Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Po górkach

Dystans całkowity:12896.04 km (w terenie 1568.70 km; 12.16%)
Czas w ruchu:673:49
Średnia prędkość:19.14 km/h
Maksymalna prędkość:76.10 km/h
Suma podjazdów:133342 m
Maks. tętno maksymalne:189 (101 %)
Maks. tętno średnie:157 (83 %)
Suma kalorii:94371 kcal
Liczba aktywności:325
Średnio na aktywność:39.68 km i 2h 04m
Więcej statystyk

Łapczyca - Mikluszowice - N-ce

Niedziela, 26 lipca 2015 | dodano:29.07.2015 Kategoria 21-40 km, Łapczyca, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 35.41 km
  • Czas: 01:12
  • VAVG 29.51 km/h
  • VMAX 58.40 km/h
  • Temp.: 24.0 °C
  • HRmax: 163 ( 87%)
  • HRavg 134 ( 71%)
  • Kalorie: 711 kcal
  • Podjazdy: 141 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Od dwóch dni przerwa od roweru, na domiar złego dziś musiałem jechać na rodzinną imprezę do Łapczycy, postanowiłem jednak zabrać z sobą rower i wrócić na nim do Niepołomic. Jechać oczywiście miałem nie najkrótszą drogą, ale przez Bochnię, Mikluszowice, Puszczę Niepołomicką do Niepołomic. Od rana dziś pogoda była raczej słaba, było pochmurno, chłodno i wietrznie. Na szczęście po południu pogoda lekko się poprawiła, więc około 15:40 ruszyłem na trasę.

Na początek największe wyzwanie czyli podjazd od DK94 pod górny kościół w Łapczycy. Ten niespełna 600 m podjazd o średnich nachyleniu 10% pokonywałem już wielokrotnie, ale chyba nigdy nie zmierzyłem się z nim na szosówce, postanowiłem więc, że dziś pojadę pod górę dość mocno. Niestety okoliczności nie końca mi sprzyjały. Po pierwsze podjazd znajdował się jakiś kilometr od startu, więc nie było szans na rozgrzewkę. Po drugie jechałem po obiedzie i czułem się lekko zamulony. Ruszyłem jednak dość mocno, pierwsze metry na nieco twardszym przełożeniu, ale jak na liczniku wyskoczyło mi 11%, to wrzuciłem już najlżejsze przełożenie. Pod sam koniec podjazdu pojawiła się nawet wartość 12% i zacząłem mieć lekko dość. Wstałem więc na korby i trochę przyspieszyłem, niestety nie dałem rady dociągnąć tak do szczytu i na ostatnich kilku metrach znów zwolniłem.

Podjazd DK 95 - górny kościół w Łapczycy: 570 m, 56 m przewyższenia; średnie nachylenie 9,9%; maksymalnie 12,5%; czas: 2:50; średnia 12,1 km/h.

Gdy później porównałem ten czas z dotychczasowymi rekordami, to wyszło mi, że dziś pojechałem 51 s lepiej od najlepszego czasu z 2013 roku.

Po pokonaniu tej górki, czułem podjazd w płucach, chwilę zajęło mi uspokojenie tętna, potem miałem jeszcze kilka mniejszych hopek do przeskoczenia, więc cały czas czułem lekkie pieczenie w płucach. Na płaski teren na dobre wyjechałem na Proszowskiej w Bochni. Potem przejechałem przez Proszówki, Baczków, Gawłówek i dojechałem do Mikluszowic. Dziś ponownie wiało z zachódu, ja jechałem na północ, ale miejscami na otwartym terenie, trochę mi zawiewało. W Mikluszowicach skręciłem do Puszczy, teraz jechałem pod wiatr, ale w lesie nie było to aż tak odczuwalne. Przejazd Żubrostradą, był dość ciężki, ze względu na tłumy ludzi w Puszczy. Jechałem dość równym tempem, lekko ponad 30 km na godzinę. Jak się później okazało na 9,5 km Żubrostrady też wykręciłem swój rekord, choć tylko o 21 s lepszy od rekordu na Peugeocie z 2013 r. Na segmencie Drogi Królewskiej próbowałem mocniej przycisnąć, ale chyba nie miałem już siły, początkowo faktycznie przyspieszyłem, ale końcówkę za Sitowcem ledwo już jechałem. Przez miasto, już centralnie pod wiatr, toczyłem się w zasadzie resztką siły. Mimo wszystko kilka minut po 17, po pokonaniu 35 km byłem w domu.

Wycieczka ogólnie udana, choć forma dziś nie była za rewelacyjna, o ile czas pod Górny Gośniec wykręciłem jeszcze niezły, o tyle wyniki wykręcane na płaskim terenie były już dość przeciętne. Co prawda nie jechałem dziś w trupa, przez większość trasy starałem się jechać minimalnym nakładem sił, ale gdy próbowałem przyspieszyć to okazało się, że nie dam rady.

Kudłacze, Lubomir

Środa, 22 lipca 2015 | dodano:23.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 35.50 km
  • Teren: 11.00 km
  • Czas: 02:22
  • VAVG 15.00 km/h
  • VMAX 71.84 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 161 ( 86%)
  • HRavg 132 ( 70%)
  • Kalorie: 1159 kcal
  • Podjazdy: 703 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Górską wyprawę na Kudłacze i Lubomir planowałem od dawna, miałem ją zrealizować wczoraj, ale pogorszenie pogody w pewnym momencie trochę mnie przestraszyło i nie pojechałem. Dziś pogoda była stabilna i mimo upału rzędu 32-33 stopni postanowiłem pojechać.

Dlaczego taki cel wyprawy? Jakąś typową górską wycieczkę planowałem już od kilku lat, myślałem o wypadzie w Pasmo Radziejowej w Beskidzie Sądeckim, ale zawsze kończyło się na planach. W tym roku na wiosnę byłem z żoną i siostrami na wycieczce pieszej z Myślenic do Schroniska PTTK na Kudłaczach, stąd na szczyt Lubomira (904 m npm) brakowało nam 3,5 km, ale nie był on planach, więc na niego nie poszliśmy. Lubomir geograficzne leży w Beskidzie Wyspowym, ale twórcy Korony Gór Polskich, a za nimi twórczy Korony Beskidów uznają Lubomir za najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego. Wycieczka ta miała pozwolić mi uzupełnić pieczątki schroniska na Kudłaczach, który nich wbiłem gdy byłem tu maju i przy okazji zdobyć Lubomir do Korony Beskidów.

W tym celu pojechałem do Myślenic na Zarabie, tam zaparkowałem samochód i drogą wzdłuż Raby pojechałem do kierunku Stroży, pokonałem dość kiepskiej jakości odcinek terenowy i wyjechałem w Stróży i dalej już drogą asfaltową pojechałem na Pcim. Po przejechaniu jakiś 12 km dojechałem do stóp podjazdu na Kudłacze, skąd asfaltowa droga prowadzi do wysoko położony przysiółków Pcimia. Na początku podjazd jest dość lajtowy 2% góra 3% po dobrym asfalcie, potem stromizna lekko rośnie, ale dalej nie przekracza 5%. Wszystko zmienia się gwałtownie, gdy dojeżdżamy do znaku stromy podjazd i znajdujących się zaraz za nim serpentyn (4,1 km od początku podjazdu). Na serpentynach jest stromo, dwucyfrowe wartości nachylenia nie schodzą z licznika, a przez większość dystansu nachylenie sięgają 15-16%, na domiar złego, droga która do tej pory był mocno zacieniona, nagle wychodzi na pełne słońce. Jechałem rowerem górskim z minimalnymi przełożeniami 22x32, uważałem więc, że nawet takie stromizny, nie powinny stanowić dla mnie problemu, okazało się, że męczyłem się jednak strasznie. Pierwsza ścianka to 700 metrów i 85 m w górę (średnie nachylenie 12,2 maksymalne 16,6%). Po kolejnym zakręcie podjazd wraca do lasu i przez moment jest lżej 3-5%, następnie kolejna na szczęście dość krótka ścianka z nachyleniem dochodzącym do 12%. Dalej wjeżdżamy między domy nachylenie maleje, podjazd prowadzi dość równo w górę z nachyleniami rzędu 5-7%. Następnie pojawia się kolejna ścianka z nachyleniami dochodzącymi do 15%, sytuacja poprawia się gdy dojeżdżamy do stadniny koni, ale po chwili znów musimy się męczyć mocno pod górę. Podjazd szosowy kończy się przy pięknym domu z napisem Agroturystyka, dalej następuję odcinek po kamieniach z nachyleniem 25%, ja musiałem pokonać go z buta. Po lewej stronie mamy ciekawy punkt widokowy, potem jeszcze kilka metrów w górę, skręt w prawo i jesteśmy w schronisku na Kudłaczach (730 m npm).

W schronisku zrobiłem mały postój, kupiłem zimną Pepsi i uzupełniłem pieczątki w książeczkach GOT. Podjazd z Pcimia na Kudłacze to: 7,57 km; różnica wzniesień 378 m; mój czas 38:53; średnia 11,7 km/h - to dane podjazdu pod same schronisko, podjazd szosowy jest trochę krótszy. 

Po krótkiej przerwie ruszyłem dalej, czekało mi teraz 3,5 km przeprawy szlakiem czerwony przez Łysinę na Lubomir. Początkowo jazda szła mi nieźle, było pod górę, ale nie zbyt stromo i po w miarę dobrej drodze. Pierwszy problem pojawił się po jakimś 1 km, stroma, gliniana droga pod górę. Dziś było sucho, więc próbowałem wjechać, ale szybko złapałem uślizg koła i musiałem podprowadzić. Potem kawałek podjechałem i dojechałem do dłuższego, dość stromego odcinka, który na domiar złego był pełny, dużych i luźnych kamieni. Początkowo próbowałem walczyć, ale po chwili stromizna wzrosła do ponad 20%, do tego jazda po kamieniach była bardzo trudna, więc stwierdziłem, że bezpieczniej będzie podprowadzić. Po jakiś 300 metrach spaceru mocno pod górę, znów wsiadłem na rower, dalej już dało się jechać choć miejscami było dość ciężko. Trudności kończą się po osiągnięciu Łysiny (z boku dochodzi szlak żółty i czarny), teraz już miarę łatwo, choć do pokonania jest ponad 1,3 km. Zatrzymałem się jeszcze raz, przed szczytem Lubomira, bo po lewej stronie ścieżki ma stromo opadającym zboczu znajduję się piękny punkt widokowy. Po zrobieniu kilku zdjęć, pokonałem jeszcze 400 m z podjazdem w końcówce i dojechałem do obserwatorium na Lubomirze.

Na szczycie zrobiłem przerwę na fotografowanie i mały odpoczynek, który był jednak mocno utrudniony przez wściekle atakujące owady. Po kilku minutach rozpocząłem, więc zjazd. Niestety nie mam duszy zjazdowca, do tego mój rower, to też nie najlepszy sprzęt na strome, kamieniste zjazdy, więc w dół jechałem też dość asekuracyjnie i nie zbyt szybko. Na Lubomir wyjeżdżałem od schroniska 27 minut, natomiast zjazd zajął mi ponad 18 minut. Bardzo ciężki okazał się też odcinek szlaku czerwonego zaraz poniżej schroniska, bardzo musiałem na nim uważać, potem zrobiłem skrót po dawnym przebiegu szlaku i po chwili wyjechałem już na dość dobrą drogę. Po zjeździe czekał mnie krótki podjazd na Działek, który nieoczekiwanie okazał się dla mnie za trudny, uślizg koła na gałęzi i znów musiałem kawałek podprowadzić, potem zjazd i znów lekki podjazd do skrzyżowania ze szlakiem zielonym prowadzącym na Chełm. 

To właśnie na osiedle Chełm skierowałem swój rower, krótki zjazd ścieżką i znalazłem się na asfalcie, tak zakończyła się moja jazda terenowa na dziś. Pozostał mi tylko asfaltowy zjazd do Myślenic, jechałem bardzo szybko, licznik zanotował w pewnym momencie nawet ponad 71 km/h. Strava wymierzyła mi średnią od kościółka na osiedlu Chełm do parkingu na dole na ponad 45 km/h. Jednak jazda w dół z dużą prędkością na szerokich oponach jest o wiele bardziej pewna niż na cienkich szosowych gumach. Po dojechaniu do Raby, jeszcze tylko krótki odcinek do parkingu przy stadionie piłkarskim i moja wycieczka się skończyła.

W sumie przejechałem przeszło 35 km, z czego 11 km do jazda w terenie - 3,5 km do góry i reszta w większości w dół. Jednak jazda terenowa ani pod górę, ani w dół specjalnie mnie nie cieszyła, męczyłem się strasznie pod górę, w dół musiałem strasznie uważać, więc moja jazda też nie była za szybka. Krótko mówiąc kolarza górskiego też, ze mnie nie będzie. Pozostaje mi już chyba tylko emerycka jazda po Puszczy Niepołomickiej, bo jeszcze taka jazda przychodzi mi w miarę bez problemu:)

Mapa i galeria

Czyżyczka i Zonia na 105

Wtorek, 21 lipca 2015 | dodano:22.07.2015 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 52.16 km
  • Czas: 01:59
  • VAVG 26.30 km/h
  • VMAX 62.92 km/h
  • Temp.: 29.0 °C
  • HRmax: 164 ( 87%)
  • HRavg 140 ( 74%)
  • Kalorie: 1175 kcal
  • Podjazdy: 643 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Plany na dziś miałem całkiem inne, chciałem zrobić sobie górską wycieczkę z Myślenic przez Pcim, schronisko na Kudłaczach, na Lubomir. Z tego powodu pojechałem nawet do pracy samochodem, wracając odebrałem jeszcze szosówkę z serwisu i zaraz po obiedzie miałem jechać na Myślenice. Niestety akurat wtedy pogoda się popsuła, zachmurzyło się, zaczął wiać silny wiatr i wyraźnie groziło burzą, postanowiłem więc nie ryzykować wypadu w góry w takich warunkach. Jak się później okazało to był jednak błąd, pogoda się poprawiła i do końca dnia było pięknie. Postanowiłem, więc wypróbować jak działa moja szosa po zmianie korby.

Kilka słów o serwisie. Postanowiłem wymienić moją korbą 53x39 na kompakt 50x34, rower oddałem do serwisu w poniedziałek i we wtorek sobie go odebrałem. Na mojej maszynie pojawiła się zakupiona okazyjnie korba Shimano 105 z supportem HTII również z grupy 105. Całość zdecydowanie lżejsza od mojego dotychczasowego zestawu, a co najważniejsze oferująca zdecydowanie lżejsze przełożenia. Reszta podzespołów pozostała bez zmian, a więc kaseta górska 13x28 i stare przerzutki, teoretycznie nie kompatybilne z kompaktem, ale zdaniem forumowiczów wszystko powinno działać bez problemu. Trzeba było więc nowy zestaw wypróbować, najlepiej na dość stromych górkach.

Niestety w okolicy nie mam Rdzawki, żeby sprawdzić czy tym razem bym wyjechał, są za to dość strome wzgórza na Pogórzu Bocheńskim z którymi już kilka razy się mierzyłem - Czyżyczka i Zonia. Gdy mieszkałem w Łapczycy miałem do nich blisko, z Niepołomic trzeba trochę dojechać, ale i w ten sposób już kiedyś na te górki podjeżdżałem.

Z Niepołomic wyjechałem drogą 75, którą dojechałem do Szarowa, tam przejazd pod remontowanym wiaduktem i podjazd pod kościół. Cały czas próbowałem przełożenia, na małej tarczy z przodu - 34 zęby da się wrzucić tryby od 16 (3) do 28 (9), tryby 13 i 14 powodują już tarcie o przerzutkę przednią - tu wychodzi jednak brak kompatybilności z korbami kompaktowymi. Na przełożeniu 34x16 przy kadencji 90 można jechać jakieś 27 km/h - to zdecydowanie za wolno jak na płaski teren, ale na podjazdach powyżej 3% już się przydaje. Większa tarcza - 50 zębów w zasadzie bez problemu współpracuje z całą kasetą, choć na trzech największych trybach z tyłu widać już duży przekos łańcucha.

Pod kościołem w Szarowie zrobiłem postój, postanowiłem poprawić sobie blok w prawym bucie, bo jechało mi się bardzo źle, bolało mnie kolano i mięśnie. Przesunąłem blok lekko do przodu i okazało się, że jest lepiej, ale mimo wszystko nie czuję się spdach zbyt komfortowo. Następnie zjechałem w dół, przejechałem kawałek 75 a następnie 94 i skręciłem na Gierczyce. Po przejechaniu niecałych 15 km stanąłem u stóp podjazdu na Czyżyczkę - tak właśnie podjeżdżałem ją po raz pierwszy w 2009 roku, potem zwykle jechałem z Łapczycy, a dziś po 6 latach znów z dojazdem z Niepołomic. Ten podjazd jest najcięższy na samym początku, pod kościołem z Gierczycach, gdzie znajduje się ścianka o nachyleniu 11-13%, potem chwila wytchnienia i znów ścianka 10-11%. Ten stromy odcinek pokazał mi, że jednak nawet korba kompaktowa nie daje mi pełnego komfortu podjeżdżania, kadencja spadła mi do 70 a prędkość do 10 km/h, jechałem co prawda w siodełku, na tętnie tylko nieznacznie powyżej 160, więc do odcięcia było jeszcze daleko, ale jechało mi się ciężko. Po przejechaniu tych najcięższych fragmentów potem, już dość spokojnie dojechałem do szczytu i zacząłem zjazdy, wybrałem najbardziej stromy wariant przez Grabinę, bo chciałem jak najszybciej znaleźć się w Sobolowie.

Podjazd Czyżyczka od Gierczyc: 2,28 km; 107 metrów przewyższenia; średnie nachylenie: 5,6%, max: 13%; kat: 4 (ridewithgps); czas: 8:27; średnia 16,2 km/h.

Czas lepszy od najlepszego czasu o 1:03. Co ciekawe ten poprzedni rekord wykręciłem na crossie próbując się utrzymać za szosowcami podczas wyjazdu do Krynicy 1 maja 2014.

Na wąskim, stromym zjeździe jechałem dość asekuracyjnie z rękami na klamkach i po zjeździe dość mocno bolały mnie ręce. Potem kawałek po płaskim i dojechałem do Sobolowa. Na początek, krótki ale dość stromy podjazd pod kościół, gdzie stanąłem u stóp właściwego podjazdu pod Zonię. Początek podjazdu to ledwie kilka procent, więc jechałem całkiem sprawnie, po chwili stromizna lekko rośnie, a po pokonaniu 1 km i przekroczeniu wysokości 300 m npm pojawia się mega stroma ścianka, od razu wyskakuje stromizna rzędu 13-16%, potem przez kilkanaście metrów 10% i znów ponad 13%. Jechało mi się bardzo ciężko, kadencja spadła mi poniżej 50 obrotów a prędkość do 7 km/h - zaczęła przypominać mi się Rdzawka. Walczyłem jednak jak mogłem, aż tu nagle pod koniec drugiej części ścianki wypadły mi okulary, które wcześniej ściągnąłem i powiesiłem na koszulce, bo zalewał je pot. Musiałem się zatrzymać, cofnąłem rower o kilka metrów i podniosłem okulary. Tym razem powiesiłem je przy pasie biodrowym, ale to też nie był dobry pomysł bo po 100 metrach ponownie mi spadły, znów postój i tym razem powiesiłem je na linkach przerzutki przy kierownicy. Niestety ten incydent zakłócił moją walkę z podjazdem, wybił z rytmu i zmusił do zatrzymania, z drugiej stromy pozwolił mi znacznie uspokoić tętno i resztę podjazdu pokonałem już bez problemu. Zatrzymałem się na szczycie Zonii, pod kapliczką gdzie zbiegają się wszystkie wersje podjazdu: od Sobolowa, od Zawady i terenowy od Cichawki, zrobiłem kilka fotek i ruszyłem w dół.

Podjazd Zonia od Sobolowa: 2,34 km; 132 metry przewyższenia; średnie nachylenie: 7%, max: 16%; kat: 3 (ridewithgps); czas: 11:41; średnia 13,1 km/h.

Co ciekawe, rok temu na Lappierze, wykręciłem czas lepszy o 12 sekund, gdyby nie kłopoty a okularami, pewnie dziś mogło być trochę lepiej.

Na zjeździe zatrzymałem się jeszcze w Woli Nieszkowskiej, żeby trochę pofocić, następnie zjechałem do Zawady, gdzie rozpocząłem kolejny podjazd pod Czyżyczkę. Ta wersja podjazdu pod Czyżyczkę jest dość długa - 4,2 km, ale w porównaniu z poprzednimi górkami, stosunkowo łatwa. Kręciłem pod górę, dość sprawnie i dość szybko. Taki podjazd jest akurat na moją formę, brak stromych ścianek, dość równo pod górę:)

Podjazd Czyżyczka od Zawady: 4,18 km; 102 metry przewyższenia; średnie nachylenie: 2,6%, max: 17%; kat: 4 (ridewithgps); czas: 12:09; średnia 20,6 km/h.

Czas lepszy od najlepszego na Lapierrze o 53 sekundy.

Dalej szybki zjazd z Czyżyczki, dojazd do 94, potem kawałek 75, postój w sklepie na loda i na Pepsi i zjazd w kierunku Szarowa. Podjazd pod kościół i dalej przez Dąbrowę i Staniątki do drogi 964, która dojechałem do domu. Powrót lekko pod wiatr, więc miejscami, trochę się męczyłem.

Wycieczka w miarę udana, podjazdy pokonane, na nowej korbie jedzie się łatwiej pod górę, ale ja nadal chyba jestem za słaby na szosę nawet z takimi przełożeniami. Pod stosunkowo krótkie stromizny jeszcze daję radę, ale w gdyby podjazd był dłuższy to mogłoby mi znowu braknąć pary. Nowy zestaw napędowy chodzi dobrze, choć pewną niekompatybilność widać, można by się jeszcze zastanowić na wymianą przedniej przerzutki na taką pod kompakt, koszt w sumie nie duży, a wtedy wszystko chodziłoby chyba trochę lepiej. Korba kompaktowa w zestawieniu z moją kasetą 13x28 daje mi prędkość maksymalną koło 50 km/h. Kilka razy z górki wykorzystałem najtwardsze przełożenie, o czym przy poprzednie korbie raczej nie było mowy. Z drugiej stromy oczywiście oznacza to, że raczej trudno byłoby rozkręcić rower do prędkości 60 czy 70 km/h, ale dla mnie takie prędkości i tak nie były osiągalne, więc dla mnie nie jest to problem.

Mapa i galeria

Rdzawka, Ludźmierz, Czarny Dunajec

Niedziela, 19 lipca 2015 | dodano:20.07.2015 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 53.69 km
  • Czas: 02:04
  • VAVG 25.98 km/h
  • VMAX 55.53 km/h
  • Temp.: 22.0 °C
  • HRmax: 182 ( 97%)
  • HRavg 133 ( 71%)
  • Kalorie: 1010 kcal
  • Podjazdy: 496 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Podczas pobytu w Rabce postanowiłem zrobić sobie wycieczkę rowerową, której głównym punktem miał być atak na podjazd w Rdzawce. Trochę bałem się tej górki bo w Treku miałem do dyspozycji tylko przełożenie 39x28 co na ten stromy podjazd było sporym wyzwaniem.

Na wycieczkę wybrałem się wcześnie rano, ruszyłem około 7, było jeszcze dość chłodno. Pojechałem w kierunku centrum Rabki i skręciłem na drogę prowadzą do Rdzawki. W zasadzie już od skrzyżowania w Rabce, znajdującego się na wysokości 490 m npm, zaczyna się jazda pod górę, ale na początku stromizna raczej nie przekracza 2%, więc szosówką można nadal jechać całkiem szybko.

Po przejechaniu 6,2 km i pokonaniu 121 m w pionie (średnio 1,9%, max 5,9%), tuż za centrum Rdzawki, pojawia się znak stromy podjazd 1,8 km, 20% i tuż za mostkiem na rzeczce od razu robi się strasznie stromo. Na szczęście na całym podjeździe leży nowiutki asfalt, więc nawierzchnia nie stanowi dodatkowej przeszkody. Już na pierwszych metrach podjazdu poczułem, że będzie ciężko, a moje przełożenia są zdecydowanie niewystarczające. Na moim garminie nie zauważyłem co prawda wartości 20% nachylenia, ale licznik praktycznie cały czas pokazywał koło 15-16%. Co gorsze nie ma nigdzie miejsca na wytchnienie, miejscami stromizna trochę popuszcza, ale to jest nadal około 10%, a po chwili znów przychodzi 15% ścianka. Początkowo kręciłem w siodełku, ale na ściankach moja kadencja spadała poniżej 40 obrotów, próbowałem więc wstawać na pedałach, ale wtedy tętno gwałtownie mi rosło. W pewnym momencie poczułem, że zdecydowanie mam dość, postanowiłem jednak, że pokonam jeszcze jedną ściankę, a potem najwyżej odpuszczę. Podjechałem ściankę na stojąco, mięśnie mnie piekły, a tętno skoczyło mi do 182 (praktycznie mój max), a gdy za zakrętem zobaczyłem kolejną stromą ściankę, zdecydowałem, że muszę się zatrzymać, bo potem mogę nie dać rady się wypiąć. Stanąłem na poboczu ciężko dysząc, po chwili ruszyłem do góry na piechotę, przeszedłem 200 metrów i zobaczyłem koniec podjazdu. Do szczęścia brakło mi 200 metrów z 12% nachyleniem, potem podjazd odpuszczał 4,5% (tuż już wsiadłem na rower) i za kolejne 200 metrów całkiem się kończy (skrzyżowania z Zakopianką). Gdybym wiedział, że ta ścianka była już ostatnia, może bym jeszcze dał rady, ale z drugiej strony, gdyby miało mi braknąć sił w połowie ścianki i nie dałbym się rady wypiąć to może lepiej, że zrezygnowałem zawczasu.

Cały podjazd od skrzyżowania w Rabce to: 8,0 km, 311 m przewyższenia, średnio 6,2%, max 16,2%. Odcinek od mostku w Rdzawce do Zakopianki to: 1,7 km, 195 metrów przewyższenia, średnio 11,7%, max 16,2%.  

Podjazd pod Rdzawkę mnie pokonał, miałem zdecydowanie za twarde przełożenia, a że na podjeździe nie ma momentów wytchnienia nie dałem rady tak długo przepychać korb na kadencji 40 obrotów. Szkoda, że nie zdążyłem przed wyjazdem założyć korby kompaktowej, bo przełożenie 34x28 może by pod tą górkę wystarczyło.

Dalsza wycieczka to już w zasadzie bez historii, najpierw dość długi i stromy zjazd Zakopianką do Klikuszowej. Dalej postanowiłem wybrać dłuższy wariant trasy przez Ludźmierz, do którego droga znów prowadziła lekko w dół, tak dojechałem do drogi 957 Nowy Targ - Czarny Dunajec. Kolejne 10 km do Czarnego Dunajca to droga prowadząca lekko pod górę po otwartym terenie, ten odcinek też był dość męczący. W Czarnym Dunajcu zrobiłem kilka fotek i ruszyłem i na Chabówkę, droga początkowo prowadziła lekko w dół, po niestety dość kiepskim asfalcie. Dopiero w Pieniążkowicach zaczął się podjazd, zatrzymywałem się dwa razy, bo chciałem uzupełnić płyn w bidonie, niestety wszystkie sklepy były pozamykane. Za centrum miejscowości pojawia się znak stromy podjazd 7% i jedziemy pod górkę na przełęcz Pieniążkowicką. Dwa lata temu zdobywałem tą górkę, jadąc do Wiednia, wtedy droga prowadząca z Rabki pod górę okazała się dość męczącą, jednak dziś od drugiej stromy podjazd nie jest aż tak trudny. Na serpentynach faktycznie jest wspomniane na znaku 7%, ale zasadniczy podjazd to ledwo  1,2 km ze średnim nachylenie 5,1%, więc po chwili byłem już na szczycie. Zrobiłem kilka fotek i ruszyłem w dół.

Kolejne 5 km to ciągły, dość wyraźny zjazd, więc pędziłem bardzo szybko. Potem dalej jest w dół, choć już trzeba pokręcić pedałami. Przejeżdżamy przez Rabę Wyżną i dojeżdżamy do Chabówki, gdzie miejscami było lekko pod górę, ale potem do Rabki znów jest w dół i po chwili byłem już na końcu mojej wycieczki. Średnia, która na podjeździe w Rdzawce mi mocno spadła, na zjeździe z przełęczy Pieniążkowickiej, mocno wzrosła, ostatecznie udało mi się wykręcić całkiem przyzwoity wynik prawie 26 km/h.

Wycieczka nie do końca udana, porażka na Rdzawce trochę popsuła mi humor. Jednak pod górki dalej jestem ze słaby na szosę. Przed rokiem poradziłem sobie z podjazdem na Gliczarów jadąc Lapierrem, ale tam miałem przełożenie 30x26 (1,15), dziś próbowałem pod Rdzawkę wjechać na 39x28 (1,39) i mocno zatęskniłem na Lapierrem. Nowa korba kompaktowa ma mi dać przełożenie 34x28 (1,21), mam nadzieję, że to wystarczy na Gliczarów, bo w sierpniu zamierzam pojechać w Tatry pokibicować na TdP.

Mapa i galeria

Bacówka na Maciejowej

Sobota, 18 lipca 2015 | dodano:20.07.2015 Kategoria Po górkach, wycieczki piesze, Z córką, Z Żoną / Narzeczoną
  • DST: 6.50 km
  • Teren: 6.00 km
  • Czas: 02:40
  • VAVG 2.44 km/h
  • Aktywność: Wędrówka
Podczas drugiego dnia pobytu w Rabce wybrałem się wraz z żoną i córką do Bacówki PTTK na Maciejowej. Pierwotnie mieliśmy iść z centrum Rabki Głównym Szlakiem Beskidzkim na Turbacz, ale to oznaczało 1,5 do centrum i 5,5 km na Maciejową, trochę się obawiałem aż tak długiego dystansu z dzieckiem na plecach, więc wybrałem wariant krótki. Pojechaliśmy więc samochodem na przysiółek Słone, skąd na Maciejową prowadził szlak czarny długość jakieś 3 km, zaparkowaliśmy samochód i górę. Czarny szlak prowadził wzdłuż wyciągu narciarskiego, więc od razu było dość stromo pod górę. Pogodę mieliśmy niezłą, bo mimo wysokiej temperatury niebo było zachmurzone i jakoś strasznie nie dogrzewało, jednak było dość duszno i po po ledwie kilometrze podejścia byłem w zasadzie cały mokry.

Po przejściu jakiegoś 1,3 km dotarliśmy na polanę Maciejową do górnej stacji wyciągu narciarskiego, tu kończyły się zasadnicze trudności podejścia i dalej do Bacówki prowadziła już praktycznie droga szczytowa prowadzącą lekko pod górę. Sam szczyt Maciejowej leży na wysokości 815 m npm, natomiast schronisko znajduję się na Polanie Przyslop na wysokości 852 m npm. Położenie Bacówki jest bardzo malownicze a polany wokół niej mamy naprawdę piękne widoki. Pod bacówką zrobiliśmy sobie dłuższy postój, w między czasie całkowicie się wypogodziło. Bacówka jest przystankiem na Głównym Szlaku Beskidzkim w drodze na Turbacz, więc turystów nie brakowało, dla nas była celem podróży, więc po przerwie ruszyliśmy w dół. Tym razem szło nam bardzo dobre, więc bez postojów zeszliśmy od razu do samochodu i chyba dobrze się stało, bo na ostatnich metrach wycieczki zaczęło lekko kropić, a jak wróciliśmy na kwaterę to nad Rabką przeszła dość silna burza.

Wycieczka udana, Emilka nawet dzielnie zniosła wyprawę i awanturowała się tylko trochę:), choć moja córka jest już dość ciężka i dzwiganie jej na plecach jest dość męczące.

Rabka - Maciejowa SKI

Piątek, 17 lipca 2015 | dodano:20.07.2015 Kategoria 0-20 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 13.74 km
  • Czas: 00:35
  • VAVG 23.55 km/h
  • VMAX 42.75 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • HRmax: 161 ( 86%)
  • HRavg 126 ( 67%)
  • Kalorie: 310 kcal
  • Podjazdy: 200 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z rodziną pojechałem do Rabki na weekend, tzn ja pojechałem na weekend a żona z córką na cały tydzień:) Ponieważ miałem w planie wycieczkę rowerową, to zabrałem ze sobą Treka, jednak na rowerze miałem jeździć dopiero w niedzielę rano, ale w sobotę wybierałem się do Bacówki na Maciejowej, więc w piątek postanowiłem sprawdzić czy na początku szlaku czarnego przy stacji narciarskiej Maciejowa SKI można bez przeszkód zaparkować samochód.

W Rabce mieszkałem przy ulicy Zakopiańskiej, ale do głównej drogi miałem 200 m z 10% nachyleniem pod górę, do tego droga pokryta była częściowo brukiem, a częściowo betonowymi płytami. Szosówką jechać się tam nie dało, ciężko nawet było zjechać w dół, pod górę to w ogóle nie próbowałem, więc swoją wycieczkę zacząłem na ulicy Zakopiańskiej. Na początek 1,5 km do centrum Rabki przejazd drogą w kierunku Krakowa i skręt w prawo na przysiółek Słone. Na początku doskonały asfalt na drodze prowadzącej lekko pod górę, ale im dalej centrum Rabki tym droga stawała się zdecydowanie gorsza. Na szczęście podjazd nie jest jakiś mega stromy - 2-4% ale ciągle pod górę. Jechałem sobie dość sprawnie, nawet z dość wysoką prędkością i po chwili dojechałem do miejsca, gdzie szlak czarny odbijał w górę, 100 metrów dalej znajdował się mały parking, więc mogłem stąd bez problemu wyruszyć jutro na Maciejową. Ponieważ jednak droga prowadziła dalej, a ja oczekiwałem widoku jakiejś stacji narciarskiej, więc pojechałem dalej. Pojawił się znak droga zamknięta i nagle zrobiło się wąsko i dość stromo, ujechałem jeszcze kilkaset metrów i dotarłem do końca asfaltu, po drodze gdzieś między drzewami widziałem wyciąg, ale stacji narciarskiej nie widziałem. 

Obróciłem rower i jazda w dół, nie mogłem jechać za szybko, bo asfalt był dość kiepski, nie mniej jednak po kilkunastu minutach byłem z powrotem w centrum Rabki, tym razem wybrałem trochę inny wariant przejazdu i pojechałem koło parku zdrojowego. Na koniec jeszcze zdjęcie pod Mikołajem koło wyremontowanego Dworca Kolejowego (gdy byłem tu po drodze do Wiednia w 2013 akurat zaczynali remont) i powrót do domu, ostatnie 200 metrów z buta:)

Chorągwica, Wieliczka

Poniedziałek, 13 lipca 2015 | dodano:13.07.2015 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 41.27 km
  • Czas: 01:34
  • VAVG 26.34 km/h
  • VMAX 58.05 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 173 ( 92%)
  • HRavg 136 ( 72%)
  • Kalorie: 882 kcal
  • Podjazdy: 493 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Od czasu wyprawy do Częstochowy jeździłem rowerem tylko do pracy, co więcej od dwóch tygodni nie siedziałem na zakupionej niedawno szosowce Treka, więc w niedzielne południe, mimo wysokiej temperatury i silnego wiatru postanowiłem się przejechać. Czasu nie miałem za wiele, więc postanowiłem zmierzyć się z podjazdem do Chorągwicy przez Biskupice - chyba najtrudniejszą górką w okolicy.

Trochę ponad miesiąc temu zmierzyłem się z podjazdem na Biskupice na mojej starej szosówce Peugeota - poszło mi wtedy całkiem dobrze, później jednak nie jechałem na Chorągwicę, tylko na Łazany. Dziś plan był taki żeby zdobyć Chorągwicę, a potem może zjechać do Dobranowic i podjechać Biskupice jeszcze z drugiej, równie stromej strony.

Jednak gdy koło 11:30 ruszyłem w stronę Wieliczki, to od razu poczułem, że łatwo dziś nie będzie. Było gorąco i wiało dość mocno z zachodu, czyli akurat mi prosto w twarz. Dojechałem do Coca-Coli i skręciłem na Staniątki, przejazd koło klasztoru u i ruszyłem na Zakrzów, postanowiłem zmierzyć się z podjazdem pod Słomiróg, ale dziś raczej rekreacyjnie. Mimo stosunkowo niewysokiego tempa, podjazd dał mi mocno w kość, a po krótkim zjeździe skręciłem na Bodzanów i miałem jeszcze kilkaset metrów poprawki. Po tych pierwszych górkach stało się jasne, że dziś za mocno nie powalczę, czułem się zwyczajnie słabo. W planie miałem atak na wyznaczony kiedyś przeze mnie segment pod kościół w Bodzanowie, miałem tam stosunkowo słaby wynik ustawiony ponad rok temu, więc o poprawę nie powinno być ciężko, jednak już od początku podjazdu czułem się źle. Górka na szczęście nie jest długa (600 m, średnie nachylenie 5,2%) ale szczególnie w samej końcówce jest naprawdę stromo. Rekord na segmencie poprawiłem, ale dalej nie jest to jakiś mega imponujący wynik. W kościele właśnie zaczynała się msza, więc bez postoju podjechałem jeszcze kawałek pod cmentarz i po chwili zjechałem do drogi 94.

Tu czekał mnie kolejny podjazd, jakieś 800 m ze średnim nachyleniem 5%, wjechałem niby bez problemu, ale wyraźnie miałem problem z przyłożeniem odpowiedniej siły do pedałów i rezultacie kadencja spadała mi poniżej 80. Dalej w miarę łatwo i po chwili byłem u stóp segmentu w Biskupicach, gdy pokonywałem go miesiąc temu to nie wiedziałem, gdzie dokładnie segment się zaczyna i w rezultacie zacząłem dość wolno, dziś zacząłem trochę mocniej, ale siły na jakieś mega ściganie niestety nie miałem. Pierwszy kilometr podjazdu to krótkie sztywne ścianki poprzeplatane z odcinkami lekko w dół, trzeba więc szybko podjechać a potem na wysokim tętnie wrzucić twardsze przełożenie i szybko zjechać - tu poszło mi nawet nieźle. Potem jednak następuję jakieś 700 metrów o średnim nachyleniu prawie 10% a w kilku miejscach jest około 15%. Niestety ten odcinek mnie pokonał, szybko brakło mi siły, próbowałem wstać na pedały ale dalej miałem problem a kadencją i szybko się zmęczyłem, siadłem więc na siodełko i kadencją spadającą momentami poniżej 50 doczłapałem na szczyt wzniesienia - rekord niby poprawiłem, pojechałem o 4 sekund lepiej niż poprzednio (czas: 6:38,0 średnia 16,46 km/h), ale tą stromą ściankę pojechałem chyba słabiej niż ostatnio na Peugeocie. Fakt, że dziś od samego początku czułem się słabo, a wtedy jechało mi się lepiej, ale dziś jechałem Trekiem, który powinien dać mi jednak zdecydowaną przewagę.

Zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej na Chorągwicę, najpierw w dół a po chwili dość równo pod górę. Na tej drodze nie ma już mega stromizn, jest po prosto równo pod górę, kręciłem dość sprawnie, ale nie specjalnie szybko. Na szczycie pod kościółkiem zatrzymałem się na obowiązkową sesję fotograficzną, która niestety mi nie wyszła, aparat zrobił zdjęcia w bardzo niskiej rozdzielczości i musiałem je wywalić. Mój wysłużony Panasonic czasem coś tak nawala, wcześniejsze i późniejsze zdjęcia zrobił normalnie, a te na Chorągwicy były niestety do niczego.

Już wcześniej zrozumiałem, że nie ma sensu dalej walczyć z górkami, bo po prostu nie mam siły, ruszyłem więc w dół przez Mietniów i Siercze do Wieliczki. Na rynku w Wieliczce postój na lody i kilka fotek, a potem drogą koło cmentarza wyjechałem z Wieliczki na Czarnochowice. Przejechałem bardzo szybko przez Kokotów - bo nie dość że z górki to jeszcze z wiatrem i w Węgrzcach Wielkich skręciłem na Grabie. Teraz wiało mi lekko z boku, ale dalej trzymałem bardzo mocne tempo i średnia wycieczki, która strasznie spadła na podjazdach teraz powoli zaczęła rosnąć. Gdy dojeżdżałem do Niepołomic, to postanowiłem zmierzyć się jeszcze z podjazdem pod kopiec, wjechałem bardzo mocno, ale znowu na zbyt miękkim przełożeniu 42x16 i znów do rekord brakło mi 0,4 s. Co ciekawe rekord ustanowiłem na Peugeocie na przełożeniu 39x16, gdy ostatnio próbowałem Trekiem na 42x14 to z kolei zabrakło mi siły by rozpędzić rower.

Wycieczka udana, choć forma niestety słaba. Problemy z górkami po raz kolejny skłoniły mnie do przemyśleń na wymianą korby na kompakt 50x34. Na obecnej korbie 53x39 pod górki mi brakuje, a na prostej i tak nie jestem stanie wykorzystać odpowiednio kasety przy tarczy 53 zęby. Dla mnie jako amatora, raczej turysty niż sportowca kompakt będzie zdecydowanie lepszy, da mi dużo lżejsze przełożenia pod górę i szersze wykorzystanie kasety na prostych przy tarczy 50 zębów.

Olkusz - Niepołomice

Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 72.95 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 03:12
  • VAVG 22.80 km/h
  • VMAX 50.03 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 170 ( 90%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie: 2406 kcal
  • Podjazdy: 337 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni dzień wyprawy miał mieć charakter szybkiego transferu do domu, chciałem tam dotrzeć w miarę szybko unikając upałów. Z Olkusza wyruszyłem około 7:30, kawałek krajówką i skręt na Sułoszową. Spodziewałem się głównie zjazdów, a tym czasem praktycznie przez całą Sułoszową ciągle jechałem w górę. Po jakiś 18 km dojechałem do Pieskowej Skały, zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej na Ojców - w końcu zdecydowanie w dół.

W Ojcowie zatrzymałem się na fotkę pod Kaplicą na Wodzie, a później na dłuższy postój pod zamkiem, gdzie zjadłem drugie śniadanie. Potem pojechałem szutrówką Doliną Prądnika i tak dojechałem na Prądnika Korzkiewskiego, mogłem jechać na Kwietniowe Dołu i dalej na Giebułtów, ale postanowiłem darować sobie mocno pagórkowatą trasę, więc skręciłem w lewo na Korzkiew i Januszowice, gdzie wyjechałem na drogę 794 prowadzącą do Krakowa. Do miasta dotarłem dość szybko, zrobiłem mały postój na krakowskim rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej.

Pojechałem na Rybitwy, a potem przez Brzegi jechałem w kierunku domu. W Grabiu pod kościołem zatrzymałem się na chwilę, a że zaczynała się właśnie msza święta to na niej zostałem, robiąc sobie nieplanowany ponad 30 minutowy postój. Końcówka do Niepołomic przejechana w samo południe była bardzo ciężka, postanowiłem jechać przez Podgrabie do rynku, gdzie zrobiłem sobie przerwę na lody. Tak siedząc sobie w parku w mojej rodzinnej miejscowości doceniłem moje miasto z powodu działających kranów w wodą, którą mogłem się ochłodzić. Do domu pojechałem jeszcze przez osiedle, bo musiałem jechać po klucze do domu, po drodze kupiłem sobie jeszcze butelkę Pepsi i parę minut po 12 byłem na miejscu kończąc tym samym moją trzydniową samotną wyprawę.

Czas na małe podsumowanie, łącznie przejechałem prawie 341 km w czasie 16 godzin 23 minut, co daję średnią prędkość 20,8 km/h. Pierwszy najdłuższy etap pokonałem w wysoką średnią ponad 22 km/h, w drugim dniu trochę za to płaciłem i średnia była znacznie niższa jakieś 18,3 km/h, trzeciego dnia grawitacja działała na moją korzyść i wykręciłem średnią prawie 23 km/h.

Tyle matematyki, ale z turystycznego punktu widzenia, brakowało mi jednak dodatkowego dnia na jazdę, trzy dni na tą trasę to jednak za mało, może w planowanym przez PTTK wariancie byłoby lepiej, ale na dokładne zwiedzanie Jury to jednak mało. Kiedyś z żoną pokonałem drogę z Krakowa do Częstochowy w 3 dni, odwiedzając wszystkie zamki większe zamki na Jurze, jechaliśmy wolno i dużo czasu spędzaliśmy oglądając Orle Gniazda. Teraz w te same 3 dni obróciłem tam i z powrotem i to jeszcze z Niepołomic, byłem na tych samych zamkach (plus dodatkowo jeszcze ruiny zamku Udórz), ale pod większością zrobiłem tylko fotki i pojechałem dalej, ciężko to więc nazwać zwiedzaniem. Faktem jest, że większość z tych miejsc już widziałem, więc teraz patrzyłem na ewentualne zmiany, akurat zamki Smoleń i Rabsztyn gdzie zmieniło się najwięcej oglądnąłem dość dokładnie. Wyjazd udany, trasa zaliczona, rekordy ustanowione, ale następnym razem już tak nie pojadę 4 dni to minimum na tą trasę.

Mapa i galeria

Częstochowa - Olkusz

Sobota, 4 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 108.46 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:56
  • VAVG 18.28 km/h
  • VMAX 50.90 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • HRmax: 165 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie: 3811 kcal
  • Podjazdy: 1113 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień na większej wyprawie to zwykle dla mnie dzień kryzysu, przydałaby się więc trasa łatwa albo krótka, a ja tymczasem mam zaplanowane przeszło 100 km do Olkusza. Spod Jasnej Góry ruszam około 7:30, przejeżdżam kilka kilometrów przez strefę przemysłową i od razu czuję, że jedzie mi się źle. Po pierwsze jest lekko pod wiatr, po drugie czuję straszny dyskomfort na styku z siedzeniem. To efekt przeszło 7 godzin pedałowania w upale w dniu wczorajszym, wszystko mnie boli, nogi jakoś nie bardzo kręcą i do tego to siedzenie.

Ze sporym trudem dotaczam się do Olsztyna, jadę pod zamek, jest jeszcze wcześnie, więc nikt nie pobiera jeszcze opłat. Wchodzę na zamkowe wzgórze i oglądam piękne widoki ze szczytu, ostatnio byłem tu w 2011 roku z żoną, też w piękny słoneczny dzień, choć wtedy musiałem zapłacić. Z Olsztyna jadę krajówką do Zrębic, odcinek mało przyjemny, ale za to dość szybki, a sobotę rano nie ma jakieś mega ruchu. Skręcam na Zrębice i w centrum miejscowości odwiedzam aptekę w poszukiwaniu sposobu na złagodzenie dyskomfortu na siedzeniu, maść pomaga i do końca dzisiejszego dnia już nie mam większym problemów w siedzeniem. Przejeżdżam przez Krasawę, gdzie pod wiatą robię krótką przerwę, potem jadę przez Siedlec w kierunku Złotego Potoku. Wjeżdżam w las dobrze znaną mi i sprawdzoną drogą, na początku ciężko, wspinam się pod górę z minimalną prędkością, ale po chwili już jadę swobodnie dalej.
Docieram do Trzebniowa i gdy widzę przed sobą kolejny podjazd robi mi się jakoś słabo, zatrzymuję się pod drzewem i chwilę odpoczywam. Po przerwie pokonuję podjazd w miarę bez problemu, ale dość wolno. Potem skrót przez las do Lutowca i dalej na Mirów, gdzie pod zamkiem znowu robię krótki postój pod drzewem. W tym momencie mam na liczniku jakieś 46 km i czuję coraz mocniejsze zmęczenie, robi się też upalnie, postanawiam więc, że spróbuję poszukać noclegu gdzieś wcześniej np. Domaniewicach.

Po chwili dojeżdżam do Bobolic, robię kolejną fotkę z zamkiem w tle i ruszam leśną ścieżką pod górę na Hucisko. W 2011 roku jechałem tędy w dół, dziś w zasadzie liczyłem się z możliwością pchania roweru, ale wybieram jednak tą drogę bo jest po prostu najkrótsza. Mimo piasku na początku trasy i sporej stromizny pod koniec udaję mi się jednak wjechać na rowerze. W Hucisku na szczycie robię fotki widocznej na horyzoncie Góry Zborów i ruszam właśnie w jej kierunku do Podlesic. Po kilkunastu minutach walki jestem na miejscu, to właśnie tu zgodnie z planem PTTK miała być baza wypadowa na Częstochowę - na moim liczniku jest 55 km, więc odległość taka w sam raz na jeden dzień jazdy tam i z powrotem.

Ja jadę jednak dalej, do końca drogi w Podlesicach i dalej już przez las po piachu w kierunku zamku Bąkowiec w Morsku. Pod sam zamek muszę podjechać stromą, mocno nierówną drogą, ale mimo wszystko jakoś daję radę. Pod zamkiem znów postój, piję colę i patrzę większą grupę rowerzystów, którą wjechała sobie pod zamek drugiej strony, potem patrzę na samochody osobowe, stojące na parkingu pod zamkiem, przecież nie mogli tu wjechać tą drogą co ja przyjechałem, postanawiam więc wypróbować drogę w kierunku Morska. Na początek lekko pod górę po asfalcie, potem w dół dalej po asfalcie, dopiero na wysokości Morska moją asfaltówka odbija w lewo, mi jednak najkrócej jest jechać na wprost, droga szutrowa nie wygląda najgorzej, więc jadę, w końcówce trochę piachu, ale w zasadzie bez problemu wyjeżdżam w Skarżycach. Bez postoju jadę dalej na Żerkowice, wczoraj wspinałem się tędy w mega upale, dziś mogę sobie trochę to odbić i pędzę w dół z dużą prędkością. Dojeżdżam do Kiełkowic i skręcam na Podzamcze, niestety zjazdy się kończą i znów muszę się ostro wspinać w mega upale.
Pod zamek Ogrodzieniec ledwo dojeżdżam, siadam kupuję sobie obiad i robię dłuższą przerwę. Po przerwie podjeżdżam jeszcze pod sam zamek i robię fotkę. Siadam sobie w cieniu i dzwonię do Domaniewic do poszukiwaniu noclegu, tu jednak niemiła niespodzianka, wolnych miejsc brak. Na liczniku mam niecałe 80 km, mógłbym spróbować zanocować na Podzamczu, ale wtedy jutro musiałbym przejechać dobrze ponad 100 km. Dzwonię, więc do Olkusza i tam bez problemu jest wolny nocleg, ale to oznacza, że dziś muszę jeszcze trochę pokręcić.
Ruszam więc pod górę na Ryczów, ale potem w nagrodę dość sporo zjeżdżam. Zatrzymuję się na chwilę pod skałą na której szczycie znajdują się ruiny strażnicy Ryczów. Następnie skręcam na Złożeniec, tu niestety pod górę, ale potem przez dłuższy czas ciągle w dół. Dojeżdżam do leśnej drogi na Krzywopłoty, to jedzie mi ciężko, zarówno w górę jak i w dół, droga kamienista, nierówna. Przejeżdżam koło noclegu w którym nocowałem podczas wycieczki PTTK w 2012, ale pamiętam że tam było dość drogo, więc jadę dalej. Po kilku minutach jestem już pod zamkiem w Bydlinie, robię fotki pod zamkiem i później jeszcze na cmentarzu pod mogiłą legionistów z 1914 r. Kawałek dalej jest wiata, pod którą trochę odpoczywam.

Z Bydlina najpierw w dół, ale potem kolejny podjazd, pokonuję go z trudem, na szczęście potem do Jaroszowca cały czas zjeżdżam. Przez Jaroszowiec ledwo jadę, szukam jakiegoś kraniku z wodą, którą mógłbym się ochłodzić, niestety nic takiego przy drodze nie ma. Skręcam na Bogucin Duży i rozpoczynam ostatni tego dnia (tak mi się przynajmniej wydawało) podjazd, który na szczęście znajduje się w całości w lesie. Wolno ale dość sprawnie podjeżdżam, następnie zjeżdżam do Bogucina Małego i widzę przed sobą mega podjazd, lekko załamany zrzucam na najlżejsze przełożenie i powolutku wkręcam do góry w pełnym słońcu (miejscami podjazd miał 11%, przez większość dystansu 9%). Następnie zjazd i pewnie zjechałbym tak sobie do samego Olkusza, gdyby nie to, że miałem jeszcze w planach zamek Rabsztyn.

Odbijam, więc z drogi na Olkusz w kierunku widocznego w pobliżu lasu i skrótem terenowym dojeżdżam do zamku Rabsztyn. Ten zamek też był w ostatnich latach remontowany, odbudowano część murów i również na wieży na której powiewa chorągiew zrobiono taras widokowy. Mimo iż prace również nie są jeszcze ukończone, to żeby wejść na zamek trzeba zapłacić 4 zł, w zasadzie tylko za możliwość wyjścia na taras, bo wszędzie indziej stoją bariery uniemożliwiające zwiedzanie zamku. Z tarasu widok całkiem ładny, choć na zamku Smoleń były ładniejsze.
Spod zamku do Olkusza mam już tylko 5 km, jednak muszę pokonać jeszcze dwie strome ścianki, pod pierwszą wjeżdżam bardzo wolno, druga po zjeździe postanawiam wziąć z rozpędu i prawie udaje mi się dojechać na twardo na szczyt. Dalej już tylko zjazd i jestem na obwodnicy miasta, zatrzymuje się w McDonaldzie na kolacje, lodowata Fanta trochę poprawia moją formę. Szybko przejeżdżam przez miasto i kieruję się od razu do schroniska w którym mam nocować, jeszcze tylko jeden podjazd, chwila błądzenia i jestem na miejscu na liczniku 108 km.

Drugiego dnia jechałem wolno, bardzo się męcząc. Potwierdziła się teza, że to zawsze mój dzień kryzysowy, a tym razem dodatkowo pokonałem pierwsze dnia prawie maratoński dystans, do tego mega gorąc. Piłem strasznie dużo, na końcu już nawet nie mogłem pić, bardziej przydała by mi się zimna woda dla ochłody, a tu na taką niestety nie trafiłem. Na plus należy zaliczyć wypełnienie mojego planu zwiedzania zamków jurajskich, dziś odwiedziłem: Olsztyn, Mirów, Bobolice, Morsko, Podzamcze, Bydlin i Rabsztyn.

Mapa i galeria

Niepołomice - Częstochowa

Piątek, 3 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe, Jura 2015
  • DST: 159.20 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 07:14
  • VAVG 22.01 km/h
  • VMAX 63.74 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 163 ( 87%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie: 4394 kcal
  • Podjazdy: 1510 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku postanowiłem wybrać się ponownie na wyprawę rowerową do Częstochowy organizowaną przez bocheńskie PTTK. Impreza była zaplanowana na 2-5 lipca, jednak gdy się okazało, że na wyprawę pojedziemy tylko w 3 osobowym składzie, padła propozycja by trasę pokonać w 3 dni. Pierwszego dnia mieliśmy jechać z sakwami do Podlesic (około 100 km), drugiego dnia już bez bagażu pojechać do Częstochowy i wrócić do Podlesic (110-115 km) i trzeciego dnia wrócić do domu. Jakoś tydzień przed wyprawą okazało się, że na wyjazd zostało już nas tylko dwóch, zgłosiła się co prawda jeszcze jakaś kobieta ale z dwoma facetami nie chciała jechać. Przygotowałem się więc na wyjazd, a tu nagle dzień przed wyjazdem nieszczęście, mój znajomy nie da rady w piątek ze mną ruszyć na wyprawę:(, pojawiła się alternatywa w postaci wyjazdu z inną grupą w dniach 7-10 lipca, ale w środku tygodnia nie bardzo mogłem, więc koniec końców postanowiłem jednak jechać w zaplanowanym terminie.

Skoro jechałem sam, to mogłem swobodnie planować trasę, postanowiłem więc, że pierwszego dnia dojadę możliwie najkrótszą i najłatwiejszą drogą do samej Częstochowy, a potem poświęcę dwa dni na powrót już przez serce Jury. Około 7 rano ruszyłem na trasę, pierwsze kilometry doskonale znanymi mi drogami pokonywałem dość szybko. Jechałem przez Ruszczę, Dojazdów, Luborzycę i Wilków do Słomnik, już pierwsze niewielkie jeszcze podjazdy pokazały mi, że łatwo nie będzie i że będę musiał zaprzyjaźnić się z miękkimi przełożeniami. W Słomnikach zrobiłem postój na kilka fotek i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej. Postanowiłem bocznymi drogami dostać się do Miechowa, moja trasa miała zawierać dwa odcinki szutrowe i całkiem sporo niewysokich ale dość stromych górek. Pierwszy odcinek szutrowy okazał się asfaltem, więc pokonałem go bez problemu, ale kolejny odcinek był już szutrowy i strasznie nierówny, niestety na tym odcinku (chyba) przydarzyło mi się nieprzyjemne zdarzenie, zgubiłem statyw do aparatu, który miałem przytroczony do sakwy. Chwilę zastanawiałem się czy nie wrócić i go nie szukać, ale stwierdziłem, że mógł mi spać też wcześniej i nie jestem pewnym czy to było na tym szutrze, a tu droga do Częstochowy daleka, więc odżałowałem stratę i po prostu pojechałem dalej. Około godziny 10 odpoczywałem sobie na rynku w Miechowie, wcześniej zakupiłem sobie jeszcze mapę Wyżyny Miechowskiej, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.

Do Miechowa trochę sobie drogę skróciłem, ale teraz postanowiłem realizować trasę zaplanowaną przez PTTK. Pojechałem, więc najpierw do Charsznicy, a potem ruszyłem na Żarnowiec, na tym odcinku jechałem wybitnie z wiatrem, do tego teren nie był specjalnie trudny, więc dość szybko pokonałem kolejne 17 kilometrów i dojechałem do Żarnowca. Tam zatrzymałem się pod mini kopcem Kościuszki. Gdy tak sobie samotnie jechałem, to miałem sporo czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że zaplanowana przeze mnie turystyczna droga powrotna omija zamek w Smoleniu, wpadłem więc na pomysł, że zaliczę go teraz. Oznaczało to co prawda zmianę zaplanowanej trasy, ale postanowiłem pomysł zrealizować. Najkrótsza droga na Smoleń prowadziła przez las w miejscowości Udórz, co więcej w tym lesie znajdowały się ruiny zamku Udórz z XIV/XV wieku, a pod tym zamkiem jeszcze nigdy nie byłem, więc mimo spodziewanych trudności w postaci niepewnej drogi i sporych przewyższeń postanowiłem jechać.

Droga pod górę do lasu nie była specjalnie ciężka, co więcej w lesie znajdowała się szeroka, solidnie ubita droga, którą bez przeszkód dotarłem pod wzgórze na którym znajdowały się ruiny. Samo podejście okazało się mega strome, więc zostawiłem rower i poszedłem zwiedzać. Z zamku - strażnicy pozostały tylko kawałki murów, ale miejsce w którym zamek się znajdował jest naprawdę malownicze. Następnie dalej kontynuowałem jazdę w kierunku zamku Smoleń, przez las przejechałem bez problemu, ale za lasem pojawiły się poważne podjazdy. Najcięższy okazał się podjazd z Kąpieli Wielkich do Kapionek, asfalt był beznadziejny, do tego stromizna spora i coraz mocniej zaczęło dogrzewać. Potem nastąpił zjazd do drogi 794, ale później pod zamek Smoleń znów musiałem się wspinać, w rezultacie pod zamek dojechałem mocno zmęczony. Sam zamek doczekał się w ostatnich latach gruntownej odnowy, gdy byłem tu z żoną w 2011 to była to kompletna ruina, gdy pojawiałem się tu później, to trwały prace, teraz prace są już praktycznie na ukończenia, a na zamku dużo się zmieniło. Odbudowano część murów, powstał piękny taras widokowy na odbudowanej wieży, zamek naprawdę warto odwiedzić, tym bardziej, że prace chyba jeszcze nie zostały ukończone i nikt na razie jeszcze wpadł na pomysł pobierania opłat za wstęp na zamek.

Z Smolenia zjechałem sobie do Pilicy, gdzie zrobiłem przerwę obiadową połączoną z dłuższym odpoczynkiem. Jednak w końcu musiałem ruszyć, grzało już niemiłosiernie a ja pokonałem dopiero 90 km (w wersji optymistycznej miałem przejechać 150 km). Za Pilicą podjechałem pod cmentarz wojenny w Biskupicach, a potem odbiłem na Żerkowice, Skarżyce, a następnie na Morsko i Włodowice. Drogi te już znałem z przejazdu w 2013 r., ale ilość podjazdów jednak mnie mocno zaskoczyła. Do Włodowic dojechał bardzo mocno zmęczony i znów musiałem sobie dłużej odpocząć. Po przerwie przejechałem przez Włodowską Górę, koło cmentarza wojennego w Kotowicach i dojechałem do drogi na Żarki. Do Żarek miałem kilka odcinków zjazdów, ale solidne podjazdy też mi po drodze wyskoczyły. Tuż przez Żarkami zatrzymałem się jeszcze pod ruinami kościoła św. Stanisława, w tym miejscu ścierają się ze sobą również dwie jurajskie płyty w rezultacie czego postała piękna platforma widokowa. Dalej już był tylko zjazd do Żarek, gdzie na rynku zrobiłem zrobiłem sobie przerwę na lody - na liczniku w tym miejscu miałem 122 km.

Przede mną pozostawała jeszcze jedna spora trudność, a mianowicie podjazd do Biskupic koło Olsztyna. Podjazd w zasadzie zaczyna się już w Żarkach, droga od razu pnie się do góry. Nigdzie nie ma dużej stromizny, ale w zasadzie cały czas trzeba kręcić pod górę, jest co prawda kilka krótszych zjazdów, ale po nich zawsze następuje kolejny podjazd. Na ostatniej prostej przed Biskupicami, na kilku procentowym podjeździe prowadzący otwartym terenem po kiepskim asfalcie o mały nie umarłem. Potem na szczęście nastąpił zjazd do Olsztyna, gdzie musiałem się zatrzymać. Było gorąco jak na patelni, ja wypiłem już tak dużo, że nie bardzo mogłem więcej, moją formę poprawiła woda z fontanny na rynku, dzięki której trochę się ochłodziłem. Z Olsztyna do pozostawało mniej niż 20 km, po przerwie wsiadłem więc na rower i ruszyłem w kierunku Częstochowy drogą DK46, kawałek musiałem przejechać ruchliwą szosą, ale potem zjechałem na ścieżkę rowerową, którą dotarłem do znaku Częstochowa, zrobiłem szybką fotkę i przez strefę przemysłową ruszyłem do centrum.

Około 18:30 zaparkowałem rower na Starym Rynku pod znakiem oznaczającym początek lub koniec pieszego szlaku Orlich Gniazd, jeszcze tylko przejazd Alejami NMP i po kilku minutach byłem u stóp Jasnej Góry. Na deptaku pod klasztor pusto, sezon pielgrzymkowy jeszcze się nie rozpoczął, zrobiłem więc szybką fotkę, chwilę sobie dychnąłem i ruszyłem na poszukiwanie noclegu.
Pierwszy mój typ to Schronisku Młodzieżowe na ulicy Jasnogórskiej, dojechałem na miejsce, wchodzę przez drzwi z napisem internat, ale w środku nikogo nie ma. Próbuję dzwonić na numer podany na stronie www, ale jakby był wyłączony. Opuszczam więc internet i dzwonie na camping Oleńka na którym nocowałem z PTTK, ale tam brak wolnych miejsc:(. Postanawiam sprawdzić w Domu Pielgrzyma jadę pod Jasną Górę, patrzę a tu napis "Hale noclegowe - recepcja", postanawiam sprawdzić i po chwili mam już nocleg na dziś.
Myję się, przebieram i idę najpierw na Jasną Górę, a potem do sklepu na zakupy - na szczęście Żabka jeszcze czynna (jest już prawie 21:00). Wracam do pokoju, okazuje się, że nikogo mi nie dokwaterowano i sam sobie śpię w 5-osobowym pokoju.

Pierwszy dzień wyprawy okazał się strasznie trudny, długi dystans i upał dały mi ostro w kość. Etap miał charakter wybitnie tranzytowy, ale wprowadzony przeze mnie fragment zwiedzania wydłużył i mocno utrudnił mi trasę. W rezultacie do Częstochowy przyjechałem później niż zakładem i do tego mega zmęczony. Ostatecznie na liczniku zanotowałem niecałe 160 km, ale wyłączyłem go w Pilicy, gdy szukałem miejsca na zjedzenie obiadu i potem pod schroniskiem na Jasnogórskiej, gdy myślałem, że tu będę nocował. Przejechałem, więc pewnie jakieś 162-163 km - to bardzo dużo jak na podróż z sakwami, rok temu podobny dystans pokonałem do Sandomierza, ale wtedy na lekko i po płaskim terenie.

Mapa i galeria