- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Samochód do lakiernika - powrót rowerem
Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | dodano:12.08.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 27.00 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 01:20
- VAVG 20.25 km/h
- VMAX 50.00 km/h
- Temp.: 28.0 °C
- Podjazdy: 120 m
- Sprzęt: Inny rower
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zawiozłem samochód siostry do znajomego lakiernika w Bochni, musiałem potem wrócić do Niepołomic po mój samochód:) Pożyczyłem rower od znajomego i na nim na raty wróciłem do Niepołomic. Najpierw pokonałem 9 km do Łapczycy, zjadłem obiad, trochę się poobijałem i po jakiś 2 godzinach ruszyłem do Niepołomic. Nie mierzyłem trasy więc nie zmam dokładnych danych dotyczących wycieczki. Odległość oceniam na jakieś 27 km a średnią prędkość na około 20 km/h - może było szybciej, ale dowodów nie mam:)
Jechałem na rowerze GIANT mającym około 13 lat, cudów nie było, rower dość ciężki, na grubych kołach o agresywnym bieżniku, ale generalnie maszyna sprawna technicznie. Wszystkie przerzutki wchodziły bez problemów, więc podjazdy wjechałem sprawnie. Wyjazd w sumie udany, w końcu nie jest tak gorąco, słońce świeci ale temperatura nie przekracza 30 stopni.
Galeria wycieczki
Dolinki podkrakowskie - pieszo
Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano:12.08.2013 Kategoria pieszo, Z Żoną / Narzeczoną
- DST: 9.00 km
- Teren: 6.00 km
- Czas: 02:30
- VAVG 16:40 km/h
- VMAX 10:00 km/h
- Temp.: 26.0 °C
- Podjazdy: 200 m
- Aktywność: Chodzenie
Wraz z żoną zrobiłem sobie spacer po podkrakowskich dolinkach: Dolinie Kobylańskiej i Dolinie Bolechowickiej.
Galeria wycieczki
Niepołomice, budowa, odbiór samochodu w Bochni
Środa, 7 sierpnia 2013 | dodano:07.08.2013 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 49.08 km
- Teren: 9.00 km
- Czas: 02:05
- VAVG 23.56 km/h
- VMAX 58.80 km/h
- Temp.: 35.0 °C
- Podjazdy: 130 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Rano pojechałem do Niepołomic pozałatwiać parę spraw związanych z budową domu. Z Łapczycy wyjechałem około 8 rano, na termometrze 22 i jechało się bardzo przyjemnie do Niepołomic zajechałem parę minut przed 9. Musiałem tam zostać aż do 16, bo wtedy miałem umówione jeszcze jedno spotkanie. Jak już załatwiłem wszystko to musiałem jechać do Bochni do znajomego odebrać samochód w którym zepsuł mi się podnośnik szyby - awaria naprawiona, ale niestety mój portfel trochę ucierpiał.
Do Bochni jechałem przez Puszczę Niepołomicką, na Drodze Królewskiej w najbardziej zniszczonych miejscach (osiedle Piaski i Sitowiec) położyli nowy równiusieńki asfalt. Jedzie się dużo wygodnie, ale niestety wariaty z samochodach też jeżdżą dużo szybciej:( Przejechałem całą Drogę Królewską, również tą szutrową i w końcu wylądowałem w Baczkowie, tam krótka przerwa na loda i colę i jazda dalej do Bochni. Odebrałem samochód, więc rower na dach i do Łapczycy już powrót samochodem. Po południu mimo olbrzymiego gorąca przez las jechało się w miarę dobrze, ale wszelkie zatrzymania w miejsca nie zacienionych to już katastrofa.
Galeria wycieczki
Dębowy Orient - trasa GIGA
Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, RNO, zawody
- DST: 102.23 km
- Teren: 35.00 km
- Czas: 05:29
- VAVG 18.64 km/h
- VMAX 46.17 km/h
- Temp.: 32.0 °C
- Podjazdy: 560 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
W drużynie z Krzyśkiem przejechaliśmy Dębowy Orient na trasie GIGA, udało nam się zaliczyć 19 z 21 punktów jednak w mocnej obsadzie chyba nie zajęliśmy za wysokiego miejsca, choć pełnych wyników jeszcze nie ma.
Punkty kontrolne:
1-10 Punkty stałe gry terenowej Dębowy orient (naniesione na mapę, w terenie stałe paliki przy łatwych do zidentyfikowania miejscach).
1. Centrum Pogoria (III)
2. Centrum Pogoria w Parku Zielona
3. obok remizy strażackiej
4. przy stadionie
5. obok remizy strażackiej
6. przy kościele
7. skrzyżowanie leśnych dróg (opuszczony)
8. wyrobisko piasku
9. teren Eurocampingu
10. gospodarstwo agroturystyczne
Punkty 11-21 do samodzielnego naniesienia na mapę - wzór na punktach 1 i 2:
11. skrzyżowanie ścieżek
12. krzyż
13. tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej
14. skrzyżowanie ścieżek
15. granica lasu - punkt widokowy
16. krzyż
17. Wapiennik Bardowicza
18. krzyż
19. skrzyżowanie ścieżek
20. drzewo
21. granica lasu (opuszczony)
Start w Dębowym Oriencie planowałem już od dawna, rok temu w podobnej imprezie BSOrient w kameralnej obsadzie zdobyłem 2 miejsce na trasie GIGA, więc i w tym roku planowałem jechać GIGA. Śledząc rowerowe fora internetowe i listę startową widziałem, że w tym roku nie będzie tak łatwo i obsada będzie dużo mocniejsza.
Tuż przed startem zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie pojechać trasy rekreacyjnej, byłem mocno zmęczony, miałem za sobą przeszło 500 km z sakwami do Wiednia, dzień wcześniej walczyłem na trasie VI etapu TdP pod Ząb i Gliczarów, do tego mega upał, ale Krzysiek nastawił się na próbę GIGA (nigdy wcześnie nie jechał tak długiej trasy, nawet na zwykłej wycieczce), więc nie pozostawało nic innego jak walczyć na GIGA:)
Odprawa trochę opóźniona zaczyna się parę minut po 10, regulamin strasznie zagmatwany, dostajemy mapy gry terenowej Dębowy Orient na której jest 10 punktów (stałych oznaczonych palikami z perforatorami) do tego pozostałe 11 punktów mamy sobie odwzorować z kartek na drzewie, z tym że 5 punktów do odwzorowania jest w bazie rajdu, a 6 kolejnych na pkt 2. Odrysowuję punkty podbijamy 1 i jedziemy za tłumem na 2, odrysowuję pozostałe punkty i decydujemy się na dość niezwykłą taktykę (chyba jako jedyni). Konieczność jazdy na 2 zaraz na początku sugerowała wariant trasy zgodny z ruchem wskazówek zegara, my tymczasem postanawiamy zaliczyć punkty po drugiej stronie Pogorii (przejazd pomiędzy jeziorami III i IV) a następnie jechać w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.
Tak robimy przejeżdżamy pomiędzy jeziorami i jedziemy na 13 (tablica nr 5 na ścieżce dydaktycznej) na punkt trafiamy w miarę bez problemu, choć remonty dróg trochę utrudniają jazdę. Dalej jedziemy na punkt 19, nie ma żadnym problemów, odbijamy i jedziemy w kierunku 16. Przejeżdżamy tory, wjeżdżamy w boczną drogę, która po chwili przechodzi w ścieżkę i szukamy krzyża. Przy ścieżce nie ma, szukamy w krzakach nie ma, w końcu idąc w chaszcze bliżej, biegnąc powyżej nasypem, drogi głównej, znajduję krzyż, ale nie ma punktu - co jest grane. Na odprawie była mowa, że z jednym krzyżem coś nie gra, Krzysiek twierdzi, że to dotyczyło pkt 20, ale ja nie jestem pewny. Dzwonimy do Kosmy, wiadomość to ten krzyż nie jest krzyżem, punkt w krzakach, szukamy ale dalej nie ma w końcu okazuję się, że punkt znajduję się w miejscu gdzie asfalt przechodzi w ścieżkę - dobre 20 minut w plecy:(
Do 17 prowadzi czarny szlak pieszy, jest też podjazd od drogi nr 94, ale na odprawie była mowa, że nią jeździć nie wolno, więc szukamy innego - szybszego jak się nam wydaje - rozwiązania. Na mapie jest jest dobre wyglądająca ścieżka, która powinna nam trochę skrócić drogę w stosunku to tej wyznaczonej przez szlak. Wpadamy w las, ścieżka wygląda kiepsko, ale początkowo da się jeszcze jechać, jednak mniej więcej w połowie drogi, zonk, chaszcze, krzewy, komary, z bólem wracamy do drogi. Wbijamy się na czarny szlak, jedziemy wzdłuż torów, dojeżdżamy do osiedla Jamki i wyjeżdżamy na wysypisko śmieci, zaczyna się las i żadnej dalszej ścieżki nie widać :( Do wysypiska prowadzą znaki szlaku, ale co dalej. Grzeje jak cholera, przejścia na 16 i próby przebicia się przez las mocno nas zdołowały, myślę nawet nad odpuszczeniem punktu, ale jeszcze jedna próba, atakujemy od zakazanej drogi 94. W sumie i tak nie można na nią wyjechać bo poprowadzona jest wysokim wiaduktem. Jedziemy równoległą drogą przez Strzemieszyce, nie ma jak przekroczyć 94 bo nie dróg dojazdowych, w końcu za Biedronką widzę możliwość przeprawy, przekraczamy 94, kilkaset metrów przez las i jesteśmy na punkcie - pluję sobie w brodę, że wcześniej tak nie pojechaliśmy - oszczędzilibyśmy czas i dużo sił.
Nie jest za dobrze, przez 16 i 17 straciliśmy kupę czasu. Wracamy tak jak przyjechaliśmy, koło Biedronki, potem na Szałasowiznę szukać kolejnego krzyża. Po paru kilometrach dojeżdżamy, jest krzyż, nie ma punktu, ale w sumie na kartce napis krzyż jest przekreślony i napisano drzewo. Jedziemy jeszcze 200 metrów do skrzyżowania, bo w końcu krzyż-drzewo miał być na skrzyżowaniu, jest drzewo na łące, 50 metrów od drogi a na nim punkt. Krzyże dziś nas prześladują, ale cóż jedziemy dalej.
Czeka nas długi przelot w stronę Okradzianowa, na asfalcie zaliczam lekki kryzys, przejechaliśmy dopiero 30 km w słabym czasie, a ja już mam dość. Robimy przerwę w sklepie, piję colę, napełniam bidony i jedziemy dalej. Wjeżdżamy do lasu pobliżu wzgórza Tomalówka, droga na szczęście dobra i bez problemu dojeżdżamy do pkt 14, gdzie spotykamy Pana Tadka, on jedzie w kierunku przeciwnym i jest już tu, nie jest dobrze:( Z punktu nie próbujemy żadnych niepewnych przecinek tylko wracamy na szeroką szutrówkę, którą przejechaliśmy i skręcamy na Sławków.
Przez chwilę droga jest dalej dobra, ale potem się kończy, są trzy przecinki, wybieramy tą teoretycznie najlepszą, która po kilkuset metrach powinna nas zaprowadzić do drogi. Ale coś nie gra, nie ma dobrej drogi, wracamy do rozstaju i wybieramy środkową przecinkę, droga bardzo dobra wyprowadza nas na asfalt przy torach kolejowych - dlaczego nie pojechaliśmy jej od razu. Pod wiaduktem w Okradzianowie spotykamy kolejnych bikerów jadących z przeciwka, to utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy strasznie w plecy:(
Dalej dobrze nam znana droga, zjazd pod młyn Freya i podjazd do Nowej Kuźniczki, olewamy szlak pieszy (mimo iż w sumie wiemy, że jest dobry - jechaliśmy tędy na wiosnę) i jedziemy do dobrego asfaltowego zjazdu szlakiem rowerowym. Pędzimy do gospodarstwa agroturystycznego Reczków. Znów wymijamy się zawodnikiem, 10 to punkt stały, zaliczamy bez problemu. Dalej jedziemy czarnym szlakiem rowerowym, jest lekka gmatwanina ścieżek, nie ma oznaczeń, ale spotykamy jakiegoś miejscowego, który wskazuje nam najlepszy wariant.
Po chwili jesteśmy już Krzykawie, spotykamy Amigę i DJK71 - mają już całą górę mapy zrobioną, stajemy pod sklepem i uzupełniamy bidony w tym czasie przemykają koło nas Zdezorientowani. Dojeżdżamy do 8 - po drodze wymijamy Bikekoholików, droga w dół poszło ekspresowo. W zasadzie podczas postoju w Krzykawie podjęliśmy decyzję, że opuszczamy punkt 7 - który jest oddalony dobre 2 km od naszej drogi, widać że będzie to droga po piasku w dodatku trzeba się wrócić z punktu tą samą drogą, chcemy też opuścić 21 bo jest dość daleko na północ, też nie bardzo po drodze. W tym momencie wydawało się to rozsądne posunięcie, mieliśmy słaby czas - do zamknięcia mety trochę ponad 3 godziny i jeszcze aż 12 punktów do zaliczenia - wydaję się, że nie mamy szans na więcej niż 15-16 punktów, więc te dwa są nie po drodze, po co je zaliczać.
Tym czasem na 8 spotykamy kilka osób, jeden zawodnik zmienia dętkę i mówi nam żebyśmy uważali na 7, a my na to, że tam nie jedziemy, a on że to blisko, jest co prawda piasek i coś tam nie gra z punktem, ale to blisko. Jednak ja nie specjalnie słucham, w końcu już postanowione, nie robimy tego puntu i do tego przecież usłyszałem, że piasek to tylko utwierdza mnie w słuszności decyzji. Krzysiek jeszcze coś napomyka, że może jednak pojedziemy, patrzę na zegarek 15:15 - zostały 3 godziny a my mamy jeszcze 11 punktów, jak opuścimy dwa to i tak mamy 9 z marnymi szansami na zaliczenie przy dotychczasowym tempie. Obliczam odległość do 7 - ponad 2 km, po piachu w jedną stronę, pewnie ze 20-30 minut - nie jedziemy. Mijamy skręt i pędzimy znajomą drogą do Eurocampingu, podbijamy pkt 9 i planowo omijając punkt 21 jedziemy w kierunku 6.
Droga pod górę, Krzysiek, który na początku szalał zaczyna wyraźnie zostawać. Dojeżdżamy do pkt 5 pod kościołem Łęce, spotykamy Qnicka z Bikeholików, myślę dlaczego on jest dopiero tu - pewnie miał jakąś inną koncepcje trasy - to końcu nie amator w rajdach na orientacje. Jedziemy dalej do punktu 5, grzeje jak cholera, teren otwarty do tego lekko pod górę. Dojeżdżamy pod remizę Tucznawie, odbijam punkt, Krzyśka coś nie ma, po chwili dojeżdża, robimy zakupy i przerwę. Ostatnie 4 punkty poszły gładko, zaczynam widzieć szansę na zaliczenie reszty punktów - tylko czy Krzysiek da rady - na razie mówi, że jedziemy dalej.
Z kawałek asfaltem i obijamy na Bugaj, przez osiedle i szutrówką pod górę, punkt na skraju lasu, coś nie do końca mi się zgadza mapą, ale nic innego nie znaduję, więc obijamy i lecimy dalej. Na wprost, po kilkuset metrach w lewo na czarny szlak rowerowy, koło jakiegoś zakładu i wkręt w prawo przy znaku na wieżę widokową. Ujeżdżamy może z 500 metrów, jest punkt ale coś za blisko, jedziemy dalej i po kolejnych 500 metrach jest ten właściwy. Obijamy i niestety popełniamy błąd. W planie w zasadzie było opuszczenie pkt 3, ale czas jest niezły, my jednak zamiast próbować przebić się przecinką do Trzebiesławic, wracamy i jedziemy na pkt 4 do Ujejsca.
Punkt 4 odbijamy bez problemu, pytam Krzyśka czy jedziemy na 3, bo coś wygląda niewyraźnie, nie jest do końca zdecydowany, więc postanawiam zaliczyć najpierw 12, jak pójdzie szybko to możemy spróbować jeszcze tą 3. Z punktem 12 przy krzyżu nie ma żadnego problemu - no może poza brakiem dziurkacza, pytam Krzyśka czy jedzie na 3 czy też wokół Pogorii IV pojedzie już do bazy. Ja jestem dość zdecydowany jechać pkt 3, mamy jeszcze prawie godzinę a mam jeszcze sporo sił. W końcu Krzysiek decyduje, że jedzie ze mną. Niestety droga pod górę, Krzysiek trochę zostaje, ale w końcu daję radę i odbijamy 3.
Pod zabytkowym kościółkiem jest znak czarnego szlaku rowerowego na Pogorię IV, ale ja decyduję, że wracamy w końcu wiemy że będzie w dół, pod cmentarzem obijamy w prawo i krótszą drogą niż prowadził szlak docieramy do Pogorii IV. Wjazd na ścieżkę jest przez parking, nie sposób się przebić nawet rowerem, jest korek jak cholera. Tracimy trochę czasu, ale po chwili pędzimy już pięknym asfaltem po ścieżce wokół jeziora. Przy kolejnym, już nie tak zatłoczonym, parkingu odbijamy w prawo i zaliczamy pkt 18 - krzyż przy drodze 86. Wracamy na ścieżkę i jedziemy do bazy, z przeciwka nadjeżdża jeszcze dobrze nam znana para z Lider Bajk eMTeBe, pewnie jadą na 18. Poganiam Krzyśka, żeby trzymał koło, tempo jest niezłe - 25-26 km/h. Przy Pogorii III dużo ludzi, musimy zwolnić, jakoś jednak się przeciskamy i o godzinie 18:02 (13 minut przed limitem), jesteśmy na mecie.
Od razu widać, że nasze 19 punktów nie jest wynikiem rewelacyjnym, dużo osób zaliczyło wszystko i to jeszcze w bardzo dobrym czasie. Jednak chyba powinniśmy być w miarę zadowoleni, po słabym początku wyraźnie się rozkręciliśmy, brakło nam tylko 2 punktów, a przecież w połowie dystansu zapowiadało się znacznie gorzej. Dla Krzyśka była to pierwsza setka w życiu, którą zrobił w dodatku na zawodach i to w mega upale - nic więc dziwnego, że pod koniec miał trochę dość. Ja miałem kryzys już na 30 km, ale pod koniec jechało mi się już zdecydowanie lepiej.
Błędy - niestety sporo. Pech na 16, większość uczestników raczej nie miała tam problemów, a my szukaliśmy strasznie długo, znaleźliśmy krzyż z opisu, a punkt był na drzewie przy wjeździe na ścieżkę i przy odrobinie szczęścia można było go od razu wypatrzeć. Porażka na 17, trzeba było od razu atakować ją od południa, większość zawodników jechała z przeciwnego kierunku niż my i atak od południa był dla nich w miarę oczywisty, dla nas była to najdłuższa droga - jednak pozostałe okazały się nie do przebycia. Kilka mniejszych błędów: między pkt 14 a Okradzianowem, między pkt 11 i pkt 3, błędne było też założenie z opuszczaniem punktów po drodze (7 i 21) w sumie zawsze można było nie jechać któryś punktów bliżej mety. Dużym błędem było też nie wysłuchanie wskazówek odnośnie pkt 7, mogliśmy ten punkt zaliczyć małym nakładem czasu i bez problemów jakie spotkały innych uczestników rajdu - wystarczyło posłuchać:(
Wynik w sumie uważam za niezły, w końcu zwykle startujemy na krótszych trasa, dla mnie to była dopiero druga trasa GIGA, a dla Krzyśka pierwsza. Miejsce pewnie będziemy mieli słabe, bo dużo zawodników zaliczyło wszystkie punkty, ale generalnie nie mamy chyba na co narzekać.
Galeria i mapa wycieczki
VI etap Tour de Pologne - Bukowina Tatrzańska
Piątek, 2 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria 61-80 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 66.82 km
- Teren: 2.00 km
- Czas: 03:37
- VAVG 18.48 km/h
- VMAX 58.26 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- Podjazdy: 1258 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tour de Pologne Amatorów, podjazdy pod Ząb i Gliczarów Górny oraz na metę do Bukowiny, w końcu wyścig zawodowców - to wszystko miałem podczas piątkowej wycieczki po Podhalu.
Tour de Pologne amatorów startował z Bukowiny o godzinie 9:45, chciałem objechać pętle przed wyścigiem, więc z domu wyjechałem już o 6:10. Mnie więcej o 7:40 byłem już pod Termami Podhalańskimi w Szaflarach, przygotowałem rower i tuż przed 8:00 ruszyłem na trasę. Pętla TdPA zaczynała się w Bukowinie, ale start ostry wyznaczony był dopiero w Poroninie przy Zakopiance, ja z Szaflar miałem do pokonania podobny dystans co kolarze amatorzy z Bukowiny z tym, że oni jechali w dół, a ja musiałem się lekko wspiąć. Kilka minut po 8 przekroczyłem Zakopiankę i w drogę.
Na początek łatwiejszy z podjazdów pod Ząb (co wcale nie znaczy, że łatwy). Początkowo jeszcze w miarę łatwo, spokojnie i dość szybko jechałem sobie przez Suche, ale za wyciągiem narciarskim zaczyna się robić bardziej stromo, zrzucam przerzutki i kręcę dalej, prędkość w granicach 9-11 km/h. Do znaku Ząb podjazd trzyma mniej więcej stałe nachylenie, dopiero pod sam koniec robi się jeszcze bardziej stromo. Premia górska miała być umiejscowiona na skrzyżowaniu z drogą z Gubałówki na Sierockie, ale jak jechałem to jeszcze jej tam nie było. Zasadniczy podjazd od Zakopianki na premię to mniej więcej 4,2 km, średnie nachylenie 5,9%; różnica wysokości 246 metrów, jednak to nie koniec podjazdu na trasie, po skręcie w prawo na Sierockie ciągle jest pod górę. Potem chwila zjazdu i znów pod górę na wysokość ponad 1000 metrów npm na Rolów Wierch (Sierockie). Dalej skręt na Leszczyny i wąski techniczny zjazd aż do Białego Dunajca. Na zjeździe wyprzedzili mnie dwaj kolarze, chyba trenowali przed etapem - jeden w koszulce Reprezentacji Polski. Na zjeździe piękne widoki, ale trzeba uważać na drogę, są bardzo ostre zakręty i momentami kiepska nawierzchnia.
Po zjeździe kilkaset metrów po płaskim, skręt w prawo i rozpoczynamy podjazd pod Gliczarów Górny - tą górkę jechałem już w tamtym roku i mam ją opisaną w bazie podjazdów. Początek mocno pod górę, potem droga przez Gliczarów Dolny w miarę lajtowa i nagle dwie bardzo strome ścianki z nachyleniem powyżej 20%. W tamtym roku zrobiłem je w siodle, ale prędkość momentami spadła mi do 4 km/h. Teraz mam twardszą kasetę i musiałem jechać w stójce, było ciężko ale prędkość nie spadła poniżej 6 km/h. Na podjeździe byli już kibice, nawet pytali czy mnie pchnąć, ale podziękowałem. Po drugiej ściance ulga, choć dalej jest ostro pod górę, ale po wcześniejszym wysiłku to już pikuś. Do premii jeszcze kawałek - zlokalizowana była dopiero w kulminacji drogi pod bacówką w Gliczarowie Górnym. Dwie szybkie fotki i jadę dalej - premii jeszcze nie ma niestety. Dwa kolejne siodła (zjazd-podjazd), skręt w lewoi kolejny szybki zjazd. Znowu piękne widoczki, ale i trudna technicznie trasa. W pewnym momencie muszę się zatrzymać bo rozstawiający dmuchaną bramę pracownicy wyścigu całkiem zablokowali drogę, po chwili kontynuuję zjazd do drogi nr 49, kawałek szosą i na rondzie skręt w prawo w zablokowaną już przez policję drogę na Bukowinę. Z oglądanych w telewizji poprzednich edycji TdP wiedziałem, że droga do Bukowiny prowadzi pod górę, ale tego co nastąpiło to się nie spodziewałem.
Zaraz za rondem zaczyna się regularny podjazd o stromiźnie porównywalnej do tej na Zębie, a brama informuje mnie, że do mety jeszcze 4 km. Do samego kościoła w Bukowinie jest przekichane, podjazd trzyma ostro cały czas, za kościołem już trochę lepiej, choć względne wypłaszczenie jest dopiero na mecie przy rondzie w Bukowinie. W sumie ten finałowy podjazd od ronda do ronda to 4 km ze średnim nachyleniem 5%.
Po przejechaniu linii mety stwierdziłem, że pokonałem trasę od startu ostrego w Poroninie do mety w czasie 1 godz. 51 minut - czyli nawet doliczając ten odcinek z Bukowiny dałbym radę przejechać pętle w limicie czasu. Ustawiłem się w pobliżu mety w oczekiwaniu za zawodników jadących w TdPA i jak się okazało nie musiałem długo czekać już około 11 pierwsi zawodnicy byli na mecie - czas zwycięzcy to 57 minut średnia 40 km/h. Po 1 godz. i 7 minutach przyjechał Czesław Lang, Szurkowski na pokonanie trasy potrzebował 1:20. Większość zawodników, których widziałem jechała na szosówkach, czasem zdarzył się ktoś na rowerze podobnym do mojego, lub góralu na cienkich gumach, widziałem nawet jednego gościa na góralu z oponami górskimi, ale to były wyjątki, może pod koniec stawki było takich rowerów więcej, ale nie czekałem do końca.
Poszedłem natomiast pod BUKOVINA Terma Hotel Spa zobaczyć podpisywanie listy startowej przez zawodowców. Upolowałem m.in. Phinneya, Hushovda, Przemka Niemca, lidera Iona Izagirre Insausti i kilku innych zawodników. Nie czekałem jednak za długo, ale zdecydowałem się ruszyć na punkt obserwacyjny na Gliczarowie, tym razem od strony Bukowiny. Tu podjazd dużo łatwiejszy i szybko dotarłem na miejsce.
Na Gliczarowie w najbardziej stromym miejscu - dzikie tłumy, więc po pierwszej pętli zacząłem przemieszczać się wyżej. Po czwartej (przedostatniej pętli) pojechałem na metę, gdzie jeszcze zdążyłem zobaczyć zawodników na przedostatnim okrążeniu. Potem ulokowałem w możliwie najlepszym miejscu i oczekiwałem na finisz. Etap wygrał Atapuma, który na ostatniej prostej ograł nowego lidera Riblona, Majka przyjechał 5, ale spadł na 3 miejsce w generalce. Etap rozbił bardzo mocno peleton, nie było więc sensu czekać na wszystkich, a ponieważ dekoracja mogła się odbyć dopiero po przyjeździe Huzarskiego i Marczyńskiego, który byli daleko to postanowiłem wracać do Szaflar.
Miałem jechać w dół przez Stasikówkę, ale kibice całkiem zablokowali przejście i nie było szans się przebić, już miałem jechać znowu pod górę do Gliczarowa, gdy wypatrzyłem jakąś boczną drogę w lewo. Po chwili niestety szosa się skończyła, ale jakąś szutrówką a potem przez łąkę przebiłem się do interesującej mnie drogi. W dół pędziłem bardzo szybko, prędkość 40-45 km/h, wyprzedziłem jakiegoś gościa na góralu, uczepił mi się na kole i tak go doholowałem do Poronina, gdzie skręciłem na Biały Dunajec. Kawałek Zakopianką i potem już boczną drogą do Szaflar.
Wycieczka bardzo udana, zrobiłem fajną trasę i przy pięknej pogodzie obejrzałem wyścig amatorów i zawodowców:)
Galeria i mapa wycieczki
IV etap TdP - Nowe Brzesko
Środa, 31 lipca 2013 | dodano:31.07.2013 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 60.50 km
- Teren: 7.00 km
- Czas: 02:36
- VAVG 23.27 km/h
- VMAX 49.69 km/h
- Temp.: 28.0 °C
- Podjazdy: 317 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pojechałem do Nowego Brzeska zobaczyć IV etap Tour de Pologne. Podczas tego etapu kolarze jechali z Tarnowa przez Żabno, Szczurową (lotna premia) - Nowe Brzesko - Proszowice i dalej na Skałę, Dąbrowę Górniczą do Katowic.
Ja ruszyłem z Łapczycy i zamierzałem wyjechać na niewielką górkę za Nowym Brzeskiem w kierunku Proszowic. W zasadzie planowałem jechać już wczoraj na III etap ze startem ostrym w Wieliczce, ale padało i zrezygnowałem, więc postanowiłem nadrobić to dzisiaj.
Z Łapczycy pojechałem do Chełmu i przez Targowisko, Kłaj, Puszczę Niepołomicką dojechałem do Zabierzowa Bocheńskiego, później przez Ispinę dojechałem do Nowego Brzeska. Była dopiero godzina 11:20, więc wstąpiłem jeszcze na rynek w Nowym Brzesku, zrobiłem przerwę, wypiłem colę i zjadłem loda. W centrum Nowego Brzeska zaczęli się już gromadzić kibice i oczywiście służby porządkowe. Pamiętam, że za Nowym Brzeskiem jest niewielka górką, więc postanowiłem tam pojechać i tam zaczekać na peleton. Wjechałem na górkę, ale na szczycie postanowiłem się kawałek wrócić w miejsce gdzie był lepszy widok.
W miejscu w którym stałem zatrzymał się też samochodów z napisem Polsat, który przywiózł kamerzystę, fotografa i panią redaktor, był też jakiś kolarz, z rozmowy wywnioskowałem, że to jakiś zawodnik, który walczył o miejsce w TdP ale nie miał szczęścia i się nie załapał.
Kolarze się niestety spóźniali, mieli być o 12:16, tym czasem 8 osobowa ucieczka przyjechała dopiero około 12:30. W składzie ucieczki - trójka Polaków Jacek Morajko z CCC i dwóch młodych zawodników z Reprezentacji Polski: Frantczak i Gradek. Po 4 minutach przejechał już cały peleton, górka na której stałem okazała się na tyle wymagająca, że kolarze jechali dość wolno i spokojnie mogłem zrobić fotki. Za peletonem jeszcze dwóch kolarzy między samochodami serwisowymi i wyścig pojechał dalej. W drodze powrotnej znalazłem jeszcze bidon Movistaru:)
Po wyjechaniu z Nowego Brzeska, postanowiłem jechać tym razem przez Groblę, Drwinię, Proszówki i Bochnię. Na długiej prostej drodze jechałem częściowo pod wiatr, więc nie miałem siły rozkręcać tempa za mocno. Dalej jeszcze górka w Bochni, Górny Gościnie i byłem w domu. Teraz czas na obejrzenie reszty etapu w telewizji.
Po 6 dniowej wyprawie do Wiednia, czuję się lekko zmęczony, jechało mi dość ciężko, bolały mnie nogi. Po wyprawie postanowiłem trochę odchudzić mój rower i ściągnąłem z niego bagażnik, jutro jeszcze zamierzam założyć cienkie opony i takim bicyklem zamierzam się wybrać na etap Tour de Pologne w Bukowinie Tatrzańskiej. Od kilku lat planuję wystartować w TdP Amatorów, ale po namyśle chyba jednak nie wystartuję również w tym roku - impreza kosztuję aż 140 zł to dla mnie trochę za dużo. Natomiast chyba pojadę sobie jako kibic, przejadę trasę TdP Amatorów, a potem pooglądam wyścig zawodowców.
Galeria i mapa wycieczki
Wiedeń: Kahlenberg, Schonbrunn
Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano:30.07.2013 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
- DST: 33.67 km
- Teren: 4.00 km
- Czas: 02:13
- VAVG 15.19 km/h
- VMAX 50.57 km/h
- Temp.: 35.0 °C
- Podjazdy: 564 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Celem wyprawy do Wiednia, pod hasłem "Rowerowa Husaria" było zdobycie wzgórza Kahlenberg na przedmieściach miasta. To właśnie to wzgórze, wraz z całą armią sforsował w 1683 roku Jan III Sobieski i z niego runął na armię turecką oblegającą Wiedeń. Bitwa ta przeszła do historii jako "Odsiecz Wiedeńska", która uratowała całą chrześcijańską Europę przed najazdem tureckim.
Z hostelu pojechaliśmy brzegiem Dunaju - tak prowadził nas GPS, dojechaliśmy praktycznie do Klosterneuburga, gdzie znaleźliśmy znak na Kahlenberg - jak się potem okazało była to droga trochę na około. Zaraz za znakiem droga zaczyna się piąć pod górę, po chwili nawierzchnia przechodzi w bruk - już widać, że łatwo nie będzie.
Startujemy z wysokości 175 m npm, a mój GPS twierdzi, że na szczycie będzie aż 500 metrów, całe szczęście, że jedziemy na lekko, sakwy zostały w hostelu. Na pierwszy atak pod górę decyduję się Krzysiek, ciśnie mocniej i za nim zostaję tylko ja, Grzesiek i Wojtek. Potem lekko przyspiesza Grzesiek, Wojtek odpuszcza, Krzysiek lekko zostaje, ale po chwili dochodzi. Na 2,5 km przed metą, ja decyduję się na atak, mocno przyspieszam na kolejnej serpentynie, zyskuję parę metrów, ale potem tracę parę. Grzesiek dochodzi mnie dość szybko, Krzysiek też powoli się zbliża. Na krótkim odpoczynku decyduję się na jeszcze jeden atak, cisnę mocno, odjeżdżam dojeżdżam do krótkiego w miarę płaskiego odcinka i cisnę jeszcze mocniej. Tracę z oczu pogoń, znowu zaczyna być stromo, jadę w miarę równym tempem, po chwili za moimi plecami pojawia się Grzesiek, zbliża się ale powoli. Dojeżdżam do skrzyżowania z drogą na Leopoldsberg - tam też jest kościołek, widoczny od dołu - to jego mylnie wzięliśmy za kościół na Kahlenbergu. Skręcam w prawo i jadę po kolejnych serpentynach. Po kilkuset metrach dojeżdżam do wypłaszczenia, jest duży parking i dwie drogi. Pierwotnie jadę w stronę złej, ale szybko wykręcam gdzie trzeba, na drugiej stronie parkingu jest już Grzesiek, ale i ja jestem już na mecie. Za parkingiem już praktycznie płasko, wjeżdżam na plac pod kościołem robię fotkę i jadę na taras widokowy. Zatrzymuję się i po chwili dojeżdża Grzesiek, po mniej więcej 2 minutach jest też Krzysiek. Robimy wspólną fotkę, po paru minutach dojeżdżają pozostali.
Podjazd jest ciężki, ma 4,6 km i 308 metrów przewyższenia, średnio 6,2%, na szczycie mamy 465 m npm, więc różnica wzniesień wynosi 290 metrów. Na pokonanie podjazdu potrzebowałem 24:25, średnia 11,2 km/h - to chyba będzie pierwszy zagraniczny podjazd w mojej bazie podjazdów (chociaż nie mam już podjazd na Przełęcz nad Tokarnią na Słowacji).
Na szczycie robimy dłuższą przerwę na odpoczynek i sesję fotograficzną, Krzysiek opowiada nam o bitwie z 1683 roku, pokazuję z tarasu widokowego rozmieszczenie wojsk i pokrótce opowiada o przebiegu bitwy i jej konsekwencjach. Po sesji zjeżdżamy w dół inną zdecydowanie krótszą drogą, docieramy do Wiednia, jednak podjazd tą drogą był faktycznie bardziej stromy, choć bez bruku - 3,6 km; 275 metrów przewyższenia, średnio 7,2%. Za wskazaniami GPS docieramy pod hostel, droga ze szczytu jest o połowę krótsza niż droga na szczyt.
Zabieramy bagaże i decydujemy, że jedziemy jeszcze pod Pałac Schönbrunn. Po drodze jeszcze obiad w McDonaldzie i ścieżkami rowerowymi przedzieramy się przez Wiedeń. Do pokonania jakieś 8 km, czas potrzebny na pokonanie dystansu po ścieżkach, dużo za duży. Ścieżki są praktycznie wszędzie, ale jest na nich dużo świateł, co jakiś czas ścieżka rowerowa zmienia stronę jezdni i znowu trzeba stać na światłach. Powoli docieramy pod pałac, zwiedzamy to co można zwiedzić za darmo, a jest tego całkiem sporo. Bardzo ciekawy jest szczególnie widok z bramy (łuku) - obecnie restauracji, znajdującej się na wzgórzu za pięknymi pałacowymi ogrodami. Poświęcam nawet 3 Euro, żeby wyjść na platformę widokową na szczycie, widać cały Wiedeń oraz Kahlenberg i Leopoldsberg.
O godzinie 16:00 podjeżdża po nas bus, pakujemy rowery i jedzie do domu. Tuż przed 22 jestem w Łapczycy - to już niestety koniec wyprawy.
Wyprawa do Wiednia była bardzo ciekawa, najdłuższa (kilometrowo) z moich dotychczasowych wyjazdów. Trudny był w zasadzie tylko pierwszy - polski dzień. Drugi na Słowacji też jeszcze dość ciężki, potem już łatwo i w zasadzie po płaskim, a na koniec tylko najcięższy na wycieczce podjazd pod Kahlenberg. Poza ostatnimi dwoma dniami, każdy odcinek miał ponad 100 km, poza drugim dniem wyprawy, było bardzo ciepło i słonecznie, a od 3 dnia wręcz upalnie. To właśnie chyba ten upał był naszym największym przeciwnikiem, ale chyba można powiedzieć, że i z tym jakoś sobie poradziliśmy. Ja osobiście uważam, że lepiej że był upał, niż jakby miało padać. Wyprawę oceniam jako super udaną, w sumie nie kosztowała ona znowu tak wiele, mimo iż przecież przez 5 dni płaciliśmy w euro. Jako bardzo drogie oceniam jedynie noclegi na Słowacji, przy standardzie jaki oferowały były moim zdaniem zdecydowanie za drogie. W Polsce takie noclegi można znaleźć już za 20-30 zł, a nie tak jak na Słowacji za 10-14 euro. Reszta kosztów do przeżycia:)
Galeria i mapa etapu
Wyprawa do Wiednia - dzień 5
Niedziela, 28 lipca 2013 | dodano:28.07.2013 Kategoria 61-80 km, Po płaskim, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
- DST: 79.73 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 04:01
- VAVG 19.85 km/h
- VMAX 35.81 km/h
- Temp.: 35.0 °C
- Podjazdy: 271 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Mając już doświadczenie z dni poprzednich wyjeżdżamy o 6:30, żeby zdążyć przed największym skwarem. Z hostelu przez starówkę dojeżdżamy pod zamek i wbijamy się na ścieżkę rowerową po jakiś 2 km przejeżdżamy przez most most i przekraczamy Dunaj. Za rzeką znaki szlaku są już widoczne, podążamy w kierunku Austrii, mijamy ciekawy bunkier i po chwili jesteśmy już na granicy. Jest ładny zabytkowy słup graniczny i przy którym robimy fotki i mkniemy dalej ścieżką rowerową Donauweg już przez ojczyznę Mozarta.
W pewnym momencie na chwilę opuszczamy ścieżkę i przejeżdżamy przez bardzo ładne miasteczko Hainburg nad Dunajem, jest zamek na wzgórzu mury miejskie i bramy z obu stron miasteczka. W przydrożnej restauracji uzupełniamy płyny w bidonach, znowu przekraczamy Dunaj i teraz już sztywno jedziemy po szlaku. Sama droga Donauweg, nie jest moim zdaniem specjalnie ciekawa, jedzie się po wale, po obu stronach drzewa, Dunaju raczej nie widać. Jakoś nawierzchni szutrowo-asfaltowa, od czasu do czasu są przystanki na których stoją tablice informujące o ciekawych miejscach w pobliżu. Zwykle przy takich przystankach możliwy jest też zjazd ze szlaku do pobliskich miejscowości.
W pewnym momencie, już dość blisko Wiednia, gubimy szlak, a w zasadzie ja go gubię. Zatrzymaliśmy się do jakąś karczmą, poczekałem na jadących z tyłu i zapytałem ich czy chcą kupić jakieś napoje - bo sklepy w Austrii w niedziele są nieczynne i tylko w takich miejscach da się coś kupić - nie chcieli, więc jadę dalej prosto po wale o coś zaczyna mi nie pasować. Ścieżka staję się jakby bardziej zarośnięta, dojeżdżamy do pewnego momentu i stwierdzamy, że zjechaliśmy ze szlaku, chyba przy tej karczmie było jakieś odbicie. Widzę na moim GPS możliwość powrotu na szlak, ale znaki przy ścieżce na której jesteśmy pokazują kierunek przeciwny, robimy błąd i jedziemy za znakami. Wjeżdżamy w las, jedziemy szeroką drogą, ale chyba w niewłaściwym kierunku, w końcu zatrzymujemy jakiś miejscowych rowerzystów, którzy informują nas, że jednak musimy wrócić na szlak wzdłuż Dunaju. Miła Pani nawet podprowadza nas na właściwą ścieżkę, wracamy na szlak, ale dokładamy kilka kilometrów.
Szlakiem dojeżdżamy do Wiednia, ale co centrum i naszego hostelu jeszcze daleko. Musimy przejechać w zasadzie przez całe miasto. Posiłkując się na zmianę moim i Wojtka GPSem jakoś dajemy radę i około 12:05 jesteśmy pod hostelem i całe szczęście bo jest już bardzo gorąco.
Wychodzimy na chwilę koło 15, żeby coś zjeść, udaję się McDonaldzie, który jako jeden z nielicznych lokali jest czynny w niedzielę o tej porze. Zwiedzanie starówki odkładamy na wieczór, wychodzimy o 19:00, robimy ciekawy spacer, fotografujemy zabytki i koło 21 wracamy do hostelu. Tym razem mamy nocleg wysokiej klasy, pokoje 3 osobowe z łazienką, w miarę zacienione więc nie nagrzały się tak bardzo i w nocy da się spać.
Cel wycieczki w zasadzie osiągnięty, po 5 dniach jazdy i przejechaniu prawie 510 km (Łapczyca - Wiedeń), jesteśmy w Wiedniu, choć jak się dowiaduję na drugi dzień, właściwy cel wyprawy osiągniemy dopiero jutro.
Etap: Bratyslava - Wien
Cała trasa: Łapczyca - Wien 509,97 km, czas 23:22:32
Galeria i mapa etapu
Wyprawa do Wiednia - dzień 4
Sobota, 27 lipca 2013 | dodano:27.07.2013 Kategoria Po płaskim, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
- DST: 105.56 km
- Czas: 04:25
- VAVG 23.90 km/h
- VMAX 38.88 km/h
- Temp.: 35.0 °C
- Podjazdy: 248 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Etap: Nové Mesto nad Váhom - Bratislava
Z Novégo Mesta wyjeżdżamy kilka minut po 7 rano, jest słonecznie ale jeszcze nie gorąco, jest sobota i ruch samochodowy wyraźnie mniejszy. Pierwsze kilometry pokonujemy bardzo szybko w tempie 29-30 km/h. W Piestianach postój w Lidlu, potem pędzimy aż do miejscowości Bucany (42 km) znowu krótki postój i jedziemy dalej, cały czas gonimy Krzyśka i Bartka, którzy nie stanęli na pierwszym postoju, ale jakoś nie możemy ich dojść. Na 52 km stajemy na dłużej w Trnavie, jesteśmy już komplecie robimy zakupy i chwilę odpoczywamy, jest jeszcze przed 10 a już robi się mega gorąco. Po przerwie jedziemy dalej, po 10 km krótki postój w Kaplnie, gdzie strasznie żałuje nas właścicielka restauracji, daję nam nawet mapę i pokazuję alternatywną drogę skrajem lasu, ale mimo wszystko decydujemy się jechać najkrótszą drogą. Koło 12 jesteśmy w dużym mieście Senec, robimy przerwę na obiad i po obiedzie odpoczywamy w cieniu jeszcze przez dłuższy czas. W słońcu jest mega gorąco, ale cóż trzeba jechać dalej, do Bratysławy już stosunkowo nie daleko.
Droga 61 w zasadzie omija większość miejscowości bokiem stajemy gdzieś pod drzewem, a potem dopiero pod wiaduktem autostradowym już na obrzeżach Bratysławy. Ostatnie kilka kilometrów pokonujemy już wszyscy razem, najpierw wielopasmówką a potem przez miasto. Tym razem GPS Wojtka doprowadza nas idealnie pod sam hostel w centrum Bratysławy. Lokujemy się w 8 osobowym pokoju z piętrowymi łóżkami, w pokoju jest strasznie gorąco. Wieczorem idziemy zwiedzać Bratysławę, wszyscy robimy spacer po starówce, a ja dodatkowo decyduję się jeszcze podejść na wzgórze do zamku. Widoki ze wzgórza piękne, sam zamek też jest niczego sobie. Po zejściu spotykam resztę grupy nad Dunajem i razem wracamy do hostelu. Ta noc była dla mnie ciężka, było strasznie gorąco i raczej się nie wyspałem:(
Etap do Bratysławy terenowo łatwy, ale upał był straszny i to w zasadzie od samego rana, całe szczęście, że do południa przejechaliśmy 80 km, bo inaczej mogłoby być ciężko dojechać na miejsce.
Galeria i mapa etapu
Wyprawa do Wiednia - dzień 3
Piątek, 26 lipca 2013 | dodano:26.07.2013 Kategoria Po płaskim, 100 km i więcej, Wyprawy wielodniowe, Wiedeń 2013
- DST: 106.98 km
- Czas: 04:36
- VAVG 23.26 km/h
- VMAX 45.78 km/h
- Temp.: 32.0 °C
- Podjazdy: 423 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Etap: Žilina - Nové Mesto nad Váhom
Z Žiliny mieliśmy wyjechać na drogę 507 po drugiej stronie rzeki Vah, ale GPS Wojtka wyprowadza nas w pobliże drogi krajowej, więc decydujemy się nią jechać. Na początku olbrzymi ruch, ale po chwili droga dzieli się na krajową 18 i autostradę D3, więc ruch na krajówce maleje. Droga ma pobocze więc jedziemy bez problemów, na następnym postoju decydujemy, że nie będziemy próbowali przekraczać rzeki tylko będziemy trzymać się krajówki, jedziemy więc najpierw drogą nr 18 a poźniej od Bytcy drogą 61. Jedziemy szybko bez większych odpoczynków i po przejechaniu 45 kilometrów dojeżdżamy do Povazskiej Bytricy. Tu robimy najpierw postój w cieniu pod kościołem a potem zakupy w Lidlu. Dziś słońce grzeje na całego, decydujemy się jechać szybko i zrobić jak najwięcej kilometrów przed obiadem, szczególnie że do tej pory tak dobrze mam szło.
Pędzimy krajową 61 bez większych postojów, zatrzymujemy się Ilavie, potem przejeżdżamy przez Dubnicę na Vahom i dojeżdżamy do granic Trencina, tu krótki postój i po chwili wjeżdżamy już boczną drogą do miasta. Przerwa na obiad, na licznikach mamy już ponad 80 km, jest godzina 13:00 i piekielnie grzeje. Oglądamy rynek i robimy fotki górującego nad miastem zamku. Po obiedzie z trudem wsiadamy na rower, pedałujemy dość dobrym tempem, przez nieciekawe tereny w koło albo jakieś strefy przemysłowe, albo kompletne pustkowia, droga omija w zasadzie wszystkie miejscowości. Efektem takiego stanu rzeczy jest dość ciekawy postój w tunelu przejścia dla pieszych pod torami kolejowymi, gdzie choć na chwilę możemy schować się przed słońcem. Dalej jedziemy już bez przerwy aż do miejscowości Nové Mesto nad Váhom, gdzie według planu mamy nocować. Jest co prawda dopiero godzina 16:00 i pada nawet pomysł czy jeszcze nie pojechać dalej, ale pogoda dała wszystkim w kość, na licznikach już 106 km, więc decydujemy się jednak zakończyć dzisiejszy etap. Znajdujemy nocleg w Hotelu Javorina, obiekt jakby z poprzedniej epoki, ale za to cena trochę niższa niż wczoraj. Wieczorem jeszcze spacer po ładnym rynku Novégo Mesta i czas na spanie, decydujemy że w związku z upalną pogodą jutro startujemy już o godzinie 7:00.
Etap pod względem ukształtowania terenu był łatwy, ale bardzo wysoka temperatura skutecznie go utrudniła i mnie przynajmniej pokonanie tego dystansu kosztowało sporo sił.
Galeria i mapa etapu