- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Małopolski Wyścig Górski
Piątek, 13 czerwca 2014 | dodano:18.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 38.57 km
- Czas: 01:24
- VAVG 27.55 km/h
- VMAX 61.89 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- Podjazdy: 504 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś z Niepołomic startował II etap Małopolskiego Wyścigu Górskiego, byłem więc na starcie a potem pojechałem do Krasnych Lasocic zrobić pętlę po trasie wyścigu, na koniec zameldowałem się na mecie, gdzie zobaczyłem finisz całego peletonu. Etap pierwszy wygrał Bartłomiej Matysiak i to on liderem wyścigu.
Mniej więcej o godzinie 11:00 na niepołomickim rynku zaczęło się coś dziać, nastąpiła prezentacja ekip, podpisywanie lisy startowej, dekoracja najlepszego młodzieżowca i najlepszej ekipy wyścigu. Kilka minut przed 12 zawodnicy zaczęli się ustawiać na starcie i punktualnie w południe ruszyli na trasę 149 km odcinka II etapu.
Po obejrzeniu startu, wsiadłem w samochód i ruszyłem do Krasnych Lasocic, po drodze wyścig mnie zatrzymał w Marszowicach pod Gdowem, musiałem swoje odstać, ale potem już bez przeszkód dojechałem pod kościół w Krasnych Lasocicach. Zaparkowałem samochód, ściągnąłem rower i w drogę.
Na początek dość długi zjazd w kierunku Jodłownika, potem kawałek po płaskim i lekki podjazd w kierunku mety, przejechałem przez metę i ruszyłem na trasę rundy, którą zawodnicy mieli pokonać 3 razy. Od samego Jodłownika w zasadzie cały czas jedzie się pod górę, kulminacja trudności następuję w Wilkowisku, gdzie po serpentynach dojechałem na szczy wzniesienia 487 m npm (w Jodłowniku 300 m npm). Dalej mamy serię zjazdów aż do Piekiełka, gdzie rozpoczyna się podjazd na premię górską na Kostrzy. Początek podjazdu bardzo sztywny potem moment na wytchnienie i znowu dość sztywny podjazd do Rupniowa, tu postanowiłem się zatrzymać i poczekać na zawodników. Stwierdziłem, że jest to dużo lepsze miejsce do obserwacji niż sama premia na Kostrzy, więc ustawiłem rower na poboczu i czekałem. Po kilkunastu minutach pojawił się najpierw samotny uciekinier w BDC Marcpol a potem cały peleton. Gdy zawodnicy przejechali to wsiadłem na rower i ruszyłem dalej pod górę. Najtrudniejszy odcinek nastąpił przed samą premią, krótka ale bardzo stroma ścianka zmusiła mnie do wrzucenia najlżejszego przełożenia w rowerze, a i tak miałem spore problemy z podjechaniem. Na szczęście ten stromy odcinek był krótki, więc jakoś dałem radę.
Na premii miałem więc okazję zobaczyć zawodników na drugim okrążeniu, peleton się trochę porwał, ale nastąpiła selekcja od tyłu, na szpicy nadal była duża grupa zawodników. Poczekałem na przejazd maruderów i za pojedynczym kolarzem ruszyłem w dół. Na zjeździe przez Szyk miałem do zawodnika nr 74 może z 200 metrów straty, ale potem zacząłem go dochodzić. Myślę sobie co jest grane, starałem się jechać jakieś 50 metrów za nim, ale on jechał bardzo wolno 26 km/h - widać było że miał już ewidentnie dość. Pod kolejne niewielkie wzniesienie przycisnąłem mocniej i zostawiłem zawodowca z tytułu. Na ostatniej prostej w Jodłowniku zatrzymałem się na poboczu, żeby podnieść leżący bidon, patrzę a tu jedzie jeszcze jedna grupka zawodników, puściłem ich i samotnie ruszyłem na metę.
Ustawiłem się na wysokości mety i czekałem, spiker zawodów podał że z przodu jedzie duża grupa i należy spodziewać się finiszu z peletonu. Tak się rzeczywiście stało w pojedynku sprinterskim wygrał Niemiec Werda przed Włochem Bolzanem (nowym liderem wyścigu) i młody Polakiem z ekipy ActivJet Pawłem Frantczakiem. Postanowiłem jeszcze poczekać na dekorację, chwilę to trwało i dopiero po jakiś 30 minutach ruszyłem z powrotem do samochodu. Na koniec miałem do pokonania podjazd, który dość solidnie mnie wypompował, jechałem na nim dość wolno, mimo iż stromizna nie była jakieś bardzo duża.
Na całej trasie z 2 poważnymi podjazdami i ponad 500 metrami przewyższenia wykręciłem średnią 27,38 km/h, przed rokiem na tej samej trasie, jadąc na crossie miałem średnią 21,64 km/h, nie przypuszczam żebym był zdecydowanie lepszej formie niż przed rokiem, ale rower szosowy jednak robi swoje.
Mniej więcej o godzinie 11:00 na niepołomickim rynku zaczęło się coś dziać, nastąpiła prezentacja ekip, podpisywanie lisy startowej, dekoracja najlepszego młodzieżowca i najlepszej ekipy wyścigu. Kilka minut przed 12 zawodnicy zaczęli się ustawiać na starcie i punktualnie w południe ruszyli na trasę 149 km odcinka II etapu.
Po obejrzeniu startu, wsiadłem w samochód i ruszyłem do Krasnych Lasocic, po drodze wyścig mnie zatrzymał w Marszowicach pod Gdowem, musiałem swoje odstać, ale potem już bez przeszkód dojechałem pod kościół w Krasnych Lasocicach. Zaparkowałem samochód, ściągnąłem rower i w drogę.
Na początek dość długi zjazd w kierunku Jodłownika, potem kawałek po płaskim i lekki podjazd w kierunku mety, przejechałem przez metę i ruszyłem na trasę rundy, którą zawodnicy mieli pokonać 3 razy. Od samego Jodłownika w zasadzie cały czas jedzie się pod górę, kulminacja trudności następuję w Wilkowisku, gdzie po serpentynach dojechałem na szczy wzniesienia 487 m npm (w Jodłowniku 300 m npm). Dalej mamy serię zjazdów aż do Piekiełka, gdzie rozpoczyna się podjazd na premię górską na Kostrzy. Początek podjazdu bardzo sztywny potem moment na wytchnienie i znowu dość sztywny podjazd do Rupniowa, tu postanowiłem się zatrzymać i poczekać na zawodników. Stwierdziłem, że jest to dużo lepsze miejsce do obserwacji niż sama premia na Kostrzy, więc ustawiłem rower na poboczu i czekałem. Po kilkunastu minutach pojawił się najpierw samotny uciekinier w BDC Marcpol a potem cały peleton. Gdy zawodnicy przejechali to wsiadłem na rower i ruszyłem dalej pod górę. Najtrudniejszy odcinek nastąpił przed samą premią, krótka ale bardzo stroma ścianka zmusiła mnie do wrzucenia najlżejszego przełożenia w rowerze, a i tak miałem spore problemy z podjechaniem. Na szczęście ten stromy odcinek był krótki, więc jakoś dałem radę.
Na premii miałem więc okazję zobaczyć zawodników na drugim okrążeniu, peleton się trochę porwał, ale nastąpiła selekcja od tyłu, na szpicy nadal była duża grupa zawodników. Poczekałem na przejazd maruderów i za pojedynczym kolarzem ruszyłem w dół. Na zjeździe przez Szyk miałem do zawodnika nr 74 może z 200 metrów straty, ale potem zacząłem go dochodzić. Myślę sobie co jest grane, starałem się jechać jakieś 50 metrów za nim, ale on jechał bardzo wolno 26 km/h - widać było że miał już ewidentnie dość. Pod kolejne niewielkie wzniesienie przycisnąłem mocniej i zostawiłem zawodowca z tytułu. Na ostatniej prostej w Jodłowniku zatrzymałem się na poboczu, żeby podnieść leżący bidon, patrzę a tu jedzie jeszcze jedna grupka zawodników, puściłem ich i samotnie ruszyłem na metę.
Ustawiłem się na wysokości mety i czekałem, spiker zawodów podał że z przodu jedzie duża grupa i należy spodziewać się finiszu z peletonu. Tak się rzeczywiście stało w pojedynku sprinterskim wygrał Niemiec Werda przed Włochem Bolzanem (nowym liderem wyścigu) i młody Polakiem z ekipy ActivJet Pawłem Frantczakiem. Postanowiłem jeszcze poczekać na dekorację, chwilę to trwało i dopiero po jakiś 30 minutach ruszyłem z powrotem do samochodu. Na koniec miałem do pokonania podjazd, który dość solidnie mnie wypompował, jechałem na nim dość wolno, mimo iż stromizna nie była jakieś bardzo duża.
Na całej trasie z 2 poważnymi podjazdami i ponad 500 metrami przewyższenia wykręciłem średnią 27,38 km/h, przed rokiem na tej samej trasie, jadąc na crossie miałem średnią 21,64 km/h, nie przypuszczam żebym był zdecydowanie lepszej formie niż przed rokiem, ale rower szosowy jednak robi swoje.
Do pracy z Niepołomic, powrót do Łapczycy
Czwartek, 12 czerwca 2014 | dodano:13.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 33.52 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 01:19
- VAVG 25.46 km/h
- VMAX 30.00 km/h
- Temp.: 21.0 °C
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
W ciągu dnia pogoda się popsuła, nawet obawiałem się, że może zacząć padać i nie będę miał jak wrócić, ale na szczęście jak ruszałem na trasę około 16 znów było ładnie. Do Łapczycy dojechałem jakoś dziwnie szybko, choć wydało mi się, że jadę tak sobie.
Do pracy: dyst.: 14,03 km; czas: 32:19; średnia: 26,07 km/h.
Z pracy: dyst.: 19,49 km; czas: 47:26; średnia: 24,65 km/h.
Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa
Środa, 11 czerwca 2014 | dodano:18.06.2014 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 49.50 km
- Czas: 01:55
- VAVG 25.83 km/h
- VMAX 38.00 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- Podjazdy: 55 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pojechałem do Krakowa zobaczyć Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa, otwierający Małopolski Wyścig Górski. Kryterium miało zacząć się o 18:00, ja z Niepołomic wyjechałem około 16:20, więc musiałem mocno cisnąć żeby zdążyć.
Dwa lata temu wybrałem się na kryterium na moim Peugeocie w nowych butach spd, całą drogę cisnąłem bardzo mocno, niestety na ulicy Starowiślnej koło wpadło mi w szynę tramwajową i zaliczyłem mega glebę na asfalt. Od tego czasu mam lekki uraz do jazdy w pedałach spd szczególnie po mieście, dziś wybrałem się na szosowce Lapierre ale pojechałem w zwykłych butach. Tempo jazdy miałem mimo to całkiem niezłe i po 54 minutach jazdy byłem już na krakowskim rynku. Zdążyłem jeszcze zobaczyć wyścigi dzieci o Srebrny Pierścień Krakowa.
Punktualnie o 18 wystartował właściwy wyścig, na początkowych okrążenia bardzo dobrze punktował Bartłomiej Matysiak z CCC (obrońca tytułu z 2013 r.) i pewnie by wygrał i w tym roku gdyby nie zaliczył upadku na zakręcie przed metą punktowanego okrążenia, po tym upadku już nie był wstanie walczyć. Walkę o zwycięstwo podjął więc inny kolarz CCC Tomasz KIendyś i to on został zdobywcą Złotego Pierścienia Krakowa.
Gdy wyścig się skończył ruszyłem do domu, jechałem tą samą trasą, ale już wyraźnie wolniej, bo coś mi brakowało sił (dziś byłem również w pracy na rowerze). Ostatecznie tempo na jazdy na całej trasie i tak wyszło mi całkiem niezłe, choć do Niepołomic przyjechałem mocno zmęczony.
Dwa lata temu wybrałem się na kryterium na moim Peugeocie w nowych butach spd, całą drogę cisnąłem bardzo mocno, niestety na ulicy Starowiślnej koło wpadło mi w szynę tramwajową i zaliczyłem mega glebę na asfalt. Od tego czasu mam lekki uraz do jazdy w pedałach spd szczególnie po mieście, dziś wybrałem się na szosowce Lapierre ale pojechałem w zwykłych butach. Tempo jazdy miałem mimo to całkiem niezłe i po 54 minutach jazdy byłem już na krakowskim rynku. Zdążyłem jeszcze zobaczyć wyścigi dzieci o Srebrny Pierścień Krakowa.
Punktualnie o 18 wystartował właściwy wyścig, na początkowych okrążenia bardzo dobrze punktował Bartłomiej Matysiak z CCC (obrońca tytułu z 2013 r.) i pewnie by wygrał i w tym roku gdyby nie zaliczył upadku na zakręcie przed metą punktowanego okrążenia, po tym upadku już nie był wstanie walczyć. Walkę o zwycięstwo podjął więc inny kolarz CCC Tomasz KIendyś i to on został zdobywcą Złotego Pierścienia Krakowa.
Gdy wyścig się skończył ruszyłem do domu, jechałem tą samą trasą, ale już wyraźnie wolniej, bo coś mi brakowało sił (dziś byłem również w pracy na rowerze). Ostatecznie tempo na jazdy na całej trasie i tak wyszło mi całkiem niezłe, choć do Niepołomic przyjechałem mocno zmęczony.
Do pracy na szosówce
Środa, 11 czerwca 2014 | dodano:12.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 28.16 km
- Czas: 00:56
- VAVG 30.17 km/h
- VMAX 38.49 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- Podjazdy: 31 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Z powrotem nie jechało mi się już tak dobrze, trochę się męczyłem i średnia trochę spadła, znowu wolny przejazd przez miasto ze względu na remonty.
Do pracy: dyst.: 13,92 km; czas: 27:37; średnia: 30,26 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,24 km; czas: 29:11; średnia: 29,27 km/h.
Szkolna wycieczka rowerowa do Hebdowa i Nowego Brzeska
Wtorek, 10 czerwca 2014 | dodano:11.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką
- DST: 22.97 km
- Teren: 11.00 km
- Czas: 01:32
- VAVG 14.98 km/h
- VMAX 32.53 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- Podjazdy: 30 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pojechałem z dziećmi na kolejną wycieczkę w ramach kółka turystycznego. Rano do Woli Zabierzowskiej przyjechałem rowerem z Niepołomic, a po wycieczce pojechałem rowerem do Łapczycy.
Start wycieczki był zaplanowany na 15:00, cały dzień było słonecznie i bardzo ciepło, ale akurat około 15 zaczęło się chmurzyć, jednak burzy jeszcze nie było, więc postanowiliśmy jednak jechać. Plusem zachmurzenia, było lekkie zmniejszenie się temperatury, więc jechało się całkiem przyjemnie. Przejechaliśmy przez wieś i wjechaliśmy na wał, którym zamierzałem dojechać aż do mostu na Wiśle w Nowym Brzesku. Droga po wale dość ciężka, miejscami utwardzona dużymi kamieniami po których mi osobiście jechało się dość ciężko, tempo jazdy było więc nie wysokie. Mniej więcej w połowie drogi nagle zaczęło grzmieć, zastanawiałem się nawet czy nie zawrócić, ale postanowiłem jechać do Nowego Brzeska i tam przeczekać burzę. Nie doceniłem jednak odległości i w rezultacie burza dopadła nas w momencie zbliżania się do mostu, schowaliśmy się więc pod mostem. Trochę powiało i po grzmiało, lekko pokropiło, ale po jakiś 25 minutach zaczęło się rozpogadzać. Ruszyliśmy więc dalej, dojechaliśmy do rynku w Nowym Brzesku i boczną, częściowo szutrową drogą ruszyliśmy pod klasztor w Hebdowie.
Pod klasztorem byliśmy kilka minut, krótko opowiedziałem dzieciom o tym miejscu, obejrzeliśmy sobie kościół, ale ponieważ byliśmy wściekle atakowani przez komary, to po szybkiej fotce zrobiliśmy odwrót do rynku w Nowym Brzesku. Tu krótka przerwa na regeneracje sił i obowiązkowe lody, po mniej więcej 20 minutach ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem zdecydowałem się na szybszy wariant, szosą przejechaliśmy przez Ispinę i w połowie lasu skręciliśmy w prawo w szutrową drogę prowadzącą do Woli Zabierzowskiej, potem jeszcze przejechaliśmy drogą koło stadniny koni, następnie zahaczyliśmy o Chobot, by w końcu w znacznie uszczuplonym składzie (część dzieci po drodze miało domy) dotrzeć pod szkołę.
Cała wycieczka zamknęła się w niespełna 23 km, ale prawie połowę tego dystansu pokonaliśmy po droga szutrowych, więc wyjazd mógł być męczący.
Start wycieczki był zaplanowany na 15:00, cały dzień było słonecznie i bardzo ciepło, ale akurat około 15 zaczęło się chmurzyć, jednak burzy jeszcze nie było, więc postanowiliśmy jednak jechać. Plusem zachmurzenia, było lekkie zmniejszenie się temperatury, więc jechało się całkiem przyjemnie. Przejechaliśmy przez wieś i wjechaliśmy na wał, którym zamierzałem dojechać aż do mostu na Wiśle w Nowym Brzesku. Droga po wale dość ciężka, miejscami utwardzona dużymi kamieniami po których mi osobiście jechało się dość ciężko, tempo jazdy było więc nie wysokie. Mniej więcej w połowie drogi nagle zaczęło grzmieć, zastanawiałem się nawet czy nie zawrócić, ale postanowiłem jechać do Nowego Brzeska i tam przeczekać burzę. Nie doceniłem jednak odległości i w rezultacie burza dopadła nas w momencie zbliżania się do mostu, schowaliśmy się więc pod mostem. Trochę powiało i po grzmiało, lekko pokropiło, ale po jakiś 25 minutach zaczęło się rozpogadzać. Ruszyliśmy więc dalej, dojechaliśmy do rynku w Nowym Brzesku i boczną, częściowo szutrową drogą ruszyliśmy pod klasztor w Hebdowie.
Pod klasztorem byliśmy kilka minut, krótko opowiedziałem dzieciom o tym miejscu, obejrzeliśmy sobie kościół, ale ponieważ byliśmy wściekle atakowani przez komary, to po szybkiej fotce zrobiliśmy odwrót do rynku w Nowym Brzesku. Tu krótka przerwa na regeneracje sił i obowiązkowe lody, po mniej więcej 20 minutach ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem zdecydowałem się na szybszy wariant, szosą przejechaliśmy przez Ispinę i w połowie lasu skręciliśmy w prawo w szutrową drogę prowadzącą do Woli Zabierzowskiej, potem jeszcze przejechaliśmy drogą koło stadniny koni, następnie zahaczyliśmy o Chobot, by w końcu w znacznie uszczuplonym składzie (część dzieci po drodze miało domy) dotrzeć pod szkołę.
Cała wycieczka zamknęła się w niespełna 23 km, ale prawie połowę tego dystansu pokonaliśmy po droga szutrowych, więc wyjazd mógł być męczący.
Do pracy z Niepołomic
Wtorek, 10 czerwca 2014 | dodano:10.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 33.46 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 01:21
- VAVG 24.79 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- Podjazdy: 30 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
O godzinie 15 pojechałem z dziećmi na wycieczkę rowerową do Nowego Brzeska i Hebdowa w sumie wyszło prawie 23 km, wróciłem pod szkołę i od razu ruszyłem do Łapczycy. Z dziećmi jechałem wolno, więc zmęczenia nie czułem, ale jak już sam pojechałem w kierunku domu, nagle dopadło mnie mega zmęczenie. W lesie ledwo mogłem kręcić, jakoś dotoczyłem się do sklepu w Targowisko, gdzie uzupełniłem kalorie Twixem i puszką Pepsi. Trochę wzmocniony już w trochę lepszym dojechałem do Łapczycy.
Do pracy: dyst.: 14,01 km; czas: 30:37; średnia: 27,49 km/h.
Z pracy: dyst.: 19,45 km; czas: 51:20; średnia: 22,74 km/h.
Do pracy z Łapczycy
Poniedziałek, 9 czerwca 2014 | dodano:10.06.2014 Kategoria 21-40 km, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 34.36 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 01:20
- VAVG 25.77 km/h
- VMAX 49.17 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 154 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
W drodze powrotnej też jechało mi się całkiem dobrze, kręciłem dość szybko i sprawnie. Na 1 minutę zatrzymałem się w Rynku, a potem do domu moich rodziców.
Do pracy: dyst.: 19,88 km; czas: 48:23; średnia: 24,67 km/h. (Łapczyca - Wola Zabierzowska)
Z pracy: dyst.: 14,38 km; czas: 32:25; średnia: 26,6 km/h.
Ciupaga Orient - trasa turystyczna
Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano:07.06.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 46.06 km
- Teren: 26.00 km
- Czas: 03:25
- VAVG 13.48 km/h
- VMAX 51.61 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 894 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Razem z Krzyśkiem wystartowaliśmy w zawodach na orientacje organizowanych w Jordanowie przez Stowarzyszenie Bikeholicy - Ciupaga Orient. Trasa nie była zbyt długa, ale za to dość trudna, jednak tym razem wszystko poszło prawie perfekcyjnie i po jakiś 4:15 minutach pobytu na trasie wróciliśmy do bazy zawodów z kompletem 12 punktów i zajęliśmy 2 miejsce.
Dość długo się zastanawialiśmy czy w ogóle wystartować, Jordanów to już w końcu góry, trasa zapowiadała się ciężka, a my nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele czasu na poważne treningi, w końcu jednak zapadła decyzja, że jedziemy. Przed 8 rano zameldowaliśmy się w bazie zawodów, dostaliśmy spersonalizowane numery 24 i zaczęliśmy przygotowywać się do zawodów. Krzysiek w bazie zakupił mapnik, domowej roboty, sprzedawany przez jednego z uczestników rajdów na orientacje, w Miechowie podobny mapnik kupił sobie Wojtek, więc nasz team zdroweceny.pl jest już teraz profesjonalnie przygotowany do walki w zawodach.
O godzinie 9:00 nastąpiła odprawa techniczna i rozdanie map, otrzymujemy kartkę A4 z punktami i zaczynamy planować trasę, dochodzimy do punktu nr 13 na mapie, ale zaraz pkt 13 nie ma w opisie do mapy, ani na karcie kontrolnej, co jest grane, idę się zapytać i tylko słyszę od organizatora o k (pi pi) a. Zapomnieli dopisać, zapada szybka decyzja, punktu 13 nie ma, niektórzy już pojechali więc wysyłane są do nich SMS z wiadomością. Trasa narysowana, ruszamy, jest bardzo ciepło, słońce mocno grzeje, oj zapowiada się ciężko.
Na początek pkt 3, coś nie gra nie ma zjazdu z asfaltu, jest coś kawałek dalej, zjeżdżamy, brniemy przez mokrą błotnistą ścieżkę ale po kilku minutach zaliczamy punkt (foto). Wracamy do asfaltu i jedziemy dalej na Łętownie, zaczyna się solidny podjazd, najpierw do kulminacji drogi na asfalcie (550 m npm) i potem dalej w większości po szutrze w kierunku punktu. Jesteśmy wysoko, widoki przepiękne, ale z pkt 2 mamy problem, skręcamy sobie za wcześnie i lądujemy nie tam gdzie trzeba, przebijamy się na azymut przez łąki, trawa i pokrzywy po pas, ale końcu podbijamy punkt (foto), skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie:(. Wracamy do kulminacji drogi asfaltowej i podejmujemy dość odważną decyzję, że pkt 1 atakujemy jednak ścieżką po grzbiecie, a nie tak jak wcześniej planowaliśmy od północy po asfalcie. Jest dość ciężko, trochę pod górę, ale decyzja była słuszna w okolice punktu dojeżdżamy dość sprawnie, sam punkt (foto) jest dobrze schowany, ale inni zawodnicy znajdują go za nas:).
Teraz czas na kolejną decyzję, w planie mamy zjazd do Jordanowa niebieskim szlakiem pieszym, ale widząc wielkie kałuże ( foto) przy pkt 1 i nagromadzenie poziomic na zjeździe zaczynam mieć wątpliwości czy jednak się nie wrócić. Krzysiek chcę zjeżdżać, dwie inne pary z turystycznej też decydują się na zjazd, nie ma więc wyjścia pędzimy w dół. Zjazd ciężki, miejscami musiałem sprowadzać, w jednym miejscu nawet trzeba było przenosić rowery, ale po pierwszym ciężkim kilometrze dalej już bez problemu, na rowerze w dół do samego Jordanowa - mimo moich oporów podjęliśmy kolejną słuszną decyzje.
Z Jordanowa pędzimy na Toporzysko, znam tą drogę z zielonej szkoły w Sidzinie i z mojej rowerowej wyprawy na Krowiarki. Mijamy trasę rodzinną i bardzo szybko zaliczamy łatwy pkt 12 (foto). Dalej asfaltem lekko pod górę i za remizą strażacką w Toporzysku skręcamy w prawo i rozpoczynamy stromy podjazd na pkt 11, miejscami jest naprawdę ciężko, ale już na szczycie sam punkt zaliczamy bez problemu (foto), spotykając jakiś zawodników. Oni pędzą jakiś dziwnie pod górę po zarośniętej łące, mi tu się coś nie zgadza, miała być droga, ale koniec końców jedziemy za nimi. Trochę nam odjechali, ale wyraźnie widzimy jak zaliczają pkt 10 (foto, foto, foto), dzięki temu i my mamy go bez problemów, a podobno zdarzały się problemy z jego zaliczeniem. Zjeżdżamy w dół mocno zarośniętą ścieżką, jednak większym problemów na zjeździe tym razem nie ma i po chwili jesteśmy znów na asfalcie w Toporzysku, a na wprost mamy drogę w stronę stadniny koni, gdzie znajduje się pkt 9 i bufet.
Podjeżdżamy, miejscami jest strasznie stromo, na szczęście droga jest asfaltowa i po kilkunastu minutach żmudnego kręcenia z prędkością 5 km/h dojeżdżamy do kulminacji, w lewo odbija szlak niebieski, którym zamierzamy jechać na kolejne punkty, ale najpierw kawałek w dół i jesteśmy na bufecie. Zabieramy zapas wody, jemy po drożdżówce, podbijamy pkt 9 (foto, foto) i ruszamy dalej. Na bufecie słyszymy od organizatorów, że chyba idzie nam nieźle i że jesteśmy pierwsi z turystycznej, za chwilę na punkcie pojawiają się zwycięzcy z Miechowa, czyżby faktycznie było tak dobrze, ale w końcu nie wszyscy muszą jechać tym samym wariantem co my.
Wracamy do niebieskiego szlaku i pięknym, widokowym, niestety mocno błotnistym grzbietem jedziemy na pkt 8. Po drodze wpadam w błotną kałuże i zamaczam nogi po kostki, moje buty są całe oblepione błotem, ale cóż jedziemy dalej. Po jakiś dwóch kilometrach zaliczamy pkt 8 na punkcie widokowym w miejscu skrzyżowania szlaków (foto, foto, foto, foto, foto).
Z punktu widokowego zaczynają się zjazdy, a na zjazdach zaczynamy spotykać rywali z trasy turystycznej, jadących i pchających pod górę. Już po lepszej drodze dojeżdżamy do pkt 7, samego punktu o mały włos nie przegapiamy, ale po chwili udaje się go namierzyć i zaliczyć (foto). Musimy wrócić się kawałek pod górę i już po chwili pędzimy w dół przez łąkę na pkt 6, sam punkt trafiamy bez większych problemów foto. Idziemy nam bardzo dobrze, zostały już tylko dwa punkty, pkt 5 zapowiada się na łatwy, ale pkt 4 wygląda na znacznie trudniejszy.
Wypadamy na asfalt w miejscowości Wysoka, czeka nas dość ciężki podjazd ( foto) w pełnym słońcu do centrum pod dworek obronny gdzie ma znajdować się pkt 5. W pobliże dworka dojeżdżamy bez problemu, widać go z drogi, ale przy samym dojeździe na miejsce wybieramy zły wariant i podjeżdżamy jakoś od tyłu, chwile szukam punktu, znajduje go Krzysiek który podszedł z drugiej strony. Dworek całkiem ładny a co najważniejsze pkt 5 zaliczony (foto, foto). Kawałek zjazdu po asfalcie i skręcamy w las i atakujemy ostatni już dziś punkt czyli pkt 4. Na początek niemiła niespodzianka, leśną drogę utwardzono takimi głazami, że musimy prowadzić rowery, nie szczęście po chwili można już jechać, wszystko się zgadza nasza leśna ścieżka w pewnym momencie zakręca w lewo i po chwili jest punkt - ruiny domu. Coś się nawet zaczynam zastanawiać, bo coś za szybko pojawił się ten punkt no i nie ma żadnych ruin, a lampion wisi sobie na krzaczku (foto), jednak na kartce jak byk jest napisane ruiny, podbijamy i z kompletem pędzimy na metę.
Po kilkuset metrach okazuje się, że jednak tak nie pędzimy, drogę tarasują wielkie wyrwane z korzeniami drzewa, na szczęście da się jakoś po nich przejść. Po chwili dojeżdżamy do jakiś zabudowań i już asfaltem pędzimy do stacji PKP Jordanów, przejeżdżamy tory i pozostaje nam już tylko ostatni podjazd na rynek w Jordanowie. Idzie ciężko ale po kilku minutach przecinamy rynek i pędzimy już w dół do bazy zawodów w Gimnazjum. Dojeżdżamy oddajemy karty, jesteśmy drudzy za parą która wygrała w Miechowie, strata spora bo aż 29 minut, ale chyba możemy być siebie zadowoleni - mamy 2 miejsce:)
Dość długo się zastanawialiśmy czy w ogóle wystartować, Jordanów to już w końcu góry, trasa zapowiadała się ciężka, a my nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele czasu na poważne treningi, w końcu jednak zapadła decyzja, że jedziemy. Przed 8 rano zameldowaliśmy się w bazie zawodów, dostaliśmy spersonalizowane numery 24 i zaczęliśmy przygotowywać się do zawodów. Krzysiek w bazie zakupił mapnik, domowej roboty, sprzedawany przez jednego z uczestników rajdów na orientacje, w Miechowie podobny mapnik kupił sobie Wojtek, więc nasz team zdroweceny.pl jest już teraz profesjonalnie przygotowany do walki w zawodach.
O godzinie 9:00 nastąpiła odprawa techniczna i rozdanie map, otrzymujemy kartkę A4 z punktami i zaczynamy planować trasę, dochodzimy do punktu nr 13 na mapie, ale zaraz pkt 13 nie ma w opisie do mapy, ani na karcie kontrolnej, co jest grane, idę się zapytać i tylko słyszę od organizatora o k (pi pi) a. Zapomnieli dopisać, zapada szybka decyzja, punktu 13 nie ma, niektórzy już pojechali więc wysyłane są do nich SMS z wiadomością. Trasa narysowana, ruszamy, jest bardzo ciepło, słońce mocno grzeje, oj zapowiada się ciężko.
Na początek pkt 3, coś nie gra nie ma zjazdu z asfaltu, jest coś kawałek dalej, zjeżdżamy, brniemy przez mokrą błotnistą ścieżkę ale po kilku minutach zaliczamy punkt (foto). Wracamy do asfaltu i jedziemy dalej na Łętownie, zaczyna się solidny podjazd, najpierw do kulminacji drogi na asfalcie (550 m npm) i potem dalej w większości po szutrze w kierunku punktu. Jesteśmy wysoko, widoki przepiękne, ale z pkt 2 mamy problem, skręcamy sobie za wcześnie i lądujemy nie tam gdzie trzeba, przebijamy się na azymut przez łąki, trawa i pokrzywy po pas, ale końcu podbijamy punkt (foto), skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie:(. Wracamy do kulminacji drogi asfaltowej i podejmujemy dość odważną decyzję, że pkt 1 atakujemy jednak ścieżką po grzbiecie, a nie tak jak wcześniej planowaliśmy od północy po asfalcie. Jest dość ciężko, trochę pod górę, ale decyzja była słuszna w okolice punktu dojeżdżamy dość sprawnie, sam punkt (foto) jest dobrze schowany, ale inni zawodnicy znajdują go za nas:).
Teraz czas na kolejną decyzję, w planie mamy zjazd do Jordanowa niebieskim szlakiem pieszym, ale widząc wielkie kałuże ( foto) przy pkt 1 i nagromadzenie poziomic na zjeździe zaczynam mieć wątpliwości czy jednak się nie wrócić. Krzysiek chcę zjeżdżać, dwie inne pary z turystycznej też decydują się na zjazd, nie ma więc wyjścia pędzimy w dół. Zjazd ciężki, miejscami musiałem sprowadzać, w jednym miejscu nawet trzeba było przenosić rowery, ale po pierwszym ciężkim kilometrze dalej już bez problemu, na rowerze w dół do samego Jordanowa - mimo moich oporów podjęliśmy kolejną słuszną decyzje.
Z Jordanowa pędzimy na Toporzysko, znam tą drogę z zielonej szkoły w Sidzinie i z mojej rowerowej wyprawy na Krowiarki. Mijamy trasę rodzinną i bardzo szybko zaliczamy łatwy pkt 12 (foto). Dalej asfaltem lekko pod górę i za remizą strażacką w Toporzysku skręcamy w prawo i rozpoczynamy stromy podjazd na pkt 11, miejscami jest naprawdę ciężko, ale już na szczycie sam punkt zaliczamy bez problemu (foto), spotykając jakiś zawodników. Oni pędzą jakiś dziwnie pod górę po zarośniętej łące, mi tu się coś nie zgadza, miała być droga, ale koniec końców jedziemy za nimi. Trochę nam odjechali, ale wyraźnie widzimy jak zaliczają pkt 10 (foto, foto, foto), dzięki temu i my mamy go bez problemów, a podobno zdarzały się problemy z jego zaliczeniem. Zjeżdżamy w dół mocno zarośniętą ścieżką, jednak większym problemów na zjeździe tym razem nie ma i po chwili jesteśmy znów na asfalcie w Toporzysku, a na wprost mamy drogę w stronę stadniny koni, gdzie znajduje się pkt 9 i bufet.
Podjeżdżamy, miejscami jest strasznie stromo, na szczęście droga jest asfaltowa i po kilkunastu minutach żmudnego kręcenia z prędkością 5 km/h dojeżdżamy do kulminacji, w lewo odbija szlak niebieski, którym zamierzamy jechać na kolejne punkty, ale najpierw kawałek w dół i jesteśmy na bufecie. Zabieramy zapas wody, jemy po drożdżówce, podbijamy pkt 9 (foto, foto) i ruszamy dalej. Na bufecie słyszymy od organizatorów, że chyba idzie nam nieźle i że jesteśmy pierwsi z turystycznej, za chwilę na punkcie pojawiają się zwycięzcy z Miechowa, czyżby faktycznie było tak dobrze, ale w końcu nie wszyscy muszą jechać tym samym wariantem co my.
Wracamy do niebieskiego szlaku i pięknym, widokowym, niestety mocno błotnistym grzbietem jedziemy na pkt 8. Po drodze wpadam w błotną kałuże i zamaczam nogi po kostki, moje buty są całe oblepione błotem, ale cóż jedziemy dalej. Po jakiś dwóch kilometrach zaliczamy pkt 8 na punkcie widokowym w miejscu skrzyżowania szlaków (foto, foto, foto, foto, foto).
Z punktu widokowego zaczynają się zjazdy, a na zjazdach zaczynamy spotykać rywali z trasy turystycznej, jadących i pchających pod górę. Już po lepszej drodze dojeżdżamy do pkt 7, samego punktu o mały włos nie przegapiamy, ale po chwili udaje się go namierzyć i zaliczyć (foto). Musimy wrócić się kawałek pod górę i już po chwili pędzimy w dół przez łąkę na pkt 6, sam punkt trafiamy bez większych problemów foto. Idziemy nam bardzo dobrze, zostały już tylko dwa punkty, pkt 5 zapowiada się na łatwy, ale pkt 4 wygląda na znacznie trudniejszy.
Wypadamy na asfalt w miejscowości Wysoka, czeka nas dość ciężki podjazd ( foto) w pełnym słońcu do centrum pod dworek obronny gdzie ma znajdować się pkt 5. W pobliże dworka dojeżdżamy bez problemu, widać go z drogi, ale przy samym dojeździe na miejsce wybieramy zły wariant i podjeżdżamy jakoś od tyłu, chwile szukam punktu, znajduje go Krzysiek który podszedł z drugiej strony. Dworek całkiem ładny a co najważniejsze pkt 5 zaliczony (foto, foto). Kawałek zjazdu po asfalcie i skręcamy w las i atakujemy ostatni już dziś punkt czyli pkt 4. Na początek niemiła niespodzianka, leśną drogę utwardzono takimi głazami, że musimy prowadzić rowery, nie szczęście po chwili można już jechać, wszystko się zgadza nasza leśna ścieżka w pewnym momencie zakręca w lewo i po chwili jest punkt - ruiny domu. Coś się nawet zaczynam zastanawiać, bo coś za szybko pojawił się ten punkt no i nie ma żadnych ruin, a lampion wisi sobie na krzaczku (foto), jednak na kartce jak byk jest napisane ruiny, podbijamy i z kompletem pędzimy na metę.
Po kilkuset metrach okazuje się, że jednak tak nie pędzimy, drogę tarasują wielkie wyrwane z korzeniami drzewa, na szczęście da się jakoś po nich przejść. Po chwili dojeżdżamy do jakiś zabudowań i już asfaltem pędzimy do stacji PKP Jordanów, przejeżdżamy tory i pozostaje nam już tylko ostatni podjazd na rynek w Jordanowie. Idzie ciężko ale po kilku minutach przecinamy rynek i pędzimy już w dół do bazy zawodów w Gimnazjum. Dojeżdżamy oddajemy karty, jesteśmy drudzy za parą która wygrała w Miechowie, strata spora bo aż 29 minut, ale chyba możemy być siebie zadowoleni - mamy 2 miejsce:)
Z Niepołomic do pracy, powrót do Łapczycy
Czwartek, 5 czerwca 2014 | dodano:06.06.2014 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 45.02 km
- Teren: 3.00 km
- Czas: 01:47
- VAVG 25.24 km/h
- VMAX 43.69 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- Podjazdy: 159 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Około 18 ruszyłem do Łapczycy, pojechałem ścieżką rowerową wzdłuż 75, potem przez Szarów do Targowiska i drogą główną 75 oraz 94 do domu. Wykręciłem bardzo dobry czas, w okolicach 39 minut, biorąc pod uwagę, że jechałem po ścieżce i dość ciężką sakwą to pojechałem w sumie bardzo szybko.
W sobotę wybieram się z Krzyśkiem na Ciupaga Orient do Jordanowa, trochę się boję o swoją formę, jedziemy co prawda trasę amatorską, ale i tak może być ciężko, pogoda zapowiada się ładna, więc bez względu na formę na pewno będzie dobra zabawa:)
Górski etap po pogórzu:)
Niedziela, 1 czerwca 2014 | dodano:02.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
- DST: 28.34 km
- Czas: 01:23
- VAVG 20.49 km/h
- VMAX 55.70 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- HRmax: 165 ( 85%)
- HRavg 138 ( 71%)
- Podjazdy: 539 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Naoglądałem się ostatnio górskich etapów na Giro, więc w niedziele rano postanowiłem pojeździć trochę po okolicznych dość stromych wzniesieniach, trasa nie była długa, ale podjechałem Czyżyczkę od dwóch stron i Zonię od Zawady, zaliczając 540 metrów przewyższeń.
W zasadzie chciałem podobną trasę zaliczyć na mojej nowej szosie, ale ostatnią niedzielę zawiozłem ją do Niepołomic, więc dziś musiałem pojechać na crossie. Dziś postanowiłem też wykorzystać pulsometr, który kupiłem na allegro jakieś dwa lata temu. Korzystałem z niego jeżdżąc na trenażerze i byłem z nim też na Pasierbieckiej Górze, kiedy to przy pulsie 186 odcięło mi prąd:). Na dzisiejszy wyjazd postanowiłem ponownie z niego skorzystać. Puls przed wyjazdem miałem około 105-108. Jazda, na początek górka w Łapczycy, puls skacze do 150. Zjazd i podjazd pod Czyżyczkę, dość szybko puls przeskakuję mi próg HIGH ustawiony na pulsometrze na 152. To właśnie na podjeździe pod Czyżyczkę osiągam też puls maksymalny 165, zauważam też, że powyżej 160 zaczyna mi trochę brakować oddechu. Dojeżdżam do szczytu wzniesienia i pędzę w dół do Zawady, na zjeździe dokręcam, ale i tak puls spada mi poniżej progu LOW - 123. Po chwili jednak znowu podjeżdżam - tym razem na Zonię od tej łatwiejszej strony, czyli od Zawady, postanowiłem jechać właśnie tędy, ponieważ już 14 czerwca będzie właśnie z tej strony jechał amatorski wyścigi kolarski - Galicja Road Maraton. Wybieram się pokibicować, przed rokiem kolarze również zaliczali Zonię, od strony Sobolowa, w tym roku będą mieli łatwiej - co wcale nie znaczy, że będzie całkiem łatwo.
Początek podjazdu to dość stroma ścianka, puls systematycznie mi rośnie, ale już nie przekracza 160. Potem fragment łatwiejszego dość równomiernego podjazdu, jednak tuż przed przełęczą mega stroma ścianka. Dalej kawałek zjazdu i seria kolejnych ścianek z momentami wytchnienia. Zonia od tej strony jest podjazdem dość interwałowym, nigdzie nie ma aż tak stromo jak na podjeździe od Sobolowa, ale za to ścianek jest więcej, momenty wytchnienia pewnie niektórym pomogą, ale z drugiej strony nie wszyscy lubią takie zmienne nachylenie podjazdu. Szczyt podjazdu pod kapliczką, dziś mój GPS pokazał tam 400 m npm (odczyty na szczycie wahają mi się od 396 do nawet 406 m npm). Zjazd do Sobolowa bardzo szybki, przez chwilę myślałem jeszcze nad jednym podjazdem przez Las Wieruszycki, potem nad przejazdem wzdłuż Stradomki do Siedlca, a w końcu zdecydowałem się nawrócić w kierunku Czyżyczki.
Podmyta droga w Sobolowie w kierunku na Zawadę jest już wyremontowana, więc bez problemu pojechałem w kierunku Nieprześni, zamierzałem podjechać od drugiej strony Czyżyczkę, z tym że zaliczając bardzo trudny odcinek po betonie przez Nieprześnię. Jechałem tak już pod koniec ubiegłego roku, było ciężko, dziś zrobiłem powtórkę. Droga jest bardzo wąską, betonowa i do tego dość stroma, na najcięższych odcinkach beton jest dodatkowo poprzecinany, żeby ułatwić spływ wody. Powiem szczerze, że ten podjazd po betonowej drodze mocno mnie zmęczył, prędkość momentami spadła mi do 5-6 km/h i zacząłem jechać zakosami. Ponacinany beton bardzo utrudniał jazdę, przy tak niskiej prędkości. Ten trudny odcinek ma mniej więcej 700 metrów, średnie nachylenie wynosi prawie 10%, a na tym najtrudniejszym końcowym odcinku jest na pewno znacznie więcej. Różnica wzniesień wynosi 65 metrów, a na szczycie betonowej drogi jesteśmy już na wysokości 297 m npm. W porównaniu z tym odcinkiem reszta podjazdu po dobrym asfalcie to już pikuś. Jechałem dość mocno, patrzyłem na pulsometr i próbowałem jeszcze podkręcić tempo, ale niestety o ile odczyt pulsu wskazywał jeszcze rezerwy (145-155) to nogi już nie miały siły docisnąć - mimo wszystko uważam że ten asfaltowy odcinek pojechałem dość mocno.
Dalej już tylko zjazd, niewielka hopka w Łapczycy i byłem w domu. Dystans wycieczki niewielki, ale trudności spore, prawie 540 metrów przewyższenia, trzy podjazdy zaliczone. Forma chyba niezła, większych kryzysów na podjazdach nie miałem, ale drugiej strony brakowało mi siły, żeby miejscami mocniej nacisnąć.
Z dzisiejszej obserwacji pulsometru wynika, że ustawione automatycznie przez zegarek progi są w miarę OK. Do wartości HIGH ustawionej na 152 jadę w miarę bez problemu, powyżej tej wartości zaczynam się mocno męczyć a powyżej 160-165 zaczynam tracić oddech. Na dłuższych zjazdach puls szybko mi spada, nawet poniżej progu LOW - 123, nawet gdy próbuję dokręcać tempo. Na pierwszym podjeździe szybko puls skoczył mi powyżej 160, ale już na kolejnych ciężko mi było o taki puls, więc teoretycznie mógłbym cisnąć mocniej, niestety w tym momencie nogi dość wyraźnie mówiły nie. Może spróbuję więcej poczytać o jeździe z pulsometrem i spróbuję tak potrenować.
W zasadzie chciałem podobną trasę zaliczyć na mojej nowej szosie, ale ostatnią niedzielę zawiozłem ją do Niepołomic, więc dziś musiałem pojechać na crossie. Dziś postanowiłem też wykorzystać pulsometr, który kupiłem na allegro jakieś dwa lata temu. Korzystałem z niego jeżdżąc na trenażerze i byłem z nim też na Pasierbieckiej Górze, kiedy to przy pulsie 186 odcięło mi prąd:). Na dzisiejszy wyjazd postanowiłem ponownie z niego skorzystać. Puls przed wyjazdem miałem około 105-108. Jazda, na początek górka w Łapczycy, puls skacze do 150. Zjazd i podjazd pod Czyżyczkę, dość szybko puls przeskakuję mi próg HIGH ustawiony na pulsometrze na 152. To właśnie na podjeździe pod Czyżyczkę osiągam też puls maksymalny 165, zauważam też, że powyżej 160 zaczyna mi trochę brakować oddechu. Dojeżdżam do szczytu wzniesienia i pędzę w dół do Zawady, na zjeździe dokręcam, ale i tak puls spada mi poniżej progu LOW - 123. Po chwili jednak znowu podjeżdżam - tym razem na Zonię od tej łatwiejszej strony, czyli od Zawady, postanowiłem jechać właśnie tędy, ponieważ już 14 czerwca będzie właśnie z tej strony jechał amatorski wyścigi kolarski - Galicja Road Maraton. Wybieram się pokibicować, przed rokiem kolarze również zaliczali Zonię, od strony Sobolowa, w tym roku będą mieli łatwiej - co wcale nie znaczy, że będzie całkiem łatwo.
Początek podjazdu to dość stroma ścianka, puls systematycznie mi rośnie, ale już nie przekracza 160. Potem fragment łatwiejszego dość równomiernego podjazdu, jednak tuż przed przełęczą mega stroma ścianka. Dalej kawałek zjazdu i seria kolejnych ścianek z momentami wytchnienia. Zonia od tej strony jest podjazdem dość interwałowym, nigdzie nie ma aż tak stromo jak na podjeździe od Sobolowa, ale za to ścianek jest więcej, momenty wytchnienia pewnie niektórym pomogą, ale z drugiej strony nie wszyscy lubią takie zmienne nachylenie podjazdu. Szczyt podjazdu pod kapliczką, dziś mój GPS pokazał tam 400 m npm (odczyty na szczycie wahają mi się od 396 do nawet 406 m npm). Zjazd do Sobolowa bardzo szybki, przez chwilę myślałem jeszcze nad jednym podjazdem przez Las Wieruszycki, potem nad przejazdem wzdłuż Stradomki do Siedlca, a w końcu zdecydowałem się nawrócić w kierunku Czyżyczki.
Podmyta droga w Sobolowie w kierunku na Zawadę jest już wyremontowana, więc bez problemu pojechałem w kierunku Nieprześni, zamierzałem podjechać od drugiej strony Czyżyczkę, z tym że zaliczając bardzo trudny odcinek po betonie przez Nieprześnię. Jechałem tak już pod koniec ubiegłego roku, było ciężko, dziś zrobiłem powtórkę. Droga jest bardzo wąską, betonowa i do tego dość stroma, na najcięższych odcinkach beton jest dodatkowo poprzecinany, żeby ułatwić spływ wody. Powiem szczerze, że ten podjazd po betonowej drodze mocno mnie zmęczył, prędkość momentami spadła mi do 5-6 km/h i zacząłem jechać zakosami. Ponacinany beton bardzo utrudniał jazdę, przy tak niskiej prędkości. Ten trudny odcinek ma mniej więcej 700 metrów, średnie nachylenie wynosi prawie 10%, a na tym najtrudniejszym końcowym odcinku jest na pewno znacznie więcej. Różnica wzniesień wynosi 65 metrów, a na szczycie betonowej drogi jesteśmy już na wysokości 297 m npm. W porównaniu z tym odcinkiem reszta podjazdu po dobrym asfalcie to już pikuś. Jechałem dość mocno, patrzyłem na pulsometr i próbowałem jeszcze podkręcić tempo, ale niestety o ile odczyt pulsu wskazywał jeszcze rezerwy (145-155) to nogi już nie miały siły docisnąć - mimo wszystko uważam że ten asfaltowy odcinek pojechałem dość mocno.
Dalej już tylko zjazd, niewielka hopka w Łapczycy i byłem w domu. Dystans wycieczki niewielki, ale trudności spore, prawie 540 metrów przewyższenia, trzy podjazdy zaliczone. Forma chyba niezła, większych kryzysów na podjazdach nie miałem, ale drugiej strony brakowało mi siły, żeby miejscami mocniej nacisnąć.
Z dzisiejszej obserwacji pulsometru wynika, że ustawione automatycznie przez zegarek progi są w miarę OK. Do wartości HIGH ustawionej na 152 jadę w miarę bez problemu, powyżej tej wartości zaczynam się mocno męczyć a powyżej 160-165 zaczynam tracić oddech. Na dłuższych zjazdach puls szybko mi spada, nawet poniżej progu LOW - 123, nawet gdy próbuję dokręcać tempo. Na pierwszym podjeździe szybko puls skoczył mi powyżej 160, ale już na kolejnych ciężko mi było o taki puls, więc teoretycznie mógłbym cisnąć mocniej, niestety w tym momencie nogi dość wyraźnie mówiły nie. Może spróbuję więcej poczytać o jeździe z pulsometrem i spróbuję tak potrenować.