- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Po lesie
Sobota, 10 października 2015 | dodano:22.10.2015 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 13.84 km
- Teren: 10.00 km
- Czas: 00:40
- VAVG 20.76 km/h
- VMAX 49.89 km/h
- Temp.: 9.0 °C
- HRmax: 155 ( 82%)
- HRavg 135 ( 72%)
- Kalorie: 406 kcal
- Podjazdy: 75 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dawno nie jeździłem na rowerze i
dziś postanowiłem to zmienić. Sobota była słoneczna, ale wietrzna i
zimna. Udało mi się wyrobić na 12:30, ubrałem się więc ciepło
dopompowałem crossa i ruszyłem na wycieczkę po lesie. Miałem zamiar
przejechać około 20 km i może odwiedzić jakieś nie znane mi jeszcze
ścieżki leśne.
Na początek ruszyłem w kierunku Puszczy Niepołomickiej Aleją Dębową, pierwsze metry pokonywałem pod wiatr, potem było już lepiej, więc dobrym tempem dotarłem do Puszczy. Pojechałem drogą leśną prowadzącą w kierunku Dąbrowy, przejechałem pod wyremontowanym wiaduktem kolejowym i zanim niestety spotkała mnie nie miła niespodzianka. Trafiłem mianowicie na panią z pieskiem, który nie mógł się jakoś zdecydować którą stroną ścieżki chce iść. W rezultacie byłem zmuszony do gwałtownego hamowania, a że akurat moje koła były na żwirku, to zaliczyłem uślizg koła i po chwili leżałem jak długi na ziemi. Wstałem otrzepałem się z kurzu, ale od razu poczułem ból na obu dłoniach i w prawym kolanie. Skórę na dłoniach miałem poobcieraną, kolano stłuczone i pewnie też obtarte, ale od razu nie mogłem tego stwierdzić, bo byłem dość grubo ubrany. Popatrzyłem na licznik, a tu dopiero 3,5 km, postanowiłem więc jechać dalej.
Wyjechałem z lasu, asfaltem podjechałem pod OSP Dąbrowa, ale ponieważ czułem ciągły ból w kolanie to postanowiłem lekko trasę skrócić i zamiast pod Azalię, pojechałem w dół w kierunku stacji PKP w Szarowie. Pod stacją remont na całego, głębokie wykopy przez które, ledwo się przebiłem, gdy wyjechałem pod drugiej stronie torów to wpadłem na pomysł zwiedzenia nowej ścieżki leśnej. W tym celu pojechałem kawałek DK 75 i po kilkuset metrach odbiłem w szeroką szutrówkę do lasu. Myślałem, że wyjadę gdzieś w okolicach Błota, ale moja droga nieoczekiwanie skręciła w prawo i wyprowadziła mnie na Drogę Królewską praktycznie już na Piaskach. Skręciłem w drogę prowadzącą w kierunku dawnego ośrodka Krakowianka, a po chwili w wąską leśną ścieżkę, która ponownie wyprowadziła mnie na Piaski. Na liczniku miałem około 11 km, ale otarcia i stłuczenia jednak mi trochę dokuczały, więc postanowiłem jechać do domu.
Wycieczka nie udana, nie przejechałem za wiele i do tego ten głupi wypadek, obrażenia może nie wielkie, ale jednak trochę bolały. Forma słaba, ale na crossie da się jechać nawet pod niewielkie górki. Poważnie się zastanawiam, czy nie zarzucić jazdy na szosie i nie kupić wypasionego crossa, który umożliwi mi dość szybkie poruszanie się po szosach, jazdę w niewielkim terenie i sprawne podjeżdżanie nawet pod mega strome górki - mój typ to Unibike Xenon - w zasadzie wszystko mi w nim odpowiada, może poza ceną:)
Na początek ruszyłem w kierunku Puszczy Niepołomickiej Aleją Dębową, pierwsze metry pokonywałem pod wiatr, potem było już lepiej, więc dobrym tempem dotarłem do Puszczy. Pojechałem drogą leśną prowadzącą w kierunku Dąbrowy, przejechałem pod wyremontowanym wiaduktem kolejowym i zanim niestety spotkała mnie nie miła niespodzianka. Trafiłem mianowicie na panią z pieskiem, który nie mógł się jakoś zdecydować którą stroną ścieżki chce iść. W rezultacie byłem zmuszony do gwałtownego hamowania, a że akurat moje koła były na żwirku, to zaliczyłem uślizg koła i po chwili leżałem jak długi na ziemi. Wstałem otrzepałem się z kurzu, ale od razu poczułem ból na obu dłoniach i w prawym kolanie. Skórę na dłoniach miałem poobcieraną, kolano stłuczone i pewnie też obtarte, ale od razu nie mogłem tego stwierdzić, bo byłem dość grubo ubrany. Popatrzyłem na licznik, a tu dopiero 3,5 km, postanowiłem więc jechać dalej.
Wyjechałem z lasu, asfaltem podjechałem pod OSP Dąbrowa, ale ponieważ czułem ciągły ból w kolanie to postanowiłem lekko trasę skrócić i zamiast pod Azalię, pojechałem w dół w kierunku stacji PKP w Szarowie. Pod stacją remont na całego, głębokie wykopy przez które, ledwo się przebiłem, gdy wyjechałem pod drugiej stronie torów to wpadłem na pomysł zwiedzenia nowej ścieżki leśnej. W tym celu pojechałem kawałek DK 75 i po kilkuset metrach odbiłem w szeroką szutrówkę do lasu. Myślałem, że wyjadę gdzieś w okolicach Błota, ale moja droga nieoczekiwanie skręciła w prawo i wyprowadziła mnie na Drogę Królewską praktycznie już na Piaskach. Skręciłem w drogę prowadzącą w kierunku dawnego ośrodka Krakowianka, a po chwili w wąską leśną ścieżkę, która ponownie wyprowadziła mnie na Piaski. Na liczniku miałem około 11 km, ale otarcia i stłuczenia jednak mi trochę dokuczały, więc postanowiłem jechać do domu.
Wycieczka nie udana, nie przejechałem za wiele i do tego ten głupi wypadek, obrażenia może nie wielkie, ale jednak trochę bolały. Forma słaba, ale na crossie da się jechać nawet pod niewielkie górki. Poważnie się zastanawiam, czy nie zarzucić jazdy na szosie i nie kupić wypasionego crossa, który umożliwi mi dość szybkie poruszanie się po szosach, jazdę w niewielkim terenie i sprawne podjeżdżanie nawet pod mega strome górki - mój typ to Unibike Xenon - w zasadzie wszystko mi w nim odpowiada, może poza ceną:)
Nieudana wyprawa na Czerwone Wierchy
Niedziela, 4 października 2015 | dodano:22.10.2015 Kategoria pieszo
- DST: 19.30 km
- Teren: 19.30 km
- Czas: 07:21
- VAVG 2.63 km/h
- Temp.: 10.0 °C
- HRmax: 163 ( 87%)
- HRavg 114 ( 60%)
- Kalorie: 1980 kcal
- Podjazdy: 1129 m
- Aktywność: Wędrówka
Zapowiadali piękną niedzielę,
zdecydowaliśmy się więc na atak na grań Tatr, a konkretnie na Czerwone
Wierchy. Pogoda rzeczywiście była piękna, ale w dolinach, natomiast a
partii szczytowej wiał tak silny wiatr, że wycofaliśmy się na ostatnie
prostej do Ciemniaka (około 30 minut przed szczytem) z Chudej Przełęczy
(1850 m npm). Po nieudanym ataku na grań, zeszliśmy do Doliny
Kościeliskiej przez Dolinę Tomanową.
Poważną wycieczkę w Tatry planowałem z Krzyśkiem już od dawna, ostatecznie padło na Czerwony Wierchy, które mieliśmy zdobyć od Doliny Kościeliskiej, a następnie przejść granią aż do Kasprowego Wierchu, skąd mieliśmy zejść do Kuźnic jednych z dwóch wariantów: szlakiem zielonym, lub jeszcze przez Halę Gąsienicową. Wyprawa była zaplanowana dwa tygodnie wcześniej, ale wtedy nie dopisała pogoda, dziś miało być pięknie, więc 5 osobowym składzie ruszyliśmy do Kir.
Na miejscu byliśmy koło 8 rano, było faktycznie słonecznie, choć dość mocno wiało. Już na pierwszym kilometrze spaceru przez Dolinę Kościeliską ujrzeliśmy nad głowami Ciemniak - pierwszy z Czerwonych Wierchów, który mieliśmy dzisiaj zdobyć. Po mniej więcej kilometrze doszliśmy do szlaku czerwonego i ruszyliśmy stromą drogą pod górę. Było ciężko, stromo, śliskie kamienie i tak praktycznie bez przerwy. Taki spacer pod górę mieliśmy przez kolejne 2 km, kiedy to wyszliśmy z lasu na dość rozległą łąkę (Polanę Upłaz), a po chwili doszliśmy do Upłaziańskiej Kopki i skały Piec, gdzie zrobiliśmy trochę dłuższy postój. To tu pojawiły się pierwsze symptomy czekających nas za chwilę kłopotów, a mianowicie nad granią zobaczyliśmy czarne chmury i odczuliśmy pierwsze silne podmuchy wiatru. W dolę było widać Zakopane i piękną słoneczną pogodę na dolinami.
Po przerwie ruszyliśmy dalej, znów bardzo stromo pod górę, z tym, że opuściliśmy już na dobre las i podążaliśmy przez piętro kosodrzewiny. Po kolejnym kilometrze marszu znikły ostatnie drzewka i wyszliśmy w pasmo hal wysokogórskich. Tu pojawił się poważny problem, na odsłoniętych halach strasznie mocno wiało. Krzyśkowi zwiało z głowy czapkę z daszkiem, a my z trudem pokonywaliśmy kolejne metry pod górę. Po pokonaniu kilkuset metrów, ścieżka schowała się jednak za skałami i już bez wiatru dotarliśmy do Chudej Przełęczy (1850 m npm) a przed nami jak na dłoni widać było cel naszej wyprawy. Co prawda Ciemniak chował się co chwilę w chmurach, ale momentami widzieliśmy nawet ludzi na jego szczycie.
Niestety nie dane nam było zdobyć dziś Ciemniaka. Mimo huraganowego wiatru ruszyliśmy jednak pod górę, ale uszliśmy może ze 100 m i stało się jasne, że trzeba będzie zawrócić. Na odsłoniętej ścieżce, wiało tak mocno, że nie było możliwości normalnie iść, w przerwach między podmuchami można było zrobić może z 5 metrów, ale jak zaczynało wiać, to siadaliśmy na ścieżce zapierając się jeszcze kijkami. Podmuchy trwały 1-2 minuty potem 10 sekund przerwy znów podmuch. Do szczytu mieliśmy tylko 30 minut drogi, ale w tych warunkach trzeba by iść pewnie znacznie dłużej, do tego szczyt Ciemniaka skąpany był w chmurach, więc na widoki nie było co liczyć. Nasz plan drogi po grani w takich warunkach w ogóle odpadał, więc nawet gdybyśmy zdobyli Ciemniak to trzeba by było się wrócić.
Po krótkiej konsultacji zadecydowaliśmy, że wracamy, ale żeby nie iść tą samą drogą to rzuciłem pomysł powrotu do Kir szlakiem zielonym przez Dolinę Tomanową i Schronisko na Hali Ornak. Co prawda po zastanowieniu miałem lekkie wątpliwości czy bezpiecznie jest iść pod wiatr, wąską ścieżką, którą prowadził szlak z Chudej Przełęczy, ale zostałem przegłosowany i po chwili ruszyliśmy w dół. Początkowo faktycznie mocno wiało, ale im schodziliśmy niżej, tym wiatr słabł i robiło się cieplej.
W dolinie zrobiło więc dość ciepło, co więcej nad szczytem Ciemniaka zniknęły chmury, ale było już zdecydowanie za późno na ponowny atak. Po przeszło 2 godzinnym marszu doszliśmy do Schroniska na Hali Ornak. Liczyliśmy na obiad, ale tłumy w kolejce do kasy skutecznie nas odstraszyły. Zjedliśmy więc kanapki i po przerwie postanowiliśmy pójść jeszcze nad Smreczynski Staw do którego prowadził czarny szlak. Podejście okazało się dość męczące, ale niewielki stawek prezentował się bardzo ładnie, po krótkim odpoczynku musieliśmy wrócić ponownie na Halę Ornak i już bez postoju ruszyliśmy Doliną Kościeliską do Kir. Maszerowaliśmy jeszcze prawie 2 godziny, powiem szczerze, że byłem już mocno zmęczony do Dolina Kościeliska jakoś specjalnie mnie nie zachwyciła, co więcej ze względu na tłumy turystów nawet mi się nie podobała, marsz przez nią okazał się strasznie męczący.
W końcu jednak dotarliśmy z powrotem na parking w Kirach, skąd busem wróciliśmy do Zakopanego, gdzie zostawiliśmy samochód. Wycieczka nie do końca udana, bo jej główny cel nie został osiągnięty, nie udało się nawet zdobyć Ciemniaka, który mógł być taką małą nagrodą pocieszenia. Jednak z drugiej stromy zrobiliśmy dość długą i wymagającą trasę punktowaną aż na 30 punktów GOT, więc całą wyprawę można uznać za w miarę udaną. Na Czerwone Wierchy trzeba będzie się wybrać jeszcze raz, tym razem chyba w lecie gdy będzie szansa na bardziej stabilną pogodę.
Galeria i mapa
Poważną wycieczkę w Tatry planowałem z Krzyśkiem już od dawna, ostatecznie padło na Czerwony Wierchy, które mieliśmy zdobyć od Doliny Kościeliskiej, a następnie przejść granią aż do Kasprowego Wierchu, skąd mieliśmy zejść do Kuźnic jednych z dwóch wariantów: szlakiem zielonym, lub jeszcze przez Halę Gąsienicową. Wyprawa była zaplanowana dwa tygodnie wcześniej, ale wtedy nie dopisała pogoda, dziś miało być pięknie, więc 5 osobowym składzie ruszyliśmy do Kir.
Na miejscu byliśmy koło 8 rano, było faktycznie słonecznie, choć dość mocno wiało. Już na pierwszym kilometrze spaceru przez Dolinę Kościeliską ujrzeliśmy nad głowami Ciemniak - pierwszy z Czerwonych Wierchów, który mieliśmy dzisiaj zdobyć. Po mniej więcej kilometrze doszliśmy do szlaku czerwonego i ruszyliśmy stromą drogą pod górę. Było ciężko, stromo, śliskie kamienie i tak praktycznie bez przerwy. Taki spacer pod górę mieliśmy przez kolejne 2 km, kiedy to wyszliśmy z lasu na dość rozległą łąkę (Polanę Upłaz), a po chwili doszliśmy do Upłaziańskiej Kopki i skały Piec, gdzie zrobiliśmy trochę dłuższy postój. To tu pojawiły się pierwsze symptomy czekających nas za chwilę kłopotów, a mianowicie nad granią zobaczyliśmy czarne chmury i odczuliśmy pierwsze silne podmuchy wiatru. W dolę było widać Zakopane i piękną słoneczną pogodę na dolinami.
Po przerwie ruszyliśmy dalej, znów bardzo stromo pod górę, z tym, że opuściliśmy już na dobre las i podążaliśmy przez piętro kosodrzewiny. Po kolejnym kilometrze marszu znikły ostatnie drzewka i wyszliśmy w pasmo hal wysokogórskich. Tu pojawił się poważny problem, na odsłoniętych halach strasznie mocno wiało. Krzyśkowi zwiało z głowy czapkę z daszkiem, a my z trudem pokonywaliśmy kolejne metry pod górę. Po pokonaniu kilkuset metrów, ścieżka schowała się jednak za skałami i już bez wiatru dotarliśmy do Chudej Przełęczy (1850 m npm) a przed nami jak na dłoni widać było cel naszej wyprawy. Co prawda Ciemniak chował się co chwilę w chmurach, ale momentami widzieliśmy nawet ludzi na jego szczycie.
Niestety nie dane nam było zdobyć dziś Ciemniaka. Mimo huraganowego wiatru ruszyliśmy jednak pod górę, ale uszliśmy może ze 100 m i stało się jasne, że trzeba będzie zawrócić. Na odsłoniętej ścieżce, wiało tak mocno, że nie było możliwości normalnie iść, w przerwach między podmuchami można było zrobić może z 5 metrów, ale jak zaczynało wiać, to siadaliśmy na ścieżce zapierając się jeszcze kijkami. Podmuchy trwały 1-2 minuty potem 10 sekund przerwy znów podmuch. Do szczytu mieliśmy tylko 30 minut drogi, ale w tych warunkach trzeba by iść pewnie znacznie dłużej, do tego szczyt Ciemniaka skąpany był w chmurach, więc na widoki nie było co liczyć. Nasz plan drogi po grani w takich warunkach w ogóle odpadał, więc nawet gdybyśmy zdobyli Ciemniak to trzeba by było się wrócić.
Po krótkiej konsultacji zadecydowaliśmy, że wracamy, ale żeby nie iść tą samą drogą to rzuciłem pomysł powrotu do Kir szlakiem zielonym przez Dolinę Tomanową i Schronisko na Hali Ornak. Co prawda po zastanowieniu miałem lekkie wątpliwości czy bezpiecznie jest iść pod wiatr, wąską ścieżką, którą prowadził szlak z Chudej Przełęczy, ale zostałem przegłosowany i po chwili ruszyliśmy w dół. Początkowo faktycznie mocno wiało, ale im schodziliśmy niżej, tym wiatr słabł i robiło się cieplej.
W dolinie zrobiło więc dość ciepło, co więcej nad szczytem Ciemniaka zniknęły chmury, ale było już zdecydowanie za późno na ponowny atak. Po przeszło 2 godzinnym marszu doszliśmy do Schroniska na Hali Ornak. Liczyliśmy na obiad, ale tłumy w kolejce do kasy skutecznie nas odstraszyły. Zjedliśmy więc kanapki i po przerwie postanowiliśmy pójść jeszcze nad Smreczynski Staw do którego prowadził czarny szlak. Podejście okazało się dość męczące, ale niewielki stawek prezentował się bardzo ładnie, po krótkim odpoczynku musieliśmy wrócić ponownie na Halę Ornak i już bez postoju ruszyliśmy Doliną Kościeliską do Kir. Maszerowaliśmy jeszcze prawie 2 godziny, powiem szczerze, że byłem już mocno zmęczony do Dolina Kościeliska jakoś specjalnie mnie nie zachwyciła, co więcej ze względu na tłumy turystów nawet mi się nie podobała, marsz przez nią okazał się strasznie męczący.
W końcu jednak dotarliśmy z powrotem na parking w Kirach, skąd busem wróciliśmy do Zakopanego, gdzie zostawiliśmy samochód. Wycieczka nie do końca udana, bo jej główny cel nie został osiągnięty, nie udało się nawet zdobyć Ciemniaka, który mógł być taką małą nagrodą pocieszenia. Jednak z drugiej stromy zrobiliśmy dość długą i wymagającą trasę punktowaną aż na 30 punktów GOT, więc całą wyprawę można uznać za w miarę udaną. Na Czerwone Wierchy trzeba będzie się wybrać jeszcze raz, tym razem chyba w lecie gdy będzie szansa na bardziej stabilną pogodę.
Galeria i mapa
Proszowice, N. Brzesko
Niedziela, 27 września 2015 | dodano:22.10.2015 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
- DST: 57.57 km
- Czas: 02:13
- VAVG 25.97 km/h
- VMAX 50.49 km/h
- Temp.: 13.0 °C
- HRmax: 166 ( 88%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie: 1392 kcal
- Podjazdy: 302 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zaplanowałem sobie ponad 100 km
wycieczkę do Kazimierzy Wielkiej, jednak wiatr i słaba kondycja
zweryfikowała te plany skończyło się na niecałych 60 km do Proszowic i
Nowego Brzeska, po których o mało nie umarłem.
Dość niespodziewanie wypadła mi wolna niedziela, mimo iż od dłuższego czasu nękało mnie przeziębienie to postanowiłem się przyjechać, początkowo planowałem nawet bardzo ambitną trasę, ale szybko się okazało, że jestem na nią zbyt słaby. Gdy zacząłem się wybierać na rower było słonecznie i bezwietrznie, ale zanim ruszyłem na trasę przed 10, to niestety pogoda się pogorszyła i zaczęło wiać.
Co gorsza od samego początku jechałem głównie pod wiatr. Na początek pojechałem do na Cło i następnie odbiłem w kierunku Igołomii, co Cła jechało mi się fatalnie, gdy skręciłem na wschód było trochę lepiej o lekko z wiatrem, ale już po chwili znów skręcałem na północ w kierunku Tropiszowa. Po skręcie pojawiły się pierwsze pagórki, nie były to co prawda jakieś ciężkie podjazdy, ale było ich sporo i do tego pokonywałem je pod wiatr. Zanim więc przebiłem się do prowadzącej do Proszowic drogi 775 w Posadzy, miałem już serdecznie dość jazdy. Potem jeszcze kilka pagórków i dojechałem na Proszowic, na liczniku miałem dopiero 26 km a najchętniej położył bym się do łóżka. W Proszowicach stało się jasne, że do Kazimierzy dziś nie pojadę, odbiłem więc na Nowe Brzesko, ścinając planowaną trasę o połowę.
Po drodze do Nowego Brzeska do pokonania miałem jeszcze dwa podjazdy, z którymi poradziłem sobie z dużym trudem, do samego Brzeska na szczęście w dół i znowu odpoczynek na rynku. Z tego miejsca do domu miałem już dość blisko i do tego po płaskim, ale bylem już mocno zmęczony, więc końcowe 20 km przyszło mi ze sporym trudem. Mimo płaskiej trasy jechałem coraz wolniej i na ostatnich kilometrach musiałem walczyć o utrzymanie prędkości w okolicach 26 km/h co na rower szosowy jest przecież prędkością prawie spacerową.
Do domu wróciłem skrajnie zmęczony, a przejechałem przecież zaledwie 57 km, tylko 300 metrów przewyższenia i to wszystko z dość niską prędkością - forma jednak katastrofalna, trzeba będzie już chyba kończyć sezon.
Dość niespodziewanie wypadła mi wolna niedziela, mimo iż od dłuższego czasu nękało mnie przeziębienie to postanowiłem się przyjechać, początkowo planowałem nawet bardzo ambitną trasę, ale szybko się okazało, że jestem na nią zbyt słaby. Gdy zacząłem się wybierać na rower było słonecznie i bezwietrznie, ale zanim ruszyłem na trasę przed 10, to niestety pogoda się pogorszyła i zaczęło wiać.
Co gorsza od samego początku jechałem głównie pod wiatr. Na początek pojechałem do na Cło i następnie odbiłem w kierunku Igołomii, co Cła jechało mi się fatalnie, gdy skręciłem na wschód było trochę lepiej o lekko z wiatrem, ale już po chwili znów skręcałem na północ w kierunku Tropiszowa. Po skręcie pojawiły się pierwsze pagórki, nie były to co prawda jakieś ciężkie podjazdy, ale było ich sporo i do tego pokonywałem je pod wiatr. Zanim więc przebiłem się do prowadzącej do Proszowic drogi 775 w Posadzy, miałem już serdecznie dość jazdy. Potem jeszcze kilka pagórków i dojechałem na Proszowic, na liczniku miałem dopiero 26 km a najchętniej położył bym się do łóżka. W Proszowicach stało się jasne, że do Kazimierzy dziś nie pojadę, odbiłem więc na Nowe Brzesko, ścinając planowaną trasę o połowę.
Po drodze do Nowego Brzeska do pokonania miałem jeszcze dwa podjazdy, z którymi poradziłem sobie z dużym trudem, do samego Brzeska na szczęście w dół i znowu odpoczynek na rynku. Z tego miejsca do domu miałem już dość blisko i do tego po płaskim, ale bylem już mocno zmęczony, więc końcowe 20 km przyszło mi ze sporym trudem. Mimo płaskiej trasy jechałem coraz wolniej i na ostatnich kilometrach musiałem walczyć o utrzymanie prędkości w okolicach 26 km/h co na rower szosowy jest przecież prędkością prawie spacerową.
Do domu wróciłem skrajnie zmęczony, a przejechałem przecież zaledwie 57 km, tylko 300 metrów przewyższenia i to wszystko z dość niską prędkością - forma jednak katastrofalna, trzeba będzie już chyba kończyć sezon.
Praca #37 - na psedo przełaju
Środa, 23 września 2015 | dodano:22.10.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
- DST: 27.51 km
- Czas: 00:59
- VAVG 27.98 km/h
- VMAX 33.19 km/h
- Temp.: 13.0 °C
- Kalorie: 939 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny raz do pracy, tym razem
po dłuższej przerwie. Dzień wcześniej postanowiłem zrobić mały
eksperyment, a mianowicie przekształcić moją starą szosówkę w przełaja:)
W tym celu założyłem do niej opony od mojego crossa szerokości 37 mm z
delikatnym bieżnikiem. Opony z trudem przeszły przez hamulce, ale po
założeniu kręciły się bezproblemowo.
Wstałem rano, ubrałem się ciepło na było dość chłodno i jazda. Początkowo nawet mi szło, ale po jakiś 3 km miałem już dość. Miałem wrażenie, że opony generują straszny opór i nie miałem siły kręcić. W rezultacie na ostatnich kilometra w Zabierzowie Bocheńskim musiałem już zdecydowanie zwolnić, do pracy przyjechałem bardzo zmęczony i słabiutkim czasie.
Niestety w drodze powrotnej nie było lepiej, dalej nie miałem siły kręcić, do tego miejscami przeszkadzał mi przeciwny wiatr, więc jechałem strasznie wolno. Wycieczkę zakończyłem nietypowo, bo nie w domu, ale u mechanika od którego odbierałem samochód po naprawie.
Forma katastrofalna, byłem słaby, kompletnie bez sił, opony pewnie generowały większe opory (zaraz potem przełożyłem znowu opony 28 mm), ale słaby wynik bez bez wątpienia bardziej efektem słabej formy niż grubszych opon.
Wstałem rano, ubrałem się ciepło na było dość chłodno i jazda. Początkowo nawet mi szło, ale po jakiś 3 km miałem już dość. Miałem wrażenie, że opony generują straszny opór i nie miałem siły kręcić. W rezultacie na ostatnich kilometra w Zabierzowie Bocheńskim musiałem już zdecydowanie zwolnić, do pracy przyjechałem bardzo zmęczony i słabiutkim czasie.
Niestety w drodze powrotnej nie było lepiej, dalej nie miałem siły kręcić, do tego miejscami przeszkadzał mi przeciwny wiatr, więc jechałem strasznie wolno. Wycieczkę zakończyłem nietypowo, bo nie w domu, ale u mechanika od którego odbierałem samochód po naprawie.
Forma katastrofalna, byłem słaby, kompletnie bez sił, opony pewnie generowały większe opory (zaraz potem przełożyłem znowu opony 28 mm), ale słaby wynik bez bez wątpienia bardziej efektem słabej formy niż grubszych opon.
Na segmentach:
- do pracy - 13:30 średnia 28,5 km/h (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 13:01 średnia 29,6 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,50 km; czas: 29:01; średnia: 27,9 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,01 km; czas: 30:11; średnia: 27,8 km/h.
Mordownik 2015
Wtorek, 15 września 2015 | dodano:20.09.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 104.52 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 06:59
- VAVG 14.97 km/h
- VMAX 62.70 km/h
- Temp.: 20.4 °C
- HRmax: 167 ( 89%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie: 2987 kcal
- Podjazdy: 2005 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Wojtkiem wziąłem udział w Mordowniku - zawodach na orientacje, które w tym roku odbyły się Stadnikach koło Dobczyc. Ten rok nie jest dla jakoś specjalnie udany jeśli chodzi o zawody na orientacje, do tej pory byłem tylko na jednych zawodach i to na początku sezonu. Potem co prawda miałem jeszcze kilka planów orientacyjnych, ale nic z nich nie wyszło. Na Ekstremalne Zawody na Orientacje Mordownik 2015 też bym pewnie nie pojechał gdyby nie fakt, że odbywały się one w najbliższej okolicy. Na rywalizacje namówiłem Wojtka, bo Krzysiek nie chciał jechać, jechałem do Stadnik bez jakiś bojowych nastrojów, bo zdawałem sobie sprawę, że w formie jestem dość słabej.
Całkiem innego zdania był natomiast Wojtek, on jechał zawalczyć o medal Immortal przyznawany zawodnikom, którzy ukończyli całą trasę. Baza zawodów znajdowała się szkole podstawowej w Stadnikach, jakieś 5 km od Dobczyc i tylko 27 km od mojego domu. Umiejscowienie bazy zapowiadało dość ciężką trasę z dużą ilością przewyższeń, co zresztą potwierdzał komunikat startowy mówiący o 130 km i 2000 m przewyższenia.
Kilka minut przed 8 dostaliśmy dwie mapy i przystąpiliśmy do planowania trasy, zdecydowaliśmy się na wariant wschodni, zaplanowaliśmy, więc przejazd przez wszystkie punkty na wschodniej mapie i ruszyliśmy na trasę.
Na początek pkt 5 - szczyt (Sypka 358 m npm), do szczytu dojechaliśmy dość szybko, choć na stromym podjeździe trochę się zmęczyliśmy. Szybko odbiliśmy punkt i podjęliśmy decyzje, że próbujemy zjechać stromą leśną ścieżką wprost do drogi na Gdów. Niestety coś nam poszło i zjechaliśmy ścieżką do miejsca z którego rozpoczynaliśmy podjazd.
No nic pędzimy po zmianach do Gdowa, przekraczamy Rabę i wbijamy się na czerwony szlak rowerowy gdzie ma się znajdować pkt 6 - skrzyżowanie. W terenie jest trochę więcej ścieżek niż na mapie, ale po małym błądzeniu znajdujemy punkt i pędzimy na Klęczany.
Tu czeka nas solidny szosowy podjazd (dobrze mi znany, kilka razy już tu podjeżdżałem). Podjazd trochę sił nas kosztuje, ale jakoś wtaczam się na szczyt, dalej jeszcze kawałek leśnymi ścieżkami i zdobywamy pkt 3 - róg ogrodzenia.
Dalej trochę zjazdów do Kamyka, wbijamy się na również dobrze mi znaną drogę do Grodziska w Chrostowej, gdzie znajduje się kolejny punkt. Na miejsce dojeżdżamy bez problemu, ale samo szukanie lampionu zajmuje nam chwilkę, po chwili już podbijamy pkt 13 - miejsce po zamku. Tu decydujemy się na ryzykowny krok, a mianowicie zejście stromym stokiem do drogi. Wiem, że droga jest blisko, wiele razy jadąc drogą widziałem w pobliżu ścieżkę pod górę, ale niestety nie udaje nam się na nią trafić, jakoś schodzimy, ale na pewno nie było to łatwe zadanie.
Następnie pędzimy do Sobolowa, czeka nas podjazd szosowy pod Zonię, jak zwykle na tej górze jest ciężko, nawet na dość lekkich górskich przełożenia. W końcu jednak zdobywamy szczyt i rozpoczynamy terenowy zjazd do Cichawki na którym znajduję się pkt 9 - skrzyżowanie. Po kilku minutach podbijamy punkt i zjeżdżamy dalej przez Cichawkę do Wieruszyc, dalej do drogi na Łapanów, odbijamy na Leszczyny, a po kilku minutach skręcamy na Trzcianę, jadąc już coraz wyraźniej pod górę.
W Trzcianie rozpoczynamy podjazd w kierunku Kamionnej, potem zjazd, skręcamy w boczną drogę i rozpoczynamy kolejny, tym razem bardzo stromy podjazd pkt 16. Początkowo jedziemy po asfalcie, mimo to stromizna jest duża i ja coraz wyraźniej odczuwam zmęczenie, o ile na poprzednich podjazdach podjeżdżałem pierwszy, teraz zaczynam zostawać. W końcu zdobywamy punkt widokowy, jedziemy kawałek grzbietem i stromym wąwozem zjeżdżamy w dół. Dojeżdżamy do rzeczki i zaczynamy strome podejście do góry, na domiar złego okazuje się, że nie trafiliśmy na tą ścieżkę co trzeba, przedzieramy się przez las, potem przez pola i w końcu musimy się kawałek wrócić do pkt 16 - skrzyżowanie. Pod punktem widać, piękną ścieżkę w dół, tylko w którym momencie ją zgubiliśmy?
Z punktu 16 kawałek zjeżdżamy, ale potem musimy znów podjeżdżać do Starych Rybich, w nagrodę następuję kilku kilometrowy piękny zjazd aż do aż do samej Tarnawy, skąd ruszamy do pkt 7 - rozstaje. Początkowo idzie nam dobrze, ale w końcówce musimy podejść bardzo stromą leśną ścieżką, punkt zdobywamy, ale zaplanowany przez nas zjazd do Słupi jakoś nie do końca nam wychodzi. Ścieżki w lesie nie do końca się zgadzają, a podjęta przez nas próba powrotu na właściwą ścieżkę, kończy się tylko stratą czasu i powrotem na szeroką szutrówkę prowadzącą pod szkołę w Słupi. W końcu zjeżdżamy pod szkołę i znów podjeżdżamy do szczytu w Krasnych Lasocicach, potem na szczęście długi zjazd do centrum i przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów.
Powiem szczerze, że w tym miejscu na 53 km miałem w zasadzie dość, postanowiłem jeszcze jechać w Wojtkiem na kolejny punkt na Górze Św. Jana, ale w zasadzie byłem już przekonany, że dziś nie zrobię, całej trasy. Podjazd pod Górę Św. Jana jeszcze mnie w tym przekonaniu utwierdził, podbiliśmy szybko pkt 15 - róg cmentarza i wróciliśmy pod kościół, gdzie widzieliśmy odpoczywających Zdezorientowanych. Jak się okazało to miejsce wypadało mniej więcej w połowie trasy i po chwili pod kościołem pojawiło się jeszcze kilku zawodników jadących z obu kierunków. Po rozmowie z Zdezorientowanymi dowiedzieliśmy się, że do pokonania mamy jeszcze jakieś 66 km i 1300 m przewyższenia (już pokonaliśmy 62 km i 1300 m przewyższenia) po tej wiadomości uznałem, że nie jadę na znajdujący się dość daleko i trudny do zdobycia pkt 14 - bufet. Wojtek jednak chciał dalej walczyć, więc w tym miejscu się rozstaliśmy i Wojtek ruszył na pkt 14, a ja zdecydowałem się ściąć trasę pomijając pkt 14 i pkt 4, ruszyłem w dół do pkt 8.
Po rozstaniu w Wojtkiem najpierw miałem piękny zjazd przez Krzesławice i Zegartowice (miejsce zamieszkania Rafała Majki, który właśnie rozpoczynał walkę o podium Vuelty), ale zaraz potem zacząłem podjeżdżać w kierunku Komornik i momentalnie poczułem się słabo. W Komornikach odbiłem na Mierzeń a po chwili skręciłem w kierunku pkt 8 - szczyt, zrobiło się stromiej a ja ledwo jechałem, pomyślałem sobie nawet, że mogę mieć problem z przejechaniem pozostałych punktów. Jakoś jednak punkt zdobyłem i następnie ruszyłem długim zjazdem do drogi Wiśniowa Dobczyce, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę na pkt 2.
Punkt 2 znów był położony na szczycie, co prawda prowadziła do niego dość dobra (z mapy nie do końca to było wiadomo), ale stroma droga. Na jednym z bardziej stromych momentów, złapał mnie mocny skurcz, musiałem się zatrzymać i rozmasować nogę. W końcu jednak do punktu się dotoczyłem i w końcówce na piechotę szczyt zdobyłem.
Dalej nastąpił ostry zjazd do Kornatki, ale już po chwili znów się wspinałem, by chwili znów zjeżdżać i w końcu ponownie podjeżdżać. W zasadzie wiedziałem, że ta droga będzie właśnie tak wyglądać, bo kiedyś jechałem tędy z żoną do Myślenic. Punkt nr 1 - wieża widokowa, zdobyłem wraz z późniejszą zwyciężczynią w kategorii kobiet - była w tym samym miejscu co ja, ale ze wszystkimi punktami:) Pod wieżą się rozstaliśmy, bo ja postanowiłem iść podziwiać widoki, a ona pognała po zwycięstwo.
Na dojeździe do następnego punktu znów sekwencja zjazd, podjazd, zjazd. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu żeby uzupełnić bidon, a następnie ruszyłem na pkt 11 - stara droga. Punkt zdobyłem przez teren szkoły z internatem, przechodząc przez dziurę w płocie, w okolicach punktu zrobiłem znów parę fotek zalewu dobczyckiego i po podbiciu punktu ruszyłem do centrum Dobczyc.
Nie wiem dlaczego narysowałem sobie pkt 6 - brzeg rzeki, korzeń, jako punkt po drugiej stronie Raby. Przejechałem więc przez most i skręciłem na drogę wzdłuż rzeki, ale że ten punkt jako jedyny posiadał rozjaśnienie na zdjęciu satelitarnym, a ja tak miałem zagiętą mapę, że tego rozjaśnienia nie widziałem, więc zatrzymałem się przełożyć mapę. Patrzę, a punkt jest jednak po drugiej stronie rzeki, wróciłem więc przez most i pojechałem tym razem właściwą drogą. Dojechałem do ogródków działkowych, skręciłem na ścieżkę wzdłuż rzeki i drugim odbiciem ruszyłem ku brzegowi rzeki, rower porzuciłem na ścieżce i ruszyłem szukać punktu. Chodziłem chwilę po kamienistym brzegu Raby i jakoś punktu nie mogłem znaleźć, zacząłem więc wracać po rower i nagle zobaczyłem punkt, który znajdował się na zboczu skarpy w miejscu gdzie wyszedłem na brzeg, podbiłem i pojechałem dalej.
Dochodziła godzina 17:00 a ja do mety miałem już tylko kilka kilometrów i jeden punkt do zdobycia, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie popełniłem błędu odpuszczając walkę o immortal, jednak zaraz potem przypomniałem sobie jak cierpiałem na dojeździe do 8 i 2, a poza tym na odwrót i do tamtych punktów i tak już było zdecydowanie za późno, więc po prostu pojechałem do mety. Ostatni teoretycznie łatwy punkt nr 12 - ambona, sprawił mi trochę problemów. Najpierw coś mi się nie podobała szeroka droga prowadzącą w kierunku punktu i próbowałem szukać wąskiej ścieżki zaznaczonej na mapie. Potem przejechałem koło zwalonej ambony, gdzie znajdował się punkt i pojechałem dalej. Dopiero potem przypomniałem sobie jak Zdezorientowani mówili, że punkt jest przy trzeciej, przewróconej ambonie, oni jechali z przeciwnej strony, więc dla mnie to powinna być pierwsza ambona, wróciłem się więc i podbiłem ten ostatni dla mnie punkt na trasie.
Pozostał mi już tylko dojazd do mety, na której zameldowałem się godzinie 17:34.
Mapa i galeria
Całkiem innego zdania był natomiast Wojtek, on jechał zawalczyć o medal Immortal przyznawany zawodnikom, którzy ukończyli całą trasę. Baza zawodów znajdowała się szkole podstawowej w Stadnikach, jakieś 5 km od Dobczyc i tylko 27 km od mojego domu. Umiejscowienie bazy zapowiadało dość ciężką trasę z dużą ilością przewyższeń, co zresztą potwierdzał komunikat startowy mówiący o 130 km i 2000 m przewyższenia.
Kilka minut przed 8 dostaliśmy dwie mapy i przystąpiliśmy do planowania trasy, zdecydowaliśmy się na wariant wschodni, zaplanowaliśmy, więc przejazd przez wszystkie punkty na wschodniej mapie i ruszyliśmy na trasę.
Na początek pkt 5 - szczyt (Sypka 358 m npm), do szczytu dojechaliśmy dość szybko, choć na stromym podjeździe trochę się zmęczyliśmy. Szybko odbiliśmy punkt i podjęliśmy decyzje, że próbujemy zjechać stromą leśną ścieżką wprost do drogi na Gdów. Niestety coś nam poszło i zjechaliśmy ścieżką do miejsca z którego rozpoczynaliśmy podjazd.
No nic pędzimy po zmianach do Gdowa, przekraczamy Rabę i wbijamy się na czerwony szlak rowerowy gdzie ma się znajdować pkt 6 - skrzyżowanie. W terenie jest trochę więcej ścieżek niż na mapie, ale po małym błądzeniu znajdujemy punkt i pędzimy na Klęczany.
Tu czeka nas solidny szosowy podjazd (dobrze mi znany, kilka razy już tu podjeżdżałem). Podjazd trochę sił nas kosztuje, ale jakoś wtaczam się na szczyt, dalej jeszcze kawałek leśnymi ścieżkami i zdobywamy pkt 3 - róg ogrodzenia.
Dalej trochę zjazdów do Kamyka, wbijamy się na również dobrze mi znaną drogę do Grodziska w Chrostowej, gdzie znajduje się kolejny punkt. Na miejsce dojeżdżamy bez problemu, ale samo szukanie lampionu zajmuje nam chwilkę, po chwili już podbijamy pkt 13 - miejsce po zamku. Tu decydujemy się na ryzykowny krok, a mianowicie zejście stromym stokiem do drogi. Wiem, że droga jest blisko, wiele razy jadąc drogą widziałem w pobliżu ścieżkę pod górę, ale niestety nie udaje nam się na nią trafić, jakoś schodzimy, ale na pewno nie było to łatwe zadanie.
Następnie pędzimy do Sobolowa, czeka nas podjazd szosowy pod Zonię, jak zwykle na tej górze jest ciężko, nawet na dość lekkich górskich przełożenia. W końcu jednak zdobywamy szczyt i rozpoczynamy terenowy zjazd do Cichawki na którym znajduję się pkt 9 - skrzyżowanie. Po kilku minutach podbijamy punkt i zjeżdżamy dalej przez Cichawkę do Wieruszyc, dalej do drogi na Łapanów, odbijamy na Leszczyny, a po kilku minutach skręcamy na Trzcianę, jadąc już coraz wyraźniej pod górę.
W Trzcianie rozpoczynamy podjazd w kierunku Kamionnej, potem zjazd, skręcamy w boczną drogę i rozpoczynamy kolejny, tym razem bardzo stromy podjazd pkt 16. Początkowo jedziemy po asfalcie, mimo to stromizna jest duża i ja coraz wyraźniej odczuwam zmęczenie, o ile na poprzednich podjazdach podjeżdżałem pierwszy, teraz zaczynam zostawać. W końcu zdobywamy punkt widokowy, jedziemy kawałek grzbietem i stromym wąwozem zjeżdżamy w dół. Dojeżdżamy do rzeczki i zaczynamy strome podejście do góry, na domiar złego okazuje się, że nie trafiliśmy na tą ścieżkę co trzeba, przedzieramy się przez las, potem przez pola i w końcu musimy się kawałek wrócić do pkt 16 - skrzyżowanie. Pod punktem widać, piękną ścieżkę w dół, tylko w którym momencie ją zgubiliśmy?
Z punktu 16 kawałek zjeżdżamy, ale potem musimy znów podjeżdżać do Starych Rybich, w nagrodę następuję kilku kilometrowy piękny zjazd aż do aż do samej Tarnawy, skąd ruszamy do pkt 7 - rozstaje. Początkowo idzie nam dobrze, ale w końcówce musimy podejść bardzo stromą leśną ścieżką, punkt zdobywamy, ale zaplanowany przez nas zjazd do Słupi jakoś nie do końca nam wychodzi. Ścieżki w lesie nie do końca się zgadzają, a podjęta przez nas próba powrotu na właściwą ścieżkę, kończy się tylko stratą czasu i powrotem na szeroką szutrówkę prowadzącą pod szkołę w Słupi. W końcu zjeżdżamy pod szkołę i znów podjeżdżamy do szczytu w Krasnych Lasocicach, potem na szczęście długi zjazd do centrum i przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów.
Powiem szczerze, że w tym miejscu na 53 km miałem w zasadzie dość, postanowiłem jeszcze jechać w Wojtkiem na kolejny punkt na Górze Św. Jana, ale w zasadzie byłem już przekonany, że dziś nie zrobię, całej trasy. Podjazd pod Górę Św. Jana jeszcze mnie w tym przekonaniu utwierdził, podbiliśmy szybko pkt 15 - róg cmentarza i wróciliśmy pod kościół, gdzie widzieliśmy odpoczywających Zdezorientowanych. Jak się okazało to miejsce wypadało mniej więcej w połowie trasy i po chwili pod kościołem pojawiło się jeszcze kilku zawodników jadących z obu kierunków. Po rozmowie z Zdezorientowanymi dowiedzieliśmy się, że do pokonania mamy jeszcze jakieś 66 km i 1300 m przewyższenia (już pokonaliśmy 62 km i 1300 m przewyższenia) po tej wiadomości uznałem, że nie jadę na znajdujący się dość daleko i trudny do zdobycia pkt 14 - bufet. Wojtek jednak chciał dalej walczyć, więc w tym miejscu się rozstaliśmy i Wojtek ruszył na pkt 14, a ja zdecydowałem się ściąć trasę pomijając pkt 14 i pkt 4, ruszyłem w dół do pkt 8.
Po rozstaniu w Wojtkiem najpierw miałem piękny zjazd przez Krzesławice i Zegartowice (miejsce zamieszkania Rafała Majki, który właśnie rozpoczynał walkę o podium Vuelty), ale zaraz potem zacząłem podjeżdżać w kierunku Komornik i momentalnie poczułem się słabo. W Komornikach odbiłem na Mierzeń a po chwili skręciłem w kierunku pkt 8 - szczyt, zrobiło się stromiej a ja ledwo jechałem, pomyślałem sobie nawet, że mogę mieć problem z przejechaniem pozostałych punktów. Jakoś jednak punkt zdobyłem i następnie ruszyłem długim zjazdem do drogi Wiśniowa Dobczyce, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę na pkt 2.
Punkt 2 znów był położony na szczycie, co prawda prowadziła do niego dość dobra (z mapy nie do końca to było wiadomo), ale stroma droga. Na jednym z bardziej stromych momentów, złapał mnie mocny skurcz, musiałem się zatrzymać i rozmasować nogę. W końcu jednak do punktu się dotoczyłem i w końcówce na piechotę szczyt zdobyłem.
Dalej nastąpił ostry zjazd do Kornatki, ale już po chwili znów się wspinałem, by chwili znów zjeżdżać i w końcu ponownie podjeżdżać. W zasadzie wiedziałem, że ta droga będzie właśnie tak wyglądać, bo kiedyś jechałem tędy z żoną do Myślenic. Punkt nr 1 - wieża widokowa, zdobyłem wraz z późniejszą zwyciężczynią w kategorii kobiet - była w tym samym miejscu co ja, ale ze wszystkimi punktami:) Pod wieżą się rozstaliśmy, bo ja postanowiłem iść podziwiać widoki, a ona pognała po zwycięstwo.
Na dojeździe do następnego punktu znów sekwencja zjazd, podjazd, zjazd. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu żeby uzupełnić bidon, a następnie ruszyłem na pkt 11 - stara droga. Punkt zdobyłem przez teren szkoły z internatem, przechodząc przez dziurę w płocie, w okolicach punktu zrobiłem znów parę fotek zalewu dobczyckiego i po podbiciu punktu ruszyłem do centrum Dobczyc.
Nie wiem dlaczego narysowałem sobie pkt 6 - brzeg rzeki, korzeń, jako punkt po drugiej stronie Raby. Przejechałem więc przez most i skręciłem na drogę wzdłuż rzeki, ale że ten punkt jako jedyny posiadał rozjaśnienie na zdjęciu satelitarnym, a ja tak miałem zagiętą mapę, że tego rozjaśnienia nie widziałem, więc zatrzymałem się przełożyć mapę. Patrzę, a punkt jest jednak po drugiej stronie rzeki, wróciłem więc przez most i pojechałem tym razem właściwą drogą. Dojechałem do ogródków działkowych, skręciłem na ścieżkę wzdłuż rzeki i drugim odbiciem ruszyłem ku brzegowi rzeki, rower porzuciłem na ścieżce i ruszyłem szukać punktu. Chodziłem chwilę po kamienistym brzegu Raby i jakoś punktu nie mogłem znaleźć, zacząłem więc wracać po rower i nagle zobaczyłem punkt, który znajdował się na zboczu skarpy w miejscu gdzie wyszedłem na brzeg, podbiłem i pojechałem dalej.
Dochodziła godzina 17:00 a ja do mety miałem już tylko kilka kilometrów i jeden punkt do zdobycia, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie popełniłem błędu odpuszczając walkę o immortal, jednak zaraz potem przypomniałem sobie jak cierpiałem na dojeździe do 8 i 2, a poza tym na odwrót i do tamtych punktów i tak już było zdecydowanie za późno, więc po prostu pojechałem do mety. Ostatni teoretycznie łatwy punkt nr 12 - ambona, sprawił mi trochę problemów. Najpierw coś mi się nie podobała szeroka droga prowadzącą w kierunku punktu i próbowałem szukać wąskiej ścieżki zaznaczonej na mapie. Potem przejechałem koło zwalonej ambony, gdzie znajdował się punkt i pojechałem dalej. Dopiero potem przypomniałem sobie jak Zdezorientowani mówili, że punkt jest przy trzeciej, przewróconej ambonie, oni jechali z przeciwnej strony, więc dla mnie to powinna być pierwsza ambona, wróciłem się więc i podbiłem ten ostatni dla mnie punkt na trasie.
Pozostał mi już tylko dojazd do mety, na której zameldowałem się godzinie 17:34.
Mapa i galeria
Praca #36
Czwartek, 10 września 2015 | dodano:15.09.2015 Kategoria samotnie, praca, Po płaskim, 21-40 km
- DST: 27.51 km
- Czas: 00:53
- VAVG 31.14 km/h
- VMAX 39.20 km/h
- Temp.: 12.4 °C
- HRmax: 168 ( 89%)
- HRavg 144 ( 77%)
- Kalorie: 672 kcal
- Podjazdy: 50 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień z rzędu do pracy na rowerze, dziś rano było zimno (6 stopni) i mglisto. Od samego początku jechało mi się ciężko, mimo to jechałem trochę szybciej niż wczoraj i co najważniejsze udało mi się utrzymać narzucone tempo do samego końca. W rezultacie wykręciłem średnią 31 km/h, przyjechałem zmęczony, ale nie zaliczyłem takiego odcięcia jak wczoraj.
W drodze powrotnej próbowałem trzymać tempo, ale szło mi to dość opornie, męczyłem się strasznie. Do tego brak szczęścia na ulicach miasta, hamowanie praktycznie na każdym skrzyżowaniu i rezultacie średnia powrotu sporo niższa.
Na segmentach:
- do pracy - 12:31 średnia 30,8 km/h (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
W drodze powrotnej próbowałem trzymać tempo, ale szło mi to dość opornie, męczyłem się strasznie. Do tego brak szczęścia na ulicach miasta, hamowanie praktycznie na każdym skrzyżowaniu i rezultacie średnia powrotu sporo niższa.
Na segmentach:
- z pracy - 12:24 średnia 31,1 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,65 km; czas: 26:28; średnia: 31,0 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,85 km; czas: 27:31; średnia: 30,2 km/h.
Praca #35
Środa, 9 września 2015 | dodano:10.09.2015 Kategoria samotnie, praca, Po płaskim, 21-40 km
- DST: 27.50 km
- Czas: 00:55
- VAVG 30.00 km/h
- VMAX 39.00 km/h
- Temp.: 14.0 °C
- HRmax: 179 ( 95%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie: 688 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Od 130 km wycieczki w ostatnią niedzielę sierpnie nie jeździłem na rowerze. Trochę nie było pogody, trochę nie miałem i nie za bardzo mi się też chciało. Jednak już sobotę jadę na Mordownik, który ma się odbyć w trudnym terenie w okolicach Dobczyc i Myślenic, stwierdziłem więc, że trzeba coś pojeździć. Co prawda jak wstałem rano to w zasadzie prawie zrezygnowałem z jazdy na rowerze, ale w każdą minutą pogoda się poprawiała, więc postanowiłem jednak jechać.
Ubrałem się ciepło (na termometrze 11 stopni) i przed 7 rano ruszyłem do pracy. Na początku jechało mi się nawet całkiem dobrze, czułem moc pod nogą. Niestety mocy starczyło ledwie na 3,5 km i już przed Sitowcem zacząłem się mocno męczyć. Do leśniczówki udało mi się jeszcze dojechać, ze średnią 30 km/h, ale pod kościołem w Zabierzowie Bocheńskim kompletnie mnie odcięło. Na domiar złego rozpięła mi się opaska na uszy i musiałem się zatrzymać, potem jeszcze przez chwilę próbowałem trzymać tempo na 30 km/h ale z każdym metrem miałem coraz bardziej dość. Zrzuciłem, więc na niższe przełożenie tempem w granicach 28 km/h dotoczyłem się do szkoły. Ogólnie rzecz mówiąc porażka, na płaskiej, niespełna 14 km trasie, nie dałem rady utrzymać tempa w granicach 30 km/h - katastrofa. Na dodatek do pracy przyjechałem kompletnie wykończony, oj chyba na Mordowniku będzie bardzo ciężko:(
Z powrotem jechało mi się trochę lepiej, pokusiłem się nawet o walkę na segmencie lekko wznoszącej się drogi od ściany lasu do leśniczówki Przyborów - segment ma 630 m i udało mi się go pokonać równo w minutę, co pozwoliło mi wskoczyć na pierwsze miejsce na tym segmencie (ridewithgps). Potem trzymałem w miarę równo tempo i udało mi się nawet lekko podciągnąć średnią całego wyjazdu, niestety nie miałem za bardzo szczęścia na ulicach miasta i tam średnia trochę spadła.
Na segmentach:
- do pracy - 12:39 średnia 30,4 km/h (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
Ubrałem się ciepło (na termometrze 11 stopni) i przed 7 rano ruszyłem do pracy. Na początku jechało mi się nawet całkiem dobrze, czułem moc pod nogą. Niestety mocy starczyło ledwie na 3,5 km i już przed Sitowcem zacząłem się mocno męczyć. Do leśniczówki udało mi się jeszcze dojechać, ze średnią 30 km/h, ale pod kościołem w Zabierzowie Bocheńskim kompletnie mnie odcięło. Na domiar złego rozpięła mi się opaska na uszy i musiałem się zatrzymać, potem jeszcze przez chwilę próbowałem trzymać tempo na 30 km/h ale z każdym metrem miałem coraz bardziej dość. Zrzuciłem, więc na niższe przełożenie tempem w granicach 28 km/h dotoczyłem się do szkoły. Ogólnie rzecz mówiąc porażka, na płaskiej, niespełna 14 km trasie, nie dałem rady utrzymać tempa w granicach 30 km/h - katastrofa. Na dodatek do pracy przyjechałem kompletnie wykończony, oj chyba na Mordowniku będzie bardzo ciężko:(
Z powrotem jechało mi się trochę lepiej, pokusiłem się nawet o walkę na segmencie lekko wznoszącej się drogi od ściany lasu do leśniczówki Przyborów - segment ma 630 m i udało mi się go pokonać równo w minutę, co pozwoliło mi wskoczyć na pierwsze miejsce na tym segmencie (ridewithgps). Potem trzymałem w miarę równo tempo i udało mi się nawet lekko podciągnąć średnią całego wyjazdu, niestety nie miałem za bardzo szczęścia na ulicach miasta i tam średnia trochę spadła.
Na segmentach:
- z pracy - 12:53 średnia 29,9 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,56 km; czas: 27:31; średnia: 29,5 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,90 km; czas: 28:09; średnia: 29,6 km/h.
Łapczyca - Szczawnica
Niedziela, 30 sierpnia 2015 | dodano:04.09.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie
- DST: 130.38 km
- Czas: 05:58
- VAVG 21.85 km/h
- VMAX 65.40 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 165 ( 88%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie: 3462 kcal
- Podjazdy: 2091 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Koniec wakacji trzeba było specjalnie uczcić, a że akurat miałem wolną niedzielę postanowiłem zrobić poważną wycieczkę rowerową. Początkowo plan był taki, żeby pojechać z Krzyśkiem i Izą samochodem do Szczawnicy, a na miejscu zrobić pętlę przez przełęcz nad Tokarnią (Słowacja), Czerwony Klasztor, Niedzicę i przełęcz Knurowską (od Knurowa). Jednak potem wpadłem na bardziej szalony pomysł pojechania do Szczawnicy na rowerze z Łapczycy, podjechania pod przełęcz Knurowską (od Ochotnicy Dolnej), a następnie przez Niedzicę do Szczawnicy skąd miał mnie zgarnąć Krzysiek.
Wycieczka dość wymagająca, choć jak się wydawało dość realna do zrealizowania, nie wziąłem pod uwagę jednak faktu, że niedziele będzie mega upał, który skutecznie trasę jeszcze utrudni. Z Łapczycy ruszyłem około godziny 9, ponieważ miałem do pokonania prawie 2000 m przewyższenia, to uznałem, że na początek należy pojechać ostrożnie. Do Bochni pojechałem więc DK94, gdzie miałem w miarę delikatny podjazd, następnie zjazd w kierunku centrum i kolejny podjazd w kierunku Nowego Wiśnicza. Na tym podjeździe po raz pierwszy dzisiaj zobaczyłem 2 cyfrowe wartości nachylenia podjazdu. Po serii podjazd, zjazd, podjazd, zjazd dojechałem do Nowego Wiśnicza, gdzie zrobiłem kilkuminutową przerwę, na liczniku miałem dopiero 10 km, a już powoli odczuwałem zmęczenie.
Po przerwie ruszyłem na Połom Wielki w zasadzie cały czas wspinając się pod górę, w Połomiu osiągnąłem wysokości ponad 400 m npm i ruszyłem w dół do Muchówki, potem lekki podjazd (po pokaniu którego zobaczyłem cel mojej kolejnej wspinaczki - przełęcz Widoma) i znów ostro w dół do Łąkty Dolnej na wysokość tylko 275 m npm. Z tego miejsca rozpoczął się kolejny, pierwszy naprawdę poważny dzisiejszy podjazd czyli wspinaczka na Widomą w Rozdzielu (535 m npm). Do Żegociny podjazd jest w miarę łagodny, ale i tak można się zmęczyć, w Żegocinie zatrzymałem się na chwilę, pogadałem z Krzyśkiem, który właśnie zamierzał ruszyć samochodem do Szczawnicy i po chwili ruszyłem na właściwą część podjazdu. Po wyjeździe z Żegociny robi się stromiej, ale naprawdę stromo jest dopiero w Rozdzielu, najgorsze są ostatnie metry podjazdu stromizna waha się w granicach 10-12%. Po pokonaniu podjazdu zrobiłem kilka minut przerwy na punkcie widokowym na fotografowanie.
Podjazd Przełęcz Widoma od Łąkty Dolnej: dystans 7,8 km; przewyższenia 239 m; średnie nachylenie 3,7%, max 12,1%; czas: 26:43; średnia 17,5 km/h (dane z ridewithgps).
Po podjeździe miałem zjazd do Laskowej, niestety nie jest to zjazd na którym można odpocząć, droga dziurawa, nierówna, z któtkimi podjazdami, więc niestety nie specjalnie odetchnąłem po trudach jazdy w górę. Zjechałem do doliny Łososiny i po przejechaniu rzeki, praktycznie od razu musiałem znów jechać pod górę. Co prawda dojazd do centrum Limanowej, ciężko klasyfikować jako podjazd, ale fakt, jest taki, że w zasadzie bez przerwy trzeba jechać pod górę. W rezultacie, jak dotarłem do rynku w Limanowej to znów musiałem odpocząć, zrobiło się już bardzo gorąco, więc skorzystałem z wody w fontannie, żeby się trochę schłodzić. Niestety na limanowskim rynku, nie znalazłem sklepu, w którym mógłbym uzupełnić pusty już bidon, więc ruszyłem w kierunku Starej Wsi z nadzieją, że tam znajdę otwarty sklep. Z rynku w Limanowej zaczął się kolejny poważny dziś podjazd czyli wspinaczka na Przełęcz pod Ostrą. Sklep znalazłem dość szybko, zakupiłem picie i banana, i po chwili ruszyłem dalej.
Początkowe kilometry podjazdu prowadzącego przez Starą Wieś nie są jakieś strasznie trudne, choć stromizna jest zauważalna, pod dojechaniu do pierwszego ostrego zakrętu zabezpieczonego metalową barierą żarty się jednak kończą i zaczyna się poważny podjazd ze stromizną 6-8%. Kolejne 4,5 km to naprawdę ciężki podjazd, na szczęście w większości droga prowadzi las. Kiedyś już jechałem ten podjazd, ale wtedy przyjechałem do Limanowej samochodem i dopiero stamtąd ruszyłem rowerem pod górę, wtedy wydawało mi się, że ten podjazd nie jest specjalnie trudny, dziś jednak było całkiem inaczej. Zanim dojechałem do podjazdu pokonałem już ponad 40 km i kilkaset metrów w pionie, do tego upał i to wszystko sprawiło, że podjazd okazał się bardzo ciężki. Powiem szczerze, że w pewnym momencie miałem już dość i do szczytu dojechałem w zasadzie już tylko siłą woli. Ten trudniejszy odcinek podjazdu ma średnie nachylenie 5,9%, a maksymalne 9,3%, jest jednak kilometr ponad 7,5% - nie ma więc bardzo stromo, ale są dłuższe odcinki dość strome.
Podjazd Przełęcz pod Ostrą z Limanowej: dystans 10,9 km; przewyższenia 406 m; średnie nachylenie 4,2%, max 9,3%; czas: 43:20; średnia 15,1 km/h (dane z ridewithgps).
Na szczęście z Ostrej można już sobie naprawdę pozjeżdżać:) Do Kamienicy mknąłem ponad 50 km/h, potem do Zabrzeża już wolniej, ale jeszcze ciągle w dół, dopiero po dojechaniu drogi 969 prowadzącej do Krościenka nad Dunajcem, zacząłem jechać po płaskim a potem nawet lekko pod górkę. Tą ruchliwą drogą na szczęście nie jechałem zbyt długo i po kilku kilometrach dojechałem do skrętu na Ochotnicę Dolną. W zasadzie chciałem zdobyć Przełęcz Knurowską od strony Knurowa drogą 34 zakrętów, ale jadąc rowerem z Łapczycy dojeżdżałem do drugiego końca tego podjazdu, jeszcze domu planowałem, że może wjadę od Ochotnicy, następnie zjadę i znowu podjadę, ale gdy dojechałem na miejsce, to już widziałem, że nie mam na to siły. Na liczniku miałem już 72 km i 1100 m przewyższenia, była godzina 13, było mega gorąco (37 stopni) a ja byłem już mocno zmęczony. Postanowiłem, więc poczekać na Krzyśka i Izę i pojechać pod górę z nimi, zadzwoniłem, ale okazało się, że dojadą do mnie najwcześniej za 30 minut, więc postanowiłem pojechać sklepu, który zdaniem Krzyśka był gdzieś w połowie podjazdu (10 km dalej), tam uzupełnić zapasy i poczekać na resztę.
Ruszyłem, więc pod mający 19 km podjazd na Przełęcz Knurowską. Początkowo podjazd jest bardzo delikatny 1-2%, mimo to jechało mi się dość ciężko, było upalnie i kręciło mi się źle. Gdy po 6 km dojechałem do budki z lodami to postanowiłem się zatrzymać i lekko schłodzić organizm. Zjadłem lody, ochłodziłem się rzece, ale ponieważ Krzyśka i Izy ciągle nie było, to postanowiłem jednak jechać do sklepu. Jak się okazało sklep był nie 4 km dalej, a ledwie 300 metrów od budki lodami, nadszedł więc czas na dłuższy postój. Tak się złożyło, że czekałem ponad godzinę, pozwoliło mi to na dłuższy odpoczynek, którego w pierwszej części dzisiejszego dnia wyraźnie mi brakowało. W końcu już trójkę ruszyliśmy dalej. Przez mniej więcej 5 km jechałem na końcu peletonu, jednak jak dojechaliśmy do Ochotnicy Górnej i zrobiło się trochę stromiej, to uznałem, że nadszedł czas na jazdę własnym tempem.
Szybko zostawiłem Krzyśka i Izę, jadących na rowerach górskich i pojechałem do przodu. Przez wieś jechało mi się jeszcze miarę dobrze, ale upał strasznie dawał w kość. Na jakiś kilometr przed przełęczą wjechałem do lasu, poczułem lekką ulgę od słońca, ale za to zrobiło się naprawdę stromo - na ostatnim kilometrze średnie nachylenie to prawie 5% (maks. 6,5%) co biorąc pod uwagę jazdę w upale, oraz fakt, że już od kilkunastu kilometrów kręcimy pod górę, to końcówka podjazdu może dać mocno w kość. Ostatnie metry przed przełęczą to znowu wyjazd na otwarty teren, na przełęczy było gorąco jak w piekle, więc szybko podjąłem decyzję, żeby zjechać trochę do lasu i tam poczekać na resztę peletonu. Okazało się, że musiałem czekać dobrze ponad 20 minut, ale w końcu wszyscy razem zdobyliśmy przełęcz i ruszyliśmy w dół drogą 34 zakrętów. Ten zjazd był szybki i piękny, ale tak naprawdę to chciałby tędy pojechać pod górę, dziś już nie dałem rady, ale jeszcze kiedyś spróbuję.
Podjazd Przełęcz Knurowska z Ochotnicy Dolnej: dystans 19,1 km; przewyższenia 430 m; średnie nachylenie 2,4%, max 6,5%; czas: 1:05:33; średnia 17,6 km/h (dane z ridewithgps).
Po zjeździe i przecięciu drogi 969 ruszyliśmy na Niedzicę, po drodze zrobiliśmy mały postój na kąpielisku na rzecze Białka, gdzie trochę się ochłodziliśmy. Później już w palącym słońcu ruszyliśmy na podjazd w Falsztynie. Krzysiek i Iza reklamowali ten podjazd jako bardzo trudny, było mega gorąco, a ja miałem już na liczniku ponad 100 km, więc początek podjazdu pojechałem powoli za Krzyśkiem. Jednak w pewnym momencie Krzysiek zaczął redukować biegi w swoim góralu, a ja nie miałem już czego zrzucić, więc powolutku, ale jednak szybciej niż reszta ruszyłem do przodu. Sam podjazd nie był znowu taki strasznie ciężki, choć pokonywany w takim upale, mógł na pewno dać w kość.
Podjazd Falsztyn z Frydmana: dystans 2,87 km; przewyższenia 123 m; średnie nachylenie 4,5%, max 7,9%; czas: 12:17; średnia 14,0 km/h (dane z ridewithgps).
Z Falsztynu zjechaliśmy do Niedzicy, gdzie zrobiliśmy przerwę na obiad. Po obiedzie mieliśmy się rozstać, Krzysiek i Iza mieli pojechać do Czerwonego Klasztoru i tam wzdłuż Dunajca dojechać do Szczawnicy, ja musiałem pojechać pod górę w kierunku Czorsztyna i szosą przez Krościenko dojechać do Szczawnicy. Zarazem dojechaliśmy jeszcze do Sromowców Wyżnych, gdzie ja musiałem zboczyć z trasy żeby zakupić picie na dalszą jazdę, sklep znajdował się na trasie Krzyśka i Izy, ale nie na mojej. Musiałem więc odbić jakieś 500 metrów z mojej trasy i może nie byłoby tragedii gdyby nie fakt, że droga prowadziła w dół, więc z powrotem musiałem podciągnąć pod górkę ze stromizną prawie 10%. Następnie kontynuowałem podjazd drogą na Czorsztyn, jechałem powoli wyraźnie już zmęczony, na szczęście podjazd nie był bardzo stromy i jakoś wmęczyłem pod górkę.
Podjazd Hałuszowa ze Sromowców Wyżnych: dystans 4,56 km; przewyższenia 172 m; średnie nachylenie 4,3%, max 7,9%; czas: 20:40; średnia 17,1 km/h (dane z ridewithgps).
Na szczęście to była już ostatnia wspinaczka dzisiejszego dnia, ze szczytu ruszyłem mocno w dół, początkowo po kiepskim asfalcie, ale potem było już lepiej. Ostro zjeżdżałem aż do skrzyżowania z drogą 969, potem musiałem już pedałować, ale w sumie dalej jechałem w dół. Od Krościenka do Szczawnicy się wypłaszczyło, momentami było nawet chyba lekko pod górę, ale jakoś dojechałem do samochodu Krzyśka. Po kilku minutach dojechali Krzysiek i Iza i ruszyliśmy do domu.
Dzisiejsza wycieczka była udana, choć bardzo trudna. Co prawda sam dystans nie powala i wiele razy pokonywałem dłuższe odcinki, jednak jeśli do podsumowania dołożymy 2091 m przewyższenia i upadł rzędu 35 stopni to trasa zrobiła się strasznie trudna. Bardziej męczący był mój odcinek dojazdowy, który pokonałem dość szybko, mało odpoczywając. Później gdy już jechałem z Krzyśkiem i Izą to nie podkręcałem już tak tempa i miałem zdecydowanie więcej przerw w jeździe podczas których mogłem odpocząć. Niestety mimo zmiany roweru i większej liczby treningów na szosie, dalej daleko mi do szosowców. Na dłuższych podjazdach brakuje mi przełożeń, kadencja mi spada i w rezultacie ledwo kręcę. O mały włos nie pokonała mnie przełęcz pod Ostrą, gdzie stromizna dochodzi ledwo do 8%, a ja w końcówce już ledwo kręciłem. Pod Przełęcz Knurowską było łatwiej, choć w końcówce też już miałem trochę dość. Na krótszych podjazdach było trochę lepiej, choć zbyt szybko też ich nie jechałem. Sprawdziłem sobie nawet, że kiedyś jadąc na crossie pod Ostrą wyjechałem szybciej niż dziś na szosówce, co prawda warunki były całkiem inne, ale jednak fakt jest taki, że na szosówkę jestem po prostu za słaby.
Mapa i galeria wycieczki
Wycieczka dość wymagająca, choć jak się wydawało dość realna do zrealizowania, nie wziąłem pod uwagę jednak faktu, że niedziele będzie mega upał, który skutecznie trasę jeszcze utrudni. Z Łapczycy ruszyłem około godziny 9, ponieważ miałem do pokonania prawie 2000 m przewyższenia, to uznałem, że na początek należy pojechać ostrożnie. Do Bochni pojechałem więc DK94, gdzie miałem w miarę delikatny podjazd, następnie zjazd w kierunku centrum i kolejny podjazd w kierunku Nowego Wiśnicza. Na tym podjeździe po raz pierwszy dzisiaj zobaczyłem 2 cyfrowe wartości nachylenia podjazdu. Po serii podjazd, zjazd, podjazd, zjazd dojechałem do Nowego Wiśnicza, gdzie zrobiłem kilkuminutową przerwę, na liczniku miałem dopiero 10 km, a już powoli odczuwałem zmęczenie.
Po przerwie ruszyłem na Połom Wielki w zasadzie cały czas wspinając się pod górę, w Połomiu osiągnąłem wysokości ponad 400 m npm i ruszyłem w dół do Muchówki, potem lekki podjazd (po pokaniu którego zobaczyłem cel mojej kolejnej wspinaczki - przełęcz Widoma) i znów ostro w dół do Łąkty Dolnej na wysokość tylko 275 m npm. Z tego miejsca rozpoczął się kolejny, pierwszy naprawdę poważny dzisiejszy podjazd czyli wspinaczka na Widomą w Rozdzielu (535 m npm). Do Żegociny podjazd jest w miarę łagodny, ale i tak można się zmęczyć, w Żegocinie zatrzymałem się na chwilę, pogadałem z Krzyśkiem, który właśnie zamierzał ruszyć samochodem do Szczawnicy i po chwili ruszyłem na właściwą część podjazdu. Po wyjeździe z Żegociny robi się stromiej, ale naprawdę stromo jest dopiero w Rozdzielu, najgorsze są ostatnie metry podjazdu stromizna waha się w granicach 10-12%. Po pokonaniu podjazdu zrobiłem kilka minut przerwy na punkcie widokowym na fotografowanie.
Podjazd Przełęcz Widoma od Łąkty Dolnej: dystans 7,8 km; przewyższenia 239 m; średnie nachylenie 3,7%, max 12,1%; czas: 26:43; średnia 17,5 km/h (dane z ridewithgps).
Po podjeździe miałem zjazd do Laskowej, niestety nie jest to zjazd na którym można odpocząć, droga dziurawa, nierówna, z któtkimi podjazdami, więc niestety nie specjalnie odetchnąłem po trudach jazdy w górę. Zjechałem do doliny Łososiny i po przejechaniu rzeki, praktycznie od razu musiałem znów jechać pod górę. Co prawda dojazd do centrum Limanowej, ciężko klasyfikować jako podjazd, ale fakt, jest taki, że w zasadzie bez przerwy trzeba jechać pod górę. W rezultacie, jak dotarłem do rynku w Limanowej to znów musiałem odpocząć, zrobiło się już bardzo gorąco, więc skorzystałem z wody w fontannie, żeby się trochę schłodzić. Niestety na limanowskim rynku, nie znalazłem sklepu, w którym mógłbym uzupełnić pusty już bidon, więc ruszyłem w kierunku Starej Wsi z nadzieją, że tam znajdę otwarty sklep. Z rynku w Limanowej zaczął się kolejny poważny dziś podjazd czyli wspinaczka na Przełęcz pod Ostrą. Sklep znalazłem dość szybko, zakupiłem picie i banana, i po chwili ruszyłem dalej.
Początkowe kilometry podjazdu prowadzącego przez Starą Wieś nie są jakieś strasznie trudne, choć stromizna jest zauważalna, pod dojechaniu do pierwszego ostrego zakrętu zabezpieczonego metalową barierą żarty się jednak kończą i zaczyna się poważny podjazd ze stromizną 6-8%. Kolejne 4,5 km to naprawdę ciężki podjazd, na szczęście w większości droga prowadzi las. Kiedyś już jechałem ten podjazd, ale wtedy przyjechałem do Limanowej samochodem i dopiero stamtąd ruszyłem rowerem pod górę, wtedy wydawało mi się, że ten podjazd nie jest specjalnie trudny, dziś jednak było całkiem inaczej. Zanim dojechałem do podjazdu pokonałem już ponad 40 km i kilkaset metrów w pionie, do tego upał i to wszystko sprawiło, że podjazd okazał się bardzo ciężki. Powiem szczerze, że w pewnym momencie miałem już dość i do szczytu dojechałem w zasadzie już tylko siłą woli. Ten trudniejszy odcinek podjazdu ma średnie nachylenie 5,9%, a maksymalne 9,3%, jest jednak kilometr ponad 7,5% - nie ma więc bardzo stromo, ale są dłuższe odcinki dość strome.
Podjazd Przełęcz pod Ostrą z Limanowej: dystans 10,9 km; przewyższenia 406 m; średnie nachylenie 4,2%, max 9,3%; czas: 43:20; średnia 15,1 km/h (dane z ridewithgps).
Na szczęście z Ostrej można już sobie naprawdę pozjeżdżać:) Do Kamienicy mknąłem ponad 50 km/h, potem do Zabrzeża już wolniej, ale jeszcze ciągle w dół, dopiero po dojechaniu drogi 969 prowadzącej do Krościenka nad Dunajcem, zacząłem jechać po płaskim a potem nawet lekko pod górkę. Tą ruchliwą drogą na szczęście nie jechałem zbyt długo i po kilku kilometrach dojechałem do skrętu na Ochotnicę Dolną. W zasadzie chciałem zdobyć Przełęcz Knurowską od strony Knurowa drogą 34 zakrętów, ale jadąc rowerem z Łapczycy dojeżdżałem do drugiego końca tego podjazdu, jeszcze domu planowałem, że może wjadę od Ochotnicy, następnie zjadę i znowu podjadę, ale gdy dojechałem na miejsce, to już widziałem, że nie mam na to siły. Na liczniku miałem już 72 km i 1100 m przewyższenia, była godzina 13, było mega gorąco (37 stopni) a ja byłem już mocno zmęczony. Postanowiłem, więc poczekać na Krzyśka i Izę i pojechać pod górę z nimi, zadzwoniłem, ale okazało się, że dojadą do mnie najwcześniej za 30 minut, więc postanowiłem pojechać sklepu, który zdaniem Krzyśka był gdzieś w połowie podjazdu (10 km dalej), tam uzupełnić zapasy i poczekać na resztę.
Ruszyłem, więc pod mający 19 km podjazd na Przełęcz Knurowską. Początkowo podjazd jest bardzo delikatny 1-2%, mimo to jechało mi się dość ciężko, było upalnie i kręciło mi się źle. Gdy po 6 km dojechałem do budki z lodami to postanowiłem się zatrzymać i lekko schłodzić organizm. Zjadłem lody, ochłodziłem się rzece, ale ponieważ Krzyśka i Izy ciągle nie było, to postanowiłem jednak jechać do sklepu. Jak się okazało sklep był nie 4 km dalej, a ledwie 300 metrów od budki lodami, nadszedł więc czas na dłuższy postój. Tak się złożyło, że czekałem ponad godzinę, pozwoliło mi to na dłuższy odpoczynek, którego w pierwszej części dzisiejszego dnia wyraźnie mi brakowało. W końcu już trójkę ruszyliśmy dalej. Przez mniej więcej 5 km jechałem na końcu peletonu, jednak jak dojechaliśmy do Ochotnicy Górnej i zrobiło się trochę stromiej, to uznałem, że nadszedł czas na jazdę własnym tempem.
Szybko zostawiłem Krzyśka i Izę, jadących na rowerach górskich i pojechałem do przodu. Przez wieś jechało mi się jeszcze miarę dobrze, ale upał strasznie dawał w kość. Na jakiś kilometr przed przełęczą wjechałem do lasu, poczułem lekką ulgę od słońca, ale za to zrobiło się naprawdę stromo - na ostatnim kilometrze średnie nachylenie to prawie 5% (maks. 6,5%) co biorąc pod uwagę jazdę w upale, oraz fakt, że już od kilkunastu kilometrów kręcimy pod górę, to końcówka podjazdu może dać mocno w kość. Ostatnie metry przed przełęczą to znowu wyjazd na otwarty teren, na przełęczy było gorąco jak w piekle, więc szybko podjąłem decyzję, żeby zjechać trochę do lasu i tam poczekać na resztę peletonu. Okazało się, że musiałem czekać dobrze ponad 20 minut, ale w końcu wszyscy razem zdobyliśmy przełęcz i ruszyliśmy w dół drogą 34 zakrętów. Ten zjazd był szybki i piękny, ale tak naprawdę to chciałby tędy pojechać pod górę, dziś już nie dałem rady, ale jeszcze kiedyś spróbuję.
Podjazd Przełęcz Knurowska z Ochotnicy Dolnej: dystans 19,1 km; przewyższenia 430 m; średnie nachylenie 2,4%, max 6,5%; czas: 1:05:33; średnia 17,6 km/h (dane z ridewithgps).
Po zjeździe i przecięciu drogi 969 ruszyliśmy na Niedzicę, po drodze zrobiliśmy mały postój na kąpielisku na rzecze Białka, gdzie trochę się ochłodziliśmy. Później już w palącym słońcu ruszyliśmy na podjazd w Falsztynie. Krzysiek i Iza reklamowali ten podjazd jako bardzo trudny, było mega gorąco, a ja miałem już na liczniku ponad 100 km, więc początek podjazdu pojechałem powoli za Krzyśkiem. Jednak w pewnym momencie Krzysiek zaczął redukować biegi w swoim góralu, a ja nie miałem już czego zrzucić, więc powolutku, ale jednak szybciej niż reszta ruszyłem do przodu. Sam podjazd nie był znowu taki strasznie ciężki, choć pokonywany w takim upale, mógł na pewno dać w kość.
Podjazd Falsztyn z Frydmana: dystans 2,87 km; przewyższenia 123 m; średnie nachylenie 4,5%, max 7,9%; czas: 12:17; średnia 14,0 km/h (dane z ridewithgps).
Z Falsztynu zjechaliśmy do Niedzicy, gdzie zrobiliśmy przerwę na obiad. Po obiedzie mieliśmy się rozstać, Krzysiek i Iza mieli pojechać do Czerwonego Klasztoru i tam wzdłuż Dunajca dojechać do Szczawnicy, ja musiałem pojechać pod górę w kierunku Czorsztyna i szosą przez Krościenko dojechać do Szczawnicy. Zarazem dojechaliśmy jeszcze do Sromowców Wyżnych, gdzie ja musiałem zboczyć z trasy żeby zakupić picie na dalszą jazdę, sklep znajdował się na trasie Krzyśka i Izy, ale nie na mojej. Musiałem więc odbić jakieś 500 metrów z mojej trasy i może nie byłoby tragedii gdyby nie fakt, że droga prowadziła w dół, więc z powrotem musiałem podciągnąć pod górkę ze stromizną prawie 10%. Następnie kontynuowałem podjazd drogą na Czorsztyn, jechałem powoli wyraźnie już zmęczony, na szczęście podjazd nie był bardzo stromy i jakoś wmęczyłem pod górkę.
Podjazd Hałuszowa ze Sromowców Wyżnych: dystans 4,56 km; przewyższenia 172 m; średnie nachylenie 4,3%, max 7,9%; czas: 20:40; średnia 17,1 km/h (dane z ridewithgps).
Na szczęście to była już ostatnia wspinaczka dzisiejszego dnia, ze szczytu ruszyłem mocno w dół, początkowo po kiepskim asfalcie, ale potem było już lepiej. Ostro zjeżdżałem aż do skrzyżowania z drogą 969, potem musiałem już pedałować, ale w sumie dalej jechałem w dół. Od Krościenka do Szczawnicy się wypłaszczyło, momentami było nawet chyba lekko pod górę, ale jakoś dojechałem do samochodu Krzyśka. Po kilku minutach dojechali Krzysiek i Iza i ruszyliśmy do domu.
Dzisiejsza wycieczka była udana, choć bardzo trudna. Co prawda sam dystans nie powala i wiele razy pokonywałem dłuższe odcinki, jednak jeśli do podsumowania dołożymy 2091 m przewyższenia i upadł rzędu 35 stopni to trasa zrobiła się strasznie trudna. Bardziej męczący był mój odcinek dojazdowy, który pokonałem dość szybko, mało odpoczywając. Później gdy już jechałem z Krzyśkiem i Izą to nie podkręcałem już tak tempa i miałem zdecydowanie więcej przerw w jeździe podczas których mogłem odpocząć. Niestety mimo zmiany roweru i większej liczby treningów na szosie, dalej daleko mi do szosowców. Na dłuższych podjazdach brakuje mi przełożeń, kadencja mi spada i w rezultacie ledwo kręcę. O mały włos nie pokonała mnie przełęcz pod Ostrą, gdzie stromizna dochodzi ledwo do 8%, a ja w końcówce już ledwo kręciłem. Pod Przełęcz Knurowską było łatwiej, choć w końcówce też już miałem trochę dość. Na krótszych podjazdach było trochę lepiej, choć zbyt szybko też ich nie jechałem. Sprawdziłem sobie nawet, że kiedyś jadąc na crossie pod Ostrą wyjechałem szybciej niż dziś na szosówce, co prawda warunki były całkiem inne, ale jednak fakt jest taki, że na szosówkę jestem po prostu za słaby.
Mapa i galeria wycieczki
Praca #34
Piątek, 28 sierpnia 2015 | dodano:02.09.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 27.37 km
- Czas: 00:52
- VAVG 31.58 km/h
- VMAX 37.30 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 173 ( 92%)
- HRavg 146 ( 78%)
- Kalorie: 668 kcal
- Podjazdy: 50 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszym dniu gdy pojechałem do pracy wolno, a mimo to mocno się zmęczyłem, dziś postanowiłem pocisnąć od samego początku wkręcając organizm na wysokie obroty. Udało mi się nawet przejechać obwodnicę tylko z lekkim zwolnieniem, więc na Drodze Królewskiej mogłem cisnąć już mocno. Jechałem na przełożeniu 42x16 kręcąc z kadencją około 95-98, co pozwalało mi osiągnąć prędkość w granicach 32 km/h. Co prawda męczyłem się dość mocno i moje tętno prawie cały przekraczało 150, ale jechałem dość mocno.
W zasadzie postanowiłem nie finiszować, bo pod koniec miałem już 160 uderzeń na pulsometrze, ale ostatecznie na jakieś 600 m przed metą wrzuciłem na blat i rozpocząłem krótki finisz. Okazało się, że finisz nastąpił za późno i nie udało mi się zejść poniżej 26 minut, ale dzisiejszy czas i tak jest całkiem niezły.
Z powrotem też cisnąłem ile się dało, ale niestety miałem trochę pod wiatr i pojechałem trochę wolniej, jednak koniec końców wyszedł całkiem niezły czas.
Na segmentach:
- do pracy - segment nie zaliczony (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
W zasadzie postanowiłem nie finiszować, bo pod koniec miałem już 160 uderzeń na pulsometrze, ale ostatecznie na jakieś 600 m przed metą wrzuciłem na blat i rozpocząłem krótki finisz. Okazało się, że finisz nastąpił za późno i nie udało mi się zejść poniżej 26 minut, ale dzisiejszy czas i tak jest całkiem niezły.
Z powrotem też cisnąłem ile się dało, ale niestety miałem trochę pod wiatr i pojechałem trochę wolniej, jednak koniec końców wyszedł całkiem niezły czas.
Na segmentach:
- z pracy - 11:53 średnia 32,3 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,52 km; czas: 26:00; średnia: 31,2 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,86 km; czas: 26:55; średnia: 30,9 km/h.
Praca #33
Czwartek, 27 sierpnia 2015 | dodano:28.08.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
- DST: 27.10 km
- Czas: 00:54
- VAVG 30.11 km/h
- VMAX 35.40 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- HRmax: 162 ( 86%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie: 645 kcal
- Podjazdy: 50 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś postanowiłem pojechać do pracy wolno. Przez miasto przejechałem prawie prędkością patrolową, na Drodze Królewskiej przyspieszyłem, ale rzadko jechałem szybciej niż 30 km/h. Mimo tej stosunkowo luźnej jazdy, męczyłem się zupełnie jak wczoraj, tętno miałem wysokie i wyraźnie czułem brak mocy. Do pracy przyjechałem o minutę wolniej niż wczoraj, ale byłem równie mocno zmęczony.
W drodze powrotnej postanowiłem przycisnąć, co prawda na początku jechało mi się kiepsko, ale z czasem coraz bardziej się rozkręcałem. Od ściany lasu na prowadzącej lekko pod górkę drodze do leśniczówki, zrobiłem sobie sprint, ponieważ ktoś tam ustanowił segment na ridewithgps. Kręciłem mocno i wykręciłem swój rekord 1:04 średnia 34,6 km/h zrównując się czasem z najlepszym zawodnikiem na tym segmencie, można tu oczywiście pojechać jeszcze szybciej i pewnie jak ktoś się zagnie to bez problemu czas poprawi.
Dalej jechało mi się już całkiem dobrze, nie wrzucałem na blat z przodu, tylko z dużą kadencją kręciłem sobie na 42x16 w rezultacie udało mi się podkręcić średnią dla całego wyjazdu na ponad 30 km/h.
Na segmentach:
- do pracy - segment nie zaliczony (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
W drodze powrotnej postanowiłem przycisnąć, co prawda na początku jechało mi się kiepsko, ale z czasem coraz bardziej się rozkręcałem. Od ściany lasu na prowadzącej lekko pod górkę drodze do leśniczówki, zrobiłem sobie sprint, ponieważ ktoś tam ustanowił segment na ridewithgps. Kręciłem mocno i wykręciłem swój rekord 1:04 średnia 34,6 km/h zrównując się czasem z najlepszym zawodnikiem na tym segmencie, można tu oczywiście pojechać jeszcze szybciej i pewnie jak ktoś się zagnie to bez problemu czas poprawi.
Dalej jechało mi się już całkiem dobrze, nie wrzucałem na blat z przodu, tylko z dużą kadencją kręciłem sobie na 42x16 w rezultacie udało mi się podkręcić średnią dla całego wyjazdu na ponad 30 km/h.
Na segmentach:
- z pracy - 12:18 średnia 31,3 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,52 km; czas: 27:38; średnia: 29,3 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,60 km; czas: 26:25; średnia: 30,8 km/h.