- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Wpisy archiwalne w kategorii
Po górkach
Dystans całkowity: | 12896.04 km (w terenie 1568.70 km; 12.16%) |
Czas w ruchu: | 673:49 |
Średnia prędkość: | 19.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.10 km/h |
Suma podjazdów: | 133342 m |
Maks. tętno maksymalne: | 189 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (83 %) |
Suma kalorii: | 94371 kcal |
Liczba aktywności: | 325 |
Średnio na aktywność: | 39.68 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
Do Łapczycy przez Chorągwicę
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano:07.07.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
- DST: 47.92 km
- Czas: 02:01
- VAVG 23.76 km/h
- VMAX 60.08 km/h
- Temp.: 30.0 °C
- Podjazdy: 571 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś przeprowadzałem do Niepołomic żonę i córkę, ale wcześniej musiałem po nie jechać do Łapczycy i postanowiłem, że pojadę przez Chorągwicę:)
Tak na prawdę to podczas wczorajszego meczu Holandia - Kostaryka zaplanowałem sobie, że pojadę przez Chorągwice i Raciborsko do Dobczyc, a następnie przez Stadniki i Gdów do Łapczycy. Jednak mecz trochę się przeciągnął (Holandia wygrała dopiero po rzutach karnych), ja się nie wyspałem, na dodatek bardzo mocno przyświeciło słońce i od początku wycieczki czułem, że nie jestem w specjalnie formie, więc na Chorągwicy podjąłem decyzje, że jednak dziś Dobczyce sobie odpuszczę.
Na trasę wyruszyłem około 9:15, początek przez Staniątki i Zakrzowiec do Bodzanowa, starałem się jechać dość ostrożnie, oszczędzając siły na podjazdy. Już pierwsza górka z Bodzanowa do Szczygłowa mocno dała mi w kość, ale po chwili czekał mnie mega ciężki podjazd przez Biskupice do Chorągwicy. Stromo robi się zaraz za kościołem w Biskupicach, myślałem że na Lapierre z trzema tarczami z przodu powinno mi pójść w miarę łatwo, jednak górka praktycznie zatrzymała mnie w miejscu, a na liczniku pojawiły się prędkości rzędu 7-8 km/h. Z wielkim trudem wyciągnąłem jakoś na Bukowiec (409 m npm) i bez postoju ruszyłem od razu na Chorągwicę.
Za Bukowcem zjazd na 370 m npm i znowu mozolny podjazd pod kościółek w Chorągwicy, tu stromizna już znacznie mniejsza, więc i tempo wyższe, ale w pełnym słońcu szło i dość ciężko. Pod kościółkiem postój na kilka fotek, i decyzja, że zawracam w kierunku domu. Jednak wcześniej chciałem zaliczyć jeszcze Raciborsko, skąd jak pamiętałem z poprzednich wycieczek były piękne widoki na zalew dobczycki i Beskid Wyspowy. Z trudem wjechałem na przełęcz w Raciborsku, a tu zamiast widoków zastałem nowo pobudowane domy, skutecznie zasłaniające panoramę na południe:( Musiałem dobrze poszukać w bocznych dróżkach zanim zobaczyłem zalew w Dobczycach, jednak widok z tego miejsca był dużo gorszy niż ten, który oglądałem kilka lat wcześniej. Na pocieszenie pozostał mi widok i ładna fotka masztu RTV w na Chorągwicy.
Następne kilka kilometrów to ciągły zjazd do Dobranowic, jednak zjazd jak zwykle szybko się skończył i musiałem znowu się wspinać pod 10% podjazd do Sułowa. Nie zamierzałem co prawda wjeżdżać podjazdu do samego szczytu na Bukowcu, ale dojazd do drogi na Łazany kosztował mnie sporo sił. Po 600 metrach z 10% nachyleniem miałem kompletnie dość i całkowicie odechciało mi się jechać, a po chwili nastąpiła jeszcze poprawka pod Łazany. Do domu było jednak daleko i trzeba było kręcić dalej. Na pocieszenie w Łazanach trafiłem w końcu ładną, szeroką panoramę na południe, a od kościoła w Łazanach, miałem długi zjazd. Potem nastąpił długi odcinek relatywnie prostej drogi w kierunku Niegowici. Liczyłem, że w końcu zacznę jechać z wiatrem, bo wcześniej niemal bez przerwy jechałem pod wiatr, jednak mimo zmiany kierunku jazdy o niemal 180 stopni, wiatr ciągle mi przeszkadzał.
Strasznie się mecząc przejechałem przez Wiatowice, Niegowić i Cichawę, każda zmarszczka terenu sprawiała, że musiałem zrzucać tryby i powoli wtaczać się na górę. Potem jeszcze Książnice, dwie górki na drodze 967 i około 11:35 dojechałem do Łapczycy - kompletnie wykończony.
To wyraźnie nie był mój dzień, forma słaba, bo tego mocno grzejące słońce też zrobiło swoje. Po dzisiejszym wyjeździe stwierdziłem, że chyba nie ma czego szukać na trasie Tour de Pologne Amatorów na szosówce, pod taki Gliczarów dziś bym na pewno nie wjechał:( Pozostał jeszcze miesiąc czasu może potrenuję i jakoś dam rady.
Tak na prawdę to podczas wczorajszego meczu Holandia - Kostaryka zaplanowałem sobie, że pojadę przez Chorągwice i Raciborsko do Dobczyc, a następnie przez Stadniki i Gdów do Łapczycy. Jednak mecz trochę się przeciągnął (Holandia wygrała dopiero po rzutach karnych), ja się nie wyspałem, na dodatek bardzo mocno przyświeciło słońce i od początku wycieczki czułem, że nie jestem w specjalnie formie, więc na Chorągwicy podjąłem decyzje, że jednak dziś Dobczyce sobie odpuszczę.
Na trasę wyruszyłem około 9:15, początek przez Staniątki i Zakrzowiec do Bodzanowa, starałem się jechać dość ostrożnie, oszczędzając siły na podjazdy. Już pierwsza górka z Bodzanowa do Szczygłowa mocno dała mi w kość, ale po chwili czekał mnie mega ciężki podjazd przez Biskupice do Chorągwicy. Stromo robi się zaraz za kościołem w Biskupicach, myślałem że na Lapierre z trzema tarczami z przodu powinno mi pójść w miarę łatwo, jednak górka praktycznie zatrzymała mnie w miejscu, a na liczniku pojawiły się prędkości rzędu 7-8 km/h. Z wielkim trudem wyciągnąłem jakoś na Bukowiec (409 m npm) i bez postoju ruszyłem od razu na Chorągwicę.
Za Bukowcem zjazd na 370 m npm i znowu mozolny podjazd pod kościółek w Chorągwicy, tu stromizna już znacznie mniejsza, więc i tempo wyższe, ale w pełnym słońcu szło i dość ciężko. Pod kościółkiem postój na kilka fotek, i decyzja, że zawracam w kierunku domu. Jednak wcześniej chciałem zaliczyć jeszcze Raciborsko, skąd jak pamiętałem z poprzednich wycieczek były piękne widoki na zalew dobczycki i Beskid Wyspowy. Z trudem wjechałem na przełęcz w Raciborsku, a tu zamiast widoków zastałem nowo pobudowane domy, skutecznie zasłaniające panoramę na południe:( Musiałem dobrze poszukać w bocznych dróżkach zanim zobaczyłem zalew w Dobczycach, jednak widok z tego miejsca był dużo gorszy niż ten, który oglądałem kilka lat wcześniej. Na pocieszenie pozostał mi widok i ładna fotka masztu RTV w na Chorągwicy.
Następne kilka kilometrów to ciągły zjazd do Dobranowic, jednak zjazd jak zwykle szybko się skończył i musiałem znowu się wspinać pod 10% podjazd do Sułowa. Nie zamierzałem co prawda wjeżdżać podjazdu do samego szczytu na Bukowcu, ale dojazd do drogi na Łazany kosztował mnie sporo sił. Po 600 metrach z 10% nachyleniem miałem kompletnie dość i całkowicie odechciało mi się jechać, a po chwili nastąpiła jeszcze poprawka pod Łazany. Do domu było jednak daleko i trzeba było kręcić dalej. Na pocieszenie w Łazanach trafiłem w końcu ładną, szeroką panoramę na południe, a od kościoła w Łazanach, miałem długi zjazd. Potem nastąpił długi odcinek relatywnie prostej drogi w kierunku Niegowici. Liczyłem, że w końcu zacznę jechać z wiatrem, bo wcześniej niemal bez przerwy jechałem pod wiatr, jednak mimo zmiany kierunku jazdy o niemal 180 stopni, wiatr ciągle mi przeszkadzał.
Strasznie się mecząc przejechałem przez Wiatowice, Niegowić i Cichawę, każda zmarszczka terenu sprawiała, że musiałem zrzucać tryby i powoli wtaczać się na górę. Potem jeszcze Książnice, dwie górki na drodze 967 i około 11:35 dojechałem do Łapczycy - kompletnie wykończony.
To wyraźnie nie był mój dzień, forma słaba, bo tego mocno grzejące słońce też zrobiło swoje. Po dzisiejszym wyjeździe stwierdziłem, że chyba nie ma czego szukać na trasie Tour de Pologne Amatorów na szosówce, pod taki Gliczarów dziś bym na pewno nie wjechał:( Pozostał jeszcze miesiąc czasu może potrenuję i jakoś dam rady.
Z Krzyśkiem do Suchoraby
Piątek, 4 lipca 2014 | dodano:07.07.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach
- DST: 24.84 km
- Teren: 0.50 km
- Czas: 01:03
- VAVG 23.66 km/h
- VMAX 64.36 km/h
- Temp.: 24.0 °C
- Podjazdy: 180 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
W zasadzie mieliśmy jechać już o 18:00 i wybrać się nad Czarny Staw, ale Krzysiek musiał jeszcze coś załatwić i zadzwonił do mnie dopiero przed 19. Nie mieliśmy więc za wiele czasu, więc zaproponowałem wyjazd do Suchoraby, kilka górek tak akurat na godzinkę. Pojechaliśmy przez Staniątki i Zagórze, a następnie rozpoczęliśmy podjazd pod cmentarz wojenny nr 376 w Suchorabie, drogą od strony szkoły. Końcowe metry podjazdu są dość ciężkie, tam przycisnąłem mocniej i wyjechałem w tempie około 12 km/h - to wynik lepszy niż ostatnio na szosówce Lapierre. Na szczycie dwie fotki i zjazd do Słomirogu, tam lekki podjazd i znowu bardzo szybki zjazd do Zakrzowca.
Postanowiliśmy jeszcze trochę sobie trasę przedłużyć, więc pojechaliśmy na Zakrzów a następnie bocznymi drogami do Podłęża. Chciałem się przebić w kierunku strefy przemysłowej i Podgrabia, ale niestety na przeszkodzie stanął nam remont wiaduktu kolejowego. Jakoś bokiem przenosząc rowery przez tory udało nam się dotrzeć do drogi na Podgrabie, wyjechaliśmy pod szkołą i skręciliśmy na Niepołomice. Na ulicy Płaszowkiej udało nam się jeszcze doścignąć Grega wracającego z wycieczki do Krakowa:).
Wyjazd krótki, ale dość intensywny w mocnym tempie i to zarówno pod górki, jak i po płaskim. Przejechaliśmy tylko 24 km, ale zdążyłem się solidnie zmęczyć
Z Łapczycy do Niepołomic na szosówce
Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano:30.06.2014 Kategoria 0-20 km, Po górkach, Po płaskim, samotnie
- DST: 19.12 km
- Czas: 00:46
- VAVG 24.94 km/h
- VMAX 42.19 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- Podjazdy: 130 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Miałem w planie jeszcze zobaczyć puszczanie wianków w Chełmie, ale ledwie wystawiłem rower z garażu, to spadły na mnie pierwsze krople deszczu. Lekko kropiło, więc postanowiłem jednak jechać, ale koło imprezy w Chełmie przejechałem bez zatrzymywania.Cały czas kropiło, ale ulewy jeszcze nie było, więc jechałem sobie dość sprawnie. Zatrzymałem się nawet w Targowisku zrobić fotkę kapliczki o którą prosił mnie ojciec, ale jak zacząłem dojeżdżać do kościoła w Szarowie to rozpadało się już na całego. Jechałem szosówką, więc musiałem jechać po szosie, z Szarowa ruszyłem więc na Staniątki, padało już porządnie, szosa mokra, więc musiałem jechać wolno. W końcu cały przemoczony dojechałem do Niepołomic.
Wyjazd raczej nie udany, jedyny plus to przetransportowanie szosówki z Łapczycy do Niepołomic.
Do Łapczycy
Sobota, 21 czerwca 2014 | dodano:30.06.2014 Kategoria 0-20 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 16.00 km
- Teren: 5.00 km
- Czas: 00:42
- VAVG 22.86 km/h
- VMAX 43.50 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 150 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dojazd do Łapczycy po pracach na budowie.
Małopolski Wyścig Górski
Piątek, 13 czerwca 2014 | dodano:18.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, wyścig kolarski
- DST: 38.57 km
- Czas: 01:24
- VAVG 27.55 km/h
- VMAX 61.89 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- Podjazdy: 504 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś z Niepołomic startował II etap Małopolskiego Wyścigu Górskiego, byłem więc na starcie a potem pojechałem do Krasnych Lasocic zrobić pętlę po trasie wyścigu, na koniec zameldowałem się na mecie, gdzie zobaczyłem finisz całego peletonu. Etap pierwszy wygrał Bartłomiej Matysiak i to on liderem wyścigu.
Mniej więcej o godzinie 11:00 na niepołomickim rynku zaczęło się coś dziać, nastąpiła prezentacja ekip, podpisywanie lisy startowej, dekoracja najlepszego młodzieżowca i najlepszej ekipy wyścigu. Kilka minut przed 12 zawodnicy zaczęli się ustawiać na starcie i punktualnie w południe ruszyli na trasę 149 km odcinka II etapu.
Po obejrzeniu startu, wsiadłem w samochód i ruszyłem do Krasnych Lasocic, po drodze wyścig mnie zatrzymał w Marszowicach pod Gdowem, musiałem swoje odstać, ale potem już bez przeszkód dojechałem pod kościół w Krasnych Lasocicach. Zaparkowałem samochód, ściągnąłem rower i w drogę.
Na początek dość długi zjazd w kierunku Jodłownika, potem kawałek po płaskim i lekki podjazd w kierunku mety, przejechałem przez metę i ruszyłem na trasę rundy, którą zawodnicy mieli pokonać 3 razy. Od samego Jodłownika w zasadzie cały czas jedzie się pod górę, kulminacja trudności następuję w Wilkowisku, gdzie po serpentynach dojechałem na szczy wzniesienia 487 m npm (w Jodłowniku 300 m npm). Dalej mamy serię zjazdów aż do Piekiełka, gdzie rozpoczyna się podjazd na premię górską na Kostrzy. Początek podjazdu bardzo sztywny potem moment na wytchnienie i znowu dość sztywny podjazd do Rupniowa, tu postanowiłem się zatrzymać i poczekać na zawodników. Stwierdziłem, że jest to dużo lepsze miejsce do obserwacji niż sama premia na Kostrzy, więc ustawiłem rower na poboczu i czekałem. Po kilkunastu minutach pojawił się najpierw samotny uciekinier w BDC Marcpol a potem cały peleton. Gdy zawodnicy przejechali to wsiadłem na rower i ruszyłem dalej pod górę. Najtrudniejszy odcinek nastąpił przed samą premią, krótka ale bardzo stroma ścianka zmusiła mnie do wrzucenia najlżejszego przełożenia w rowerze, a i tak miałem spore problemy z podjechaniem. Na szczęście ten stromy odcinek był krótki, więc jakoś dałem radę.
Na premii miałem więc okazję zobaczyć zawodników na drugim okrążeniu, peleton się trochę porwał, ale nastąpiła selekcja od tyłu, na szpicy nadal była duża grupa zawodników. Poczekałem na przejazd maruderów i za pojedynczym kolarzem ruszyłem w dół. Na zjeździe przez Szyk miałem do zawodnika nr 74 może z 200 metrów straty, ale potem zacząłem go dochodzić. Myślę sobie co jest grane, starałem się jechać jakieś 50 metrów za nim, ale on jechał bardzo wolno 26 km/h - widać było że miał już ewidentnie dość. Pod kolejne niewielkie wzniesienie przycisnąłem mocniej i zostawiłem zawodowca z tytułu. Na ostatniej prostej w Jodłowniku zatrzymałem się na poboczu, żeby podnieść leżący bidon, patrzę a tu jedzie jeszcze jedna grupka zawodników, puściłem ich i samotnie ruszyłem na metę.
Ustawiłem się na wysokości mety i czekałem, spiker zawodów podał że z przodu jedzie duża grupa i należy spodziewać się finiszu z peletonu. Tak się rzeczywiście stało w pojedynku sprinterskim wygrał Niemiec Werda przed Włochem Bolzanem (nowym liderem wyścigu) i młody Polakiem z ekipy ActivJet Pawłem Frantczakiem. Postanowiłem jeszcze poczekać na dekorację, chwilę to trwało i dopiero po jakiś 30 minutach ruszyłem z powrotem do samochodu. Na koniec miałem do pokonania podjazd, który dość solidnie mnie wypompował, jechałem na nim dość wolno, mimo iż stromizna nie była jakieś bardzo duża.
Na całej trasie z 2 poważnymi podjazdami i ponad 500 metrami przewyższenia wykręciłem średnią 27,38 km/h, przed rokiem na tej samej trasie, jadąc na crossie miałem średnią 21,64 km/h, nie przypuszczam żebym był zdecydowanie lepszej formie niż przed rokiem, ale rower szosowy jednak robi swoje.
Mniej więcej o godzinie 11:00 na niepołomickim rynku zaczęło się coś dziać, nastąpiła prezentacja ekip, podpisywanie lisy startowej, dekoracja najlepszego młodzieżowca i najlepszej ekipy wyścigu. Kilka minut przed 12 zawodnicy zaczęli się ustawiać na starcie i punktualnie w południe ruszyli na trasę 149 km odcinka II etapu.
Po obejrzeniu startu, wsiadłem w samochód i ruszyłem do Krasnych Lasocic, po drodze wyścig mnie zatrzymał w Marszowicach pod Gdowem, musiałem swoje odstać, ale potem już bez przeszkód dojechałem pod kościół w Krasnych Lasocicach. Zaparkowałem samochód, ściągnąłem rower i w drogę.
Na początek dość długi zjazd w kierunku Jodłownika, potem kawałek po płaskim i lekki podjazd w kierunku mety, przejechałem przez metę i ruszyłem na trasę rundy, którą zawodnicy mieli pokonać 3 razy. Od samego Jodłownika w zasadzie cały czas jedzie się pod górę, kulminacja trudności następuję w Wilkowisku, gdzie po serpentynach dojechałem na szczy wzniesienia 487 m npm (w Jodłowniku 300 m npm). Dalej mamy serię zjazdów aż do Piekiełka, gdzie rozpoczyna się podjazd na premię górską na Kostrzy. Początek podjazdu bardzo sztywny potem moment na wytchnienie i znowu dość sztywny podjazd do Rupniowa, tu postanowiłem się zatrzymać i poczekać na zawodników. Stwierdziłem, że jest to dużo lepsze miejsce do obserwacji niż sama premia na Kostrzy, więc ustawiłem rower na poboczu i czekałem. Po kilkunastu minutach pojawił się najpierw samotny uciekinier w BDC Marcpol a potem cały peleton. Gdy zawodnicy przejechali to wsiadłem na rower i ruszyłem dalej pod górę. Najtrudniejszy odcinek nastąpił przed samą premią, krótka ale bardzo stroma ścianka zmusiła mnie do wrzucenia najlżejszego przełożenia w rowerze, a i tak miałem spore problemy z podjechaniem. Na szczęście ten stromy odcinek był krótki, więc jakoś dałem radę.
Na premii miałem więc okazję zobaczyć zawodników na drugim okrążeniu, peleton się trochę porwał, ale nastąpiła selekcja od tyłu, na szpicy nadal była duża grupa zawodników. Poczekałem na przejazd maruderów i za pojedynczym kolarzem ruszyłem w dół. Na zjeździe przez Szyk miałem do zawodnika nr 74 może z 200 metrów straty, ale potem zacząłem go dochodzić. Myślę sobie co jest grane, starałem się jechać jakieś 50 metrów za nim, ale on jechał bardzo wolno 26 km/h - widać było że miał już ewidentnie dość. Pod kolejne niewielkie wzniesienie przycisnąłem mocniej i zostawiłem zawodowca z tytułu. Na ostatniej prostej w Jodłowniku zatrzymałem się na poboczu, żeby podnieść leżący bidon, patrzę a tu jedzie jeszcze jedna grupka zawodników, puściłem ich i samotnie ruszyłem na metę.
Ustawiłem się na wysokości mety i czekałem, spiker zawodów podał że z przodu jedzie duża grupa i należy spodziewać się finiszu z peletonu. Tak się rzeczywiście stało w pojedynku sprinterskim wygrał Niemiec Werda przed Włochem Bolzanem (nowym liderem wyścigu) i młody Polakiem z ekipy ActivJet Pawłem Frantczakiem. Postanowiłem jeszcze poczekać na dekorację, chwilę to trwało i dopiero po jakiś 30 minutach ruszyłem z powrotem do samochodu. Na koniec miałem do pokonania podjazd, który dość solidnie mnie wypompował, jechałem na nim dość wolno, mimo iż stromizna nie była jakieś bardzo duża.
Na całej trasie z 2 poważnymi podjazdami i ponad 500 metrami przewyższenia wykręciłem średnią 27,38 km/h, przed rokiem na tej samej trasie, jadąc na crossie miałem średnią 21,64 km/h, nie przypuszczam żebym był zdecydowanie lepszej formie niż przed rokiem, ale rower szosowy jednak robi swoje.
Ciupaga Orient - trasa turystyczna
Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano:07.06.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 46.06 km
- Teren: 26.00 km
- Czas: 03:25
- VAVG 13.48 km/h
- VMAX 51.61 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 894 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Razem z Krzyśkiem wystartowaliśmy w zawodach na orientacje organizowanych w Jordanowie przez Stowarzyszenie Bikeholicy - Ciupaga Orient. Trasa nie była zbyt długa, ale za to dość trudna, jednak tym razem wszystko poszło prawie perfekcyjnie i po jakiś 4:15 minutach pobytu na trasie wróciliśmy do bazy zawodów z kompletem 12 punktów i zajęliśmy 2 miejsce.
Dość długo się zastanawialiśmy czy w ogóle wystartować, Jordanów to już w końcu góry, trasa zapowiadała się ciężka, a my nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele czasu na poważne treningi, w końcu jednak zapadła decyzja, że jedziemy. Przed 8 rano zameldowaliśmy się w bazie zawodów, dostaliśmy spersonalizowane numery 24 i zaczęliśmy przygotowywać się do zawodów. Krzysiek w bazie zakupił mapnik, domowej roboty, sprzedawany przez jednego z uczestników rajdów na orientacje, w Miechowie podobny mapnik kupił sobie Wojtek, więc nasz team zdroweceny.pl jest już teraz profesjonalnie przygotowany do walki w zawodach.
O godzinie 9:00 nastąpiła odprawa techniczna i rozdanie map, otrzymujemy kartkę A4 z punktami i zaczynamy planować trasę, dochodzimy do punktu nr 13 na mapie, ale zaraz pkt 13 nie ma w opisie do mapy, ani na karcie kontrolnej, co jest grane, idę się zapytać i tylko słyszę od organizatora o k (pi pi) a. Zapomnieli dopisać, zapada szybka decyzja, punktu 13 nie ma, niektórzy już pojechali więc wysyłane są do nich SMS z wiadomością. Trasa narysowana, ruszamy, jest bardzo ciepło, słońce mocno grzeje, oj zapowiada się ciężko.
Na początek pkt 3, coś nie gra nie ma zjazdu z asfaltu, jest coś kawałek dalej, zjeżdżamy, brniemy przez mokrą błotnistą ścieżkę ale po kilku minutach zaliczamy punkt (foto). Wracamy do asfaltu i jedziemy dalej na Łętownie, zaczyna się solidny podjazd, najpierw do kulminacji drogi na asfalcie (550 m npm) i potem dalej w większości po szutrze w kierunku punktu. Jesteśmy wysoko, widoki przepiękne, ale z pkt 2 mamy problem, skręcamy sobie za wcześnie i lądujemy nie tam gdzie trzeba, przebijamy się na azymut przez łąki, trawa i pokrzywy po pas, ale końcu podbijamy punkt (foto), skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie:(. Wracamy do kulminacji drogi asfaltowej i podejmujemy dość odważną decyzję, że pkt 1 atakujemy jednak ścieżką po grzbiecie, a nie tak jak wcześniej planowaliśmy od północy po asfalcie. Jest dość ciężko, trochę pod górę, ale decyzja była słuszna w okolice punktu dojeżdżamy dość sprawnie, sam punkt (foto) jest dobrze schowany, ale inni zawodnicy znajdują go za nas:).
Teraz czas na kolejną decyzję, w planie mamy zjazd do Jordanowa niebieskim szlakiem pieszym, ale widząc wielkie kałuże ( foto) przy pkt 1 i nagromadzenie poziomic na zjeździe zaczynam mieć wątpliwości czy jednak się nie wrócić. Krzysiek chcę zjeżdżać, dwie inne pary z turystycznej też decydują się na zjazd, nie ma więc wyjścia pędzimy w dół. Zjazd ciężki, miejscami musiałem sprowadzać, w jednym miejscu nawet trzeba było przenosić rowery, ale po pierwszym ciężkim kilometrze dalej już bez problemu, na rowerze w dół do samego Jordanowa - mimo moich oporów podjęliśmy kolejną słuszną decyzje.
Z Jordanowa pędzimy na Toporzysko, znam tą drogę z zielonej szkoły w Sidzinie i z mojej rowerowej wyprawy na Krowiarki. Mijamy trasę rodzinną i bardzo szybko zaliczamy łatwy pkt 12 (foto). Dalej asfaltem lekko pod górę i za remizą strażacką w Toporzysku skręcamy w prawo i rozpoczynamy stromy podjazd na pkt 11, miejscami jest naprawdę ciężko, ale już na szczycie sam punkt zaliczamy bez problemu (foto), spotykając jakiś zawodników. Oni pędzą jakiś dziwnie pod górę po zarośniętej łące, mi tu się coś nie zgadza, miała być droga, ale koniec końców jedziemy za nimi. Trochę nam odjechali, ale wyraźnie widzimy jak zaliczają pkt 10 (foto, foto, foto), dzięki temu i my mamy go bez problemów, a podobno zdarzały się problemy z jego zaliczeniem. Zjeżdżamy w dół mocno zarośniętą ścieżką, jednak większym problemów na zjeździe tym razem nie ma i po chwili jesteśmy znów na asfalcie w Toporzysku, a na wprost mamy drogę w stronę stadniny koni, gdzie znajduje się pkt 9 i bufet.
Podjeżdżamy, miejscami jest strasznie stromo, na szczęście droga jest asfaltowa i po kilkunastu minutach żmudnego kręcenia z prędkością 5 km/h dojeżdżamy do kulminacji, w lewo odbija szlak niebieski, którym zamierzamy jechać na kolejne punkty, ale najpierw kawałek w dół i jesteśmy na bufecie. Zabieramy zapas wody, jemy po drożdżówce, podbijamy pkt 9 (foto, foto) i ruszamy dalej. Na bufecie słyszymy od organizatorów, że chyba idzie nam nieźle i że jesteśmy pierwsi z turystycznej, za chwilę na punkcie pojawiają się zwycięzcy z Miechowa, czyżby faktycznie było tak dobrze, ale w końcu nie wszyscy muszą jechać tym samym wariantem co my.
Wracamy do niebieskiego szlaku i pięknym, widokowym, niestety mocno błotnistym grzbietem jedziemy na pkt 8. Po drodze wpadam w błotną kałuże i zamaczam nogi po kostki, moje buty są całe oblepione błotem, ale cóż jedziemy dalej. Po jakiś dwóch kilometrach zaliczamy pkt 8 na punkcie widokowym w miejscu skrzyżowania szlaków (foto, foto, foto, foto, foto).
Z punktu widokowego zaczynają się zjazdy, a na zjazdach zaczynamy spotykać rywali z trasy turystycznej, jadących i pchających pod górę. Już po lepszej drodze dojeżdżamy do pkt 7, samego punktu o mały włos nie przegapiamy, ale po chwili udaje się go namierzyć i zaliczyć (foto). Musimy wrócić się kawałek pod górę i już po chwili pędzimy w dół przez łąkę na pkt 6, sam punkt trafiamy bez większych problemów foto. Idziemy nam bardzo dobrze, zostały już tylko dwa punkty, pkt 5 zapowiada się na łatwy, ale pkt 4 wygląda na znacznie trudniejszy.
Wypadamy na asfalt w miejscowości Wysoka, czeka nas dość ciężki podjazd ( foto) w pełnym słońcu do centrum pod dworek obronny gdzie ma znajdować się pkt 5. W pobliże dworka dojeżdżamy bez problemu, widać go z drogi, ale przy samym dojeździe na miejsce wybieramy zły wariant i podjeżdżamy jakoś od tyłu, chwile szukam punktu, znajduje go Krzysiek który podszedł z drugiej strony. Dworek całkiem ładny a co najważniejsze pkt 5 zaliczony (foto, foto). Kawałek zjazdu po asfalcie i skręcamy w las i atakujemy ostatni już dziś punkt czyli pkt 4. Na początek niemiła niespodzianka, leśną drogę utwardzono takimi głazami, że musimy prowadzić rowery, nie szczęście po chwili można już jechać, wszystko się zgadza nasza leśna ścieżka w pewnym momencie zakręca w lewo i po chwili jest punkt - ruiny domu. Coś się nawet zaczynam zastanawiać, bo coś za szybko pojawił się ten punkt no i nie ma żadnych ruin, a lampion wisi sobie na krzaczku (foto), jednak na kartce jak byk jest napisane ruiny, podbijamy i z kompletem pędzimy na metę.
Po kilkuset metrach okazuje się, że jednak tak nie pędzimy, drogę tarasują wielkie wyrwane z korzeniami drzewa, na szczęście da się jakoś po nich przejść. Po chwili dojeżdżamy do jakiś zabudowań i już asfaltem pędzimy do stacji PKP Jordanów, przejeżdżamy tory i pozostaje nam już tylko ostatni podjazd na rynek w Jordanowie. Idzie ciężko ale po kilku minutach przecinamy rynek i pędzimy już w dół do bazy zawodów w Gimnazjum. Dojeżdżamy oddajemy karty, jesteśmy drudzy za parą która wygrała w Miechowie, strata spora bo aż 29 minut, ale chyba możemy być siebie zadowoleni - mamy 2 miejsce:)
Dość długo się zastanawialiśmy czy w ogóle wystartować, Jordanów to już w końcu góry, trasa zapowiadała się ciężka, a my nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele czasu na poważne treningi, w końcu jednak zapadła decyzja, że jedziemy. Przed 8 rano zameldowaliśmy się w bazie zawodów, dostaliśmy spersonalizowane numery 24 i zaczęliśmy przygotowywać się do zawodów. Krzysiek w bazie zakupił mapnik, domowej roboty, sprzedawany przez jednego z uczestników rajdów na orientacje, w Miechowie podobny mapnik kupił sobie Wojtek, więc nasz team zdroweceny.pl jest już teraz profesjonalnie przygotowany do walki w zawodach.
O godzinie 9:00 nastąpiła odprawa techniczna i rozdanie map, otrzymujemy kartkę A4 z punktami i zaczynamy planować trasę, dochodzimy do punktu nr 13 na mapie, ale zaraz pkt 13 nie ma w opisie do mapy, ani na karcie kontrolnej, co jest grane, idę się zapytać i tylko słyszę od organizatora o k (pi pi) a. Zapomnieli dopisać, zapada szybka decyzja, punktu 13 nie ma, niektórzy już pojechali więc wysyłane są do nich SMS z wiadomością. Trasa narysowana, ruszamy, jest bardzo ciepło, słońce mocno grzeje, oj zapowiada się ciężko.
Na początek pkt 3, coś nie gra nie ma zjazdu z asfaltu, jest coś kawałek dalej, zjeżdżamy, brniemy przez mokrą błotnistą ścieżkę ale po kilku minutach zaliczamy punkt (foto). Wracamy do asfaltu i jedziemy dalej na Łętownie, zaczyna się solidny podjazd, najpierw do kulminacji drogi na asfalcie (550 m npm) i potem dalej w większości po szutrze w kierunku punktu. Jesteśmy wysoko, widoki przepiękne, ale z pkt 2 mamy problem, skręcamy sobie za wcześnie i lądujemy nie tam gdzie trzeba, przebijamy się na azymut przez łąki, trawa i pokrzywy po pas, ale końcu podbijamy punkt (foto), skręciliśmy jakieś 100 metrów za wcześnie:(. Wracamy do kulminacji drogi asfaltowej i podejmujemy dość odważną decyzję, że pkt 1 atakujemy jednak ścieżką po grzbiecie, a nie tak jak wcześniej planowaliśmy od północy po asfalcie. Jest dość ciężko, trochę pod górę, ale decyzja była słuszna w okolice punktu dojeżdżamy dość sprawnie, sam punkt (foto) jest dobrze schowany, ale inni zawodnicy znajdują go za nas:).
Teraz czas na kolejną decyzję, w planie mamy zjazd do Jordanowa niebieskim szlakiem pieszym, ale widząc wielkie kałuże ( foto) przy pkt 1 i nagromadzenie poziomic na zjeździe zaczynam mieć wątpliwości czy jednak się nie wrócić. Krzysiek chcę zjeżdżać, dwie inne pary z turystycznej też decydują się na zjazd, nie ma więc wyjścia pędzimy w dół. Zjazd ciężki, miejscami musiałem sprowadzać, w jednym miejscu nawet trzeba było przenosić rowery, ale po pierwszym ciężkim kilometrze dalej już bez problemu, na rowerze w dół do samego Jordanowa - mimo moich oporów podjęliśmy kolejną słuszną decyzje.
Z Jordanowa pędzimy na Toporzysko, znam tą drogę z zielonej szkoły w Sidzinie i z mojej rowerowej wyprawy na Krowiarki. Mijamy trasę rodzinną i bardzo szybko zaliczamy łatwy pkt 12 (foto). Dalej asfaltem lekko pod górę i za remizą strażacką w Toporzysku skręcamy w prawo i rozpoczynamy stromy podjazd na pkt 11, miejscami jest naprawdę ciężko, ale już na szczycie sam punkt zaliczamy bez problemu (foto), spotykając jakiś zawodników. Oni pędzą jakiś dziwnie pod górę po zarośniętej łące, mi tu się coś nie zgadza, miała być droga, ale koniec końców jedziemy za nimi. Trochę nam odjechali, ale wyraźnie widzimy jak zaliczają pkt 10 (foto, foto, foto), dzięki temu i my mamy go bez problemów, a podobno zdarzały się problemy z jego zaliczeniem. Zjeżdżamy w dół mocno zarośniętą ścieżką, jednak większym problemów na zjeździe tym razem nie ma i po chwili jesteśmy znów na asfalcie w Toporzysku, a na wprost mamy drogę w stronę stadniny koni, gdzie znajduje się pkt 9 i bufet.
Podjeżdżamy, miejscami jest strasznie stromo, na szczęście droga jest asfaltowa i po kilkunastu minutach żmudnego kręcenia z prędkością 5 km/h dojeżdżamy do kulminacji, w lewo odbija szlak niebieski, którym zamierzamy jechać na kolejne punkty, ale najpierw kawałek w dół i jesteśmy na bufecie. Zabieramy zapas wody, jemy po drożdżówce, podbijamy pkt 9 (foto, foto) i ruszamy dalej. Na bufecie słyszymy od organizatorów, że chyba idzie nam nieźle i że jesteśmy pierwsi z turystycznej, za chwilę na punkcie pojawiają się zwycięzcy z Miechowa, czyżby faktycznie było tak dobrze, ale w końcu nie wszyscy muszą jechać tym samym wariantem co my.
Wracamy do niebieskiego szlaku i pięknym, widokowym, niestety mocno błotnistym grzbietem jedziemy na pkt 8. Po drodze wpadam w błotną kałuże i zamaczam nogi po kostki, moje buty są całe oblepione błotem, ale cóż jedziemy dalej. Po jakiś dwóch kilometrach zaliczamy pkt 8 na punkcie widokowym w miejscu skrzyżowania szlaków (foto, foto, foto, foto, foto).
Z punktu widokowego zaczynają się zjazdy, a na zjazdach zaczynamy spotykać rywali z trasy turystycznej, jadących i pchających pod górę. Już po lepszej drodze dojeżdżamy do pkt 7, samego punktu o mały włos nie przegapiamy, ale po chwili udaje się go namierzyć i zaliczyć (foto). Musimy wrócić się kawałek pod górę i już po chwili pędzimy w dół przez łąkę na pkt 6, sam punkt trafiamy bez większych problemów foto. Idziemy nam bardzo dobrze, zostały już tylko dwa punkty, pkt 5 zapowiada się na łatwy, ale pkt 4 wygląda na znacznie trudniejszy.
Wypadamy na asfalt w miejscowości Wysoka, czeka nas dość ciężki podjazd ( foto) w pełnym słońcu do centrum pod dworek obronny gdzie ma znajdować się pkt 5. W pobliże dworka dojeżdżamy bez problemu, widać go z drogi, ale przy samym dojeździe na miejsce wybieramy zły wariant i podjeżdżamy jakoś od tyłu, chwile szukam punktu, znajduje go Krzysiek który podszedł z drugiej strony. Dworek całkiem ładny a co najważniejsze pkt 5 zaliczony (foto, foto). Kawałek zjazdu po asfalcie i skręcamy w las i atakujemy ostatni już dziś punkt czyli pkt 4. Na początek niemiła niespodzianka, leśną drogę utwardzono takimi głazami, że musimy prowadzić rowery, nie szczęście po chwili można już jechać, wszystko się zgadza nasza leśna ścieżka w pewnym momencie zakręca w lewo i po chwili jest punkt - ruiny domu. Coś się nawet zaczynam zastanawiać, bo coś za szybko pojawił się ten punkt no i nie ma żadnych ruin, a lampion wisi sobie na krzaczku (foto), jednak na kartce jak byk jest napisane ruiny, podbijamy i z kompletem pędzimy na metę.
Po kilkuset metrach okazuje się, że jednak tak nie pędzimy, drogę tarasują wielkie wyrwane z korzeniami drzewa, na szczęście da się jakoś po nich przejść. Po chwili dojeżdżamy do jakiś zabudowań i już asfaltem pędzimy do stacji PKP Jordanów, przejeżdżamy tory i pozostaje nam już tylko ostatni podjazd na rynek w Jordanowie. Idzie ciężko ale po kilku minutach przecinamy rynek i pędzimy już w dół do bazy zawodów w Gimnazjum. Dojeżdżamy oddajemy karty, jesteśmy drudzy za parą która wygrała w Miechowie, strata spora bo aż 29 minut, ale chyba możemy być siebie zadowoleni - mamy 2 miejsce:)
Górski etap po pogórzu:)
Niedziela, 1 czerwca 2014 | dodano:02.06.2014 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie
- DST: 28.34 km
- Czas: 01:23
- VAVG 20.49 km/h
- VMAX 55.70 km/h
- Temp.: 18.0 °C
- HRmax: 165 ( 85%)
- HRavg 138 ( 71%)
- Podjazdy: 539 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Naoglądałem się ostatnio górskich etapów na Giro, więc w niedziele rano postanowiłem pojeździć trochę po okolicznych dość stromych wzniesieniach, trasa nie była długa, ale podjechałem Czyżyczkę od dwóch stron i Zonię od Zawady, zaliczając 540 metrów przewyższeń.
W zasadzie chciałem podobną trasę zaliczyć na mojej nowej szosie, ale ostatnią niedzielę zawiozłem ją do Niepołomic, więc dziś musiałem pojechać na crossie. Dziś postanowiłem też wykorzystać pulsometr, który kupiłem na allegro jakieś dwa lata temu. Korzystałem z niego jeżdżąc na trenażerze i byłem z nim też na Pasierbieckiej Górze, kiedy to przy pulsie 186 odcięło mi prąd:). Na dzisiejszy wyjazd postanowiłem ponownie z niego skorzystać. Puls przed wyjazdem miałem około 105-108. Jazda, na początek górka w Łapczycy, puls skacze do 150. Zjazd i podjazd pod Czyżyczkę, dość szybko puls przeskakuję mi próg HIGH ustawiony na pulsometrze na 152. To właśnie na podjeździe pod Czyżyczkę osiągam też puls maksymalny 165, zauważam też, że powyżej 160 zaczyna mi trochę brakować oddechu. Dojeżdżam do szczytu wzniesienia i pędzę w dół do Zawady, na zjeździe dokręcam, ale i tak puls spada mi poniżej progu LOW - 123. Po chwili jednak znowu podjeżdżam - tym razem na Zonię od tej łatwiejszej strony, czyli od Zawady, postanowiłem jechać właśnie tędy, ponieważ już 14 czerwca będzie właśnie z tej strony jechał amatorski wyścigi kolarski - Galicja Road Maraton. Wybieram się pokibicować, przed rokiem kolarze również zaliczali Zonię, od strony Sobolowa, w tym roku będą mieli łatwiej - co wcale nie znaczy, że będzie całkiem łatwo.
Początek podjazdu to dość stroma ścianka, puls systematycznie mi rośnie, ale już nie przekracza 160. Potem fragment łatwiejszego dość równomiernego podjazdu, jednak tuż przed przełęczą mega stroma ścianka. Dalej kawałek zjazdu i seria kolejnych ścianek z momentami wytchnienia. Zonia od tej strony jest podjazdem dość interwałowym, nigdzie nie ma aż tak stromo jak na podjeździe od Sobolowa, ale za to ścianek jest więcej, momenty wytchnienia pewnie niektórym pomogą, ale z drugiej strony nie wszyscy lubią takie zmienne nachylenie podjazdu. Szczyt podjazdu pod kapliczką, dziś mój GPS pokazał tam 400 m npm (odczyty na szczycie wahają mi się od 396 do nawet 406 m npm). Zjazd do Sobolowa bardzo szybki, przez chwilę myślałem jeszcze nad jednym podjazdem przez Las Wieruszycki, potem nad przejazdem wzdłuż Stradomki do Siedlca, a w końcu zdecydowałem się nawrócić w kierunku Czyżyczki.
Podmyta droga w Sobolowie w kierunku na Zawadę jest już wyremontowana, więc bez problemu pojechałem w kierunku Nieprześni, zamierzałem podjechać od drugiej strony Czyżyczkę, z tym że zaliczając bardzo trudny odcinek po betonie przez Nieprześnię. Jechałem tak już pod koniec ubiegłego roku, było ciężko, dziś zrobiłem powtórkę. Droga jest bardzo wąską, betonowa i do tego dość stroma, na najcięższych odcinkach beton jest dodatkowo poprzecinany, żeby ułatwić spływ wody. Powiem szczerze, że ten podjazd po betonowej drodze mocno mnie zmęczył, prędkość momentami spadła mi do 5-6 km/h i zacząłem jechać zakosami. Ponacinany beton bardzo utrudniał jazdę, przy tak niskiej prędkości. Ten trudny odcinek ma mniej więcej 700 metrów, średnie nachylenie wynosi prawie 10%, a na tym najtrudniejszym końcowym odcinku jest na pewno znacznie więcej. Różnica wzniesień wynosi 65 metrów, a na szczycie betonowej drogi jesteśmy już na wysokości 297 m npm. W porównaniu z tym odcinkiem reszta podjazdu po dobrym asfalcie to już pikuś. Jechałem dość mocno, patrzyłem na pulsometr i próbowałem jeszcze podkręcić tempo, ale niestety o ile odczyt pulsu wskazywał jeszcze rezerwy (145-155) to nogi już nie miały siły docisnąć - mimo wszystko uważam że ten asfaltowy odcinek pojechałem dość mocno.
Dalej już tylko zjazd, niewielka hopka w Łapczycy i byłem w domu. Dystans wycieczki niewielki, ale trudności spore, prawie 540 metrów przewyższenia, trzy podjazdy zaliczone. Forma chyba niezła, większych kryzysów na podjazdach nie miałem, ale drugiej strony brakowało mi siły, żeby miejscami mocniej nacisnąć.
Z dzisiejszej obserwacji pulsometru wynika, że ustawione automatycznie przez zegarek progi są w miarę OK. Do wartości HIGH ustawionej na 152 jadę w miarę bez problemu, powyżej tej wartości zaczynam się mocno męczyć a powyżej 160-165 zaczynam tracić oddech. Na dłuższych zjazdach puls szybko mi spada, nawet poniżej progu LOW - 123, nawet gdy próbuję dokręcać tempo. Na pierwszym podjeździe szybko puls skoczył mi powyżej 160, ale już na kolejnych ciężko mi było o taki puls, więc teoretycznie mógłbym cisnąć mocniej, niestety w tym momencie nogi dość wyraźnie mówiły nie. Może spróbuję więcej poczytać o jeździe z pulsometrem i spróbuję tak potrenować.
W zasadzie chciałem podobną trasę zaliczyć na mojej nowej szosie, ale ostatnią niedzielę zawiozłem ją do Niepołomic, więc dziś musiałem pojechać na crossie. Dziś postanowiłem też wykorzystać pulsometr, który kupiłem na allegro jakieś dwa lata temu. Korzystałem z niego jeżdżąc na trenażerze i byłem z nim też na Pasierbieckiej Górze, kiedy to przy pulsie 186 odcięło mi prąd:). Na dzisiejszy wyjazd postanowiłem ponownie z niego skorzystać. Puls przed wyjazdem miałem około 105-108. Jazda, na początek górka w Łapczycy, puls skacze do 150. Zjazd i podjazd pod Czyżyczkę, dość szybko puls przeskakuję mi próg HIGH ustawiony na pulsometrze na 152. To właśnie na podjeździe pod Czyżyczkę osiągam też puls maksymalny 165, zauważam też, że powyżej 160 zaczyna mi trochę brakować oddechu. Dojeżdżam do szczytu wzniesienia i pędzę w dół do Zawady, na zjeździe dokręcam, ale i tak puls spada mi poniżej progu LOW - 123. Po chwili jednak znowu podjeżdżam - tym razem na Zonię od tej łatwiejszej strony, czyli od Zawady, postanowiłem jechać właśnie tędy, ponieważ już 14 czerwca będzie właśnie z tej strony jechał amatorski wyścigi kolarski - Galicja Road Maraton. Wybieram się pokibicować, przed rokiem kolarze również zaliczali Zonię, od strony Sobolowa, w tym roku będą mieli łatwiej - co wcale nie znaczy, że będzie całkiem łatwo.
Początek podjazdu to dość stroma ścianka, puls systematycznie mi rośnie, ale już nie przekracza 160. Potem fragment łatwiejszego dość równomiernego podjazdu, jednak tuż przed przełęczą mega stroma ścianka. Dalej kawałek zjazdu i seria kolejnych ścianek z momentami wytchnienia. Zonia od tej strony jest podjazdem dość interwałowym, nigdzie nie ma aż tak stromo jak na podjeździe od Sobolowa, ale za to ścianek jest więcej, momenty wytchnienia pewnie niektórym pomogą, ale z drugiej strony nie wszyscy lubią takie zmienne nachylenie podjazdu. Szczyt podjazdu pod kapliczką, dziś mój GPS pokazał tam 400 m npm (odczyty na szczycie wahają mi się od 396 do nawet 406 m npm). Zjazd do Sobolowa bardzo szybki, przez chwilę myślałem jeszcze nad jednym podjazdem przez Las Wieruszycki, potem nad przejazdem wzdłuż Stradomki do Siedlca, a w końcu zdecydowałem się nawrócić w kierunku Czyżyczki.
Podmyta droga w Sobolowie w kierunku na Zawadę jest już wyremontowana, więc bez problemu pojechałem w kierunku Nieprześni, zamierzałem podjechać od drugiej strony Czyżyczkę, z tym że zaliczając bardzo trudny odcinek po betonie przez Nieprześnię. Jechałem tak już pod koniec ubiegłego roku, było ciężko, dziś zrobiłem powtórkę. Droga jest bardzo wąską, betonowa i do tego dość stroma, na najcięższych odcinkach beton jest dodatkowo poprzecinany, żeby ułatwić spływ wody. Powiem szczerze, że ten podjazd po betonowej drodze mocno mnie zmęczył, prędkość momentami spadła mi do 5-6 km/h i zacząłem jechać zakosami. Ponacinany beton bardzo utrudniał jazdę, przy tak niskiej prędkości. Ten trudny odcinek ma mniej więcej 700 metrów, średnie nachylenie wynosi prawie 10%, a na tym najtrudniejszym końcowym odcinku jest na pewno znacznie więcej. Różnica wzniesień wynosi 65 metrów, a na szczycie betonowej drogi jesteśmy już na wysokości 297 m npm. W porównaniu z tym odcinkiem reszta podjazdu po dobrym asfalcie to już pikuś. Jechałem dość mocno, patrzyłem na pulsometr i próbowałem jeszcze podkręcić tempo, ale niestety o ile odczyt pulsu wskazywał jeszcze rezerwy (145-155) to nogi już nie miały siły docisnąć - mimo wszystko uważam że ten asfaltowy odcinek pojechałem dość mocno.
Dalej już tylko zjazd, niewielka hopka w Łapczycy i byłem w domu. Dystans wycieczki niewielki, ale trudności spore, prawie 540 metrów przewyższenia, trzy podjazdy zaliczone. Forma chyba niezła, większych kryzysów na podjazdach nie miałem, ale drugiej strony brakowało mi siły, żeby miejscami mocniej nacisnąć.
Z dzisiejszej obserwacji pulsometru wynika, że ustawione automatycznie przez zegarek progi są w miarę OK. Do wartości HIGH ustawionej na 152 jadę w miarę bez problemu, powyżej tej wartości zaczynam się mocno męczyć a powyżej 160-165 zaczynam tracić oddech. Na dłuższych zjazdach puls szybko mi spada, nawet poniżej progu LOW - 123, nawet gdy próbuję dokręcać tempo. Na pierwszym podjeździe szybko puls skoczył mi powyżej 160, ale już na kolejnych ciężko mi było o taki puls, więc teoretycznie mógłbym cisnąć mocniej, niestety w tym momencie nogi dość wyraźnie mówiły nie. Może spróbuję więcej poczytać o jeździe z pulsometrem i spróbuję tak potrenować.
Łapczyca - Niepołomice
Sobota, 31 maja 2014 | dodano:02.06.2014 Kategoria 0-20 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 18.18 km
- Czas: 00:45
- VAVG 24.24 km/h
- VMAX 55.50 km/h
- Temp.: 16.0 °C
- Podjazdy: 120 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
Do Niepołomic cisnąłem dość mocno, jak zwykle w sobotę rano - głównymi drogami. Na podjazdach na Górnym Gościńcu czułem się dość świeżo, więc jechałem mocno. Wszystko szło dobrze do skrętu na drogę 75 w Targowisku, wtedy zderzyłem się wiatrem - tempo momentalnie spadło i zacząłem się strasznie męczyć. Ponownie rozpędzić mogłem się dopiero w lesie, ale mój czas na rynku w Niepołomicach był jednak zdecydowanie słabszy niż podczas poprzedniego - rekordowego przejazdu na tej trasie.
Jak już pisałem z powrotu na rowerze do Łapczycy nic nie wyszło, więc ta wycieczka niestety okazała się dość krótka.
Proszowice na szosie
Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:26.05.2014 Kategoria 61-80 km, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
- DST: 62.51 km
- Czas: 02:15
- VAVG 27.78 km/h
- VMAX 50.61 km/h
- Temp.: 25.0 °C
- Podjazdy: 324 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś po południu znalazłem chwilę czasu i postanowiłem pojeździć trochę na szosie. Najpierw miałem jechać nad Czarny Staw, ale czasu miałem sporo (wyruszyłem o godzinie 16:20), to pomyślałem o Nowym Brzesku i klasztorze w Hebdowie, ale końcu doszedłem do wniosku, że mogę jechać jeszcze dalej i dojechałem do Proszowic:)
Dziś było ciepło, ale nie gorąco, trochę wiało, ja jednak pierwszy odcinek pokonywałem, przez Puszczę Niepołomicką i z wiatrem nie miałem większych problemów. W puszczy pełno ludzi, miejscami musiałem uważać na pieszych, rolkarzy, czy jadących wolno rowerzystów. Gdy wyjechałem z lasu w Zabierzowie Bocheński to zrobiło się luźniej, ale niestety zderzyłem się wiatrem, musiałem się tak męczyć aż do skrzyżowania 964, kiedy to skręciłem w na wschód. Wiatr dalej trochę przeszkadzał, ale już nie było tak źle. Przejechałem przez Chobot, Ispinę i dojechałem do mostu na Wiśle w Nowym Brzesko, przez most sprint, ale niestety zabrakło mi jakiś 150 metrów, że zdążyć na zielonym świetle przejechać cały most. W Nowym Brzesko na rynku (dyst.: 21,53 km; czas: 43:57; średnia: 29,4 km/h), mniej więcej 3 minutowa przerwa na fotki i ruszyłem dalej na Proszowice. Na tym odcinku jechało mi się ciężko, bo nie dość, że było pod wiatr to jeszcze pojawiły się dość solidne podjazdy. Przeskoczyłem większe górki w Szpitarach, ale lekko wznosząca się droga w Jakubowicach pokonywana pod wiatr, całkowicie mnie wypompowała i do Proszowic przyjechałem mocno zmęczony.
Na rynku w Proszowicach zrobiłem mniej więcej 10 minutową przerwę, na liczniku miałem 32 km, średnia 28,5 km/h. Do domu postanowiłem wracać inną drogą, stwierdziłem że pojadę przez Wierzbno, Glewiec i Tropiszów. Tuż za Proszowicami czekała mnie seria podjazdów na drodze 775, asfalt był bardzo dobry, ale droga prowadząca w kierunku Krakowa dość ruchliwa. W Posądzy skręciłem na Wierzbno, nagle dostałem mega kopa - wiatr w plecy, jechałem bardzo szybko nawet pod lekkie wzniesienia. Wierzbnie zrobiłem postój na uzupełnienie wody w bidonie, chwilę postałem bo wszedłem do sklepu, a tam nie było sprzedawcy, dopiero po jakiś 5 minutach pojawiła się pani, która mnie obsłużyła. Kolejne kilometry to ciągła sekwencja podjazdów i zjazdów po kiepskim miejscami asfalcie. W Tropiszowie miałem zjechać na drogę 79, ale po krótkiej analizie mapy, stwierdziłem że pociągnę jeszcze trochę w kierunku Krakowa drogami bocznymi. Po chwili wjechałem w granicę administracyjne Krakowa, bocznymi drogami dojechałem w końcu do drogi 79, ale na wysokości Wyciąża, co pozwoliło mi dojechać do Niepołomic z pominięciem drogi 75. Jechałem nią tylko kawałek przez most na Wiśle, następnie skręciłem na ulicę Wimmera i po chwili w kierunku niepołomickiego rynku. Jeszcze jeden krótki postój zrobiłem pod sklepem w rynku, gdzie kupiłem coś do picia, a potem pojechałem do domu moich rodziców zamykając tym samym przeszło 62 km pętle.
Wyjazd udany, szosówka daje możliwość pokonywania dużej ilości kilometrów w stosunkowo, krótkim czasie (czas z postojami 2 g 45 m, średnia jazdy 27,77 km/h), trzeba by tylko podciągnąć się z formą, żeby uniknąć przestojów na trasie i mocniej ciągnąć pod wzniesienia. Myślę, że teraz będę zdecydowanie częściej jeździł na szosie.
Ślad zapisany dopiero od Nowego Brzeska, nie wiem dlaczego tak się stało.
Dziś było ciepło, ale nie gorąco, trochę wiało, ja jednak pierwszy odcinek pokonywałem, przez Puszczę Niepołomicką i z wiatrem nie miałem większych problemów. W puszczy pełno ludzi, miejscami musiałem uważać na pieszych, rolkarzy, czy jadących wolno rowerzystów. Gdy wyjechałem z lasu w Zabierzowie Bocheński to zrobiło się luźniej, ale niestety zderzyłem się wiatrem, musiałem się tak męczyć aż do skrzyżowania 964, kiedy to skręciłem w na wschód. Wiatr dalej trochę przeszkadzał, ale już nie było tak źle. Przejechałem przez Chobot, Ispinę i dojechałem do mostu na Wiśle w Nowym Brzesko, przez most sprint, ale niestety zabrakło mi jakiś 150 metrów, że zdążyć na zielonym świetle przejechać cały most. W Nowym Brzesko na rynku (dyst.: 21,53 km; czas: 43:57; średnia: 29,4 km/h), mniej więcej 3 minutowa przerwa na fotki i ruszyłem dalej na Proszowice. Na tym odcinku jechało mi się ciężko, bo nie dość, że było pod wiatr to jeszcze pojawiły się dość solidne podjazdy. Przeskoczyłem większe górki w Szpitarach, ale lekko wznosząca się droga w Jakubowicach pokonywana pod wiatr, całkowicie mnie wypompowała i do Proszowic przyjechałem mocno zmęczony.
Na rynku w Proszowicach zrobiłem mniej więcej 10 minutową przerwę, na liczniku miałem 32 km, średnia 28,5 km/h. Do domu postanowiłem wracać inną drogą, stwierdziłem że pojadę przez Wierzbno, Glewiec i Tropiszów. Tuż za Proszowicami czekała mnie seria podjazdów na drodze 775, asfalt był bardzo dobry, ale droga prowadząca w kierunku Krakowa dość ruchliwa. W Posądzy skręciłem na Wierzbno, nagle dostałem mega kopa - wiatr w plecy, jechałem bardzo szybko nawet pod lekkie wzniesienia. Wierzbnie zrobiłem postój na uzupełnienie wody w bidonie, chwilę postałem bo wszedłem do sklepu, a tam nie było sprzedawcy, dopiero po jakiś 5 minutach pojawiła się pani, która mnie obsłużyła. Kolejne kilometry to ciągła sekwencja podjazdów i zjazdów po kiepskim miejscami asfalcie. W Tropiszowie miałem zjechać na drogę 79, ale po krótkiej analizie mapy, stwierdziłem że pociągnę jeszcze trochę w kierunku Krakowa drogami bocznymi. Po chwili wjechałem w granicę administracyjne Krakowa, bocznymi drogami dojechałem w końcu do drogi 79, ale na wysokości Wyciąża, co pozwoliło mi dojechać do Niepołomic z pominięciem drogi 75. Jechałem nią tylko kawałek przez most na Wiśle, następnie skręciłem na ulicę Wimmera i po chwili w kierunku niepołomickiego rynku. Jeszcze jeden krótki postój zrobiłem pod sklepem w rynku, gdzie kupiłem coś do picia, a potem pojechałem do domu moich rodziców zamykając tym samym przeszło 62 km pętle.
Wyjazd udany, szosówka daje możliwość pokonywania dużej ilości kilometrów w stosunkowo, krótkim czasie (czas z postojami 2 g 45 m, średnia jazdy 27,77 km/h), trzeba by tylko podciągnąć się z formą, żeby uniknąć przestojów na trasie i mocniej ciągnąć pod wzniesienia. Myślę, że teraz będę zdecydowanie częściej jeździł na szosie.
Ślad zapisany dopiero od Nowego Brzeska, nie wiem dlaczego tak się stało.
Niepołomice - Łapczyca
Niedziela, 18 maja 2014 | dodano:18.05.2014 Kategoria 0-20 km, Po górkach, Po płaskim, samotnie
- DST: 19.34 km
- Czas: 00:44
- VAVG 26.37 km/h
- VMAX 44.63 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- Podjazdy: 180 m
- Sprzęt: Lapierre S Tech 300
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś byliśmy z żoną w Krakowie poszukując gniazdek i włączników w najlepszej cenie, potem pojechaliśmy na budowę, żona musiała jechać do domu do dziecka, a ja zostałem sprawdzić jeszcze kilka rzeczy - w rezultacie do Łapczycy musiałem wrócić na rowerze. Po tygodniowych ulewach w niedzielę wieczór w końcu zaczęło się robić ładnie, więc przejażdżka zapowiadała się całkiem przyjemnie.
Mniej więcej o 18:20 wsiadłem na moją szosówkę i ruszyłem do Łapczycy. Jazda szosówką oznaczała, że muszę jechać po szosie, wybrałem, więc drogę przez Staniątki, gdzie musiałem się zmierzyć z podjazdem pod Winnicę, poszło mi całkiem nieźle, choć tempo pod górę nadal nie jest nadzwyczajne. Potem przejazd przez Gruszki i Szarów do Targowiska, gdzie wyjechałem na drogę 75. W zasadzie mogłem jechać tą drogą już od Niepołomic, ale trochę bałem się dużego ruchu, a na szosówce czuję się jeszcze niepewnie. Drogą 75 dojechałem do skrzyżowania z drogą nr 4 (teraz w zasadzie 94), którą z kolei dojechałem do Chełmu gdzie rozpocząłem, krótki ale bardzo stromy podjazd pod kościół w Chełmie. Musiałem skorzystać z najlżejszych przełożeń, ale jakoś wyjechałem pod kościół, dalej też trzeba jechać pod górę, choć już nie tak ostro. Dzień wcześniej jechałem ten mniej stromy odcinek na crossie i jak rozpędziłem rower, to podjeżdżałem tu 25 km/h, a samej końcówce prędkość spadła mi do 18 km/h. Dziś na szosie zmęczony wcześniejszą ścianką, nie rozpędzałem roweru na wypłaszczeniu i na podjeździe nie mogłem za bardzo przekroczyć 15 km/h.
Pod kurhanem w Moszczenicy, zrobiłem jeszcze sesję zdjęciową i ruszyłem w dół do Łapczycy, na zjeździe nie jechałem za specjalnie szybko, bo po ostatnich opadach na asfalcie leży dużo gałązek z drzew i piasku, więc na cienkich szosowych oponach strach było jechać za szybko. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie zaatakować jeszcze podjazdu z Moszczenicy pod górny kościół w Łapczycy, ale ostatecznie zrezygnowałem i pojechałem prosto do domu.
Wycieczka udana, choć na szosówce dalej jedzie i się ciężko, siedzenie jest strasznie twarde, na dodatek chyba dętki puszczają mi powietrze i jechałem ze słabo napompowanymi kołami. Teraz szosówka zostaje w Łapczycy i spróbuję się na niej zmierzyć z okolicznymi stromymi podjazdami.
Mniej więcej o 18:20 wsiadłem na moją szosówkę i ruszyłem do Łapczycy. Jazda szosówką oznaczała, że muszę jechać po szosie, wybrałem, więc drogę przez Staniątki, gdzie musiałem się zmierzyć z podjazdem pod Winnicę, poszło mi całkiem nieźle, choć tempo pod górę nadal nie jest nadzwyczajne. Potem przejazd przez Gruszki i Szarów do Targowiska, gdzie wyjechałem na drogę 75. W zasadzie mogłem jechać tą drogą już od Niepołomic, ale trochę bałem się dużego ruchu, a na szosówce czuję się jeszcze niepewnie. Drogą 75 dojechałem do skrzyżowania z drogą nr 4 (teraz w zasadzie 94), którą z kolei dojechałem do Chełmu gdzie rozpocząłem, krótki ale bardzo stromy podjazd pod kościół w Chełmie. Musiałem skorzystać z najlżejszych przełożeń, ale jakoś wyjechałem pod kościół, dalej też trzeba jechać pod górę, choć już nie tak ostro. Dzień wcześniej jechałem ten mniej stromy odcinek na crossie i jak rozpędziłem rower, to podjeżdżałem tu 25 km/h, a samej końcówce prędkość spadła mi do 18 km/h. Dziś na szosie zmęczony wcześniejszą ścianką, nie rozpędzałem roweru na wypłaszczeniu i na podjeździe nie mogłem za bardzo przekroczyć 15 km/h.
Pod kurhanem w Moszczenicy, zrobiłem jeszcze sesję zdjęciową i ruszyłem w dół do Łapczycy, na zjeździe nie jechałem za specjalnie szybko, bo po ostatnich opadach na asfalcie leży dużo gałązek z drzew i piasku, więc na cienkich szosowych oponach strach było jechać za szybko. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie zaatakować jeszcze podjazdu z Moszczenicy pod górny kościół w Łapczycy, ale ostatecznie zrezygnowałem i pojechałem prosto do domu.
Wycieczka udana, choć na szosówce dalej jedzie i się ciężko, siedzenie jest strasznie twarde, na dodatek chyba dętki puszczają mi powietrze i jechałem ze słabo napompowanymi kołami. Teraz szosówka zostaje w Łapczycy i spróbuję się na niej zmierzyć z okolicznymi stromymi podjazdami.