- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Olkusz - Niepołomice
Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
- DST: 72.95 km
- Teren: 10.00 km
- Czas: 03:12
- VAVG 22.80 km/h
- VMAX 50.03 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 170 ( 90%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie: 2406 kcal
- Podjazdy: 337 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni dzień wyprawy miał mieć charakter szybkiego transferu do domu, chciałem tam dotrzeć w miarę szybko unikając upałów. Z Olkusza wyruszyłem około 7:30, kawałek krajówką i skręt na Sułoszową. Spodziewałem się głównie zjazdów, a tym czasem praktycznie przez całą Sułoszową ciągle jechałem w górę. Po jakiś 18 km dojechałem do Pieskowej Skały, zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej na Ojców - w końcu zdecydowanie w dół.
W Ojcowie zatrzymałem się na fotkę pod Kaplicą na Wodzie, a później na dłuższy postój pod zamkiem, gdzie zjadłem drugie śniadanie. Potem pojechałem szutrówką Doliną Prądnika i tak dojechałem na Prądnika Korzkiewskiego, mogłem jechać na Kwietniowe Dołu i dalej na Giebułtów, ale postanowiłem darować sobie mocno pagórkowatą trasę, więc skręciłem w lewo na Korzkiew i Januszowice, gdzie wyjechałem na drogę 794 prowadzącą do Krakowa. Do miasta dotarłem dość szybko, zrobiłem mały postój na krakowskim rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej.
Pojechałem na Rybitwy, a potem przez Brzegi jechałem w kierunku domu. W Grabiu pod kościołem zatrzymałem się na chwilę, a że zaczynała się właśnie msza święta to na niej zostałem, robiąc sobie nieplanowany ponad 30 minutowy postój. Końcówka do Niepołomic przejechana w samo południe była bardzo ciężka, postanowiłem jechać przez Podgrabie do rynku, gdzie zrobiłem sobie przerwę na lody. Tak siedząc sobie w parku w mojej rodzinnej miejscowości doceniłem moje miasto z powodu działających kranów w wodą, którą mogłem się ochłodzić. Do domu pojechałem jeszcze przez osiedle, bo musiałem jechać po klucze do domu, po drodze kupiłem sobie jeszcze butelkę Pepsi i parę minut po 12 byłem na miejscu kończąc tym samym moją trzydniową samotną wyprawę.
Czas na małe podsumowanie, łącznie przejechałem prawie 341 km w czasie 16 godzin 23 minut, co daję średnią prędkość 20,8 km/h. Pierwszy najdłuższy etap pokonałem w wysoką średnią ponad 22 km/h, w drugim dniu trochę za to płaciłem i średnia była znacznie niższa jakieś 18,3 km/h, trzeciego dnia grawitacja działała na moją korzyść i wykręciłem średnią prawie 23 km/h.
Tyle matematyki, ale z turystycznego punktu widzenia, brakowało mi jednak dodatkowego dnia na jazdę, trzy dni na tą trasę to jednak za mało, może w planowanym przez PTTK wariancie byłoby lepiej, ale na dokładne zwiedzanie Jury to jednak mało. Kiedyś z żoną pokonałem drogę z Krakowa do Częstochowy w 3 dni, odwiedzając wszystkie zamki większe zamki na Jurze, jechaliśmy wolno i dużo czasu spędzaliśmy oglądając Orle Gniazda. Teraz w te same 3 dni obróciłem tam i z powrotem i to jeszcze z Niepołomic, byłem na tych samych zamkach (plus dodatkowo jeszcze ruiny zamku Udórz), ale pod większością zrobiłem tylko fotki i pojechałem dalej, ciężko to więc nazwać zwiedzaniem. Faktem jest, że większość z tych miejsc już widziałem, więc teraz patrzyłem na ewentualne zmiany, akurat zamki Smoleń i Rabsztyn gdzie zmieniło się najwięcej oglądnąłem dość dokładnie. Wyjazd udany, trasa zaliczona, rekordy ustanowione, ale następnym razem już tak nie pojadę 4 dni to minimum na tą trasę.
Mapa i galeria
W Ojcowie zatrzymałem się na fotkę pod Kaplicą na Wodzie, a później na dłuższy postój pod zamkiem, gdzie zjadłem drugie śniadanie. Potem pojechałem szutrówką Doliną Prądnika i tak dojechałem na Prądnika Korzkiewskiego, mogłem jechać na Kwietniowe Dołu i dalej na Giebułtów, ale postanowiłem darować sobie mocno pagórkowatą trasę, więc skręciłem w lewo na Korzkiew i Januszowice, gdzie wyjechałem na drogę 794 prowadzącą do Krakowa. Do miasta dotarłem dość szybko, zrobiłem mały postój na krakowskim rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej.
Pojechałem na Rybitwy, a potem przez Brzegi jechałem w kierunku domu. W Grabiu pod kościołem zatrzymałem się na chwilę, a że zaczynała się właśnie msza święta to na niej zostałem, robiąc sobie nieplanowany ponad 30 minutowy postój. Końcówka do Niepołomic przejechana w samo południe była bardzo ciężka, postanowiłem jechać przez Podgrabie do rynku, gdzie zrobiłem sobie przerwę na lody. Tak siedząc sobie w parku w mojej rodzinnej miejscowości doceniłem moje miasto z powodu działających kranów w wodą, którą mogłem się ochłodzić. Do domu pojechałem jeszcze przez osiedle, bo musiałem jechać po klucze do domu, po drodze kupiłem sobie jeszcze butelkę Pepsi i parę minut po 12 byłem na miejscu kończąc tym samym moją trzydniową samotną wyprawę.
Czas na małe podsumowanie, łącznie przejechałem prawie 341 km w czasie 16 godzin 23 minut, co daję średnią prędkość 20,8 km/h. Pierwszy najdłuższy etap pokonałem w wysoką średnią ponad 22 km/h, w drugim dniu trochę za to płaciłem i średnia była znacznie niższa jakieś 18,3 km/h, trzeciego dnia grawitacja działała na moją korzyść i wykręciłem średnią prawie 23 km/h.
Tyle matematyki, ale z turystycznego punktu widzenia, brakowało mi jednak dodatkowego dnia na jazdę, trzy dni na tą trasę to jednak za mało, może w planowanym przez PTTK wariancie byłoby lepiej, ale na dokładne zwiedzanie Jury to jednak mało. Kiedyś z żoną pokonałem drogę z Krakowa do Częstochowy w 3 dni, odwiedzając wszystkie zamki większe zamki na Jurze, jechaliśmy wolno i dużo czasu spędzaliśmy oglądając Orle Gniazda. Teraz w te same 3 dni obróciłem tam i z powrotem i to jeszcze z Niepołomic, byłem na tych samych zamkach (plus dodatkowo jeszcze ruiny zamku Udórz), ale pod większością zrobiłem tylko fotki i pojechałem dalej, ciężko to więc nazwać zwiedzaniem. Faktem jest, że większość z tych miejsc już widziałem, więc teraz patrzyłem na ewentualne zmiany, akurat zamki Smoleń i Rabsztyn gdzie zmieniło się najwięcej oglądnąłem dość dokładnie. Wyjazd udany, trasa zaliczona, rekordy ustanowione, ale następnym razem już tak nie pojadę 4 dni to minimum na tą trasę.
Mapa i galeria
Częstochowa - Olkusz
Sobota, 4 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
- DST: 108.46 km
- Teren: 10.00 km
- Czas: 05:56
- VAVG 18.28 km/h
- VMAX 50.90 km/h
- Temp.: 32.0 °C
- HRmax: 165 ( 88%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie: 3811 kcal
- Podjazdy: 1113 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień na większej wyprawie to zwykle dla mnie dzień kryzysu, przydałaby się więc trasa łatwa albo krótka, a ja tymczasem mam zaplanowane przeszło 100 km do Olkusza. Spod Jasnej Góry ruszam około 7:30, przejeżdżam kilka kilometrów przez strefę przemysłową i od razu czuję, że jedzie mi się źle. Po pierwsze jest lekko pod wiatr, po drugie czuję straszny dyskomfort na styku z siedzeniem. To efekt przeszło 7 godzin pedałowania w upale w dniu wczorajszym, wszystko mnie boli, nogi jakoś nie bardzo kręcą i do tego to siedzenie.
Ze sporym trudem dotaczam się do Olsztyna, jadę pod zamek, jest jeszcze wcześnie, więc nikt nie pobiera jeszcze opłat. Wchodzę na zamkowe wzgórze i oglądam piękne widoki ze szczytu, ostatnio byłem tu w 2011 roku z żoną, też w piękny słoneczny dzień, choć wtedy musiałem zapłacić. Z Olsztyna jadę krajówką do Zrębic, odcinek mało przyjemny, ale za to dość szybki, a sobotę rano nie ma jakieś mega ruchu. Skręcam na Zrębice i w centrum miejscowości odwiedzam aptekę w poszukiwaniu sposobu na złagodzenie dyskomfortu na siedzeniu, maść pomaga i do końca dzisiejszego dnia już nie mam większym problemów w siedzeniem. Przejeżdżam przez Krasawę, gdzie pod wiatą robię krótką przerwę, potem jadę przez Siedlec w kierunku Złotego Potoku. Wjeżdżam w las dobrze znaną mi i sprawdzoną drogą, na początku ciężko, wspinam się pod górę z minimalną prędkością, ale po chwili już jadę swobodnie dalej.
Docieram do Trzebniowa i gdy widzę przed sobą kolejny podjazd robi mi się jakoś słabo, zatrzymuję się pod drzewem i chwilę odpoczywam. Po przerwie pokonuję podjazd w miarę bez problemu, ale dość wolno. Potem skrót przez las do Lutowca i dalej na Mirów, gdzie pod zamkiem znowu robię krótki postój pod drzewem. W tym momencie mam na liczniku jakieś 46 km i czuję coraz mocniejsze zmęczenie, robi się też upalnie, postanawiam więc, że spróbuję poszukać noclegu gdzieś wcześniej np. Domaniewicach.
Po chwili dojeżdżam do Bobolic, robię kolejną fotkę z zamkiem w tle i ruszam leśną ścieżką pod górę na Hucisko. W 2011 roku jechałem tędy w dół, dziś w zasadzie liczyłem się z możliwością pchania roweru, ale wybieram jednak tą drogę bo jest po prostu najkrótsza. Mimo piasku na początku trasy i sporej stromizny pod koniec udaję mi się jednak wjechać na rowerze. W Hucisku na szczycie robię fotki widocznej na horyzoncie Góry Zborów i ruszam właśnie w jej kierunku do Podlesic. Po kilkunastu minutach walki jestem na miejscu, to właśnie tu zgodnie z planem PTTK miała być baza wypadowa na Częstochowę - na moim liczniku jest 55 km, więc odległość taka w sam raz na jeden dzień jazdy tam i z powrotem.
Ja jadę jednak dalej, do końca drogi w Podlesicach i dalej już przez las po piachu w kierunku zamku Bąkowiec w Morsku. Pod sam zamek muszę podjechać stromą, mocno nierówną drogą, ale mimo wszystko jakoś daję radę. Pod zamkiem znów postój, piję colę i patrzę większą grupę rowerzystów, którą wjechała sobie pod zamek drugiej strony, potem patrzę na samochody osobowe, stojące na parkingu pod zamkiem, przecież nie mogli tu wjechać tą drogą co ja przyjechałem, postanawiam więc wypróbować drogę w kierunku Morska. Na początek lekko pod górę po asfalcie, potem w dół dalej po asfalcie, dopiero na wysokości Morska moją asfaltówka odbija w lewo, mi jednak najkrócej jest jechać na wprost, droga szutrowa nie wygląda najgorzej, więc jadę, w końcówce trochę piachu, ale w zasadzie bez problemu wyjeżdżam w Skarżycach. Bez postoju jadę dalej na Żerkowice, wczoraj wspinałem się tędy w mega upale, dziś mogę sobie trochę to odbić i pędzę w dół z dużą prędkością. Dojeżdżam do Kiełkowic i skręcam na Podzamcze, niestety zjazdy się kończą i znów muszę się ostro wspinać w mega upale.
Pod zamek Ogrodzieniec ledwo dojeżdżam, siadam kupuję sobie obiad i robię dłuższą przerwę. Po przerwie podjeżdżam jeszcze pod sam zamek i robię fotkę. Siadam sobie w cieniu i dzwonię do Domaniewic do poszukiwaniu noclegu, tu jednak niemiła niespodzianka, wolnych miejsc brak. Na liczniku mam niecałe 80 km, mógłbym spróbować zanocować na Podzamczu, ale wtedy jutro musiałbym przejechać dobrze ponad 100 km. Dzwonię, więc do Olkusza i tam bez problemu jest wolny nocleg, ale to oznacza, że dziś muszę jeszcze trochę pokręcić.
Ruszam więc pod górę na Ryczów, ale potem w nagrodę dość sporo zjeżdżam. Zatrzymuję się na chwilę pod skałą na której szczycie znajdują się ruiny strażnicy Ryczów. Następnie skręcam na Złożeniec, tu niestety pod górę, ale potem przez dłuższy czas ciągle w dół. Dojeżdżam do leśnej drogi na Krzywopłoty, to jedzie mi ciężko, zarówno w górę jak i w dół, droga kamienista, nierówna. Przejeżdżam koło noclegu w którym nocowałem podczas wycieczki PTTK w 2012, ale pamiętam że tam było dość drogo, więc jadę dalej. Po kilku minutach jestem już pod zamkiem w Bydlinie, robię fotki pod zamkiem i później jeszcze na cmentarzu pod mogiłą legionistów z 1914 r. Kawałek dalej jest wiata, pod którą trochę odpoczywam.
Z Bydlina najpierw w dół, ale potem kolejny podjazd, pokonuję go z trudem, na szczęście potem do Jaroszowca cały czas zjeżdżam. Przez Jaroszowiec ledwo jadę, szukam jakiegoś kraniku z wodą, którą mógłbym się ochłodzić, niestety nic takiego przy drodze nie ma. Skręcam na Bogucin Duży i rozpoczynam ostatni tego dnia (tak mi się przynajmniej wydawało) podjazd, który na szczęście znajduje się w całości w lesie. Wolno ale dość sprawnie podjeżdżam, następnie zjeżdżam do Bogucina Małego i widzę przed sobą mega podjazd, lekko załamany zrzucam na najlżejsze przełożenie i powolutku wkręcam do góry w pełnym słońcu (miejscami podjazd miał 11%, przez większość dystansu 9%). Następnie zjazd i pewnie zjechałbym tak sobie do samego Olkusza, gdyby nie to, że miałem jeszcze w planach zamek Rabsztyn.
Odbijam, więc z drogi na Olkusz w kierunku widocznego w pobliżu lasu i skrótem terenowym dojeżdżam do zamku Rabsztyn. Ten zamek też był w ostatnich latach remontowany, odbudowano część murów i również na wieży na której powiewa chorągiew zrobiono taras widokowy. Mimo iż prace również nie są jeszcze ukończone, to żeby wejść na zamek trzeba zapłacić 4 zł, w zasadzie tylko za możliwość wyjścia na taras, bo wszędzie indziej stoją bariery uniemożliwiające zwiedzanie zamku. Z tarasu widok całkiem ładny, choć na zamku Smoleń były ładniejsze.
Spod zamku do Olkusza mam już tylko 5 km, jednak muszę pokonać jeszcze dwie strome ścianki, pod pierwszą wjeżdżam bardzo wolno, druga po zjeździe postanawiam wziąć z rozpędu i prawie udaje mi się dojechać na twardo na szczyt. Dalej już tylko zjazd i jestem na obwodnicy miasta, zatrzymuje się w McDonaldzie na kolacje, lodowata Fanta trochę poprawia moją formę. Szybko przejeżdżam przez miasto i kieruję się od razu do schroniska w którym mam nocować, jeszcze tylko jeden podjazd, chwila błądzenia i jestem na miejscu na liczniku 108 km.
Drugiego dnia jechałem wolno, bardzo się męcząc. Potwierdziła się teza, że to zawsze mój dzień kryzysowy, a tym razem dodatkowo pokonałem pierwsze dnia prawie maratoński dystans, do tego mega gorąc. Piłem strasznie dużo, na końcu już nawet nie mogłem pić, bardziej przydała by mi się zimna woda dla ochłody, a tu na taką niestety nie trafiłem. Na plus należy zaliczyć wypełnienie mojego planu zwiedzania zamków jurajskich, dziś odwiedziłem: Olsztyn, Mirów, Bobolice, Morsko, Podzamcze, Bydlin i Rabsztyn.
Mapa i galeria
Ze sporym trudem dotaczam się do Olsztyna, jadę pod zamek, jest jeszcze wcześnie, więc nikt nie pobiera jeszcze opłat. Wchodzę na zamkowe wzgórze i oglądam piękne widoki ze szczytu, ostatnio byłem tu w 2011 roku z żoną, też w piękny słoneczny dzień, choć wtedy musiałem zapłacić. Z Olsztyna jadę krajówką do Zrębic, odcinek mało przyjemny, ale za to dość szybki, a sobotę rano nie ma jakieś mega ruchu. Skręcam na Zrębice i w centrum miejscowości odwiedzam aptekę w poszukiwaniu sposobu na złagodzenie dyskomfortu na siedzeniu, maść pomaga i do końca dzisiejszego dnia już nie mam większym problemów w siedzeniem. Przejeżdżam przez Krasawę, gdzie pod wiatą robię krótką przerwę, potem jadę przez Siedlec w kierunku Złotego Potoku. Wjeżdżam w las dobrze znaną mi i sprawdzoną drogą, na początku ciężko, wspinam się pod górę z minimalną prędkością, ale po chwili już jadę swobodnie dalej.
Docieram do Trzebniowa i gdy widzę przed sobą kolejny podjazd robi mi się jakoś słabo, zatrzymuję się pod drzewem i chwilę odpoczywam. Po przerwie pokonuję podjazd w miarę bez problemu, ale dość wolno. Potem skrót przez las do Lutowca i dalej na Mirów, gdzie pod zamkiem znowu robię krótki postój pod drzewem. W tym momencie mam na liczniku jakieś 46 km i czuję coraz mocniejsze zmęczenie, robi się też upalnie, postanawiam więc, że spróbuję poszukać noclegu gdzieś wcześniej np. Domaniewicach.
Po chwili dojeżdżam do Bobolic, robię kolejną fotkę z zamkiem w tle i ruszam leśną ścieżką pod górę na Hucisko. W 2011 roku jechałem tędy w dół, dziś w zasadzie liczyłem się z możliwością pchania roweru, ale wybieram jednak tą drogę bo jest po prostu najkrótsza. Mimo piasku na początku trasy i sporej stromizny pod koniec udaję mi się jednak wjechać na rowerze. W Hucisku na szczycie robię fotki widocznej na horyzoncie Góry Zborów i ruszam właśnie w jej kierunku do Podlesic. Po kilkunastu minutach walki jestem na miejscu, to właśnie tu zgodnie z planem PTTK miała być baza wypadowa na Częstochowę - na moim liczniku jest 55 km, więc odległość taka w sam raz na jeden dzień jazdy tam i z powrotem.
Ja jadę jednak dalej, do końca drogi w Podlesicach i dalej już przez las po piachu w kierunku zamku Bąkowiec w Morsku. Pod sam zamek muszę podjechać stromą, mocno nierówną drogą, ale mimo wszystko jakoś daję radę. Pod zamkiem znów postój, piję colę i patrzę większą grupę rowerzystów, którą wjechała sobie pod zamek drugiej strony, potem patrzę na samochody osobowe, stojące na parkingu pod zamkiem, przecież nie mogli tu wjechać tą drogą co ja przyjechałem, postanawiam więc wypróbować drogę w kierunku Morska. Na początek lekko pod górę po asfalcie, potem w dół dalej po asfalcie, dopiero na wysokości Morska moją asfaltówka odbija w lewo, mi jednak najkrócej jest jechać na wprost, droga szutrowa nie wygląda najgorzej, więc jadę, w końcówce trochę piachu, ale w zasadzie bez problemu wyjeżdżam w Skarżycach. Bez postoju jadę dalej na Żerkowice, wczoraj wspinałem się tędy w mega upale, dziś mogę sobie trochę to odbić i pędzę w dół z dużą prędkością. Dojeżdżam do Kiełkowic i skręcam na Podzamcze, niestety zjazdy się kończą i znów muszę się ostro wspinać w mega upale.
Pod zamek Ogrodzieniec ledwo dojeżdżam, siadam kupuję sobie obiad i robię dłuższą przerwę. Po przerwie podjeżdżam jeszcze pod sam zamek i robię fotkę. Siadam sobie w cieniu i dzwonię do Domaniewic do poszukiwaniu noclegu, tu jednak niemiła niespodzianka, wolnych miejsc brak. Na liczniku mam niecałe 80 km, mógłbym spróbować zanocować na Podzamczu, ale wtedy jutro musiałbym przejechać dobrze ponad 100 km. Dzwonię, więc do Olkusza i tam bez problemu jest wolny nocleg, ale to oznacza, że dziś muszę jeszcze trochę pokręcić.
Ruszam więc pod górę na Ryczów, ale potem w nagrodę dość sporo zjeżdżam. Zatrzymuję się na chwilę pod skałą na której szczycie znajdują się ruiny strażnicy Ryczów. Następnie skręcam na Złożeniec, tu niestety pod górę, ale potem przez dłuższy czas ciągle w dół. Dojeżdżam do leśnej drogi na Krzywopłoty, to jedzie mi ciężko, zarówno w górę jak i w dół, droga kamienista, nierówna. Przejeżdżam koło noclegu w którym nocowałem podczas wycieczki PTTK w 2012, ale pamiętam że tam było dość drogo, więc jadę dalej. Po kilku minutach jestem już pod zamkiem w Bydlinie, robię fotki pod zamkiem i później jeszcze na cmentarzu pod mogiłą legionistów z 1914 r. Kawałek dalej jest wiata, pod którą trochę odpoczywam.
Z Bydlina najpierw w dół, ale potem kolejny podjazd, pokonuję go z trudem, na szczęście potem do Jaroszowca cały czas zjeżdżam. Przez Jaroszowiec ledwo jadę, szukam jakiegoś kraniku z wodą, którą mógłbym się ochłodzić, niestety nic takiego przy drodze nie ma. Skręcam na Bogucin Duży i rozpoczynam ostatni tego dnia (tak mi się przynajmniej wydawało) podjazd, który na szczęście znajduje się w całości w lesie. Wolno ale dość sprawnie podjeżdżam, następnie zjeżdżam do Bogucina Małego i widzę przed sobą mega podjazd, lekko załamany zrzucam na najlżejsze przełożenie i powolutku wkręcam do góry w pełnym słońcu (miejscami podjazd miał 11%, przez większość dystansu 9%). Następnie zjazd i pewnie zjechałbym tak sobie do samego Olkusza, gdyby nie to, że miałem jeszcze w planach zamek Rabsztyn.
Odbijam, więc z drogi na Olkusz w kierunku widocznego w pobliżu lasu i skrótem terenowym dojeżdżam do zamku Rabsztyn. Ten zamek też był w ostatnich latach remontowany, odbudowano część murów i również na wieży na której powiewa chorągiew zrobiono taras widokowy. Mimo iż prace również nie są jeszcze ukończone, to żeby wejść na zamek trzeba zapłacić 4 zł, w zasadzie tylko za możliwość wyjścia na taras, bo wszędzie indziej stoją bariery uniemożliwiające zwiedzanie zamku. Z tarasu widok całkiem ładny, choć na zamku Smoleń były ładniejsze.
Spod zamku do Olkusza mam już tylko 5 km, jednak muszę pokonać jeszcze dwie strome ścianki, pod pierwszą wjeżdżam bardzo wolno, druga po zjeździe postanawiam wziąć z rozpędu i prawie udaje mi się dojechać na twardo na szczyt. Dalej już tylko zjazd i jestem na obwodnicy miasta, zatrzymuje się w McDonaldzie na kolacje, lodowata Fanta trochę poprawia moją formę. Szybko przejeżdżam przez miasto i kieruję się od razu do schroniska w którym mam nocować, jeszcze tylko jeden podjazd, chwila błądzenia i jestem na miejscu na liczniku 108 km.
Drugiego dnia jechałem wolno, bardzo się męcząc. Potwierdziła się teza, że to zawsze mój dzień kryzysowy, a tym razem dodatkowo pokonałem pierwsze dnia prawie maratoński dystans, do tego mega gorąc. Piłem strasznie dużo, na końcu już nawet nie mogłem pić, bardziej przydała by mi się zimna woda dla ochłody, a tu na taką niestety nie trafiłem. Na plus należy zaliczyć wypełnienie mojego planu zwiedzania zamków jurajskich, dziś odwiedziłem: Olsztyn, Mirów, Bobolice, Morsko, Podzamcze, Bydlin i Rabsztyn.
Mapa i galeria
Niepołomice - Częstochowa
Piątek, 3 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe, Jura 2015
- DST: 159.20 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 07:14
- VAVG 22.01 km/h
- VMAX 63.74 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- HRmax: 163 ( 87%)
- HRavg 135 ( 72%)
- Kalorie: 4394 kcal
- Podjazdy: 1510 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku postanowiłem wybrać się ponownie na wyprawę rowerową do Częstochowy organizowaną przez bocheńskie PTTK. Impreza była zaplanowana na 2-5 lipca, jednak gdy się okazało, że na wyprawę pojedziemy tylko w 3 osobowym składzie, padła propozycja by trasę pokonać w 3 dni. Pierwszego dnia mieliśmy jechać z sakwami do Podlesic (około 100 km), drugiego dnia już bez bagażu pojechać do Częstochowy i wrócić do Podlesic (110-115 km) i trzeciego dnia wrócić do domu. Jakoś tydzień przed wyprawą okazało się, że na wyjazd zostało już nas tylko dwóch, zgłosiła się co prawda jeszcze jakaś kobieta ale z dwoma facetami nie chciała jechać. Przygotowałem się więc na wyjazd, a tu nagle dzień przed wyjazdem nieszczęście, mój znajomy nie da rady w piątek ze mną ruszyć na wyprawę:(, pojawiła się alternatywa w postaci wyjazdu z inną grupą w dniach 7-10 lipca, ale w środku tygodnia nie bardzo mogłem, więc koniec końców postanowiłem jednak jechać w zaplanowanym terminie.
Skoro jechałem sam, to mogłem swobodnie planować trasę, postanowiłem więc, że pierwszego dnia dojadę możliwie najkrótszą i najłatwiejszą drogą do samej Częstochowy, a potem poświęcę dwa dni na powrót już przez serce Jury. Około 7 rano ruszyłem na trasę, pierwsze kilometry doskonale znanymi mi drogami pokonywałem dość szybko. Jechałem przez Ruszczę, Dojazdów, Luborzycę i Wilków do Słomnik, już pierwsze niewielkie jeszcze podjazdy pokazały mi, że łatwo nie będzie i że będę musiał zaprzyjaźnić się z miękkimi przełożeniami. W Słomnikach zrobiłem postój na kilka fotek i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej. Postanowiłem bocznymi drogami dostać się do Miechowa, moja trasa miała zawierać dwa odcinki szutrowe i całkiem sporo niewysokich ale dość stromych górek. Pierwszy odcinek szutrowy okazał się asfaltem, więc pokonałem go bez problemu, ale kolejny odcinek był już szutrowy i strasznie nierówny, niestety na tym odcinku (chyba) przydarzyło mi się nieprzyjemne zdarzenie, zgubiłem statyw do aparatu, który miałem przytroczony do sakwy. Chwilę zastanawiałem się czy nie wrócić i go nie szukać, ale stwierdziłem, że mógł mi spać też wcześniej i nie jestem pewnym czy to było na tym szutrze, a tu droga do Częstochowy daleka, więc odżałowałem stratę i po prostu pojechałem dalej. Około godziny 10 odpoczywałem sobie na rynku w Miechowie, wcześniej zakupiłem sobie jeszcze mapę Wyżyny Miechowskiej, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.
Do Miechowa trochę sobie drogę skróciłem, ale teraz postanowiłem realizować trasę zaplanowaną przez PTTK. Pojechałem, więc najpierw do Charsznicy, a potem ruszyłem na Żarnowiec, na tym odcinku jechałem wybitnie z wiatrem, do tego teren nie był specjalnie trudny, więc dość szybko pokonałem kolejne 17 kilometrów i dojechałem do Żarnowca. Tam zatrzymałem się pod mini kopcem Kościuszki. Gdy tak sobie samotnie jechałem, to miałem sporo czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że zaplanowana przeze mnie turystyczna droga powrotna omija zamek w Smoleniu, wpadłem więc na pomysł, że zaliczę go teraz. Oznaczało to co prawda zmianę zaplanowanej trasy, ale postanowiłem pomysł zrealizować. Najkrótsza droga na Smoleń prowadziła przez las w miejscowości Udórz, co więcej w tym lesie znajdowały się ruiny zamku Udórz z XIV/XV wieku, a pod tym zamkiem jeszcze nigdy nie byłem, więc mimo spodziewanych trudności w postaci niepewnej drogi i sporych przewyższeń postanowiłem jechać.
Droga pod górę do lasu nie była specjalnie ciężka, co więcej w lesie znajdowała się szeroka, solidnie ubita droga, którą bez przeszkód dotarłem pod wzgórze na którym znajdowały się ruiny. Samo podejście okazało się mega strome, więc zostawiłem rower i poszedłem zwiedzać. Z zamku - strażnicy pozostały tylko kawałki murów, ale miejsce w którym zamek się znajdował jest naprawdę malownicze. Następnie dalej kontynuowałem jazdę w kierunku zamku Smoleń, przez las przejechałem bez problemu, ale za lasem pojawiły się poważne podjazdy. Najcięższy okazał się podjazd z Kąpieli Wielkich do Kapionek, asfalt był beznadziejny, do tego stromizna spora i coraz mocniej zaczęło dogrzewać. Potem nastąpił zjazd do drogi 794, ale później pod zamek Smoleń znów musiałem się wspinać, w rezultacie pod zamek dojechałem mocno zmęczony. Sam zamek doczekał się w ostatnich latach gruntownej odnowy, gdy byłem tu z żoną w 2011 to była to kompletna ruina, gdy pojawiałem się tu później, to trwały prace, teraz prace są już praktycznie na ukończenia, a na zamku dużo się zmieniło. Odbudowano część murów, powstał piękny taras widokowy na odbudowanej wieży, zamek naprawdę warto odwiedzić, tym bardziej, że prace chyba jeszcze nie zostały ukończone i nikt na razie jeszcze wpadł na pomysł pobierania opłat za wstęp na zamek.
Z Smolenia zjechałem sobie do Pilicy, gdzie zrobiłem przerwę obiadową połączoną z dłuższym odpoczynkiem. Jednak w końcu musiałem ruszyć, grzało już niemiłosiernie a ja pokonałem dopiero 90 km (w wersji optymistycznej miałem przejechać 150 km). Za Pilicą podjechałem pod cmentarz wojenny w Biskupicach, a potem odbiłem na Żerkowice, Skarżyce, a następnie na Morsko i Włodowice. Drogi te już znałem z przejazdu w 2013 r., ale ilość podjazdów jednak mnie mocno zaskoczyła. Do Włodowic dojechał bardzo mocno zmęczony i znów musiałem sobie dłużej odpocząć. Po przerwie przejechałem przez Włodowską Górę, koło cmentarza wojennego w Kotowicach i dojechałem do drogi na Żarki. Do Żarek miałem kilka odcinków zjazdów, ale solidne podjazdy też mi po drodze wyskoczyły. Tuż przez Żarkami zatrzymałem się jeszcze pod ruinami kościoła św. Stanisława, w tym miejscu ścierają się ze sobą również dwie jurajskie płyty w rezultacie czego postała piękna platforma widokowa. Dalej już był tylko zjazd do Żarek, gdzie na rynku zrobiłem zrobiłem sobie przerwę na lody - na liczniku w tym miejscu miałem 122 km.
Przede mną pozostawała jeszcze jedna spora trudność, a mianowicie podjazd do Biskupic koło Olsztyna. Podjazd w zasadzie zaczyna się już w Żarkach, droga od razu pnie się do góry. Nigdzie nie ma dużej stromizny, ale w zasadzie cały czas trzeba kręcić pod górę, jest co prawda kilka krótszych zjazdów, ale po nich zawsze następuje kolejny podjazd. Na ostatniej prostej przed Biskupicami, na kilku procentowym podjeździe prowadzący otwartym terenem po kiepskim asfalcie o mały nie umarłem. Potem na szczęście nastąpił zjazd do Olsztyna, gdzie musiałem się zatrzymać. Było gorąco jak na patelni, ja wypiłem już tak dużo, że nie bardzo mogłem więcej, moją formę poprawiła woda z fontanny na rynku, dzięki której trochę się ochłodziłem. Z Olsztyna do pozostawało mniej niż 20 km, po przerwie wsiadłem więc na rower i ruszyłem w kierunku Częstochowy drogą DK46, kawałek musiałem przejechać ruchliwą szosą, ale potem zjechałem na ścieżkę rowerową, którą dotarłem do znaku Częstochowa, zrobiłem szybką fotkę i przez strefę przemysłową ruszyłem do centrum.
Około 18:30 zaparkowałem rower na Starym Rynku pod znakiem oznaczającym początek lub koniec pieszego szlaku Orlich Gniazd, jeszcze tylko przejazd Alejami NMP i po kilku minutach byłem u stóp Jasnej Góry. Na deptaku pod klasztor pusto, sezon pielgrzymkowy jeszcze się nie rozpoczął, zrobiłem więc szybką fotkę, chwilę sobie dychnąłem i ruszyłem na poszukiwanie noclegu.
Pierwszy mój typ to Schronisku Młodzieżowe na ulicy Jasnogórskiej, dojechałem na miejsce, wchodzę przez drzwi z napisem internat, ale w środku nikogo nie ma. Próbuję dzwonić na numer podany na stronie www, ale jakby był wyłączony. Opuszczam więc internet i dzwonie na camping Oleńka na którym nocowałem z PTTK, ale tam brak wolnych miejsc:(. Postanawiam sprawdzić w Domu Pielgrzyma jadę pod Jasną Górę, patrzę a tu napis "Hale noclegowe - recepcja", postanawiam sprawdzić i po chwili mam już nocleg na dziś.
Myję się, przebieram i idę najpierw na Jasną Górę, a potem do sklepu na zakupy - na szczęście Żabka jeszcze czynna (jest już prawie 21:00). Wracam do pokoju, okazuje się, że nikogo mi nie dokwaterowano i sam sobie śpię w 5-osobowym pokoju.
Pierwszy dzień wyprawy okazał się strasznie trudny, długi dystans i upał dały mi ostro w kość. Etap miał charakter wybitnie tranzytowy, ale wprowadzony przeze mnie fragment zwiedzania wydłużył i mocno utrudnił mi trasę. W rezultacie do Częstochowy przyjechałem później niż zakładem i do tego mega zmęczony. Ostatecznie na liczniku zanotowałem niecałe 160 km, ale wyłączyłem go w Pilicy, gdy szukałem miejsca na zjedzenie obiadu i potem pod schroniskiem na Jasnogórskiej, gdy myślałem, że tu będę nocował. Przejechałem, więc pewnie jakieś 162-163 km - to bardzo dużo jak na podróż z sakwami, rok temu podobny dystans pokonałem do Sandomierza, ale wtedy na lekko i po płaskim terenie.
Mapa i galeria
Skoro jechałem sam, to mogłem swobodnie planować trasę, postanowiłem więc, że pierwszego dnia dojadę możliwie najkrótszą i najłatwiejszą drogą do samej Częstochowy, a potem poświęcę dwa dni na powrót już przez serce Jury. Około 7 rano ruszyłem na trasę, pierwsze kilometry doskonale znanymi mi drogami pokonywałem dość szybko. Jechałem przez Ruszczę, Dojazdów, Luborzycę i Wilków do Słomnik, już pierwsze niewielkie jeszcze podjazdy pokazały mi, że łatwo nie będzie i że będę musiał zaprzyjaźnić się z miękkimi przełożeniami. W Słomnikach zrobiłem postój na kilka fotek i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej. Postanowiłem bocznymi drogami dostać się do Miechowa, moja trasa miała zawierać dwa odcinki szutrowe i całkiem sporo niewysokich ale dość stromych górek. Pierwszy odcinek szutrowy okazał się asfaltem, więc pokonałem go bez problemu, ale kolejny odcinek był już szutrowy i strasznie nierówny, niestety na tym odcinku (chyba) przydarzyło mi się nieprzyjemne zdarzenie, zgubiłem statyw do aparatu, który miałem przytroczony do sakwy. Chwilę zastanawiałem się czy nie wrócić i go nie szukać, ale stwierdziłem, że mógł mi spać też wcześniej i nie jestem pewnym czy to było na tym szutrze, a tu droga do Częstochowy daleka, więc odżałowałem stratę i po prostu pojechałem dalej. Około godziny 10 odpoczywałem sobie na rynku w Miechowie, wcześniej zakupiłem sobie jeszcze mapę Wyżyny Miechowskiej, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.
Do Miechowa trochę sobie drogę skróciłem, ale teraz postanowiłem realizować trasę zaplanowaną przez PTTK. Pojechałem, więc najpierw do Charsznicy, a potem ruszyłem na Żarnowiec, na tym odcinku jechałem wybitnie z wiatrem, do tego teren nie był specjalnie trudny, więc dość szybko pokonałem kolejne 17 kilometrów i dojechałem do Żarnowca. Tam zatrzymałem się pod mini kopcem Kościuszki. Gdy tak sobie samotnie jechałem, to miałem sporo czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że zaplanowana przeze mnie turystyczna droga powrotna omija zamek w Smoleniu, wpadłem więc na pomysł, że zaliczę go teraz. Oznaczało to co prawda zmianę zaplanowanej trasy, ale postanowiłem pomysł zrealizować. Najkrótsza droga na Smoleń prowadziła przez las w miejscowości Udórz, co więcej w tym lesie znajdowały się ruiny zamku Udórz z XIV/XV wieku, a pod tym zamkiem jeszcze nigdy nie byłem, więc mimo spodziewanych trudności w postaci niepewnej drogi i sporych przewyższeń postanowiłem jechać.
Droga pod górę do lasu nie była specjalnie ciężka, co więcej w lesie znajdowała się szeroka, solidnie ubita droga, którą bez przeszkód dotarłem pod wzgórze na którym znajdowały się ruiny. Samo podejście okazało się mega strome, więc zostawiłem rower i poszedłem zwiedzać. Z zamku - strażnicy pozostały tylko kawałki murów, ale miejsce w którym zamek się znajdował jest naprawdę malownicze. Następnie dalej kontynuowałem jazdę w kierunku zamku Smoleń, przez las przejechałem bez problemu, ale za lasem pojawiły się poważne podjazdy. Najcięższy okazał się podjazd z Kąpieli Wielkich do Kapionek, asfalt był beznadziejny, do tego stromizna spora i coraz mocniej zaczęło dogrzewać. Potem nastąpił zjazd do drogi 794, ale później pod zamek Smoleń znów musiałem się wspinać, w rezultacie pod zamek dojechałem mocno zmęczony. Sam zamek doczekał się w ostatnich latach gruntownej odnowy, gdy byłem tu z żoną w 2011 to była to kompletna ruina, gdy pojawiałem się tu później, to trwały prace, teraz prace są już praktycznie na ukończenia, a na zamku dużo się zmieniło. Odbudowano część murów, powstał piękny taras widokowy na odbudowanej wieży, zamek naprawdę warto odwiedzić, tym bardziej, że prace chyba jeszcze nie zostały ukończone i nikt na razie jeszcze wpadł na pomysł pobierania opłat za wstęp na zamek.
Z Smolenia zjechałem sobie do Pilicy, gdzie zrobiłem przerwę obiadową połączoną z dłuższym odpoczynkiem. Jednak w końcu musiałem ruszyć, grzało już niemiłosiernie a ja pokonałem dopiero 90 km (w wersji optymistycznej miałem przejechać 150 km). Za Pilicą podjechałem pod cmentarz wojenny w Biskupicach, a potem odbiłem na Żerkowice, Skarżyce, a następnie na Morsko i Włodowice. Drogi te już znałem z przejazdu w 2013 r., ale ilość podjazdów jednak mnie mocno zaskoczyła. Do Włodowic dojechał bardzo mocno zmęczony i znów musiałem sobie dłużej odpocząć. Po przerwie przejechałem przez Włodowską Górę, koło cmentarza wojennego w Kotowicach i dojechałem do drogi na Żarki. Do Żarek miałem kilka odcinków zjazdów, ale solidne podjazdy też mi po drodze wyskoczyły. Tuż przez Żarkami zatrzymałem się jeszcze pod ruinami kościoła św. Stanisława, w tym miejscu ścierają się ze sobą również dwie jurajskie płyty w rezultacie czego postała piękna platforma widokowa. Dalej już był tylko zjazd do Żarek, gdzie na rynku zrobiłem zrobiłem sobie przerwę na lody - na liczniku w tym miejscu miałem 122 km.
Przede mną pozostawała jeszcze jedna spora trudność, a mianowicie podjazd do Biskupic koło Olsztyna. Podjazd w zasadzie zaczyna się już w Żarkach, droga od razu pnie się do góry. Nigdzie nie ma dużej stromizny, ale w zasadzie cały czas trzeba kręcić pod górę, jest co prawda kilka krótszych zjazdów, ale po nich zawsze następuje kolejny podjazd. Na ostatniej prostej przed Biskupicami, na kilku procentowym podjeździe prowadzący otwartym terenem po kiepskim asfalcie o mały nie umarłem. Potem na szczęście nastąpił zjazd do Olsztyna, gdzie musiałem się zatrzymać. Było gorąco jak na patelni, ja wypiłem już tak dużo, że nie bardzo mogłem więcej, moją formę poprawiła woda z fontanny na rynku, dzięki której trochę się ochłodziłem. Z Olsztyna do pozostawało mniej niż 20 km, po przerwie wsiadłem więc na rower i ruszyłem w kierunku Częstochowy drogą DK46, kawałek musiałem przejechać ruchliwą szosą, ale potem zjechałem na ścieżkę rowerową, którą dotarłem do znaku Częstochowa, zrobiłem szybką fotkę i przez strefę przemysłową ruszyłem do centrum.
Około 18:30 zaparkowałem rower na Starym Rynku pod znakiem oznaczającym początek lub koniec pieszego szlaku Orlich Gniazd, jeszcze tylko przejazd Alejami NMP i po kilku minutach byłem u stóp Jasnej Góry. Na deptaku pod klasztor pusto, sezon pielgrzymkowy jeszcze się nie rozpoczął, zrobiłem więc szybką fotkę, chwilę sobie dychnąłem i ruszyłem na poszukiwanie noclegu.
Pierwszy mój typ to Schronisku Młodzieżowe na ulicy Jasnogórskiej, dojechałem na miejsce, wchodzę przez drzwi z napisem internat, ale w środku nikogo nie ma. Próbuję dzwonić na numer podany na stronie www, ale jakby był wyłączony. Opuszczam więc internet i dzwonie na camping Oleńka na którym nocowałem z PTTK, ale tam brak wolnych miejsc:(. Postanawiam sprawdzić w Domu Pielgrzyma jadę pod Jasną Górę, patrzę a tu napis "Hale noclegowe - recepcja", postanawiam sprawdzić i po chwili mam już nocleg na dziś.
Myję się, przebieram i idę najpierw na Jasną Górę, a potem do sklepu na zakupy - na szczęście Żabka jeszcze czynna (jest już prawie 21:00). Wracam do pokoju, okazuje się, że nikogo mi nie dokwaterowano i sam sobie śpię w 5-osobowym pokoju.
Pierwszy dzień wyprawy okazał się strasznie trudny, długi dystans i upał dały mi ostro w kość. Etap miał charakter wybitnie tranzytowy, ale wprowadzony przeze mnie fragment zwiedzania wydłużył i mocno utrudnił mi trasę. W rezultacie do Częstochowy przyjechałem później niż zakładem i do tego mega zmęczony. Ostatecznie na liczniku zanotowałem niecałe 160 km, ale wyłączyłem go w Pilicy, gdy szukałem miejsca na zjedzenie obiadu i potem pod schroniskiem na Jasnogórskiej, gdy myślałem, że tu będę nocował. Przejechałem, więc pewnie jakieś 162-163 km - to bardzo dużo jak na podróż z sakwami, rok temu podobny dystans pokonałem do Sandomierza, ale wtedy na lekko i po płaskim terenie.
Mapa i galeria
Praca #24 - na crossie
Czwartek, 2 lipca 2015 | dodano:06.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 27.70 km
- Czas: 00:59
- VAVG 28.17 km/h
- VMAX 33.00 km/h
- Temp.: 23.0 °C
- HRmax: 153 ( 81%)
- HRavg 135 ( 72%)
- Kalorie: 667 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś wybrałem się do pracy na crossie. Jutro jadę do Częstochowy, więc chciałem sobie wypróbować rower przed mini wyprawą. Jak pisałem we wcześniejszym wpisie, trochę ostatnio przy rowerze pozmieniałem, a najważniejszą zmiana jest nowy bagażnik crosso, przystosowany do przewozu sakw. Rano założyłem, więc sakwę na rower i ruszyłem do pracy.
Pierwsze wrażenie z jazdy, to niska prędkość, naprawdę się starałem, ale utrzymanie prędkości 30 km/h to już spory wyczyn. Nie chciałem się za bardzo forsować, więc jechałem wolniej i przez cały czas miałem wrażenie, że prawie stoję w miejscu. Nie mogłem też dobrać odpowiedniego przełożenia do kadencji 90-95, albo było za wolno, albo za ciężko, w sumie można powiedzieć, że w porównaniu do jazdy szosówką jechało mi się źle. Ostatecznie wykręciłem czas 29:24 - średnia 27,7 km/h, biorąc pod uwagę czasy na szosówce to słaby rezultat, jednak z drugiej strony jak w kwietniu dwa razy jechałem crossem to wykręciłem czasy 32:04 a potem 30:20. Patrząc na ubiegłoroczne rezultaty to tak naprawdę tylko raz przejechałem tą trasę szybciej było to 17.07.2014 r. - czas 29:17, potem jeszcze był jeden podobny czas, a wszystkie pozostał rezultaty były grubo powyżej 30 minut, zwykle około 32 minut. Z tej perspektywy mój dzisiejszy czas, jest prawie rekordowy, a jakbym się uparł to na pewno mogłem jechać szybciej. Mimo wszystko jazda nie sprawiała mi za wiele przyjemności, miałem wrażenie, że wkładam w nią zbyt wiele sił efekt jest marny, jednak wykorzystanie Peugeota do dojazdów do pracy było strzałem w 10, wczoraj jadąc na kompletnym lajcie wykręciłem czas 26:20, trzy minuty szybciej, a zmęczony byłem mniej.
W drodze powrotnej jechałem trochę szybciej, jakoś sprawniej mi się pedałowało, w rezultacie na całej trasie wykręciłem całkiem niezły czas jak na crossa. Całkiem nieźle wypadłem też na segmentach, do pracy 28,2 km/h, z pracy 29,1 km/h.
Do pracy: dyst.: 13,6 km; czas: 29:24; średnia: 27,7 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,12 km; czas: 29:54; średnia: 28,3 km/h.
Pierwsze wrażenie z jazdy, to niska prędkość, naprawdę się starałem, ale utrzymanie prędkości 30 km/h to już spory wyczyn. Nie chciałem się za bardzo forsować, więc jechałem wolniej i przez cały czas miałem wrażenie, że prawie stoję w miejscu. Nie mogłem też dobrać odpowiedniego przełożenia do kadencji 90-95, albo było za wolno, albo za ciężko, w sumie można powiedzieć, że w porównaniu do jazdy szosówką jechało mi się źle. Ostatecznie wykręciłem czas 29:24 - średnia 27,7 km/h, biorąc pod uwagę czasy na szosówce to słaby rezultat, jednak z drugiej strony jak w kwietniu dwa razy jechałem crossem to wykręciłem czasy 32:04 a potem 30:20. Patrząc na ubiegłoroczne rezultaty to tak naprawdę tylko raz przejechałem tą trasę szybciej było to 17.07.2014 r. - czas 29:17, potem jeszcze był jeden podobny czas, a wszystkie pozostał rezultaty były grubo powyżej 30 minut, zwykle około 32 minut. Z tej perspektywy mój dzisiejszy czas, jest prawie rekordowy, a jakbym się uparł to na pewno mogłem jechać szybciej. Mimo wszystko jazda nie sprawiała mi za wiele przyjemności, miałem wrażenie, że wkładam w nią zbyt wiele sił efekt jest marny, jednak wykorzystanie Peugeota do dojazdów do pracy było strzałem w 10, wczoraj jadąc na kompletnym lajcie wykręciłem czas 26:20, trzy minuty szybciej, a zmęczony byłem mniej.
W drodze powrotnej jechałem trochę szybciej, jakoś sprawniej mi się pedałowało, w rezultacie na całej trasie wykręciłem całkiem niezły czas jak na crossa. Całkiem nieźle wypadłem też na segmentach, do pracy 28,2 km/h, z pracy 29,1 km/h.
Do pracy: dyst.: 13,6 km; czas: 29:24; średnia: 27,7 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,12 km; czas: 29:54; średnia: 28,3 km/h.
Uh oh! Grzegorz G just stole your KOM!
Środa, 1 lipca 2015 | dodano:01.07.2015 Kategoria samotnie, Przez Puszczę Niepołomicką, Po płaskim, 0-20 km
- DST: 10.96 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 00:23
- VAVG 28.59 km/h
- VMAX 37.40 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- HRmax: 179 ( 95%)
- HRavg 158 ( 84%)
- Kalorie: 311 kcal
- Podjazdy: 30 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Taki komunikat dostałem wczoraj przed snem z serwisu Strava, a ponieważ dawno nie jeździłem po ścieżce rowerowej to dziś postanowiłem się z nią spróbować.
Zanim jednak pojechałem na trasę, to postanowiłem przykręcić do roweru właśnie zakupiony bagażnik crosso. Wybieram się na kolejną wyprawę rowerową, w piątek ponownie jadę do Częstochowy, postanowiłem więc przed wyprawą trochę zadbać o rower, który ostatnio służył mi głównie do wyjazdów na plac zabaw z moją córką. Wczoraj odebrałem zamówiony czujnik kadencji do licznika sigmy, postanowiłem go założyć żeby mieć kontrolę nad kadencją, a sensory garmina mam przykręcone do szosówek i nie chcę mi się ich na jeden raz przykładać. Przy okazji założyłem też na kierownicę wygrane kiedyś, chwyty booblight, bo stare były jeszcze od poprzednich manetek zmiany biegów i były zwyczajnie za małe. Dziś dokręciłem bagażnik - zdecydowałem się w końcu na zakup solidnego bagażnika wyprawowego przystosowanego do przewozu sakw rowerowych, stary bagażnik jest już mocno wysłużony, poza tym służy mi obecnie do dojazdów do pracy.
Tak przygotowanym rowerem, ruszyłem na walkę z czasem na ścieżce rowerowej. Do pobicia czas Grześka 13:48 ustanowiony wczoraj. Mój dotychczas najlepszy czas według Stravy wynosił 14:18, taki czas zrobiłem w kwietniu na góralu, kiedyś dawno temu miałem już lepszy czas, własnie na crossie - 14:06 (2009 r.). Do ścieżki lajtowo, ścieżkę ruszyłem już cały sił, ale zaliczyłem falstart, chciałem sobie kliknąć na garminie start okrążenia, żeby wiedzieć, jaki czas wykręciłem na samej ścieżce, ale zamiast tego nacisnąłem stop. Pędzę ile sił pod pierwszą górkę, patrzę na wyświetlacz a tu komunikat, że stoper nie jest włączony. Wyhamowałem więc, wróciłem na początek ścieżki, włączyłem stoper i jadę jeszcze raz.
Pod pierwszą górkę, słabiej niż chwilę wcześniej, szybko skacze mi tętno do 170, potem zjazd i znów górka, tym razem stromiej, staję na pedały, ale i tak zwalniam do 20 km/h. Na szczęście dalej zjazd, rozpędzam rower, jadę szybko, ale tętno mam strasznie wysokie. Pędzę ścieżką wzdłuż torów, trochę zwalniam i próbuję uspokoić serce, ale nic z tego wali dalej ponad 170, żeby nie stracić szans na rekord, cisnę dalej, może jakoś wytrzymam. Pod stacją kolejową w Szarowie robię nawrót i znów rozpędzam maszynę, tętno dalej mega wysokie, ale cóż jadę. Kolejny nawrót pod Krakowianką, mam lekki dylemat, segment na Garmin Connect wyznaczyłem, z jazdą ścieżką leśną wzdłuż asfaltu, gdy od razu wpadam na asfalt to GC nie zalicza segmentu, dziś walczę co prawda na Stravie, ale chciałbym zaliczyć segment i tu i tu. Jadę więc kawałek ścieżką i dopiero po kilkuset metrach wpadam na asfalt, niestety nie mam już sił przyspieszyć, z trudem finiszuję z prędkością około 30-31 km/h, dojeżdżam do mety, klikam okrążenie na garminie i odpoczywam. Garmin pokazał mi 12:53, ale czy GC i Strava zaliczą mi segment przekonam się dopiero w domu.
Wracam tempem raczej spacerowym, mimo małego dystansu jestem mocno zmęczony, ale prawie cały segment kręciłem na tętnie powyżej 170. W domu sprawdzam wyniki, okazuję się, że zarówno Strava jak i GC segment mi zaliczyły, choć na GC coś się popieprzyło, to pewnie przez ten podwójny start - rekord jest ale czas na GC to ledwo 14:05. Na szczęście zarówno na Stravie jak i na Ridewithgps wszystko jest jak należy:
Strava: dystans 6,5 km; czas 12:55, średnia 30,3 km/h, średnie tętno 172, maksymalne 179
Ridewithgps: dystans 6,41 km; czas 12:47, średnia 30,1 km/h.
Rekord w każdym razie jest, poprawa znaczna bo prawie o 1:30 - na tak krótkiej trasie to naprawdę sporo. Może jeszcze kiedyś powalczę na tej trasie, może następnym razem na góralu. Mam też wyznaczony segment na ścieżce w przeciwnym kierunku, może więc następnym razem trzeba będzie tak spróbować.
Mapa i galeria
Zanim jednak pojechałem na trasę, to postanowiłem przykręcić do roweru właśnie zakupiony bagażnik crosso. Wybieram się na kolejną wyprawę rowerową, w piątek ponownie jadę do Częstochowy, postanowiłem więc przed wyprawą trochę zadbać o rower, który ostatnio służył mi głównie do wyjazdów na plac zabaw z moją córką. Wczoraj odebrałem zamówiony czujnik kadencji do licznika sigmy, postanowiłem go założyć żeby mieć kontrolę nad kadencją, a sensory garmina mam przykręcone do szosówek i nie chcę mi się ich na jeden raz przykładać. Przy okazji założyłem też na kierownicę wygrane kiedyś, chwyty booblight, bo stare były jeszcze od poprzednich manetek zmiany biegów i były zwyczajnie za małe. Dziś dokręciłem bagażnik - zdecydowałem się w końcu na zakup solidnego bagażnika wyprawowego przystosowanego do przewozu sakw rowerowych, stary bagażnik jest już mocno wysłużony, poza tym służy mi obecnie do dojazdów do pracy.
Tak przygotowanym rowerem, ruszyłem na walkę z czasem na ścieżce rowerowej. Do pobicia czas Grześka 13:48 ustanowiony wczoraj. Mój dotychczas najlepszy czas według Stravy wynosił 14:18, taki czas zrobiłem w kwietniu na góralu, kiedyś dawno temu miałem już lepszy czas, własnie na crossie - 14:06 (2009 r.). Do ścieżki lajtowo, ścieżkę ruszyłem już cały sił, ale zaliczyłem falstart, chciałem sobie kliknąć na garminie start okrążenia, żeby wiedzieć, jaki czas wykręciłem na samej ścieżce, ale zamiast tego nacisnąłem stop. Pędzę ile sił pod pierwszą górkę, patrzę na wyświetlacz a tu komunikat, że stoper nie jest włączony. Wyhamowałem więc, wróciłem na początek ścieżki, włączyłem stoper i jadę jeszcze raz.
Pod pierwszą górkę, słabiej niż chwilę wcześniej, szybko skacze mi tętno do 170, potem zjazd i znów górka, tym razem stromiej, staję na pedały, ale i tak zwalniam do 20 km/h. Na szczęście dalej zjazd, rozpędzam rower, jadę szybko, ale tętno mam strasznie wysokie. Pędzę ścieżką wzdłuż torów, trochę zwalniam i próbuję uspokoić serce, ale nic z tego wali dalej ponad 170, żeby nie stracić szans na rekord, cisnę dalej, może jakoś wytrzymam. Pod stacją kolejową w Szarowie robię nawrót i znów rozpędzam maszynę, tętno dalej mega wysokie, ale cóż jadę. Kolejny nawrót pod Krakowianką, mam lekki dylemat, segment na Garmin Connect wyznaczyłem, z jazdą ścieżką leśną wzdłuż asfaltu, gdy od razu wpadam na asfalt to GC nie zalicza segmentu, dziś walczę co prawda na Stravie, ale chciałbym zaliczyć segment i tu i tu. Jadę więc kawałek ścieżką i dopiero po kilkuset metrach wpadam na asfalt, niestety nie mam już sił przyspieszyć, z trudem finiszuję z prędkością około 30-31 km/h, dojeżdżam do mety, klikam okrążenie na garminie i odpoczywam. Garmin pokazał mi 12:53, ale czy GC i Strava zaliczą mi segment przekonam się dopiero w domu.
Wracam tempem raczej spacerowym, mimo małego dystansu jestem mocno zmęczony, ale prawie cały segment kręciłem na tętnie powyżej 170. W domu sprawdzam wyniki, okazuję się, że zarówno Strava jak i GC segment mi zaliczyły, choć na GC coś się popieprzyło, to pewnie przez ten podwójny start - rekord jest ale czas na GC to ledwo 14:05. Na szczęście zarówno na Stravie jak i na Ridewithgps wszystko jest jak należy:
Strava: dystans 6,5 km; czas 12:55, średnia 30,3 km/h, średnie tętno 172, maksymalne 179
Ridewithgps: dystans 6,41 km; czas 12:47, średnia 30,1 km/h.
Rekord w każdym razie jest, poprawa znaczna bo prawie o 1:30 - na tak krótkiej trasie to naprawdę sporo. Może jeszcze kiedyś powalczę na tej trasie, może następnym razem na góralu. Mam też wyznaczony segment na ścieżce w przeciwnym kierunku, może więc następnym razem trzeba będzie tak spróbować.
Mapa i galeria
Praca #23
Środa, 1 lipca 2015 | dodano:01.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 27.50 km
- Czas: 00:54
- VAVG 30.56 km/h
- VMAX 35.40 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- HRmax: 160 ( 85%)
- HRavg 137 ( 73%)
- Kalorie: 685 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny raz do pracy, dziś postanowiłem jechać na lajcie, czyli nie zbyt mocno na stosunkowo miękkim przełożeniu. Kręciłem, więc sobie spokojnie całą drogę z kadencją nie przekraczającą 95 na przełożeniu 42x16. Dopiero w Woli Zabierzowskiej wrzuciłem twardsze przełożenie i trochę mocniej zafiniszowałem. Dopiero na finiszu moje tętno zbliżyło się do 160, wcześniej raczej nie przekraczało 140, ze dwa razy może doszło do 150, ogólnie więc jechałem na sporym lajcie.
W efekcie takiej jazdy wykręciłem czas 26:20, można powiedzieć że słabo, ale warto zwrócić uwagę, że jeszcze na początku tego sezonu rekord na tej trasie wynosił 27:37, a pierwsze tegoroczne rekordy ustanawiałem na poziomie 26:51. Dziś natomiast na sporym lajcie wykręciłem 26:20, więc chyba można powiedzieć, że forma mocno wzrosła.
Z powrotem zdecydowałem się jechać inną drogą, wzdłuż Wisły. Już w tym roku przerabiałem ten wariant, tym razem wybrałem tą drogę bo chciałem jechać na plac targowy w Niepołomicach i odebrać zakupiony bagażnik rowerowy z paczkomatu InPost. Niestety ta droga nie jest najszczęśliwsza, po pierwsze jedzie się pod dość kiepskim, dziurawym asfalcie, po drugie zwykle (także dziś) jest po wiatr, po trzecie na trasie był odcinek szutrowy. Piszę był, bo dziś w tym miejscu powitał mnie piękny nowy asfalt, więc cała trasa jest już asfaltowa, ale i tak na szosę nadaję się średnio. Odcinek z pracy do placu targowego pokonałem w czasie 30:13 (dystans 14,7; średnia 29,2 km/h), odcinek do domu już wolniutko z paczką na bagażniku.
Na segmentach:
W efekcie takiej jazdy wykręciłem czas 26:20, można powiedzieć że słabo, ale warto zwrócić uwagę, że jeszcze na początku tego sezonu rekord na tej trasie wynosił 27:37, a pierwsze tegoroczne rekordy ustanawiałem na poziomie 26:51. Dziś natomiast na sporym lajcie wykręciłem 26:20, więc chyba można powiedzieć, że forma mocno wzrosła.
Z powrotem zdecydowałem się jechać inną drogą, wzdłuż Wisły. Już w tym roku przerabiałem ten wariant, tym razem wybrałem tą drogę bo chciałem jechać na plac targowy w Niepołomicach i odebrać zakupiony bagażnik rowerowy z paczkomatu InPost. Niestety ta droga nie jest najszczęśliwsza, po pierwsze jedzie się pod dość kiepskim, dziurawym asfalcie, po drugie zwykle (także dziś) jest po wiatr, po trzecie na trasie był odcinek szutrowy. Piszę był, bo dziś w tym miejscu powitał mnie piękny nowy asfalt, więc cała trasa jest już asfaltowa, ale i tak na szosę nadaję się średnio. Odcinek z pracy do placu targowego pokonałem w czasie 30:13 (dystans 14,7; średnia 29,2 km/h), odcinek do domu już wolniutko z paczką na bagażniku.
- do pracy - nie zanotowany (rekord 10,36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
Do pracy: dyst.: 13,60 km; czas: 26:20 średnia: 30,9 km/h.
Z pracy: dyst.: 16,37 km; czas: 34:40; średnia: 28,3 km/h.
Praca #22 - wakacyjnie
Wtorek, 30 czerwca 2015 | dodano:01.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 28.15 km
- Czas: 00:54
- VAVG 31.28 km/h
- VMAX 36.80 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- HRmax: 172 ( 91%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie: 667 kcal
- Podjazdy: 70 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Nadeszły wakacje i mój pierwszy wakacyjny wyjazd do pracy. W tym roku jeżdżę bardzo dużo, już przed wakacjami byłem w pracy 21 razy na rowerze - to wręcz główna moja rowerowa aktywność:)
Jak już wspominałem w poprzednim "pracowym" wpisie postanowiłem wrócić do fabrycznej tarczy 42 zęby biospace w napędzie mojego Peugeota, dziś do pracy pojechałem nie korzystając w ogóle z blatu 52 zęby, mimo to poszło mi całkiem nieźle. Na początek trochę obliczeń przełożenie 42x16 = 2,65; 42x14 = 3; 52x21 = 2,47; 52x18 = 2,88; 52x16 = 3,25. Do tej pory na tej trasie najczęściej jeździłem na przełożeniu 52x18, żeby utrzymać kadencje 90 musiałem jechać około 32,5 km/h, gdy słabłem to wrzucałem 52x21 opcjonalnie 39x16 (2,43) co w zasadzie dawało taki sam opór i prędkość niespełna 30 km/h. Na przełożeniu 52x16 jeździłem w zasadzie tylko z wiatrem.
Dziś próba nowej konfiguracji, z wyliczeń wynika, że optymalne na tej trasie powinny być przełożenia 42x16, 52x18, 42x14 - dziś próbowałem tylko małej tarczy z przodu, więc z przełożenia 52x18 nie korzystałem. Przełożenie 42x16 przy kadencji 90 daje prędkości około 30-30,5 km/h, ale jedzie mi się na tym przełożeniu dość łatwo więc bez problemu kręciłem 95 obrotów i miałem prędkość około 31,5 km/h. Próbowałem też przełożenia 42x14 to moc jest większa niż na stosowanym przeze mnie zazwyczaj przełożeniu 52x18, przy kadencji 90 prędkość wynosi około 34 km/h zastosowałem to przełożenie na początku Drogi Królewskiej i na finiszu w Woli Zabierzowskiej. W efekcie takiej jazdy wykręciłem czas 25:41 i średnią 31,5 km/h - całkiem nieźle, kadencje wykręciłem pewnie wysoką bo przez większość dystansu kręciłem około 95 obrotów, tętno wyraźnie skoczyło mi w zasadzie dopiero na finiszu przy prędkości około 35 km pod lekki wiatr.
W drodze powrotnej już trochę kombinowałem z przełożeniami, choć większość trasy i tak pokonałem na przełożeniu 42x16, które wydaję się być optymalne do spokojnej jazdy. W Niepołomicach trochę jeździłem po mieście w poszukiwaniu cegły klinkierowej, więc mój czas powrotu nie jest miarodajny.
Na segmentach:
Jak już wspominałem w poprzednim "pracowym" wpisie postanowiłem wrócić do fabrycznej tarczy 42 zęby biospace w napędzie mojego Peugeota, dziś do pracy pojechałem nie korzystając w ogóle z blatu 52 zęby, mimo to poszło mi całkiem nieźle. Na początek trochę obliczeń przełożenie 42x16 = 2,65; 42x14 = 3; 52x21 = 2,47; 52x18 = 2,88; 52x16 = 3,25. Do tej pory na tej trasie najczęściej jeździłem na przełożeniu 52x18, żeby utrzymać kadencje 90 musiałem jechać około 32,5 km/h, gdy słabłem to wrzucałem 52x21 opcjonalnie 39x16 (2,43) co w zasadzie dawało taki sam opór i prędkość niespełna 30 km/h. Na przełożeniu 52x16 jeździłem w zasadzie tylko z wiatrem.
Dziś próba nowej konfiguracji, z wyliczeń wynika, że optymalne na tej trasie powinny być przełożenia 42x16, 52x18, 42x14 - dziś próbowałem tylko małej tarczy z przodu, więc z przełożenia 52x18 nie korzystałem. Przełożenie 42x16 przy kadencji 90 daje prędkości około 30-30,5 km/h, ale jedzie mi się na tym przełożeniu dość łatwo więc bez problemu kręciłem 95 obrotów i miałem prędkość około 31,5 km/h. Próbowałem też przełożenia 42x14 to moc jest większa niż na stosowanym przeze mnie zazwyczaj przełożeniu 52x18, przy kadencji 90 prędkość wynosi około 34 km/h zastosowałem to przełożenie na początku Drogi Królewskiej i na finiszu w Woli Zabierzowskiej. W efekcie takiej jazdy wykręciłem czas 25:41 i średnią 31,5 km/h - całkiem nieźle, kadencje wykręciłem pewnie wysoką bo przez większość dystansu kręciłem około 95 obrotów, tętno wyraźnie skoczyło mi w zasadzie dopiero na finiszu przy prędkości około 35 km pod lekki wiatr.
W drodze powrotnej już trochę kombinowałem z przełożeniami, choć większość trasy i tak pokonałem na przełożeniu 42x16, które wydaję się być optymalne do spokojnej jazdy. W Niepołomicach trochę jeździłem po mieście w poszukiwaniu cegły klinkierowej, więc mój czas powrotu nie jest miarodajny.
- do pracy - 11:56 średnia 32,3 km/h (rekord 10,36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 11:57 średnia 32,3 km/h (rekord 10,49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,60 km; czas: 25:41; średnia: 31,5 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,63 km; czas: 28:45; średnia: 30,5 km/h.
Czarny Staw, Bochnia, Zlot samochodów z PRL
Sobota, 27 czerwca 2015 | dodano:28.06.2015 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 51.52 km
- Czas: 01:46
- VAVG 29.16 km/h
- VMAX 56.53 km/h
- Temp.: 19.0 °C
- HRmax: 178 ( 95%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie: 1234 kcal
- Podjazdy: 303 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś rano pojechałem do serwisu rowerowego załatwić dłuższe śrubki do przykręcenia koszyka pod bidon razem z uchwytami od pompki, kupiłem też zapasową dętkę do szosówki.
Koło południa miałem około 2,5 godziny na trening, miałem różne koncepcje trasy, górski wyjazd do Dobczyc, przez płaską jak stół Puszczę Niepołomicką, po lekko pagórkowaty odcinek przez Nowe Brzesko i Proszowice. Ostatecznie stwierdziłem, że jadę do Puszczy, miałem oczywiście jechać na luzaka, ale jak wjechałem na segment Droga Królewska i łatwością rozpędziłem się do 38 km/h to pomyślałem, że próbuję. Tak mocno cisnąłem do Sitowca, tak powoli zacząłem słabnąć i zwolniłem gdzieś do 36 km/h, ale prawdziwy kryzys nastąpił po minięciu Dębu Augusta jakieś 1,5 przed końcem segmentu. Prawie całkowicie mnie odcięło, siłą woli dotoczyłem się do końca segmentu, ale prędkość momentami spadła mi do 33 km/h. Niestety ten kryzys nie pozwolił mi ustanowić rekordu, zabrakło 9 sekund, ale jak na samotny rajd (rekordowo jechałem z Krzyśkiem) to i tak poszło rewelacyjnie: czas 10:36, średnia 36,32 to mniej więcej taki wynik jaki przy wspólnej jeździe wykręcił wtedy Krzysiek. Swój najlepszy, samotny rekord pobiłem o 48 sekund.
Niestety po tym rajdzie byłem niemal całkowicie wypruty i kolejne kilometry do Czarnego Stawu jechałem już dość wolno, na miejsce zajechałem w czasie 32:23 sekund, ze średnią 32 km/h. Na Czarnym Stawem zrobiłem małą sesję fotograficzną i lekko opuściłem siodełko, bo stwierdziłem, że miałem go za wysoko. Do domu postanowiłem jechać przez Stanisławice, wyjechałem spod stawu, a tu na asfalcie minął mnie jakiś gościu na szosówce, postanowiłem za nim pogonić, ale jak go prawie doszedłem to niestety skręcił w prawo, a ja pojechałem prosto na Damienice. Nie ujechałem zresztą za daleko i zatrzymałem się i postanowiłem pokombinować trochę przy przedniej przerzutce, chciałem lekko przesunąć trim i umożliwić sobie korzystanie z najmniej zębatki z tyłu, przy mniejszej tarczy z przodu. Trochę poprawiłem, ale jednak jazda na tym skrajnym przełożeniu dalej powoduję tarcie łańcucha o wózek przerzutki. Regulując przerzutkę, obniżyłem sobie przy okazji średnią z 32 na 31,6 km/h.
Dojechałem do Damienic i nagle wpadłem na pomysł, że może pojechałbym do domu przez Bochnię, przeprawiłem się więc kładką na Rabie, następnie przejechałem dziurawą ulicą Majora Bacy, przeniosłem rower pod wiaduktem kolejowym i po chwili byłem na Plantach w Bochni, gdzie zatrzymałem się na lody. Po przerwie ruszyłem w kierunku Łapczycy, oczywiście było pod górę, wyjechałem ulicą Windakiewicza na Osiedle Niepodległości, a potem wyjechałem na Górny Gościniec, którym dojechałem do górnego kościoła w Łapczycy. Następnie zjechałem do Moszczenicy i znów podjechałem do Chełmu, dalej kawałek krajówkami 94 i 75 i skręt na Gruszki. Podjechałem Winnicę od strony Szarowa, zjechałem do Staniątek, przejechałem wiaduktem koło szkoły w Staniątkach i wyjechałem pod Coca-Colą. Do domu miałem już dość blisko, ale ponieważ do 50 km jeszcze mi trochę brakowało, to na koniec postanowiłem pojechać przez rynek w Niepołomicach.
Na rynku trafiłem, na zlot starych samochodów w PRL, było kilka fajnych eksponatów, między innymi samochody, którymi miałem okazję jeździć, maluch z końca lat 70-tych, Polonez z początku lat 80-tych, Skoda co prawda Rapid, ale jak wyjeżdżałem do domu to na plac wjeżdżała 105 - ja jeździłem trochę nowszą 120. Był też Wartburg, ale ja jeździłem dwusuwem, a ten był już nowszy czterosuwowy.
Wyjazd ogólnie bardzo udany, pierwsza połowa trasy plaska, druga mocno pagórkowata, forma niestety taka sobie, szczególnie pod górki było czuć barak mocy. Rower po drobnych regulacjach sprawował się dobrze, nic tylko trenować.
Mapa i galeria
Koło południa miałem około 2,5 godziny na trening, miałem różne koncepcje trasy, górski wyjazd do Dobczyc, przez płaską jak stół Puszczę Niepołomicką, po lekko pagórkowaty odcinek przez Nowe Brzesko i Proszowice. Ostatecznie stwierdziłem, że jadę do Puszczy, miałem oczywiście jechać na luzaka, ale jak wjechałem na segment Droga Królewska i łatwością rozpędziłem się do 38 km/h to pomyślałem, że próbuję. Tak mocno cisnąłem do Sitowca, tak powoli zacząłem słabnąć i zwolniłem gdzieś do 36 km/h, ale prawdziwy kryzys nastąpił po minięciu Dębu Augusta jakieś 1,5 przed końcem segmentu. Prawie całkowicie mnie odcięło, siłą woli dotoczyłem się do końca segmentu, ale prędkość momentami spadła mi do 33 km/h. Niestety ten kryzys nie pozwolił mi ustanowić rekordu, zabrakło 9 sekund, ale jak na samotny rajd (rekordowo jechałem z Krzyśkiem) to i tak poszło rewelacyjnie: czas 10:36, średnia 36,32 to mniej więcej taki wynik jaki przy wspólnej jeździe wykręcił wtedy Krzysiek. Swój najlepszy, samotny rekord pobiłem o 48 sekund.
Niestety po tym rajdzie byłem niemal całkowicie wypruty i kolejne kilometry do Czarnego Stawu jechałem już dość wolno, na miejsce zajechałem w czasie 32:23 sekund, ze średnią 32 km/h. Na Czarnym Stawem zrobiłem małą sesję fotograficzną i lekko opuściłem siodełko, bo stwierdziłem, że miałem go za wysoko. Do domu postanowiłem jechać przez Stanisławice, wyjechałem spod stawu, a tu na asfalcie minął mnie jakiś gościu na szosówce, postanowiłem za nim pogonić, ale jak go prawie doszedłem to niestety skręcił w prawo, a ja pojechałem prosto na Damienice. Nie ujechałem zresztą za daleko i zatrzymałem się i postanowiłem pokombinować trochę przy przedniej przerzutce, chciałem lekko przesunąć trim i umożliwić sobie korzystanie z najmniej zębatki z tyłu, przy mniejszej tarczy z przodu. Trochę poprawiłem, ale jednak jazda na tym skrajnym przełożeniu dalej powoduję tarcie łańcucha o wózek przerzutki. Regulując przerzutkę, obniżyłem sobie przy okazji średnią z 32 na 31,6 km/h.
Dojechałem do Damienic i nagle wpadłem na pomysł, że może pojechałbym do domu przez Bochnię, przeprawiłem się więc kładką na Rabie, następnie przejechałem dziurawą ulicą Majora Bacy, przeniosłem rower pod wiaduktem kolejowym i po chwili byłem na Plantach w Bochni, gdzie zatrzymałem się na lody. Po przerwie ruszyłem w kierunku Łapczycy, oczywiście było pod górę, wyjechałem ulicą Windakiewicza na Osiedle Niepodległości, a potem wyjechałem na Górny Gościniec, którym dojechałem do górnego kościoła w Łapczycy. Następnie zjechałem do Moszczenicy i znów podjechałem do Chełmu, dalej kawałek krajówkami 94 i 75 i skręt na Gruszki. Podjechałem Winnicę od strony Szarowa, zjechałem do Staniątek, przejechałem wiaduktem koło szkoły w Staniątkach i wyjechałem pod Coca-Colą. Do domu miałem już dość blisko, ale ponieważ do 50 km jeszcze mi trochę brakowało, to na koniec postanowiłem pojechać przez rynek w Niepołomicach.
Na rynku trafiłem, na zlot starych samochodów w PRL, było kilka fajnych eksponatów, między innymi samochody, którymi miałem okazję jeździć, maluch z końca lat 70-tych, Polonez z początku lat 80-tych, Skoda co prawda Rapid, ale jak wyjeżdżałem do domu to na plac wjeżdżała 105 - ja jeździłem trochę nowszą 120. Był też Wartburg, ale ja jeździłem dwusuwem, a ten był już nowszy czterosuwowy.
Wyjazd ogólnie bardzo udany, pierwsza połowa trasy plaska, druga mocno pagórkowata, forma niestety taka sobie, szczególnie pod górki było czuć barak mocy. Rower po drobnych regulacjach sprawował się dobrze, nic tylko trenować.
Mapa i galeria
Suchoraba
Czwartek, 25 czerwca 2015 | dodano:26.06.2015 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
- DST: 23.25 km
- Czas: 00:50
- VAVG 27.90 km/h
- VMAX 56.20 km/h
- Temp.: 15.0 °C
- HRmax: 175 ( 93%)
- HRavg 144 ( 77%)
- Kalorie: 555 kcal
- Podjazdy: 199 m
- Sprzęt: Trek 1200 SL
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kupiłem nową szosówkę i nie mam kiedy nią jeździć, więc mimo ogólnego zmęczenia i w zasadzie braku większych chęci na rower postanowiłem się jednak przejechać.
Stwierdziłem, że nie będę się jakoś zarzynał i walczył na segmentach, w zasadzie pewnie pojechałbym do Puszczy, ale potem pomyślałem sobie, że przecież już dziś tamtędy jechałem, a dłuższą trasę np. nad Czarny Staw jest już za późno, więc w końcu postanowiłem wybrać się na pagórkowatą trasę prowadzą na "dach" Gminy Niepołomice czyli pod cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej w Suchorabie leżący na wysokości 301 m npm.
Na początek dojazd do Staniątek dość wolnym tempem, potem spacer przejściem pod torami - już tamtędy nie jeżdżę ponieważ przejście podziemne powoli zamienia się w śmietnik na którym jest niestety sporo potłuczonego szkła. Segment Staniątki Górne całkowicie odpuszczam, zresztą w tej chwili raczej trudno jest się tu ścigać, na samym początku droga została przekopana i tymczasowo zasypana grubymi kamieniami, więc szybki start pod górę jest niemożliwy. Potem zjazd i odbicie na Zagórze, na segmencie w stronę Zagórza tym razem postanowiłem przycisnąć i wykręciłem czas 0:54,0 (poprawa o 12 s) średnia 28,43 km/h tylko 0,2 s zabrakło mi do wskoczenia na 2 miejsce na tym segmencie.
Potem zjazd, przejazd przez Zagórze, kawałek drogą 94 i rozpocząłem podjazd pod cmentarz wojenny w Suchorabie. To jedna z trudniejszy górek w okolicy, co prawda średnie nachylenie na 1,5 km to tylko 4,5%, ale po pierwszej łatwiejszej części podjazdu następuję dość solidna ścianka z nachyleniem miejscami 10-11%. Ta górka była zawsze jednym z pierwszych testów dla zakupionych przeze mnie szosówek, więc i Trek musiał przejść swój test.
Pierwszą, łatwiejszą część podjazdu jechałem bez specjalnej napinki, ale po skręcie w prawo w kierunku cmentarza wojennego - na tym trudniejszym odcinku starałem się kręcić już dość mocno. Dwa kolejne zakręty na których stromizna jest największa dały mi mocno w kość, potem podjazd niby trochę popuszcza, ale zmęczenie wcześniejszym odcinkiem robi swoje i trudno już przyspieszyć. Do cmentarza wojennego, przy którym podjazd się kończy dojechałem naprawdę mocno zmęczony. Porobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej.
Zjazd do drogi nr 94, niestety nie był za szybki bo asfalt jest w kiepskim stanie, tą drogą prowadzi druga wersja podjazdu na "dach" naszej gminy, początek tej wersji podjazdu jest łatwiejszy, ale potem końcowa ścianka ma stromizny nawet rzędu 14%. Następnie kawałek przejechałem drogą 94 i skręciłem na Słomiróg, następnie zjazd do Zakrzowa i postanowiłem odbić w lewo i przejechać jeszcze przez Podłęże. Bocznymi drogami dojechałem do torów kolejowych w Podłężu i po ich przekroczenie kładką pieszą, chciałem pojechać na Podgrabie, niestety ulica Grabska przestała istnieć, nie ma asfaltu tylko wielka dziura w ziemi. Musiałem, więc z powrotem przespacerować się po torach i ruszyłem w kierunku Niepołomic, po chwili nie było już innego wyjścia jak jechać główną drogą. Ponieważ opcje są dwie, postanowiłem wybrać obwodnicę miasta z myślą, że na koniec podjadę sobie jeszcze pod kopiec.
Na prostej drodze postanowiłem zrobić mały test na maksymalną kadencje jaką jestem wstanie obrócić korbami. Rano jak jechałem do pracy to na małej górce pod Wodociągami zakręciłem 134 obroty (na Peugeocie) ale mimo zjazdu chyba miałem wrzucone za twarde przełożenie, bo miałem opór pod pedałami. Teraz wrzuciłem bardzo miękki obrót i jazda, udało mi się dokręcić do 158 obrotów - prędkość mimo dużej zębatki z tyłu doszła prawie do 39 km/h no ale oczywiście długo tak nie wytrzymałem.
Tydzień temu jak podjeżdżałem po raz pierwszy na kopiec na Treku to wrzuciłem za miękkie przełożenie i mimo dobrej jazdy do rekordu zabrakło, dziś postanowiłem więc wkręcić na twardszym przełożeniu. Niestety coś dziś nie miałem szczęścia, na dojeździe do ronda zrobił się lekki korek, trochę musiałem wyhamować, potem przy skręcie na ul. Grunwaldzką musiałem puścić samochód i w rezultacie na segment wpadłem z twardym przełożeniem na zbyt niskiej prędkości. Wstałem co prawda na pedały i docisnąłem ile się, ale i tak na liczniku było ledwo 31 km/h, gdy zobaczyłem, że nic z tego nie będzie to postanowiłem popuścić i już wolniutko dojechałem sobie do szczytu.
Dziś mimo iż moja forma była raczej kiepska, to jechało mi się całkiem nieźle. Coraz lepiej czuję się na Treku, rower dość łatwo pozwala mi na utrzymanie wysokiej kadencji do tego dość łatwo mogę w razie czego wstać na pedały. Oczywiście mocnego tempa na podjeździe nie jest wstanie za długo wytrzymać, ale to już problem organizmu a nie roweru. Kilka dni temu byłem u Krzyśka i porównywałem Treka z moim starym Lapierrem. Od razu widać, że Trek jest dłuższy, ale jest jakby niżej zawieszony i w rezultacie kierownica jest niżej, mimo iż przecież obróciłem mostek do góry. Widać inną geometrię roweru, do której będę musiał się powoli przyzwyczajać.
Stwierdziłem, że nie będę się jakoś zarzynał i walczył na segmentach, w zasadzie pewnie pojechałbym do Puszczy, ale potem pomyślałem sobie, że przecież już dziś tamtędy jechałem, a dłuższą trasę np. nad Czarny Staw jest już za późno, więc w końcu postanowiłem wybrać się na pagórkowatą trasę prowadzą na "dach" Gminy Niepołomice czyli pod cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej w Suchorabie leżący na wysokości 301 m npm.
Na początek dojazd do Staniątek dość wolnym tempem, potem spacer przejściem pod torami - już tamtędy nie jeżdżę ponieważ przejście podziemne powoli zamienia się w śmietnik na którym jest niestety sporo potłuczonego szkła. Segment Staniątki Górne całkowicie odpuszczam, zresztą w tej chwili raczej trudno jest się tu ścigać, na samym początku droga została przekopana i tymczasowo zasypana grubymi kamieniami, więc szybki start pod górę jest niemożliwy. Potem zjazd i odbicie na Zagórze, na segmencie w stronę Zagórza tym razem postanowiłem przycisnąć i wykręciłem czas 0:54,0 (poprawa o 12 s) średnia 28,43 km/h tylko 0,2 s zabrakło mi do wskoczenia na 2 miejsce na tym segmencie.
Potem zjazd, przejazd przez Zagórze, kawałek drogą 94 i rozpocząłem podjazd pod cmentarz wojenny w Suchorabie. To jedna z trudniejszy górek w okolicy, co prawda średnie nachylenie na 1,5 km to tylko 4,5%, ale po pierwszej łatwiejszej części podjazdu następuję dość solidna ścianka z nachyleniem miejscami 10-11%. Ta górka była zawsze jednym z pierwszych testów dla zakupionych przeze mnie szosówek, więc i Trek musiał przejść swój test.
Pierwszą, łatwiejszą część podjazdu jechałem bez specjalnej napinki, ale po skręcie w prawo w kierunku cmentarza wojennego - na tym trudniejszym odcinku starałem się kręcić już dość mocno. Dwa kolejne zakręty na których stromizna jest największa dały mi mocno w kość, potem podjazd niby trochę popuszcza, ale zmęczenie wcześniejszym odcinkiem robi swoje i trudno już przyspieszyć. Do cmentarza wojennego, przy którym podjazd się kończy dojechałem naprawdę mocno zmęczony. Porobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej.
Zjazd do drogi nr 94, niestety nie był za szybki bo asfalt jest w kiepskim stanie, tą drogą prowadzi druga wersja podjazdu na "dach" naszej gminy, początek tej wersji podjazdu jest łatwiejszy, ale potem końcowa ścianka ma stromizny nawet rzędu 14%. Następnie kawałek przejechałem drogą 94 i skręciłem na Słomiróg, następnie zjazd do Zakrzowa i postanowiłem odbić w lewo i przejechać jeszcze przez Podłęże. Bocznymi drogami dojechałem do torów kolejowych w Podłężu i po ich przekroczenie kładką pieszą, chciałem pojechać na Podgrabie, niestety ulica Grabska przestała istnieć, nie ma asfaltu tylko wielka dziura w ziemi. Musiałem, więc z powrotem przespacerować się po torach i ruszyłem w kierunku Niepołomic, po chwili nie było już innego wyjścia jak jechać główną drogą. Ponieważ opcje są dwie, postanowiłem wybrać obwodnicę miasta z myślą, że na koniec podjadę sobie jeszcze pod kopiec.
Na prostej drodze postanowiłem zrobić mały test na maksymalną kadencje jaką jestem wstanie obrócić korbami. Rano jak jechałem do pracy to na małej górce pod Wodociągami zakręciłem 134 obroty (na Peugeocie) ale mimo zjazdu chyba miałem wrzucone za twarde przełożenie, bo miałem opór pod pedałami. Teraz wrzuciłem bardzo miękki obrót i jazda, udało mi się dokręcić do 158 obrotów - prędkość mimo dużej zębatki z tyłu doszła prawie do 39 km/h no ale oczywiście długo tak nie wytrzymałem.
Tydzień temu jak podjeżdżałem po raz pierwszy na kopiec na Treku to wrzuciłem za miękkie przełożenie i mimo dobrej jazdy do rekordu zabrakło, dziś postanowiłem więc wkręcić na twardszym przełożeniu. Niestety coś dziś nie miałem szczęścia, na dojeździe do ronda zrobił się lekki korek, trochę musiałem wyhamować, potem przy skręcie na ul. Grunwaldzką musiałem puścić samochód i w rezultacie na segment wpadłem z twardym przełożeniem na zbyt niskiej prędkości. Wstałem co prawda na pedały i docisnąłem ile się, ale i tak na liczniku było ledwo 31 km/h, gdy zobaczyłem, że nic z tego nie będzie to postanowiłem popuścić i już wolniutko dojechałem sobie do szczytu.
Dziś mimo iż moja forma była raczej kiepska, to jechało mi się całkiem nieźle. Coraz lepiej czuję się na Treku, rower dość łatwo pozwala mi na utrzymanie wysokiej kadencji do tego dość łatwo mogę w razie czego wstać na pedały. Oczywiście mocnego tempa na podjeździe nie jest wstanie za długo wytrzymać, ale to już problem organizmu a nie roweru. Kilka dni temu byłem u Krzyśka i porównywałem Treka z moim starym Lapierrem. Od razu widać, że Trek jest dłuższy, ale jest jakby niżej zawieszony i w rezultacie kierownica jest niżej, mimo iż przecież obróciłem mostek do góry. Widać inną geometrię roweru, do której będę musiał się powoli przyzwyczajać.
Praca #21 - na szosówce
Czwartek, 25 czerwca 2015 | dodano:26.06.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
- DST: 27.30 km
- Czas: 00:51
- VAVG 32.12 km/h
- VMAX 42.00 km/h
- Temp.: 16.0 °C
- HRmax: 170 ( 90%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie: 652 kcal
- Podjazdy: 60 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Miałem przeszło tygodniową przerwę od wyjazdów do pracy na rowerze, najpierw dwa dni byłem na wycieczce, potem pogoda była kiepska, a wczoraj nie bardzo mi się chciało jechać. Przez ten tydzień w ogóle mało jeździłem rowerem, zrobiłem tylko jeden trening w sobotę gdy wypróbowywałem TREKA, więc dzisiejsza moja forma była raczej kiepska.
Co prawda zacząłem jazdę dość szybko na dużej świeżości, ale dość szybko zaczęło mi brakować siły. Już na Sitowcu z trudem utrzymywałem kadencję 90 przy zwyczajowym na tej trasie przełożeniu 52x18. Zawziąłem się i uciągnąłem takie tempo do końca segmentu na Drodze Królewskiej, ale kosztowało mnie to na prawdę sporo siły. Potem chwilę odpoczywałem, ale następnie znów podkręciłem tempo, do szkoły dojechałem w czasie 25:51, ale skrajnie zmęczony - wyraźnie widać było braki treningowe:(
W drodze powrotnej jechało mi się już trochę lepiej, utrzymywanie mocnego równego tempa już nie kosztowało mnie aż tyle sił. W rezultacie jechałem dość szybko i średnia wyjazdu na liczniku rosła. Oczywiście na ulicach Niepołomic trochę straciłem, ale i tak wykręciłem w sumie niezły czas i niezłą średnią całego wyjazdu.
Co ciekawe wykręciłem całkiem niezłe czasy na segmentach, nawet rano kiedy to czułem się kiepsko, czasy poniżej 12 minut to już naprawdę mocna jazda na tym odcinku.
Coraz wyraźniej widzę, że brakuję się trochę przełożeń i przeskoki między zębatkami są zbyt wielkie, więc po powrocie do domu postanowiłem z powrotem przykręcić do roweru blat 42 zęby biospace. Po zakupie Treka na Peugeocie już nie będę trenował na górkach, a na płaskie trasy do pracy ta twardsza tarcza powinna dać mi prędkości w okolicach 30-31 km/h bez wrzucania na blat 52 zęby. Takie przełożenia przydadzą się przy słabszej dyspozycji gdy mimo wszystko będę chciał jechać z kadencją 90.
Na segmentach:
Co prawda zacząłem jazdę dość szybko na dużej świeżości, ale dość szybko zaczęło mi brakować siły. Już na Sitowcu z trudem utrzymywałem kadencję 90 przy zwyczajowym na tej trasie przełożeniu 52x18. Zawziąłem się i uciągnąłem takie tempo do końca segmentu na Drodze Królewskiej, ale kosztowało mnie to na prawdę sporo siły. Potem chwilę odpoczywałem, ale następnie znów podkręciłem tempo, do szkoły dojechałem w czasie 25:51, ale skrajnie zmęczony - wyraźnie widać było braki treningowe:(
W drodze powrotnej jechało mi się już trochę lepiej, utrzymywanie mocnego równego tempa już nie kosztowało mnie aż tyle sił. W rezultacie jechałem dość szybko i średnia wyjazdu na liczniku rosła. Oczywiście na ulicach Niepołomic trochę straciłem, ale i tak wykręciłem w sumie niezły czas i niezłą średnią całego wyjazdu.
Co ciekawe wykręciłem całkiem niezłe czasy na segmentach, nawet rano kiedy to czułem się kiepsko, czasy poniżej 12 minut to już naprawdę mocna jazda na tym odcinku.
Coraz wyraźniej widzę, że brakuję się trochę przełożeń i przeskoki między zębatkami są zbyt wielkie, więc po powrocie do domu postanowiłem z powrotem przykręcić do roweru blat 42 zęby biospace. Po zakupie Treka na Peugeocie już nie będę trenował na górkach, a na płaskie trasy do pracy ta twardsza tarcza powinna dać mi prędkości w okolicach 30-31 km/h bez wrzucania na blat 52 zęby. Takie przełożenia przydadzą się przy słabszej dyspozycji gdy mimo wszystko będę chciał jechać z kadencją 90.
- do pracy - 11:50 średnia 32,5 km/h (rekord 11,34 średnia 33,27 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 11:48 średnia 32,7 km/h (rekord 10,49 średnia 35,63 km/h)
Do pracy: dyst.: 13,60 km; czas: 25:51; średnia: 31,3 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,90 km; czas: 26:07; średnia: 31,6 km/h.