Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Z Żoną / Narzeczoną

Dystans całkowity:2172.91 km (w terenie 413.00 km; 19.01%)
Czas w ruchu:168:33
Średnia prędkość:12.89 km/h
Maksymalna prędkość:66.50 km/h
Suma podjazdów:14398 m
Maks. tętno maksymalne:151 (80 %)
Maks. tętno średnie:131 (70 %)
Suma kalorii:8868 kcal
Liczba aktywności:66
Średnio na aktywność:32.92 km i 2h 33m
Więcej statystyk

Z żoną z Niepołomic do Tyńca

Sobota, 25 sierpnia 2012 | dodano:25.08.2012 Kategoria 61-80 km, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 79.36 km
  • Teren: 1.00 km
  • Czas: 05:03
  • VAVG 15.71 km/h
  • VMAX 39.69 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 257 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Z moją żoną do Tyńca jeździmy co roku, ale tym roku zdecydowaliśmy się na wyjazd niezwykły, a mianowice start i meta były w Niepołomicach a dystans przekroczył 70 km.
Moją żona musiała jeszcze odwiedzić pacjentkę na Prokocimiu, więc do Krakowa pojechaliśmy trochę inną drogą niż pierwotnie zakładaliśmy. Z Niepołomic pojechaliśmy drogą 964 do Podłęża, na granicy z Zakrzowem skręciliśmy na Węgrzece Wielkie i dalej przez Kokotów i Czarnachowice dojechaliśmy do Bieżanowa, dalej ulicą Bieżanowską dojechaliśmy do osiedla na którym moja żona poszła do pacjentki a ja pokręciłem się trochę po okolicy. Zwiedziłem Park Jerzmanowskich w Prokocimiu, sfotografowałem pomnik lotników przy ulicy Na Wrzosach, dość ciekawy kościół Ojców Augustianów oraz posąg Erazma Jerzmanowskiego w samym parku. Po około 20 minutach już razem żoną ruszyłem w kierunku centrum Krakowa, bocznymi drogami dojechaliśmy do Placu Bohaterów Getta i dalej wzdłuż Wisły dojechaliśmy do Bulwarów Wiślanych. Zrobiliśmy krótką przerwę pod "Plażą" na której chyba szykowano jakieś zawody w spinningu i po chwili ruszyliśmy ścieżką rowerową do Tyńca. Niestety na tym odcinku jechaliśmy pod wiatr, najgorzej było w końcówce gdy wyjechaliśmy na drogę koroną wału, tam chciało nam dosłownie głowę urwać, ale jakoś dojechaliśmy do Tyńca. Na miejscu moja żona odpoczywała a ja zrobiłem odjazd klasztoru, zrobiłem zdjęcie klasztoru z dość ciekawej perspektywy i przejechałem się wąską ścieżką prowadzącą przy brzegu Wisły.

Po przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną, jechało się o niebo lepiej bo z wiatrem, więc i nasza prędkość zdecydowanie wzrosła. Po powrocie do centrum Krakowa, znowu zrobiliśmy postój pod "Plażą" połączony z małą sesją fotograficzną i następnie skierowaliśmy się na ulicę Lipską, wzdłuż której pojechaliśmy ścieżką rowerową przez Rybitwy. Dalej przejazd przez Brzegi i Grabie, oraz będącą w remoncie drogą między mostem w Grabiu a szkołą w Podgrabiu, dalej przez strefę przemysłową do domu moich rodziców w Niepołomicach.

Na trasę wyruszyliśmy kilka minut po 9 rano, a wróciliśmy na 15:15, cała trasa 74 km (ja zrobiłem więcej bo kluczyłem po Prokocimiu i jechałem do około klasztoru w Tyńcu) zajęła nam około 6 godzin z czego niecałe 4:50 jazdy (dane z licznika mojej żony). To chyba najbardziej forsowny odcinek w karierze rowerowej moje żony, dużo kilometrów, krótkie czasy postoju i do tego nie najlepsza pogoda z mocnym wiatrem na dystansie dobrych 20 km. Po tej wycieczce na liczniku mojej żony jest już 905 km, więc do założonego 1000 pozostało niewiele i wygląda na to, że uda się jej granicę osiągnąć. Mój licznik wskazuje niecałe 3000 km , więc może i mi uda się ten dystans przeskoczyć:).

Galeria wycieczki


Z żoną do Niepołomic na lody

Wtorek, 21 sierpnia 2012 | dodano:21.08.2012 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 34.80 km
  • Teren: 9.00 km
  • Czas: 02:13
  • VAVG 15.70 km/h
  • VMAX 46.69 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 264 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Żona walczy o 1000 km w tym sezonie i w ramach nabijania kilometrów pojechaliśmy do Niepołomic na lody.

Początek wycieczki był dość nerwowy bo o godzinie 16:00 jak wyjeżdżaliśmy to na południu zaczęły gromadzić się czarne chmury i nawet trochę kropiło, ale zdecydowaliśmy się jednak jechać. Już w Targowisku nad naszymi głowami znowu zaświeciło słońce. Zdecydowaliśmy się na wariant trasy przez Szarów i potem ścieżką rowerową przez Kozie Górki, końcówka ścieżkami przez las i po pokonaniu 18 km jedliśmy już lody na rynku w Niepołomicach. Po 30 minutowej przerwie ruszyliśmy w drogę do domu, tym razem ścieżką rowerową wzdłuż drogi 75, potem pod kościół w Szarowie i przez Targowisko, podjazd pod Chełm i do domu. Czas wyszedł nam całkiem dobry, moja żona wyraźnie jest w formie jak tak dalej pójdzie to 1000 km powinna zaliczyć bez problemu.

Galeria wycieczki


Z żoną do Łapanowa

Niedziela, 19 sierpnia 2012 | dodano:19.08.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Z Żoną / Narzeczoną, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 41.61 km
  • Czas: 02:55
  • VAVG 14.27 km/h
  • VMAX 50.05 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 304 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W końcu piękna pogoda, zdecydowaliśmy więc że jedziemy do Łapanowa. Z Łapczycy pojechaliśmy drogą powiatową do Siedlca i odbiliśmy w lewo na drogę na Stradomkę. Tą mniej ruchliwą drogą dojechaliśmy do Wieńca i skręciliśmy w prawo rozpoczynając podjazd przez Wieniec i Jaroszówkę. Moja żona trochę się męczyła pod górę (dawno nie jeździła) ale dała radę i po kilkunastu minutach jazdy i jakiś 130 metrach pod górę w pionie byliśmy w Klęczanach skąd rozpoczęliśmy szalony zjazd do Łapanowa. W Łapanowie na początku odwiedziliśmy cmentarz, a konkretnie dwie kwatery wojenne z okresu I wojny oznaczone wspólnym numerem 342. Potem pojechaliśmy na rynek gdzie zjedliśmy lody i uzupełniliśmy nasze bidony, kolejnym punktem miał być zalew. Podjechaliśmy pod ośrodek, ale tam jakieś remonty, można co prawda wejść nad zalew, ale kosztuje to 5 zł od osoby a my chcieliśmy tylko chwilę sobie posiedzieć, więc stwierdziliśmy że siedzenie na jeziorkiem nie jest warte 10 zł. Wróciliśmy się kawałek i zrobiliśmy sobie piknik nad Stradomką:) Po dłuższej przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem zdecydowaliśmy się pojechać płaską trasą prowadzącą doliną Stradomki. Na początek pojechaliśmy dość ruchliwą szosą na Ubrzeż, gdzie skręciliśmy w lewo i już mniej ruchliwą drogą przez Kamyk, Chrostową i Dąbrowicę dojechaliśmy do Wieńca, skąd tą samą drogą co rano wróciliśmy do domu.

Wycieczka udana, pogoda piękna, grzało może nawet trochę za mocno, ale po ostatnich chłodnych dniach to miła odmiana. Żona dała radę, przy okazji podnosząc swój tegoroczny dystans do 796 km, plan ma na 1000 czy się uda zobaczymy:)

Galeria wycieczki


Z żoną po Puszczy

Sobota, 28 lipca 2012 | dodano:28.07.2012 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 43.64 km
  • Teren: 1.00 km
  • Czas: 02:44
  • VAVG 15.97 km/h
  • VMAX 15.93 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 50 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po dwudniowym maratonie do Częstochowy postanowiłem wybrać się na rozjazdy na wycieczkę z żoną. Początkowo mieliśmy jechać do Łapanowa, ale temperatura przekraczająca 30 stopni nas do tego zniechęciła, wybór padł więc na Puszczę Niepołomicką w której można było liczyć na odrobinę cienia. Ruszyliśmy z Niepołomic i Drogą Królewską, Żubrostradą dojechaliśmy do drogi na Damienice, którą dojechaliśmy nad Czarny Staw, minęliśmy go i skręcając w lewo pojechaliśmy na koniec Puszczy do Baczkowa. W sklepie zrobiliśmy zakupy i postój w cieniu przy pobliskim budynku OSP - zrobiłem fotkę zabytkowej sikawce i po chwili ruszyliśmy z powrotem.
Po kilkunastu minutach już robiliśmy sesję nad Czarnym Stawem, było strasznie gorąco więc ludzi nad stawem nie było wcale, a i na leśnych ścieżkach w Puszczy też nie było tłumów. Po przerwie nad stawem ruszyliśmy w drogę powrotną, moja żona rozpoczęła wyścigi, najpierw wyprzedziła gościa na rowerze, później grupę szybko jadących rolkarzy, a już na Drodze Królewskiej zaczęła uciekać przed dość szybko jadącym starszym panem. Ucieczka była skuteczna przez jakieś 5 km pokonywanych z prędkością 22-25 km/h, ale w końcu brakło pary i moja żona musiała uznać wyższość starszego pana, który w końcu nas dogonił i przegonił:). Do domy wróciliśmy już tempem spacerowym. W sumie pokonaliśmy przeszło 43 km i do 1000 km zrobionych w lipcu brakuje mi już tylko niecałych dwóch kilometrów:) zostały jeszcze 3 dni więc może dam radę:). Dziś jechało mi się tak sobie, obawiam się, że gdybym w takim słońcu miał pokonać 100 km podczas powrotu z Częstochowy to mogłoby być ciężko, ale w grupie motywacja rośnie, więc może jakoś bym sobie poradził:)

Galeria wycieczki


Niedzielna wycieczka z żoną

Niedziela, 22 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria 21-40 km, Łapczyca, Po górkach, Po płaskim, Z Żoną / Narzeczoną, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 39.71 km
  • Czas: 02:27
  • VAVG 16.21 km/h
  • VMAX 53.41 km/h
  • Temp.: 21.0 °C
  • Podjazdy: 285 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Mieliśmy w planie niedzielną wycieczkę rowerową do Borku i mimo iż niebo było dość mocno zachmurzone to postanowiliśmy jechać. Na początek oczywiście podjazd pod Górny Gościniec - poszło dość ciężko po przeszło tygodniowym okresie bez roweru, potem do Bochni i dalej już raczej po płaskim. Przejechaliśmy przez Krzeczów i Borek aby dojechać do Centrum Aktywnego Wypoczynku Borek. Niestety w ośrodku pocałowaliśmy klamkę, centrum było zamknięte a za chwilę miało przyjechać wesele. Nie pozostało nam nic innego jak wracać do Bochni. Po drodze przez Borek zaczął nas doganiać jakiś gość na góralu, mnie wyprzedził ale moja żona nie chciała się dać wyminąć i ruszyła z kopyta do przodu. Ja chwilę siadłem gościowi na kole, miał budowę ciężarowca, umięśnione nogi i szerokie bary, jechał na średniej klasy góralu na najtwardszym przełożeniu osiągając prędkość około 22-24 km na godzinę. Moja żona odjechała trochę do przodu, więc wyprzedziłem "ciężarowca" i ją dogoniłem, ścigaliśmy się z gościem do Krzeczowa, odstawiliśmy go na jakieś 300 metrów, a potem on musiał gdzieś skręcić lub się zatrzymać bo jakoś znikł nam z oczu.

W Krzeczowie odwiedziłem jeszcze cmentarz wojenny z okresu I wony nr 315, a potem pojechaliśmy do Bochni. Zatrzymaliśmy się na plantach, gdzie zjedliśmy lody, a potem ulicą Karosek, obok cmentarza św. Rozalii i dalej przez Osiedle Niepodległości wyjechaliśmy na Górny Gościniec, którym dojechaliśmy do górnego kościoła w Łapczycy. Moja żona postanowiła jechać do domu przez Moszczenicę, więc zjechaliśmy w dół, a potem drogą obok kopalni dojechaliśmy do mety. Wycieczka nie do końca udana, bo planie były odwiedziny w Borku, ale jechało się dobrze. Ponieważ wróciliśmy przed czasem to zdążyłem jeszcze obejrzeć ostatni etap Tour de France, który wygrał Cavendich a cały tour Wiggins.

Galeria wycieczki


Finisz w Giżycku

Piątek, 13 lipca 2012 | dodano:13.07.2012 Kategoria 0-20 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 19.45 km
  • Teren: 0.50 km
  • Czas: 01:21
  • VAVG 14.41 km/h
  • VMAX 29.70 km/h
  • Temp.: 21.0 °C
  • Podjazdy: 67 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pierwotnie planowaliśmy zakończenie naszej rowerowej wyprawy po Mazurach na niedziele, ale ponieważ już w zasadzie od środowego popołudnia pogoda wyraźnie się pogarszała, a na weekend zapowiadali ulewy to postanowiliśmy wracać do domu już w sobotę, szczególnie że w zasadzie zrealizowaliśmy cały plan rowerowy. W piątek mieliśmy do pokonania krótki odcinek około 20 km z Harszu do Giżycka. Pogoda była nie najlepsza, co prawda słońce przebijało się przez chmury, ale było zimno i mocno wiało. Z Harszu skierowaliśmy się na Pozedrze i dalej boczną drogą prowadzącą przez kilka wiosek mieliśmy dojechać do Gizycka. Po drodze było jedno miejsce warte uwagi, a mianowicie we wsi Pieczarki na skwerze przy drodze znajdował się pomnik-cmentarz wojenny żołnierzy z okresu I wojny światowej. Jako, że interesuje mnie to zagadnienie dokładnie go sfotografowałem. W zasadzie przez całą drogę do Giżycka jechaliśmy pod wiatr, więc mimo iż dystans do pokonania był nieduży, a drogi relatywnie dobre to tempo naszej wyprawy nie było duże. Około godziny 11:00 dojechaliśmy do Giżycka, dzień wcześniej przeglądałem możliwe noclegi i znalazłem na ulicy Kolejowe schronisko młodzieżowe Krasnal. To miejsce okazało się być dla nas idealne, ponieważ znajdowało się zaledwie 200 metrów od dworca kolejowego w Giżycku z którego w sobotę o 5:53 rano mieliśmy wyruszyć w podróż do Krakowa. Po zainstalowaniu się w schronisku udaliśmy się na dworzec gdzie kupiliśmy bilety do Krakowa z przesiadką w Olsztynie, a następnie na piechotę ruszyliśmy zwiedzać Giżycko.

Na początek odwiedziliśmy znajdujący się w pobliżu port na jeziorze Niegocin, porobiliśmy fotki i ruszyliśmy dalej do XIX wiecznej Twierdzy Boyen. Twierdza leży w zasadzie na wyspie, a od stałego lądu odcięta jest kanałami wykopanymi w celu przeprawy między jeziorami. Od strony Giżycka jest to Kanał Łuczański przez który w drodze do twierdzy przerzucony jest bardzo ciekawy most obrotowy z napędem ręcznym. Most jest otwarty dla ruchu kołowego tylko w ściśle określonych godzinach, w pozostałym czasie jest zamykany i przez kanał płyną łodzie. Poczekaliśmy 15 minut na otwarcie mostu i po nim przeszliśmy na "wyspę" Twierdzy Boyen. W chwili obecnej wspomniany most nie jest oczywiście jedynym przejściem na wyspę, 200 metrów dalej jest kładka piesza, są również mosty drogowe na obwodnicy miasta. Twierdza Boyen w Giżycku powstała w latach 1843 – 1855 jako obiekt blokujący strategiczny przesmyk pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno, miała być głównym punktem oporu na linii obrony jezior mazurskich. Ciągle rozbudowywana twierdza odegrała ważną rolę zarówno w I jak i w II wojnie światowej. Po 1945 pełniła różne funkcje praktyczne i niestety niszczała, obecnie wykorzystywana jest już tylko w celach turystycznych i udostępniona została do zwiedzania. Obejście twierdzy, dłuższym szlakiem czerwonym trwa dobrą godzinę i to jeśli nie będziemy przy okazji czytać informacji z przewodnika. My obejrzeliśmy większość pomieszczeń w twierdzy pomijając w zasadzie tylko Bramę Kętrzyńską. W amfiteatrze na terenie twierdzy na ten dzień był zaplanowany festiwal piosenki żeglarskiej, którego początek mieliśmy okazję zaobserwować z murów podczas zwiedzania. Przed rozpoczęciem zwiedzania twierdzy warto mimo wszystko zaopatrzyć się w przewodnik (koszt 18 zł, w punkcie informacji turystycznej w mieście 17 zł), ja tego nie zrobiłem ale później żałowałem i książeczkę zakupiłem w mieście. Przewodnik przedstawia historię twierdzy wraz ze zdjęciami oraz proponuje trasę zwiedzania obiektu z dokładnym opisem tego co widzimy. Można oczywiście wynająć przewodnika, który pięknie o twierdzy opowie, ale to pewnie kosztuje sporo więcej.

Po opuszczeniu twierdzy udaliśmy się na miasto, zjedliśmy obiad i podeszliśmy pod wieżę ciśnień z której podobno można podziwiać panoramę miasta i jeziora, ale wejście na wieżę kosztuję aż 10 zł od osoby (więcej niż do twierdzy - 7 zł), więc postanowiliśmy tą przyjemność sobie darować. Wieczorem poszliśmy jeszcze raz na wyspę na której mieści się twierdza, w między czasie wyczytałem, że budynek hotelu mieszczącego się na wyspie zaraz obok obrotowego mostu wykorzystuję też jedno z ocalałych skrzydeł dawnego zamku krzyżackiego, zrobiliśmy więc kilka fotek i ruszyliśmy dalej. Celem naszego spaceru było wzgórze Brunona z panoramą jeziora Niegocin. Drogę na wzgórze znaczą stacje Drogi Krzyżowej, a na samym wzgórzu znajduje się wysoki krzyż ustawiony w tym miejscu w 1910 r. w 900 rocznicę męczeńskiej śmierci biskupa.

To był koniec zwiedzania Giżycka i naszej 9 dniowej rowerowej podróży po Mazurach, a na koniec podsumowanie. Na początek finanse bo sam jestem ciekawy jak to wyszło: bilety kolejowe Kraków-Iława 160 zł, Iława-Olsztyn 36 zł, Giżycko przez Olsztyn do Krakowa 174 zł, więc w sumie 370 zł. Noclegi: Iława 54 zł x 2=108 zł, Orżyny 80 zł; Zełwągi 3x70 zł = 210 zł, Wilczy Szaniec 100 zł, Harsz 90 zł, Giżycko 60 zł łącznie 648 zł. Do tego dochodzi oczywiście jedzenie, obiady zwykle jedliśmy w knajpach natomiast śniadania i kolacje przygotowywaliśmy sami, picie i jedzenie na odcinki rowerowe, bilety wstępu: Wilczy Szaniec w cenie noclegu w hotelu a normalnie 2x15 zł, Mamerki 2x10 zł, Twierdza Boyen 2x7zł, zakupione przewodniki i inne dodatkowe przyjemności. Koniec końców wydaliśmy 1018 zł na bilety i noclegi i pewnie z jakieś 600-700 zł na resztę, do tego można doliczyć koszt kilku rzeczy, które nabyliśmy przed wyprawą i pewnie wakacje zamkną się kwotą około 1900-2100 zł.

Teraz rowerowe dokonania, nie licząc pierwszego dnia wycieczki gdzie na rowerze pokonaliśmy trasę 3,8 km, to na rowerze jeździłem przez 8 dni (moja żona 7 dni), ja pokonałem 516,05 km z czego przeszło 120 km w terenie, a moja żona przejechała około 380 km. Przez 5 dni jechaliśmy z sakwami w sumie około 240 km, ja miałem na rowerze dwie 60 litrowe sakwy crosso, ważący około 5 km namiot i śpiwór, żona miała boczne sakwy Kellys, śpiwór i mały podręczny plecak. Okazało się, że bez potrzeby wieźliśmy namiot i śpiwory, pewnie bylibyśmy je wykorzystali gdyby pogoda była lepsza, ale występujące niemal regularnie nocne burze skutecznie nas zniechęciły do korzystania z namiotu, szczególnie że z noclegami nie było większego problemu. W porównaniu z pierwotnym planem nie byliśmy pod Grunwaldem i w Szczytnie za to pokonaliśmy odcinek z Olsztyna nad Wielkie Jeziora i 80 km odcinek dookoła Jezioraka w Iławie. Pierwotnie planowałem pokonać na rowerze około 320 km, a jak widać wyszło więcej. Żona spisała się na medal, miała chwile kryzysu po pierwszym dniu, ale potem wpadła w wyprawową formę i kolejne nie zawsze łatwe odcinki pokonywała bez większego problemu. Podczas wyprawy nie zabrakło przewyższeń, mimo iż przecież minęliśmy wcześniej planowane Wzgórza Dylewskie, suma podjazdów na moich 516 km wyniosła 2331 m. Najtrudniejszy był odcinek z Olsztyna do Orżyn i dalej do Zełwągów gdzie w zasadzie cały czas było góra-dół i wyszło odpowiednio 336 m na 56 km i 487 m na 91 km. Sporo przewyższeń zaliczyłem też podczas wycieczki dookoła jeziora Śniardwy ale tam dystans był długi, trochę się też napodjeżdżaliśmy podczas wycieczki do Ruciane-Nida. Tereny przez które jechaliśmy były piękne, wybieraliśmy drogi mało ruchliwe, więc jechaliśmy przez ciche i spokojne miejscowości, ale odwiedziliśmy chyba wszystkie ważniejsze miejscowości na Mazurach i zwiedziliśmy co było do zwiedzenia. Udało nam się uniknąć większych deszczów na trasie i w sumie prawie nie zmokliśmy, wyprawę oceniam jako bardzo udaną:)

Galeria wycieczki


Bunkry w Mamerkach, Węgorzewo, Harsz

Czwartek, 12 lipca 2012 | dodano:12.07.2012 Kategoria 41-60 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 45.93 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:16
  • VAVG 14.06 km/h
  • VMAX 35.81 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 197 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po nocy spędzonej w Wilczym Szańcu wstaliśmy rano i poszliśmy na śniadanie w restauracji. Pogoda nie była najlepsza po wieczornych i nocnych burzach było mokro i dość zimno, a niebo było zasnute gęstymi chmurami. Po śniadaniu i przetarciu rowerów (niestety noc musiały spędzić na zewnątrz) ruszyliśmy w drogę. Na początek szybko odwiedziliśmy jeszcze bunkry w strefie II i zrobiliśmy kilka fotek. Następnie ruszyliśmy do miejscowości Parcz, zaraz za Wilczym Szańcem mieści się park miniatur, widzieliśmy go tylko zza ogrodzenia ale już po tym można stwierdzić, że wygląda zachęcająco. W Parczu uzupełniliśmy bidony i ruszyliśmy dalej. Na skraju tej miejscowości znajduję się dość ciekawy cmentarz prawosławny z okresu I wojny światowej. W drodze do kolejnej miejscowości moja żona zauważyła, że ma mało powietrza w przednim kole, lekko dopompowałem i ruszyliśmy dalej obserwując sytuacje i w kolejnej miejscowości Mażany stwierdziliśmy już na pewno, że koło jest przebite.

Zatrzymaliśmy się pod sklepem i zacząłem ściągać koło, wyciągnąłem dętkę i poszukałem zapasu i tu okazało się, że jednak nie jesteśmy dobrze przygotowani do wyprawy. Miałem dwie dętki ale obie miały wentyl samochodowy, natomiast rower mojej żony ma dętki z wentylem Presta. Powiem szczerze, że byłem pewien, że moja dętka wejdzie na koło mojej żony, tymczasem okazało się, że wentyl samochodowy nie przejdzie przez obręcz. Zacząłem więc szukać łatek a tu kolejny zonk łatek nie mam. Pozostała więc naprawa metodą tradycyjną, w sklepie na przeciwko kupiłem klej Kropelka, pociąłem jedną z dętek i wykroiłem łatkę, którą zakleiłem dziurę. Po kilku minutach okazało się, że łatka trzyma jak trzeba, więc założyliśmy dętkę i ruszyliśmy dalej. Cała naprawa zajęła nam dość dużo czasu - prawie godzinę. Po tej przygodzie pojechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do miejscowości Radzieje w której skręciliśmy na drogę miejscowości Kamionek Wielki, okazało się że droga na tym odcinka jest brukowana kamieniami i po raz kolejny strasznie się na takim bruku męczyliśmy. Po dojechaniu do Kamionka Wielkiego w końcu bruk się skończył i dalej już szybko przez Pniewo, brzegiem jeziora Mamry dojechaliśmy do Mamerek gdzie w czasie II wojny mieściła się Kwatera Główna Wojsk Lądowych.

Manerki wyglądają zdecydowanie mniej komercyjnie niż Wilczy Szaniec, za wstęp do Strefy I trzeba zapłacić 10 zł, można też wypożyczyć latarkę, jest ona potrzebna ponieważ w Manerkach można oglądać wnętrza nie zniszczonych bunkrów. W strefie I znajduję się 6 bunkrów w tym kilka tzw. bunkrów gigantów czyli takich w jakim w Wilczym Szańcu mieszkał Hilter. Na dachu bunkru nr 6 znajduję się wieża widokowa z której można podziwiać panoramę jeziora Mamry. Ciekawostką jest fakt, że góry nie widać ani jednego bunkra w lesie mimo iż znajdują się one całkiem blisko wieży widokowej. Niestety nie widać też za wiele w kierunku jeziora Mamry, miałem wrażenie, że od czasu budowy wieży drzewa trochę podrosły i dość skutecznie zasłoniły widok.

Po obejrzeniu bunkrów w strefie I udaliśmy się do bunkrów w strefie II, tam nie potrzeba już biletów. Niestety zwiedzanie strefy II jest mocno ograniczone przez wściekłe ataki komarów, więc przez strefę II raczej przebiegliśmy. Na terenie tej strefy znajdował się też dworzec kolejowy z którego można było dojechać pociągiem do Wilczego Szańca i Węgorzewa. Po opuszczeniu Manerek ruszyliśmy do Węgorzewa, po przejechaniu może 1 km dojechaliśmy do mostu nad nigdy niedokończonym Kanałem Mazurskim, który miał połączyć Wielkie Jeziora Mazurskie z rzęką Pregołą a przez nią z Morzem Bałtyckim. Jadąc z Kamionka Wielkiego przez Manerki do Węgorzewa cały czas objeżdżaliśmy jezioro Mamry, tuż przed Węgorzewem w miejscowości Przystań zobaczyliśmy ciemne burzowe chmury, gdy byliśmy w Trygorcie burza groziła już na całego. Do Węgorzewa pędziliśmy jak szaleni i tuż przed samym deszczem udało nam się dojechać do miasta i schować pod daszkiem koło jakiegoś banku. Padało przeszło pół godziny, jak deszcz trochę zelżał pojechaliśmy do schroniska młodzieżowego na ulicy Prusa, niestety okazało się, że nie ma miejsc, pani nam wytłumaczyła, że w Węgorzewie odbywa się Rockowisko i o nocleg będzie ciężko. Udaliśmy się więc do centrum, zatrzymaliśmy się na obiad w pizzerii przed zamkiem w Węgorzewie, który wcale nie wygląda jak zamek i zwiedzać go nie można. Po obiedzie zdecydowaliśmy się wyjechać z Węgorzewa i poszukać noclegu za miastem. Z Węgorzewa wyjeżdżaliśmy drogą główną nr 63, ale na szczęście wzdłuż drogi aż do miejscowości Ogonki znajduję się ścieżka rowerowa. Na granicach miasta znajduję się cmentarz żołnierzy radzieckich, który zginęli podczas wyzwalania Węgorzewa w 1945 r.

Próbowaliśmy szukać noclegu w Ogonkach nad jeziorem Święcajny, ale tu też był problem. Skręciliśmy w prawo w stronę miejscowości Harsz, po drodze wstąpiliśmy jeszcze do jednego ośrodka z domkami nad jeziorem, ale warunki w małych domkach były raczej kiepskie, więc pojechaliśmy dalej. Na szczęście pogoda się trochę poprawiła i nawet wyszło słońce. Po kilku kilometrach jazdy dojechaliśmy do wioski Harsz okazało się, że jest tu kilka gospodarstw agroturystycznych i z noclegiem nie ma problemu. Znaleźliśmy bardzo fajny nocleg nad samym brzegiem jeziora Harsz. Wieczorem się rozpogodziło na całego, poszliśmy więc na spacer, najpierw na brzeg jeziora a potem do sklepu. Chcieliśmy spędzić kilka chwil nad jeziorem, ale niestety mimo słońca było dość chłodno. Następnego dnia mieliśmy dojechać do nieodległego już Giżycka - miał to być ostatni etap naszej wyprawy.

Galeria wycieczki


Wilczy Szaniec zdobyty

Środa, 11 lipca 2012 | dodano:11.07.2012 Kategoria 41-60 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 49.42 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 03:30
  • VAVG 14.12 km/h
  • VMAX 39.25 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 218 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po trzech dniach spędzony nad jeziorem Inulec, wstaliśmy rano, zapakowaliśmy sakwy i ruszyliśmy dalej na początek do Mikołajek. Przejechaliśmy przez miasto i boczną drogą wzdłuż jeziora Tałty ruszyliśmy w kierunku Rynu. W miejscowości Tałty zrobiliśmy krótki postój a następnie przejechaliśmy przez kanał Tałcki łączący jezioro Tałty z jeziorem Tałtowisko i ruszyliśmy dalej już szutrową drogą. Przejechaliśmy przez Skorupki obok pól biwakowych nad jeziorem Tałtowisko a następnie wyskoczyliśmy na asfaltową drogę nr 642, którą miała nas zaprowadzić do Rynu. Po kolejnych kilku kilometrach jazdy dojechaliśmy do Rynu leżącego nad jeziorem Ryńskim. W Rynie znajduje się oczywiście port oraz zamek krzyżacki z XIV wieku. Z pierwotnego wyglądu zamku niewiele pozostało, a w obecnym zamku znajduję się hotel i restauracja, teren wokół zamku można zwiedzać, więc porobiliśmy kilka zdjęć. Z Rynu ruszyliśmy dalej drogą nr 642 w kierunku Sterławek Wlk. Po jakiś 10 km byliśmy w Sterławkach przez które przebiega dość ruchliwa droga z Giżycka do Kętrzyna. W tej miejscowości zrobiliśmy postój na drugie śniadanie, ja zrobiłem kilka fotek kościoła i po uzupełnieniu zapasów ruszyliśmy dalej drogą w kierunku Kętrzyna.

Ruchliwą drogą na Kętrzyn musieliśmy przejechać ładne parę kilometrów przez Martiany i Pożarki dojechaliśmy do miejscowości Kwiedzina, gdzie mieliśmy odbić w leśną drogę do Gierłoży. Na mapie ta droga była oznaczona jako asfaltowa, tym czasem w miejscu gdzie miała być droga był szuter, więc pojechaliśmy kawałek dalej w poszukiwaniu właściwej drogi, ale okazało się, że to jednak była ta droga, więc wróciliśmy do niej i ruszyliśmy do Gierłoży. Droga rzeczywiście była utwardzona, ale nie asfaltem a brukiem z kamieni w rezultacie jechało się nią bardzo ciężko i powoli. Do Gierłoży mieliśmy do pokonania ledwie 4 km ale jechaliśmy ten odcinek dość długo, ale za to wyjechaliśmy wprost na Wilczy Szaniec - czyli dawną kwaterę Hitlera na Mazurach. Kwaterę tą zbudowano dla celów wojny z ZSRR podczas której to właśnie na Mazurach w kilku takich kwaterach znajdowało się dowództwo wszystkich rodzajów wojsk. Ponieważ wojna z ZSRR się przedłużała to Hilter w Wilczym Szańcu spędził ponad 800 dni (najwięcej podczas wojny). To tu został przeprowadzony na niego zamach zobrazowany w filmie Walkiria z Tomem Cruisem. Obecnie na terenie Wilczego Szańca za odpowiednią opłatą - 15 zł można zwiedzać pozostałości bunkrów (większość z nich wysadzono i są w ruinie). Ponieważ chcieliśmy w tym miejscu przenocować zapytaliśmy o nocleg. Okazało się, że za 100 zł (za pokój 2 osobowy) możemy przenocować w hotelu mieszczącym się w dawnym budynku Gwardii Przybocznej, biorąc taką opcję mieliśmy wstęp za darmo i śniadanie na drugi dzień gratis, w przypadku noclegu ja polu namiotowym trzeba zapłacić za wstęp, za nocleg na polu i oczywiście o żadnym śniadaniu za free nie ma mowy, wybraliśmy więc hotel.

Po zainstalowaniu się w hotelu, wykąpaniu się i zjedzeniu obiadu w restauracji, kupiliśmy przewodnik za 5 zł i ruszyliśmy zwiedzać. W tym czasie pogoda się trochę zepsuła, ale jeszcze nie padało, więc mogliśmy zwiedzać bez problemów. Przeszliśmy przez tzw. Strefę I czerwonym szlakiem. Punktem kulminacyjnym zwiedzania jest zniszczony częściowo bunkier gigant nr 13 w którym mieszkał Hilter. W Gierłoży można zwiedzać jeszcze strefę II, po drugiej strony drogi na Kętrzyn, bunkry w tej strefie można zwiedzać bez biletów. Mieliśmy tam jeszcze pójść, ale najpierw chcieliśmy się zabezpieczyć przed natarczywymi komarami, niestety nasze dalsze plany zwiedzania bunkrów przerwała niestety burza z deszczem, która nie chciała odpuścić aż do samego wieczora i w rezultacie nie poszliśmy oglądać bunkrów w strefie II. Na następny dzień planowaliśmy dojechać do Węgorzewa a po drodze zwiedzić kwaterę główną wojsk lądowych w Mamerkach, gdzie zachowały się całe nie zburzone bunkry.

Galeria wycieczki


Ukta - Wojnowo - Ruciane-Nida

Wtorek, 10 lipca 2012 | dodano:10.07.2012 Kategoria 41-60 km, Mazury 2012, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 56.92 km
  • Teren: 17.00 km
  • Czas: 04:00
  • VAVG 14.23 km/h
  • VMAX 14.18 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 287 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze




Po dniu plażowania na trasę powróciła moja żona celem była Ruciane-Nida a po drodze Ukta i Wojnowo. Z Zełwągów ruszyliśmy szutrówką przez las w kierunku drogi nr 609, którą po przejechaniu 12 km od startu dojechaliśmy do Ukty, małej dość klimatycznej miejscowości nad rzeką Krutynią. Zatrzymaliśmy się najpierw na niewielkim rynku, następnie zaglądnęliśmy do neogotyckiego kościoła a wyjeżdżając z Ukty przejechaliśmy mostem na Krutynią i skierowaliśmy się na Wojnowo. Miejscowość ta została założona przez rosyjskich staroobrzędowców (wyznawców prawosławia, który nie przyjęli reformy liturgicznej patriarchy Nikona z lat 1652–1656 i opuścili Rosję). Na Mazury trafili w latach 30-tych XIX wieku gdzie osiedli się zakładając kilka wiosek w tym właśnie Wojnowo. Wcześniej jednak zatrzymaliśmy się moście nad Krutynią gdzie obserwowaliśmy spływ kajakowy i zrobiliśmy sobie fotkę. Następnie odwiedziliśmy cerkiew w Wojnowie przy której znajduje się cmentarz oraz dom sióstr zakonnych właśnie tego obrządku. Cerkiew jest właśnie z zewnątrz remontowana, ale wnętrze można zwiedzać, żeby wejść do cerkwi moja żona musiała się ubrać w dwie przygotowane na wejściu chusty i za 2 złote od osoby weszliśmy do środka. Zrobiłem kilka zdjęć choć oficjalnie jest zakaz, ale jakoś go przegapiłem:) Po obejrzeniu cerkwi, pojechaliśmy dalej przez Wojnowo, kolejnym punktem na trasie był dom modlitwy staroobrzędowców czyli tzw. Molenna - to miejsce obejrzeliśmy już tylko z drogi, a następnie pojechaliśmy dalej do znajdującego się nad jeziorem Duś byłego klasztoru staroobrzędowców. Klasztor jak wspomniałem znajduję się nad jeziorem, przy klasztorze znajduję się cmentarz, sam klasztor można zwiedzać i to za darmo, można złożyć dobrowolną ofiarę. We wnętrzu można zobaczyć ołtarz bardzo podobny do tego w cerkwi, a w przedsionku zdjęcia staroobrzędowców z początku XX wieku. Na terenie klasztoru działa coś na kształt gospodarstwa agroturystycznego i pole biwakowe.

Kolejnym punktem naszej wyprawy było Ruciane-Nida, to właśnie od tej miejscowości zgodnie z wcześniejszym planem mieliśmy zacząć zwiedzanie wielkich jezior. Żeby tam dojechać musieliśmy przejechać kilka kilometrów, na szczęście nie zbyt ruchliwą, drogą nr 58. Do miasteczka wjechaliśmy od strony Nidy a następnie przejechaliśmy do bardziej turystycznej części miejscowości czyli do Rucianego. Po wizycie w punkcie informacji turystycznej pojechaliśmy nad śluzę Guzianka łączącą jezioro Bełdany z jeziorem Guzianka Wielka. Nad śluzą spędziliśmy dłuższą chwilę obserwując pełny cykl pracy śluzy: łódki wpłynęły od strony jeziora Guzianka, następnie woda w śluzie została spuszczona i opadła o ładne 2 metry, a następnie nastąpiło otwarcie śluzy i łódki wypłynęły na jezioro Bełdany. Obok śluzy znajduję się dość ciekawy bunkier, który kiedyś zapewne miał za zadanie bronić przeprawy. Następnie wróciliśmy do Rucianego, gdzie zjedliśmy pyszny obiad. Na drogę powrotną wybraliśmy drogę szutrową brzegiem jeziora Bełdany przez miejscowości Wygryny i Kamień do Iznoty. Po drodze chcieliśmy jeszcze zobaczyć kapliczkę w lesie zbudowaną dla potrzeb filmu "Pan Tadeusz". Droga którą wybraliśmy była dość ciężka, dużo piasku i jechało się ciężko, ale w końcu dojechaliśmy do wspomnianej kapliczki. Po kolejnych kilku kilometrach dojechaliśmy do Iznoty w tej miejscowości mieści się ośrodek Galindia w którym odbywają się inscenizacje związane z plemieniem Galindów, które żyło na tym terenie czyli w tzw. Galindi. Plemię to uległo zagładzie po walkach z Polakami z później z Krzyżakami a ich resztki zostały zasymilowane przez Mazurów. Ośrodek Galindia stara się oczywiście zarobić ale przy okazji przypomina o tym historycznym plemieniu. My jednak Galindi nie zwiedzaliśmy ale od razu skierowaliśmy się do miejscowości Nowy Most, a następnie przez Bobrówko wróciliśmy do Zełwągów, wycieczka miała być krótka a wyszło prawie 57 km. To był ostatni dzień naszego pobytu pod Mikołajkami, następnego dnia mieliśmy w planie Ryn i Wilczy Szaniec w Gierłoży.

Galeria wycieczki


Orżyny - Zełwągi (Mikołajki)

Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano:08.07.2012 Kategoria 81-99 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Z Żoną / Narzeczoną, Mazury 2012
  • DST: 91.34 km
  • Teren: 13.00 km
  • Czas: 05:31
  • VAVG 16.56 km/h
  • VMAX 43.55 km/h
  • Temp.: 23.0 °C
  • Podjazdy: 481 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze




Jak wspominałem wcześniej mapa Pojezierza Olsztyńskiego kończyła się na Orżynach, a mapa Wielkich Jezior Mazurskich zaczynała się na wysokości miasta Piecki pozostawał mam pas około 20 km bez pokrycia w mapach. Początkowo myślałem, że pojedziemy do Mrągowa bo przez Orżyny przebiegała droga właśnie do Mrągowa, ale po dokładnej analizie mapy na GPSie i wyszukałem skrót, dzięki któremu bocznymi drogami mogliśmy dojechać pod Mikołajki. Wstaliśmy więc wcześniej i zaraz po godzinie 8 rano ruszyliśmy w trasę. Pogoda była kiepska, niebo zachmurzone, temperatura nie przekraczała chyba 20 stopni, ale jechało nam się nie najgorzej. Mało ruchliwą drogą przez Rańsk dojechaliśmy do Rybna, w tym miejscu rozważałem przez chwilę skrót drogą leśną, ale ostatecznie odrzuciłem ten pomysł. W Rybnie zrobiliśmy mały postój, który przysporzył nam sporo problemów ale o tym za chwilę. Skoro nie jechaliśmy skrótem to musieliśmy objechać jezioro Dłużec przez Borowe i Dłużec, następnie skręciliśmy w lewo i po przejechaniu 29 km od startu dojechaliśmy do widocznej już na mapie Wielkich Jezior Mazurskich miejscowości Krzywy Róg. W tym miejscu zaczął dość ostro dzwonić telefon mojej żony, okazało się że w Rybnie na ławce zostawiłem telefon i jakiś miły pan chciał mi go oddać.

Zostawiłem, więc żonę i bagaże na przystanku i szalonym tempem ruszyłem do Rybna, żeby skrócić dystans do przejechania wykorzystałem skrót przez las, który wcześniej rozważałem. Na początku szło wszystko dobrze, do miejscowości Głogno dojechałem dobrą szutrową drogą, dalej był odcinek niebieskim szlakiem pieszym i dalej bezproblemowa jazda, ale jak odbiłem w ścieżką leśną w kierunku Rybna to zaczęły się kłopoty. Na mapie miałem jedną prostą drogę, w rzeczywistości ścieżek było dużo więcej, co chwila się krzyżowały i skręcały, dwa razy pomyliłem drogę, na szczęście szybko to zauważałem i wracałem na właściwą ścieżkę. Na dodatek leśne ścieżki były mocno piaskowe i miejscami moja prędkość jazdy wyraźnie spadała, a na koniec tuż przed Rybnem droga była zawalona drzewem i trzeba było przeprawiać się bokiem przez krzaki. Jednak po 40 minutach walki byłem w Rybnie z telefonu żony zadzwoniłem do gościa i po 5 minutach ponownie stałem się właścicielem telefonu, podziękowałem ładnie i ruszyłem w drogę. Postanowiłem już nie korzystać ze skrótu tylko jechać po asfaltach tak jak wcześniej jechałem z żoną, była to dobra decyzja ponieważ trasę tą pokonałem mniej więcej w tym samym czasie co odcinek przez las mimo iż po asfaltach było dobre 4-5 km dalej. Po mniej więcej 1,5 godziny byłem ponownie w Krzywym Rogu z tym że zamiast 29 km na liczniku miałem już 56.

Po moim Tour de Rybno byłem już mocno zmęczony, ale trzeba było jechać dalej. Po jakiś 3 km jazdy dojechaliśmy do drogi nr 59 Mrągowo - Piecki, trasa naszej wyprawy prowadziła na wprost, ale skręciliśmy w prawo do Piecek w poszukiwaniu miejsca gdzie moglibyśmy zjeść obiad. Po obiedzie wróciliśmy na właściwą trasę i piękna malowniczą drogą przez Mazurski Park Krajobrazowy będący częścią Puszczy Piskiej ruszyliśmy w kierunku Mikołajek. Planując drogę do Mikołajek założyłem, że na nocleg zatrzymamy się nad jeziorem Inulec w miejscowości Zełwągi jakieś 6 km od Mikołajek, żeby tam dotrzeć, zrobiliśmy skrót ścieżką przez las. Na szczęście droga była bardzo dobra i po kilku kilometrach jazdy przez las dojechaliśmy do Zełwągów, zaraz za lasem zobaczyliśmy pokoje do wynajęcia i po kilku minutach byliśmy już w pokoju na poddaszu, który wynajęliśmy aż na 3 dni.

Wykąpaliśmy się, rozpakowaliśmy, a że akurat wyszło słońce zdecydowaliśmy się jechać do Mikołajek. Po drodze jeszcze odwiedziliśmy plaże nad Inulcem a potem drogą nr 16 dojechaliśmy do Mikołajek, zwiedziliśmy sobie deptak, rynek gdzie trwały zawody Strong Men, ale ludzi było strasznie dużo, więc poszliśmy dalej. Zwiedziliśmy port, przeszliśmy sobie brzegiem jeziora a na koniec pojechaliśmy jeszcze na plaże, w między czasie całkiem się już wypogodziło, więc postanowiliśmy wrócić do Zełwągów i poplażować trochę nad Inulcem.

To był dość ciężki dzień w sumie przejechałem tego dnia aż 91 km z czego 26-27 w sumie niepotrzebnie, na szczęście udało nam się dojechać do Wielkich Jezior Mazurskich i znaleźć dobry nocleg, więc postanowiliśmy zostać na dłużej - na kolejny dzień zaplanowałem objazd jeziora Śniardwy a żona miała plażować na Inulcem.

Galeria wycieczki