdżamy do lasu i kręcimy sobie w kierunku punktu 22. W pewnym momencie droga odbija w kierunku szczytu wzniesienia, zaczynamy podchodzić, ale coś nam nie gra. Zaczynamy się zastawiać a tu nagle z tyłu dojeżdża nas kilka drużyn, dziwne myślałem, że jesteśmy na szarym końcu. Wracamy się kawałek i szukamy właściwej drogi, nagle widzimy że za zarośniętą łąką jadą dwie dziewczyny, więc rower na plecy i przeprawiamy się do drogi, a tam jeszcze 100 metrów i jest punkt.
Podbijamy i jedziemy dalej, zgodnie z planem dalej szlakiem czarnym, przejeżdżamy jeszcze kilometr i okazuję się że musimy się przeprawić przez solidną górę, niestety na piechotę. Kilka minut ciężkiej wspinaczki i jesteśmy na szczycie wśród sadów z jabłkami. Nagle zrobiło się bardzo ciepło, więc się rozbieramy. Po chwili pędzimy w dół, jednak szczęście trwa tylko chwilę bo po chwili znów pod górę tym razem na szczęście po asfalcie, więc mimo 11% stromizny da się jechać. Dziś mój rower spisuję się lepiej, mam więcej przerzutek, coś pokombinowałem na noclegu i dziś nie muszę się tak męczyć.
Wyjeżdżamy na wysokość 403 m npm, najwyżej podczas tych zawodów, i nagle z pięknej, słoneczniej pogody wjeżdżamy w mega mgłę. Trochę zjazdów i wjeżdżamy do lasu, jest strasznie zimno, około 9 stopni do tego dochodzi wilgoć. Na szczęście jedziemy głównie w dół, po chwili las się kończy i dojeżdżamy do punktu 23 (rozwidlenie jarów). Punkt jest sprytnie ukryty, chwilę szukamy ale po chwili mamy już dziurki w karcie. Na zaliczenie tych dwóch punktów potrzebowaliśmy przeszło godzinę - było ciężko .
Zjeżdżamy do Babic i pędzimy na punkt nr 26 (starorzecze) dojazd łatwy po asfalcie i po płaskim. Tuż przed samym punktem spotykamy jadące z przeciwka dziewczyny, jedna z nich wczoraj w miksie wygrała, dziś jedzie chyba siostrą i obie mocno cisną. Chcę zmobilizować Krzyśka, żebyśmy za nimi pogonili, ale on dalej twierdzi, że dziś rekreacja:) Punkt zdobywamy bez problemu, wracamy się kawałek i skręcamy na Olszyny, droga dalej płaska i asfaltowa, kolejne kilometry pokonujemy szybko. W Olszynach wjeżdżamy na drogę powiatową, którą po chwili dojeżdżamy do Jankowic, gdzie odbijamy na szlak niebieski prowadzący brzegiem Wisły. Droga jest szutrowa, z dużą ilością dziur, ale płaska więc jedziemy dość szybko.
Na szlaku zaliczamy punkt 27 (rozwidlenie rowów), odbijamy i jedziemy dalej szlakiem niebieskim, którym dojeżdżamy Mętkowa Małego, jeszcze kawałek asfaltem i jesteśmy na bufecie. Tuż przed bufetem widzimy jadących z przeciwka wczorajszych zwycięzców, z tym że dziś jadą z jakimś mały dzieckiem, więc oni dziś rekreacyjnie. Na bufecie, na którym dziś postanawiamy się zatrzymać spotykamy kilka drużyn w tym naszych (do wczoraj) największych rywali z Hasajzacnie, dziś też wyraźnie się nie ścigają, jeden z nich jedzie na rowerze z mega szerokimi oponami (chyba ze 4 cm, prawie jak w motorze). Zbieramy kilka informacji o dalszych punktach i w drogę.
Przed nami punkt nr 25 (kładka), punkt wydaje się być banalny jedziemy wygodną, szutrową ścieżką przez las, a punkt ma znajdować się na lewo od tej właśnie ścieżki. Niestety przegapiamy właściwy zjazd, skręcamy w następny, dojeżdżamy do rzeczki, ale ani kładki ani punktu nie ma. Na szczęście wzdłuż rzeczki prowadzi trochę zarośnięta, ale przejezdna ścieżka i po kilku minutach jesteśmy przy kładce, wracamy do drogi już tą co trzeba ścieżką:)
Punkty 26, 27 i 25 były proste, ale dwa kolejne znów mają być trudniejsze. Jedziemy asfaltem w kierunku Chrzanowa, a potem odbijamy na Zagórze. Krzysiek zaczyna coś narzekać na zmęczenie, a tu po chwili zaczynamy widzieć wzgórze na które przyjdzie nam się wdrapać. Wskakujemy na czarny szlak i w górę, początek po asfalcie, potem odcinek bardzo stromy, więc kawałek z buta, ale dalej znów można jechać. Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, do punktu już blisko ale stromo pod górę. Nagle patrzymy a z góry zjeżdżają dziewczyny, które widzieliśmy już wcześniej i nie chcą nic powiedzieć o punkcie, chyba się boją, że je prześcigniemy:)
Punkt nr 24 to stały punkt BnO, palik wbity w ziemię, bez lampionu. Może być ciężko bo w koło las, taki palik nie bardzo rzuca się w oczy. Chwilę szukamy na piechotę chodząc po lesie, jednak po chwili jest, podbijamy i zjazd w dół. Pierwotnie mieliśmy inny plan, ale postanawiamy wykorzystać szlak zielony i zjechać do asfaltu. Jedziemy po szlaku, ale oczekiwanego zjazdu do asfaltu nie ma, wykorzystujemy kolejny i lądujemy na asfalcie, ale w środku jakieś fabryki. Jedziemy przez zakład, czy się tędy wyjechać?, jest szlaban i strażnik, ale zanim zdążył nas zauważyć byliśmy już za bramą:)
Przed nami ostatni punkt nr 21 (jaskinia). W pobliże punktu dojeżdżamy po asfalcie, skręcamy we właściwą ścieżkę i po chwili widzimy jakiegoś zawodnika z trasy pucharowej odbijającego punkt. Mieliśmy szczęście, punkt był słabo widoczny. Obijamy dziurki i dalej po szlaku przez las dojeżdżamy do Piły Kościeleckiej, stąd do Bolęcina prowadzi już tylko kilku kilometrowa prosta. Mobilizuję Krzyśka do mocniejszego finiszu, po kilku minutach dojeżdżamy do Bolęcina i po chwili na metę nad zalewem.
Znów poszło nie najgorzej, mimo iż w zasadzie dziś się nie ścigaliśmy. Wygrywa Turbo Cola, dalej dziewczyny i potem my, czyli 3 miejsce w open i znowu drugie w MM. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę zmęczenie wczorajszym dniem, nasze nastawienie, że dziś się nie ścigamy, fotki na każdym punkcie i dłuższy postój na bufecie. Trasa była dość ciężka, szczególnie jej początek, gdzie zrobiliśmy spore przewyższenia, środek łatwy, koniec znowu trochę trudniejszy. Pogoda w niedziele było sporo lepsza, na starcie ciepło, później na wysokości zimno, ale pod koniec rywalizacji już bardzo ciepło. Mi osobiście dziś jechało się dużo lepiej niż w sobotę, działo mi więcej przerzutek, tętno nie skakało mi tak wysoko, nie łapały mnie skurcze.
Rower niestety do gruntownego remontu, w zasadzie przydałby się nowy - lepszy, ale obawiam się, że mój przyszłoroczny budżet takich wydatków nie przewiduje. Skończy się, więc pewnie na wymianie napędu i pewnie jeszcze kilka rajdów na nim obskoczę.
Galeria zdjęć.
O 9:30 dostaliśmy mapy, do zaliczenia było 7 punktów, spokojnie planujemy trasę i wyjeżdżamy z bazy praktycznie na samym końcu. Na początek solidny podjazd po asfalcie. Krzysiek chyba zbyt dosłownie wziął sobie do serca, że dziś jedziemy rekreacyjnie i musiałem go trochę pogonić:) Po podjeździe zjazd i skręcamy w lewo na czarny szlak rowerowy. Jedziemy dość dobrą ścieżką, dojeżdżamy do lasu i kręcimy sobie w kierunku punktu 22. W pewnym momencie droga odbija w kierunku szczytu wzniesienia, zaczynamy podchodzić, ale coś nam nie gra. Zaczynamy się zastawiać a tu nagle z tyłu dojeżdża nas kilka drużyn, dziwne myślałem, że jesteśmy na szarym końcu. Wracamy się kawałek i szukamy właściwej drogi, nagle widzimy że za zarośniętą łąką jadą dwie dziewczyny, więc rower na plecy i przeprawiamy się do drogi, a tam jeszcze 100 metrów i jest punkt.
Podbijamy i jedziemy dalej, zgodnie z planem dalej szlakiem czarnym, przejeżdżamy jeszcze kilometr i okazuję się że musimy się przeprawić przez solidną górę, niestety na piechotę. Kilka minut ciężkiej wspinaczki i jesteśmy na szczycie wśród sadów z jabłkami. Nagle zrobiło się bardzo ciepło, więc się rozbieramy. Po chwili pędzimy w dół, jednak szczęście trwa tylko chwilę bo po chwili znów pod górę tym razem na szczęście po asfalcie, więc mimo 11% stromizny da się jechać. Dziś mój rower spisuję się lepiej, mam więcej przerzutek, coś pokombinowałem na noclegu i dziś nie muszę się tak męczyć.
Wyjeżdżamy na wysokość 403 m npm, najwyżej podczas tych zawodów, i nagle z pięknej, słoneczniej pogody wjeżdżamy w mega mgłę. Trochę zjazdów i wjeżdżamy do lasu, jest strasznie zimno, około 9 stopni do tego dochodzi wilgoć. Na szczęście jedziemy głównie w dół, po chwili las się kończy i dojeżdżamy do punktu 23 (rozwidlenie jarów). Punkt jest sprytnie ukryty, chwilę szukamy ale po chwili mamy już dziurki w karcie. Na zaliczenie tych dwóch punktów potrzebowaliśmy przeszło godzinę - było ciężko .
Zjeżdżamy do Babic i pędzimy na punkt nr 26 (starorzecze) dojazd łatwy po asfalcie i po płaskim. Tuż przed samym punktem spotykamy jadące z przeciwka dziewczyny, jedna z nich wczoraj w miksie wygrała, dziś jedzie chyba siostrą i obie mocno cisną. Chcę zmobilizować Krzyśka, żebyśmy za nimi pogonili, ale on dalej twierdzi, że dziś rekreacja:) Punkt zdobywamy bez problemu, wracamy się kawałek i skręcamy na Olszyny, droga dalej płaska i asfaltowa, kolejne kilometry pokonujemy szybko. W Olszynach wjeżdżamy na drogę powiatową, którą po chwili dojeżdżamy do Jankowic, gdzie odbijamy na szlak niebieski prowadzący brzegiem Wisły. Droga jest szutrowa, z dużą ilością dziur, ale płaska więc jedziemy dość szybko.
Na szlaku zaliczamy punkt 27 (rozwidlenie rowów), odbijamy i jedziemy dalej szlakiem niebieskim, którym dojeżdżamy Mętkowa Małego, jeszcze kawałek asfaltem i jesteśmy na bufecie. Tuż przed bufetem widzimy jadących z przeciwka wczorajszych zwycięzców, z tym że dziś jadą z jakimś mały dzieckiem, więc oni dziś rekreacyjnie. Na bufecie, na którym dziś postanawiamy się zatrzymać spotykamy kilka drużyn w tym naszych (do wczoraj) największych rywali z Hasajzacnie, dziś też wyraźnie się nie ścigają, jeden z nich jedzie na rowerze z mega szerokimi oponami (chyba ze 4 cm, prawie jak w motorze). Zbieramy kilka informacji o dalszych punktach i w drogę.
Przed nami punkt nr 25 (kładka), punkt wydaje się być banalny jedziemy wygodną, szutrową ścieżką przez las, a punkt ma znajdować się na lewo od tej właśnie ścieżki. Niestety przegapiamy właściwy zjazd, skręcamy w następny, dojeżdżamy do rzeczki, ale ani kładki ani punktu nie ma. Na szczęście wzdłuż rzeczki prowadzi trochę zarośnięta, ale przejezdna ścieżka i po kilku minutach jesteśmy przy kładce, wracamy do drogi już tą co trzeba ścieżką:)
Punkty 26, 27 i 25 były proste, ale dwa kolejne znów mają być trudniejsze. Jedziemy asfaltem w kierunku Chrzanowa, a potem odbijamy na Zagórze. Krzysiek zaczyna coś narzekać na zmęczenie, a tu po chwili zaczynamy widzieć wzgórze na które przyjdzie nam się wdrapać. Wskakujemy na czarny szlak i w górę, początek po asfalcie, potem odcinek bardzo stromy, więc kawałek z buta, ale dalej znów można jechać. Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, do punktu już blisko ale stromo pod górę. Nagle patrzymy a z góry zjeżdżają dziewczyny, które widzieliśmy już wcześniej i nie chcą nic powiedzieć o punkcie, chyba się boją, że je prześcigniemy:)
Punkt nr 24 to stały punkt BnO, palik wbity w ziemię, bez lampionu. Może być ciężko bo w koło las, taki palik nie bardzo rzuca się w oczy. Chwilę szukamy na piechotę chodząc po lesie, jednak po chwili jest, podbijamy i zjazd w dół. Pierwotnie mieliśmy inny plan, ale postanawiamy wykorzystać szlak zielony i zjechać do asfaltu. Jedziemy po szlaku, ale oczekiwanego zjazdu do asfaltu nie ma, wykorzystujemy kolejny i lądujemy na asfalcie, ale w środku jakieś fabryki. Jedziemy przez zakład, czy się tędy wyjechać?, jest szlaban i strażnik, ale zanim zdążył nas zauważyć byliśmy już za bramą:)
Przed nami ostatni punkt nr 21 (jaskinia). W pobliże punktu dojeżdżamy po asfalcie, skręcamy we właściwą ścieżkę i po chwili widzimy jakiegoś zawodnika z trasy pucharowej odbijającego punkt. Mieliśmy szczęście, punkt był słabo widoczny. Obijamy dziurki i dalej po szlaku przez las dojeżdżamy do Piły Kościeleckiej, stąd do Bolęcina prowadzi już tylko kilku kilometrowa prosta. Mobilizuję Krzyśka do mocniejszego finiszu, po kilku minutach dojeżdżamy do Bolęcina i po chwili na metę nad zalewem.
Znów poszło nie najgorzej, mimo iż w zasadzie dziś się nie ścigaliśmy. Wygrywa Turbo Cola, dalej dziewczyny i potem my, czyli 3 miejsce w open i znowu drugie w MM. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę zmęczenie wczorajszym dniem, nasze nastawienie, że dziś się nie ścigamy, fotki na każdym punkcie i dłuższy postój na bufecie. Trasa była dość ciężka, szczególnie jej początek, gdzie zrobiliśmy spore przewyższenia, środek łatwy, koniec znowu trochę trudniejszy. Pogoda w niedziele było sporo lepsza, na starcie ciepło, później na wysokości zimno, ale pod koniec rywalizacji już bardzo ciepło. Mi osobiście dziś jechało się dużo lepiej niż w sobotę, działo mi więcej przerzutek, tętno nie skakało mi tak wysoko, nie łapały mnie skurcze.
Rower niestety do gruntownego remontu, w zasadzie przydałby się nowy - lepszy, ale obawiam się, że mój przyszłoroczny budżet takich wydatków nie przewiduje. Skończy się, więc pewnie na wymianie napędu i pewnie jeszcze kilka rajdów na nim obskoczę.
Galeria zdjęć.
Interwałowy trening
Środa, 24 września 2014 | dodano:24.09.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Przez Puszczę Niepołomicką
- DST: 26.05 km
- Teren: 3.00 km
- Czas: 01:10
- VAVG 22.33 km/h
- VMAX 46.97 km/h
- Temp.: 11.0 °C
- HRmax: 180 ( 96%)
- HRavg 133 ( 71%)
- Kalorie: 590 kcal
- Podjazdy: 200 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Przez cały dzień było ciepło i słonecznie, ale gdy wyjeżdżaliśmy na trasę około 17:30 zaczęło robić się zimno. Dziś wytyczyłem trasę z paroma podjazdami. Na początek jedziemy do Staniątek i przed nami pierwszy segment "Staniątki Górne" cisnę ile sił w nogach i udaje się poprawić wynik średnia 28,68 km/h (2 miejsce). Potem zjazd i jedziemy na Zagórze,tu segmentu nie było ale po powrocie wycieczki go wytyczam, bo jest to kawałek solidnego wzniesienia: 430 m, 3,1%. Wykręcam tu średnią 23,24 km/h i jak na razie jestem najlepszy. Potem przejazd przez Zagórze, gdy dojeżdżamy do drogi 94 jesteśmy już mocno podmęczeni. Tu zaczyna się kolejny podjazd, najpierw 94, a potem skręt w kierunku Suchoraby. Po skręcie robi się coraz stromiej, ale dopiero końcówka, gdzie alimetr pokazuje 15% jest naprawdę mega ciężki. Wykręcam średnią 14,12 km/h, ale na szczycie jestem wykończony.
Na liczniku mamy tylko 10 km, ale zmęczenie jest już dość duże. Dojeżdżamy do cmentarza wojennego i terenowym skrótem kręcimy, znów lekko pod górę, na Czyżów. Potem długi i szybki zjazd i znów podjazd w Brzeziu, stromizna znów sięga 11%. Z Brzezia w dół w kierunku Dąbrowy i przed nami kolejny segment, nie wiem dokładnie gdzie się zaczyna, wyrywam za wcześnie i rezultacie w końcówce brakuje mi trochę sił. Średnia 20,84 km/h, dopiero 8 miejsce, słabo mimo że podjazd od tej strony nie jest wcale taki ciężki, trzeba będzie tu kiedyś przyjechać poprawić ten wynik.
W planie był jeszcze przejazd przez Szarów i podjazd w pod tą samą górkę z drugiej, zdecydowanie trudniejszej strony, ale robi się ciemno i zimno, my jesteśmy zmęczeni, więc skręcamy na Staniątki i jedziemy do domu. Krzysiek walczy jeszcze jeszcze na segmencie na ulicy Dębowej, ja sobie odpuszczam i spokojnie dojeżdżamy do domu.
Wycieczka udana, choć wyruszyliśmy za późno, jeśli chcemy jeszcze pojeździć w tygodniu po pracy to musimy ruszać przynajmniej o 17:00.
Pół Mordownika i wieczór kawalerski
Sobota, 13 września 2014 | dodano:16.09.2014 Kategoria 61-80 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 65.34 km
- Teren: 45.00 km
- Czas: 05:30
- VAVG 11.88 km/h
- VMAX 55.73 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- HRmax: 165 ( 88%)
- HRavg 133 ( 71%)
- Kalorie: 2136 kcal
- Podjazdy: 1155 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem zapisaliśmy się do udziału w Mordowniku odbywającym się w Beskidzie Niskim, a potem dowiedzieliśmy się, że nasz klubowy kolega Wojtek robi tego dnia wieczór kawalerski pojawił się więc dylemat co wybrać? A może dokonać jakiegoś kompromisu ? I tym sposobem zaliczyliśmy pół Mordownika a potem wieczór kawalerski:)
Zawody odbywały się w Jaśliskach w Beskidzie Niski, z domu musieliśmy wyjechać około 4:30, kilka minut po 7 byliśmy na miejscu, rejestracja, przygotowanie rowerów i krótkie oczekiwanie na start. Kilka minut przed 8:00 dostaliśmy mapy, a sam start przewidziano na 8. Do zaliczenia było 15 punktów kontrolnych, w optymalnym wariancie trasa miał mieć 128 km, w zasadzie od początku zakładaliśmy, że nie będziemy zaliczać wszystkich punktów, więc po burzliwiej dyskusji wybraliśmy 8 punktów przez które narysowaliśmy trasę, o ewentualnych dalszych punktach do zaliczenia mieliśmy zdecydować później.
Planowaliśmy dość długo, więc na trasę ruszyliśmy dopiero koło 8:15. Na początek pkt 1 (róg polany) prawie przy samej granicy słowackiej. Do punktu prowadziła szeroka szutrowa droga z niewielkimi hopkami po drodze. Od razu wyłoniły się przed nami piękne krajobrazy, podziwiając więc widoki niespiesznie pedałowaliśmy do 1. Po drodze odpadł mi przedni błotnik, zatrzymałem się, żeby go ponownie zamocować, a Krzysiek w tym czasie cały czas jechał do punktu. Po przejechaniu około 10 km zaliczyliśmy pkt 1 i przy okazji bufet:), zjedliśmy po bananie i w drogę.
Musieliśmy się kawałek wrócić, a następnie skręciliśmy na prowadzący pod górę szlak konny na którym znajdowały się 2 punkty. Od razu widać było, że górę będzie zdobywać z buta, było bardzo stromo, a na drodze było pełno błota. Po kilkunastu minutach wspinaczki dotarliśmy w pobliże pkt 5 (skrzyżowanie zarośniętych dróg). Samego punktu trochę szukaliśmy bo ścieżki coś nie bardzo nam się zgadzały, ale w końcu trafiliśmy na miejsce.
Do kolejnego punktu miało być łatwiej, bo osiągnęliśmy szczyt wzniesienia, a dalsza droga miała prowadzić po szczytach. W zasadzie faktycznie tak było, ale olbrzymia ilość błota na drodze, skutecznie utrudniała nam przeprawę. Po jakiś 5 km pokonanych częściowo na rowerze, a częściowo na noga dotarliśmy do pkt 2 (szczyt wzniesienia), sam punkt zauważyliśmy od razu, więc błyskawicznie podbiliśmy dziurki w karcie.
Dalej miało być jeszcze łatwiej, bo w dól, niestety szlak konny zamienił się w pieszy, co w praktyce oznaczano wąską, mocno zarośniętą, błotnistą ścieżkę. Droga w zasadzie cały czas prowadziła w dół, a my miejscami musieliśmy iść - katastrofa. Gdy w końcu wyjechaliśmy z lasu ma łąkę przez którą mogliśmy swobodnie zjechać w dół ucieszyliśmy się tak bardzo, że o mały włos nie przegapiliśmy pkt 13 pod mostkiem w Zydranowej. Na szczęście w ostatniej chwili zauważyłem punkt i na naszej karcie pojawiły się kolejne dziurki. Na pokonanie leśnego, górskiego, odcinka (około 8 km) między punktami 5, 2 i 13 straciliśmy prawie 2 godziny i mnóstwo siły, nie mówiąc już o fakcie, że nasze rowery były całe oblepione błotem.
Kolejny odcinek do pkt 15 w Zawadce Rymanowskiej, mieliśmy pokonać po asfalcie i mimo kilku wzniesień pokonaliśmy dystans 8 km bardzo sprawie. Sam punkt 15 też nie sprawił nam większych problemów, co prawda na początku lampion przegapiliśmy, ale już po chwili mieliśmy punkt zaliczony.
Kolejny na liście był punkt nr 14, trudności nawigacyjnych z dojazdem do niego nie mogło być żadnych, natomiast pojawiły się trudności w postaci stromych podjazdów (nawet 12%). Pokonywaliśmy je na szczęście po asfalcie, więc po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu.
Dojazd do kolejnego punktu wymagał odrobiny improwizacji, najpierw trzeba było pokonać strome podejście na szczyt wzgórza, a potem mieliśmy się przedrzeć na azymut do leśnej ścieżki.O ile podejście poszło nam sprawnie to druga część planu nie bardzo miała szansę na realizacje. Las który przed nami się pojawił okazał się być gęstym sosnowym młodnikiem. Wyjścia były dwa, albo pojechać za drogą i nadłożyć spory dystans, albo spróbować jeszcze jednego wyjścia. Przejechaliśmy kawałek drogą po szczytach a potem na przełaj przez łąkę pojechaliśmy w dół do widocznej na mapie ścieżki, niestety jak to zwykle bywa w praktyce ścieżki nie było, był za to znów nasadzony 0,5 metrowymi sosnami las. Krzysiek chciał się przedzierając przez krzaki z rowerem na plecach, ale ostatecznie przeforsowałem wersję z powrotem na drogę. Okazało się, że całkiem nie potrzebnie próbowaliśmy w tym miejscu skrótu, co prawda jadąc drogą szczytową trzeba było trochę nadłożyć, ale szybko nadrabiało się to na asfaltowym zjeździe z przełęczy.
Zjechaliśmy więc do miejscowości Królik Polski w pobliżu której znajdował się pkt 8(róg sosnowego zagajnika) z drugim na trasie bufetem. Niestety dotarcie do punktu to kolejny spacer pod strome wzniesienie - na dystansie 1 km trzeba było pokonać 135 m w pionie (średnio ponad 13%, maksymalnie 19%), więc gdy w końcu dotarliśmy na bufet mieliśmy serdecznie dość dzisiejszych zawodów.
Nasz plan wyrysowany na starcie zakładał pominięcie dwóch najdalej na wschód wysuniętych punktów czyli 11 i 6. Z bufetu czyli pkt 8 mieliśmy jechać na pkt 4, jednak po dłuższej analizie stwierdziliśmy, że to zły pomysł. Dojazd do 4 wymagał pokonania (na nogach) wzgórza Jawornik (762 m npm), dopiero teraz zauważyliśmy, że trasa została tak skonstruowana, że z 8 należało jechać na 11 a dopiero potem na 4, co pozwalało ominąć Jawornik, natomiast nasz wariant zakładał mozolną wspinaczkę. Po dłuższych naradach postanowiliśmy wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze pkt 7. Takie rozwiązanie pozwoliło bym nam jeszcze zdążyć na wieczór kawalerski Wojtka:)
Zjechaliśmy więc tą samą drogą do Królika Polskiego i zaczęliśmy asfaltową wspinaczkę pod Przełęcz Szklarską. Mimo iż do pokonania było trochę przewyższenia, to jazda po asfalcie pod górę wydała nam kaszką z mleczkiem. Choć pojawił się problem z moim rowerem, coś strasznie rzęziło a na dodatek nie działały mi trzy najlżejsze przełożenia:( Gdy dojechaliśmy na szczyt przełęczy, czyli do miejsca, skąd zjechaliśmy w kierunku bufetu, stwierdziliśmy, że zaliczanie tego punktu, przy założeniu, że dalej nie jedziemy było bez sensu. Na jeden punkt straciliśmy strasznie dużo czasu i jeszcze więcej sił.
Na szczęście dalej był zjazd, a potem krótka wspinaczka dobrej jakości drogą do pkt 7 (wieża). Po szybkim zaliczeniu punktu, Krzysiek który wcześniej zdradzał objawy "odcięcia prądu" sam zaproponował żebyśmy zaliczyli jeszcze pkt 10. Zjechaliśmy więc w pobliże bazy zawodów i ruszyliśmy do punktu. Po drodze czekał nas szutrowy podjazd, na szczęście niezbyt stromy i dość sprawnie zaliczyliśmy pkt 10 (droga/rzeczka). Przy punkcie czekałem chwilę na Krzyśka i przez moment przyszło mi do głowy, że moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, z których jeden (9) wyglądał na trudny - stromy podjazd, ale dwa pozostałe na mapie wyglądały prosto, choć wymagały dłuższego przelotu. Gdy dotarł Krzysiek to przedstawiłem mu swoją koncepcję, jednak on stwierdził, że to dla niego za dużo. Jeślibyśmy teraz (około 16:20) wrócili do bazy to spokojnie moglibyśmy zdążyć na wieczór kawalerski, zdobycie tych trzech punktów oznaczało jazdę do zmroku czyli do godziny 19, wspólnie więc postanowiliśmy, że wracamy do domu.
Szybki zjazd do szosy i dojazd do bazy. W bazie już byli zwycięzcy trasy męskiej i kobiecej z kompletem punktów oczywiście, my oddajemy karty z zaliczonymi 9 z 15 punktów i przejechanymi zaledwie 65 km. Wydaje się, że na upartego moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, na więcej niestety trudności trasy i nasza dyspozycja nie pozwalała.
Pakujemy i wracamy do domu. W Niepołomicach jestem o 20:20 a na 21 idę na wieczór kawalerski:).
Pojawiły się wyniki Mordownika, jak można było się spodziewać zajmujemy jedno z ostatnich miejsc 21. Za nami jeszcze dwóch zawodników klasyfikowanych i dwóch nieklasyfikowanych. Okazało się że tegoroczny Mordowni był jednak stosunkowo łatwy do przejechania w limicie czasu. Przed nami jest tylko 4 zawodników bez kompletu punktów, cała reszta zdobyła komplet. Gdy tak zastanowiliśmy się nad imprezą na spokojnie w domu to doszliśmy do wniosku, że w zasadzie ta trasa była w naszym zasięgu, mieliśmy jednak błędne założenie, że nie jedziemy całej trasy. Do tego gdzieś tam z tyłu głowy myśl, że dobrze byłoby wrócić na wieczór kawalerski Wojtka. To wszystko sprawiło, że już na starcie odrzuciliśmy punkty 11 i 6, a trasa była tak ułożona, że po prostu należało przez nie przejechać by w łatwy sposób dostać się do 4. Po zjechaniu z tych punktów otwierały się 4 punkty na dole mapy i droga do tytułu Immortal. Pętla Mordownika była w tym roku bardzo logiczna, na dodatek baza była umieszczona centralnie w środku pętli, więc w zasadzie z każdego punktu można było się wracać na metę w przypadku jakiegoś kryzysu. Należało więc zaplanować cały przejazd, nie myśleć o wieczorze kawalerskim i zaliczyć komplet punktów. Szczególnie, że nas przejazd przez punkty 1, 5, 2, 13, 14, 15 był w wariancie optymalnym, niestety dalej już chcieliśmy upraszczać trasę co spowodowało, że skończyło się na odległym miejscu.
Poważnie zastanawiamy się, czy w przyszłym sezonie nie zrezygnować z walki na trasach mini i nie powalczyć cały sezon na trasach pucharowych. Oznacza to co prawda brak wysokich miejsc, bo do czołówki tras pucharowych jednak nam strasznie daleko, ale z drugiej strony pozwoli nam to wyrobić sobie odpowiednią kondycje i zdobyć doświadczenie.
Średnia prędkość 11,86 km/h.
Ślad niestety nie pełny, brakuje pierwszych 10 km.
Zawody odbywały się w Jaśliskach w Beskidzie Niski, z domu musieliśmy wyjechać około 4:30, kilka minut po 7 byliśmy na miejscu, rejestracja, przygotowanie rowerów i krótkie oczekiwanie na start. Kilka minut przed 8:00 dostaliśmy mapy, a sam start przewidziano na 8. Do zaliczenia było 15 punktów kontrolnych, w optymalnym wariancie trasa miał mieć 128 km, w zasadzie od początku zakładaliśmy, że nie będziemy zaliczać wszystkich punktów, więc po burzliwiej dyskusji wybraliśmy 8 punktów przez które narysowaliśmy trasę, o ewentualnych dalszych punktach do zaliczenia mieliśmy zdecydować później.
Planowaliśmy dość długo, więc na trasę ruszyliśmy dopiero koło 8:15. Na początek pkt 1 (róg polany) prawie przy samej granicy słowackiej. Do punktu prowadziła szeroka szutrowa droga z niewielkimi hopkami po drodze. Od razu wyłoniły się przed nami piękne krajobrazy, podziwiając więc widoki niespiesznie pedałowaliśmy do 1. Po drodze odpadł mi przedni błotnik, zatrzymałem się, żeby go ponownie zamocować, a Krzysiek w tym czasie cały czas jechał do punktu. Po przejechaniu około 10 km zaliczyliśmy pkt 1 i przy okazji bufet:), zjedliśmy po bananie i w drogę.
Musieliśmy się kawałek wrócić, a następnie skręciliśmy na prowadzący pod górę szlak konny na którym znajdowały się 2 punkty. Od razu widać było, że górę będzie zdobywać z buta, było bardzo stromo, a na drodze było pełno błota. Po kilkunastu minutach wspinaczki dotarliśmy w pobliże pkt 5 (skrzyżowanie zarośniętych dróg). Samego punktu trochę szukaliśmy bo ścieżki coś nie bardzo nam się zgadzały, ale w końcu trafiliśmy na miejsce.
Do kolejnego punktu miało być łatwiej, bo osiągnęliśmy szczyt wzniesienia, a dalsza droga miała prowadzić po szczytach. W zasadzie faktycznie tak było, ale olbrzymia ilość błota na drodze, skutecznie utrudniała nam przeprawę. Po jakiś 5 km pokonanych częściowo na rowerze, a częściowo na noga dotarliśmy do pkt 2 (szczyt wzniesienia), sam punkt zauważyliśmy od razu, więc błyskawicznie podbiliśmy dziurki w karcie.
Dalej miało być jeszcze łatwiej, bo w dól, niestety szlak konny zamienił się w pieszy, co w praktyce oznaczano wąską, mocno zarośniętą, błotnistą ścieżkę. Droga w zasadzie cały czas prowadziła w dół, a my miejscami musieliśmy iść - katastrofa. Gdy w końcu wyjechaliśmy z lasu ma łąkę przez którą mogliśmy swobodnie zjechać w dół ucieszyliśmy się tak bardzo, że o mały włos nie przegapiliśmy pkt 13 pod mostkiem w Zydranowej. Na szczęście w ostatniej chwili zauważyłem punkt i na naszej karcie pojawiły się kolejne dziurki. Na pokonanie leśnego, górskiego, odcinka (około 8 km) między punktami 5, 2 i 13 straciliśmy prawie 2 godziny i mnóstwo siły, nie mówiąc już o fakcie, że nasze rowery były całe oblepione błotem.
Kolejny odcinek do pkt 15 w Zawadce Rymanowskiej, mieliśmy pokonać po asfalcie i mimo kilku wzniesień pokonaliśmy dystans 8 km bardzo sprawie. Sam punkt 15 też nie sprawił nam większych problemów, co prawda na początku lampion przegapiliśmy, ale już po chwili mieliśmy punkt zaliczony.
Kolejny na liście był punkt nr 14, trudności nawigacyjnych z dojazdem do niego nie mogło być żadnych, natomiast pojawiły się trudności w postaci stromych podjazdów (nawet 12%). Pokonywaliśmy je na szczęście po asfalcie, więc po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu.
Dojazd do kolejnego punktu wymagał odrobiny improwizacji, najpierw trzeba było pokonać strome podejście na szczyt wzgórza, a potem mieliśmy się przedrzeć na azymut do leśnej ścieżki.O ile podejście poszło nam sprawnie to druga część planu nie bardzo miała szansę na realizacje. Las który przed nami się pojawił okazał się być gęstym sosnowym młodnikiem. Wyjścia były dwa, albo pojechać za drogą i nadłożyć spory dystans, albo spróbować jeszcze jednego wyjścia. Przejechaliśmy kawałek drogą po szczytach a potem na przełaj przez łąkę pojechaliśmy w dół do widocznej na mapie ścieżki, niestety jak to zwykle bywa w praktyce ścieżki nie było, był za to znów nasadzony 0,5 metrowymi sosnami las. Krzysiek chciał się przedzierając przez krzaki z rowerem na plecach, ale ostatecznie przeforsowałem wersję z powrotem na drogę. Okazało się, że całkiem nie potrzebnie próbowaliśmy w tym miejscu skrótu, co prawda jadąc drogą szczytową trzeba było trochę nadłożyć, ale szybko nadrabiało się to na asfaltowym zjeździe z przełęczy.
Zjechaliśmy więc do miejscowości Królik Polski w pobliżu której znajdował się pkt 8(róg sosnowego zagajnika) z drugim na trasie bufetem. Niestety dotarcie do punktu to kolejny spacer pod strome wzniesienie - na dystansie 1 km trzeba było pokonać 135 m w pionie (średnio ponad 13%, maksymalnie 19%), więc gdy w końcu dotarliśmy na bufet mieliśmy serdecznie dość dzisiejszych zawodów.
Nasz plan wyrysowany na starcie zakładał pominięcie dwóch najdalej na wschód wysuniętych punktów czyli 11 i 6. Z bufetu czyli pkt 8 mieliśmy jechać na pkt 4, jednak po dłuższej analizie stwierdziliśmy, że to zły pomysł. Dojazd do 4 wymagał pokonania (na nogach) wzgórza Jawornik (762 m npm), dopiero teraz zauważyliśmy, że trasa została tak skonstruowana, że z 8 należało jechać na 11 a dopiero potem na 4, co pozwalało ominąć Jawornik, natomiast nasz wariant zakładał mozolną wspinaczkę. Po dłuższych naradach postanowiliśmy wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze pkt 7. Takie rozwiązanie pozwoliło bym nam jeszcze zdążyć na wieczór kawalerski Wojtka:)
Zjechaliśmy więc tą samą drogą do Królika Polskiego i zaczęliśmy asfaltową wspinaczkę pod Przełęcz Szklarską. Mimo iż do pokonania było trochę przewyższenia, to jazda po asfalcie pod górę wydała nam kaszką z mleczkiem. Choć pojawił się problem z moim rowerem, coś strasznie rzęziło a na dodatek nie działały mi trzy najlżejsze przełożenia:( Gdy dojechaliśmy na szczyt przełęczy, czyli do miejsca, skąd zjechaliśmy w kierunku bufetu, stwierdziliśmy, że zaliczanie tego punktu, przy założeniu, że dalej nie jedziemy było bez sensu. Na jeden punkt straciliśmy strasznie dużo czasu i jeszcze więcej sił.
Na szczęście dalej był zjazd, a potem krótka wspinaczka dobrej jakości drogą do pkt 7 (wieża). Po szybkim zaliczeniu punktu, Krzysiek który wcześniej zdradzał objawy "odcięcia prądu" sam zaproponował żebyśmy zaliczyli jeszcze pkt 10. Zjechaliśmy więc w pobliże bazy zawodów i ruszyliśmy do punktu. Po drodze czekał nas szutrowy podjazd, na szczęście niezbyt stromy i dość sprawnie zaliczyliśmy pkt 10 (droga/rzeczka). Przy punkcie czekałem chwilę na Krzyśka i przez moment przyszło mi do głowy, że moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, z których jeden (9) wyglądał na trudny - stromy podjazd, ale dwa pozostałe na mapie wyglądały prosto, choć wymagały dłuższego przelotu. Gdy dotarł Krzysiek to przedstawiłem mu swoją koncepcję, jednak on stwierdził, że to dla niego za dużo. Jeślibyśmy teraz (około 16:20) wrócili do bazy to spokojnie moglibyśmy zdążyć na wieczór kawalerski, zdobycie tych trzech punktów oznaczało jazdę do zmroku czyli do godziny 19, wspólnie więc postanowiliśmy, że wracamy do domu.
Szybki zjazd do szosy i dojazd do bazy. W bazie już byli zwycięzcy trasy męskiej i kobiecej z kompletem punktów oczywiście, my oddajemy karty z zaliczonymi 9 z 15 punktów i przejechanymi zaledwie 65 km. Wydaje się, że na upartego moglibyśmy zaliczyć jeszcze 3 punkty, na więcej niestety trudności trasy i nasza dyspozycja nie pozwalała.
Pakujemy i wracamy do domu. W Niepołomicach jestem o 20:20 a na 21 idę na wieczór kawalerski:).
Pojawiły się wyniki Mordownika, jak można było się spodziewać zajmujemy jedno z ostatnich miejsc 21. Za nami jeszcze dwóch zawodników klasyfikowanych i dwóch nieklasyfikowanych. Okazało się że tegoroczny Mordowni był jednak stosunkowo łatwy do przejechania w limicie czasu. Przed nami jest tylko 4 zawodników bez kompletu punktów, cała reszta zdobyła komplet. Gdy tak zastanowiliśmy się nad imprezą na spokojnie w domu to doszliśmy do wniosku, że w zasadzie ta trasa była w naszym zasięgu, mieliśmy jednak błędne założenie, że nie jedziemy całej trasy. Do tego gdzieś tam z tyłu głowy myśl, że dobrze byłoby wrócić na wieczór kawalerski Wojtka. To wszystko sprawiło, że już na starcie odrzuciliśmy punkty 11 i 6, a trasa była tak ułożona, że po prostu należało przez nie przejechać by w łatwy sposób dostać się do 4. Po zjechaniu z tych punktów otwierały się 4 punkty na dole mapy i droga do tytułu Immortal. Pętla Mordownika była w tym roku bardzo logiczna, na dodatek baza była umieszczona centralnie w środku pętli, więc w zasadzie z każdego punktu można było się wracać na metę w przypadku jakiegoś kryzysu. Należało więc zaplanować cały przejazd, nie myśleć o wieczorze kawalerskim i zaliczyć komplet punktów. Szczególnie, że nas przejazd przez punkty 1, 5, 2, 13, 14, 15 był w wariancie optymalnym, niestety dalej już chcieliśmy upraszczać trasę co spowodowało, że skończyło się na odległym miejscu.
Poważnie zastanawiamy się, czy w przyszłym sezonie nie zrezygnować z walki na trasach mini i nie powalczyć cały sezon na trasach pucharowych. Oznacza to co prawda brak wysokich miejsc, bo do czołówki tras pucharowych jednak nam strasznie daleko, ale z drugiej strony pozwoli nam to wyrobić sobie odpowiednią kondycje i zdobyć doświadczenie.
Średnia prędkość 11,86 km/h.
Ślad niestety nie pełny, brakuje pierwszych 10 km.
Winnica, Brzezie, Dąbrowa
Czwartek, 11 września 2014 | dodano:11.09.2014 Kategoria Po górkach, 21-40 km
- DST: 24.78 km
- Czas: 01:03
- VAVG 23.60 km/h
- VMAX 56.30 km/h
- Temp.: 16.0 °C
- HRmax: 176 ( 94%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie: 561 kcal
- Podjazdy: 227 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Początek kursu byłpod cmentarzem, jesteśmy na Wielickiej bo wyjechałem kawałek po Krzyśka, nakazujemy Garminowi nawigować do początku kursu, a on nie wiadomo czemu chce nas prowadzić na około po ul. Płaszowskiej i Księcia Witolda. Ignorujemy wskazówki i wjeżdżamy na Cmentarną, mniej więcej po 200 metrach jazdy Garmin pyta czy przeliczyć drogę i po chwili kieruje nas już jak trzeba. Przejeżdżamy punkt z początkiem kursu i garmin już bezproblemowo nawiguje po narysowanej trasie. Jedziemy Dębową do Staniątek.
Pierwszy podjazd do Staniątek Górnych, Krzysiek wychodzi na prowadzenie i ciśnie z całej siły. Ja początkowo trochę zostaję, ale już po chwili kręcę przed Krzyśkiem, on na poprawia swój rekord na segmencie, mi jednak trochę brakło (czas jest wyśrubowany:) Dalej jedziemy w kierunku Winnicy, wirtualny partner, którego ustawiłem w kursie na 22 km/h mocno depta nam po piętach. Pod Winnicę jadę jakoś bez przekonania, mam tam dobry czas zrobiony na szosówce, a dziś nie specjalnie się czuję. Pod koniec podjazdu na liczniku widzę wartości w granicach 13-14 km/h i już wiem, że czas będzie słaby. Na szczycie wzniesienia czekam na Krzyśka, który coś odpadł na podjeździe, dojeżdża i mówi że formy dziś brak, teraz ma szansę odpocząć bo mamy zjazdy.
Jednak już po chwili znów podjeżdżamy na wzniesienia w Brzeziu. Najpierw kawałek pod górę, potem wypłaszczenie pod wiaduktem, a potem znów mocno pod górę, im bliżej szczytu to coraz ciężej. Wyjeżdżam i znów muszę chwilę zaczekać na Krzyśka. Dalej zjazd przez Łysokanie i znów podjazd w Szarowie, znów około 8% tym razem na szczęście dość krótko. Chwila zjazdu i znów pod górę - pod kościół w Szarowie, tu jest jakieś 3-4%, mam rozpędzony rower i wjeżdżam z dużą szybkością. Zjazd i ostatnie dziś wyzwanie OSP w Dąbrowie. Jadę z całej siły, ale gdy dojeżdżam do największej stromizny (11%) opadam z sił, zrzucam i wciągam z prędkością 10 km/h.
Dalej seria zjazdów, przejazd przez Staniątki, przed nami jest segment Sprint Dębowa, ale dziś odpuszczamy i jedziemy sobie powolutku. Pod cmentarzem garmin informuje o zakończeniu kursu, nawigacja po kursie sprawowała się dobrze, przed zmianą kierunku garmin przełączał się na ekran z mapą i sygnalizował skręt, odliczał też ostatnie 200 metrów do skrętu. Wbrew temu co wyczytałem na forach, urządzenie pokazuje również profil wysokości dla wyrysowanego kursu, oraz przy pomocy dużej kropki miejsce gdzie na tym profilu znajdujemy się my i na rywal - wirtualny partner, niestety nie zauważyłem możliwości przewijania profilu i sprawdzania co dalej przed nami.
Forma na dzisiejszym treningu słaba, pod górki brakowało mocy, tętno skakało a prędkość spadała. Może dzisiejsza nienajlepsza pogoda tak źle wpłynęła na naszą formę. Jutro przerwa, a sobotę walczymy na Mordowniku - o przetrwanie oczywiście:) bo o medale powalczą inni:)
Słomiróg, Bodzanów
Wtorek, 9 września 2014 | dodano:09.09.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach
- DST: 26.92 km
- Teren: 1.00 km
- Czas: 01:07
- VAVG 24.11 km/h
- VMAX 61.59 km/h
- Temp.: 19.0 °C
- Podjazdy: 205 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ustawiliśmy kurs (pętlę narysowaną w GC) w Krzyśka GPS i ruszyliśmy w trasę, coś nie do końca działo, więc na początku jechaliśmy wolno i nawet ze dwa razy się zatrzymaliśmy. W rezultacie wirtualny partner jadący z prędkością 22,5 km/h wypruł do przodu zostawiając nas za plecami:) W Staniątkach zrobiliśmy tradycyjny podjazd do Staniątek Górnych, ponieważ jeździmy tędy często, a ostatnio ciśniemy pod górę z całej siły, to dziś właśnie wyznaczyłem tam segment. Dalej dojazd wzdłuż autostrady do górki w Słomirogu, tam segment już istniał, więc ruszyliśmy z całych sił na próbę czasową, nie jechało mi się za dobrze, zmęczyłem się strasznie ale udało mi się wycisnąć średnią 16,4 km/h (okazało się, że to nie jest mój rekord - w 2012 podjechałem już 16,6 km/h) jednak GC mi tego podjazdu nie zaliczył. Potem jeszcze kontynuacja podjazdu do granic Gminy Niepołomice, potem zjazd i solidny podjazd z bardzo stromą końcówką pod kościół w Bodzanowie. Po powrocie wyznaczyłem tu segment i okazało się, że dzisiejszy podjazd przegrałem z Krzyśkiem o 1 sekundę, na górze byłem pierwszy, ale miałem przewagę po zjeździe, a pod koniec zwolniłem i się zatrzymałem (na szczycie) żeby zawiązać buta, Krzysiek przejechał podjazd na maksa i mi dołożył:) Dzisiejszy mój czas na tym podjeździe był gorszy o 11 sekund od mojego podjazdu z 29 IV 2014.
Dalej szutrowy zjazd, przejazd przez Zakrzów i Węgrzce Wielkie, odbicie na Grabie, później Podgrabie i przez strefę przemysłową do Niepołomic. Na sam koniec mierzyliśmy się jeszcze z podjazdem pod kopiec, Krzysiek podciągnął swój rekord, ja pojechałem nieznacznie słabiej od rekordu, ale w końcu dziś jechałem na crossie a nie na szosówce.
Wyjazd w sumie udany, szkoda tylko że moja Dakota 20 nie bardzo radzi sobie z tymi segmentami, a może to GC nie radzi sobie ze śladem z mojej Dakoty?
Średnia: 23,95 km/h.
Winnica na Peugeocie
Środa, 3 września 2014 | dodano:04.09.2014 Kategoria samotnie, Po górkach, 0-20 km
- DST: 13.98 km
- Czas: 00:28
- VAVG 29.96 km/h
- VMAX 43.80 km/h
- Temp.: 16.0 °C
- HRmax: 179 ( 95%)
- HRavg 139 ( 74%)
- Kalorie: 289 kcal
- Podjazdy: 90 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kilka dni temu postanowiłem przeczyścić nasmarować moją starą szosówkę Peugeota. W tym roku jeździłem na niej raz, potem kupiłem Lappiera i Peugeot poszedł w odstawkę. W zasadzie zamierzałem go sprzedać, ale jakoś nie miałem czasu się tym zająć, więc rower kurzył się w garażu. Dziś postanowiłem zrobić coś jeszcze a mianowicie założyć na korbę tarczę z 39 zębami w miejsce mojej owalnej tarczy 42 zęby - miałem to zrobić na początku sezonu i właśnie wtedy nabyłem taką mniejszą tarczę, która miała mi ułatwić wjeżdżanie pod górki, ale zaraz potem kupiłem Lappiere, więc tunnig Peugeota przeprowadziłem dopiero dziś. Jak już podrasowałem rower to trzeba by go wypróbować - postanowiłem więc jechać na Winnicę.
Pierwsze wrażenia z jazdy trochę dziwne, Lappiere mimo cieńszych opon, zdecydowanie lepiej tłumi nierówności. Jest to też chyba zasługą korkowej owijki na kierownicę, na Peugeocie czułem na rękach wszystkie nierówności, co niestety obniża pewność jazdy na rowerze. Mimo tych niedogodności rower mknie jednak jak strzała. Pod Winnicę zaliczyłem średnią 21,5 km/h (czas gorszy tylko o 4 sekund od rekordu na Lappiere), a na całej trasie wykręciłem średnią 29 km/h.
Nowa tarcza 39 zębów poprawia jakość jazdy pod górę, ale drugiej strony na odcinkach prostych i lekko w dół gdzie prędkość oscyluję w granicach 35 km/h trzeba wrzucić na dużą tarczę 52 zęby bo ta mniejsza zwyczajnie nie wystarcza.
Tak się teraz zastanawiam czy sprzedawać Peugeota, dużo za niego nie wezmę a rower jest w bardzo dobrym stanie. Ostatnio i tak pozbyłem się mojego miejskiego Peugeota którego oddałem ojcu, może więc warto zostawić sobie chociaż szosówkę:) Kilka razy w roku się na niej przejadę, a zimie może wykorzystam ją do trenażera.
Pierwsze wrażenia z jazdy trochę dziwne, Lappiere mimo cieńszych opon, zdecydowanie lepiej tłumi nierówności. Jest to też chyba zasługą korkowej owijki na kierownicę, na Peugeocie czułem na rękach wszystkie nierówności, co niestety obniża pewność jazdy na rowerze. Mimo tych niedogodności rower mknie jednak jak strzała. Pod Winnicę zaliczyłem średnią 21,5 km/h (czas gorszy tylko o 4 sekund od rekordu na Lappiere), a na całej trasie wykręciłem średnią 29 km/h.
Nowa tarcza 39 zębów poprawia jakość jazdy pod górę, ale drugiej strony na odcinkach prostych i lekko w dół gdzie prędkość oscyluję w granicach 35 km/h trzeba wrzucić na dużą tarczę 52 zęby bo ta mniejsza zwyczajnie nie wystarcza.
Tak się teraz zastanawiam czy sprzedawać Peugeota, dużo za niego nie wezmę a rower jest w bardzo dobrym stanie. Ostatnio i tak pozbyłem się mojego miejskiego Peugeota którego oddałem ojcu, może więc warto zostawić sobie chociaż szosówkę:) Kilka razy w roku się na niej przejadę, a zimie może wykorzystam ją do trenażera.
Brukowy podjazd w Wieliczce
Wtorek, 2 września 2014 | dodano:03.09.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
- DST: 32.03 km
- Teren: 0.50 km
- Czas: 01:19
- VAVG 24.33 km/h
- VMAX 48.60 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- HRmax: 171 ( 91%)
- HRavg 144 ( 77%)
- Kalorie: 744 kcal
- Podjazdy: 351 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Na stronie internetowej kolegi wypatrzyłem ciekawy, częściowo brukowy, podjazd z rynku w Wieliczce w stronę Rożnowa. Pojechałem więc do Wieliczki zmierzyć się z tym trudnym podjazdem. Po dłuższym zastanowieniu postanowiłem, że pojadę crossem bo on na pewno poradzi sobie z jazdą po bruku, a moja szosówka mogła by sobie nie dać rady.
Czasu nie miałem za wiele, więc do Wieliczki wybrałem się główną drogą 964. Niestety jazda tą drogą jest wyjątkowo mało przyjemna. Duży ruch, wąska droga i na domiar złego na odcinku od Ochmanowa do Zabawy właśnie lali nowy asfalt i były mijanki. Na szczęście jakoś ten odcinek pokonałem i po krótkim podjeździe po bruku znalazłem się na wielickim rynku.
Kilka szybki fotek i ruszyłem na podjazd. Rozpoczyna się on właśnie na rynku, a konkretnie w jego południowo-zachodnim narożniku - kierunek na południe. Ulica nazywa się Mikołaja Kopernika i początkowo wygląda niewinnie, asfalt, lekko wznosząca się droga, kręcę więc całkiem sprawnie. Po kilkuset metrach pojawia się znak - stromy podjazd i tuż za znakiem rozpoczyna się pierwszy odcinek brukowy. Kostka ułożona jest dość równo, ale przerwy między kamieniami są spore, co mocno utrudnia jazdę, pojawiają się też pierwsze znaczące stromizny rzędu 11-12%. Następnie mamy chwilę oddechu, czyli krótki odcinek po asfalcie, ale po jakiś 100 może 200 metrach znów bruk i znacznie stromiej. Mój GPS zdołał pokazać 16%, a potem niestety przestał cokolwiek pokazywać, bo przy prędkości poniżej 6 km/h jakoś nie radzi sobie z wyświetlaniem danych z alimetru. Po drugim odcinku brukowym znów kawałek po asfalcie, ja nawet pomyślałem że to już koniec podjazdu, ale nic z tych rzeczy, przed nami jeszcze jeden odcinek, znowu z mega stromizną dopiero po pokonaniu trzeciego sektora dojeżdżamy do drogi Rożnowa - Siercza i podjazd się kończy. Najdłuższy i najtrudniejszy jest odcinek brukowany nr 2.
Według moich pomiarów podjazd ma następujące parametry: długość 1 km, przewyższenie 102 m, średnie nachylenie 10,6%, maksymalne 15,3%, mój czas 8:02, średnia 7,7 km/h.
Przy okazji opisu tego podjazdu znalazłem ciekawą stronę a na niej opis - autor strony podaję minimalne inne wartości, ale to już raczej błąd pomiaru.
Nie mniej jednak podjazd się piekielnie wymagający, odcinki brukowe naprawdę dają w kość. Autor podanej wyżej strony porównuję ten podjazd do podjazdów we Flandrii na których odbywa się słynny wyścig klasyczny Dookoła Flandrii.
Powrót z Wieliczki już dość szybki. Najpierw zjechałem przez Sierczę do Wieliczki, potem pojechałem w kierunku cmentarza (uff znów odcinek 10%), dalej już w miarę po płaskim przez Kokotów, Węgrzce Wielki, Zakrzów, Podłęże do Niepołomic. Niestety w drodze powrotnej dwa razy skoczyło mi ciśnienie, prawie tak jak na podjeździe, najpierw w Kokotowie kierowca ciężarówki przejechał przez skrzyżowanie wymuszając pierwszeństwo i zmuszając mnie do prawie całkowitego wyhamowania (z blisko 30 km/h), a kawałek dalej na granicy Węgrzc Wielkich i Zakrzowa, kierowca jakieś osobówki wyprzedzał dwa samochody i jakoś w ogóle się mną nie przejął, przejechał koło mnie moim pasem z prędkością pewnie ze 100 km/h. Takie rzeczy możliwe są tylko w Polsce, gdzie mamy samych mistrzów kierownicy.
Średnia 24,23 km/h
Czasu nie miałem za wiele, więc do Wieliczki wybrałem się główną drogą 964. Niestety jazda tą drogą jest wyjątkowo mało przyjemna. Duży ruch, wąska droga i na domiar złego na odcinku od Ochmanowa do Zabawy właśnie lali nowy asfalt i były mijanki. Na szczęście jakoś ten odcinek pokonałem i po krótkim podjeździe po bruku znalazłem się na wielickim rynku.
Kilka szybki fotek i ruszyłem na podjazd. Rozpoczyna się on właśnie na rynku, a konkretnie w jego południowo-zachodnim narożniku - kierunek na południe. Ulica nazywa się Mikołaja Kopernika i początkowo wygląda niewinnie, asfalt, lekko wznosząca się droga, kręcę więc całkiem sprawnie. Po kilkuset metrach pojawia się znak - stromy podjazd i tuż za znakiem rozpoczyna się pierwszy odcinek brukowy. Kostka ułożona jest dość równo, ale przerwy między kamieniami są spore, co mocno utrudnia jazdę, pojawiają się też pierwsze znaczące stromizny rzędu 11-12%. Następnie mamy chwilę oddechu, czyli krótki odcinek po asfalcie, ale po jakiś 100 może 200 metrach znów bruk i znacznie stromiej. Mój GPS zdołał pokazać 16%, a potem niestety przestał cokolwiek pokazywać, bo przy prędkości poniżej 6 km/h jakoś nie radzi sobie z wyświetlaniem danych z alimetru. Po drugim odcinku brukowym znów kawałek po asfalcie, ja nawet pomyślałem że to już koniec podjazdu, ale nic z tych rzeczy, przed nami jeszcze jeden odcinek, znowu z mega stromizną dopiero po pokonaniu trzeciego sektora dojeżdżamy do drogi Rożnowa - Siercza i podjazd się kończy. Najdłuższy i najtrudniejszy jest odcinek brukowany nr 2.
Według moich pomiarów podjazd ma następujące parametry: długość 1 km, przewyższenie 102 m, średnie nachylenie 10,6%, maksymalne 15,3%, mój czas 8:02, średnia 7,7 km/h.
Przy okazji opisu tego podjazdu znalazłem ciekawą stronę a na niej opis - autor strony podaję minimalne inne wartości, ale to już raczej błąd pomiaru.
Nie mniej jednak podjazd się piekielnie wymagający, odcinki brukowe naprawdę dają w kość. Autor podanej wyżej strony porównuję ten podjazd do podjazdów we Flandrii na których odbywa się słynny wyścig klasyczny Dookoła Flandrii.
Powrót z Wieliczki już dość szybki. Najpierw zjechałem przez Sierczę do Wieliczki, potem pojechałem w kierunku cmentarza (uff znów odcinek 10%), dalej już w miarę po płaskim przez Kokotów, Węgrzce Wielki, Zakrzów, Podłęże do Niepołomic. Niestety w drodze powrotnej dwa razy skoczyło mi ciśnienie, prawie tak jak na podjeździe, najpierw w Kokotowie kierowca ciężarówki przejechał przez skrzyżowanie wymuszając pierwszeństwo i zmuszając mnie do prawie całkowitego wyhamowania (z blisko 30 km/h), a kawałek dalej na granicy Węgrzc Wielkich i Zakrzowa, kierowca jakieś osobówki wyprzedzał dwa samochody i jakoś w ogóle się mną nie przejął, przejechał koło mnie moim pasem z prędkością pewnie ze 100 km/h. Takie rzeczy możliwe są tylko w Polsce, gdzie mamy samych mistrzów kierownicy.
Średnia 24,23 km/h
Gruszki, Brzezie, Szarów, Dąbrowa
Czwartek, 28 sierpnia 2014 | dodano:28.08.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 23.17 km
- Czas: 00:51
- VAVG 27.26 km/h
- VMAX 47.90 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- Podjazdy: 196 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Początek trasy był bardzo podobny do ubiegłotygodniowego wyjazdu z Krzyśkiem przed Korno, postanowiłem jechać podjazdy na pełną moc i porównać czasy na góralu i na szosówce. Na początek kilku procentowy podjazd od stacji PKP w Staniątkach, prędkość na szczycie około 25 km/h - mocniej niż na góralu. Potem zjazd i podjazd na Winnicę - podjazd ten dodany jest jako segment w serwisach Garmin Conect, Ridewithgps i Strava, z tym że na stronie Garmina pod uwagę brany jest tylko najbardziej stromy fragment podjazdu (dystans 590 m, średnia nachylenie 5,1%, różnica wzniesień 29 m). W serwisach ridewithgps i strava podjazd ten mam zbliżone parametry (900 m, średnio 4%, różnica wzniesień 41-42 m). Gdy jechałem z Krzyśkiem w zeszły piątek na góralu to odcinek ze strony garmina przejechałem w czasie 2:02 - średnia 17,2 km/h, a według ridewithgps czas 3:00, średnia 17,6 km/h. Dzisiaj jechałem szosą więc w sposób naturalny powinienem być szybszy - podjazd pojechałem w trupa, nie miałem pulsometru, ale puls napewno podskoczył mi pod maksa. Mój wynik to: według ridewith gps - 2:24, średnia 21,2 km/h (najlepszy wynik z zarejestrowanych śladów). według stravy 2:34, średnio 21,8 km/h (11 czas). Wyniku z Garmin Conect na razie nie mam, bo serwis co nawala i nie przetworzył mojego podjazdu. Tak czy owak pojechałem najmocniej w swojej historii ten podjazd.
Dalej był podjazd pod kościół w Brzeziu z dość stromą końcówką, jednak mój GPS uparcie pokazuje, że jest tam tylko 6,5%. Potem wjechałem na chwilę na drogę 94 i po chwili odbiłem na Szarów. Niestety coś poknociłem drogę w Łysokaniach i wyjechałem nie do końca tam gdzie zamierzałem, za to mogłem wykonać dość długi, choć nie zbyt stromy podjazd pod kościół w Szarowie. Dalej zrobiłem zjazd w kierunku Puszczy aby zmierzyć się ze znacznie trudniejszym podjazdem pod OSP w Szarowie - ten podjazd ma jakieś 500 m długości, ale szczególnie w końcówce jest dość stromy. Według Garmin Conect podjazd ma 0,51 km i średnie nachylenie 4,3%, wznios 22 m - mój wynik pod górę to 1:50, średnia 16,45 km/h. Dość kiepsko, szczególnie w porównaniu z podjazdem pod trudniejszą Winnicę, ale coś niestety szwankowały mi przerzutki, a konkretnie przerzutka przednia. Ostatnio czyściłem rower i odkręciłem dwie tarcze od korby, po tej operacji coś jest nie tak, będę musiał przeregulować.
Powrót do domu to już zjazdy i prosta, więc jazda bez historii. Do samego końca ciśnąłem dość mocno, bo zachodziło słońce i robiło się chłodno. W rezultacie wykręciłem niezłą średnią - 27,10 km/h.