Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Po górkach

Dystans całkowity:12896.04 km (w terenie 1568.70 km; 12.16%)
Czas w ruchu:673:49
Średnia prędkość:19.14 km/h
Maksymalna prędkość:76.10 km/h
Suma podjazdów:133342 m
Maks. tętno maksymalne:189 (101 %)
Maks. tętno średnie:157 (83 %)
Suma kalorii:94371 kcal
Liczba aktywności:325
Średnio na aktywność:39.68 km i 2h 04m
Więcej statystyk

Samochód do lakiernika - powrót rowerem

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | dodano:12.08.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 27.00 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 01:20
  • VAVG 20.25 km/h
  • VMAX 50.00 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 120 m
  • Sprzęt: Inny rower
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Zawiozłem samochód siostry do znajomego lakiernika w Bochni, musiałem potem wrócić do Niepołomic po mój samochód:) Pożyczyłem rower od znajomego i na nim na raty wróciłem do Niepołomic. Najpierw pokonałem 9 km do Łapczycy, zjadłem obiad, trochę się poobijałem i po jakiś 2 godzinach ruszyłem do Niepołomic. Nie mierzyłem trasy więc nie zmam dokładnych danych dotyczących wycieczki. Odległość oceniam na jakieś 27 km a średnią prędkość na około 20 km/h - może było szybciej, ale dowodów nie mam:)

Jechałem na rowerze GIANT mającym około 13 lat, cudów nie było, rower dość ciężki, na grubych kołach o agresywnym bieżniku, ale generalnie maszyna sprawna technicznie. Wszystkie przerzutki wchodziły bez problemów, więc podjazdy wjechałem sprawnie. Wyjazd w sumie udany, w końcu nie jest tak gorąco, słońce świeci ale temperatura nie przekracza 30 stopni.

Galeria wycieczki

Dębowy Orient - trasa GIGA

Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, RNO, zawody
  • DST: 102.23 km
  • Teren: 35.00 km
  • Czas: 05:29
  • VAVG 18.64 km/h
  • VMAX 46.17 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • Podjazdy: 560 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


W drużynie z Krzyśkiem przejechaliśmy Dębowy Orient na trasie GIGA, udało nam się zaliczyć 19 z 21 punktów jednak w mocnej obsadzie chyba nie zajęliśmy za wysokiego miejsca, choć pełnych wyników jeszcze nie ma.

Punkty kontrolne:
1-10 Punkty stałe gry terenowej Dębowy orient (naniesione na mapę, w terenie stałe paliki przy łatwych do zidentyfikowania miejscach).

1. Centrum Pogoria (III)
2. Centrum Pogoria w Parku Zielona
3. obok remizy strażackiej
4. przy stadionie
5. obok remizy strażackiej
6. przy kościele
7. skrzyżowanie leśnych dróg (opuszczony)
8. wyrobisko piasku
9. teren Eurocampingu
10. gospodarstwo agroturystyczne

Punkty 11-21 do samodzielnego naniesienia na mapę - wzór na punktach 1 i 2:

11. skrzyżowanie ścieżek
12. krzyż
13. tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej
14. skrzyżowanie ścieżek
15. granica lasu - punkt widokowy
16. krzyż
17. Wapiennik Bardowicza
18. krzyż
19. skrzyżowanie ścieżek
20. drzewo
21. granica lasu (opuszczony)

Start w Dębowym Oriencie planowałem już od dawna, rok temu w podobnej imprezie BSOrient w kameralnej obsadzie zdobyłem 2 miejsce na trasie GIGA, więc i w tym roku planowałem jechać GIGA. Śledząc rowerowe fora internetowe i listę startową widziałem, że w tym roku nie będzie tak łatwo i obsada będzie dużo mocniejsza.

Tuż przed startem zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie pojechać trasy rekreacyjnej, byłem mocno zmęczony, miałem za sobą przeszło 500 km z sakwami do Wiednia, dzień wcześniej walczyłem na trasie VI etapu TdP pod Ząb i Gliczarów, do tego mega upał, ale Krzysiek nastawił się na próbę GIGA (nigdy wcześnie nie jechał tak długiej trasy, nawet na zwykłej wycieczce), więc nie pozostawało nic innego jak walczyć na GIGA:)

Odprawa trochę opóźniona zaczyna się parę minut po 10, regulamin strasznie zagmatwany, dostajemy mapy gry terenowej Dębowy Orient na której jest 10 punktów (stałych oznaczonych palikami z perforatorami) do tego pozostałe 11 punktów mamy sobie odwzorować z kartek na drzewie, z tym że 5 punktów do odwzorowania jest w bazie rajdu, a 6 kolejnych na pkt 2. Odrysowuję punkty podbijamy 1 i jedziemy za tłumem na 2, odrysowuję pozostałe punkty i decydujemy się na dość niezwykłą taktykę (chyba jako jedyni). Konieczność jazdy na 2 zaraz na początku sugerowała wariant trasy zgodny z ruchem wskazówek zegara, my tymczasem postanawiamy zaliczyć punkty po drugiej stronie Pogorii (przejazd pomiędzy jeziorami III i IV) a następnie jechać w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.

Tak robimy przejeżdżamy pomiędzy jeziorami i jedziemy na 13 (tablica nr 5 na ścieżce dydaktycznej) na punkt trafiamy w miarę bez problemu, choć remonty dróg trochę utrudniają jazdę. Dalej jedziemy na punkt 19, nie ma żadnym problemów, odbijamy i jedziemy w kierunku 16. Przejeżdżamy tory, wjeżdżamy w boczną drogę, która po chwili przechodzi w ścieżkę i szukamy krzyża. Przy ścieżce nie ma, szukamy w krzakach nie ma, w końcu idąc w chaszcze bliżej, biegnąc powyżej nasypem, drogi głównej, znajduję krzyż, ale nie ma punktu - co jest grane. Na odprawie była mowa, że z jednym krzyżem coś nie gra, Krzysiek twierdzi, że to dotyczyło pkt 20, ale ja nie jestem pewny. Dzwonimy do Kosmy, wiadomość to ten krzyż nie jest krzyżem, punkt w krzakach, szukamy ale dalej nie ma w końcu okazuję się, że punkt znajduję się w miejscu gdzie asfalt przechodzi w ścieżkę - dobre 20 minut w plecy:(

Do 17 prowadzi czarny szlak pieszy, jest też podjazd od drogi nr 94, ale na odprawie była mowa, że nią jeździć nie wolno, więc szukamy innego - szybszego jak się nam wydaje - rozwiązania. Na mapie jest jest dobre wyglądająca ścieżka, która powinna nam trochę skrócić drogę w stosunku to tej wyznaczonej przez szlak. Wpadamy w las, ścieżka wygląda kiepsko, ale początkowo da się jeszcze jechać, jednak mniej więcej w połowie drogi, zonk, chaszcze, krzewy, komary, z bólem wracamy do drogi. Wbijamy się na czarny szlak, jedziemy wzdłuż torów, dojeżdżamy do osiedla Jamki i wyjeżdżamy na wysypisko śmieci, zaczyna się las i żadnej dalszej ścieżki nie widać :( Do wysypiska prowadzą znaki szlaku, ale co dalej. Grzeje jak cholera, przejścia na 16 i próby przebicia się przez las mocno nas zdołowały, myślę nawet nad odpuszczeniem punktu, ale jeszcze jedna próba, atakujemy od zakazanej drogi 94. W sumie i tak nie można na nią wyjechać bo poprowadzona jest wysokim wiaduktem. Jedziemy równoległą drogą przez Strzemieszyce, nie ma jak przekroczyć 94 bo nie dróg dojazdowych, w końcu za Biedronką widzę możliwość przeprawy, przekraczamy 94, kilkaset metrów przez las i jesteśmy na punkcie - pluję sobie w brodę, że wcześniej tak nie pojechaliśmy - oszczędzilibyśmy czas i dużo sił.

Nie jest za dobrze, przez 16 i 17 straciliśmy kupę czasu. Wracamy tak jak przyjechaliśmy, koło Biedronki, potem na Szałasowiznę szukać kolejnego krzyża. Po paru kilometrach dojeżdżamy, jest krzyż, nie ma punktu, ale w sumie na kartce napis krzyż jest przekreślony i napisano drzewo. Jedziemy jeszcze 200 metrów do skrzyżowania, bo w końcu krzyż-drzewo miał być na skrzyżowaniu, jest drzewo na łące, 50 metrów od drogi a na nim punkt. Krzyże dziś nas prześladują, ale cóż jedziemy dalej.

Czeka nas długi przelot w stronę Okradzianowa, na asfalcie zaliczam lekki kryzys, przejechaliśmy dopiero 30 km w słabym czasie, a ja już mam dość. Robimy przerwę w sklepie, piję colę, napełniam bidony i jedziemy dalej. Wjeżdżamy do lasu pobliżu wzgórza Tomalówka, droga na szczęście dobra i bez problemu dojeżdżamy do pkt 14, gdzie spotykamy Pana Tadka, on jedzie w kierunku przeciwnym i jest już tu, nie jest dobrze:( Z punktu nie próbujemy żadnych niepewnych przecinek tylko wracamy na szeroką szutrówkę, którą przejechaliśmy i skręcamy na Sławków.

Przez chwilę droga jest dalej dobra, ale potem się kończy, są trzy przecinki, wybieramy tą teoretycznie najlepszą, która po kilkuset metrach powinna nas zaprowadzić do drogi. Ale coś nie gra, nie ma dobrej drogi, wracamy do rozstaju i wybieramy środkową przecinkę, droga bardzo dobra wyprowadza nas na asfalt przy torach kolejowych - dlaczego nie pojechaliśmy jej od razu. Pod wiaduktem w Okradzianowie spotykamy kolejnych bikerów jadących z przeciwka, to utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy strasznie w plecy:(

Dalej dobrze nam znana droga, zjazd pod młyn Freya i podjazd do Nowej Kuźniczki, olewamy szlak pieszy (mimo iż w sumie wiemy, że jest dobry - jechaliśmy tędy na wiosnę) i jedziemy do dobrego asfaltowego zjazdu szlakiem rowerowym. Pędzimy do gospodarstwa agroturystycznego Reczków. Znów wymijamy się zawodnikiem, 10 to punkt stały, zaliczamy bez problemu. Dalej jedziemy czarnym szlakiem rowerowym, jest lekka gmatwanina ścieżek, nie ma oznaczeń, ale spotykamy jakiegoś miejscowego, który wskazuje nam najlepszy wariant.

Po chwili jesteśmy już Krzykawie, spotykamy Amigę i DJK71 - mają już całą górę mapy zrobioną, stajemy pod sklepem i uzupełniamy bidony w tym czasie przemykają koło nas Zdezorientowani. Dojeżdżamy do 8 - po drodze wymijamy Bikekoholików, droga w dół poszło ekspresowo. W zasadzie podczas postoju w Krzykawie podjęliśmy decyzję, że opuszczamy punkt 7 - który jest oddalony dobre 2 km od naszej drogi, widać że będzie to droga po piasku w dodatku trzeba się wrócić z punktu tą samą drogą, chcemy też opuścić 21 bo jest dość daleko na północ, też nie bardzo po drodze. W tym momencie wydawało się to rozsądne posunięcie, mieliśmy słaby czas - do zamknięcia mety trochę ponad 3 godziny i jeszcze aż 12 punktów do zaliczenia - wydaję się, że nie mamy szans na więcej niż 15-16 punktów, więc te dwa są nie po drodze, po co je zaliczać.

Tym czasem na 8 spotykamy kilka osób, jeden zawodnik zmienia dętkę i mówi nam żebyśmy uważali na 7, a my na to, że tam nie jedziemy, a on że to blisko, jest co prawda piasek i coś tam nie gra z punktem, ale to blisko. Jednak ja nie specjalnie słucham, w końcu już postanowione, nie robimy tego puntu i do tego przecież usłyszałem, że piasek to tylko utwierdza mnie w słuszności decyzji. Krzysiek jeszcze coś napomyka, że może jednak pojedziemy, patrzę na zegarek 15:15 - zostały 3 godziny a my mamy jeszcze 11 punktów, jak opuścimy dwa to i tak mamy 9 z marnymi szansami na zaliczenie przy dotychczasowym tempie. Obliczam odległość do 7 - ponad 2 km, po piachu w jedną stronę, pewnie ze 20-30 minut - nie jedziemy. Mijamy skręt i pędzimy znajomą drogą do Eurocampingu, podbijamy pkt 9 i planowo omijając punkt 21 jedziemy w kierunku 6.

Droga pod górę, Krzysiek, który na początku szalał zaczyna wyraźnie zostawać. Dojeżdżamy do pkt 5 pod kościołem Łęce, spotykamy Qnicka z Bikeholików, myślę dlaczego on jest dopiero tu - pewnie miał jakąś inną koncepcje trasy - to końcu nie amator w rajdach na orientacje. Jedziemy dalej do punktu 5, grzeje jak cholera, teren otwarty do tego lekko pod górę. Dojeżdżamy pod remizę Tucznawie, odbijam punkt, Krzyśka coś nie ma, po chwili dojeżdża, robimy zakupy i przerwę. Ostatnie 4 punkty poszły gładko, zaczynam widzieć szansę na zaliczenie reszty punktów - tylko czy Krzysiek da rady - na razie mówi, że jedziemy dalej.

Z kawałek asfaltem i obijamy na Bugaj, przez osiedle i szutrówką pod górę, punkt na skraju lasu, coś nie do końca mi się zgadza mapą, ale nic innego nie znaduję, więc obijamy i lecimy dalej. Na wprost, po kilkuset metrach w lewo na czarny szlak rowerowy, koło jakiegoś zakładu i wkręt w prawo przy znaku na wieżę widokową. Ujeżdżamy może z 500 metrów, jest punkt ale coś za blisko, jedziemy dalej i po kolejnych 500 metrach jest ten właściwy. Obijamy i niestety popełniamy błąd. W planie w zasadzie było opuszczenie pkt 3, ale czas jest niezły, my jednak zamiast próbować przebić się przecinką do Trzebiesławic, wracamy i jedziemy na pkt 4 do Ujejsca.

Punkt 4 odbijamy bez problemu, pytam Krzyśka czy jedziemy na 3, bo coś wygląda niewyraźnie, nie jest do końca zdecydowany, więc postanawiam zaliczyć najpierw 12, jak pójdzie szybko to możemy spróbować jeszcze tą 3. Z punktem 12 przy krzyżu nie ma żadnego problemu - no może poza brakiem dziurkacza, pytam Krzyśka czy jedzie na 3 czy też wokół Pogorii IV pojedzie już do bazy. Ja jestem dość zdecydowany jechać pkt 3, mamy jeszcze prawie godzinę a mam jeszcze sporo sił. W końcu Krzysiek decyduje, że jedzie ze mną. Niestety droga pod górę, Krzysiek trochę zostaje, ale w końcu daję radę i odbijamy 3.

Pod zabytkowym kościółkiem jest znak czarnego szlaku rowerowego na Pogorię IV, ale ja decyduję, że wracamy w końcu wiemy że będzie w dół, pod cmentarzem obijamy w prawo i krótszą drogą niż prowadził szlak docieramy do Pogorii IV. Wjazd na ścieżkę jest przez parking, nie sposób się przebić nawet rowerem, jest korek jak cholera. Tracimy trochę czasu, ale po chwili pędzimy już pięknym asfaltem po ścieżce wokół jeziora. Przy kolejnym, już nie tak zatłoczonym, parkingu odbijamy w prawo i zaliczamy pkt 18 - krzyż przy drodze 86. Wracamy na ścieżkę i jedziemy do bazy, z przeciwka nadjeżdża jeszcze dobrze nam znana para z Lider Bajk eMTeBe, pewnie jadą na 18. Poganiam Krzyśka, żeby trzymał koło, tempo jest niezłe - 25-26 km/h. Przy Pogorii III dużo ludzi, musimy zwolnić, jakoś jednak się przeciskamy i o godzinie 18:02 (13 minut przed limitem), jesteśmy na mecie.

Od razu widać, że nasze 19 punktów nie jest wynikiem rewelacyjnym, dużo osób zaliczyło wszystko i to jeszcze w bardzo dobrym czasie. Jednak chyba powinniśmy być w miarę zadowoleni, po słabym początku wyraźnie się rozkręciliśmy, brakło nam tylko 2 punktów, a przecież w połowie dystansu zapowiadało się znacznie gorzej. Dla Krzyśka była to pierwsza setka w życiu, którą zrobił w dodatku na zawodach i to w mega upale - nic więc dziwnego, że pod koniec miał trochę dość. Ja miałem kryzys już na 30 km, ale pod koniec jechało mi się już zdecydowanie lepiej.

Błędy - niestety sporo. Pech na 16, większość uczestników raczej nie miała tam problemów, a my szukaliśmy strasznie długo, znaleźliśmy krzyż z opisu, a punkt był na drzewie przy wjeździe na ścieżkę i przy odrobinie szczęścia można było go od razu wypatrzeć. Porażka na 17, trzeba było od razu atakować ją od południa, większość zawodników jechała z przeciwnego kierunku niż my i atak od południa był dla nich w miarę oczywisty, dla nas była to najdłuższa droga - jednak pozostałe okazały się nie do przebycia. Kilka mniejszych błędów: między pkt 14 a Okradzianowem, między pkt 11 i pkt 3, błędne było też założenie z opuszczaniem punktów po drodze (7 i 21) w sumie zawsze można było nie jechać któryś punktów bliżej mety. Dużym błędem było też nie wysłuchanie wskazówek odnośnie pkt 7, mogliśmy ten punkt zaliczyć małym nakładem czasu i bez problemów jakie spotkały innych uczestników rajdu - wystarczyło posłuchać:(

Wynik w sumie uważam za niezły, w końcu zwykle startujemy na krótszych trasa, dla mnie to była dopiero druga trasa GIGA, a dla Krzyśka pierwsza. Miejsce pewnie będziemy mieli słabe, bo dużo zawodników zaliczyło wszystkie punkty, ale generalnie nie mamy chyba na co narzekać.


Galeria i mapa wycieczki

VI etap Tour de Pologne - Bukowina Tatrzańska

Piątek, 2 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
  • DST: 66.82 km
  • Teren: 2.00 km
  • Czas: 03:37
  • VAVG 18.48 km/h
  • VMAX 58.26 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 1258 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Tour de Pologne Amatorów, podjazdy pod Ząb i Gliczarów Górny oraz na metę do Bukowiny, w końcu wyścig zawodowców - to wszystko miałem podczas piątkowej wycieczki po Podhalu.

Tour de Pologne amatorów startował z Bukowiny o godzinie 9:45, chciałem objechać pętle przed wyścigiem, więc z domu wyjechałem już o 6:10. Mnie więcej o 7:40 byłem już pod Termami Podhalańskimi w Szaflarach, przygotowałem rower i tuż przed 8:00 ruszyłem na trasę. Pętla TdPA zaczynała się w Bukowinie, ale start ostry wyznaczony był dopiero w Poroninie przy Zakopiance, ja z Szaflar miałem do pokonania podobny dystans co kolarze amatorzy z Bukowiny z tym, że oni jechali w dół, a ja musiałem się lekko wspiąć. Kilka minut po 8 przekroczyłem Zakopiankę i w drogę.

Na początek łatwiejszy z podjazdów pod Ząb (co wcale nie znaczy, że łatwy). Początkowo jeszcze w miarę łatwo, spokojnie i dość szybko jechałem sobie przez Suche, ale za wyciągiem narciarskim zaczyna się robić bardziej stromo, zrzucam przerzutki i kręcę dalej, prędkość w granicach 9-11 km/h. Do znaku Ząb podjazd trzyma mniej więcej stałe nachylenie, dopiero pod sam koniec robi się jeszcze bardziej stromo. Premia górska miała być umiejscowiona na skrzyżowaniu z drogą z Gubałówki na Sierockie, ale jak jechałem to jeszcze jej tam nie było. Zasadniczy podjazd od Zakopianki na premię to mniej więcej 4,2 km, średnie nachylenie 5,9%; różnica wysokości 246 metrów, jednak to nie koniec podjazdu na trasie, po skręcie w prawo na Sierockie ciągle jest pod górę. Potem chwila zjazdu i znów pod górę na wysokość ponad 1000 metrów npm na Rolów Wierch (Sierockie). Dalej skręt na Leszczyny i wąski techniczny zjazd aż do Białego Dunajca. Na zjeździe wyprzedzili mnie dwaj kolarze, chyba trenowali przed etapem - jeden w koszulce Reprezentacji Polski. Na zjeździe piękne widoki, ale trzeba uważać na drogę, są bardzo ostre zakręty i momentami kiepska nawierzchnia.

Po zjeździe kilkaset metrów po płaskim, skręt w prawo i rozpoczynamy podjazd pod Gliczarów Górny - tą górkę jechałem już w tamtym roku i mam ją opisaną w bazie podjazdów. Początek mocno pod górę, potem droga przez Gliczarów Dolny w miarę lajtowa i nagle dwie bardzo strome ścianki z nachyleniem powyżej 20%. W tamtym roku zrobiłem je w siodle, ale prędkość momentami spadła mi do 4 km/h. Teraz mam twardszą kasetę i musiałem jechać w stójce, było ciężko ale prędkość nie spadła poniżej 6 km/h. Na podjeździe byli już kibice, nawet pytali czy mnie pchnąć, ale podziękowałem. Po drugiej ściance ulga, choć dalej jest ostro pod górę, ale po wcześniejszym wysiłku to już pikuś. Do premii jeszcze kawałek - zlokalizowana była dopiero w kulminacji drogi pod bacówką w Gliczarowie Górnym. Dwie szybkie fotki i jadę dalej - premii jeszcze nie ma niestety. Dwa kolejne siodła (zjazd-podjazd), skręt w lewoi kolejny szybki zjazd. Znowu piękne widoczki, ale i trudna technicznie trasa. W pewnym momencie muszę się zatrzymać bo rozstawiający dmuchaną bramę pracownicy wyścigu całkiem zablokowali drogę, po chwili kontynuuję zjazd do drogi nr 49, kawałek szosą i na rondzie skręt w prawo w zablokowaną już przez policję drogę na Bukowinę. Z oglądanych w telewizji poprzednich edycji TdP wiedziałem, że droga do Bukowiny prowadzi pod górę, ale tego co nastąpiło to się nie spodziewałem.

Zaraz za rondem zaczyna się regularny podjazd o stromiźnie porównywalnej do tej na Zębie, a brama informuje mnie, że do mety jeszcze 4 km. Do samego kościoła w Bukowinie jest przekichane, podjazd trzyma ostro cały czas, za kościołem już trochę lepiej, choć względne wypłaszczenie jest dopiero na mecie przy rondzie w Bukowinie. W sumie ten finałowy podjazd od ronda do ronda to 4 km ze średnim nachyleniem 5%.

Po przejechaniu linii mety stwierdziłem, że pokonałem trasę od startu ostrego w Poroninie do mety w czasie 1 godz. 51 minut - czyli nawet doliczając ten odcinek z Bukowiny dałbym radę przejechać pętle w limicie czasu. Ustawiłem się w pobliżu mety w oczekiwaniu za zawodników jadących w TdPA i jak się okazało nie musiałem długo czekać już około 11 pierwsi zawodnicy byli na mecie - czas zwycięzcy to 57 minut średnia 40 km/h. Po 1 godz. i 7 minutach przyjechał Czesław Lang, Szurkowski na pokonanie trasy potrzebował 1:20. Większość zawodników, których widziałem jechała na szosówkach, czasem zdarzył się ktoś na rowerze podobnym do mojego, lub góralu na cienkich gumach, widziałem nawet jednego gościa na góralu z oponami górskimi, ale to były wyjątki, może pod koniec stawki było takich rowerów więcej, ale nie czekałem do końca.

Poszedłem natomiast pod BUKOVINA Terma Hotel Spa zobaczyć podpisywanie listy startowej przez zawodowców. Upolowałem m.in. Phinneya, Hushovda, Przemka Niemca, lidera Iona Izagirre Insausti i kilku innych zawodników. Nie czekałem jednak za długo, ale zdecydowałem się ruszyć na punkt obserwacyjny na Gliczarowie, tym razem od strony Bukowiny. Tu podjazd dużo łatwiejszy i szybko dotarłem na miejsce.

Na Gliczarowie w najbardziej stromym miejscu - dzikie tłumy, więc po pierwszej pętli zacząłem przemieszczać się wyżej. Po czwartej (przedostatniej pętli) pojechałem na metę, gdzie jeszcze zdążyłem zobaczyć zawodników na przedostatnim okrążeniu. Potem ulokowałem w możliwie najlepszym miejscu i oczekiwałem na finisz. Etap wygrał Atapuma, który na ostatniej prostej ograł nowego lidera Riblona, Majka przyjechał 5, ale spadł na 3 miejsce w generalce. Etap rozbił bardzo mocno peleton, nie było więc sensu czekać na wszystkich, a ponieważ dekoracja mogła się odbyć dopiero po przyjeździe Huzarskiego i Marczyńskiego, który byli daleko to postanowiłem wracać do Szaflar.

Miałem jechać w dół przez Stasikówkę, ale kibice całkiem zablokowali przejście i nie było szans się przebić, już miałem jechać znowu pod górę do Gliczarowa, gdy wypatrzyłem jakąś boczną drogę w lewo. Po chwili niestety szosa się skończyła, ale jakąś szutrówką a potem przez łąkę przebiłem się do interesującej mnie drogi. W dół pędziłem bardzo szybko, prędkość 40-45 km/h, wyprzedziłem jakiegoś gościa na góralu, uczepił mi się na kole i tak go doholowałem do Poronina, gdzie skręciłem na Biały Dunajec. Kawałek Zakopianką i potem już boczną drogą do Szaflar.

Wycieczka bardzo udana, zrobiłem fajną trasę i przy pięknej pogodzie obejrzałem wyścig amatorów i zawodowców:)

Galeria i mapa wycieczki

Wiedeń: Kahlenberg, Schonbrunn

Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano:30.07.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 33.67 km
  • Teren: 4.00 km
  • Czas: 02:13
  • VAVG 15.19 km/h
  • VMAX 50.57 km/h
  • Temp.: 35.0 °C
  • Podjazdy: 564 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Celem wyprawy do Wiednia, pod hasłem "Rowerowa Husaria" było zdobycie wzgórza Kahlenberg na przedmieściach miasta. To właśnie to wzgórze, wraz z całą armią sforsował w 1683 roku Jan III Sobieski i z niego runął na armię turecką oblegającą Wiedeń. Bitwa ta przeszła do historii jako "Odsiecz Wiedeńska", która uratowała całą chrześcijańską Europę przed najazdem tureckim.

Z hostelu pojechaliśmy brzegiem Dunaju - tak prowadził nas GPS, dojechaliśmy praktycznie do Klosterneuburga, gdzie znaleźliśmy znak na Kahlenberg - jak się potem okazało była to droga trochę na około. Zaraz za znakiem droga zaczyna się piąć pod górę, po chwili nawierzchnia przechodzi w bruk - już widać, że łatwo nie będzie.

Startujemy z wysokości 175 m npm, a mój GPS twierdzi, że na szczycie będzie aż 500 metrów, całe szczęście, że jedziemy na lekko, sakwy zostały w hostelu. Na pierwszy atak pod górę decyduję się Krzysiek, ciśnie mocniej i za nim zostaję tylko ja, Grzesiek i Wojtek. Potem lekko przyspiesza Grzesiek, Wojtek odpuszcza, Krzysiek lekko zostaje, ale po chwili dochodzi. Na 2,5 km przed metą, ja decyduję się na atak, mocno przyspieszam na kolejnej serpentynie, zyskuję parę metrów, ale potem tracę parę. Grzesiek dochodzi mnie dość szybko, Krzysiek też powoli się zbliża. Na krótkim odpoczynku decyduję się na jeszcze jeden atak, cisnę mocno, odjeżdżam dojeżdżam do krótkiego w miarę płaskiego odcinka i cisnę jeszcze mocniej. Tracę z oczu pogoń, znowu zaczyna być stromo, jadę w miarę równym tempem, po chwili za moimi plecami pojawia się Grzesiek, zbliża się ale powoli. Dojeżdżam do skrzyżowania z drogą na Leopoldsberg - tam też jest kościołek, widoczny od dołu - to jego mylnie wzięliśmy za kościół na Kahlenbergu. Skręcam w prawo i jadę po kolejnych serpentynach. Po kilkuset metrach dojeżdżam do wypłaszczenia, jest duży parking i dwie drogi. Pierwotnie jadę w stronę złej, ale szybko wykręcam gdzie trzeba, na drugiej stronie parkingu jest już Grzesiek, ale i ja jestem już na mecie. Za parkingiem już praktycznie płasko, wjeżdżam na plac pod kościołem robię fotkę i jadę na taras widokowy. Zatrzymuję się i po chwili dojeżdża Grzesiek, po mniej więcej 2 minutach jest też Krzysiek. Robimy wspólną fotkę, po paru minutach dojeżdżają pozostali.

Podjazd jest ciężki, ma 4,6 km i 308 metrów przewyższenia, średnio 6,2%, na szczycie mamy 465 m npm, więc różnica wzniesień wynosi 290 metrów. Na pokonanie podjazdu potrzebowałem 24:25, średnia 11,2 km/h - to chyba będzie pierwszy zagraniczny podjazd w mojej bazie podjazdów (chociaż nie mam już podjazd na Przełęcz nad Tokarnią na Słowacji).

Na szczycie robimy dłuższą przerwę na odpoczynek i sesję fotograficzną, Krzysiek opowiada nam o bitwie z 1683 roku, pokazuję z tarasu widokowego rozmieszczenie wojsk i pokrótce opowiada o przebiegu bitwy i jej konsekwencjach. Po sesji zjeżdżamy w dół inną zdecydowanie krótszą drogą, docieramy do Wiednia, jednak podjazd tą drogą był faktycznie bardziej stromy, choć bez bruku - 3,6 km; 275 metrów przewyższenia, średnio 7,2%. Za wskazaniami GPS docieramy pod hostel, droga ze szczytu jest o połowę krótsza niż droga na szczyt.

Zabieramy bagaże i decydujemy, że jedziemy jeszcze pod Pałac Schönbrunn. Po drodze jeszcze obiad w McDonaldzie i ścieżkami rowerowymi przedzieramy się przez Wiedeń. Do pokonania jakieś 8 km, czas potrzebny na pokonanie dystansu po ścieżkach, dużo za duży. Ścieżki są praktycznie wszędzie, ale jest na nich dużo świateł, co jakiś czas ścieżka rowerowa zmienia stronę jezdni i znowu trzeba stać na światłach. Powoli docieramy pod pałac, zwiedzamy to co można zwiedzić za darmo, a jest tego całkiem sporo. Bardzo ciekawy jest szczególnie widok z bramy (łuku) - obecnie restauracji, znajdującej się na wzgórzu za pięknymi pałacowymi ogrodami. Poświęcam nawet 3 Euro, żeby wyjść na platformę widokową na szczycie, widać cały Wiedeń oraz Kahlenberg i Leopoldsberg.

O godzinie 16:00 podjeżdża po nas bus, pakujemy rowery i jedzie do domu. Tuż przed 22 jestem w Łapczycy - to już niestety koniec wyprawy.

Wyprawa do Wiednia była bardzo ciekawa, najdłuższa (kilometrowo) z moich dotychczasowych wyjazdów. Trudny był w zasadzie tylko pierwszy - polski dzień. Drugi na Słowacji też jeszcze dość ciężki, potem już łatwo i w zasadzie po płaskim, a na koniec tylko najcięższy na wycieczce podjazd pod Kahlenberg. Poza ostatnimi dwoma dniami, każdy odcinek miał ponad 100 km, poza drugim dniem wyprawy, było bardzo ciepło i słonecznie, a od 3 dnia wręcz upalnie. To właśnie chyba ten upał był naszym największym przeciwnikiem, ale chyba można powiedzieć, że i z tym jakoś sobie poradziliśmy. Ja osobiście uważam, że lepiej że był upał, niż jakby miało padać. Wyprawę oceniam jako super udaną, w sumie nie kosztowała ona znowu tak wiele, mimo iż przecież przez 5 dni płaciliśmy w euro. Jako bardzo drogie oceniam jedynie noclegi na Słowacji, przy standardzie jaki oferowały były moim zdaniem zdecydowanie za drogie. W Polsce takie noclegi można znaleźć już za 20-30 zł, a nie tak jak na Słowacji za 10-14 euro. Reszta kosztów do przeżycia:)

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 2

Czwartek, 25 lipca 2013 | dodano:26.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 113.91 km
  • Czas: 04:59
  • VAVG 22.86 km/h
  • VMAX 59.00 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 720 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Chochołów - Žylina

Drugi dzień wyprawy rozpoczęliśmy o godzinie 8:00 od postoju pod sklepem w Chochołowie - ostatnia szansa na zakupy za złotówki. Po przerwie przejechaliśmy przez Chochołów i skręciliśmy w prawo na Suchą Horę, krótki ale dość stromy podjazd i jesteśmy już na Słowacji. Od granicy jedziemy głównie w dół, więc idzie szybko. Pierwszy postój w Trstenie, gdzie rozprawiamy gdzie jechać dalej. Po kolejnych 10 km dojeżdżamy do miejscowości Tvadosin i zaczynamy jechać wzdłuż Orava. Kolejny postój pod pięknie usytuowanym na skale zamkiem Orawskim - tu stoimy dłużej, jemy drugie śniadanie. Ja wychodzę na górę pod bramę zamku, wstęp jest płatny i kosztuję 6 euro, nie ma czasu na zwiedzanie. Dalej jedziemy drogą krajową 59, ruch jest duży ale na szczęście droga ma pobocze po którym możemy się swobodnie poruszać. Po przejechaniu 55 km dojeżdżamy do Dolnego Kubina, to znowu dłuższy postój odpoczywamy na ładnym rynku.

Po wczorajszym bardzo gorącym dniu, dziś jest wyraźnie chłodniej, niebo jest zachmurzone, ale na razie nie ma jeszcze zagrożenia deszczem. Po przerwie jedziemy dalej, nadal krajówką choć tym razem z numerem 70, tak dojeżdżamy do Parnicy (66 km), gdzie odbijamy w prawo na drogę 583 prowadzącą wokół Małej Fatry przez park narodowy. Od razu ostro pod górę, ale po chwili zjazd i dalszy podjazd choć tym razem dość łagodny. W parku narodowym doświadczamy też dziwnego zjawiska, wydaje się, że droga prowadzi w dół, podczas gdy w pedałach czuć że jedziemy pod górę. Mój GPS potwierdza, że jest ciągle pod górę. Jadę pierwszy z prędkością 19-20 km poszczególni członkowie wyprawy odpadają od peletonu i Zazrivie na 76 km mam za sobą już tylko Grześka i Wojtka. Robimy postój i czekamy na resztę, chowamy się na przystanku autobusowym bo coś zaczyna kropić. Po dojechaniu reszty grupy decydujemy, że jedziemy dalej i miejsca na obiad poszukamy dopiero za górą. Po skręcie o 90 stopni dopiero zaczyna się robić stromo na kolejnych 3,6 km pokonujemy 175 metrów różnicy wysokości, a sama końcówka przed kulminacją asfaltu na wysokości 759 m npm jest piekielnie stroma, znak pokazuje 12% ale nie wiem czy miejscami nie było więcej. Na szczycie jesteśmy tylko we dwójkę ja i Grzesiek, ubieramy kurtki bo wyraźnie zaczyna padać. Kolejne kilometry pędzimy z dużą prędkością w dół, zatrzymujemy się dopiero Terchowej, pada już na całego, dojeżdża reszta peletonu i robimy postój na obiad.

Po przerwie obiadowej jedziemy dalej, na szczęście padać przestało, dalej jedziemy szybko, droga ma wyraźną tendencje w dół, wyjeżdżamy z parku narodowego i drogą 583 mkniemy do Žyliny. Dość nieoczekiwanie mam kłopoty z przerzutką tylną, biegi same przeskakują i nie chcą się zmieniać jak należy. Wrzucam na jeden trybik na którym nie kłopotów i przerzucam tylko przerzutką przednią. Dopiero jak zatrzymujemy się na stacji benzynowej przez samym miastem to robię lekką regulacje i po chwili wszystko gra, ciekawe dlaczego tak jakoś dziwnie mi się przerzutka rozregulowała.

Po kolejnych kilku kilometrach dojeżdżamy do Žyliny, to duże miasto nie mamy tu klepniętego noclegu, Krzysiek mam parę adresów, jedziemy do dużego motelu, ale miejsc nie ma. Babka w recepcji podaję inny adres, kawałek wracamy i znajdujemy nocleg, co prawda nie specjalnie tani (14 euro) ale w miarę przyzwoity. Wieczorem jeszcze zakupy w pobliskim sklepie i tak kończymy drugi dzień wyprawy. Znowu nie był łatwy etap, przewyższeń co prawda mniej niż wczoraj, było też dużo odcinków w dół, ale podjazd wokół Małej Fatry dał nam mocno w kość.

Galeria i mapa etapu

Wyprawa do Wiednia - dzień 1

Środa, 24 lipca 2013 | dodano:24.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
  • DST: 103.74 km
  • Czas: 05:18
  • VAVG 19.57 km/h
  • VMAX 51.95 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 1078 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Etap: Łapczyca - Chochołów

Rowerowa Wyprawa do Wiednia pod hasłem "Rowerowa Husaria" miała wystartować o godzinie 8:00 rano spod Gimnazjum w Niepołomicach. Ja chciałem po drodze odwiedzić jeszcze kilka cmentarzy wojennych, więc postanowiłem wyjechać wcześniej o godzinie 7:00, zwiedzić cmentarze i spotkać się z grupą dopiero w Rabce.

Wstałem o 6:00 i mniej więcej o 6:55 wyjechałem z Łapczycy drogą w kierunku Gdowa, niestety nie była to droga przyjemna, ruch był duży i jechało dużo tirów. Na szczęście po przejechaniu mniej więcej 14 km, skręciłem w boczną drogę i po przejechaniu przez Gdów skręciłem na Stadniki. Droga do Dobczyc przez Stadniki już spokojna i o godzinie 8:00 po przejechaniu mniej więcej 23 km dojechałem do drogi 964 na Kasinę Wielką. Na początek miałem lekki zjazd do Czasławia, gdzie niestety miałem nieprzyjemną sytuację, jakaś baba jadąca z przeciwka białym Fiatem Panda zaczęła wyprzedzać dwa wolniej jadące samochody w ogóle nie przejmując się tym, że ja jadę. Dodam tylko, że wyprzedzała na podwójnej ciągłej i na przejściu dla pieszych, ja nie bardzo miałem gdzie zjechać bo był wysoki krawężnik, baba przemknęła obok mnie moim pasem z dużą prędkością. Trochę się zdenerwowałem, ale cóż jadę dalej, powoli też zacząłem piąć się do góry.

Po przejechaniu mniej więcej 33 km dojechałem do Wiśniowej, na końcu tej miejscowości tuż przy drodze trafiłem na pierwszy cmentarz wojenny oznaczony numerem 374. Cmentarz zlokalizowany został przy istniejącej wcześniej kapliczce, jest niewielki i trochę zaniedbany. W Wiśniowej miałem oglądnąć jeszcze cmentarz oznaczony nr 373, jednak ten cmentarz znajduję się w lesie, nie ma do niego drogi dojazdowej na dodatek jest na zboczu wzgórza. Od rana nie jechało mi się jakoś nadzwyczajnie dobrze, miałem ciężki (15 kg) bagaż, więc postanowiłem nie pętać się po krzakach z rowerem i odpuściłem ten cmentarz. Po krótkim odpoczynku ruszyłem, więc już pod wyraźną górę w stronę Wierzbanowej.

Przede mną były dwie przełęcze: Wierzbanowska 502 m npm i kawałek dalej Wielkiej Drogi 562 m npm. Podjazd ciężki, pierwszy odcinek kończy się na Przełęczy Wierzbanowskiej na skrzyżowaniu z drogą na Szczyrzyc, jednak góra dalej nie odpuszcza. Po kolejnych kilkuset metrach wyjeżdżamy na wypłaszczenie z pięknymi widokami, ale to jeszcze nie koniec drogi pod górę. Po lekkim zjeździe znów jedziemy pod górę osiągając Przełęcz Wielkiej Drogi, ale to jednak jeszcze nie koniec górki, jest jeszcze kawałek pod górę, na wysokość 579 m npm przy Karczmie Zbójeckiej podjazd ostatecznie się kończy. Licząc od Wiśniowej podjazd ma prawie 6 km i 230 metrów przewyższenia, ale tak naprawdę pod górę jedziemy już znacznie wcześniej. Dalej już znacznie przyjemniej zjeżdżamy sobie do Kasiny Wielkiej.

Kasinie miałem oglądać kolejny cmentarz wojenny, niestety oznaczało to kolejny podjazd i to nie po trasie wyprawy. Skręciłem w lewo i rozpocząłem podjazd pod stację kolejową i wyciąg narciarski - prawie 70 metrów pod górę na dystansie około 900 metrów. Na szczycie ładna stacja kolejowa Karpackiej Linii Transwersalnej wybudowanej już 1884 r. Warto wspomnieć, że dzięki dobrze rozwiniętej linii kolejowej udało się Austro-Węgrom wyprowadzić skuteczną operację Łapanowsko-Limanowską w 1914 roku i odblokować Twierdzę Kraków. Obejrzałem cmentarz wojenny nr 364 i po krótkiej przerwie zjechałem ponownie w dół do Kasiny i znów musiałem podjeżdżać w kierunku Mszany Dolnej (1,4 km i 71 metrów w pionie). Potem zjazd do drogi krajowej nr 28 i zjazd krajówką do Mszany Dolnej.

W Mszanie oglądam kolejny cmentarz wojenny zlokalizowany na cmentarzu komunalnym oznaczony nr 363. Po przerwie i sesji na cmentarzu ruszam dalej do Rabki Zdrój drogą 28. Raba Niżna i kolejne przysiółki Rabki, droga ciężka pagórkowata ciągle w górę i dół, do tego remont na pewnym odcinku drogi i coraz wyższa temperatura. Mniej więcej o 11:05 już mocno zmęczony przyjeżdżam do centrum Rabki, jadę od razu na cmentarz (niestety stromo pod górę) w poszukiwaniu kwatery wojennej, fotografuję cmentarz i wracam do centrum pod św. Mikołaja, siadam w cieniu i wysyłam SMS do Krzyśka. W Rabce remontują dworzec - w 2014 roku ma być nowy piękny dworzec kolejowy, ale jak na razie dewastują akurat rozbierali dach.

Ponieważ odpuściłem poszukiwanie cmentarza nr 373 w Wiśniowej, to przejechałem do Rabki dużo wcześniej niż myślałem już około 11:20 obejrzałem cmentarz i czekałem. Ponieważ okazało się grupa jest jeszcze daleko, więc po odpoczynku zrobiłem zakupy i postanowiłem jechać jeszcze do Parku Zdrojowego, okazało się że park jest koło cmentarza więc znów musiałem jechać pod górę. W parku odpocząłem zjadłem loda i czekałem. Mniej więcej koło 12:15 dostałem SMS od Krzyśka, że są w Mszanie, wiedziałem że to ciężki odcinek i że zanim dojadą do Rabki jeszcze trochę czasu minie. Wróciłem pod Mikołaja i czekam, akurat przyszła mniej więcej 10 osobowa grupa piechurów, których widziałem już wcześniej jak jechałem do Rabki. Z rozmowy z przewodnikiem dowiedziałem się, że grupa młodych turystów właśnie skończyła przemierzać tzw. Mały Szlak Beskidzki z Bielska Białej do Rabki i przeszła mniej więcej 150 km. Około godziny 13:30 dojechała moja grupa:) Na początek postanowiliśmy zjeść obiad i oczywiście odpocząć.

Na dalszą trasę ruszyliśmy dopiero około godziny 15:00 w stronę Raby Wyżnej. Pierwsze kilometry w miarę łatwe choć już lekko pod górkę. Poważny podjazd zaczął się w Pieniążkowicach przed mami czekała Przełęcz Pieniążkowicka - 709 m npm. Podjazd dość ciężki choć moim zdaniem łatwiejszy niż góra zaczynająca się w Wiśniowej. Zasadniczy podjazd na przełęcz to jakieś 5,2 km i 179 metrów przewyższenia, na górę wyjechałem pierwszy, prawie przez cały czas miałem za plecami Grześka, ale jakoś musiał stanąć przed szczytem gdyż na szczycie za mną pojawił się Krzysiek, potem Wojtek. Na przełęczy zaczekaliśmy na wszystkich i rozpoczęliśmy szalony zjazd w stronę Czarnego Dunajca. Po zjeździe wyjechaliśmy na równinę, w koło łąki, przed nami jak na dłoni Tatry. Jechałem z przodu wraz z Wojtkiem, który narzucił bardzo mocne tempo i tak dojechaliśmy sobie do Czarnego Dunajca, gdzie poczekaliśmy na resztę grupy. Po paru minutach dojechali pozostali uczestnicy, zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę i już tempem dość wolnym pokonaliśmy ostatnie 9 km do Chochołowa, gdzie zaplanowany był pierwszy nocleg - kwatera fajna i tania:)

Pierwszy dzień był dość ciężki, samotnie pokonałem prawie 70 km, w sumie przejechaliśmy przeszło 103 km i aż 1078 m przewyższenia, do tego jeszcze dość wysoka temperatura sprawiła, że do Chochołowa przyjechałem dość zmęczony.

Może jeszcze kilka słów o naszej 8 osobowej grupie: Krzysiek i jego 18 letni syn Bartek, Andrzej i jego 16 letni syn Wojtek, Adam i jego 15 letni syn Karol, również 15 latek Grzesiek i ja:) Grupa bardzo mocna i już od początku widać było, że młodzi zawodnicy będą nadawać tempo w grupie. Krzysiek, Bartek, Andrzej, Wojtek i ja to weterani już kilku wypraw, pozostała trójka to chyba debiutanci - choć nie wiem tego na pewno. W sumie 4 dorosłych i 4 młodszych uczestników wycieczki.

Galeria i mapa etapu

Z Rowerową Bazą Podjazdów na Jastrząbkę w Beskidzie Wyspowym

Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano:18.07.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 23.85 km
  • Czas: 01:20
  • VAVG 17.89 km/h
  • VMAX 57.98 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 501 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pojechałem do Żegociny zmierzyć się z podjazdami w Beskidzie Wyspowym, w planie były dwa podjazdy wypatrzone w ostatnim numerze Rowertouru z Rowerowej Bazy Podjazdów: na Jastrząbkę pod cmentarz wojenny i na Łopuszne Wschodnie. Niestety zasiedziałem się przed górskim etapem Tour de France z metą na Alpe d`Huez i z domu wyjechałem dopiero o 17:35 a na rower wsiadłem o 18:10 i po podjechaniu na Jastrząbkę brakło mi już czasu a na atak na trudniejszy podjazd na Łopuszne Wschodnie. W rezultacie w drodze powrotnej zaliczyłem jeszcze podjazd z Rozdziela Dolnego na Przełęcz Widoma i tuż przed 20:00 wróciłem do samochodu.

Wyruszyłem z Żegociny w kierunku Limanowej, droga cały czas pnie się pod górę do Przełęczy Widoma, tym razem jednak nie wyjechałem na samą przełęcz, ale przed najbardziej stromym odcinkiem, skręciłem w lewo na Rozdziele. Kolejne kilometry to zdecydowany zjazd pod kościółek w Rozdzielu Dolnym. Dalej skręt w prawo i dalej zjazd przez Jurkówkę (kolejny kościółek - tym razem kamienny) do doliny Łososiny - czyli do drogi Laskowa - Łososina Dolna. Doliną jazda po płaskim aż do kolejnego skrzyżowania w Kamionce Małej (drogowskaz Kamionka 2).

W tym miejscu na wysokość mniej więcej 304 m npm rozpoczyna się podjazd na Jastrząbkę pod cmentarz wojenny nr 357 (na skrzyżowaniu są drogowskazy na cmentarz). Początkowo podjazd jest dość łagodny, jedziemy wzdłuż potoku Kamionka i co prawda pniemy się w górę, ale delikatnie. Po przejechaniu 2,5 mijamy po prawej drewniany XVII wieczny kościółek pw. św. Katarzyny - podobno bardzo ładny w środku, ja go jednak nie zwiedzałem. Za centrum z kościółkiem droga zaczyna robić się bardziej stroma. Po przejechaniu 3,4 km dojeżdżamy do rozjazdu (407 m npm) i zgodnie z drogowskazami na cmentarz wojenny skręcamy w lewo, od tego momentu aż do szczytu będzie już bardzo ciężko. Do pokonania mamy jeszcze mniej więcej 1,5 km o średnim nachyleniu 9% (jak podaje RBP średnio 10%, maksymalnie 15%). Jedziemy wąską nitką dobrego asfaltu między domami, co jakiś czas trafiając na krótką ale bardzo stromą ściankę. Po kilkuset metrach wyjeżdżamy z osiedla na otwarty teren, po lewej widzimy szczyt Jastrząbki i las w którym schowany jest cmentarz, po prawej mamy bardzo ciekawą panoramę na okoliczne wzgórza, a przed sobą widzimy bardzo stromy odcinek trasy. Po przejechaniu 4,46 km od początku podjazdu dojeżdżamy do zakrętu o jakieś 150 stopni, po jego pokonaniu w końcu robi się łatwiej, co prawda musimy przejechać jeszcze jakieś 380 metrów - 23 metry w pionie, ale ja już miałem wrażenie, że jest po podjeździe. Droga kończy się przy cmentarzu wojennym nr 357 na Jastrząbce. Jest to bardzo ciekawy obiekt, jeden z ładniejszych cmentarzy wojennych jakie widziałem, położony w lesie, pod szczytem wzgórza, z piękną drewnianą kaplicą. Przed cmentarzem kilka tablic opisujących cmentarz, jest też tablica szlaku I wojny światowej.

Cały podjazd to 4,7 km, różnica wzniesień 240 metrów (304-543 m npm), średnie nachylenie 5,1% (ostatnie 1,5 km - 10%), mój czas to 26:22, średnia prędkość 10,9 km/h.

Po krótkiej przerwie na fotografowanie ruszyłem w dół, już wiedziałem, że muszę zrezygnować z próby podjazdu pod Łopuszne Wschodnie. Zjechałem więc w dół do Rozdziela Dolnego i rozpocząłem podjazd pod Przęłecz Widoma - podjazd z tej strony jest bardzo ciężki - długość 2,3 km, różnica wzniesień 140 m (393-532 m npm), średnie nachylenie 5,9%, więc żartów nie ma. Ten podjazd pokazał, że chyba nie dałbym rady podjechać pod Łopuszne, bo na końcowych metrach przed przełęczą strasznie się męczyłem i jechałem bardzo wolno. Na przełęczy kilka fotek i popędziłem w dół, było przed 20 i na zjeździe było mi zwyczajnie zimno. Niecałe 4 km do Żegociny pokonałem błyskawicznie, ale w końcu jechałem prawie 5% zjazdem.

Wycieczka w sumie udana, podjazd pod Jastrząbkę ciekawy, a cmentarz na szczycie chciałem odwiedzić na rowerze już wielokrotnie. Niestety nie powiódł się atak szczytowy na Łopuszne Wschodnie, więc będę musiał tu jeszcze wrócić i spróbować tego podjazdu. W zamian podjechałem ciekawy i trudny wariant podjazdu na Przełęcz Widoma.

Podjazdy Beskidu Wyspowego coraz częściej trafiają do RBP i to zwykle jako podjazdy bardzo trudne, ja mam na rozkładzie nie do końca udane próby na Pasierbiecką Górę (nr 10 w rankingu) i na Makowicę (nr 12), całkiem udane próby na Górę Chełm w Myślenicach (nr 113), Bacówkę na Zadzielu przez Przełęcz Widoma (nr 188), Przełęcz pod Ostrą (nr 193) i teraz na Jastrząbkę (nr 279). Jeździłem też na przełęcz Widoma z Laskowej i teraz z Rodziela Dolnego, oraz w Limanowej podjazd pod Krzyż Millenijny. Ogólnie górki w tym paśmie górskim są dość ciężkie, szczególnie wtedy gdy zdecydujemy się odbić z drogi głównej na jakiś przysiółek leżący na stoku, to wtedy możemy trafić na stromiznę rzędu 25%.

Galeria i mapa wyjazdu

Spotkanie organizacyjne przed wyprawą do Wiednia

Środa, 17 lipca 2013 | dodano:17.07.2013 Kategoria samotnie, Po górkach, 21-40 km, Przez Puszczę Niepołomicką
  • DST: 21.02 km
  • Czas: 00:47
  • VAVG 26.83 km/h
  • VMAX 40.77 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Pojechałem na spotkanie organizacyjne przed wyprawą rowerową pod nazwą "Rowerowa husaria" do Wiednia, ale żeby nie było za łatwo pojechałem tam przez 3 górki:)

Do Gimnazjum w Niepołomicach, gdzie miało się odbyć spotkanie mam 1 km, postanowiłem więc tą trasę trochę przedłużyć. Pojechałem do Staniątek tam podjechałem na Staniątki Górne i skierowałem się na Winnicę. Podjazd dał mi trochę w kość, to chyba przez to że najtrudniejszy jest przed szczytem, gdy jest się już trochę zmęczonym. Jakoś jednak dałem radę i zjechałem w dół do Szarowa, tam znowu podjazd, krótki i dość stromy, tym razem poszło trochę lepiej. Następnie zjazd pod pomnik, dość łatwy podjazd pod kościół w Szarowie znowu zjazd i rozpocząłem podjazd pod OSP w Dąbrowie. Ten podjazd ma podobną charakterystykę jak Winnica, im dalej ty ciężej do tego cały czas prosta droga bez zakrętów. Ta górka dała mi chyba jeszcze bardziej w kość niż Winnica, na szczęście dalej już tylko w dół przez Dąbrowę do Staniątek. Dokładnie o 16:57 byłem pod Gimnazjum na spotkaniu organizacyjnym przed wyjazdem do Wiednia.

Wyruszamy 24 w środę spod Gimnazjum. Pierwszy dzień chyba najcięższy, przez góry do Chochołowa. Kolejne trzy dni na Słowacji noclegi zaplanowane w Żylinie, Nowym Mieście i Bratysławie. Piątego dnia mamy dojechać do Wiednia, szóstego dnia zwiedzanie i powrót wieczorem specjalnym busem. Planowane odcinki 90-110 km, ostatni etap do Wiednia mam być krótszy. Będzie super, oby tylko pogoda była w miarę.

Mapa wyjazdu

Jura 2013 - dzień 4

Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 72.50 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 03:04
  • VAVG 23.64 km/h
  • VMAX 57.15 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 294 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Ostatni etap wyprawy miał prowadzić przez Ojcowski Park Narodowy, Doliną Prądnika, Kraków, Zakrzów, Gruszki do Chełmu gdzie wyprawa miała się skończyć w godzinach popołudniowych. Ja wpadłem na pomysł, że jak z samego rana ruszę sam to na obiad zajadę do domu. Początkowo miałem jechać na Iwanowice i potem podobną drogą jak jechaliśmy pierwszego dnia wyprawy, ale potem po analizie mapy zadecydowałem, że pojadę przez Skałę do Krakowa drogą główną.

Wstałem o 6 rano i o 6:55 przy dość pochmurnym niebie ruszyłem na trasę. Do Skały miałem jeszcze parę niewielki hopek, ale po przejechaniu 7 km po mniej więcej 20 minutach byłem już Skale. Zrobiłem kilka fotek na rynku i postanowiłem odwiedzić jeszcze cmentarz w poszukiwaniu kwater pierwszowojennych. Przed cmentarzem stoi ciekawy pomnik poświęcony poległym w I i II wojnie światowej i tablica szlaku I wojny światowej z której dowiedziałem się, że na cmentarzu znajdują się dwie kwatery. Samym kwater szukałem jednak dość długo i dopiero skorzystanie z internetu pomogło mi odnaleźć niewielkie pomniki wciśnięte między groby cywilne. Około 7:40 ruszyłem dalej na Kraków. Od Skały większość trasy prowadzi w dół miejscami nawet dość ostro, tempo jazdy było więc bardzo wysokie. Po przejechaniu 24 km z Milonek dojechałem do tablicy Kraków, dalej przejechałem pod Dworek Białoprądnicki, następnie ulicą Prądnicką na Nowy Kleparz, ulicą Długą i Filipa na Plac Jana Matejki. Zrobiłem fotkę pomnika na placu, Barbakanu i następnie przez Bramę Floriańską wjechałem na krakowski rynek była 8:40 (30 km, średnia ponad 25 km/h). Zjadłem precelka, zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem do Niepołomic.

Przejechałem Starowiślną potem na Plac Bohaterów Getta i bocznymi uliczkami dojechałem do Klimeckiego, tam wjechałem na ścieżkę rowerową, którą popędziłem na Rybitwy. Na tej drodze zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie, jechałem też pod wiatr, więc tempo trochę spadło. Dojechałem do końca ścieżki i skręciłem w prawo na ulicę Lutnia, którą wyjechałem z Krakowa. Dalej jazda przez Brzegi, Grabie następnie Podgrabie i mniej więcej około 9:50 po przejechaniu 55 km byłem już domu moich rodziców w Niepołomicach. Tu zrobiłem mniej więcej 25 minutowy postój. Wypogodziło się na całego, zaczęło się robić gorąco, więc postanowiłem nie czekać dłużej tylko ruszyć do domu. Jechałem ścieżką rowerową wzdłuż drogi 75, następnie przez Szarów i Targowisko. Około 10:55 wspiąłem się pod kościół w Chełmie i ruszyłem dalej, punktualnie o 11:06 zaparkowałem rower pod domem, kończąc tym samym 4 dniową wyprawę.

W sumie pokonałem 374 km w czasie niecałych 18 godzin i 53 minut, więc średnia na całej trasie wyniosła 19,8 km/h. Ostatnie dnia zasuwałem naprawdę szybko 72 km z Milonek do Łapczycy pokonałem ze średnią 23,5 km/h z tym, że na odcinku do Krakowa sprzyjała mi grawitacja:). Suma podjazdów na całej trasie wyniosła 2873 m, zdecydowanie najtrudniejszy był trzeci dzień, kiedy to pokonaliśmy najdłuższą trasę, z największą suma przewyższeń i to jeszcze na długich odcinka w deszczu. Całą wyprawę uważam na bardzo udaną, nogi mnie trochę bolały, ale tak naprawdę z dnia na dzień byłem coraz mocniejszy. Mimo iż Jurę pokonywałem już po raz trzeci odkryłem jeszcze wiele ciekawych miejsc, niektóre mogłem obejrzeć ponownie odnowione. Podsumowując bardzo ciekawa wyprawa zorganizowana przy niewielkich kosztach:)

Odcinek Milonki - Łapczyca: 72,50 km; czas: 3:04:32; max: 57,15 km/h; średnia 23,57 km/h

Po czterech dniach jazdy: 374,26 km/h; czas: 18:53:50

Galeria wycieczki

Jura 2013 - dzień 3

Sobota, 6 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 107.26 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:23
  • VAVG 19.92 km/h
  • VMAX 51.95 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 1057 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Rankiem trzeciego dnia wyprawy powitał nas deszcz, na trasę ruszyliśmy około 8:00, akurat w tym momencie nie padało, ale jak wyjechaliśmy z Częstochowy zaczęło padać. W deszczu dojechaliśmy do Olsztyna i padać przestało. Podczas podjazdu do Biskupic znowu dogoniliśmy deszczową chmurę, podczas postoju pod sklepem w Biskupicach znowu nie padało, ale jak ruszyliśmy na Żarki to zlało nas już bardzo mocno. Odcinek do Żarek pokonaliśmy z Edmundem dość szybkim tempem, końcówka w ulewie, schowaliśmy się pod daszek budki z drożdżówkami na rynku w Żarkach i czekaliśmy na resztę grupy.

Staliśmy tak dobre 30 minut, w tym czasie padać praktycznie przestało, a reszty ekipy nie ma. Okazało się, że pojechali prosto do pobliskiego Sanktuarium w Leśniowie i tam na nas czekają. Po kilku minutach byliśmy na miejscu, byłem cały mokry i było mi zimno, więc zwiedzanie kościoła sobie odpuściłem. Po przerwie ruszyliśmy na Kotowice drogą nr 792, ja postanowiłem jeszcze odwiedzić cmentarz w Żarkach w poszukiwaniu kwatery wojennej, niestety jej nie znalazłem, a że nie chciałem żeby mi grupa za daleko uciekła to ruszyłem do Kotowic. Po chwili okazało się, że wynikło pewne zamieszanie, grupa się rozdzieliła i daleko nie ujechała, więc dogoniłem wszystkich i ruszyłem do przodu z Edmundem. Podjechaliśmy do Kotowic i potem ruszyliśmy dalej do Włodowic, gdzie na rynku zaczekaliśmy na resztę grupy.

Z Włodowic ruszyliśmy na Zawiercie, przejechaliśmy przez dzielnice Kromołów i Bzów gdzie dojechaliśmy do szlaku prowadzącego szutrową drogą przez górkę wprost pod zamek Ogrodzieniec. Droga szutrowa ciężka, mocno przepłukana przez wodę, ale jakoś daliśmy radę, potem zjazd i po kilku minutach jedliśmy już grochówkę na rynku w Podzamczu. Przerwa obiadowa trochę potrwała, w między czasie jakby zaczęło się lekko rozpogadzać. Po przerwie ruszyliśmy na Ryczów, tuż za Podzamczem na stromym podjeździe osiągnęliśmy najwyższy punkt naszej wyprawy 462 m npm. Potem seria zjazdów, podjazd w kierunku Złożeńca, znowu zjazd, szutrówka przez Krzywopłoty i postój pod sklepem w Bydlinie. Razem z Edmundem znowu byliśmy przed grupą, zjedliśmy lody i poczekaliśmy na resztę wycieczki. Na niebie w końcu pojawiło się słońce i resztę trasy mieliśmy pokonać już przy pięknej pogodzie.

W Bydlinie na liczniku mieliśmy 86 km, a do noclegu w Milonka pozostawało jeszcze dobre 20 km, więc po przerwie ruszyliśmy z Edmundem do przodu. Pagórkowatą drogą na Wolbrom dojechaliśmy do Kalisia i odbiliśmy na Gołaczewy, po przecięciu drogi 783 czekał nas dość długi i stromy podjazd pod kościół w Gołaczewach i potem jeszcze delikatnie pod górę w kierunku Suchej. Do drogi 794 na Kraków zjechaliśmy i nie czekając na resztę ruszyliśmy nią w kierunku Trzyciąża, droga w zasadzie cały czas pod górę, momentami nawet dość ostro. Przejechaliśmy przez Trzyciąż i dalej pod górę aż pod kościół w Zadrożu wyjechaliśmy aż na 430 m npm, kolejną miejscowością były Milonki a tuż za znakiem był nas nocleg. Z Częstochowy do Milonek pokonaliśmy przeszło 107 km i 1057 metrów przewyższenia mimo to prędkość średnia wyniosła aż 19,9 km/h.

Odcinek Częstochowa - Milonki: 107,26 km; czas: 5:23:15; max: 51,95 km/h; średnia 19,91 km/h

Po trzech dniach jazdy: 301,75 km/h; czas: 15:49:10

Galeria wycieczki