- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
TdP Bukowina
Piątek, 7 sierpnia 2015 | dodano:10.08.2015 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 80.03 km
- Czas: 04:02
- VAVG 19.84 km/h
- VMAX 58.87 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 178 ( 95%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie: 2479 kcal
- Podjazdy: 1847 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
W piątek wstałem o 5 rano i tuż przed 6 wyjechałem samochodem do Szaflar, skąd już na rowerze miałem najpierw przejechać pętle TdP a potem kibicować amatorom i zawodowcom podczas wyścigu. Plan ambitny, co do którego nie byłem pewnym czy sobie z nim poradzę na szosówce, ale postanowiłem powalczyć.
Kilka minut przed 8 ruszyłem spod Term Podhalańskich przez Biały Dunajec do Poronina, gdzie był start ostrym TdPA. Jechałem 2 godziny przed wyścigiem i liczyłem, że na uda mi się zajechać do Bukowiny na start imprezy. Po 7 kilometrowym dojeździe z Szaflar rozpocząłem pierwszy podjazd już na pętli TdP czyli podjazd do Zębu. Tą górkę wjeżdżałem do tej pory raz, na crossie i pamiętałem, że nawet poszła mi ona całkiem nieźle. Początek faktycznie podjechałem dość szybko, ale potem zaczęło się robić stromiej około 7-8% i zacząłem się dość mocno męczyć. Przy przejeździe koło znaku Ząb (jeszcze jakieś 1,5 km przed premią) zacząłem mieć lekko dość, sytuację dodatkowo pogarszało grzejące już bardzo mocno słońce. Jakoś jednak doczłapałem do skrzyżowania z drogą na Gubałówkę, gdzie zawsze znajdowała się premia i skręciłem na Czerwienne. Podjazd na premii się nie kończy i jeszcze dość mocno trzeba jechać pod górę, co prawda już nie tak stromo, ale jednak ciągle pod górę - na ridewithgps mam wyznaczony podjazd właśnie do kulminacji asfaltu i tak podaje jego parametry poniżej:
Podjazd Ząb od Poronina: dystans 4,71 km; przewyższenia 255 m; średnie nachylenie 5,9%, max 9,1%; czas: 20:28; średnia 13,8 km/h (dane z ridewithgps).
W tym miejscu podjazd się jeszcze nie kończy, po lekkim zjeździe czeka nas jeszcze podjazd na Rolów Wierch, natomiast sam podjazd na premię górską jest krótszy o jakieś 500 metrów. Porównując ten przejazd do tego przed dwóch lat (na crossie) dziś pojechałem szybciej o niecałe 6 minut.
Po pokonaniu Rolowego Wierchu znów zjazd na którym nawet na chwilę się zatrzymałem bo nie byłem pewny czy czasem nie przegapiłem skrętu przez Leszczyny na Biały Dunajec, jednak jak się okazało skręt był jakieś 500 metrów dalej. Dość szybko zjechałem do Białego Dunajca i po chwili stanąłem u stop podjazdu na Gliczarów Górny.
Tego podjazdu bałem się najbardziej, do tej pory pokonywałem go już trzykrotnie: w 2012 i 2013 na crossie oraz w 2014 na Lappierze. Na crossie wolno, ale bez większych problemów pokonywałem mega stroną ściankę znaną od dwóch jako Ściana Bukowina. Na Lappierze miałem zdecydowanie większe problemy, ale mimo wszystko też podjechałem. Dziś jechałem na Treku z najtwardszym przełożeniem w porównaniu z poprzednimi rowerami i poważnie się obawiałem, czy z mojej obecnej formie dam radę tam wciągnąć. Początek jednak w miarę łatwy i dość sprawnie przejechałem przez Gliczarów Dolny, jednak gdy dojechałem do ściany to chyba już głowie zawaliłem ten podjazd. Ruszyłem pod pierwszą prawie 20% ściankę wpięty w spd, jechałem wolno ale jakoś przepychałem, niestety chyba trochę miałem pecha, ponieważ w momencie gdy znalazłem się na zakręcie w najbardziej stromym miejscu to akurat koło mnie pod górę przejechały dwa samochody Straży Pożarnej rozwożące strażaków jako służbę porządkową po trasie. Automatycznie zjechałem do krawędzi jezdni w pewnym momencie poczułem, że nie ma już siły, nie mogłem zrobić zakosu na środek jezdni, więc panicznie próbowałem się wypiąć, niestety mi się to nie udało, zjechałem na pobocze i przewróciłem się w krzaki. Upadek był dość miękki, ale nie mogłem wstać, bo jedna noga nie wypięła mi się pedału. Po chwili udało mi się wstać, wyprowadziłem rower na asfalt i już bez wpięcia w spd ruszyłem dalej. Jak się okazało teraz już podjechałem bez problemu, mimo iż teoretycznie było trudniej. Po przejechaniu najtrudniejszej ścianki ruszyłem dalej, przejechałem przez premię i pomknąłem w dół.
Podjazd Gliczarów Górny z Białego Dunajca: dystans 5,61 km; przewyższenia 301 m; średnie nachylenie 7%, max 22%; czas: 30:00; średnia 12,5 km/h (dane z ridewithgps).
Podjazd pojechałem wolniej niż rok temu na Lappierze (27:36), jednak wtedy jechałem tą górkę jako pierwszą, dziś już miałem w nogach podjazd na Ząb, poza tym wtedy było chłodno, a dziś grzało na całego.
Po pokonaniu premii mamy jeszcze lekko pagórkowaty teren z dwoma niewielkimi podjazdami, a potem bardzo ostry zjazd po niestety nie najlepszej drodze. Ostatnia trudność jaka nas czeka na tej pętli to podjazd do Bukowiny Tatrzańskiej na metę, premii górskiej tu co prawda nie ma, ale podjazd jest dość ciężki. W górę w zasadzie zaczynamy jechać zaraz po zjeździe, ale dopiero za rondem robi się poważny podjazd. Niestety tu nie kręciłem też za szybko, podjazd w pełnym słońcu na już dość sporym zmęczeniu i w rezultacie dość wolne tempo jazdy. Po niecałych 20 minutach kręcenia byłem jednak na mecie z najlepszym czasem z swojej karierze (lepiej o 2:32 niż rok temu)
Podjazd do Bukowiny Tatrzańskiej (od ronda do ronda): dystans 3,92 km; przewyższenia 193 m; średnie nachylenie 5,7%, max 9,6%; czas: 18:04; średnia 13,0 km/h (dane z ridewithgps).
Do Bukowiny dojechałem akurat gdy ruszała druga grupa wyścigu TdPA, porobiłem więc kilka fotek i od razu ruszyłem ponownie do Gliczarowa Górnego tym razem drogą od Bukowiny. Ten podjazd nie jest specjalnie trudny, choć parę stromych miejsc się znajdzie (3,4 km; 85 m przewyższenia; maks. nachylenie 13%). Po drodze zrobiłem jeszcze krótką przerwę w sklepie i po chwili ponownie na ściance. Po kilkunastu minutach przejechali pierwsi amatorzy, pierwsza pięćdziesiątka nie miała większych problemów z podjazdem, potem już jednak sporo osób prowadziło pod górę. Obejrzałem przejazd może pierwszej pięćsetki, a potem wsiadłem na rower i ruszyłem z zawodnikami do premii. Byłem wypoczęty, oni wypruci po co dopiero pokonanym Gliczarówie, więc wielu z nich spokojnie wyprzedziłem. Ja oczywiście ruszyłem bezpośrednio do Bukowiny, a oni jeszcze na końcowy podjazd. Na mecie zrobiłem jeszcze kilka fotek między innymi mojemu koledze, który ukończył ostatecznie rywalizację na 426 miejscu z czasem 1:17 (mi pokonanie pętli zajęło 1:39). Później pojechałem jeszcze pod Hotel Bukowina, pogadać z kolegą, ale go nie znalazłem, więc postanowiłem, że przed wyścigiem zawodowców pojadę jeszcze na Głodówkę na obiad.
Podjazd ten pokonywałem od tej strony już dwukrotnie dziś jechałem po raz trzeci. Droga na Głodówkę nie jest bardzo stroma, ale podjazd trzyma dość równe nachylenie dochodzące do 7-8%. Jechało mi się a miarę dobrze, choć słońce bardzo mocno dogrzewało, na szczęście podjazd jest miejscami zacieniony, więc tragedii nie było w czasie poniżej 18 minut dojechałem na szczyt do schroniska, gdzie zjadłem obiad, a potem zrobiłem małą sesję na tle tatrzańskich szczytów.
Podjazd Głodówka od Bukowiny: dystans 3,53 km; przewyższenia 177 m; średnie nachylenie 4,9%, max 8%; czas: 17:33; średnia 12,1 km/h (dane z ridewithgps).
Po obiedzie wróciłem do Bukowiny, gdzie obejrzałem start wyścigu zawodowców, później ponownie pojechałem na Gliczarów, gdzie obejrzałem przejazd pierwszej pętli. Następnie pojechałem w pobliże premii górskiej gdzie obejrzałem drugą pętlę. Później zjechałem do Bukowiny, gdzie chciałem obejrzeć trzeci przejazd, niestety tu pojawił się problem, organizatorzy nie chcieli mnie wpuścić na asfalt mimo iż do przejazdu wyścigu było jeszcze ponad 30 minut, musiałem duży odcinek przejść na nogach chodnikiem, przeciskając się między balonami z reklamami. Potem udało mi się zjechać w miejsce gdzie przed rokiem atakował Majka, ale po przejeździe grupy miałem problem z powrotem. Kawałek przejechałem ale potem jeden z sędziów mnie ściągnął bo miało jechać jeszcze grupetto, więc znowu ponad kilometr chodnikiem koło balonów. Na mecie nie znalazłem już dobrego miejsca do oglądania wyścigu, nie mogłem się nawet odpowiednio ustawić, żeby zobaczyć przejazd na ekranie. W końcu więc wcisnąłem się gdzieś do barierek 100 m przed metą i czekałem.
Wyścig wygrał Henao, za nim niewielką stratą pozostali faworyci, chciałem zaczekać jeszcze na Miarczyńskiego (najlepszego z Polaków), ale on sporo stracił i pojawił się w zasadzie dopiero w momencie, gdy już odjeżdżałem. Na trasie wycofał się uciekający na pierwszych okrążeniach Michał Kwiatkowki, pozostali Polacy też raczej kiepsko. Na pocieszenia pozostał wygrany etap Bodnara w Nowym Sączu i dość niespodziewane zwycięstwo w czasówce w Krakowie (dzień później) Marcina Białobłockiego, jednak w klasyfikacji generalnej Polacy się niestety kompletnie nie liczyli.
Pozostał mi jeszcze powrót do Szaflar, gdzie zaparkowałem samochodem. Postanowiłem wrócić przez Gliczarów, niestety to był błąd. Dojechałem do pętli i musiałem poczekać 10 minut aż przejedzie grupetto z Marcelem Kitellem. Potem na zjeździe też miałem problem, dużo ludzi, organizatorzy składający balony i do tego jakaś babka w Astrze przez którą o mały włos bym leżał. Jedynym plusem tej drogi był fakt, że wyjechałem niemal przy samochodzie i nie musiałem się już męczyć po Zakopiance, jeszcze tylko krótki postój w sklepie i 2 godziny jazdy do domu.
Dzień w sumie udany, tylko ta gleba na Gliczarowie trochę popsuła mi humor. Myślę jednak, że ten podjazd przegrałem trochę w głowie, od dawna się bałem czy dam rady i ten strach mnie chyba lekko sparaliżował, do tego spdy, jednak należało się wypiąć. Najbardziej stroma ścianę przejechałem na platformach i jakoś dałem radę, więc pewnie całość też bym tak przejechał. Miałem też trochę pecha, gdyby nie te samochody to może jakoś bym zakosem przejechał, a tak lipa. Poza tym jednak wyjazd udany:)
Mapa i galeria
Kilka minut przed 8 ruszyłem spod Term Podhalańskich przez Biały Dunajec do Poronina, gdzie był start ostrym TdPA. Jechałem 2 godziny przed wyścigiem i liczyłem, że na uda mi się zajechać do Bukowiny na start imprezy. Po 7 kilometrowym dojeździe z Szaflar rozpocząłem pierwszy podjazd już na pętli TdP czyli podjazd do Zębu. Tą górkę wjeżdżałem do tej pory raz, na crossie i pamiętałem, że nawet poszła mi ona całkiem nieźle. Początek faktycznie podjechałem dość szybko, ale potem zaczęło się robić stromiej około 7-8% i zacząłem się dość mocno męczyć. Przy przejeździe koło znaku Ząb (jeszcze jakieś 1,5 km przed premią) zacząłem mieć lekko dość, sytuację dodatkowo pogarszało grzejące już bardzo mocno słońce. Jakoś jednak doczłapałem do skrzyżowania z drogą na Gubałówkę, gdzie zawsze znajdowała się premia i skręciłem na Czerwienne. Podjazd na premii się nie kończy i jeszcze dość mocno trzeba jechać pod górę, co prawda już nie tak stromo, ale jednak ciągle pod górę - na ridewithgps mam wyznaczony podjazd właśnie do kulminacji asfaltu i tak podaje jego parametry poniżej:
Podjazd Ząb od Poronina: dystans 4,71 km; przewyższenia 255 m; średnie nachylenie 5,9%, max 9,1%; czas: 20:28; średnia 13,8 km/h (dane z ridewithgps).
W tym miejscu podjazd się jeszcze nie kończy, po lekkim zjeździe czeka nas jeszcze podjazd na Rolów Wierch, natomiast sam podjazd na premię górską jest krótszy o jakieś 500 metrów. Porównując ten przejazd do tego przed dwóch lat (na crossie) dziś pojechałem szybciej o niecałe 6 minut.
Po pokonaniu Rolowego Wierchu znów zjazd na którym nawet na chwilę się zatrzymałem bo nie byłem pewny czy czasem nie przegapiłem skrętu przez Leszczyny na Biały Dunajec, jednak jak się okazało skręt był jakieś 500 metrów dalej. Dość szybko zjechałem do Białego Dunajca i po chwili stanąłem u stop podjazdu na Gliczarów Górny.
Tego podjazdu bałem się najbardziej, do tej pory pokonywałem go już trzykrotnie: w 2012 i 2013 na crossie oraz w 2014 na Lappierze. Na crossie wolno, ale bez większych problemów pokonywałem mega stroną ściankę znaną od dwóch jako Ściana Bukowina. Na Lappierze miałem zdecydowanie większe problemy, ale mimo wszystko też podjechałem. Dziś jechałem na Treku z najtwardszym przełożeniem w porównaniu z poprzednimi rowerami i poważnie się obawiałem, czy z mojej obecnej formie dam radę tam wciągnąć. Początek jednak w miarę łatwy i dość sprawnie przejechałem przez Gliczarów Dolny, jednak gdy dojechałem do ściany to chyba już głowie zawaliłem ten podjazd. Ruszyłem pod pierwszą prawie 20% ściankę wpięty w spd, jechałem wolno ale jakoś przepychałem, niestety chyba trochę miałem pecha, ponieważ w momencie gdy znalazłem się na zakręcie w najbardziej stromym miejscu to akurat koło mnie pod górę przejechały dwa samochody Straży Pożarnej rozwożące strażaków jako służbę porządkową po trasie. Automatycznie zjechałem do krawędzi jezdni w pewnym momencie poczułem, że nie ma już siły, nie mogłem zrobić zakosu na środek jezdni, więc panicznie próbowałem się wypiąć, niestety mi się to nie udało, zjechałem na pobocze i przewróciłem się w krzaki. Upadek był dość miękki, ale nie mogłem wstać, bo jedna noga nie wypięła mi się pedału. Po chwili udało mi się wstać, wyprowadziłem rower na asfalt i już bez wpięcia w spd ruszyłem dalej. Jak się okazało teraz już podjechałem bez problemu, mimo iż teoretycznie było trudniej. Po przejechaniu najtrudniejszej ścianki ruszyłem dalej, przejechałem przez premię i pomknąłem w dół.
Podjazd Gliczarów Górny z Białego Dunajca: dystans 5,61 km; przewyższenia 301 m; średnie nachylenie 7%, max 22%; czas: 30:00; średnia 12,5 km/h (dane z ridewithgps).
Podjazd pojechałem wolniej niż rok temu na Lappierze (27:36), jednak wtedy jechałem tą górkę jako pierwszą, dziś już miałem w nogach podjazd na Ząb, poza tym wtedy było chłodno, a dziś grzało na całego.
Po pokonaniu premii mamy jeszcze lekko pagórkowaty teren z dwoma niewielkimi podjazdami, a potem bardzo ostry zjazd po niestety nie najlepszej drodze. Ostatnia trudność jaka nas czeka na tej pętli to podjazd do Bukowiny Tatrzańskiej na metę, premii górskiej tu co prawda nie ma, ale podjazd jest dość ciężki. W górę w zasadzie zaczynamy jechać zaraz po zjeździe, ale dopiero za rondem robi się poważny podjazd. Niestety tu nie kręciłem też za szybko, podjazd w pełnym słońcu na już dość sporym zmęczeniu i w rezultacie dość wolne tempo jazdy. Po niecałych 20 minutach kręcenia byłem jednak na mecie z najlepszym czasem z swojej karierze (lepiej o 2:32 niż rok temu)
Podjazd do Bukowiny Tatrzańskiej (od ronda do ronda): dystans 3,92 km; przewyższenia 193 m; średnie nachylenie 5,7%, max 9,6%; czas: 18:04; średnia 13,0 km/h (dane z ridewithgps).
Do Bukowiny dojechałem akurat gdy ruszała druga grupa wyścigu TdPA, porobiłem więc kilka fotek i od razu ruszyłem ponownie do Gliczarowa Górnego tym razem drogą od Bukowiny. Ten podjazd nie jest specjalnie trudny, choć parę stromych miejsc się znajdzie (3,4 km; 85 m przewyższenia; maks. nachylenie 13%). Po drodze zrobiłem jeszcze krótką przerwę w sklepie i po chwili ponownie na ściance. Po kilkunastu minutach przejechali pierwsi amatorzy, pierwsza pięćdziesiątka nie miała większych problemów z podjazdem, potem już jednak sporo osób prowadziło pod górę. Obejrzałem przejazd może pierwszej pięćsetki, a potem wsiadłem na rower i ruszyłem z zawodnikami do premii. Byłem wypoczęty, oni wypruci po co dopiero pokonanym Gliczarówie, więc wielu z nich spokojnie wyprzedziłem. Ja oczywiście ruszyłem bezpośrednio do Bukowiny, a oni jeszcze na końcowy podjazd. Na mecie zrobiłem jeszcze kilka fotek między innymi mojemu koledze, który ukończył ostatecznie rywalizację na 426 miejscu z czasem 1:17 (mi pokonanie pętli zajęło 1:39). Później pojechałem jeszcze pod Hotel Bukowina, pogadać z kolegą, ale go nie znalazłem, więc postanowiłem, że przed wyścigiem zawodowców pojadę jeszcze na Głodówkę na obiad.
Podjazd ten pokonywałem od tej strony już dwukrotnie dziś jechałem po raz trzeci. Droga na Głodówkę nie jest bardzo stroma, ale podjazd trzyma dość równe nachylenie dochodzące do 7-8%. Jechało mi się a miarę dobrze, choć słońce bardzo mocno dogrzewało, na szczęście podjazd jest miejscami zacieniony, więc tragedii nie było w czasie poniżej 18 minut dojechałem na szczyt do schroniska, gdzie zjadłem obiad, a potem zrobiłem małą sesję na tle tatrzańskich szczytów.
Podjazd Głodówka od Bukowiny: dystans 3,53 km; przewyższenia 177 m; średnie nachylenie 4,9%, max 8%; czas: 17:33; średnia 12,1 km/h (dane z ridewithgps).
Po obiedzie wróciłem do Bukowiny, gdzie obejrzałem start wyścigu zawodowców, później ponownie pojechałem na Gliczarów, gdzie obejrzałem przejazd pierwszej pętli. Następnie pojechałem w pobliże premii górskiej gdzie obejrzałem drugą pętlę. Później zjechałem do Bukowiny, gdzie chciałem obejrzeć trzeci przejazd, niestety tu pojawił się problem, organizatorzy nie chcieli mnie wpuścić na asfalt mimo iż do przejazdu wyścigu było jeszcze ponad 30 minut, musiałem duży odcinek przejść na nogach chodnikiem, przeciskając się między balonami z reklamami. Potem udało mi się zjechać w miejsce gdzie przed rokiem atakował Majka, ale po przejeździe grupy miałem problem z powrotem. Kawałek przejechałem ale potem jeden z sędziów mnie ściągnął bo miało jechać jeszcze grupetto, więc znowu ponad kilometr chodnikiem koło balonów. Na mecie nie znalazłem już dobrego miejsca do oglądania wyścigu, nie mogłem się nawet odpowiednio ustawić, żeby zobaczyć przejazd na ekranie. W końcu więc wcisnąłem się gdzieś do barierek 100 m przed metą i czekałem.
Wyścig wygrał Henao, za nim niewielką stratą pozostali faworyci, chciałem zaczekać jeszcze na Miarczyńskiego (najlepszego z Polaków), ale on sporo stracił i pojawił się w zasadzie dopiero w momencie, gdy już odjeżdżałem. Na trasie wycofał się uciekający na pierwszych okrążeniach Michał Kwiatkowki, pozostali Polacy też raczej kiepsko. Na pocieszenia pozostał wygrany etap Bodnara w Nowym Sączu i dość niespodziewane zwycięstwo w czasówce w Krakowie (dzień później) Marcina Białobłockiego, jednak w klasyfikacji generalnej Polacy się niestety kompletnie nie liczyli.
Pozostał mi jeszcze powrót do Szaflar, gdzie zaparkowałem samochodem. Postanowiłem wrócić przez Gliczarów, niestety to był błąd. Dojechałem do pętli i musiałem poczekać 10 minut aż przejedzie grupetto z Marcelem Kitellem. Potem na zjeździe też miałem problem, dużo ludzi, organizatorzy składający balony i do tego jakaś babka w Astrze przez którą o mały włos bym leżał. Jedynym plusem tej drogi był fakt, że wyjechałem niemal przy samochodzie i nie musiałem się już męczyć po Zakopiance, jeszcze tylko krótki postój w sklepie i 2 godziny jazdy do domu.
Dzień w sumie udany, tylko ta gleba na Gliczarowie trochę popsuła mi humor. Myślę jednak, że ten podjazd przegrałem trochę w głowie, od dawna się bałem czy dam rady i ten strach mnie chyba lekko sparaliżował, do tego spdy, jednak należało się wypiąć. Najbardziej stroma ścianę przejechałem na platformach i jakoś dałem radę, więc pewnie całość też bym tak przejechał. Miałem też trochę pecha, gdyby nie te samochody to może jakoś bym zakosem przejechał, a tak lipa. Poza tym jednak wyjazd udany:)
Mapa i galeria
Ścieżki w Puszczy
Wtorek, 4 sierpnia 2015 | dodano:10.08.2015 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 15.80 km
- Teren: 14.50 km
- Czas: 00:45
- VAVG 21.07 km/h
- VMAX 37.29 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 173 ( 92%)
- HRavg 136 ( 72%)
- Kalorie: 456 kcal
- Podjazdy: 43 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
W niedzielę zrobiłem dość forsowną setkę z dużą ilością przewyższeń, w tym tygodniu miałem ćwiczyć przed planowanym wyjazdem z tatry na TdPA, ale nic z tego nie wyszło. Brak czasu i duże upały sprawiły, że wybrałem się na rower tylko raz i do tego późnym wieczorem, więc miałem okazję pojeździć tylko po leśnych ścieżkach na góralu.
Trasa prawie całkowicie terenowa, kawałek jechałem po wytyczonej ścieżce rowerowej w Puszczy, zrobiłem nawet swój rekord na Stravie na odcinku od PKP w Szarowie do Krakowianki, ale całej pętli po ścieżce nie zrobiłem. Potem kluczyłem jeszcze po mniej znanych mi leśnych ścieżkach co koniec końców dało mi dystans około 15 km.
Trasa prawie całkowicie terenowa, kawałek jechałem po wytyczonej ścieżce rowerowej w Puszczy, zrobiłem nawet swój rekord na Stravie na odcinku od PKP w Szarowie do Krakowianki, ale całej pętli po ścieżce nie zrobiłem. Potem kluczyłem jeszcze po mniej znanych mi leśnych ścieżkach co koniec końców dało mi dystans około 15 km.
Brzesko, Bocheniec, Gwoździec
Niedziela, 2 sierpnia 2015 | dodano:04.08.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie
- DST: 100.49 km
- Czas: 04:07
- VAVG 24.41 km/h
- VMAX 58.50 km/h
- Temp.: 28.0 °C
- HRmax: 170 ( 90%)
- HRavg 137 ( 73%)
- Kalorie: 2275 kcal
- Podjazdy: 1233 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Na niedzielę zaplanowałem sobie dłuższą wycieczkę szosówką do Brzeska, gdzie chciałem zdobyć Bocheniec z obu stron. Wcześniej musiałem zawieść Emilkę do babci w Łapczycy, więc na trasę wyruszyłem dopiero około 9:40. Zapowiadali upał, tym czasem było słonecznie ale nie specjalnie gorąco.
Z Łapczycy drogą 94 dojechałem do Bochni, gdzie ulicą Brzeźnicką zaatakowałem pierwszy dziś podjazd na trasie. Do Brzeska miałem jechać trasą pogórza, zaliczając pod drodze kilka mniejszych górek, które miały być treningiem przed podjazdem na Bocheniec. Na podjeździe do Brzeźnicy już się trochę męczyłem, podjazd ma 1,7 km, 83 m pod górę, średnie nachylenie 5,1%, maksymalne 9,1%. Może nie jest to jakiś mega trudny podjazd, ale zmęczyć się można. Dalej zjazd pod drewniany kościół w Brzeźnicy i znów pod górę do Poręby Spytkowskiej. Początkowo stromizna, nie jest zbyt wielka, ale ciągle wdrapujemy się pod górkę, jednak pod sam koniec podjazdu robi się na prawdę stromo: podjazd ma 2,8 km, 89 m pod górę, średnie nachylenie 3,6%, maksymalne 8,7%. W nagrodę za tą walkę z podjazdami przez najbliższe kilka kilometrów głównie zjeżdżałem. Przed Brzeskiem wybrałem boczną drogę dojazdową i wyjechałem na skrzyżowaniu od razu z DK94.
Do Jadownik postanowiłem jechać właśnie starą "czwórką", było szerokie pobocze, poza tym ruch samochodowy w niedzielę rano był niewielki, więc jechało się całkiem przyjemnie. W pewnym momencie przejechałem koło znaku Tarnów - 29 km, przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, czy nie jechać DK94 do Tarnowa, ale ostatecznie postanowiłem trzymać się wcześniejszego planu i po kilku kilometrach jazdy dojechałem do podnóża podjazdu na Bocheniec.
Skręt w prawo i od razu ruszyłem pod górę, pierwsza trudność to stroma ścianka w kierunku kościoła w Jadownikach, ale potem się wypłaszcza i jedziemy bez wysiłku. Po kilkuset metrach stromizna rośnie do 7% i tak trzyma przez dłuższy odcinek, schody zaczynają się na ostrym zakręcie ogrodzonym solidną barierą, gdzie na liczniku pojawiają wartości powyżej 10%. Jednak najgorzej jest samej końcówce podjazdu gdzie najpierw przez dłuższy odcinek mamy 12% nachylenia, a potem na licznik wskakują nawet wartości 15%. Podjazd kończy się na przy znaku Porąbka Uszewska na skrzyżowaniu z drogą dojazdową do zabytkowego kościółka św. Anny na szczycie Bocheńca, ja jednak pojechałem od razu w dół do Porąbki Uszewskiej.
Podjazd Bocheniec od Jadownik: dystans 3,0 km; przewyższenia 154 m; średnie nachylenie 6%, max 15%; czas: 12:23; średnia 14,7 km/h (dane z ridewithgps).
Stromym zjazdem bardzo szybko zjechałem pod kościół w Porąbce Uszewskiej, akurat trafiłem na koniec mszy, więc zrobiłem mały postój pozwalając rozjechać się wszystkim samochodom. W domu narysowałem sobie przejazd jeszcze przez jedną górkę w okolicy, ale jak teraz zacząłem patrzeć na mapę, to coś moja pętla zaczęła wydawać mi się strasznie długa. Do tego pogoda była coś niewyraźna, niebo było mocno zachmurzone, temperatura ledwo przekraczała 20 stopni, a ja nie wziąłem ze sobą nic przeciwdeszczowego. Już w zasadzie miałem wracać, gdy końcu stwierdziłem, raz kozie śmierć jadę dalej.
Ujechałem kilkaset metrów do Dołów i gdy zobaczyłem drogę, która miałem się wspinać, to znów zacząłem zastanawiać się nad powrotem, ale ostatecznie ruszyłem pod górę. Okazało się, że odcinek, którego się tak przestraszyłem nie był znowu taki straszny - podjazd jest dość równy, cały czas w okolicach 7-9%, taka jazda męczy, ale nie ma ścianek na których brakuję oddechu. Tuż przed szczytem lekkie wypłaszczenie i widok na zalesiony szczyt, w końcówce jeszcze stroma ścianka dochodząca do 10-11% i rozpoczynamy zjazd do Łysej Góry.
Podjazd Łysa Góra od Dołów: dystans 2,5 km; przewyższenia 138 m; średnie nachylenie 6,3%, max 11,7%; czas: 11:12; średnia 13,2 km/h (dane z ridewithgps).
Gdy zjechałem do Łysej Góry zorientowałem się, że domu na komputerze planowałem tą trasę trochę inaczej, z tego miejsca mogłem co prawda jechać do Dębna i dalej dość płaską trasą wrócić do domu, ale stwierdziłem, że jednak pojadę dalej przez górki. Efektem tej decyzji był znów dość solidny podjazd od Jaworska, który ponownie dał mi ostro w kość.
Podjazd Jaworsko od Łysej Góry: dystans 2,15 km; przewyższenia 109 m; średnie nachylenie 5,4%, max 8,5%; czas: 9:21; średnia 13,8 km/h (dane z ridewithgps).
Potem na szczęście długa sekwencja zjazdów na której mogłem odpocząć, dalej kilka kilometrów po płaskim i dojechałem do drogi na Melsztyn w Gwoźdźcu. Czekał mnie kolejny podjazd, który początkowo wyglądał dość niewinnie, ale potem zrobiło się stromiej, górka zdawała się nie kończyć, do tego asfalt był bardzo kiepski. Ostatecznie wyszło na to, że wspinałem się prawie 4 km i znów podjechałem ponad 100 w pionie, co prawda w porównaniu z wcześniejszymi podjazdami, ten był raczej łatwy, ale ja już byłem zmęczony więc trochę go odczułem. Z Gwoźdźca przez Niedzwiedza i Łoniową wróciłem ponownie do Dołów w miejsce gdzie rozpocząłem moją górską pętle a po chwili byłem znowu w Porąbce Uszewskiej.
Po krótkiej wizycie w sklepie ruszyłem ponownie pod Bocheniec, tym razem z drugiej strony. Na tej górce już kiedyś byłem i wtedy dwa razy na podjeździe musiałem się zatrzymać, dziś więc trzeba było poprawić tamten przejazd. Nie było jednak łatwo, stromo jest już od pierwszych metrów podjazdu stromizna waha się pomiędzy 7-11% i nie odpuszcza ani na chwilę. Najgorzej jest na dość długiej prostej ściance pod górę gdy dojeżdżamy do widocznych już domów, tam stromizna jeszcze dociska osiągając nawet wartość 13%. Potem na szczęście jest odcinek zjazdu na którym możemy sobie lekko dychnąć, końcówka do znaku Jadowniki znów pod górę, ale nie ma już takich ekstremalnych stromizn. Po dojechaniu do skrzyżowania tym razem skręciłem na szczyt Bocheńca pod zabytkowy kościołek, jednak podjazd liczę tylko do skrzyżowania.
Podjazd Bocheniec od Porąbki Uszewskiej: dystans 2,1 km; przewyższenia 150 m; średnie nachylenie 7,8%, max 13,2%; czas: 10:41; średnia 12,0 km/h (dane z ridewithgps).
Po tym podjeździe miałem już dość górek na dziś, na szczycie Bocheńca zrobiłem sobie dłuższy postój. Jednak gdy tak siedziałem to moje głowie zaczął świtać pomysł przejechania dzisiaj 100 km. Do tej pory jeszcze nigdy nie zrobiłem setki na szosówce. To dość dziwne, wiele razy przekraczałem setkę na crossie, raz nawet przekroczyłem na nim nawet 200 km. Kilka razy zrobiłem setkę również na góralu, a na rowerze najbardziej stworzonym do pokonywania długich dystansów, nigdy nie zrobiłem więcej niż 80 km. Na początek jednak zrobiłem zjazd od Brzeska, gdzie na rynku zrobiłem postój na lody i zacząłem obmyślać jakby tu zrobić dziś setkę. Na liczniku miałem 65 km i ponad 1000 m przewyższenia. Do Łapczycy z Brzeska jest jakieś 22 km, co dałoby w sumie 87 km, należało więc wydłużyć trasę o te 13 km. Wpadłem na pomysł, że za Brzeskiem odbiję na Okulice co powinno dać ponad 100 km.
Z Brzeska na węzeł autostradowy, i tam wyjazd w kierunku Jodłówki, ale zamiast prosto pojechałem w prawo na Okulice, gdzie zgodnie ze znakami miało być 8 km. Mimo sporego zmęczenia do Okulic dojechałem dość sprawnie i szybko. W Okulicach skręciłem na Bogucice i tu trochę wyhamował mnie wiatr, ale przejechałem 4 km i odbiłem na południe w kierunku Bochni. W Mikluszowicach zdecydowałem się przekroczyć Rabę po kładce pieszej i dojechać do Bochni wzdłuż Puszczy Niepołomickiej. W Baczkowie pod sklepem zrobiłem mały postój na uzupełnienie zapasów płynów w bidonie, poza tym potrzebowałem sobie odpocząć bo miałem już lekko dość. Przez Proszówki jechało się dość ciężko, słońce grzało już na całego, zawiewało mi z boku, do tego narastało zmęczenie, a perspektywie miałem jeszcze solidny podjazd w Bochni. Dojechałem do Bochni i już bez odpoczynku ruszyłem pod górę, drogą od cmentarza na Osiedle Niepodległości, jechało mi się dość ciężko, ale wyjechałem na górę dość sprawnie, potem jeszcze przez osiedle i końcówka pod górę na Górny Gościniec. Cały czas patrzyłem na licznik i wyszło mi, że setkę przekroczę już w Łapczycy. Setka na liczniku przeskoczyła mi w Łapczycy pod sklepem "U Donalda", uznałem więc, że jest to dobre miejsce żeby się zatrzymać i kupić sobie loda. Na koniec dojazd do domu teściowej, ostatecznie przejechałem dziś 100,5 km i aż 1233 m przewyższenia.
Wycieczka udana, pogoda dopisała, sił wystarczyło i zrobiłem solidny trening. Pokonałem kilka dość trudnych podjazdów, co prawda podjechałem je raczej wolno (na Stravie prawie na każdym jestem w ostatniej piątce), ale poradziłem sobie i mogę być zadowolony. Dodatkowym plusem jest fakt, że nowe ustawienia roweru spisują się dość dobrze, zrobiłem 100 km i przyjechałem bez jakiś bólów wynikających ze złej pozycji na rowerze. Co więcej przyjechałem nawet nie jakoś specjalnie zmęczony, co prawda na ostatnich 20 km trochę mi się już jechać nie chciało, ale po jeździe czułem się całkiem dobrze.
Mapa i galeria
Z Łapczycy drogą 94 dojechałem do Bochni, gdzie ulicą Brzeźnicką zaatakowałem pierwszy dziś podjazd na trasie. Do Brzeska miałem jechać trasą pogórza, zaliczając pod drodze kilka mniejszych górek, które miały być treningiem przed podjazdem na Bocheniec. Na podjeździe do Brzeźnicy już się trochę męczyłem, podjazd ma 1,7 km, 83 m pod górę, średnie nachylenie 5,1%, maksymalne 9,1%. Może nie jest to jakiś mega trudny podjazd, ale zmęczyć się można. Dalej zjazd pod drewniany kościół w Brzeźnicy i znów pod górę do Poręby Spytkowskiej. Początkowo stromizna, nie jest zbyt wielka, ale ciągle wdrapujemy się pod górkę, jednak pod sam koniec podjazdu robi się na prawdę stromo: podjazd ma 2,8 km, 89 m pod górę, średnie nachylenie 3,6%, maksymalne 8,7%. W nagrodę za tą walkę z podjazdami przez najbliższe kilka kilometrów głównie zjeżdżałem. Przed Brzeskiem wybrałem boczną drogę dojazdową i wyjechałem na skrzyżowaniu od razu z DK94.
Do Jadownik postanowiłem jechać właśnie starą "czwórką", było szerokie pobocze, poza tym ruch samochodowy w niedzielę rano był niewielki, więc jechało się całkiem przyjemnie. W pewnym momencie przejechałem koło znaku Tarnów - 29 km, przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, czy nie jechać DK94 do Tarnowa, ale ostatecznie postanowiłem trzymać się wcześniejszego planu i po kilku kilometrach jazdy dojechałem do podnóża podjazdu na Bocheniec.
Skręt w prawo i od razu ruszyłem pod górę, pierwsza trudność to stroma ścianka w kierunku kościoła w Jadownikach, ale potem się wypłaszcza i jedziemy bez wysiłku. Po kilkuset metrach stromizna rośnie do 7% i tak trzyma przez dłuższy odcinek, schody zaczynają się na ostrym zakręcie ogrodzonym solidną barierą, gdzie na liczniku pojawiają wartości powyżej 10%. Jednak najgorzej jest samej końcówce podjazdu gdzie najpierw przez dłuższy odcinek mamy 12% nachylenia, a potem na licznik wskakują nawet wartości 15%. Podjazd kończy się na przy znaku Porąbka Uszewska na skrzyżowaniu z drogą dojazdową do zabytkowego kościółka św. Anny na szczycie Bocheńca, ja jednak pojechałem od razu w dół do Porąbki Uszewskiej.
Podjazd Bocheniec od Jadownik: dystans 3,0 km; przewyższenia 154 m; średnie nachylenie 6%, max 15%; czas: 12:23; średnia 14,7 km/h (dane z ridewithgps).
Stromym zjazdem bardzo szybko zjechałem pod kościół w Porąbce Uszewskiej, akurat trafiłem na koniec mszy, więc zrobiłem mały postój pozwalając rozjechać się wszystkim samochodom. W domu narysowałem sobie przejazd jeszcze przez jedną górkę w okolicy, ale jak teraz zacząłem patrzeć na mapę, to coś moja pętla zaczęła wydawać mi się strasznie długa. Do tego pogoda była coś niewyraźna, niebo było mocno zachmurzone, temperatura ledwo przekraczała 20 stopni, a ja nie wziąłem ze sobą nic przeciwdeszczowego. Już w zasadzie miałem wracać, gdy końcu stwierdziłem, raz kozie śmierć jadę dalej.
Ujechałem kilkaset metrów do Dołów i gdy zobaczyłem drogę, która miałem się wspinać, to znów zacząłem zastanawiać się nad powrotem, ale ostatecznie ruszyłem pod górę. Okazało się, że odcinek, którego się tak przestraszyłem nie był znowu taki straszny - podjazd jest dość równy, cały czas w okolicach 7-9%, taka jazda męczy, ale nie ma ścianek na których brakuję oddechu. Tuż przed szczytem lekkie wypłaszczenie i widok na zalesiony szczyt, w końcówce jeszcze stroma ścianka dochodząca do 10-11% i rozpoczynamy zjazd do Łysej Góry.
Podjazd Łysa Góra od Dołów: dystans 2,5 km; przewyższenia 138 m; średnie nachylenie 6,3%, max 11,7%; czas: 11:12; średnia 13,2 km/h (dane z ridewithgps).
Gdy zjechałem do Łysej Góry zorientowałem się, że domu na komputerze planowałem tą trasę trochę inaczej, z tego miejsca mogłem co prawda jechać do Dębna i dalej dość płaską trasą wrócić do domu, ale stwierdziłem, że jednak pojadę dalej przez górki. Efektem tej decyzji był znów dość solidny podjazd od Jaworska, który ponownie dał mi ostro w kość.
Podjazd Jaworsko od Łysej Góry: dystans 2,15 km; przewyższenia 109 m; średnie nachylenie 5,4%, max 8,5%; czas: 9:21; średnia 13,8 km/h (dane z ridewithgps).
Potem na szczęście długa sekwencja zjazdów na której mogłem odpocząć, dalej kilka kilometrów po płaskim i dojechałem do drogi na Melsztyn w Gwoźdźcu. Czekał mnie kolejny podjazd, który początkowo wyglądał dość niewinnie, ale potem zrobiło się stromiej, górka zdawała się nie kończyć, do tego asfalt był bardzo kiepski. Ostatecznie wyszło na to, że wspinałem się prawie 4 km i znów podjechałem ponad 100 w pionie, co prawda w porównaniu z wcześniejszymi podjazdami, ten był raczej łatwy, ale ja już byłem zmęczony więc trochę go odczułem. Z Gwoźdźca przez Niedzwiedza i Łoniową wróciłem ponownie do Dołów w miejsce gdzie rozpocząłem moją górską pętle a po chwili byłem znowu w Porąbce Uszewskiej.
Po krótkiej wizycie w sklepie ruszyłem ponownie pod Bocheniec, tym razem z drugiej strony. Na tej górce już kiedyś byłem i wtedy dwa razy na podjeździe musiałem się zatrzymać, dziś więc trzeba było poprawić tamten przejazd. Nie było jednak łatwo, stromo jest już od pierwszych metrów podjazdu stromizna waha się pomiędzy 7-11% i nie odpuszcza ani na chwilę. Najgorzej jest na dość długiej prostej ściance pod górę gdy dojeżdżamy do widocznych już domów, tam stromizna jeszcze dociska osiągając nawet wartość 13%. Potem na szczęście jest odcinek zjazdu na którym możemy sobie lekko dychnąć, końcówka do znaku Jadowniki znów pod górę, ale nie ma już takich ekstremalnych stromizn. Po dojechaniu do skrzyżowania tym razem skręciłem na szczyt Bocheńca pod zabytkowy kościołek, jednak podjazd liczę tylko do skrzyżowania.
Podjazd Bocheniec od Porąbki Uszewskiej: dystans 2,1 km; przewyższenia 150 m; średnie nachylenie 7,8%, max 13,2%; czas: 10:41; średnia 12,0 km/h (dane z ridewithgps).
Po tym podjeździe miałem już dość górek na dziś, na szczycie Bocheńca zrobiłem sobie dłuższy postój. Jednak gdy tak siedziałem to moje głowie zaczął świtać pomysł przejechania dzisiaj 100 km. Do tej pory jeszcze nigdy nie zrobiłem setki na szosówce. To dość dziwne, wiele razy przekraczałem setkę na crossie, raz nawet przekroczyłem na nim nawet 200 km. Kilka razy zrobiłem setkę również na góralu, a na rowerze najbardziej stworzonym do pokonywania długich dystansów, nigdy nie zrobiłem więcej niż 80 km. Na początek jednak zrobiłem zjazd od Brzeska, gdzie na rynku zrobiłem postój na lody i zacząłem obmyślać jakby tu zrobić dziś setkę. Na liczniku miałem 65 km i ponad 1000 m przewyższenia. Do Łapczycy z Brzeska jest jakieś 22 km, co dałoby w sumie 87 km, należało więc wydłużyć trasę o te 13 km. Wpadłem na pomysł, że za Brzeskiem odbiję na Okulice co powinno dać ponad 100 km.
Z Brzeska na węzeł autostradowy, i tam wyjazd w kierunku Jodłówki, ale zamiast prosto pojechałem w prawo na Okulice, gdzie zgodnie ze znakami miało być 8 km. Mimo sporego zmęczenia do Okulic dojechałem dość sprawnie i szybko. W Okulicach skręciłem na Bogucice i tu trochę wyhamował mnie wiatr, ale przejechałem 4 km i odbiłem na południe w kierunku Bochni. W Mikluszowicach zdecydowałem się przekroczyć Rabę po kładce pieszej i dojechać do Bochni wzdłuż Puszczy Niepołomickiej. W Baczkowie pod sklepem zrobiłem mały postój na uzupełnienie zapasów płynów w bidonie, poza tym potrzebowałem sobie odpocząć bo miałem już lekko dość. Przez Proszówki jechało się dość ciężko, słońce grzało już na całego, zawiewało mi z boku, do tego narastało zmęczenie, a perspektywie miałem jeszcze solidny podjazd w Bochni. Dojechałem do Bochni i już bez odpoczynku ruszyłem pod górę, drogą od cmentarza na Osiedle Niepodległości, jechało mi się dość ciężko, ale wyjechałem na górę dość sprawnie, potem jeszcze przez osiedle i końcówka pod górę na Górny Gościniec. Cały czas patrzyłem na licznik i wyszło mi, że setkę przekroczę już w Łapczycy. Setka na liczniku przeskoczyła mi w Łapczycy pod sklepem "U Donalda", uznałem więc, że jest to dobre miejsce żeby się zatrzymać i kupić sobie loda. Na koniec dojazd do domu teściowej, ostatecznie przejechałem dziś 100,5 km i aż 1233 m przewyższenia.
Wycieczka udana, pogoda dopisała, sił wystarczyło i zrobiłem solidny trening. Pokonałem kilka dość trudnych podjazdów, co prawda podjechałem je raczej wolno (na Stravie prawie na każdym jestem w ostatniej piątce), ale poradziłem sobie i mogę być zadowolony. Dodatkowym plusem jest fakt, że nowe ustawienia roweru spisują się dość dobrze, zrobiłem 100 km i przyjechałem bez jakiś bólów wynikających ze złej pozycji na rowerze. Co więcej przyjechałem nawet nie jakoś specjalnie zmęczony, co prawda na ostatnich 20 km trochę mi się już jechać nie chciało, ale po jeździe czułem się całkiem dobrze.
Mapa i galeria
Do Puszczy z Emilką
Sobota, 1 sierpnia 2015 | dodano:04.08.2015 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Z córką, Z Żoną / Narzeczoną
- DST: 14.00 km
- Czas: 00:45
- VAVG 18.67 km/h
- VMAX 25.00 km/h
- Temp.: 28.0 °C
- Podjazdy: 20 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś razem z żoną i córką zaplanowaliśmy sobie wycieczkę rowerową przez Puszczę Niepołomicką nad "Bobrowe rozlewisko" w Zabierzowie Bocheńskim. Niestety mieliśmy gości i wyjechaliśmy dość późno. Na domiar złego jakieś 2 km za Sitowcem złapałem gumę w tylnym kole, wymieniłem dętkę, ale postanowiliśmy na wszelki wypadek wrócić już do domu. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na Sitowcu na polanie koło leśniczówki - byliśmy już tu w Boże Ciało, Emilka trochę pobiegła i wróciliśmy do domu.
Biskupice w peletonie
Czwartek, 30 lipca 2015 | dodano:31.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po górkach
- DST: 43.35 km
- Czas: 01:40
- VAVG 26.01 km/h
- VMAX 62.65 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- HRmax: 189 (101%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie: 923 kcal
- Podjazdy: 496 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
W końcu udało mi się wyjść na jazdę w peletonie. Wyjazd od rana organizował Krzysiek, który chciał sobie zrobić lajtową wycieczkę po Puszczy, ale gdy do grupy dołączył Łukasz to stało się jasne, że łatwo nie będzie:)
Na trasę ruszyliśmy dopiero około 18:40, na początek jazda przez strefę przemysłową pod mocny wiatr. Na szczęście mieliśmy lokomotywę w postaci Łukasza, za którą można było się podczepić. Przez strefę przejechaliśmy z prędkością około 34 km/h, pod szkołą w Podgrabiu obracam się do tyłu a tu nie ma Krzyśka, więc kolejne kilometry jechaliśmy 20 km/h czekając aż Krzysiek dołączy. W Grabiu do peletonu dołączył jeszcze kolega Łukasza, jechał na góralu, ale dysponował mocą szosowca:)
Dalej Łukasz przeprowadził nas przez Strumiany do Małej Wsi, gdzie wyjechaliśmy na drogę 964 w kierunku Wieliczki, my jednak odbiliśmy na Niepołomice i po krótkim ale stromym podjeździe obiliśmy w prawo na Sułków. Trasa zaczęła się robić mocno pagórkowata, razem z Łukaszem dojechałem do skrzyżowania z drogą 966 w Przebieczanach w planie był podjazd pod Biskupice. Po chwili dojechała reszta peletonu i ruszyliśmy w kierunku Biskupic, ja jednak zaspałem na skrzyżowaniu i zostałem czekając na wolny przejazd, w tym czasie reszta peletonu już pędziła dalej. Musiałem więc mocno gonić, najpierw trochę zjazdów, ale potem zaczął się solidny podjazd w kierunku Biskupic, w połowie górki dopędziłem Krzyśka, a na wjeździe na segment Biskupice dopadłem zawodnika na góralu, w tym czasie Łukasz już walczył z segmentem gdzieś z przodu.
Od samego początku pocisnąłem dość mocno z zamiarem walki o rekord. Jechałem mocno i tętno szybko mi skoczyło do 170, w momencie gdy dojechałem do największej stromizny, to od razu wrzuciłem przełożenie 34x28 i równym tempem ruszyłem pod górę. Dziś jechało mi się znacznie lepiej, niż dwa tygodnie temu, gdy walczyłem z tym podjazdem na przełożeniu 39x28. Kręciłem dość równo, tylko raz w najbardziej stromym miejscu kadencja spadła mi do 60 obrotów. Gdy zacząłem ostatnią stromą ściankę, to zobaczyłem że Łukasz już zjeżdża w dół, żeby podjechać ponownie z najsłabszym zawodnikiem:) Dociągnąłem na szczyt i miałem chwilę na odpoczynek. Po jakieś minucie dojechał kolega Łukasza, a po dwóch kolejnych Krzysiek z Łukaszem. Jak się potem okazało na segmencie ustanowiłem nowy rekord:
Podjazd Biskupice: dystans 1,84 km; przewyższenia 97 m; średnie nachylenie 6.3%, max 14%; czas: 6:08; średnia 18 km/h (dane z ridewithgps).
Na GC mój czas wyniósł nawet 6:05 co pozwoliło mi wskoczyć na 2 miejsce na segmencie, tylko za Łukaszem. Podczas dzisiejszego podjazdu straciłem do Łukasza 35 sekund.
Dalej pojechaliśmy na Łazany, chwila zjazdu, potem znów krótki podjazd i kolejne kilometry już zdecydowanie w dół. Tak dojechaliśmy do Zabłocia, gdzie czekała nas kolejna stroma ścianka. Początek pojechaliśmy dość wolno, ale gdy Łukasz zaczął przyspieszać, to zacząłem też za nim cisnąć. Dość długo utrzymywałem niewielką stratę, dopiero na sam koniec, w najbardziej stromy miejscu, Łukasz dość zdecydowanie mi odjechał. Jednak jak się okazało udało mi się poprawić swój rekord na tym segmencie:
Podjazd Zabłocie: dystans 0,7 km; przewyższenie 51 m; średnie nachylenie 7.3%, max 12%; czas: 2:53; średnia 15,5 km/h (dane z ridewithgps).
Z tego miejsca w zasadzie mogliśmy już łatwo i przyjemnie wracać do domu przez Zagórze i Słomiróg, ale Łukasz postanowił jeszcze nam dołożyć. Pojechaliśmy więc do Bodzanowa, gdzie najpierw zrobiliśmy krótki podjazd do centrum, potem zjazd i rozpoczęliśmy kolejny podjazd do Słomirogu. Łukasz od samego początku postanowił pocisnąć na stójce i moment nam odjechał, jak ścigałem się z chłopaczkiem na góralu, który do najbardziej stromego miejsca lekko mnie nawet wyprzedał, ale tam chyba bardzo mocno zredukował biegi, bo moment został. Ja też wrzuciłem najlżejsze przełożenie, ale to jednak była dużo szybsza jazda. W końcówce podjazd trochę popuszcza, ale mimo wszystko zdecydował się wjechać na górę na miękko.
Podjazd Słomiróg od Bodzanowa: dystans 0,6 km; przewyższenie 44 m; średnie nachylenie 7.1%, max 12%; czas: 2:39; średnia 15,5 km/h (dane z ridewithgps).
To w zasadzie był już koniec trudności na dziś. Zjechaliśmy sobie do Zakrzowca, potem skręciliśmy na Zakrzów i dojechaliśmy do drogi 964, którą ruszyliśmy na Niepołomice. Jechaliśmy sobie dość spokojnie, ale Łukasz zaproponował, żebyśmy jeszcze zrobili sprint od ronda pod DHL do ronda w rynku. Byłem już mocno zmęczony, ale powiedziałem, że spróbuję. Łukasz ruszył bardzo mocno ponad 40 km/h, a ja przyklejony na kole, trzymałem się jak mogłem, mimo że Łukasz kilka razy przyspieszał. Trochę bałem się, że zgubi mnie na lekkim podjeździe na ulicy Kościuszki, ale jednak się nie dałem i dojechałem do centrum razem z nim - średnia 40,7 km/h (dystans 3,2 km). Dalej Łukasz pojechał do siebie, a ja wolnym już tempem wróciłem sobie do domu.
Wyjazd udany, dziś jechało mi się na prawdę bardzo dobrze. Dużo siły zaoszczędziłem jadąc w peletonie, więc może więcej pary miałem na jazdę pod górki. Padł rekord zarówno na Biskupicach jak i na Zabłociu, bardzo mocno pojechałem ostatnią prostą do Niepołomic - fakt, że na kole ale jednak. Całkiem nieźle sprawdzają mi się nowe ustawienia roweru, nogi mnie nie bolą podczas jazdy, więc chyba mój bikefitting pomógł:)
Na trasę ruszyliśmy dopiero około 18:40, na początek jazda przez strefę przemysłową pod mocny wiatr. Na szczęście mieliśmy lokomotywę w postaci Łukasza, za którą można było się podczepić. Przez strefę przejechaliśmy z prędkością około 34 km/h, pod szkołą w Podgrabiu obracam się do tyłu a tu nie ma Krzyśka, więc kolejne kilometry jechaliśmy 20 km/h czekając aż Krzysiek dołączy. W Grabiu do peletonu dołączył jeszcze kolega Łukasza, jechał na góralu, ale dysponował mocą szosowca:)
Dalej Łukasz przeprowadził nas przez Strumiany do Małej Wsi, gdzie wyjechaliśmy na drogę 964 w kierunku Wieliczki, my jednak odbiliśmy na Niepołomice i po krótkim ale stromym podjeździe obiliśmy w prawo na Sułków. Trasa zaczęła się robić mocno pagórkowata, razem z Łukaszem dojechałem do skrzyżowania z drogą 966 w Przebieczanach w planie był podjazd pod Biskupice. Po chwili dojechała reszta peletonu i ruszyliśmy w kierunku Biskupic, ja jednak zaspałem na skrzyżowaniu i zostałem czekając na wolny przejazd, w tym czasie reszta peletonu już pędziła dalej. Musiałem więc mocno gonić, najpierw trochę zjazdów, ale potem zaczął się solidny podjazd w kierunku Biskupic, w połowie górki dopędziłem Krzyśka, a na wjeździe na segment Biskupice dopadłem zawodnika na góralu, w tym czasie Łukasz już walczył z segmentem gdzieś z przodu.
Od samego początku pocisnąłem dość mocno z zamiarem walki o rekord. Jechałem mocno i tętno szybko mi skoczyło do 170, w momencie gdy dojechałem do największej stromizny, to od razu wrzuciłem przełożenie 34x28 i równym tempem ruszyłem pod górę. Dziś jechało mi się znacznie lepiej, niż dwa tygodnie temu, gdy walczyłem z tym podjazdem na przełożeniu 39x28. Kręciłem dość równo, tylko raz w najbardziej stromym miejscu kadencja spadła mi do 60 obrotów. Gdy zacząłem ostatnią stromą ściankę, to zobaczyłem że Łukasz już zjeżdża w dół, żeby podjechać ponownie z najsłabszym zawodnikiem:) Dociągnąłem na szczyt i miałem chwilę na odpoczynek. Po jakieś minucie dojechał kolega Łukasza, a po dwóch kolejnych Krzysiek z Łukaszem. Jak się potem okazało na segmencie ustanowiłem nowy rekord:
Podjazd Biskupice: dystans 1,84 km; przewyższenia 97 m; średnie nachylenie 6.3%, max 14%; czas: 6:08; średnia 18 km/h (dane z ridewithgps).
Na GC mój czas wyniósł nawet 6:05 co pozwoliło mi wskoczyć na 2 miejsce na segmencie, tylko za Łukaszem. Podczas dzisiejszego podjazdu straciłem do Łukasza 35 sekund.
Dalej pojechaliśmy na Łazany, chwila zjazdu, potem znów krótki podjazd i kolejne kilometry już zdecydowanie w dół. Tak dojechaliśmy do Zabłocia, gdzie czekała nas kolejna stroma ścianka. Początek pojechaliśmy dość wolno, ale gdy Łukasz zaczął przyspieszać, to zacząłem też za nim cisnąć. Dość długo utrzymywałem niewielką stratę, dopiero na sam koniec, w najbardziej stromy miejscu, Łukasz dość zdecydowanie mi odjechał. Jednak jak się okazało udało mi się poprawić swój rekord na tym segmencie:
Podjazd Zabłocie: dystans 0,7 km; przewyższenie 51 m; średnie nachylenie 7.3%, max 12%; czas: 2:53; średnia 15,5 km/h (dane z ridewithgps).
Z tego miejsca w zasadzie mogliśmy już łatwo i przyjemnie wracać do domu przez Zagórze i Słomiróg, ale Łukasz postanowił jeszcze nam dołożyć. Pojechaliśmy więc do Bodzanowa, gdzie najpierw zrobiliśmy krótki podjazd do centrum, potem zjazd i rozpoczęliśmy kolejny podjazd do Słomirogu. Łukasz od samego początku postanowił pocisnąć na stójce i moment nam odjechał, jak ścigałem się z chłopaczkiem na góralu, który do najbardziej stromego miejsca lekko mnie nawet wyprzedał, ale tam chyba bardzo mocno zredukował biegi, bo moment został. Ja też wrzuciłem najlżejsze przełożenie, ale to jednak była dużo szybsza jazda. W końcówce podjazd trochę popuszcza, ale mimo wszystko zdecydował się wjechać na górę na miękko.
Podjazd Słomiróg od Bodzanowa: dystans 0,6 km; przewyższenie 44 m; średnie nachylenie 7.1%, max 12%; czas: 2:39; średnia 15,5 km/h (dane z ridewithgps).
To w zasadzie był już koniec trudności na dziś. Zjechaliśmy sobie do Zakrzowca, potem skręciliśmy na Zakrzów i dojechaliśmy do drogi 964, którą ruszyliśmy na Niepołomice. Jechaliśmy sobie dość spokojnie, ale Łukasz zaproponował, żebyśmy jeszcze zrobili sprint od ronda pod DHL do ronda w rynku. Byłem już mocno zmęczony, ale powiedziałem, że spróbuję. Łukasz ruszył bardzo mocno ponad 40 km/h, a ja przyklejony na kole, trzymałem się jak mogłem, mimo że Łukasz kilka razy przyspieszał. Trochę bałem się, że zgubi mnie na lekkim podjeździe na ulicy Kościuszki, ale jednak się nie dałem i dojechałem do centrum razem z nim - średnia 40,7 km/h (dystans 3,2 km). Dalej Łukasz pojechał do siebie, a ja wolnym już tempem wróciłem sobie do domu.
Wyjazd udany, dziś jechało mi się na prawdę bardzo dobrze. Dużo siły zaoszczędziłem jadąc w peletonie, więc może więcej pary miałem na jazdę pod górki. Padł rekord zarówno na Biskupicach jak i na Zabłociu, bardzo mocno pojechałem ostatnią prostą do Niepołomic - fakt, że na kole ale jednak. Całkiem nieźle sprawdzają mi się nowe ustawienia roweru, nogi mnie nie bolą podczas jazdy, więc chyba mój bikefitting pomógł:)
Suchoraba - Cichawa - Brzezie - Szarów
Środa, 29 lipca 2015 | dodano:31.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
- DST: 33.50 km
- Czas: 01:13
- VAVG 27.53 km/h
- VMAX 48.46 km/h
- Temp.: 21.0 °C
- HRmax: 175 ( 93%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie: 742 kcal
- Podjazdy: 316 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Od poniedziałku mam urlop i teoretycznie więcej czasu, ale w praktyce bywa różnie, do tego pogoda lekko się popsuła, więc miałem dwa dni przerwy od roweru. Po niedzielnej przejażdżce, doszedłem do wniosku, że jednak coś jest nie tak z moją pozycją na rowerze. Podczas ostatniej wycieczki nie jechałem specjalnie szybko, a przyjechałem z bólem mięśni i kolan, więc te dwa brzydsze dni poświęciłem na bikefitting. Cały czas zastanawiam się nad profesionalnym bikefittingiem jednak na razie muszę sobie poradzić metodą domową. Oglądnąłem, więc ponownie kilka filmów w necie, nakręciłem siebie jadącego na treneżerze i wprowadziłem kilka poprawek do ustawień roweru.
Po pierwsze zamieniłem siodełko, dałem siodełko Selle Italia X1, które dostałem kiedyś od Krzyśka, spadek wagi z 371 g do 290 jak będzie komfortem zobaczymy. Oczywiście dokonałem korekt ustawienia siodełka i korekty ustawienia bloków w butach. Doszedłem do wniosku że ma za długi mostek (12 cm), widzę go przed kierownicą (od mojej strony) z rękami w górnym chwycie, co wskazuje właśnie na to, że jest za długi. W weekend pożyczę od Krzyśka mostek 10 cm i sprawdzę czy będzie lepiej, jeśli tak zamierzam kupić mostek Pro LT z kątem 6 stopni. Na chwilę obecną wróciłem do ustawienia mostka na +, niestety mój mostek ma kąt aż 17 stopni i tak ustawiona kierownica wygląda tragicznie, jednak komfort jazdy jest o wiele większy. Na koniec skręciłem mocniej sprężynę w pedałach, co prawda trochę się boję o swobodę wypięcia, ale doszedłem do wniosku, że noga nie trzyma się dobrze pedała.
Dziś po południu się wypogodziło, temperatura tylko nieznacznie przekraczała 20 stopni, do tego miałem czas, więc postanowiłem wypróbować nowe ustawienia. Niestety nie byłem w najlepszej formie do jazdy. W poniedziałek plewiłem chwasty na działce - 6 godzi na kuckach i nabawiłem się potwornych zakwasów mięśni czworogłowych. Od wczoraj smaruję różnymi maściami, ale zakwasy nie ustępują, ledwo chodzę, ale na rowerze z pewnym bólem da się jechać, pomyślałem że może rozruszam mięśnie. Jednak ze względu na tą "kontuzje" nie zdecydowałem się na jakąś strasznie trudną trasę.
Pojechałem najpierw w kierunku Wieliczki i za wiaduktem kolejowym w Podłężu odbiłem na Staniątki. Niestety od pierwszych metrów poczułem, że dość mocno wieje, dziś z kierunku północno -zachodniego. Po skręcie lekki podjazd poszło dość sprawnie, potem przejazd przez Staniątki i podjazd do Zagórza - tu mam wyznaczony segment, dziś pojechałem mocno, ale bez jakiegoś mega szarpania i wykręciłem czas gorszy od rekordu o 13 sekund. Dalej przejazd przez Zagórze i skręt w prawo na DK94, kawałek pod górę i skręciłem na kolejny segment oznaczony jako Suchoraba 1, tu udało mi się poprawić - czas lepszy od rekordowego o 35 sekund:) Na samym końcu podjazdu, w miejscach gdzie było 14% jechało mi się trochę ciężko, ale w sumie wkręciłem bez problemu. Dalej pojechałem pod cmentarz wojenny w Suchorabie, zrobiłem kilka fotek i o pół obrotu popuściłem napięcie sprężyny w pedałach, bo czułem że mam lekki problem z wypinaniem. Następnie zjazd i znowu podjazd w kierunku Czyżowa, poszło całkiem sprawnie mimo momentów 12%, dalej odbiłem na Krakuszowice i Cichawę i przez dłuższy czas dość mocno zjeżdżałem.
Zjazd skończył się w Cichawie gdzie skręciłem w lewoi ruszyłem na Brzezie. Dojazd do Brzezia wymaga pokonania podjazdu, kiedyś był on dla mnie dość ciężki, dziś pokonuję go dość szybko. Niestety podjazd pod górę zakłóciła mi koparka, musiałem się zatrzymać i poczekać aż skończy kopać i zwolni drogę. W Brzeziu postanowiłem sobie jeszcze trochę przedłużyć trasę pojechałem więc przez Łysokanie, dłuższym zjazdem i wyjechałem koło wiaduktu pod autostradą w Szarowie. Podjechałem pod kościół i już miałem skręcać na Staniątki, gdy ostatniej chwili postanowiłem, że jednak pojadę podjazd pod OSP w Dąbrowie. Wiedziałem, że raczej na rekord nie mam szans, ale na Treku jeszcze tej górki nie jechałem, więc postanowiłem spróbować.
Niestety od początku mi coś nie szło. Na zjeździe na drogę wyjechała mi babka zmuszając do prawie całkowitego zatrzymania się. Następnie rozpocząłem podjazd na dużej tarczy z przodu, żeby rozpędzić rower, wpadłem w podjazd z prędkością koło 35 km/h, ale po chwili musiałem redukować i co gorsza w pewnym momencie zejść na mały blat. Tak więc z 28 km/h które miałem w momencie zmiany blatu, spadłem do 22 i już nie potrafiłem przyspieszyć. Co prawda do końca podjazdu utrzymałem kadencję powyżej 90 i prędkość powyżej 14, ale do rekordu zabrakło mi ponad 10 s.
Fakt forma dzisiaj nie najlepsza, ale prawdziwym problemem jest jednak zmiana biegów. Początek górki pozwala na jazdę nawet koło 35 km/h, dalej robi się stromo i koniecznie są miękkie przełożenia. Gdy jeździłem z tarczą 39 z przodu, do mogłem wykręcić pełen zakres prędkości potrzebnej mi na tej górce. Teraz gdy mam tarczę 50x34 to muszę zacząć z dużego blatu i zmienić na mały w połowie górki, dziś mi to kompletnie nie wyszło i spadek prędkości był zbyt duży.
Dalej już w miarę łatwo, długie zjazdy, wietrzna prosta w Staniątkach (centralnie pod wiatr, słabiutki czas wykręciłem), zjazd i przejazd pod torami i na sam koniec pozostał mi segment na ulicy Dębowej. Mam tam bardzo wysoką średnią i wiedziałem, że dziś nie mam szans tam powalczyć, wjechałem z prędkością około 34 km/h, spokojnie przejechałem przez próg zwalniający, ale za progiem postanowiłem sprawdzić czy dam rady mocniej dokręcić. Dokręciłem do mniej więcej 41 km/h, ale tuż przed skrzyżowanie zwolniłem. Końcówka do domu już bardzo wolno.
Wyjazd w sumie udany, mimo bólu mięśni, który bardzo utrudnia mi chodzenie, jechało mi się całkiem nieźle. Pod górki trzymałem dobre tempo i wszystkie wjechałem dość sprawnie. Zauważyłem, że najlepiej by było gdybym pod górki kręcił z kadencją 100 obrotów, wtedy wjeżdżam w miarę bezproblemowo. Oczywiście taką kadencję jestem stanie utrzymać tylko na krótkich i raczej mało stromych podjazdach, jednak kompaktowa korba pozwoliła mi utrzymać kadencję 90 nawet na stromym odcinku podjazdu w Dąbrowie, nie jest więc już źle, choć na pewno przydałoby się wzmocnić mięśnie nóg.
Po pierwsze zamieniłem siodełko, dałem siodełko Selle Italia X1, które dostałem kiedyś od Krzyśka, spadek wagi z 371 g do 290 jak będzie komfortem zobaczymy. Oczywiście dokonałem korekt ustawienia siodełka i korekty ustawienia bloków w butach. Doszedłem do wniosku że ma za długi mostek (12 cm), widzę go przed kierownicą (od mojej strony) z rękami w górnym chwycie, co wskazuje właśnie na to, że jest za długi. W weekend pożyczę od Krzyśka mostek 10 cm i sprawdzę czy będzie lepiej, jeśli tak zamierzam kupić mostek Pro LT z kątem 6 stopni. Na chwilę obecną wróciłem do ustawienia mostka na +, niestety mój mostek ma kąt aż 17 stopni i tak ustawiona kierownica wygląda tragicznie, jednak komfort jazdy jest o wiele większy. Na koniec skręciłem mocniej sprężynę w pedałach, co prawda trochę się boję o swobodę wypięcia, ale doszedłem do wniosku, że noga nie trzyma się dobrze pedała.
Dziś po południu się wypogodziło, temperatura tylko nieznacznie przekraczała 20 stopni, do tego miałem czas, więc postanowiłem wypróbować nowe ustawienia. Niestety nie byłem w najlepszej formie do jazdy. W poniedziałek plewiłem chwasty na działce - 6 godzi na kuckach i nabawiłem się potwornych zakwasów mięśni czworogłowych. Od wczoraj smaruję różnymi maściami, ale zakwasy nie ustępują, ledwo chodzę, ale na rowerze z pewnym bólem da się jechać, pomyślałem że może rozruszam mięśnie. Jednak ze względu na tą "kontuzje" nie zdecydowałem się na jakąś strasznie trudną trasę.
Pojechałem najpierw w kierunku Wieliczki i za wiaduktem kolejowym w Podłężu odbiłem na Staniątki. Niestety od pierwszych metrów poczułem, że dość mocno wieje, dziś z kierunku północno -zachodniego. Po skręcie lekki podjazd poszło dość sprawnie, potem przejazd przez Staniątki i podjazd do Zagórza - tu mam wyznaczony segment, dziś pojechałem mocno, ale bez jakiegoś mega szarpania i wykręciłem czas gorszy od rekordu o 13 sekund. Dalej przejazd przez Zagórze i skręt w prawo na DK94, kawałek pod górę i skręciłem na kolejny segment oznaczony jako Suchoraba 1, tu udało mi się poprawić - czas lepszy od rekordowego o 35 sekund:) Na samym końcu podjazdu, w miejscach gdzie było 14% jechało mi się trochę ciężko, ale w sumie wkręciłem bez problemu. Dalej pojechałem pod cmentarz wojenny w Suchorabie, zrobiłem kilka fotek i o pół obrotu popuściłem napięcie sprężyny w pedałach, bo czułem że mam lekki problem z wypinaniem. Następnie zjazd i znowu podjazd w kierunku Czyżowa, poszło całkiem sprawnie mimo momentów 12%, dalej odbiłem na Krakuszowice i Cichawę i przez dłuższy czas dość mocno zjeżdżałem.
Zjazd skończył się w Cichawie gdzie skręciłem w lewoi ruszyłem na Brzezie. Dojazd do Brzezia wymaga pokonania podjazdu, kiedyś był on dla mnie dość ciężki, dziś pokonuję go dość szybko. Niestety podjazd pod górę zakłóciła mi koparka, musiałem się zatrzymać i poczekać aż skończy kopać i zwolni drogę. W Brzeziu postanowiłem sobie jeszcze trochę przedłużyć trasę pojechałem więc przez Łysokanie, dłuższym zjazdem i wyjechałem koło wiaduktu pod autostradą w Szarowie. Podjechałem pod kościół i już miałem skręcać na Staniątki, gdy ostatniej chwili postanowiłem, że jednak pojadę podjazd pod OSP w Dąbrowie. Wiedziałem, że raczej na rekord nie mam szans, ale na Treku jeszcze tej górki nie jechałem, więc postanowiłem spróbować.
Niestety od początku mi coś nie szło. Na zjeździe na drogę wyjechała mi babka zmuszając do prawie całkowitego zatrzymania się. Następnie rozpocząłem podjazd na dużej tarczy z przodu, żeby rozpędzić rower, wpadłem w podjazd z prędkością koło 35 km/h, ale po chwili musiałem redukować i co gorsza w pewnym momencie zejść na mały blat. Tak więc z 28 km/h które miałem w momencie zmiany blatu, spadłem do 22 i już nie potrafiłem przyspieszyć. Co prawda do końca podjazdu utrzymałem kadencję powyżej 90 i prędkość powyżej 14, ale do rekordu zabrakło mi ponad 10 s.
Fakt forma dzisiaj nie najlepsza, ale prawdziwym problemem jest jednak zmiana biegów. Początek górki pozwala na jazdę nawet koło 35 km/h, dalej robi się stromo i koniecznie są miękkie przełożenia. Gdy jeździłem z tarczą 39 z przodu, do mogłem wykręcić pełen zakres prędkości potrzebnej mi na tej górce. Teraz gdy mam tarczę 50x34 to muszę zacząć z dużego blatu i zmienić na mały w połowie górki, dziś mi to kompletnie nie wyszło i spadek prędkości był zbyt duży.
Dalej już w miarę łatwo, długie zjazdy, wietrzna prosta w Staniątkach (centralnie pod wiatr, słabiutki czas wykręciłem), zjazd i przejazd pod torami i na sam koniec pozostał mi segment na ulicy Dębowej. Mam tam bardzo wysoką średnią i wiedziałem, że dziś nie mam szans tam powalczyć, wjechałem z prędkością około 34 km/h, spokojnie przejechałem przez próg zwalniający, ale za progiem postanowiłem sprawdzić czy dam rady mocniej dokręcić. Dokręciłem do mniej więcej 41 km/h, ale tuż przed skrzyżowanie zwolniłem. Końcówka do domu już bardzo wolno.
Wyjazd w sumie udany, mimo bólu mięśni, który bardzo utrudnia mi chodzenie, jechało mi się całkiem nieźle. Pod górki trzymałem dobre tempo i wszystkie wjechałem dość sprawnie. Zauważyłem, że najlepiej by było gdybym pod górki kręcił z kadencją 100 obrotów, wtedy wjeżdżam w miarę bezproblemowo. Oczywiście taką kadencję jestem stanie utrzymać tylko na krótkich i raczej mało stromych podjazdach, jednak kompaktowa korba pozwoliła mi utrzymać kadencję 90 nawet na stromym odcinku podjazdu w Dąbrowie, nie jest więc już źle, choć na pewno przydałoby się wzmocnić mięśnie nóg.
Łapczyca - Mikluszowice - N-ce
Niedziela, 26 lipca 2015 | dodano:29.07.2015 Kategoria 21-40 km, Łapczyca, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 35.41 km
- Czas: 01:12
- VAVG 29.51 km/h
- VMAX 58.40 km/h
- Temp.: 24.0 °C
- HRmax: 163 ( 87%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie: 711 kcal
- Podjazdy: 141 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Od dwóch dni przerwa od roweru, na domiar złego dziś musiałem jechać na rodzinną imprezę do Łapczycy, postanowiłem jednak zabrać z sobą rower i wrócić na nim do Niepołomic. Jechać oczywiście miałem nie najkrótszą drogą, ale przez Bochnię, Mikluszowice, Puszczę Niepołomicką do Niepołomic. Od rana dziś pogoda była raczej słaba, było pochmurno, chłodno i wietrznie. Na szczęście po południu pogoda lekko się poprawiła, więc około 15:40 ruszyłem na trasę.
Na początek największe wyzwanie czyli podjazd od DK94 pod górny kościół w Łapczycy. Ten niespełna 600 m podjazd o średnich nachyleniu 10% pokonywałem już wielokrotnie, ale chyba nigdy nie zmierzyłem się z nim na szosówce, postanowiłem więc, że dziś pojadę pod górę dość mocno. Niestety okoliczności nie końca mi sprzyjały. Po pierwsze podjazd znajdował się jakiś kilometr od startu, więc nie było szans na rozgrzewkę. Po drugie jechałem po obiedzie i czułem się lekko zamulony. Ruszyłem jednak dość mocno, pierwsze metry na nieco twardszym przełożeniu, ale jak na liczniku wyskoczyło mi 11%, to wrzuciłem już najlżejsze przełożenie. Pod sam koniec podjazdu pojawiła się nawet wartość 12% i zacząłem mieć lekko dość. Wstałem więc na korby i trochę przyspieszyłem, niestety nie dałem rady dociągnąć tak do szczytu i na ostatnich kilku metrach znów zwolniłem.
Podjazd DK 95 - górny kościół w Łapczycy: 570 m, 56 m przewyższenia; średnie nachylenie 9,9%; maksymalnie 12,5%; czas: 2:50; średnia 12,1 km/h.
Gdy później porównałem ten czas z dotychczasowymi rekordami, to wyszło mi, że dziś pojechałem 51 s lepiej od najlepszego czasu z 2013 roku.
Po pokonaniu tej górki, czułem podjazd w płucach, chwilę zajęło mi uspokojenie tętna, potem miałem jeszcze kilka mniejszych hopek do przeskoczenia, więc cały czas czułem lekkie pieczenie w płucach. Na płaski teren na dobre wyjechałem na Proszowskiej w Bochni. Potem przejechałem przez Proszówki, Baczków, Gawłówek i dojechałem do Mikluszowic. Dziś ponownie wiało z zachódu, ja jechałem na północ, ale miejscami na otwartym terenie, trochę mi zawiewało. W Mikluszowicach skręciłem do Puszczy, teraz jechałem pod wiatr, ale w lesie nie było to aż tak odczuwalne. Przejazd Żubrostradą, był dość ciężki, ze względu na tłumy ludzi w Puszczy. Jechałem dość równym tempem, lekko ponad 30 km na godzinę. Jak się później okazało na 9,5 km Żubrostrady też wykręciłem swój rekord, choć tylko o 21 s lepszy od rekordu na Peugeocie z 2013 r. Na segmencie Drogi Królewskiej próbowałem mocniej przycisnąć, ale chyba nie miałem już siły, początkowo faktycznie przyspieszyłem, ale końcówkę za Sitowcem ledwo już jechałem. Przez miasto, już centralnie pod wiatr, toczyłem się w zasadzie resztką siły. Mimo wszystko kilka minut po 17, po pokonaniu 35 km byłem w domu.
Wycieczka ogólnie udana, choć forma dziś nie była za rewelacyjna, o ile czas pod Górny Gośniec wykręciłem jeszcze niezły, o tyle wyniki wykręcane na płaskim terenie były już dość przeciętne. Co prawda nie jechałem dziś w trupa, przez większość trasy starałem się jechać minimalnym nakładem sił, ale gdy próbowałem przyspieszyć to okazało się, że nie dam rady.
Na początek największe wyzwanie czyli podjazd od DK94 pod górny kościół w Łapczycy. Ten niespełna 600 m podjazd o średnich nachyleniu 10% pokonywałem już wielokrotnie, ale chyba nigdy nie zmierzyłem się z nim na szosówce, postanowiłem więc, że dziś pojadę pod górę dość mocno. Niestety okoliczności nie końca mi sprzyjały. Po pierwsze podjazd znajdował się jakiś kilometr od startu, więc nie było szans na rozgrzewkę. Po drugie jechałem po obiedzie i czułem się lekko zamulony. Ruszyłem jednak dość mocno, pierwsze metry na nieco twardszym przełożeniu, ale jak na liczniku wyskoczyło mi 11%, to wrzuciłem już najlżejsze przełożenie. Pod sam koniec podjazdu pojawiła się nawet wartość 12% i zacząłem mieć lekko dość. Wstałem więc na korby i trochę przyspieszyłem, niestety nie dałem rady dociągnąć tak do szczytu i na ostatnich kilku metrach znów zwolniłem.
Podjazd DK 95 - górny kościół w Łapczycy: 570 m, 56 m przewyższenia; średnie nachylenie 9,9%; maksymalnie 12,5%; czas: 2:50; średnia 12,1 km/h.
Gdy później porównałem ten czas z dotychczasowymi rekordami, to wyszło mi, że dziś pojechałem 51 s lepiej od najlepszego czasu z 2013 roku.
Po pokonaniu tej górki, czułem podjazd w płucach, chwilę zajęło mi uspokojenie tętna, potem miałem jeszcze kilka mniejszych hopek do przeskoczenia, więc cały czas czułem lekkie pieczenie w płucach. Na płaski teren na dobre wyjechałem na Proszowskiej w Bochni. Potem przejechałem przez Proszówki, Baczków, Gawłówek i dojechałem do Mikluszowic. Dziś ponownie wiało z zachódu, ja jechałem na północ, ale miejscami na otwartym terenie, trochę mi zawiewało. W Mikluszowicach skręciłem do Puszczy, teraz jechałem pod wiatr, ale w lesie nie było to aż tak odczuwalne. Przejazd Żubrostradą, był dość ciężki, ze względu na tłumy ludzi w Puszczy. Jechałem dość równym tempem, lekko ponad 30 km na godzinę. Jak się później okazało na 9,5 km Żubrostrady też wykręciłem swój rekord, choć tylko o 21 s lepszy od rekordu na Peugeocie z 2013 r. Na segmencie Drogi Królewskiej próbowałem mocniej przycisnąć, ale chyba nie miałem już siły, początkowo faktycznie przyspieszyłem, ale końcówkę za Sitowcem ledwo już jechałem. Przez miasto, już centralnie pod wiatr, toczyłem się w zasadzie resztką siły. Mimo wszystko kilka minut po 17, po pokonaniu 35 km byłem w domu.
Wycieczka ogólnie udana, choć forma dziś nie była za rewelacyjna, o ile czas pod Górny Gośniec wykręciłem jeszcze niezły, o tyle wyniki wykręcane na płaskim terenie były już dość przeciętne. Co prawda nie jechałem dziś w trupa, przez większość trasy starałem się jechać minimalnym nakładem sił, ale gdy próbowałem przyspieszyć to okazało się, że nie dam rady.
Praca #31
Czwartek, 23 lipca 2015 | dodano:24.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
- DST: 27.04 km
- Czas: 00:54
- VAVG 30.04 km/h
- VMAX 36.10 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- HRmax: 160 ( 85%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie: 998 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś z samego rana musiałem jechać do Wieliczki załatwić jedną urzędową sprawę, wróciłem koło 8:05 i postanowiłem, że do pracy pojadę jednak na rowerze.
Nie cisnąłem jakoś mega mocno, przez miasto przejechałem nawet dość wolno, ale dalej jak już się rozpędziłem to jechałem całkiem niezłym tempem. Na Woli Zabierzowskiej zdecydowałem się nawet zafiniszować i rezultacie wykręciłem całkiem niezły czas.
Niestety gdy siedziałem w pracy to pogoda gwałtownie się załamała, pojawiły się burze i deszcze, czekał mnie więc powrót do domu po mokrym asfalcie, całkiem możliwe, że wręcz w deszczu.
Niestety sprawdziły się moje obawy, do domu musiałem jechać w deszczu. Co prawda gdy zacząłem się wybierać do domu, to nie padało, ale ledwo wystawiłem rower to zaczęło padać. Ubrałem pelerynę i w drogę. Jechałem wolno, bo po mokrym asfalcie i jeszcze pod wiatr. Do tego moja peleryna łapała każdy podmuch wiatru jak żagiel, więc jechało mi się bardzo ciężko. Na końcu Drogi Królewskiej zobaczyłem, że już nie pada, ściągnąłem kaptur i od razu zaczęło mi się jechać znacznie lepiej. W zasadzie kto wie czy nie lepiej bym zrobił całkiem rezygnując z peleryny, pod spodem i tak byłem cały mokry, po rękach spływał mi pot, a kurtka cały czas łapała wiatr.
Do domu dojechałem mocno zmęczony i cały mokry, buty miałem z dziurami, więc w środku całe mokre, rower po jeździe wyglądał katastrofalnie:(
Na segmentach:
- do pracy - segment nie zaliczony (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)Nie cisnąłem jakoś mega mocno, przez miasto przejechałem nawet dość wolno, ale dalej jak już się rozpędziłem to jechałem całkiem niezłym tempem. Na Woli Zabierzowskiej zdecydowałem się nawet zafiniszować i rezultacie wykręciłem całkiem niezły czas.
Niestety gdy siedziałem w pracy to pogoda gwałtownie się załamała, pojawiły się burze i deszcze, czekał mnie więc powrót do domu po mokrym asfalcie, całkiem możliwe, że wręcz w deszczu.
Niestety sprawdziły się moje obawy, do domu musiałem jechać w deszczu. Co prawda gdy zacząłem się wybierać do domu, to nie padało, ale ledwo wystawiłem rower to zaczęło padać. Ubrałem pelerynę i w drogę. Jechałem wolno, bo po mokrym asfalcie i jeszcze pod wiatr. Do tego moja peleryna łapała każdy podmuch wiatru jak żagiel, więc jechało mi się bardzo ciężko. Na końcu Drogi Królewskiej zobaczyłem, że już nie pada, ściągnąłem kaptur i od razu zaczęło mi się jechać znacznie lepiej. W zasadzie kto wie czy nie lepiej bym zrobił całkiem rezygnując z peleryny, pod spodem i tak byłem cały mokry, po rękach spływał mi pot, a kurtka cały czas łapała wiatr.
Do domu dojechałem mocno zmęczony i cały mokry, buty miałem z dziurami, więc w środku całe mokre, rower po jeździe wyglądał katastrofalnie:(
Na segmentach:
- z pracy - 12:52 średnia 30,0 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,53 km; czas: 26:15; średnia: 30,9 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,52 km; czas: 28:19; średnia: 38,6 km/h.
Kudłacze, Lubomir
Środa, 22 lipca 2015 | dodano:23.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
- DST: 35.50 km
- Teren: 11.00 km
- Czas: 02:22
- VAVG 15.00 km/h
- VMAX 71.84 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 161 ( 86%)
- HRavg 132 ( 70%)
- Kalorie: 1159 kcal
- Podjazdy: 703 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Górską wyprawę na Kudłacze i Lubomir planowałem od dawna, miałem ją zrealizować wczoraj, ale pogorszenie pogody w pewnym momencie trochę mnie przestraszyło i nie pojechałem. Dziś pogoda była stabilna i mimo upału rzędu 32-33 stopni postanowiłem pojechać.
Dlaczego taki cel wyprawy? Jakąś typową górską wycieczkę planowałem już od kilku lat, myślałem o wypadzie w Pasmo Radziejowej w Beskidzie Sądeckim, ale zawsze kończyło się na planach. W tym roku na wiosnę byłem z żoną i siostrami na wycieczce pieszej z Myślenic do Schroniska PTTK na Kudłaczach, stąd na szczyt Lubomira (904 m npm) brakowało nam 3,5 km, ale nie był on planach, więc na niego nie poszliśmy. Lubomir geograficzne leży w Beskidzie Wyspowym, ale twórcy Korony Gór Polskich, a za nimi twórczy Korony Beskidów uznają Lubomir za najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego. Wycieczka ta miała pozwolić mi uzupełnić pieczątki schroniska na Kudłaczach, który nich wbiłem gdy byłem tu maju i przy okazji zdobyć Lubomir do Korony Beskidów.
W tym celu pojechałem do Myślenic na Zarabie, tam zaparkowałem samochód i drogą wzdłuż Raby pojechałem do kierunku Stroży, pokonałem dość kiepskiej jakości odcinek terenowy i wyjechałem w Stróży i dalej już drogą asfaltową pojechałem na Pcim. Po przejechaniu jakiś 12 km dojechałem do stóp podjazdu na Kudłacze, skąd asfaltowa droga prowadzi do wysoko położony przysiółków Pcimia. Na początku podjazd jest dość lajtowy 2% góra 3% po dobrym asfalcie, potem stromizna lekko rośnie, ale dalej nie przekracza 5%. Wszystko zmienia się gwałtownie, gdy dojeżdżamy do znaku stromy podjazd i znajdujących się zaraz za nim serpentyn (4,1 km od początku podjazdu). Na serpentynach jest stromo, dwucyfrowe wartości nachylenia nie schodzą z licznika, a przez większość dystansu nachylenie sięgają 15-16%, na domiar złego, droga która do tej pory był mocno zacieniona, nagle wychodzi na pełne słońce. Jechałem rowerem górskim z minimalnymi przełożeniami 22x32, uważałem więc, że nawet takie stromizny, nie powinny stanowić dla mnie problemu, okazało się, że męczyłem się jednak strasznie. Pierwsza ścianka to 700 metrów i 85 m w górę (średnie nachylenie 12,2 maksymalne 16,6%). Po kolejnym zakręcie podjazd wraca do lasu i przez moment jest lżej 3-5%, następnie kolejna na szczęście dość krótka ścianka z nachyleniem dochodzącym do 12%. Dalej wjeżdżamy między domy nachylenie maleje, podjazd prowadzi dość równo w górę z nachyleniami rzędu 5-7%. Następnie pojawia się kolejna ścianka z nachyleniami dochodzącymi do 15%, sytuacja poprawia się gdy dojeżdżamy do stadniny koni, ale po chwili znów musimy się męczyć mocno pod górę. Podjazd szosowy kończy się przy pięknym domu z napisem Agroturystyka, dalej następuję odcinek po kamieniach z nachyleniem 25%, ja musiałem pokonać go z buta. Po lewej stronie mamy ciekawy punkt widokowy, potem jeszcze kilka metrów w górę, skręt w prawo i jesteśmy w schronisku na Kudłaczach (730 m npm).
W schronisku zrobiłem mały postój, kupiłem zimną Pepsi i uzupełniłem pieczątki w książeczkach GOT. Podjazd z Pcimia na Kudłacze to: 7,57 km; różnica wzniesień 378 m; mój czas 38:53; średnia 11,7 km/h - to dane podjazdu pod same schronisko, podjazd szosowy jest trochę krótszy.
Po krótkiej przerwie ruszyłem dalej, czekało mi teraz 3,5 km przeprawy szlakiem czerwony przez Łysinę na Lubomir. Początkowo jazda szła mi nieźle, było pod górę, ale nie zbyt stromo i po w miarę dobrej drodze. Pierwszy problem pojawił się po jakimś 1 km, stroma, gliniana droga pod górę. Dziś było sucho, więc próbowałem wjechać, ale szybko złapałem uślizg koła i musiałem podprowadzić. Potem kawałek podjechałem i dojechałem do dłuższego, dość stromego odcinka, który na domiar złego był pełny, dużych i luźnych kamieni. Początkowo próbowałem walczyć, ale po chwili stromizna wzrosła do ponad 20%, do tego jazda po kamieniach była bardzo trudna, więc stwierdziłem, że bezpieczniej będzie podprowadzić. Po jakiś 300 metrach spaceru mocno pod górę, znów wsiadłem na rower, dalej już dało się jechać choć miejscami było dość ciężko. Trudności kończą się po osiągnięciu Łysiny (z boku dochodzi szlak żółty i czarny), teraz już miarę łatwo, choć do pokonania jest ponad 1,3 km. Zatrzymałem się jeszcze raz, przed szczytem Lubomira, bo po lewej stronie ścieżki ma stromo opadającym zboczu znajduję się piękny punkt widokowy. Po zrobieniu kilku zdjęć, pokonałem jeszcze 400 m z podjazdem w końcówce i dojechałem do obserwatorium na Lubomirze.
Na szczycie zrobiłem przerwę na fotografowanie i mały odpoczynek, który był jednak mocno utrudniony przez wściekle atakujące owady. Po kilku minutach rozpocząłem, więc zjazd. Niestety nie mam duszy zjazdowca, do tego mój rower, to też nie najlepszy sprzęt na strome, kamieniste zjazdy, więc w dół jechałem też dość asekuracyjnie i nie zbyt szybko. Na Lubomir wyjeżdżałem od schroniska 27 minut, natomiast zjazd zajął mi ponad 18 minut. Bardzo ciężki okazał się też odcinek szlaku czerwonego zaraz poniżej schroniska, bardzo musiałem na nim uważać, potem zrobiłem skrót po dawnym przebiegu szlaku i po chwili wyjechałem już na dość dobrą drogę. Po zjeździe czekał mnie krótki podjazd na Działek, który nieoczekiwanie okazał się dla mnie za trudny, uślizg koła na gałęzi i znów musiałem kawałek podprowadzić, potem zjazd i znów lekki podjazd do skrzyżowania ze szlakiem zielonym prowadzącym na Chełm.
To właśnie na osiedle Chełm skierowałem swój rower, krótki zjazd ścieżką i znalazłem się na asfalcie, tak zakończyła się moja jazda terenowa na dziś. Pozostał mi tylko asfaltowy zjazd do Myślenic, jechałem bardzo szybko, licznik zanotował w pewnym momencie nawet ponad 71 km/h. Strava wymierzyła mi średnią od kościółka na osiedlu Chełm do parkingu na dole na ponad 45 km/h. Jednak jazda w dół z dużą prędkością na szerokich oponach jest o wiele bardziej pewna niż na cienkich szosowych gumach. Po dojechaniu do Raby, jeszcze tylko krótki odcinek do parkingu przy stadionie piłkarskim i moja wycieczka się skończyła.
W sumie przejechałem przeszło 35 km, z czego 11 km do jazda w terenie - 3,5 km do góry i reszta w większości w dół. Jednak jazda terenowa ani pod górę, ani w dół specjalnie mnie nie cieszyła, męczyłem się strasznie pod górę, w dół musiałem strasznie uważać, więc moja jazda też nie była za szybka. Krótko mówiąc kolarza górskiego też, ze mnie nie będzie. Pozostaje mi już chyba tylko emerycka jazda po Puszczy Niepołomickiej, bo jeszcze taka jazda przychodzi mi w miarę bez problemu:)
Mapa i galeria
Dlaczego taki cel wyprawy? Jakąś typową górską wycieczkę planowałem już od kilku lat, myślałem o wypadzie w Pasmo Radziejowej w Beskidzie Sądeckim, ale zawsze kończyło się na planach. W tym roku na wiosnę byłem z żoną i siostrami na wycieczce pieszej z Myślenic do Schroniska PTTK na Kudłaczach, stąd na szczyt Lubomira (904 m npm) brakowało nam 3,5 km, ale nie był on planach, więc na niego nie poszliśmy. Lubomir geograficzne leży w Beskidzie Wyspowym, ale twórcy Korony Gór Polskich, a za nimi twórczy Korony Beskidów uznają Lubomir za najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego. Wycieczka ta miała pozwolić mi uzupełnić pieczątki schroniska na Kudłaczach, który nich wbiłem gdy byłem tu maju i przy okazji zdobyć Lubomir do Korony Beskidów.
W tym celu pojechałem do Myślenic na Zarabie, tam zaparkowałem samochód i drogą wzdłuż Raby pojechałem do kierunku Stroży, pokonałem dość kiepskiej jakości odcinek terenowy i wyjechałem w Stróży i dalej już drogą asfaltową pojechałem na Pcim. Po przejechaniu jakiś 12 km dojechałem do stóp podjazdu na Kudłacze, skąd asfaltowa droga prowadzi do wysoko położony przysiółków Pcimia. Na początku podjazd jest dość lajtowy 2% góra 3% po dobrym asfalcie, potem stromizna lekko rośnie, ale dalej nie przekracza 5%. Wszystko zmienia się gwałtownie, gdy dojeżdżamy do znaku stromy podjazd i znajdujących się zaraz za nim serpentyn (4,1 km od początku podjazdu). Na serpentynach jest stromo, dwucyfrowe wartości nachylenia nie schodzą z licznika, a przez większość dystansu nachylenie sięgają 15-16%, na domiar złego, droga która do tej pory był mocno zacieniona, nagle wychodzi na pełne słońce. Jechałem rowerem górskim z minimalnymi przełożeniami 22x32, uważałem więc, że nawet takie stromizny, nie powinny stanowić dla mnie problemu, okazało się, że męczyłem się jednak strasznie. Pierwsza ścianka to 700 metrów i 85 m w górę (średnie nachylenie 12,2 maksymalne 16,6%). Po kolejnym zakręcie podjazd wraca do lasu i przez moment jest lżej 3-5%, następnie kolejna na szczęście dość krótka ścianka z nachyleniem dochodzącym do 12%. Dalej wjeżdżamy między domy nachylenie maleje, podjazd prowadzi dość równo w górę z nachyleniami rzędu 5-7%. Następnie pojawia się kolejna ścianka z nachyleniami dochodzącymi do 15%, sytuacja poprawia się gdy dojeżdżamy do stadniny koni, ale po chwili znów musimy się męczyć mocno pod górę. Podjazd szosowy kończy się przy pięknym domu z napisem Agroturystyka, dalej następuję odcinek po kamieniach z nachyleniem 25%, ja musiałem pokonać go z buta. Po lewej stronie mamy ciekawy punkt widokowy, potem jeszcze kilka metrów w górę, skręt w prawo i jesteśmy w schronisku na Kudłaczach (730 m npm).
W schronisku zrobiłem mały postój, kupiłem zimną Pepsi i uzupełniłem pieczątki w książeczkach GOT. Podjazd z Pcimia na Kudłacze to: 7,57 km; różnica wzniesień 378 m; mój czas 38:53; średnia 11,7 km/h - to dane podjazdu pod same schronisko, podjazd szosowy jest trochę krótszy.
Po krótkiej przerwie ruszyłem dalej, czekało mi teraz 3,5 km przeprawy szlakiem czerwony przez Łysinę na Lubomir. Początkowo jazda szła mi nieźle, było pod górę, ale nie zbyt stromo i po w miarę dobrej drodze. Pierwszy problem pojawił się po jakimś 1 km, stroma, gliniana droga pod górę. Dziś było sucho, więc próbowałem wjechać, ale szybko złapałem uślizg koła i musiałem podprowadzić. Potem kawałek podjechałem i dojechałem do dłuższego, dość stromego odcinka, który na domiar złego był pełny, dużych i luźnych kamieni. Początkowo próbowałem walczyć, ale po chwili stromizna wzrosła do ponad 20%, do tego jazda po kamieniach była bardzo trudna, więc stwierdziłem, że bezpieczniej będzie podprowadzić. Po jakiś 300 metrach spaceru mocno pod górę, znów wsiadłem na rower, dalej już dało się jechać choć miejscami było dość ciężko. Trudności kończą się po osiągnięciu Łysiny (z boku dochodzi szlak żółty i czarny), teraz już miarę łatwo, choć do pokonania jest ponad 1,3 km. Zatrzymałem się jeszcze raz, przed szczytem Lubomira, bo po lewej stronie ścieżki ma stromo opadającym zboczu znajduję się piękny punkt widokowy. Po zrobieniu kilku zdjęć, pokonałem jeszcze 400 m z podjazdem w końcówce i dojechałem do obserwatorium na Lubomirze.
Na szczycie zrobiłem przerwę na fotografowanie i mały odpoczynek, który był jednak mocno utrudniony przez wściekle atakujące owady. Po kilku minutach rozpocząłem, więc zjazd. Niestety nie mam duszy zjazdowca, do tego mój rower, to też nie najlepszy sprzęt na strome, kamieniste zjazdy, więc w dół jechałem też dość asekuracyjnie i nie zbyt szybko. Na Lubomir wyjeżdżałem od schroniska 27 minut, natomiast zjazd zajął mi ponad 18 minut. Bardzo ciężki okazał się też odcinek szlaku czerwonego zaraz poniżej schroniska, bardzo musiałem na nim uważać, potem zrobiłem skrót po dawnym przebiegu szlaku i po chwili wyjechałem już na dość dobrą drogę. Po zjeździe czekał mnie krótki podjazd na Działek, który nieoczekiwanie okazał się dla mnie za trudny, uślizg koła na gałęzi i znów musiałem kawałek podprowadzić, potem zjazd i znów lekki podjazd do skrzyżowania ze szlakiem zielonym prowadzącym na Chełm.
To właśnie na osiedle Chełm skierowałem swój rower, krótki zjazd ścieżką i znalazłem się na asfalcie, tak zakończyła się moja jazda terenowa na dziś. Pozostał mi tylko asfaltowy zjazd do Myślenic, jechałem bardzo szybko, licznik zanotował w pewnym momencie nawet ponad 71 km/h. Strava wymierzyła mi średnią od kościółka na osiedlu Chełm do parkingu na dole na ponad 45 km/h. Jednak jazda w dół z dużą prędkością na szerokich oponach jest o wiele bardziej pewna niż na cienkich szosowych gumach. Po dojechaniu do Raby, jeszcze tylko krótki odcinek do parkingu przy stadionie piłkarskim i moja wycieczka się skończyła.
W sumie przejechałem przeszło 35 km, z czego 11 km do jazda w terenie - 3,5 km do góry i reszta w większości w dół. Jednak jazda terenowa ani pod górę, ani w dół specjalnie mnie nie cieszyła, męczyłem się strasznie pod górę, w dół musiałem strasznie uważać, więc moja jazda też nie była za szybka. Krótko mówiąc kolarza górskiego też, ze mnie nie będzie. Pozostaje mi już chyba tylko emerycka jazda po Puszczy Niepołomickiej, bo jeszcze taka jazda przychodzi mi w miarę bez problemu:)
Mapa i galeria
Praca #30 - na Treku
Środa, 22 lipca 2015 | dodano:23.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
- DST: 27.50 km
- Czas: 00:51
- VAVG 32.35 km/h
- VMAX 35.63 km/h
- Temp.: 28.0 °C
- HRmax: 156 ( 83%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie: 614 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś mały jubileusz - 30 raz do pracy na rowerze w tym roku:) Tym razem postanowiłem jechać Trekiem, ale nie zamiarem bicia rekordu, a raczej z myślą wypróbowania nowych przełożeń.
Do pracy kręciłem dość szybko, ale na dość miękkim przełożeniu i niskim tętnie. Jechałem cały czas równo bez przyspieszenia nawet w Woli Zabierzowskiej na finiszu. Efektem takiej jazdy czas niewiele ponad 25 minut, do niedawna byłby to rekord, teraz do rekordu brakuje ponad minuty.
Z powrotem pod lekki wiatr, jak to zwykle po południu. Tempo znowu dość równe, bez nadmiernego dociskania. Zatrzymałem się jeszcze na rynku porozmawiać z kolegą, który właśnie wrócił z wakacji, chciałem go nawet przekonać do wypadu na góralach w okolice Myślenic, ale nie udało mi się to. Efektem tego zatrzymania, był niestety fakt, że zapomniałem włączyć stoper w GPS na dojeździe do domu, więc mój czas powrotu jest lekko szacunkowy.
Podczas jazdy zauważyłem niestety, że jednak mam problem z dolnym chwytem kierownicy, przy obecnym ustawieniu mostka na minus. Jak to ktoś napisał na forum rowerowym, mam problem z odpowiednim zgięciem tułowiowa, bo przeszkadza mi zapasowa opona wożona na brzuchu:) Tak właśnie zastanawiam nad moimi problemami w jeździe pod górę i dochodzę do wniosku, że najlepszym rozwiązania było schudnąć, nie jestem co prawda jakiś strasznie gruby - 78-80 kg przy 180 cm wzrostu, ale niektórych miejscach wożę niestety zbędny balast. Wczoraj na stronie naszosie.pl czytałem informacje o jeździe Chrisa Frooma na etapie TdF podczas którego zniszczył rywali, poza danymi o mocy, których za bardzo nie rozumiem były też dane o aktualnej wadze kolarza - 67,5 kg przy 186 cm. Froome jest bardzo wysoki jak na górala, ale waży bardzo mało. W 2010 przed ślubem ważyłem 70-72 kg, potem dość szybko dobiłem do 80 kg, zbicie wagi do powiedzmy 74-75 kg byłoby wskazane, ale niestety wymagało by chyba diety i zdrowego odżywania, niestety mój problem polega na tym, że lubię jeść i to nie koniecznie bardzo zdrowo:)
Na segmentach:
- do pracy - nie zanotowano (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 11:52 średnia 32,5 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,50 km; czas: 25:23; średnia: 31,9 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,54 km; czas: 26:02; średnia: 31,2 km/h.
Do pracy kręciłem dość szybko, ale na dość miękkim przełożeniu i niskim tętnie. Jechałem cały czas równo bez przyspieszenia nawet w Woli Zabierzowskiej na finiszu. Efektem takiej jazdy czas niewiele ponad 25 minut, do niedawna byłby to rekord, teraz do rekordu brakuje ponad minuty.
Z powrotem pod lekki wiatr, jak to zwykle po południu. Tempo znowu dość równe, bez nadmiernego dociskania. Zatrzymałem się jeszcze na rynku porozmawiać z kolegą, który właśnie wrócił z wakacji, chciałem go nawet przekonać do wypadu na góralach w okolice Myślenic, ale nie udało mi się to. Efektem tego zatrzymania, był niestety fakt, że zapomniałem włączyć stoper w GPS na dojeździe do domu, więc mój czas powrotu jest lekko szacunkowy.
Podczas jazdy zauważyłem niestety, że jednak mam problem z dolnym chwytem kierownicy, przy obecnym ustawieniu mostka na minus. Jak to ktoś napisał na forum rowerowym, mam problem z odpowiednim zgięciem tułowiowa, bo przeszkadza mi zapasowa opona wożona na brzuchu:) Tak właśnie zastanawiam nad moimi problemami w jeździe pod górę i dochodzę do wniosku, że najlepszym rozwiązania było schudnąć, nie jestem co prawda jakiś strasznie gruby - 78-80 kg przy 180 cm wzrostu, ale niektórych miejscach wożę niestety zbędny balast. Wczoraj na stronie naszosie.pl czytałem informacje o jeździe Chrisa Frooma na etapie TdF podczas którego zniszczył rywali, poza danymi o mocy, których za bardzo nie rozumiem były też dane o aktualnej wadze kolarza - 67,5 kg przy 186 cm. Froome jest bardzo wysoki jak na górala, ale waży bardzo mało. W 2010 przed ślubem ważyłem 70-72 kg, potem dość szybko dobiłem do 80 kg, zbicie wagi do powiedzmy 74-75 kg byłoby wskazane, ale niestety wymagało by chyba diety i zdrowego odżywania, niestety mój problem polega na tym, że lubię jeść i to nie koniecznie bardzo zdrowo:)
Na segmentach:
- do pracy - nie zanotowano (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 11:52 średnia 32,5 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,50 km; czas: 25:23; średnia: 31,9 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,54 km; czas: 26:02; średnia: 31,2 km/h.