- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Wpisy archiwalne w kategorii
41-60 km
Dystans całkowity: | 6503.92 km (w terenie 917.70 km; 14.11%) |
Czas w ruchu: | 327:29 |
Średnia prędkość: | 19.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.44 km/h |
Suma podjazdów: | 45281 m |
Maks. tętno maksymalne: | 182 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (83 %) |
Suma kalorii: | 36208 kcal |
Liczba aktywności: | 130 |
Średnio na aktywność: | 50.03 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Na cmentarze wojenne na Pogórzu Bocheńskim
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano:07.06.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
- DST: 53.66 km
- Teren: 7.00 km
- Czas: 02:52
- VAVG 18.72 km/h
- VMAX 60.48 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- Podjazdy: 874 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pojechałem odwiedzić kolejne cmentarze wojenne z okresu I należące do IX okręgu cmentarnego (Bochnia), muszę przyznać, że trochę nie doceniłem trudności trasy, a chciałem ją przejechać szybko bo nie miałem dużo czasu. W rezultacie opuściłem cmentarz w Łapanowie, a do domu przyjechałem wręcz skrajnie zmęczony, mimo iż moja średnia wyniosła tylko 18,6 km/h. Trasa była jednak obiektywnie trudna - serwis Strava Ride wyznaczył mi aż 4 premię 4 kategorii, a np podjazd pod Czyżyczkę od strony Gierczyc (ok 2,5 km i 138 metrów przewyższenia, 4,3% średnie nachylenie - w ogóle na premię nawet 5 kategorii się nie łapie).
Na początek podjeżdżałem właśnie Czyżyczkę i od pierwszego podjazdu czułem, że nie mam za bardzo mocy. Z Czyżyczki zjechałem do Zawady i po chwili rozpocząłem kolejny podjazd pod stację narciarską w Woli Nieszkowskiej. Ten odcinek podjeżdżałem już wielokrotnie i moim zdaniem nie jest on znowu aż tak strasznie trudny, nie licząc mega stromej końcówki, a tym czasem tu już premia górska jest i to 4 kategorii (1,8 km, 101 metrów przewyższenia, 5,6% średnie nachylenie, podjechałem go w czasie 9:45; ze średnią prędkością 11,2 km/h; VAM 622; moc 182 waty). Na przełęczy zrobiłem krótki odpoczynek, pyknąłem kilka fotek i ruszyłem w kierunku widocznej po prawej zalesionej góry, skręt w prawo na wysokości stacji narciarskiej. Najpierw mamy szybki zjazd, a po chwili moim oczom ukazała się mega stroma ścianka, w mojej pamięci ten odcinek zapisał się jako mega trudny. Kolejne metry pokonywane pod górę po nierównej betonowej drodze są bardzo ciężkie, z wysokości 279 na dystansie niespełna 800 wyjeżdżamy na 370 metrów pod cmentarze wojenny. Końcówka jest w zasadzie nie przejezdna (szczególnie po deszczach a tak było tego dnia), więc ostatnie metry pod górę pchałem, ale odcinek do linii lasu możemy spokojnie pokonać na rowerze, najbardziej stromy jest odcinek po betonie do ostatnich zabudowań, potem jest wypłaszczenie po łące i znowu mocno pod górę błotnistą ścieżką. Na rowerze pokonałem odcinek 500 metrów z różnicą wysokości 61 metrów, momentami na moim liczniku pojawiała się średnia prędkość rzędu 5 km/h. Strava jako premię górską 4 kategorii wyznaczyła cały odcinek aż na szczyt wzgórza, powyżej cmentarz nr 340 Wola Nieszkowska - Wichras (900 metrów ze średnim nachyleniem 12,9%, różnicą wysokości 115 metrów, miejscami punktowe nachylenie sięga 16, 17, 19 a nawet 21% - jest na prawdę bardzo bardzo stromo).
Po obejrzeniu cmentarz wojennego, pojechałem dalej leśną ścieżką, po chwili dotarłem na otwartą polanę na której mogłem podziwiać piękne widoki, a zaraz potem szybkim zjazdem dotarłem do Leszczyny, gdzie chciałem odwiedzić kolejny cmentarz wojenny. W Leszczynie natchnąłem się na procesję z okazji Bożego Ciała, na szczęście skręt na cmentarz wojenny był przed kościołem, więc nie musiałem czekać. Niestety ścieżka do cmentarz nr 310 była zarośnięta wysoką trawą, podobnie zresztą jak sam cmentarz. Po sesji fotograficznej, wróciłem na drogę z Leszczyny w kierunku Łapanowa, na szczęście procesja już się skończyła i mogłem swobodnie przejechać obok kościoła i skierować się na Trzcianę. Już w Leszczynie mamy piękne widoki na okoliczne górski, szczególnie na najwyższy szczyt Pogórza Bocheńskiego czyli na Kamionną, widać też wyłaniające się na horyzoncie pierwsze wzniesienia Beskidu Wyspowego. Pędząc w dół stromym zjazdem do Trzciany, widoki te stają się jeszcze piękniejsze. Kolejny postój miałem na cmentarzu parafialnym w Trzcianie, na którym mieszczą się dwie kwatery z okresu pierwszej wojny oznaczone wspólnym numerem 309 - zrobiłem sesję zdjęciową i zjechałem jeszcze kawałek pod kościół w Trzcianie, gdzie akurat zakończyła się msza święta i rezultacie utknąłem w małym korku pod kościołem.
Zgodnie z pierwotnym planem w Trzcianie miałem odbić na Łapanów i wracać do domu doliną Stradomki, ale uznałem, że mam niezły czas i odwiedzę jeszcze cmentarze w Tarnawie i Kępanowie. Kiedyś już jechałem tą trasą na w/w cmentarze, ale jak się później okazało wybrałem inną drogę i była to droga krótsza ale zdecydowanie trudniejsza. Jechałem przez jakiś przysiółek przez który droga wiodła strasznie stromo pod górę, serwis Strava wyznaczył na tym podjeździe premię 4 kategorii (1 km, różnica wzniesień 100 m, średnie nachylenie 9,8%; mój czas to 7:58, średnia prędkość 7,7 km; VAM 755, moc 211 wat - jest odcinek 200 m ze średnim nachyleniem 19,6%). Momentami na liczniku miałem 4,5 km/h i miałem chwilę zwątpienia, ale jakoś wjechałem na szczyt do drogi na Tarnawę. W nagrodę za tą wspinaczkę, miałem długi i szybki zjazd do samej Tarnawy, w kościele trwała msza, a ja szybko podjechałem na cmentarz obejrzeć kwaterę wojenną nr 344. Po krótkiej sesji ruszyłem dalej w kierunku Łapanowa, najpierw miałem zjazd ale po chwili znów musiałem się wspinać, później zjazd do miejscowości Grabie, gdzie odbiłem w lewo do Kępanowa. Krótki podjazd i po chwili byłem pod malutkim cmentarzem nr 343 w Kępanowie, kilka zdjęć i popędziłem do Łapanowa, gdzie miałem odwiedzić jeszcze jeden cmentarz wojenny ale ostatecznie stwierdziłem, że mam mało czasu i od razu ruszyłem do domu. Miałem jechać po płaskim Doliną Stradomki ale w ostatniej chwili zdecydowałem się na jeszcze jeden podjazd.
Z Łapanowa w kierunku Raby prowadzi podjazd przez Kobylec, drogą tą przebiega Szlak Papieski, którym do raku odbywa się pieszy rajd z Łapanowa do Niegowici lub w kierunku przeciwnym. Rok temu pokonywałem ten podjazd właśnie podczas tego rajdu. Nie jest to może jakiś super trudny podjazd, ale i tak Strava zaklasyfikował go jako podjazd 4 kategorii (1,5 km, 91 metrów przewyższenia, średnie nachylenie 6,1%, czas 9:49, prędkość 9,2 km/h; VAM 556; moc 173 waty). Po tych parametrach widać wyraźnie, że już byłem słaby, dość kiepski współczynnik WAM czyli średnia prędkość podjeżdżania w metrach na godzinę. Z Kobylca zjechałem przez Jaroszówkę i Wieniec do Dąbrowicy, skąd pojechałem dalej przez Stradomkę. Na koniec zdecydowałem się zrobić skrót przez Nieszkowice Małe. Na tych niewielkich górkach, kompletnie odcięło mi prąd, męczyłem się strasznie ale jakoś dałem radę i tuż przed 13:00 byłem w domu.
Cała trasa okazała się ciężka i chyba nawet trochę dla mnie za ciężka, muszę sporo ćwiczyć jeśli chcę przejechać Tour de Pologne amatorów w limicie czasu, na treningi pozostał mi jeszcze jakiś miesiąc w którym niestety dwa weekendy mam zajęte, więc może być ciężko, ale tym roku startuję. Na koniec jeszcze kilka słów o cytowanych tu parametrach podjazdu z serwisu Strava, serwis ten wybiera tylko najbardziej strome odcinki drogi prowadzącej pod górę i tam wyznacza premię. W rzeczywistości podjazd są zwykle sporo dłuższe, ale pewnie są na tych nie liczonych odcinkach mniej strome lub występują tam wypłaszczenie lub odcinki zjazdów. Dla porównania powiem tylko, że podjazd pod Kobylec z Łapanowa to tak na prawdę 4,1 km/h o średnim nachyleniu 2,8% (ale są odcinki płaskie czy nawet krótkie zjazdy), różnica wzniesień 120 metrów, a w sumie pod górę trzeba jechać 144 metry (bo są odcinki zjazdów) - Strava do premii górskiej bierze tylko 1,5 z tego podjazdu bez odcinków płaskich czy prowadzących w dół.
Galeria wycieczki
profil na ridewidthgps.com
Zawody MTBO w Świebodnej
Sobota, 19 maja 2012 | dodano:20.05.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 57.38 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 04:24
- VAVG 13.04 km/h
- VMAX 57.00 km/h
- Temp.: 24.0 °C
- Podjazdy: 1211 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem wziąłem udział w zawodach MTBO w Świebodnej - Gmina Pruchnik w Podkarpackim. Było strasznie ciężko, ale jakoś daliśmy radę:)
Ostateczna decyzja o wyjeździe zapadła dosłownie w ostatniej chwili, Krzysiek załatwił sobie zastępstwo w pracy i postanowił jednak jechać. W sobotę o 5 rano ruszyliśmy z Łapczycy w kierunku na Rzeszów. Na szczęście droga nr 4 o tej porze nie jest jeszcze zakorkowana, więc podróż poszła nam sprawnie i kilka minut po 8 byliśmy już w Świebodnej. Start był zaplanowany na 9:30, ale o tej godzinie w zasadzie dopiero rozpoczęła się odprawa, organizator poinformował nas, że do zaliczenia jest aż 17 punktów a do przejechania przy optymalnym wariancie jakieś 70-80 km. Ta informacja nas trochę zaskoczyła bo wcześniej była mowa o 60 km, minimalna ilość punktów, które należało zaliczyć żeby być klasyfikowanym to 10.
Wylosowaliśmy nr 12 i startowaliśmy jako druga para, o 9:48 otrzymaliśmy mapę i 2 minuty później ruszyliśmy na trasę. Mimo iż przyjechaliśmy na zawody z myślą, że jedziemy raczej rekreacyjnie (Krzysiek w tym roku przejechał dopiero 100 km, a ja tydzień wcześniej miałem mało przyjemne spotkanie z asfaltem:) to założyliśmy dość ambitny plan zaliczania poszczególnych punktów. Na początek najbliżej położony punkt nr 16 - od razu jechaliśmy mocno pod górę, najpierw po asfalcie a potem szutrówką, Krzysiek już na samym początku miał kłopoty z podjazdami, mimo to ambitnie walczył, po wyjechaniu na szczyt wzniesienia, jechaliśmy kawałek grzbietem, podziwiając widoki, a potem rozpoczęliśmy zjazd, na którym Krzysiek zaliczył wywrotkę. Z małymi przygodami dojechaliśmy do punktu nr 16 zlokalizowanego przy leśniczówce. Następny na liście był punkt nr 15, najpierw kawałek jazdy pod górę, a później szybki zjazd do miejscowości Hucisko Nienadowskie, tu mieliśmy skręcić z asfaltu na przecinkę i bez problemu dojechać do punktu. Niestety nie było tak łatwo, najpierw musieliśmy się przeprawiać przez potok, potem pojechaliśmy przez łąkę, ale w końcu trafiliśmy na właściwą drogę i po podjechaniu kilkuset metrów byliśmy na punkcie nr 15.
Kolejny był punkt nr 14, chyba trochę niepotrzebnie zjechaliśmy do asfaltu i po chwili znów musieliśmy wjeżdżać pod górkę, na szczycie spotkaliśmy zespół Bikeholików za którymi z pewnymi kłopotami dojechaliśmy do punktu, znajdującego się przy maszcie na szczycie wzniesienia. Okazało się, że na punkcie brakuje lampionu, ponieważ byliśmy tam w 3 zespoły, więc zadzwoniliśmy do organizatora i tym samym zaliczyliśmy punkt wirtualnie. Ze wzgórza zjechaliśmy leśną przecinką, droga niestety była fatalna, zarośnięta, z głębokimi koleinami, ale z niewielkimi problemami zjechaliśmy do miejscowości Nienadowa, gdzie skręciliśmy w kierunku szosy powiatowej na Babice. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze sklep, bo Krzysiek musiał uzupełnić bidon. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy pagórkowatą szosą na Babice, po jakiś 2 km odbiliśmy w lewo na Połanki i dalej jadąc mocno pod górę dotarliśmy pod budynek dawnej szkoły podbijając punkt nr 13.
Następnym punktem na rozkładzie była 12, jechaliśmy do niej leśną ścieżką. Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do punktu położonego w pięknym widokowym punkcie. Dalej mieliśmy do wyboru, jazdę przecinką do asfaltu i potem po asfalcie do miejscowości Skopów lub skrót przez las niepewną drogą. Wybraliśmy oczywiście skrót:) po drodze w pewnym momencie źle skręciliśmy ale po kilkuset metrach dostrzegliśmy błąd i wróciliśmy na właściwą ścieżkę. Po kilku minutach jazdy w dół byliśmy w Skopowie, jak się jednak okazało nie wyjechaliśmy tam gdzie planowaliśmy i rezultacie widząc kościół po prawej pojechaliśmy asfaltówką w lewo. Jechaliśmy tak dobry kilometr zanim się zorientowaliśmy, że coś nie gra, zdecydowałem się zapytać gdzie jesteśmy dwóch Panów naprawiających samochód na podwórku. Okazało się, że jednak jedziemy złą drogą i po chwili znowu wracaliśmy w kierunku kościoła, gdzie dopiero trzeba było skręcić w lewo. Kilkaset metrów dalej skręciliśmy w prawo i rozpoczęliśmy wspinaczkę do punktu nr 10. Prawdę mówiąc miałem pewne wątpliwości czy w ogóle atakować ten punkt, czas mieliśmy raczej słaby a w końcu obowiązywał limit 6 godzin, ale Krzysiek ostro obstawał, że dany radę zaliczyć jeszcze 10 i 9 przed powrotem w kierunku mety. Z punktem nr 10 poszło jeszcze nie najgorzej, co prawda musieliśmy podjechać a częściowo podejść pod dość strome wzniesienie ale potem grzbietem wzgórza bez problemu dotarliśmy na punkt, mogąc przy okazji znów podziwiać piękne widoczki. No ale dalej to już katastrofa, zdecydowaliśmy się jednak jechać na punkt nr 9, mieliśmy się kawałek wrócić i skręcić w pierwszą przecinkę w prawo. Na początku droga w którą skręciliśmy wyglądała dość dobrze, była szeroka i prowadziła w dół. Po drodze spotkaliśmy dwie pary idące pod górę, co upewniło nas w przekonaniu, że na dole musi gdzieś być punkt i tak jechaliśmy sobie aż droga po prostu się skończyła. Byliśmy gdzieś w lesie, do końca nie wiedzieliśmy gdzie, zjechaliśmy w dół 1,1 km i 88 metrów pionie. W tym momencie nasze moralne spadły do zera. Podjąłem szybką decyzję wracamy pod górę i pomijając 9 jedziemy na metę zaliczając po drodze łatwiejsze punkty. Wracaliśmy oczywiście spacerem bo było strasznie stromo a ścieżka była śliska. Podejście kosztowało nas sporo sił a jak już byliśmy na górze, to mieliśmy kompletnie dość.
W tym momencie mieliśmy zaliczone 6 punktów, do końca limitu czasu pozostawało nam niespełna 2 godziny, a na próbie zdobycia punktu nr 9 straciliśmy przeszło pół godziny:( W tym momencie nie było już co kombinować, postanowiliśmy jechać do mety zaliczając po drodze 4 najprostsze punkty. Z pewnymi kłopotami zjechaliśmy ponownie na asfalt i drogą ruszyliśmy punktu 11, znajdującego się w gospodarstwie agroturystycznym "U Julii". Na początek musieliśmy pokonać mega stromy asfaltowy podjazd. Później jechaliśmy sobie grzbietem przez przysiółek Helusz i nie wiem jakim cudem przegapiliśmy punkt, patrzyłem się na lewo, tym czasem punkt był po prawej stronie drogi i to przyczajony w bramie pod drzewem. Wróciłem, więc kawałek, podbiłem punkt i rozpoczęliśmy zjazd w stronę punktu nr 4 w Kramarzówce. Ten punkt też był dość dobrze ukryty w bocznej drodze, ale miła Pani wskazała nam bez problemu drogę do sklepu przy którym mieścił się punkt.
Dalej popędziliśmy drogą do Pruchnika, 6 km bez podjazdów poszło nam bardzo sprawnie i mając jeszcze 54 minuty podbiliśmy punkt nr 1 przy kościele w Pruchniku. Nasza sytuacja w przestała być beznadziejna, mieliśmy 9 punktów a po drodze na metę był jeszcze jeden punkt. Co prawda, żeby się do niego dostać musieliśmy pokonać dość długi podjazd, ale po 20 minutach byliśmy na miejscu. Pozostał, więc tylko dojazd do mety, planowałem zrobić mały skrót, ale chłopaczek stojący na punkcie doradził nam jazdę asfaltem, więc wróciliśmy się kawałek i rozpoczęliśmy zjazd w kierunku Świebodnej. Najpierw 3 km w dół, ale potem jak się okazało trzeba było pokonać jeszcze 3,7 km w wyraźną tendencją w górę, ponieważ byliśmy już mocno zmęczeni szło nam to dość opornie. Mimo wszystko o godzinie 15:35 zameldowaliśmy się na mecie. Okazało się, że jesteśmy pierwszą parą która wróciła z trasy, jednak startowaliśmy jako 2 para, więc w zasadzie cała reszta ruszała po nas i miała więcej czasu na powrót. Po chwili na mecie pojawiła się mix z rowerowanie.pl który wystartował pierwszy, też zaliczył 10 punktów i zmieścił się limicie czasu.
Wszystkie punkty zaliczyła tylko jedna para i to jeszcze w kategorii masters (suma wieku powyżej 90 lat). Pary na podium w elicie zaliczyły po 14-15 punktów. Drużyn które zaliczyły po 10-11 puntów było bardzo dużo, ale wszystkim startującym ta sztuka się udała. W losowaniu nagród Krzysiek zgarnął rękawiczki, a ja skuwacz do łańcucha i o godzinie 18 wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do domu, gdzie dotarliśmy około 21.
Na koniec kilka słów podsumowania. Impreza w Świebodnej była bardzo kameralna, startowało niewiele drużyn w tym aż 5 z okolic Krakowa, była jedna para nawet ze Słowacji (w kategorii mini) reszta drużyn z okolicy, choć miejscowych nie było wielu. Pojechaliśmy na zawody słabo przygotowali, Krzyśkowi brakowało treningów, ja po wywrotce na kolarzówce też byłem w słabej formie. Teren zawodów zdecydowanie nas przerósł, co prawda górki nie były jakieś mega wysokie (max 419 m npm, min 236 m npm suma przewyższeń 1211 m) ale punktu zostały rozrzucone w ten sposób, że nie można było wybrać między nimi łatwej trasy. Ścieżki, które na mapie wyglądały solidnie, często okazywała się ledwo przejezdne, było sporo błota do tego głębokie koleiny na który trzeba było strasznie uważać podczas zjazdów. Na szczęście pogoda była piękna i przynajmniej mogliśmy podziwiać piękne widoczki.
Na koniec o naszych błędach, a było ich naprawdę sporo. Wybraliśmy chyba nie najlepszy wariant trasy, lepiej poszło zespołom, które pojechały w drugą stronę a najdalszy punkt wyznaczyły sobie na 8 (120 minut kary). Jednak wracając do naszego wariantu, kompletnie niepotrzebnie atakowaliśmy 9, trzeba było ją odpuścić i pojechać na dwa inne punkty bliżej Pruchnika, chyba byśmy lepiej na tym wyszli. W sumie przejechaliśmy mało kilometrów ledwie 57, podczas gdy inni zaliczając 10-11 punktów robili po 70. Jednak teren, którym się przeprawialiśmy był miejscami ekstremalnie ciężki. Słaba forma, błędy nawigacyjne (trochę też niedokładna mapa) i chyba nie najszczęśliwsza taktyka dała nam dość kiepski wynik - 13 miejsce i 890 minut karnych. Opuszczając 9 i atakując 17 i 5 (każda za 60 minut) co mogło się udać, gdybyśmy nie próbowali jechać na 9, mielibyśmy tylko 770 minut kary co dało by nam miejsce 8. Następnym razem musimy się lepiej przygotować i lepiej przemyśleć taktykę jazdy od razu zakładając, że wszystkim punktów nie przejedziemy.
Galeria wycieczki
Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa
Środa, 9 maja 2012 | dodano:10.05.2012 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 48.03 km
- Czas: 01:59
- VAVG 24.22 km/h
- VMAX 40.06 km/h
- Temp.: 23.0 °C
- Podjazdy: 50 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wyjazd do Krakowa na szosówce obejrzeć Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa - prolog do Małopolskiego Wyścigu Górskiego, który na drugi dzień startował z Niepołomic. Jechało mi się świetnie aż do momentu, gdy się przewróciłem i trochę poobcierałem, wyraźnie zabrakło mi doświadczenia w jeździe po mieście na szosówce i to jeszcze w SPD.
Pogoda była piękna, więc tuż przed 15 wsiadłem na kolarzówkę i ruszyłem do Krakowa. Jechałem sobie przez Pograbie, dalej remontowanym odcinkiem drogi do miejscowości Grabie, dalej przez Brzegi (tu średnia 31,77 km/h). Za mostem w Brzegach zderzyłem się trochę z wiatrem i ledwo trzymałem średnią w okolicach 30 km/h, dopiero jak wjechałem do Krakowa to mogłem ponownie przyspieszyć. Dojechałem do kościoła (31,74 km/h) przy ulicy Półtanki i dalej ulicą Rybitwy do ulicy Jana Surzyckiego. Tu zacząłem sobie jechać jechać sobie szeroką asfaltową ścieżką rowerową wzdłuż szosy. Konieczność zatrzymywania się na skrzyżowania sprawiła, że średnia mi spadła, ale i tak szło mi bardzo dobrze. Tak dojechałem do Centrum CHT (dawna tandeta), dalej chodnikiem do skrzyżowania Powstańców Wielkopolskich z Wielicką, i dalej już po drodze przez Plac Bohaterów Getta na Starowiślną.
To niestety był koniec fajnej wycieczki i szybkim tempie, wjeżdżając na właśnie zaczynającą się ścieżkę rowerową na skrzyżowaniu Starowiślnej i Dietla przejeżdżam przez tory tramwajowe, koło wpadło do szyny, a ja zaliczyłem efektowny upadek na asfalt. Nawet nie zdążyłem pomyśleć o wypięciu się z pedałów i już leżałem. Wstałem i już po pasach przeszedłem sobie na chodnik, patrze a tu starta skóra na prawej dłoni, mocno otarte prawe kolano, przecięty palec u lewej ręki - krwawi, otarcie koło prawego oka i jeszcze kilka mniejszych ran na łokciach i rękach i lewym kolanie. Powiem, że jak zobaczyłem to wszystko to zrobiło mi się trochę słabo, musiałem chwilę postać, ale po kilku chwilach mi przeszło, więc powoli spacerkiem doszedłem sobie do rynku. Skorzystałem z toalety i zmyłem co się dało zmyć, następnie już na samym rynku sfotografowałem prezentacje ekip przed Kryterium i udałem się na poszukiwanie apteki, którą znalazłem dopiero na ulicy Grodzkiej. Siadłem sobie na ławeczce w cieniu i przeprowadziłem operacje dezynfekcji ran, nakleiłem też plastry na największe otarcia na dłoni i na kolanie.
Wróciłem na krakowski rynek, gdzie za dwie minuty miał startować wyścig. Obejrzałem sobie jak na 52 okrążeniach (co piąte punktowane) wokół krakowskiego rynku kolarze walczyli o Złoty Pierścień Krakowa. O końcowej zwycięstwo walczyli Bartłomiej Matysiak z CCC i Dariusz Rudnickie z BDC, ostatecznie lepszy okazał się Matysiak, który wyprzedził Rudnickiego o 5 punktów. Podium uzupełnił ubiegłoroczny zwycięzca Robert Radosz. Obejrzałem sobie jeszcze dekoracje zwycięzców Kryterium i dzieci, które w trzech kategoriach wiekowych walczyły o Srebrny Pierścień Krakowa. Po sesji nadszedł czas na powrót do domu.
Przez chwilę myślałem nawet czy nie zadzwonić po kolegę, żeby po mnie przyjechał, ale stwierdziłem w końcu, że jadę. Przez miasto przejechałem bardzo wolno o ostrożnie. Dopiero na ścieżce rowerowej wzdłuż ciągu ulic Lipska, Surzyckiego, Rybitwy trochę przyspieszyłem. Po wyjechaniu na ulicę Lutnia w kierunku Brzegów, zrobiłem jeszcze mały postój pod sklepem w celu uzupełniania bidonu. Dalej przez Brzegi, Grabie i Podgrabie dojechałem do Niepołomic.
Gdyby nie upadek, wycieczka byłaby super udana, niestety się przewróciłem, więc moje odczucia są raczej negatywne. Na razie kolarzówkę i SPD odkładam i wracam do rowerów z pedałami platformowymi. Jak mi minie trauma:) to pewniej jeszcze pojeżdżę sobie na kolarzówce z tym, że raczej tylko po Puszczy bo na jazdę po mieście wyraźnie brakuje mi jeszcze doświadczenia. Na razie czas na leczenie ran, więc pewnie z tydzień przerwy od roweru a później będę jeździł dalej:)
Galeria wycieczki
Po Puszczy na szosówce
Sobota, 5 maja 2012 | dodano:05.05.2012 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
- DST: 45.75 km
- Czas: 01:39
- VAVG 27.73 km/h
- VMAX 46.74 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- Podjazdy: 58 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Trening w Puszczy na szosówce - wpiąłem się w SPD i jazda. Przez miasto nie za szybko, rozpędzać się zacząłem dopiero na Drodze Królewskiej za osiedlem Piaski. Tempo cały czas pomiędzy 30-32 km/h. Pod leśniczówką Przyborów miałem czas około 17 minut 30 sekund i średnią prawie 29 km/h. Dalej na Żubrostradzie cisnąłem jeszcze mocniej, chciałem jechać jak najmocniej do Mikluszowic. Po 15 km jazdy zaczynałem odczuwać coraz większe zmęczenie, szlaban na końcu lasu w Mikluszowicach widać już około 3 km wcześniej - niby do mety blisko ale ciągle jeszcze trzeba cisnąć. Ostanie metry jechałem już bardzo zmęczony, ale cały czas starałem się cisnąć powyżej 30 km/h. W Mikluszowicach (dystans 19,45 km) zameldowałem się po 39 minutach i 10 sekundach jazdy ze średnią prędkością 29,8 km/h.
W Mikluszowicach odwiedziłem cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej nr 323. Porobiłem fotki i ruszyłem do Baczkowa, droga pomiędzy Mikluszowicami a Baczkowem jest katastrofalna, co prawda właśnie łatano dziury, ale na szosówce jedzie się tam fatalnie. Dopiero po przekroczeniu granic Gminy Bochnia wjeżdżamy na nowy równiutki asfalt, na którym mogłem trochę przyspieszyć. W Baczkowie skręciłem ponownie do Puszczy i ruszyłem asfaltem w stronę Czarnego Stawu - jechałem dość spokojnie ale tak miałem niezłe tempo. Zrobiłem postój nad Czarnym Stawem na sesję fotograficzną - musiałem się sporo nabiegać od aparatu do roweru żeby zdjęcie wyszło. Dalej jechałem po asfalcie ponownie do Żubrostrady, Drogą Królewską spod Leśniczówki Przyborów ponownie przycisnąłem, żeby jeszcze trochę podkręcić średnią. Dobrym tempem dojechałem do Niepołomic, przez miasto musiałem trochę zwolnić, ale i tak dojechałem do domu ze średnią 27,6 km/h w czasie 1 godziny 39 minut i 27 sekund.
Przy ładnej pogodzie (choć przed południem dość rześkiej) jechało mi się dobrze, choć dalej brakuje mi trochę siły w nogach. Na szosówce jeżdżę na razie bez użycia dużej tarczy z przodu bo po prostu nie mam siły, ale mam nadzieję, że czasem przyjedzie i to.
Galeria wycieczki
Do Ojcowa
Niedziela, 29 kwietnia 2012 | dodano:30.04.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, Z Żoną / Narzeczoną
- DST: 50.57 km
- Teren: 30.00 km
- Czas: 03:39
- VAVG 13.85 km/h
- VMAX 47.10 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 401 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Niedziela, piękna słoneczna pogoda, więc wraz z żoną wybrałem się do Krakowa do Ojcowa - jechaliśmy pieszym szlakiem Orlich Gniazd.
Zaparkowaliśmy samochód na krakowskich Błoniach i ruszyliśmy na trasę, przejechaliśmy przez Park Jordana i dalej ulicą Kijowską, Wrocławską, Wybickiego, Łokietka i przez Park Krowoderski dojechaliśmy do ulicy Opolskiej. Potem jeszcze kawałek ulicami Wyki i Pachońskiego i wjechaliśmy na czerwony szlak pieszy Orlich Gniazd. Mniej więcej tak samo rozpoczynaliśmy naszą ubiegłoroczną wycieczkę do Częstochowy, więc te drogi były nam dobrze znane. Jadąc szlakiem przejechaliśmy pod Czerwonym Mostem (tym razem bez żadnych problemów - było sucho) i dalej przez Pękowice dojechaliśmy do Giebułtowa. Kolejna trudność to Kwietniowe Doły, wąska stroma droga na szczęście jadąc do Ojcowa prowadzi ona głównie w dół. Po pokonaniu Kwietniowych Dołów wyjechaliśmy w Hamerni rozpoczynając jazdę Doliną Prądnika. Jechaliśmy dość wolno, ponieważ dla mojej żony była to dopiero druga wycieczka rowerowa w tym roku. Jadąc wzdłuż Prądnika zatrzymaliśmy się jeszcze pod Kaplicą na Łaskawcu, gdzie powoli gromadzili się ludzie - o 12 miała być msza święta.
W planie tej wycieczki było odwiedzenie (oczywiście na piechotę) widokowego wzgórza Okopy, więc zatrzymaliśmy się przy tablicy oznaczającej początek zielonego szlaku Jaskinia Ciemna - Góra Okopy. Z tej strony na wzgórze Okopy, na którym są pozostałości wcześnośredniowiecznego grodziska, mieliśmy tylko 700 metrów, ale pokonywanych po stromym zboczu, po schodach. Po 10 minutach byliśmy na miejscu, zrobiliśmy kilka fotek i zeszliśmy w dół do rowerów. Tą ścieżką można iść dalej i przechodząc przez kolejny widokowy punkt na Rękawicy dojdziemy do Jaskini Ciemnej i wrócimy na drogę do Ojcowa - może następnym razem pokonanym taki szlak. Jak już wspomniałem wróciliśmy jednak do rowerów i spokojnie dojechaliśmy sobie do centrum Ojcowa.
W parku pod zamkiem zrobiliśmy sobie postój. Po krótkich namowach udało mi się przekonać żonę, do jazdy na obiad na Złotą Górę (1,7 km i 110 metrów przewyższenia). Pod górkę było ciężko, ale jakoś wyjechaliśmy i rozsiedliśmy się w restauracji. Niestety obsługa była fatalna, 10 minut czekaliśmy żeby zrobić zamówienie, potem chyba ze 30 minut na obiad - coś tu chyba się pozmieniało od naszej ostatniej wizyty w tym miejscu - niestety na gorsze. Po obiedzie pojechaliśmy ponownie w dół do Ojcowa, na zjeździe jakiś osioł zajechał mi drogę nawracając sobie na drodze postawił tak samochód, że musiałem się zatrzymać, zrobił to mimo iż dobrze widział, że jadę - brawo dla naszych polskich kierowców. Powiedziałem mu co o tym myślę i pojechałem dalej. W centrum Ojcowa jeszcze przez chwilę zbieraliśmy siły przed drogą powrotną i tuż przez 16 ruszyliśmy do Krakowa.
Droga w kierunku Krakowa Doliną Prądnika ma wyraźną tendencję w dół, więc jechaliśmy szybko i sprawnie, ja zatrzymałem się jeszcze po drodze, żeby zrobić zdjęcia górze Okopy na której byliśmy przed południem. Jedyna trudność na drodze to ponownie Kwietniowe Doły pokonywane tym razem głównie pod górę, miejscami bardzo stromo. Później już spokojnie przez Giebułtów, Pękowice i ulicami Krakowa na Błonia.
Wycieczka bardzo udana, przejechaliśmy 50 km podczas których podziwialiśmy sobie widoki. Moja żona dała radę:) choć momentami była bardzo zmęczona, więc musi ostro pracować nad formą. Plany na rowerowy majowy weekend mamy spore, oby tylko pogoda się utrzymała.
Galeria wycieczki
miniOdyseja Miechowska 2012
Sobota, 14 kwietnia 2012 | dodano:14.04.2012 Kategoria Po górkach, 41-60 km, RNO, zawody
- DST: 56.48 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 03:06
- VAVG 18.22 km/h
- VMAX 59.34 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- Podjazdy: 715 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Wojtkiem przejechałem miniOdyseję Miechowską na trasie turystycznej - miałem kłopoty z rowerem, popełniliśmy kilka błędów nawigacyjnych mimo to poszło nie najgorzej 11 i 12 miejsce w kategorii open oraz 7 i 8 w kategorii Turystyczna Elita. Wynik zdecydowanie lepszy niż jazda i jak zwykle pewien niedosyt ponieważ patrząc na wyniki mam wrażenie, że mogliśmy wypaść znacznie lepiej przegraliśmy o zaledwie 1 minutę z dwójką z Xbox 360 Bike team a tylko ostatnia błędna decyzja kosztowała nas przeszło 8 minut.
Pierwszy błąd popełniłem już przed startem a mianowicie dopiero wieczorem w piątek odebrałem rower z serwisu po wymianie całego napędu i nie zdążyłem go przetestować i jak się okazało miałem z tego powodu mega problemy na trasie. Do Miechowa dojechaliśmy bez przeszkód, odebraliśmy numer i około 9 zaczęliśmy przygotowywać się do startu, jak się okazało zamontowanie mapnika i innych szpejów na rowerze zajęło mi dość dużo czasu, więc na start honorowy pod MDK w Miechowie przyjechaliśmy w ostatniej chwili. Około 9:50 ruszyliśmy za samochodem przez rynek, później bocznymi drogami do drogi krajowej nr 7, przecięliśmy ją i dopiero kilkaset metrów dalej mieliśmy start ostry. Dostaliśmy mapy i od razu można było jechać, ledwo więc zdążyłem wsunąć mapę do mapnika i już musiałem pędzić za Wojtkiem pod górę.
Pierwszy punkt oznaczony nr 1 blisko i bez problemów nawigacją, złamana ambona na skraju lasu, dojechaliśmy w licznej grupie - pod górkę miałem mały problem z przerzutką, ale ostatecznie szybko zaliczyliśmy ten punkt. Dalej postanowiliśmy jechać do punktu nr 4, szybki zjazd błotną ścieżką do asfaltu. Pędząc jednak drogą przegapiliśmy właściwy skręt lewo, więc już na samym początku musieliśmy się wracać, to nie był jak się okazało koniec kłopotów z dotarciem do tego punktu. Wróciliśmy na właściwą asfaltówkę, ale przegapiliśmy ścieżkę w prawo, którą do punktu podążała większość drużyn - na szczęście dla nas tak ścieżka wymagała przejścia odcinka piechotą, więc nas błąd nie kosztował nas aż tak strasznie dużo. My zajechaliśmy na punkt od drugiej strony, co prawda na rowerze, ale nadłożyliśmy trochę metrów, tracąc kontakt z większą grupą. Trzeci punkt znajdował się przy wyciągu narciarskim do którego na szczęście trafiliśmy bez żadnych problemów. Kolejny punkt oznaczony nr 6 miał znajdować się lesie przy ambonie na skraju polany, Wojtek bał się trochę plątaniny leśny ścieżek, ale na szczęście poszło łatwo. Kolejny punkt do którego jechaliśmy był oznaczony nr 9, do tego punktu trzeba było przejechać spory kawałek trasy, a na początek wyjechać z lasu, tu zdarzył się na mały błąd wybraliśmy złą ścieżkę i musieliśmy nadłożyć kilkaset metrów. Pojawił się też niestety większy problem, przerzutki moim rowerze, które od samego początku nie działały najlepiej - całkiem odmówiły mi posłuszeństwa. W momencie gdy wrzuciłem na największe koło z tyłu już nie mogłem zrzucić niżej i rezultacie straciłem całą moc. Musieliśmy się zatrzymać, palcami jakoś naciągnąłem linkę, ale już do końca jazdy działały mi tylko niektóre przełożenia, na dodatek momentami tryby z tyłu zmieniały się same.
Punkt 9 znajdował się wąwozie, Wojtek od razu wypatrzył ślady opon i trafiliśmy bez pudła, odjeżdżając z punktu gościu na traktorze omal nas nie staranował, jak się później okazało lampion oznaczający punkt, zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, pewnie rolnik się zdenerwował, że jeździ mu się po polu i zwinął punkt. Nas na szczęście te kłopoty ominęły i ruszyliśmy dalej. Punkt 8 znajdował się na skraju lasu do którego prowadziła szutrowa droga mocno pod górę, z moimi przerzutkami miałem pewien problem ale jakoś na szczęście się udało wjechać. Dalej szybki zjazd szutrówką na którym coś się podziało z moim mapnikiem i już do końca drogi stukało coś na każdej nierówności. Punkt oznaczony nr 7 znajdował się na szczycie kopca w Racławicach, ponieważ byłem w tym miejscu rok temu na wycieczce to trafiłem na miejsce bez pudła. Od tego miejsca rozpoczął się powrót w kierunku Miechowa, na początek wróciliśmy się trochę drogą na Dziemięrzyce pod krzyż Styki - z tego miejsca Styka szkicował Panoramę Racławicką, tu skręt w prawo, przejechaliśmy obok mogił kosynierów i popędziliśmy w dół na Marchocice, obok jeziorka skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy szutrówką w kierunku lasu. Tu mieliśmy małe problemy i ponieważ naszym zdaniem ścieżka, którą jechaliśmy odchodziła za bardzo w las, to zrobiliśmy skrót między drzewami, co okazało się dobrym pomysłem bo już po chwili byliśmy na punkcie, gdzie spotkaliśmy parę, która tuż przed nami odjeżdżała z kopca. Podbiliśmy punkt i szutrówką przez las ruszyliśmy do ostatniego punktu do zaliczenia - oznaczonego nr 2. Postanowiliśmy wybrać najkrótszą możliwą drogę, czyli ścieżkę przez las, droga okazała się ciężka, na dodatek odbiliśmy w lewo za wcześnie, drogą której na mapie nie było, ale szybko skorygowaliśmy położenie i po chwili byliśmy na punkcie tuż przed parą, którą już spotkaliśmy na wcześniejszych punktach. Do mety mieliśmy jechać drogą wojewódzką, ale ostatniej chwili postanowiliśmy coś przy kombinować, jak się okazało to był straszny błąd, drogi zaznaczonej na mapie zwyczajnie nie było i w końcu musieliśmy wrócić do pierwotnej koncepcji z drogą wojewódzką, tracąc jednak niepotrzebnie 8 minut i robiąc 2 kilometry. Dojazd do drogi wojewódzkiej był ciężki bo pod wiatr, ale jak już wypadliśmy na drogę to dostaliśmy wiatr w plecy i prowadząc na zmiany błyskawicznie dotarliśmy do Miechowa, przejechaliśmy krajówkę i padło hasło ścigamy się mety:)
Od drogi krajowej do mety był równo kilometr z jednym dość wyraźnie zarysowanym podjazdem. Na początek o pół roweru do przodu wyszedł Wojtek, ale jak rozpoczął się podjazd to ja chcąc się liczyć w walce musiałem go pokonać na twardym przełożeniu, ponieważ następny działający dobrze trybik miałem o dwa mniejszy. Ruszyłem więc pod górę z całej siły i zostawiłem Wojtka (który zdradzał objawy braku treningu) dobre 100 metrów z tyłu. Wpadłem na metę, sędziowie siedzieli w budynku, więc wszedłem do środka patrzę a tu karty oddaje dwóch zawodników Xbox360, jak się okazało nie mieli punktu 9, ale sędziowie im go zaliczyli (bo jak wspomniałem wcześniej ktoś zwinął lampion). Mój czas to 3:31, Wojtek miał 3:32 i z takim samym czasem przyjechał dobre nam znany zawodnik enduro69 (też bez punktu 9).
Zgodnie z tabelą wyników ja zająłem ostatecznie 7 miejsce w w kategorii elity na trasie turystycznej, a Wojtek był 8. Wyprzedzili mnie jeszcze: zwyciężczyni w kategorii kobiet i trzech zawodników w kategorii masters, więc w open zająłem 11 miejsce, a Wojtek 12 (skończyło 44 zawodników). Wynik w sumie dobry, ale biorąc pod uwagę błędy na początku i bezsensowny błąd na samym końcu mogło być zdecydowanie lepiej. Trzeci zawodnik na trasie turystycznej miał czas 3:07, więc był od nas lepszy o 24 minuty - na podium byśmy się chyba nie wdrapali, ale tuż za mogliśmy być.
Galeria wycieczki
Zabierzów i Sowiniec
Niedziela, 25 marca 2012 | dodano:25.03.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
- DST: 50.51 km
- Teren: 12.00 km
- Czas: 02:51
- VAVG 17.72 km/h
- VMAX 50.51 km/h
- Temp.: 16.0 °C
- Podjazdy: 505 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Miał być wyjazd z Krzyśkiem po trasie Miniodysei Miechowskiej 2011, ale Krzysiek po wczorajszym dziś nie dał rady jechać, więc pojechałem samochodem do Krakowa stamtąd rowerem do Zabierzowa pod radar Zapałka. Miałem jechać do Rudna pod zamek Tenczyn, ale forma jeszcze nie ta do tego wiatr, więc dojechałem tylko do Zabierzowa, ale i tak wyszła niezła wycieczka.
Na Błoniach zaparkowałem tuż przed 10:00 (w nocy była zmiana czasu, więc wcześniej się nie dało:) wyciągnąłem rower, dokręciłem mapnik, mimo że słońce świeciło mocno postanowiłem ubrać kurtkę a po chwili jazdy włożyłem nawet rękawiczki. Problem z dzisiejszym porankiem był taki, że niestety wiało i to momentami wcale nie tak słabo. Ruszyłem w kierunku Zabierzowa wzdłuż rzeki Rudawa, dość spory kawałek pokonałem ścieżką po wale, potem ścieżką przez pola i wyjechałem w Mydlnikach w pobliżu zbiorników retencyjnych na Rudawie, po chwili byłem już pod kościołem przy ul. Balickiej i tą właśnie ulicą ruszyłem w kierunku Szczygłowa, przez moment miałem nawet plan trzymać się Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd, ale ponieważ w tym momencie, jeszcze ciągle moim celem był Zamek Tenczyn, więc postanowiłem pewne fragmenty skrócić po asfalcie. Od samego początku wycieczki niestety musiałem walczyć z wiatrem i to właśnie na ulicy Balickiej dał mi się mocno we znaki, ale dość szybko dojechałem do skrzyżowania z drogą na Zabierzów. W tym momencie koło mnie przemknął jakiś rowerzysta, przez chwilę się pod niego podpiąłem, ale zasuwał tak mocno, że musiałem skapitulować. Jednak już po kilku minutach skręcałem do Lasu Zabierzowskiego.
Trasę na tym odcinku znałem, ponieważ w maju 2011 r. pokonywałem ją wraz z żoną podczas Rowerowej Majówki z Wójtem Gminy Zabierzów, przede mną był dość spory podjazd, powolutku wjechałem, chciałem jeszcze odbić na punkt widokowy zaznaczony na mapie, ale okazało się że widoki z niego słabe, więc po chwili nawróciłem ma szutrówkę prowadzącą pod radar Zapałka. To właśnie tu zdecydowałem, że nie jadę do Rudna. Na liczniku miałem 16 km, byłem już mocno zmęczony, dalsza droga (jeszcze co najmniej 15-20km) prowadziła w pod wiatr i stwierdziłem, że dziś jednak nie dam rady. Pod radarem skręciłem więc w prawo na drogę, która miała mnie zaprowadzić do centrum Zabierzowa i tak się stało szybki zjazd i po chwili jestem pod kościołem w Zabierzowie. Niestety Zabierzów nie ma jakiegoś fajnego centrum, gdzie można byłoby się zatrzymać, postanowiłem więc jechać do znajdującego się w pobliżu Skały Kmity Rogatego Rancza. Tak krótki postój i jazda do Krakowa, odkryłem jeszcze mały skrót przez Szczyglice, jednak po drodze doszedłem do wniosku, że odwiedzę jeszcze cmentarz w Bronowicach na którym kiedyś znajdował się cmentarz wojenny nr 389. Po kwaterze żołnierzy z I wojny nie ma co prawda już śladu, ale na tym cmentarzu znajduje się grobowiec Tetmajerów. W NAC można znaleźć zdjęcie z lat 30-tych XX wieku na którym, widać uroczystości pod grobem Tetmajerów w a tle pomnik, który swoimi elementami przypomina inne pomniki na kwaterach wojennych. Jednak żeby dojechać na miejsce, musiałem się mocno nakombinować, cmentarz znajduję się przy bardzo ruchliwej drodze 7 (79, E77) prowadzącej do wjazdu na autostradę a jazdy nią chciałem uniknąć. Na początku pojechałem ul. Topolową mocno pod górę na Rząskę, tu miałem wjechać na ścieżkę, którą chciałem dojechać do ul. Tetmajera i stamtąd na cmentarz. Okazało się jednak, mimo iż ścieżka jest widoczna na mapie, to dojazd do niej jest zagrodzony, jest jakaś tablica o chronionym uroczysku i jazdy nie ma:( Pojechałem, więc do drogi nr 7 innego wyjścia nie było, kombinowałem jeszcze czy nie da się jakiego skrótu zrobić przez pola, ale nic z tego. Gdy miałem jakieś 14 lat pojechałem na rowerze z Niepołomic do Zabierzowa i na miejsce dojechałem właśnie drogą nr 7 z ronda Conrada, ale od tego czasu wiele się zmieniło i tą drogą jedzie teraz 2 raz więcej samochodów i to jeszcze z większą prędkością. Liczyłem jeszcze, że droga ma szerokie pobocze, a tu nic z tego - pobocza całkiem brak. Miałem już ryzykować życie i jechać szosą, ale ostatniej chwili zobaczyłem wydeptaną wąską ścieżkę koło drogi, jazda nie była co prawda komfortowa, ale przynajmniej trochę bezpieczniejsza. Po jakimś kilometrze dojechałem do chodnika a po dwóch do cmentarza. Sfotografowałem pomnik Tetmajerów, i pompę wodną umieszczoną na dość szerokiej kwadratowej podmurówce, może to właśnie tu kiedyś był pomnik i groby żołnierzy:(
Dalej miałem jechać ulicą Temajera, ale pominąłem ścieżkę i szukałem drogi i w rezultacie nie znalazłem tego co chciałem. Skręciłem więc dopiero w ulice Katowicką i ul. Zielony Most dojechałem do skrzyżowania z Balicką, która przeciąłem i jadąc cały czas prosto przejechałem nad Rudawą przecinając swój poranny ślad i po chwili byłem już pod Willą Decjusza. Postanowiłem pojechać jeszcze na Sowiniec i przy okazji sprawdzić swój czas podjazdu pod ZOO. Forma była taka słaba, a na dodatek na podjeździe spadł mi łańcuch (napęd do wymiany, jadę w tym tygodniu) i ostatecznie osiągnąłem czas podjazdu 12:55. Z takim czasem na stronie rowerowanie.pl zająłbym przedostatniej - 154 miejsce no cóż, forma słaba do tego jeszcze awaria, może spróbuje ponownie na koniec sezonu - dodam tylko, że najlepszy czas to 4:40, a zawodnik na pozycji 100 ma czas 7:03.
Na koniec wyjechałem jeszcze na szczyt wzgórza Sowiniec i wyszedłem sobie ma kopiec Piłsudskiego, kilka fotek i szybki zjazd. Dojazd do Błoni, mała rundką wokół - ludzi pełno i ciężko się jechało po Błoniach.
Wycieczka w sumie dość udana, zdecydowanie brakuje mocy pod górę i trochę kondycji, co prawda na górka nie wymiękam, ale najlżejsze przełożenia są w ciągłym użyciu. Do Rudna na zamek Tenczyn muszę jeszcze kiedyś się wybrać, tym razem lepiej przygotowany.
Galeria wycieczki
Święto Zmarłych w Puszczy Niepołomickiej
Poniedziałek, 31 października 2011 | dodano:31.10.2011 Kategoria 41-60 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Zachodniogalicyjskie cmentarze
- DST: 55.40 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 02:21
- VAVG 23.57 km/h
- VMAX 39.71 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- Podjazdy: 158 m
- Sprzęt: Peugeot Nice
- Aktywność: Jazda na rowerze
Święto Zmarłych w Puszczy Niepołomickiej - postanowiłem zrobić wycieczkę po grobach i mogiłach znajdujących się w Puszczy Niepołomickiej i w jej pobliżu, niestety do dyspozycji miałem tylko szosówkę, więc dojazd w niektóre miejsca był bardzo utrudniony.
Na początek pojechałem na Kozie Górki gdzie znajdują się aż dwie mogiły z czasów II wojny światowej. W bliskiej odległości od siebie znajduję się mogiła Żydów pomordowanych w tym miejscu w 1942 roku i druga mogiła pomordowanych w roku 1943 - więcej o mogile na Kozich Górkach znajdziecie na mojej stronie w dziale ciekawe miejsca.
Jadąc dalej dojechałem do dawnego ośrodka Krakowianka a obecnie do parkingu na skraju, gdzie większość przyjezdnych zaczyna swój spacer czy wycieczkę po Puszczy, ja przejechałem drogę nr 75 i leśną drogą ruszyłem na prosto w kierunku Drogi Królewskiej. Przy Drodze Królewskiej na Osiedlu Sitowiec znajduję się samodzielny cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej oznaczony numerem 325. Cmentarz zbudowano przy pomniku przyrody - Dębie Batorego. Na początku XXI wieku 650 letnie drzewo się przewróciło i obecnie posadzono w jego miejsce nowy dąb.
Dalej jazda do leśniczówki Hysne i potem Żubrostradą do Mikluszowic gdzie na cmentarzu parafialnym położonym tuż przy wyjeździe z Puszczy znajduję się cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 323. W kwaterze żołnierzy z I wojny światowej znajduję się też mogiła lotnika radzieckiego, którego zestrzelono w pobliskim Gawłówku w roku 1945.
Z Mikluszowic ruszyłem drogą powiatową w kierunku Bochni i po jakiś 2 kilometrach jazdy dotarłem do Gawłówka, gdzie znajduję się pomnik zestrzelonego lotnika - Szarandy pochowanego w Mikluszowicach. Pomnik wystawiła Polska władza w latach 70-tych XX wieku, obecnie moda na radzieckich bohaterów przeminęła, więc pomnik jest mocno zaniedbany, tablica rozbita, a placyk na którym postawiono pomnik to zwykle wysypisko śmieci. Przed świętem zmarłych wyraźnie, ktoś posprzątał i nawet zapalił znicze.
W Puszczy Niepołomickiej w pobliżu miejscowości Baczków na tzw. Drodze Złodziejskiej znajduję się mogiła Żydów pomordowanych przez hitlerowców 1942 roku. Miałem nie jechać w to miejsce, bo dotarcie tam na szosówce nie jest łatwe, ale ostatecznie postanowiłem, że zaryzykuję. Po niecałych 4 kilometrach ciężkiej jazdy leśną ścieżką dotarłem na miejsce. Mogiła żydowska robi wrażenie, jest ogrodzona, opisana, a do pomnika w centrum cmentarza prowadzi alejka z drzew. Byłem już kiedyś w tym miejscu, ale wtedy z problemami jechałem przez las od Damienic, więc tym razem wróciłem się kawałek i dość szeroką leśną drogą dotarłem do asfaltowej drogi nad Czarny Staw.
Ponieważ miałem już dość meczenia się na szosówce po leśnych ścieżka, to do cmentarza na Osikówce pojechałem na około po asfalcie. Cmentarz na Osikówce to mogiła postawiona ku pamięci żołnierzy 5 pułku Strzelców Podhalańskich, których 10 września 1939 roku zostali otoczeni przez Niemców i niemal całkowicie wybici. Mogiła znajduję się przy drodze leśnej asfaltowej ze Stanisławic do Żubrostrady i wielu turystów rowerowych, pieszych czy poruszających się na rolkach pewnie koło niej przejeżdżało. Pomnik zadbany, na tablicy pod betonowym krzyżem wypisane nazwiska poległych żołnierzy.
Dalej pojechałem drogą do Kłaja, wyjechałem na szosę z Proszówek do Szarowa i po kilku kilometrach dotarłem pod pomnik ofiar II wojny światowej w Szarowie. Pomnik znajduję się przy ruchliwej drodze nr 75 pod Hotelem Azalia. Jest to symboliczna mogiła poświęcona mieszkańcom okolicznych wsi poległych podczas II wojny światowej. Pomnik ostatnio odnowiono i prezentuję się bardzo ładnie, smukły obelisk jest zwieńczony rzeźbą orła w koronie, a na licu obelisku znajduję się płaskorzeźba krzyża, znak Polski Walczącej i tablica pamiątkowa. Po obu stronach obelisku tablice z nazwiskami poległych mieszkańców wsi Kłaj, Szarów, Brzezie, Dąbrowa, Gruszki, Stanisławice, Targowisko i Łężkowice.
Po drodze do ostatniego obiektu na moje trasie musiałem pokonać podjazd pod kościół w Szarowie, dalej jechałem w wzdłuż linii lasu przez Gruszki do Staniątek, gdzie odbiłem w kierunku Niepołomic. Na granicy Staniątek i Niepołomic przy XIX wiecznej kapliczce znajduję się cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 329 w Podborzu, pochowani są tu żołnierze rosyjscy. Od tego obiektu rozpoczęło się moje zainteresowanie cmentarzami wojennymi z okresu I wojny, których na terenie dawnej Galicji Zachodniej zbudowano 400 - więcej na ten temat znajdziecie na mojej stronie www.cmentarze.jasonek.pl
Dalej drogą przez las ruszyłem w kierunku domu, zatrzymałem się jeszcze na cmentarzu parafialnym w Niepołomicach, który znajduję się co prawda w pewnej odległości od Puszczy (choć w sumie nie tak daleko, w linii prostej najwyżej 500 metrów) a na nim odwiedziłem kwaterę wojenną żołnierzy z okresu I wojny oznaczoną nr 327. Kwatera ta przez lata była mocno zaniedbana i oczach mieszkańców Niepołomic funkcjonowała jako grób nieznanego żołnierza. Przed rokiem cmentarz został odnowiony i obecnie wygląda bardzo ładnie, a groby żołnierzy przestały być anonimowe, bo większość pochowanych tu osób jest znanych z imienia i nazwiska.
Prawie 55 kilometrów na szosówce w tym kilka kilometrów po leśnych ścieżkach, średnia jak na szosówkę taka sobie, ale biorąc pod uwagę odcinki leśne gdzie jechałem 10-12 km/h to nie jest tak źle. Moja forma już zimowa, chyba już niedługo zakończę sezon, ale jak na razie jeszcze mam ochotę na jakąś wycieczkę:)
Galeria wycieczki
Na początek pojechałem na Kozie Górki gdzie znajdują się aż dwie mogiły z czasów II wojny światowej. W bliskiej odległości od siebie znajduję się mogiła Żydów pomordowanych w tym miejscu w 1942 roku i druga mogiła pomordowanych w roku 1943 - więcej o mogile na Kozich Górkach znajdziecie na mojej stronie w dziale ciekawe miejsca.
Jadąc dalej dojechałem do dawnego ośrodka Krakowianka a obecnie do parkingu na skraju, gdzie większość przyjezdnych zaczyna swój spacer czy wycieczkę po Puszczy, ja przejechałem drogę nr 75 i leśną drogą ruszyłem na prosto w kierunku Drogi Królewskiej. Przy Drodze Królewskiej na Osiedlu Sitowiec znajduję się samodzielny cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej oznaczony numerem 325. Cmentarz zbudowano przy pomniku przyrody - Dębie Batorego. Na początku XXI wieku 650 letnie drzewo się przewróciło i obecnie posadzono w jego miejsce nowy dąb.
Dalej jazda do leśniczówki Hysne i potem Żubrostradą do Mikluszowic gdzie na cmentarzu parafialnym położonym tuż przy wyjeździe z Puszczy znajduję się cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 323. W kwaterze żołnierzy z I wojny światowej znajduję się też mogiła lotnika radzieckiego, którego zestrzelono w pobliskim Gawłówku w roku 1945.
Z Mikluszowic ruszyłem drogą powiatową w kierunku Bochni i po jakiś 2 kilometrach jazdy dotarłem do Gawłówka, gdzie znajduję się pomnik zestrzelonego lotnika - Szarandy pochowanego w Mikluszowicach. Pomnik wystawiła Polska władza w latach 70-tych XX wieku, obecnie moda na radzieckich bohaterów przeminęła, więc pomnik jest mocno zaniedbany, tablica rozbita, a placyk na którym postawiono pomnik to zwykle wysypisko śmieci. Przed świętem zmarłych wyraźnie, ktoś posprzątał i nawet zapalił znicze.
W Puszczy Niepołomickiej w pobliżu miejscowości Baczków na tzw. Drodze Złodziejskiej znajduję się mogiła Żydów pomordowanych przez hitlerowców 1942 roku. Miałem nie jechać w to miejsce, bo dotarcie tam na szosówce nie jest łatwe, ale ostatecznie postanowiłem, że zaryzykuję. Po niecałych 4 kilometrach ciężkiej jazdy leśną ścieżką dotarłem na miejsce. Mogiła żydowska robi wrażenie, jest ogrodzona, opisana, a do pomnika w centrum cmentarza prowadzi alejka z drzew. Byłem już kiedyś w tym miejscu, ale wtedy z problemami jechałem przez las od Damienic, więc tym razem wróciłem się kawałek i dość szeroką leśną drogą dotarłem do asfaltowej drogi nad Czarny Staw.
Ponieważ miałem już dość meczenia się na szosówce po leśnych ścieżka, to do cmentarza na Osikówce pojechałem na około po asfalcie. Cmentarz na Osikówce to mogiła postawiona ku pamięci żołnierzy 5 pułku Strzelców Podhalańskich, których 10 września 1939 roku zostali otoczeni przez Niemców i niemal całkowicie wybici. Mogiła znajduję się przy drodze leśnej asfaltowej ze Stanisławic do Żubrostrady i wielu turystów rowerowych, pieszych czy poruszających się na rolkach pewnie koło niej przejeżdżało. Pomnik zadbany, na tablicy pod betonowym krzyżem wypisane nazwiska poległych żołnierzy.
Dalej pojechałem drogą do Kłaja, wyjechałem na szosę z Proszówek do Szarowa i po kilku kilometrach dotarłem pod pomnik ofiar II wojny światowej w Szarowie. Pomnik znajduję się przy ruchliwej drodze nr 75 pod Hotelem Azalia. Jest to symboliczna mogiła poświęcona mieszkańcom okolicznych wsi poległych podczas II wojny światowej. Pomnik ostatnio odnowiono i prezentuję się bardzo ładnie, smukły obelisk jest zwieńczony rzeźbą orła w koronie, a na licu obelisku znajduję się płaskorzeźba krzyża, znak Polski Walczącej i tablica pamiątkowa. Po obu stronach obelisku tablice z nazwiskami poległych mieszkańców wsi Kłaj, Szarów, Brzezie, Dąbrowa, Gruszki, Stanisławice, Targowisko i Łężkowice.
Po drodze do ostatniego obiektu na moje trasie musiałem pokonać podjazd pod kościół w Szarowie, dalej jechałem w wzdłuż linii lasu przez Gruszki do Staniątek, gdzie odbiłem w kierunku Niepołomic. Na granicy Staniątek i Niepołomic przy XIX wiecznej kapliczce znajduję się cmentarz wojenny z okresu I wojny nr 329 w Podborzu, pochowani są tu żołnierze rosyjscy. Od tego obiektu rozpoczęło się moje zainteresowanie cmentarzami wojennymi z okresu I wojny, których na terenie dawnej Galicji Zachodniej zbudowano 400 - więcej na ten temat znajdziecie na mojej stronie www.cmentarze.jasonek.pl
Dalej drogą przez las ruszyłem w kierunku domu, zatrzymałem się jeszcze na cmentarzu parafialnym w Niepołomicach, który znajduję się co prawda w pewnej odległości od Puszczy (choć w sumie nie tak daleko, w linii prostej najwyżej 500 metrów) a na nim odwiedziłem kwaterę wojenną żołnierzy z okresu I wojny oznaczoną nr 327. Kwatera ta przez lata była mocno zaniedbana i oczach mieszkańców Niepołomic funkcjonowała jako grób nieznanego żołnierza. Przed rokiem cmentarz został odnowiony i obecnie wygląda bardzo ładnie, a groby żołnierzy przestały być anonimowe, bo większość pochowanych tu osób jest znanych z imienia i nazwiska.
Prawie 55 kilometrów na szosówce w tym kilka kilometrów po leśnych ścieżkach, średnia jak na szosówkę taka sobie, ale biorąc pod uwagę odcinki leśne gdzie jechałem 10-12 km/h to nie jest tak źle. Moja forma już zimowa, chyba już niedługo zakończę sezon, ale jak na razie jeszcze mam ochotę na jakąś wycieczkę:)
Galeria wycieczki
Odyseja Rowerowa - Pińczów - dzień 2
Niedziela, 2 października 2011 | dodano:02.10.2011 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 48.93 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 02:39
- VAVG 18.46 km/h
- VMAX 45.66 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- Podjazdy: 323 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Przed startem do drugiego etapu poczyniliśmy szereg analiz na którym to miejscu możemy skończyć. Od razu założyłem że w formule z narzuconą kolejnością punktów ciężko nam będzie wygrać z MIXem Enduro 69, bardzo chciałem zakończyć rywalizację w połowie tabeli (na min 13 miejscu), więc nie mogliśmy tracić więcej niż 7 minut do drużyny z pozycji 14, ale wszystkie założenia miała zweryfikować trasa. Zgodnie z regulaminem mieliśmy stratę do lidera mniejszą niż godzina, więc powinniśmy startować startem handicapowym, ale organizatorzy zmienili zasady i w rezultacie o 9:30 mieliśmy ruszyć startem masowym. Żeby walczyć o wysokie miejsca do przynajmniej punktu 2 mieliśmy trzymać tempo grupy. Krzysiek już przed startem mówił, że może pojechać gorzej niż dzień wcześniej - myślałem, że trochę przesadza ale mimo wszystko brałem też pod uwagę, że możemy dość znacznie spaść w klasyfikacji.
Ruszyliśmy o 9:30, przejazd przez miasto i za kościołem skręt w prawo, kolejne dwa kilometry coraz mocniej pod górę. Po starcie chciałem trzymać tempo MIXa Enduro 69, ale od razu zobaczyłem, że Krzysiek raczej nie da rady tak jechać, gdy zaczął się ostry podjazd szutrem zostaliśmy dość daleko z tylu. Potem na dodatek wraz z kilkoma ekipami nadrobiliśmy kilkaset metrów i spadliśmy na koniec dużej grupy. Na szczęście dla nas droga przez las to mega piaskownica i nikt za daleko nam nie uciekł. Tuż przed punktem część ekip pojechała na około, my pojechaliśmy dobrze i na punkcie byliśmy na dobrym miejscu razem z MIXem Enduro 69. Po klepnięciu punktu wróciliśmy na szeroką szutrówkę i popędziliśmy dalej. Niestety Krzysiek trochę zostawał i cześć ekip w tym MIX Enduro69 nam uciekł. Droga przez las była dość długa i gdy w końcu wypadliśmy na asfalt poczułem się o wiele lepiej. Do punktu drugiego jechaliśmy w większości drogą asfaltową, tuż przed punktem minęła nas ekipa małolata ale rozpędu przejechała punkt znajdujący się jakieś 100 metrów od asfaltu. My znowu pojechaliśmy dobrze i znowu podskoczyliśmy o kilka miejsc. W tym miejscu chciałem się kawałek wrócić i jechać asfaltem ale Krzysiek przekonał mnie do drogi przez las - tym razem był to zły wybór, ale z kilkoma ekipami pojechaliśmy właśnie tą drogą, na samym końcu znowu pojechaliśmy trochę lepiej niż reszta i znowu zyskaliśmy niewielką przewagę. Niestety na odcinku do Nowego Folwarku znowu większość ekip w tym ekipa małolata nas wyprzedziła. Droga do punktu 3 wiodła ciężką terenową ścieżką przez pola na dodatek zakończoną podjazdem, w tym miejscu prawie wszystkie ekipy nas odjechały a Krzysiek zaliczył mega odcięcie i zacząłem się zastanawiać czy w ogóle pojedziemy dalej. Na szczęście kilka chwil odpoczynku na punkcie i Redbull pomógł Krzyśkowi częściowo odzyskać siły, więc ruszyliśmy do punktu 4.
Po drodze do 4 okazało się, że Krzysiek jednak zdecydowanie nie ma już siły, traciliśmy coraz więcej, minęły nas kolejne ekipy i wydawało mi się, że o walce już nie ma mowy. Na punkcie 4 znajdującym się w pięknym widokowym miejscu okazało się, że do paru ekip przed nami w tym do małolata nie tracimy wcale tak dużo, ale kilka drużyn z tyłu też się do nas zbliżyło. Żeby dojechać do 5 trzeba było pokonać parę kilometrów asfaltem przez las, droga płaska jak w Puszczy Niepołomickiej, ale Krzysiek kręcił z kłopotami. Przed Chwałowicami zdecydowaliśmy się jednak jechać skrótem mimo iż pierwotnie mieliśmy jechać asfaltem na około. Skrót mimo iż po ciężkiej drodze chyba pozwolił nam trochę nadrobić i gdy wjechaliśmy do lasu w którym znajdował się punkt 5 nagle nieoczekiwanie zobaczyliśmy kilka ekip które nam wcześniej uciekły. Niestety droga przez las do punktu 5 była prawie cała strasznie piaszczysta, więc trochę jadąc trochę prowadząc dotarliśmy do miejsca gdzie nagle punktu szukało chyba z 10 ekip w tym drużyna małolata. My trafiliśmy od razu bo usłyszeliśmy jak ktoś woła, że znalazł punkt. Na tym punkcie spotkaliśmy również lidera trasy klasycznej Mosocznego i jeszcze jednego zawodnika dla których był to już 11 z 12 punktów do zaliczenia. My po podbiciu punktu ruszyliśmy jak reszta dalej przez las do miejscowości Podłęże, droga początkowo piaszczysta po chwili przeszła w asfalt ponieważ mieliśmy małolata w zasięgu wzroku to zacząłem dopingować Krzyśka do walki. Po chwili wypadliśmy na drogę powiatową 766, niestety na asfalcie znowu trochę zostaliśmy, ale ciągle mieliśmy małolata w zasięgu wzroku. Po dwóch kilometrach powiatówką zobaczyliśmy jak ekipy skręcają w prawo i atakują punkt 6 położony na szczycie wzgórza (291 m npm) najkrótszą drogą - ścieżką przez las. Nie pozostało nam nic innego jak zrobić to samo. Droga ta była szutrowa, miejscami piaszczysta i bardzo ciężka, Krzysiek miał już całkowicie dość ale ciągle go poganiałem do przodu. Przed samym punktem pojechałem do przodu i gdy wpadłem na punkt właśnie odjeżdżał małolat z ojcem. Odbiłem punkt i po 2 minutach oczekiwania przyjechał Krzysiek, ponieważ małolat był jeszcze ciągle blisko to pogoniłem Krzyśka od razu dalej bez odpoczynku. Ostatni odcinek do mety rozpoczął się najpierw piaszczystą ścieżką a później ostrym szutrowym zjazdem do Pińczowa, ponieważ ścieżek było kilka to dwa razy zastanawiałem się czy jedziemy dobrze, gdybym tego nie robił to pewnie nie dalibyśmy za daleko odjechać małolatowi. Niestety jednak na tym odcinku straciliśmy kilka chwil i mimo bardzo mocnego finiszu ulicami Pińczowa przyjechaliśmy prawie 4 minuty za ekipą małolata co oznaczało, że w całej imprezie przegrywamy o 30 sekund.
Na mecie drugie etapu byliśmy drużyną nr 14, ale w generalce minęła nas tylko ekipa Enduro69 i ekipa małolata, dość niespodziewanie my musieliśmy minąć kogoś z przodu bo zakończyliśmy rywalizację na 10 miejscu.
Krzysiek przyjechał na metę skrajnie zmęczony, ale mimo to trzeba go pochwalić za walkę. Dobrą pozycję 2 dnia zawdzięczamy jednak przede wszystkim dobrej nawigacji, która pozwoliła nam nie stracić za wiele mimo stosunkowo słabej jazdy na tle innych ekip.
Gdy zobaczyłem wyniki nastąpił mały szok o 30 sekund przegraliśmy 9 miejsce z ekipą ojciec + małolat. MIX Enduro69 wsadził nam drugiego dnia prawie 15 minut i w generalce prawie 13, ale prawdziwy szok jest za nami. Obroniliśmy miejsce w pierwszej 10 o 2 sekundy przed XBOX 360 (po pierwszym dniu mieliśmy 14:40 przewagi) i o równą minutę przed teamem Compass (mieliśmy przewagę 15:55). Kolejne miejsce już z większą stratą choć i tu traciliśmy 2 dnia: 5:20 (ekipa AA), dalej różnica jest już duża 20 i 35 minut różnicy. Dobrze, że walczyliśmy do samego końca by jak nic mogliśmy być 2-3 pozycje niżej. Z drużyn, które pierwszego dnia były przed nami coś zawalił miejscowy team Grusza Pińczów bo spadł aż na 17 miejsce.
Na koniec kilka słów podsumowania: zawody po raz pierwszy o kiedy startuję zostały rozegrane przy pięknej i słonecznej pogodzie oraz wysokiej temperaturze, pewnym problemem był tylko dość mocny wiatr pierwszego dnia zawodów, ale w porównaniu z pogodą na wcześniejszych edycjach i tak było rewelacyjnie. Teren Ponidzia po którym jeździliśmy był o wiele łatwiejszy niż ten w Gródku czy Olkuszu, pewnym problemem były tylko piaszczyste przecinki w lasach. Organizacja zawodów bardzo dobra, nocleg też w porządku przynajmniej nasz bo ci co mieszkali w biurze zawodów to trochę narzekali. Niestety w porównaniu z poprzednimi edycjami praktycznie nic nie otrzymaliśmy od organizatorów, ani mapy Ponidzia, ani wody po zawodach, nawet kiełbaski wydawane na wieczornym ognisku były strasznie małe i tylko przez fakt że przyszło mało osób to dostaliśmy dokładkę. Wynik który osiągnęliśmy z Krzyśkiem mimo iż słabszy od wyniku z Odysei w Gródku (8 miejsce) moim zdaniem i tak jest zdecydowanie powyżej oczekiwań. Krzysiek trenował mało i jego forma nie mogła być jakaś rewelacyjna, mimo to przejechał całą trasę w niezłym czasie. Ja w przeciwieństwie do edycji z przed roku byłem w bardzo dobrej formie - 3 000 km od początku sezonu zrobiło swoje, mimo iż praktycznie nie jeździłem w terenie. Do tego bardzo dobrze poszło nam z nawigacją, praktycznie przejechaliśmy trasę bezbłędnie, ani raz nie szukaliśmy punktu i nie błądziliśmy, ze dwa razy może można było wybrać minimalnie lepszy wariant trasy ale w przekroju całej imprezy były to najwyżej małe potknięcia Podsumowując impreza bardzo udana i wynik doskonały - myślę że mogę być zadowolony.
Galeria wycieczki
Oficjalne wyniki zawodów
Odyseja Rowerowa - Pińczów - dzień 1
Sobota, 1 października 2011 | dodano:02.10.2011 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 54.88 km
- Teren: 15.00 km
- Czas: 02:40
- VAVG 20.58 km/h
- VMAX 51.22 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- Podjazdy: 375 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Po raz kolejny wziąłem udział w zawodach rowerowych na nawigację organizowanych przez wydawnictwo kartograficzne Compass we współpracy ze Stowarzyszeniem Bikeholicy - tym razem terenem Odysei Rowerowej był Pińczów i Ponidzie. Do tej pory w tego typu imprezach startowałem z Wojtkiem, który był mózgiem i głównym nawigatorem naszej drużyny, ale w tym roku Wojtek wymyślił sobie wakacje w Indiach, więc w trybie awaryjnym do drużyny - zdroweceny.pl powołanie dostał Krzysiek:) Krzysiek do tej pory jeździł bardzo mało, dopiero w ostatnich 2 tygodniach wyciągnąłem go na parę treningów, ale i tak wydawało się, że do Pińczowa jedziemy tylko się przejechać i że o żadnym wyniku nie ma mowy.
W biurze zawodów w Pińczowie pojawiliśmy się o godzinie 8 rano, odebraliśmy numery i pojechaliśmy się zakwaterować w oddalonym o około kilometr internacie. Start wyznaczony był na godzinę 10:00, piętnaście minut wcześniej dostaliśmy mapę z zaznaczonymi punktami i zdecydowaliśmy, że trasę pokonujemy od punktu 2 przez punkty 1, 6, 5, 4, 3 i na metę.
O godzinie dziesiątej ruszyli wszyscy zawodnicy - 27 ekip w kategorii rekreacyjnej - czyli naszej i co najmniej ze 100 zawodników w kategorii klasycznej. W pobliże punktu 2 dotarliśmy w większej grupie, ostatnie 500 metrów było do pokonania przecinką przez las, ale ta droga okazała się jedną wielką piaskownicą i pokonanie odcinka do punktu i z powrotem do drogi kosztowało nas trochę sił i sporo czasu. Po zaliczeniu punktu 2 ruszyliśmy na punkt pierwszy, początkowo przez wieś po asfalcie, ale już za chwilę wyszliśmy na otwarty teren prowadzący w kierunku lasu na tym odcinku poczuliśmy po raz tego dnia mocny czołowy wiatr. Krzysiek miał pewne problemy i kilka drużyn nam trochę uciekło. Po jakimś kilometrze jazdy pod wiatr wpadliśmy w las na drogę szutrową, droga była dobrze utwardzona, ale duże kamienie utrudniały jazdę. Punkt pierwszy znajdował się na prawo od tej drogi - jakieś 300 metrów musieliśmy pokonać leśną przecinką na szczęście tym razem bez piachu. Po chwili pędziliśmy już na punkt 6. Droga do niego prowadziła asfaltami przez miejscowość Michałów i dalej przez Zagajów, ten odcinek to parę ładnych kilometrów pokonanych częściowo pod wiatr. W Zagajowie skręciliśmy w lewo i rozpoczęliśmy podjazd, Krzysiek się trochę męczył, ale dość sprawnie go pokonał. Tuż przed szczytem trzeba było odbić w prawo w leśną ścieżkę, która miała nas zaprowadzić do punktu, droga ta była kręta i miejscami bardzo trudna. W drodze na ten punkt i na samym punkcie spotkaliśmy co najmniej kilka zespołów w tym zespół złożony z ojca i jego 11 letniego syna z którymi od tego miejsca rywalizowaliśmy aż do samego końca Odysei.
Po zaliczeniu punktu 6 wróciliśmy na asfalt, pokonaliśmy ostatnie metry podjazdu i zjechaliśmy do wioski Góry. W tym miejscu postanowiłem uskutecznić pewien skrót (bo to mi przypadła nawigacja na trasie) i pojechaliśmy i inaczej jak cała reszta. Skrót średnio się udał i gdy wpadliśmy na asfalt do Kołkowa to wydawało nam się, że wszyscy z którymi jeszcze niedawno jechaliśmy nas wyprzedzili, kląłem jak cholera ale nie pozostało nic innego jak jechać na punkt nr 5. Do tego punktu jechaliśmy drogą asfaltową przez wieś, potem musieliśmy pokonać krótki ale stromy podjazd, też asfaltem, aż a końcu grzbietem wniesienia po drodze szutrowej ruszyliśmy w kierunku lasu, gdzie znajdował się punkt. Punkt 5 znajdował się na jednej z leśnych przecinek, których w tym miejscu było dość sporo, więc istniała obawa, że możemy się pomylić, ale trafiliśmy na właściwą drogę od razu i po kilku minutach byliśmy na punkcie. Z tego punktu chciałem jechać w kierunku znajdującego się w pobliżu asfaltu, ale Krzysiek zgłosił veto i koniecznie chciał jechać krótszą ale dość niepewną drogą na wprost. Do wersji Krzyśka przekonał mnie fakt, że droga na wprost mimo iż niepewnej jakości prowadziła cały czas w dół (w końcu nauczyłem się czytać poziomice - bo tej pory mieliśmy w tym kłopot na Odysejach) a moja droga do asfaltu wiodła bardzo mocno pod górę. Ruszyliśmy więc na wprost, okazało się że droga nie jest tragiczna i faktycznie prawie na całym dystansie prowadzi w dół, większość więc przejechaliśmy wariackim tempem nie kręcąc pedałami i zaledwie po kilku minutach byliśmy w miejscowości Młodzawy Małe, skąd do punktu 4 było już stosunkowo blisko. Co prawda trzeba było pokręcić początkowo mocno pod górę, ale po chwili zjeżdżaliśmy już w kierunku punktu 4.
Wydawało mi się, że dalej powinno być już bardzo łatwo, do ostatniego punktu oznaczonego numerem 3 prowadziły już tylko asfalty a na dodatek na mapie nie widać było większych wzniesień po drodze. Do miejscowości Chroberz wszystko się zgadzało, ale w tej wiosce skręciliśmy w lewo o 90 stopni i nagle zderzyliśmy się ze ścianą wiatru. Wiatr co prawda wiał z boku, ale na otwartym terenie było dość ciężko. Krzysiek był już dość mocno zmęczony i w walce z wiatrem wyraźnie przegrywał, a tu nagle za nami pojawiła się jakaś drużyna zaciekle nas ścigająca. Po jakiś 3 km walki z wiatrem dotarliśmy do miejscowości Gacki, gdzie przy sztucznym zbiorniku wodnym znajdował się ostatni punkt, pod sam punkt trzeba było jeszcze podjechać i w rezultacie tego gdy znaleźliśmy się na punkcie tuż za nami pojawił się ojciec z 11 latkiem. Na punkcie zrobiliśmy chwilę przerwy bo Krzysiek zdradzał już wyraźne objawy zmęczenia materiału i z punktu ruszyliśmy razem z ekipą małolata, ale na asfaltowym odcinku Gacki - Bogucice trochę im odjechaliśmy. W Bogucicach znowu skręciliśmy w lewo o 90 stopni i tym razem wpadliśmy już na centralnie czołowy wiatr. Ruszyłem mocno do przodu a Krzysiek jechał mi na kole, po jakiś 2 kilometrach straciliśmy małolata z oczu, ale do Pińczowa mieliśmy jeszcze co najmniej 3 kilometry pod wiatr. Na jakieś 2 kilometry przed Pińczowem opadłem z sił i musiałem mocno zwolnić ostatni odcinek do miasta pokonaliśmy jednak dość sprawnie, przez miasto zrobiliśmy skrót i o 12:58 wpadliśmy na metę - czas 2:58:00.
Na mecie niespodzianka - 9 miejsce, 2 minuty po nas wpada MIX który pokonał nas w Gródku, 3:25 po nas tata z małolatem. Jak się później okazało ze stratą mniejszą niż 16 minut do nas przyjechało w sumie 7 ekip. Po pierwszym dniu wynik rewelacja, myślałem że będziemy walczyć o to by nie być ostatnim, tym czasem jesteśmy w 10. Do lidera tracimy 42 minuty, tuż przed nami jest ekipa z 7 minutami przewagi, później dwie z 11. Do piątego miejsca tracimy już dużo bo 24 minuty. Przed nami jest też tylko 1 MIX i jest drużyna Bikeholików prowadząca po pierwszym dniu. Za nami ciasno, dobrze nam znany MIX Enduro 69 traci tylko 2 minuty, ekipa małolata 3:25, kolejne ekipy 7:20, 8:50, 14:40, 15:30 i 15:55 dopiero ekipa będąca na miejscu 17 traci już dość sporo bo 32:30, ze stratą 38:15 na metę przyjeżdża drużyna, która jeszcze na 6 punkcie (3 w kolejności zaliczania) była przed nami. Krzysiek pierwszego dnia dał z siebie chyba nawet więcej niż wszystko, ja myślę że mogłem pojechać kilka minut szybciej, ale na pewno nie byłoby to wiele szybciej, średnia prędkość jazdy na trasie to 20,5 km - rewelacja. Wynik w generalce jest świetny ale jego utrzymanie zapowiada się na bardzo trudne.
Po wyścigu obiadek, później kąpiel i zwiedzanie miasta gdzie spotykamy MIX Enduro 69 który jest 2 minuty za nami, trochę sobie pogadaliśmy, dowiedzieliśmy się, że oni z obawy przed kłopotami z dotarciem do punktu 5 pojechali trasę w odwrotnej konieczności co pewnie sprawiło, że skończyli za nami:) Wieczorem jeszcze poszliśmy sobie do biura zawodów, poczytaliśmy wyniki (Mosoczny pokonał trasę klasyczną w 5:05) i zjedliśmy kiełbaski z grilla - to niestety była jedyna rzecz, którą na tej Odysei otrzymaliśmy od organizatora.
Galeria wycieczki