Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Po górkach

Dystans całkowity:12896.04 km (w terenie 1568.70 km; 12.16%)
Czas w ruchu:673:49
Średnia prędkość:19.14 km/h
Maksymalna prędkość:76.10 km/h
Suma podjazdów:133342 m
Maks. tętno maksymalne:189 (101 %)
Maks. tętno średnie:157 (83 %)
Suma kalorii:94371 kcal
Liczba aktywności:325
Średnio na aktywność:39.68 km i 2h 04m
Więcej statystyk

Jura 2013 - dzień 2

Piątek, 5 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria 81-99 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 93.10 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 04:56
  • VAVG 18.87 km/h
  • VMAX 62.80 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 714 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Drugiego dnia wyprawy pogoda z rana trochę gorsza, ruszamy około godziny 8:00. Pani Ania chcę jechać na zamek Smoleń, więc proponuję terenowy skrót Doliną Wodącej - szlakiem Jaskiniowców, ostrzegam jednak, że może nie być łatwo - reszta ekipy decyduję się na mój skrót, więc ruszamy. Do lasu asfaltem, ale potem zaczyna się dość ciężki odcinek, niestety ścieżka jest mocno wypłukana przez wodę, miejscami ponownie utwardzona ale dużymi kamieniami po których jedzie się jeszcze gorzej. Ja na moich szerokich oponach jeszcze jadę w miarę bez problemu, ale pozostali mający w większości cienkie trekingowe opony mocno się męczą. Po pokonaniu niecałych 8 km jesteśmy na zamku Smoleń, gdy byłem tu przed rokiem podczas Bikeorientu to na zamku trwał remont, teraz mogłem zobaczyć jego efekty. Ruina została zabezpieczona i prezentuje się całkiem dobrze, pooglądaliśmy zamek i po chwili przerwy ruszyliśmy na Pilicę. Do miasta zjazd ale potem trzeba było się wspinać do Biskupic. Pod cmentarzem z I wojny robię sesję zdjęciową i w tym czasie dojeżdża reszta grupy.

Postanawiamy ominąć Podzamcze bokiem i od razu skierować się na Morsko. Jedziemy przez Żerkowice i Skarżyce po drodze podziwiając z daleka zamek Ogrodzieniec i skałę Okiennik Wielki. Dojeżdżamy do Morska i kierujemy się na Włodowice, do których po kilkunastu minutach dojeżdżamy. We Włodowicach przerwa, byliśmy tu też przed rokiem, tym razem postanawiam lepiej zwiedzić tą miejscowość. Jadę na cmentarz gdzie fotografuję kwaterę z I wojny światowej i doskonale widoczne Skały Rzędkowickie, potem jeszcze pod kościół i ruiny pałacu. Podczas postoju we Włodowicach Adam musiał zmienić dętkę w tylnym kole, więc postój trochę się przedłużył w dalszą drogę do Częstochowy ruszyliśmy dopiero około 11:30. Skierowaliśmy się na Mirów, ja zatrzymałem się jeszcze w Kotowicach zobaczyć kolejny cmentarz z okresu I wojny - to bardzo duży obiekt (drugi co do wielkości na Jurze), pierwotnie pochowano to około 800 żołnierzy, jednak w latach 30 XX wieku w wyniku likwidacji pobliskich, mniejszych cmentarzy przeniesiono to jeszcze zwłoki około 400 żołnierzy.

Po wizycie na cmentarzu w Kotowicach musiałem mocno gonić, grupę dojechałem dopiero w Mirowie i przekonałem kilka osób (Adam i Artur zostali) do wizyty w pobliskim zamku w Bobolicach. Zamek ten został w całości odbudowany i prezentuje się bardzo okazale, zrobiliśmy więc kilka fotek i wróciliśmy do Mirowa. Już całą ekipą skierowaliśmy się dobrze nam znanymi drogami przez Lutowiec, Moczydło do Trzebniowa i dalej leśnym skrótem do Złotego Potoku, następnie drogą przez las do Siedlca. Tam zrobiliśmy krótki postój, słońce w końcu zaczęło mocno palić, a po serii podjazdów byliśmy mocno zmęczeni, uzupełniliśmy też zapasy, a następnie przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów do Krasawy, gdzie w wiacie turystycznej przyszedł czas na dłuższy postój.

Po przerwie przejechaliśmy przez Zrębice i główną drogą nr 46 skierowaliśmy się na Olkusz. Ruszyłem do przodu z Edmundem, grzaliśmy dość mocno i do Olsztyna wyprzedziliśmy grupę o 5 minut. Kilka fotek zamku w Olsztynie z daleka i po chwili popędziliśmy dalej drogą 46 na Częstochowę. Do Odrzykonia jechaliśmy szosą, a potem mogliśmy zjechać na fajną asfaltową ścieżkę rowerową, która zaprowadziła nas aż do granic Częstochowy. Pod znakiem fotka, a po dojeździe reszty grupy, ruszyliśmy dalej do centrum miasta. Jechaliśmy tak jak ja i moja żona 2 lata temu, przez strefę przemysłową i po dobrych 12 km kręcenia dojechaliśmy na Jasną Górę. Była godzina 16:20, a o 17:00 miała pociągiem dojechać jeszcze jedna uczestniczka wyprawy, zrezygnowaliśmy więc ze zdjęcia i szybko pojechaliśmy na Camping Oleńska, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.

Po zakwaterowaniu się, wszyscy ruszyli na dworzec a potem mieli jechać do sklepu, a ja postanowiłem zostać i wykąpać się. Dopiero gdy wrócił Edmund to ruszyłem na zakupy, już bez licznika, więc dystans 93,1 km to odcinek Domaniewice - Jasna Góra, potem przejechałem pewnie jeszcze ze 4-5 km ale tego już nie wliczam do dystansu etapu.

Drugiego dnia trochę się męczyłem, przez większość dnia jechaliśmy pod wiatr, a ja albo jechałem sam, albo na czele grupy, przez chwilę udało mi się ukryć za plecami Edmunda, ale on chętniej jechał na kole niż prowadził. Pogoda byłaby dobra, gdyby nie ten wiatr, po południu pojawiło się też słońce. Wieczorem udaliśmy się do klasztoru na apel Jasnogórski. Następnego dnia już 7 osobowym składzie mieliśmy pokonać najdłuższy odcinek tej wyprawy do Milonek.

W tamtym roku jechałem tylko do Częstochowy a z powrotem wróciłem pociągiem, pokonałem 206 km, w tym roku tylko 194 km a przecież obiłem jeszcze z trasy do Bobolic (jakieś 5 km) i jeździłem zwiedzać Włodowice, pewnie ze 2 km, do tego dochodzi jeszcze 6 km wycieczka do Bydlina i z powrotem, więc gdyby trzymał się tylko trasy to do Częstochowy z Łapczycy było około 180 km.

Odcinek Dobramowice - Częstochowa: 93,10 km; czas: 4:56:44; max: 62,8 km/h; średnia 18,82 km/h (to wynik tylko pod klasztor na Jasnej Górze, potem jeździłem jeszcze na Camping i do sklepu, ale już ściągnąłem licznik)

Po dwóch dniach jazdy: 194,39 km/h; czas: 10:25:07

Galeria wycieczki

Jura 2013 - dzień 1

Czwartek, 4 lipca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 101.28 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 05:28
  • VAVG 18.53 km/h
  • VMAX 69.23 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • Podjazdy: 808 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Podobnie jak przed rokiem postanowiłem wybrać się na wyprawę organizowaną przez PTTK Bochnia do Częstochowy. Co prawda Jurę znam dość dobrze, dwa razy przejechałem ją całą: w 2011 z moją żoną i przed rokiem właśnie z wycieczką PTTK, do tego dochodzą jeszcze jednodniowe wycieczki głównie po Ojcowskim Parku Narodowym i zawody na orientacje, które trzykrotnie odbywały się właśnie na Jurze. Jednak każdy przejazd przez Jurę jest inny, więc postanowiłem, że jadę.

W czwartek 4 lipca wstaję rano, około 6:40 wyruszam spod domu. W Chełmie pod kościołem, gdzie był wyznaczony start imprezy, czeka już Adam po chwili dojeżdża Artur i jeszcze trójka uczestników z Bochni, około 7:10 w sześcioosobowym składzie rozpoczynamy 4 dniową wyprawę do Częstochowy i z powrotem. Na początek doskonale mi znana trasa przez Targowisko i Szarów do Niepołomic, gdzie pod zamkiem robimy pierwszy postój. Potem jedziemy przez Wolicę do Ruszczy gdzie przed mocno zniszczonym zabytkowym dworkiem robimy kolejny postój.

Trasa opracowana przez Adama dość znacznie różni się od tej z ubiegłego roku, tym razem podążamy w kierunku Słomnik, żeby ominąć Kraków, trasa w tym wariancie ma być łatwiejsza i krótsza, pierwszy nocleg podobnie jak przed rokiem zaplanowany jest w Krzywopłotach. Za Ruszczą zaczyna się robić trochę pod górę, pierwszy poważny podjazd wypada nam do drogi 776 w Kocmyrzowie. Postanawiam się sprawdzić, cisnę dość mocno, początkowo podąża za mną Edmund, ale przed samym szczytem zrywam również jego. Skręcam na drogę 776 i jadę nią przez chwilę aż do skrętu na Luborzycę, gdzie czekam na resztę grupy. Jedziemy dalej, górek już coraz więcej, jadę przed grupą razem z Edmundem, tempo jest całkiem niezłe, drogę znam choć dotychczas jeździłem nią tylko samochodem. Jedziemy przez Wysiółek Luborzycki, Marszowice, gdzie trafia się nam mega zjazd na którym pędzimy prawie 70 km/h, do Polanowic, gdzie obijamy w lewo w kierunku na Zaborze. Jedziemy dobre kilka kilometrów po drodze z betonowych płyt, które kończą się dopiero gdy przecinamy drogę nr 7 na Warszawę.

Widoki robią się coraz ładniejsze, ale i górek coraz więcej. Dojeżdżamy do Iwanowic, gdzie po krótkich postoju, jedziemy w Dolinę Dłubni w kierunku Sieciechowic i Wysocic. Znów wyskakuję przed grupę, tym razem Edmund zostaje w grupie, następne kilka kilometrów do Wysocic jadę, więc sam, dobrym tempem mimo iż ciągle delikatnie pnę się pod górę. W Wysocicach czekam na resztę, okazuje się, że nadrobiłem dobre 5 minut, gdy przyjeżdżają pozostali jedziemy pod zabytkowy kościół imienia św. Mikołaja z XII-XIII wieku, stromy podjazd i przerwa na zwiedzanie kościoła. Po przerwie wracamy się kawałek na drogę, którą jechaliśmy poprzednio i jedziemy w stronę Ibramowic, gdzie pod klasztorem robimy dłuższy postój na jedzenie i uzupełnienie zapasów wody, bo zaczyna grzać naprawdę mocno.

Tuż za Imbramowicami zwiedzam jeszcze stary cmentarz, w rezultacie muszę mocno gonić pod dość dużą górę, jednak przed szczytem wyprzedzam wszystkich po zwieździe w Suchej jestem pierwszy. Po kilku minutach dojeżdżają pozostali członkowie ekipy i radzimy jak jechać dalej, jesteśmy blisko celu, a jest jeszcze dość wcześnie. W tym momencie dzwoni telefon Artura, pani z noclegu w Krzywopłotach informuje nas, że jest problem z wodą, postanawiamy więc zadzwonić do Domaniewic do Stacji Agroturystycznej w której nocowałem z żoną w 2011 roku. Tam woda jest i cena noclegu dużo niższa, więc decydujemy się zarezerwować miejsca. Do Domaniewic mamy jeszcze bliżej niż do Krzywopłotów, postanawiamy więc odwiedzić jeszcze Wolbrom z nadzieją na jakiś obiad. Na początek mega podjazd pod Chełm, wspinamy się dość stromą drogą aż na wysokość 458 m npm, jadę z przodu z Edmundem, tuż przed szczytem lekko odjeżdżam i na premii górskiej znowu jest pierwszy. Chowamy się do cienia i czekamy na pozostałych, na szczęście do Wolbromia już tylko zjazd po kilkunastu minutach jesteśmy na rynku, dowiadujemy się że przy Urzędzie Miasta jest dobra knajpa i już po chwili wcinamy pyszny obiad.

Przerwa obiadowa trochę trwała i z Wolbromia wyjeżdżamy dopiero około 15:30. Kierujemy się na Bydlin, jednak w połowie drogi odbijamy na kiepskiej jakości drogę, którą dojeżdżamy praktycznie pod sam nocleg w Domaniewicach o 15:55 po przejechaniu mniej więcej 94 km jesteśmy na miejscu. Rozpakowujemy bagaże i już na lekko jedziemy jeszcze do Bydlina, oglądamy ruiny zamku i kwaterę legionową na cmentarzu. Widać, że zbliża się 100 rocznica wybuchu I wojny światowej, Bydlin znalazł się na przebiegającym przez kilka województw szlaku I wojny, są nowej tablice opisujące potyczkę legionistów pod Krzywopłotami, znikła natomiast tablica dotycząca ruin zamku. Po zwiedzeniu obu obiektów wracamy do Domaniec, zahaczamy jeszcze o sklep, tuż przed noclegiem mój licznik przeskakuje 100 km, więc pierwszy dzień wyprawy zamykam setką:)

Wieczorem impreza w wiacie, ognisko i kiełbaski:) Pierwszy dzień wyprawy odbył się przy doskonałej, słonecznej pogodzie, może było trochę za gorąco ale jazda i tak była bardzo przyjemna. Po drodze było kilka górek, no ale w końcu jechaliśmy z niziny na wyżynę, więc musiało być pod górę. Dystans zdecydowanie krótszy od ubiegłorocznego, wtedy jadąc przez Kraków i Krzeszowice do pobliskich Krzywopłotów pokonaliśmy 116 km, teraz byłoby góra 98 km.

Odcinek Łapczyca - Dobramowice: 101,28 km; czas: 5:28:10; max: 69,2 km/h; średnia 18,51 km/h (na odcinku do noclegu jakieś 94 km, reszta to wycieczka już bez sakw do Bydlina na zamek i cmentarz zobaczyć mogiłę legionową).

Galeria wycieczki

Do Niepołomic przez Hucisko

Niedziela, 30 czerwca 2013 | dodano:30.06.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 64.61 km
  • Teren: 3.00 km
  • Czas: 03:10
  • VAVG 20.40 km/h
  • VMAX 56.03 km/h
  • Temp.: 20.0 °C
  • Podjazdy: 699 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Miałem jechać do Niepołomic spotkać się z gościem od wylewek, ale ponieważ facet przełożył spotkanie na później postanowiłem, że do Niepołomic pojadę przez Hucisko i przy okazji zobaczę Grobowiec Lipowskich i krzesło Kantora. W rezultacie do Niepołomic zamiast 17-18 km przejechałem 47:)

W zasadzie plan na dziś był trochę inny, najpierw miałem jechać do Niepołomic i załatwić sprawę wylewek, a potem wrócić do Łapczycy pętlą przez Biskupice, Hucisko, Niegowić. Jednak tuż przed moim wyjazdem zadzwonił facet od wylewek, że może być dopiero o 11:30, więc postanowiłem odwrócić trasę wycieczki. Z Łapczycy pojechałem do Gierczyc, potem do Książnic i boczną drogą do Niegowici, dalej na Liplas i nieznaną sobie drogą skierowałem się na Bilczyce. Do tego miejsca jechałem głównie po płaskim, ale za pod wiatr, czułem zmęczenie dniem wczorajszym i nie jechało mi się najlepiej. W Bilczyca pojawiły się podjazdy, najpierw wąską drogą między domami podjechałem do drogi Gdów - Wieliczka, przeciąłem ją i kontynuowałem podjazd w kierunku Sławkowic. W pewnym momencie odbiłem na wąską drogę, ciągle pod górę, do Huciska, osiągnąłem pułap 305 m npm i zacząłem zjeżdżać by w Hucisku przy drodze Kunice - Dobranowice być znowu na 250 m npm.

Moim celem było zobaczenie Grobowca Lipowskich i krzesła Kantora. Wiele razy widziałem drogowskaz na krzesło Kantora, ale jakoś nigdy nie było okazji jechać do Huciska i tym razem postanowiłem to zmienić. Zdecydowałem się na jazdę drogą asfaltową za drogowskazami na krzesło Kantora, była też prowadząca prosto pod górę niepewna droga, ale ponieważ nie chciałem się wracać do grobowca Lipowskich, to pierwsza alternatywa była lepsza. Od razu było mocno pod górę, podjazd ciężki - 93 metry pod górę, na dystansie 1,4 km, a z początku było na pewno powyżej 10%. W miejscu kulminacji szosy, w pięknym lesie odbiłem w lewo do lasu i po chwili byłem pod grobowcem Lipowskich (uwaga - nie widoczny z drogi). Grobowiec został zbudowany w formie kopca - kurhanu z krzyżem na szczycie przez Zofię Lipowską na początku XX wieku. W grobowcu spoczywają Lipowscy zmarli nawet już w XXI wieku, więc jest to ciągle czynny cmentarz. Lipowscy byli właścicielami znajdującego się niedaleko dworku i właśnie w tym zacisznym leśnym miejscu postanowili zbudować rodzinny grobowiec.

Wróciłem na drogę, przejechałem jeszcze kawałek i skręciłem w prawo w drogę szutrową za wskazaniem drogowskazu na krzesło Kantora. W latach 1989 - 1990 Kantor zbudował sobie willę letnią w stylu zakopiańskim, a koło niej postawił 14 metrową rzeźbę krzesła. Droga szutrowa, która jechałem prowadzi dość mocno w dół, zjeżdżałem więc sobie ostrożnie i przegapiłem krzesło, zorientowałem się dopiero gdy dojechałem do dworku Lipowskich. Dworku nie da się zwiedzać, jest nawet tablica zakazują wstępu, a z daleka widok zasłaniają niestety drzewa. Obróciłem więc rower i ruszyłem pod górę w poszukiwaniu krzesła. Rzeźba stoi w ogrodzie, jest szczelnie zasłonięta drzewami i krzewami rosnącymi przy ogrodzeniu, więc niestety za wiele nie zobaczyłem, zrobiłem jednak fotkę i popędziłem w dół do drogi na Dobranowice i po chwili wylądowałem na tym samym skrzyżowaniu na którym byłem po zjeździe od strony Bilczyc kilkadziesiąt minut wcześniej.

Skierowałem się na Dobranowice i Sułów, w zasadzie od razu miałem pod górę, początkowo delikatnie, ale i tak do skrzyżowania z drogą Dobranowice - Biskupice wjechałem pod górę dobre 50 metrów. Potem zaczyna się już ostro pod górę, podjazd do Sułowa już kiedyś jechałem, ale wtedy zjechałem wcześniej z Dobranowic, tym razem męczyłem się pod górę już z Huciska, więc byłem bardziej zmęczony. Podjazd jest naprawdę ciężki, zdobyć trzeba 100 metrów w pionie na dystansie mniej więcej 1 kilometra. Na skrzyżowaniu z drogą na Chorągwice podjazd ostatecznie się kończy, ale odpuszcza już znacznie wcześniej, skręcając w kierunku Chorągwicy możemy jeszcze podjechać na 406 m npm na punkt widokowy Bukowiec, dziś nie było rewelacyjnego widoku, ale zwykle widać stąd góry i jezioro Dobczyckie. Dalej zjazd do Biskupic, zaczęło robić się zimno, niebo wyraźnie się zachmurzyło, musiałem więc ubrać bluzę i ruszyłem w dół w kierunku Bodzanowa. Dalej pod górę do Słomirogu, zjazd i przejazd przez Staniątki. Na kilometr przed celem mojej wycieczki zaczęło padać, więc na koniec jeszcze trochę zmokłem. Mniej więcej o 11:00 po przejechaniu 47 km byłem na miejscu.

Załatwiłem sprawę wylewek, odpocząłem i przed 13, ruszyłem w drogę powrotną, w między czasie przeszła burza, więc było dość mokro. Do Kłaja pojechałem drogą 75, niestety mimo iż ruch nie był jakiś mega duży, jazda nie była specjalnie przyjemna. Na poboczu dużo wody, a szybko pędzące samochody zmuszały mnie do jazdy blisko krawędzi jezdni. W Kłaju odbiłem do centrum, potem na Targowisko, koło Raby, drogą nr 4 i do Chełmu, gdzie trwały przygotowania do drugiego dnia wianków. Potem jeszcze kilka hopek i byłem w domu.

Wycieczka w sumie udana, choć przyjechałem mocno zmęczony, bolały mnie mięśnie, pod górki brakowało trochę pary. Już w czwartek jadę na 4-dniową wyprawę do Częstochowy i z powrotem, z sakwami po górkach może być problem, ale myślę że jakoś dam radę. Po powrocie pogoda zepsuła się już całkowicie, oglądałem więc 2 etap Tour de France - Michał Kwiatkowski finiszował na 3 miejscu i zdobył białą koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej.

Galeria wycieczki

Kopiec w Pierzchowie

Niedziela, 23 czerwca 2013 | dodano:23.06.2013 Kategoria 0-20 km, Łapczyca, Po górkach, Po płaskim, samotnie
  • DST: 18.70 km
  • Teren: 0.50 km
  • Czas: 00:53
  • VAVG 21.17 km/h
  • VMAX 48.28 km/h
  • Temp.: 26.0 °C
  • Podjazdy: 213 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Plany na niedzielę były duże a ostatecznie skończyło się na krótkiej wieczornej wycieczce do pobliskiego Pierzchowa na kopiec J.H. Dąbrowskiego i szybki powrót do Łapczycy przed nadchodzącą burzą.

Wczoraj wieczór zaplanowałem sobie poranną wycieczkę przez Bochnię, Brzeźnicę do Brzeska i powrót przez Jadowniki i Rzezawę, zamierzałem jechać rano i wrócić na obiad. Jednak gdy wstałem około 7:30 to jakoś mi się odechciało, pogoda była średnia, chmury i zagrożenie deszczem, do tego poczytałem, że Brzesko, Jadowniki i Rzezawa zostały zalane podczas burzy dwa dni temu i w końcu wycieczki zrezygnowałem. Około 16-17 zaczęło się wypogadzać i po powrocie z kościoła postanowiłem, że jednak się przejadę, gdy wyjeżdżałem z Łapczycy o 17:45, było gorąco a na niebie pięknie świeciło słońce. Postanowiłem, że pojadę do Pierzchowa na kopiec Dąbrowskiego uzupełniając tym samym przerwaną przez burzę wycieczkę z końca maja, a potem może zaliczę podjazd pod Kobylec i powrót przez Wieniec - pętla jakieś 30-35 km.

Niestety ledwie przejechałem granicę Łapczycy zobaczyłem nadciągające czarne chmury i to akurat z kierunku w którym jechałem, ale nic jadę dalej. Po przejechaniu 7,5 km dojechałem na kopiec, zrobiłem sesję i zdałem sobie sprawę, że czas wracać, bo w oddali słyszałem już grzmoty. Jadę więc tą samą drogą w kierunku Łapczycy, ale ponieważ bliżej domu pogoda była lepsza, to postanowiłem się jeszcze pokręcić. Podjechałem w kierunku Siedlca Górnego, drogą która jeszcze do góry nie jechałem (myślałem, że będzie trudniej a tu dość łatwy podjazd) i potem skierowałem się w kierunku drogi nr 4, która przeciąłem i podjechałem pod Górny Gościniec. Dojechałem do Moszczenicy i stwierdziłem, że podjadę jeszcze w kierunku górnego kościoła w Łapczycy.

Podjazd z Moszczenicy do granic Łapczycy Górnym Gościńcem to 700 metrów 10% podjazdu jest to chyba trudniejszy odcinek niż podjazd w od drogi nr 4 do Górnego kościoła w Łapczycy. Ten podjazd od czasu do czasu sobie jeżdżę, głównie treningowo, bo po prostu nie mam potrzeby tędy jeździć. Powolutku jakoś wkręciłem pod górę, za znakiem Łapczyca jest wciąż pod górę ale już łagodnie, kulminacja szosy pod kościołem w Łapczycy. Nowa dzwonnica wybudowana niedawno w miejsce spalonej w 2009 starej zabytkowej dzwonnicy, już blednie i pewnie za kilka lat zacznie przypominać tą starą. Dalej już tylko zjazd do 4, mała wizyta w sklepie i powrót do domu. Jakieś 20 minut po moim powrocie zaczęło lać i to solidnie, burza trwałą jakieś 20 minut i znowu się rozpogodziło, kiedy w końcu skończą się burze i lato, które w kalendarzu już jest, zacznie się na całego?

Galeria wycieczki

Czasówka na Czyżyczkę

Poniedziałek, 17 czerwca 2013 | dodano:17.06.2013 Kategoria 0-20 km, Łapczyca, Po górkach, samotnie
  • DST: 12.98 km
  • Teren: 4.00 km
  • Czas: 00:41
  • VAVG 19.00 km/h
  • VMAX 53.27 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 240 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Obejrzałem sobie czasówkę kończącą wyścig Tour de Suisse i mimo iż była już 19:30 postanowiłem jeszcze wyskoczyć na rower. Wpadłem na pomysł pojechania na maksa czasówki pod górę na Czyżyczkę - 363 m npm.
Czas pod górę to 10:18 na dystansie 2,38 km, średnia wyszła 13,86 km/h - to wynik lepszy on najlepszego zanotowanego przeze mnie o dobre 3 minuty, więc nawet dobrze pojechałem:)

Z Łapczycy drogą 967 do Gierczyc, gdzie na skrzyżowaniu z drogą na Zawadę wyznaczyłem sobie start czasówki, co prawda droga wznosi już wcześniej i to zarówno od strony Łapczycy jak i od strony Gdowa, tylko jadąc na to skrzyżowanie od drogi nr 4 mamy zjazd. Więc start do czasówki ze skrzyżowania (243 m npm), jest nawet gruba linia foto. Od samego początku jest mocno pod górę, co więcej to właśnie na początkowych metrach podjazd jest najtrudniejszy. Na największej stromiźnie pod kościołem w Gierczycach próbowałem jazdy w stójce, jednak dość szybko się zmęczyłem:( starałem się jednak jechać z całych sił. Za kościołem i małym centrum wsi jedziemy po serpentynach, nie jest już tak stromo jak pod kościołem, ale nadal trzeba cisnąć mocno pod górę. Po przejechaniu 1 km podjazd w końcu odpuszcza, po prawej pojawiają się piękne widoki a prędkość jazdy rośnie nawet do 25 km/h. Wypłaszczenie mam jakieś 500 metrów i droga znowu zaczyna się piąć pod górę, początkowo łagodnie by po chwili zaatakować znowu stroną ścianką, kończącą się na skrzyżowaniu z drogą na Pogwizdów 1,8 km. Potem znowu lekkie wypłaszczenie, po prawej widzimy już zielony zbiornik na wodę znajdujący się na szczycie Czyżyczki. Dalej jeszcze kawałek pod górę po asfalcie i gdy na liczniku pojawi się 2,1 km od początku podjazdu należy skręcić w prawo w wąską szutrówkę miedzy domami. Ostatnie 250 metrów podjazdu to znowu stroma ścianka i to jeszcze po szutrze. Po ostatnich deszczach na dodatek droga zryta jest bruzdami wyżłobionymi przez wodę i jedzie się naprawdę ciężko. W rezultacie to właśnie ten finiszowy odcinek pokonałem najwolniej. Na szczycie Czyżyczki 363 m npm znajduje się zbiornik na wodę i cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 336.

Jak już wspomniałem jechałem ten podjazd na maksa i strasznie się zmęczyłem, już pierwsza stroma ścianka pod kościołem, którą przejechałem częściowo w stójce spowodowała, że tętno strasznie mi skoczyło i resztę podjazdu pokonywałem już ciężko dysząc. Czas niezły, ale myślę, że stać mnie na podjazd poniżej 10 minut, zrobię chyba eksperyment i spróbuję podjechać pod górę w butach SPD - zobaczę czy faktycznie dają tak duży profit na podjazdach.

Po odpoczynku i sesji na szczycie, zjechałem kawałek i dół i odbiłem na Pogwizdów, przejechałem przez przysiółek Czyżyczka i skręciłem w lewo w Las Skarbowy. Pagórkowatą szutrówką dojechałem do węzła szlaków pieszych i zjechałem w dół do drogi nr 4 już w Łapczycy, dalej chodnikiem wzdłuż 4 dojechałem do domu. Trasa przez Las Skarbowy ciężka, ulewne deszcze wyżłobiły bruzdy i na moich cienkich oponach w crossie jechało się ciężko, szczególnie że droga ta jest utwardzana dość dużymi kamieniami. Podczas jazdy przez las zacząłem się zastanawiać czy powinienem tędy jechać, od jakiegoś czasu mam już tylną obręcz do wymiany, a zjazdy w terenie po dużych kamieniach na pewno jej nie pomagają.

Wycieczka w udana, co prawda solidnie się zmęczyłem (mimo nie dużego dystansu) ale w końcu o to chodziło. Wróciłem około 20:20, słońce już zachodziło ale temperatura była idealna do jazdy.

Galeria wycieczki

Piknik z okazji Dnia Rodziny w Woli Zabierzowskiej

Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano:16.06.2013 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 44.96 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 02:04
  • VAVG 21.75 km/h
  • VMAX 53.40 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 240 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Do pracy w niedziele czyli wyjazd do Woli Zabierzowskiej na piknik z okazji święta rodziny. Powrót przez Niepołomice.

Z Łapczycy wyjechałem około 13:15 jak zwykle trochę spóźniony, więc zamiast spokojnej piknikowej jazdy, musiałem mocno pocisnąć. Pod górki w Moszczenicy i Chełmie z całych sił, potem zjazd kawałek drogą nr 4 potem skrót szutrówką do Targowiska. Dalej na Kłaj i drogą leśną przez Puszczę Niepołomicką do Zabierzowa Bocheńskiego. Potem jeszcze jakieś 6 km przez Zabierzów do Woli Zabierzowskiej, te ostatnie kilometry po otwartym terenie i to jeszcze pod wiatr. Czas na trasie Łapczyca - Wola Zabierzowska 49:02, dystans 19,10, średnia 23,5 km/h, co prawda słabszy od rekordowego ale biorąc pod uwagę spore odcinki pod wiatr całkiem dobry.

Na miejscu oczywiście praca przy Pikniku, który trwał od 15: do 18:30, a potem powrót do domu. Pojechałem trochę na około, Drogą Królewską do Niepołomic, tuż przed osiedlem Piaski, skrót przez las w stronę drogi nr 75, dalej ścieżką rowerową wzdłuż szosy do Szarowa, pod kościół i dół ponownie do drogi 75. Dalej już standardowo, skrót szutrówką wzdłuż Raby, kawałek 4 i podjazd w Chełmie pod kościół i dalej pod cmentarz, potem już w zasadzie cały czas w dół do Łapczycy.

Wycieczka udana, pogoda już prawie letnia, ciepło i słonecznie, co prawda przez moment postraszyło deszczem, ale na szczęście, tylko lekko pokropiło. Na odcinku Wola Zabierzowska - Niepołomice nie jechałem sam, więc tempo jazdy trochę spadło.

Galeria wycieczki

Małopolski Wyścig Górski - etap Niepołomice - Jodłownik

Piątek, 14 czerwca 2013 | dodano:14.06.2013 Kategoria wyścig kolarski, Po górkach, 21-40 km
  • DST: 37.70 km
  • Czas: 01:44
  • VAVG 21.75 km/h
  • VMAX 59.10 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • Podjazdy: 520 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Dziś kibicowałem na trasie Małopolskiego Wyścigu Górskiego, najpierw na starcie w Niepołomicach, potem na premii górskiej na Kostrzy i w końcu na mecie w Jodłowniku.
Już trzeci rok z rzędu Małopolski Wyścig Górski odwiedza Niepołomice, a ja jeszcze ani raz na nim w swoim rodzinnym mieście nie byłem, postanowiłem że czas to zmienić. W tym roku w Niepołomicach był start do II etapu. Przyjechałem na rynek, porobiłem fotki przed startem i w czasie startu a następnie postanowiłem zobaczyć coś jeszcze. Zakapowałem więc crossa na dach i samochodem pojechałem do Krasnych Lasocic - miejscowości znajdującej się 5 km od mety etapu w Jodłowniku.

Pomysł z bazą w Krasnych Lasocicach był dobry, bo już na kolejnym skrzyżowaniu policjanci blokowali ruch. Do Jodłownika (już na rowerze) dojechałem jakieś 30 minut przed kolarzami - właśnie organizatorzy rozstawiali metę. Stwierdziłem więc, że mam czas i że spróbuję przejechać pętle, którą zawodnicy mieli zaliczać 3 razy. W zasadzie od samego Jodłownika trzeba było jechać pod górę, początkowo delikatnie ale z czasem zaczęły pojawiać się coraz bardziej strome odcinki. Ten długi, przeszło 8 km podjazd kończył się między Wilkowiskiem a Zawadką, szkoda że nie zatrzymałem się na podjeździe i nie poczekałem na zawodników, ale wtedy wydawało mi się, że mam jeszcze czas. Zjechałem w dół praktycznie do Tymbarku i tu na skrzyżowaniu zatrzymała mnie policja, myślę no nic poczekam na kolarzy, ale coś ich nie było więc wsiadłem na rower i podjechałem jeszcze trochę. Kolarze dopadli mnie na prostej do Piekiełka - nie było to najlepsze miejsce na obserwacje wyścigu, gdyż peleton przejeżdżał tędy bardzo szybko, na szczęście wcześniejsze trudności mocno poszatkowały grupę i mogłem oglądać kolarzy przez dobre kilka minut. Po przejechaniu maruderów, wsiadłem na rower, dojechałem do Piekiełka i rozpocząłem podjazd pod premię górską na Kostrzy. Jeszcze w Niepołomicach spiker wyścigu mocno straszył tym podjazdem, a że już zdążyłem się zmęczyć to miałem pewne obawy czym dam sobie radę na tym podjeździe. Już za skrzyżowaniem w Piekiełku jest mocno pod górę, ale ścianka krótka i po chwili stromizna maleję. Na podjeździe wyprzedziło mnie jeszcze kilku maruderów i co jakiś czas musiałem się zatrzymywać i zwalniać drogę. Przejechałem przez Rupniów w którym niektórzy mieszkańcy brali mnie za kolarza i rozpocząłem kolejną ściankę, nagle zobaczyłem informację, że już tylko 1 km do mety. W między czasie wyprzedzili mnie jeszcze trzej kolarze, który po chwili zatrzymali się na środku drogi i jeden z nich zapakował rower do samochodu z napisem koniec wyścigu wyraźnie rezygnując z dalszej jazdy. Dwaj pozostali wolnym tempem jechali dalej. Po dwóch ostrych zakrętach i ostatniej stromej ściance dojechałem do premii górskiej na wysokości 500 m npm. W sumie podjazd nie był jakoś masakrycznie ciężki, nie był też strasznie długi, mnie dość mocno zmęczył, ale moja forma jest niestety słaba.

Na premii górskiej spotkałem dyrektora sportowego wyścigu (dowiedziałem się o tym na mecie) z hostessami, zaproponował, że zrobi mi zdjęcie, najpierw samemu a potem wraz z dziewczynami:), zdjęcia pierwsza klasa, szkoda tylko, że akurat na wysokości premii stał jakiś dom, bo widoki za nim były dużo lepsze.

Potem postanowiłem się kawałek wrócić i zapolować na kolarzy na tej ostatniej ściance, kilka minut musiałem poczekać, ale po chwili już fotografowałem. Najpierw dwóch kolarzy z drużyny Bank BGŻ - Bodnar i Cieślik, a potem kilka kolejnych grup. Następnie pojechałem jeszcze raz na linię premii, gdzie sfotografowałem jeszcze kilka grup z maruderami, gdy kolarze przejechali rozpocząłem zjazd. Najpierw przez las, potem przez miejscowość o nazwie Szyk - kilka kilometrów ciągłej jazdy w dół. Zjazdy skończyły się jakieś 4 km przed metą, dalej nawet musiałem trochę podjeżdżać, ale ostatnie 2 km to już głównie w dół i kawałek po płaskim. Tuż przed Jodłownikiem była strefa bufetu, już zwinięta bo kolarze zmierzali już do mety, ale na poboczu wypatrzyłem jeszcze 2 bidony:) Potem jeszcze ostatni kilometr lekko pod górę i byłem na mecie, ustawiłem się za barierkami w oczekiwaniu na finisz.

Po jakiś 15 minutach pojawili się pierwsi kolarze: Łukasz Bodnar i Paweł Cieślik z drużyny Bank BGŻ, obaj przejechali metę z rękami podniesionymi do góry, o gumę szybszy był Bodnar i to on został zwycięzcą etapu i jak się później okazało nowym liderem. Trzeci przyjechał Czech J. Hudeczek ze stratą 1:32, a ze stratą 2:55 - 10 osobą grupę przyprowadził Robert Radosz (BDC). Z większymi stratami przyjeżdżały kolejne grupy zawodników, w sumie etap ukończyło 92 zawodników, kilku kolarzy ze dużymi stratami sędziowie zdjęli z trasy przed ostatnim okrążeniem. Po wszystkim nastąpił czas na dekoracje, zwycięskiej trójki z etapu, Łukasza Bodnara jako nowego lidera, Marcina Sapy - najaktywniejszego i ponownie Bodnara w klasyfikacji górskiej. Po tym etapie w zasadzie w wyścigu liczyli się już tylko Bodnar i Cieślik no może jeszcze Hudeczek pozostali mieli już duże straty, czwarty Jacek Morajko (CCC) miał już 3:02 straty - no chyba że znowu jakaś udana ucieczka na ostatnim etapie w Niedzicy.

Po wszystkim musiałem jeszcze wrócić do Krasnych Lasocic, gdzie miałem auto, niestety była to trasa w większości pod górkę i na dodatek pod wiatr, więc trochę się męcząc kręciłem sobie powoli i po kilkunastu minutach zakończyłem wycieczkę. Wyjazd super udany, zaliczyłem całe okrążenie na wyścigu, widziałem start, premię górską i metę i całą nie łatwą trasę przejechałem do dobrym tempie:) Szkoda, że nie uda mi się wyskoczyć na prawdziwie górski etap do Niedzicy, ale może za rok:)

Wyniki wyścigu: Ostatni etap wyścigu wygrał Białorusin SAMOILAU Branislau, który chyba jeszcze niedawno jeździł w PROTOURZE, dzięki temu zwycięstwu zakończył wyścig na 4 miejscu w generalne, pierwsza trójka pozostała bez zmian: Bodnar, Cieślik i Hudeczek, tak więc wyścig rozstrzygnął się na pętli w koło Jodłownika, a Bodnar wygrał wyścig dzięki większej sile rozpędu roweru o grubość gumy i dzięki 4 sekundą bonifikaty za zwycięstwo:). Najlepszym góralem: Bodnar, najaktywniejszy Sapa, młodzieżowiec PIASKOWY Emanuel (POLISH NATIONAL TEAM), najlepsza drużyna: BANK BGŻ. Chyba wyścig odpuścili trochę kolarze CCC, najwyżej Morajko na 5 miejscu, Rutkiewicz daleko (31) i z dużą stratą a przecież przed rokiem nie było na niego mocnych na tym wyścigu.

Galeria wycieczki

Po Rowertour przez Brzeźnicę

Środa, 12 czerwca 2013 | dodano:12.06.2013 Kategoria 21-40 km, Łapczyca, miasto, Po górkach, Po płaskim, samotnie
  • DST: 29.95 km
  • Czas: 01:22
  • VAVG 21.91 km/h
  • VMAX 55.34 km/h
  • Temp.: 19.0 °C
  • Podjazdy: 358 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Po raz kolejny wyjazd do Bochni do Galerii Rondo po Rowertour, tym razem pojechałem przez Brzeźnicę i Rzezawę.
W sumie miałem nadzieję, że dziś pojadę do Krakowa na kryterium uliczne o Złoty Pierścień Krakowa, ale wypad mi dzień montażu okien na budowie, więc z wyprawy do Krakowa nic nie wyszło. Jak już wszystko załatwiłem i wróciłem do Łapczycy to postanowiłem pojechać do Bochni po Rowertour, a że akurat zaczęło się robić całkiem ładnie, to postanowiłem pojechać trochę na około.

Z Łapczycy do Bochni drogą nr 4, potem w dół aż do rynku i skręt w prawo koło hali targowej jazda pod górę w kierunku Brzeźnicy. Podjazd jest konkretny, zaczyna się mega stroną ścianką pod halą, potem jest już trochę łatwiej ale ciągle pod górę. Na szczęście na ulicy św. Urbana położono nowy asfalt, więc jazda jest całkiem przyjemna. W sumie podjeżdżamy z 206 m npm do 290 m npm w Brzeźnicy. Następnie przejazd przez Brzeźnicę, fotka pod pracownią rzeźb Migdała i zjazd w dół pod drewniany kościół. Po małej sesji fotograficzne postanowiłem, że do Bochni pojadę na około przez Rzezawę. Za kościołem więc w lewo i przejazd przez Łazy do drogi nr 4, na skrzyżowaniu na wprost i po chwili byłem już w Rzezawie.

Przez Rzezawę przejeżdżałem wielokrotnie, zwykle wracając z wycieczek w okolice Brzeska i Tarnowa i zwykle właśnie w Rzezawie miałem kryzys, a w perspektywie podjazdy w Bochni. Tym razem wycieczka krótka, więc i przejazd przez Rzezawę przyjemniejszy:) Dalej jazda przez Krzeczów i klucząc osiedlowymi uliczka w Bochni pod Galerię Rondo - gdy zaparkowałem rower pod galerią miałem na liczniku prawie 22 km (najkrótszą drogą z Łapczycy jest niecałe 7 km). Odwiedziłem EMPIK kupiłem gazetę i w drogę do domu.

Pod cmentarz i nową drogą pod górę na Osiedle Niepodległości, starałem się targać z całych sił, ale i tak w pewnym momencie musiałem zwolnić do 10 km/h, a zwycięzca czasówki pod Makowicę miał średnią 14 km/h na duuuużo większej stromiźnie - muszę jeszcze bardzo dużo ćwiczyć na podjazdach. Dalej przez osiedle i Górnym Gościńcem do domu.

Wycieczka w sumie bardzo udana, pogoda po wielu dniach w końcu lepsza, pod wieczór jak wracałem nawet słońce wyszło. Trochę szkoda, że nie udało mi się wyskoczyć na kryterium do Krakowa, ale może uda się to nadrobić w piątek, gdy Małopolski Wyścig Górski wystartuje z Niepołomic.

Galeria wycieczki

Galicja Road Maraton - czasówka na Makowicę

Niedziela, 9 czerwca 2013 | dodano:09.06.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
  • DST: 24.26 km
  • Teren: 4.00 km
  • Czas: 01:42
  • VAVG 14.27 km/h
  • VMAX 56.37 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • Podjazdy: 680 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pojechałem z Żegociny przez przełęcz Widoma do Młynnego zobaczyć czasówkę pod górę rozgrywaną w ramach Galicja Road Maraton - podjazd masakryczny, nawet na góralu a zawodnicy wjeżdżali przecież szosówkami.

Powrót szlakiem terenowym przez Kamionną do Bacówki na Zadzielu i potem przez przełęcz Widoma do Żegociny.

Wstałem rano, wsiadłem samochód i pojechałem do Żegociny, gdy o 8:40 wsiadałem na rower było pięknie, ciepło i słonecznie. Ponieważ zdecydowałem się na rower górski, a jechałem po szosie wyrzuciłem błotniki, żeby mój rower stał się bardziej szosowy (co okazało się błędem), a że pogoda była piękna to nie wziąłem kurtki przeciwdeszczowej (co było kolejnym błędem). Od Żegociny od razu pod górę na przełęcz Widoma - droga dobrze mi znana podjeżdżana do tej pory zawsze na crossie. Tym razem zdecydowałem się jechać góralu, ponieważ podjazd na Makowicę straszył procentami nachylenia, a po wczorajszej przejażdżce po górkach czułem, że do optymalnej formy mi daleko. Do górala mam jednak wyłącznie opony terenowe i na szosie mam wrażenie dość tępej jazdy - mimo iż osiągana prędkość jest ok. Wyjazd pod Widomą dość ciężko, użyłem nawet najlżejszych przełożeń, a przecież crossem wyjeżdżałem na wiele twardszym przełożeniu. Nie czułem się też najlepiej, od samego początku bolały mnie kolana i mięśnie w prawej nodze, zacząłem się nawet zastanawiać jak jak podjadę tą masakryczną górę. Na przełęczy kilka chwil odpoczynku i jazda w dół, na zjeździe minął mnie jakiś gościu, który zaczekał na mnie przy skręcie do Laskowej i pyta gdzie ta czasówka. Wytłumaczyłem mu mniej więcej i pojechaliśmy dalej.

Zjazd kończy się Młynnym i to do wyboru były dwie drogi, pierwsza trudniejsza koło szkoły w Młynnym od razu nachyleniem ponad 20% (tak jak Rowerowej Bazie Podjazdów) i druga łatwiejsza na start czasówki. Ja wybrałem ten trudniejszy wariant, natomiast napotkany rowerzysta pojechał dalej na start. Zaraz za szkołą nachylenie strasznie wzrasta przejechałem kawałek pod górę i dojechałem do skrzyżowania (trzy drogi) - nie wiem gdzie jechać, zatrzymałem się więc i analizuję mapę w końcu wyszło mi, że mam jechać tam gdzie najstromiej:) Jadę więc, ale nie ujechałem nawet 100 metrów, a tu przednie koło oderwało mi się od asfaltu i rower stanął dęba co oznaczało koniec jazdy RBP podaje, że jest tu 27%, więc jak się już stanie to ruszyć się nie da. Co było robić, kolejne 100 metrów z buta i dopiero jak się lekko wypłaszczyło to jadę dalej. Zresztą jazda pod górę zaraz się skończyła, dojechałem do jakiegoś osiedla, gdzie był nawet fragment zjazdu, który skończył się na skrzyżowaniu, gdzie mój wariant trasy łączył się z trasą czasówki. Od razu zobaczyłem kolarzy jadących w dół, którzy już przetrenowali podjazd.

Od tego miejsca było już tylko pod górę, na początek długa prosta, nachylenie rośnie 9%, 14%, 18% i informacja, że do mety 2 km. Kręcę powolutku i do góry, co jakiś czas w dół zjeżdżają trenujący kolarze. Jak jechałem było parno i gorąco, a na takim podjeździe nie ma nawet jak się napić, dlatego po wjeździe do lasu zdecydowałem się mały postój, zjechałem z asfaltu i się napiłem. Powrót na trasę i od razu mega ścianka, kolejne napisy 21%, 24%, 28%, ale po chwili podjazd lekko odpuszcza, po bokach jakieś zabudowania, jest chwila wytchnienia. Mijam napis 1 km do mety, kręcę dalej coraz bardziej pod górę.
W pewnym momencie widzę po lewej kapitalną panoramę, a że miałem już trochę dość to pomyślałem sobie, że zrobię fotkę - zatrzymałem rower i fotka, ale dalej nie mogę ruszyć, po prawej stronie drogi skręt do jakiegoś gospodarstwa, więc wjechałem w tą drogę i rozpędu na asfalt. Kawałek dalej przekonałem się dlaczego nie mogłem ruszyć z szosy - nachylenie sięga 30%, ale po złapaniu oddechu ściankę wjechałem bez problemu. Potem już łatwo - 350 metrów do mety, zakręt o 150% i pod górę, nachylenie 6% odczuwam prawie jak płaski teren. Jeszcze tylko przed samą 14% i meta - przyjechałem na szczyt około 10:00 w tym momencie pierwszy zawodnicy ruszali na trasę.

Zrobiłem kilka fotek na mecie, pogadałem z gościem który polecał mi jechać z powrotem przez Kamionną (już w terenie), koło wyciągu, do Bacówki na Zadzielu, pomyślałem że w końcu jadę góralem to mogę spróbować.

Jednak wcześniej zjechałem w dół na ściankę 30% zobaczyć jak będą radzić sobie kolarze. W tym miejscu już czekało kilku fotografów, zaparkowałem rower na poboczu i czekam. Po kilku minutach zaczęli pojawiać się pierwsi zawodnicy, męczyli się w tym miejscu strasznie, niektórzy pokonywali ten odcinek z buta. Na szczęście w między czasie niebo się lekko zachmurzyło, więc zawodnicy nie musieli walczyć w takim upale. Niestety w pewnym momencie zaczęło lekko kropić - co mogło trochę w jeździe przeszkadzać. Pod koniec rywalizacji postanowiłem przenieś się jeszcze na ten 150% zakręt. Tam przez chwilę pogadałem mieszkającym na szczycie facetem, który pochodził w Nowej Huty i podobno w młodości dużo jeździł na rowerze, oraz z młodym chłopaczkiem, który niedawno ukończył czasówkę - podjechał w czasie 14:24 mając w rowerze przełożenie 39x23 i twierdził, że to spokojnie wystarcza na taki podjazd - podziwiam:)

Na koniec jeszcze kilka fotek na mecie i około 11:30 było po rywalizacji. Najlepszy zawodnik przejechał trasę 14:11 ze średnią 14 km/h. Chłopaczek z którym rozmawiałem miał czas 14:24 i średnią 13,7 co dało mu ostatecznie 4 miejsce. Najlepsza kobieta miała czas 16:14 i średnią 12,2 km/h (20 miejsce w Open). Ostatni sklasyfikowany zawodnik - 61 miejsce miał czas 33:14 średnią 6 km/h. Długość trasy podana w wynikach 3,3 km.

Jak wspomniałem wcześniej ja jechałem trochę inaczej i przejechałem prawie 4 km, zajęło mi to wraz z postojami 43:22 (czas jazdy 37:18, dystans 3,95 km, suma przewyższeń 395 metrów, różnica wzniesień od 357 do 741 m = 384 m). Zatrzymałem się zaraz po skręcie z drogi głównej, potem na skrzyżowaniu gdzie analizowałem mapę, potem na odcinku zjazdu był zrobić fotkę i w końcu 2 razy już na trasie czasówki. Moja średnia ruchu 6,3 km, ale jak wspomniałem był zjazd gdzie miałem prędkość powyżej 32 km/h. Ogólnie muszę przyznać, że podjazd mnie pokonał, nie pomogły nawet przełożenia roweru górskiego, nie miałem co prawda takiego odcięcia prądu jak rok temu na pobliskiej Pasierbieckiej Górze, ale chyba brakło mi siły woli do tej ciągłej stromizny, gdybym przewalczył jeszcze 100-200 metrów od momentu gdzie się zatrzymałem to dojechałbym do łatwiejszych momentów i może bym nie stanął.

Po zakończonej rywalizacji z mety czasówki postanowiłem skrócić sobie drogę przez Kamionną, szczególnie, że zbliżała się burza. Faktycznie do górnej stacji wyciągu narciarskiego na Kamionnej było już blisko i miarę łatwo, niestety droga była mocno mokra i zaczęły się pojawiać kałuże. Na wysokości mniej więcej 775 m npm dojechałem do wyciągu. Na szczyt Kamionnej na wysokość 802 m npm prowadziła dość stroma i mocno zarośnięta ścieżka, więc ja pojechałem w dół, dookoła wyciągu i mocno w dół po kamieniach. Na trasie niestety woda i błoto a że nie miałem błotników to mocno się ubrudziłem:( Po kilku minutach jazdy w dół po szutrze i kamieniach dojechałem do asfaltu koło Bacówki na Wilczym Rynku (Zadzielu) - niestety bacówka zniknęła, pozostał pusty budynek. Popędziłem w dół asfaltem i po chwili byłem na przełęczy Widoma - tam deszcz, zjeżdżam więc szybko w dół. Za przełęczą już sucho i po chwili byłem pod samochodem w Żegocinie.

Wycieczka super fajna mimo iż podjazd na Makowicę musiałem zdobyć na raty, wyścig amatorski Galicja Road Maraton to bardzo fajna impreza podziwiam zawodników w niej startujących, szczególnie jadących taka czasówka na rowerze szosowym to dla mnie nie lada wyczyn.

W przyszłym tygodniu przez pobliskie tereny przejeżdża wyścig zawodowców BGŻ Proligi - Małopolski Wyścig Górski. W środę na rynku w Krakowie Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa, w czwartek start etapu w Niepołomicach, a w sobotę mega ciekawy etap z Niedzicy po górach. Może uda mi się wyskoczyć chociaż w jedno miejsce zobaczyć zawodników, choć najbliższy tydzień mam dość napięty.


Podjazd - 12 miejsce w Polsce według Rowerowej Bazy Podjazdów, ja jechałem właśnie tak, zawodnicy startowali z innego miejsca unikając pierwszej mega stromej ścianki:)

Galeria wycieczki

Galicja Road Maraton - podjazd pod Zonię

Sobota, 8 czerwca 2013 | dodano:08.06.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
  • DST: 38.07 km
  • Czas: 02:00
  • VAVG 19.04 km/h
  • VMAX 59.32 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • Podjazdy: 717 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze


Pojechałem na Zonię zobaczyć kolarzy amatorów na pierwszym podjeździe wyścigu Galicja Road Maraton. Po przejeździe wszystkich zawodników, pojechałem jeszcze do Nowego Wiśnicza zobaczyć metę wyścigu.

Gdy w tygodniu przeczytałem na bochnianin.pl, że w weekend w mojej okolicy będzie przejeżdżał amatorski wyścig kolarski - Galicja Road Maraton, to postanowiłem, że jeśli tylko pogoda będzie w miarę to jadę:) Wczoraj byłem na imprezie absolwentów, wróciłem trochę późno, więc na trasę ruszyłem zaledwie po 5 godzinach snu. Z Łapczycy wyjechałem około 9:45, o 10:30 z Nowego Wiśnicza mieli startować kolarze, a ja chciałem ich zobaczyć na podjeździe pod Zonię, więc musiałem się spieszyć.

Na początek podjazd pod Czyżyczkę, poszło gładko choć bez najlżejszych przełożeń się nie obyło. Potem zjazd przez Grabinę i po chwili pędziłem w kierunku Sobolowa. To właśnie od tej strony atakowałem Zonię po raz pierwszy - wtedy jechałem z Niepołomic i wtedy (lipiec 2009 r.) to był dla mnie nie lada wyczyn. Od tego czasu podjeżdżałem różne, trudniejsze górki, choć Zonii od strony Nieprześni już nie jechałem, a ponieważ tędy mieli jechać kolarze to postanowiłem pojechać tam samo. Sam podjazd rozpoczyna się przed kościołem przy znaku ostrzegającym o stromym podjeździe. Od samego początku ostro pod górę, potem pod kościołem skręt w lewo, chwila w miarę łatwego podjazdu i potem 3 mega strome ścianki. Podjazd odpuszcza przy wyjeździe z lasu przy znaku koniec Sobolowa, ale punkt kulminacyjny na asfalcie jest jeszcze kilkaset metrów dalej przy kapliczce (kamiennym krzyżu) na skrzyżowaniu z ślepą drogą w prawo.

Na szczycie zameldowałem się o godzinie 10:32, więc musiałem trochę poczekać. Zjadłem loda i postanowiłem zjechać trochę niżej do tych stromy ścianek i tam uchwycić zawodników. Na początek pojechałem do miejsca gdzi kończy się Sobolów, las i w zasadzie właściwy podjazd. To właśnie tu fotografowałem pierwszą grupę. Około 10:52 zobaczyłem samochód z napisem pilot wyścigu i potem pierwszego samotnego kolarza. Dalej kolejni kolarze. Zawodnicy byli wypuszczani na trasę w grupach, więc mieli jechać jeszcze dość długo, postanowiłem pojechać niżej, na wcześniejszą ściankę. To właśnie tu wyszły mi najlepsze fotki, stałem w tym miejscu dość długo, porobiłem zdjęcia i w końcu postanowiłem pojechać na szczyt. Pod kapliczką na szczycie zrobiłem jeszcze kilka fotek ostatnich zawodników, potem przyjechał jeszcze samochód z napisem koniec wyścigu.

Postanowiłem jeszcze pojechać do Nowego Wiśnicza, zobaczyć metę i miasteczko kolarskie. Najpierw zjazd do Zawady, potem jeszcze ścianka w Olchawie, zjazd i kolejna ścianka już na ulicach Wiśnicza. Potem zjazd w kierunku zamku i na stadion za zamkiem gdzie było miasteczko wyścigu, wszyscy na trasie, więc w miasteczku pustka. Patrzę na asfalcie napis, że do mety jeszcze 1 km, więc jadę, po chwili skręt w prawo i wąską nitką asfaltu podjazd pod zamek - końcówka stroma. Na mecie akurat rozstawiali urządzenia do pomiaru czasu, zrobiłem więc fotkę i ruszyłem do domu.

Pojechałem boczną drogą przez "Włoskie ogrody" dojechałem do Kopalin, potem główną drogą dojechałem do Bochni, dalej drogą nr 4 do Łapczycy. Wyjazd super udany, zrobiłem kilka fotek i zaliczyłem ciekawą i trudną trasę.

Jutro w ramach Galicja Road Maraton czasówką pod mega stromą górę z Młynnego do Makowicy po stokach Kamionnej może się wybiorę i zmierzę z podjazdem:)

Galeria wycieczki