Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

11 listopada na rowerze

Wtorek, 11 listopada 2014 | dodano:12.11.2014 Kategoria 41-60 km, Akcja cmentarze 2014, Po górkach, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 54.26 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 02:40
  • VAVG 20.35 km/h
  • VMAX 47.40 km/h
  • Temp.: 13.0 °C
  • HRmax: 161 ( 86%)
  • HRavg 127 ( 67%)
  • Kalorie: 1242 kcal
  • Podjazdy: 250 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Miałem kilka pomysłów na dzisiejsze rowerowanie w końcu jednak do skutku doszedł wyjazd z Krzyśkiem nad Czarny Staw, w drodze powrotnej postanowiłem jednak trochę sobie wycieczkę wydłużyć i wybrałem się na górki po południowej stronie drogi 94.Najpierw wpadłem na pomysł, że pojadę sobie na Kopiec Piłsudskiego do Lasku Wolskiego (jakieś 32 km w jedną stronę). Chciałem do tego pomysłu przekonać Krzyśka, ale on nie chciał. Samemu nie chciało mi się za bardzo jechać, szczególnie, że droga do Krakowa nie jest zbyt ciekawa. W końcu postanowiłem, że pojadę z Krzyśkiem do Puszczy Niepołomickiej.

Wyjechaliśmy sobie przed 11 i dość ślimaczym, tempem ruszyliśmy przez Puszczę nad Czarny Staw. Nad samym stawem zrobiliśmy dłuższy postój, było pięknie, słonecznie i bardzo ciepło. Próbowałem przekonać Krzyśka do jazdy jeszcze na drugą stronę Raby, ale on konsekwentnie twierdził, że dziś jeździ rekreacyjnie tylko nad Czarny Staw i z powrotem.

Po przerwie ruszyliśmy wolniutko na odjazd Czarnego Stawu, ścieżka wąska, mocno śliska, więc i tempo w granicach 7 km/h. Po kilku minutach wyjechaliśmy jednak na asfalt. Przekonałem Krzyśka do terenowej wersji powrotu, dzięki temu w okolice Kłaja przeprawiliśmy się w większości po szutrach. Przy wylocie z Puszczy w Kłaju miałem na liczniku dopiero 26 km i pomyślałem sobie, że jeszcze za wcześnie żeby wracać. Pożegnałem się więc z Krzyśkiem i ruszyłem w kierunku Targowiska i dalej do Grodkowic. Tu pokonałem pierwszy poważny podjazd pod Pałac Żeleńskich, miejscami Garmin pokazał mi nawet 11%, co przy mojej obecnej formie wymagało trochę wysiłku. Po pałacem zrobiłem kilka zdjęć i wyjechałem z pałacowego terenu przez ogród, kawałek dalej natrafiłem na dość ciekawy budynek z 1905 roku. Z Grodkowic pojechałem do Brzezia, skąd w zasadzie miałem już jechać do domu, ale robiąc fotki na punkcie widokowym, pomyślałem sobie, że mógłbym jeszcze pojechać do Cichawy zobaczyć cmentarz wojenny nr 333. Po chwili namysłu zdecydowałem się jechać.

Najpierw szybki zjazd, potem dość szybka prosta i byłem na miejscu. Sam cmentarz sfotografowałem tylko z daleka, bo dotarcie do niego było mocno utrudnione przez rozrytą błotnistą drogę. Wiele nie straciłem, bo ten cmentarz najbardziej malowniczo wygląda właśnie z większej odległości. Żeby nie wracać tą samą drogą postanowiłem jechać w kierunku Krakuszowic i tam odbić na Zborczyce. W zasadzie cała ta droga to podjazd, jednak najtrudniejszy odcinek jest na samym początku w Krakuszowicach. Na krótkim może 500 metrowym odcinku stromizna waha się od 6-9%, dalej już znacznie łatwiej, ale systematycznie pod górę. Ciągłemu zdobywaniu wysokości towarzyszą coraz piękniejsze widoki. Po pokonaniu podjazdu dojechałem do Suchoraby, skąd zjechałem w kierunku drogi nr 94, dalej już najkrótszą drogą przez Zagórze i Staniątki dotarłem do Niepołomic. Na koniec jeszcze wizyta w sklepie, gdzie zakupiłem colę i do domu.

Dzisiejszy wyjazd bardzo udany, piękna pogoda i jakby trochę wyższa forma. Pokonałem prawie 55 km, za rowerze crossowym z oponami 1.75 i nie zmęczyłem się jakoś strasznie mocno. Fakt, że tempo szczególnie na pierwszym płaskim odcinku było dość niskie, ale potem nawet na podjazdach starałem się jechać dość mocno, mimo to nie przyjechałem tak skrajnie zmęczony jak ostatnio. Jeśli pogoda się utrzyma to niedzielę, wybieram się na kolejną wycieczkę.



Praca ostatni raz w tym roku

Wtorek, 4 listopada 2014 | dodano:06.11.2014 Kategoria praca, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką
  • DST: 27.63 km
  • Czas: 01:09
  • VAVG 24.03 km/h
  • VMAX 30.49 km/h
  • Temp.: 10.0 °C
  • HRmax: 159 ( 85%)
  • HRavg 145 ( 77%)
  • Kalorie: 955 kcal
  • Podjazdy: 34 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku wiele razy jeździłem do pracy na rowerze. Pierwszy raz pojechałem 23 maja, a ostatni wyjazd przyda na dziś czyli na 4 listopada. W sumie 26 razy pojechałem w tym roku rowerem do pracy, zazwyczaj pokonywałem ten odcinek Drogą Królewską przez Puszczę Niepołomicką, czyli w jedną stronę miałem do przejechania jakieś 14 km. Czasem wybierałem inny wariant trasy np: najszybszy drogą 964, wariant wzdłuż Wisły, czy w końcu czasem zdarzało mi się wracać do domu mocno na około robiąc przy okazji jakąś wycieczkę rowerową. Jeździłem głównie na Krossie, pakując swoje rzeczy do jednej sakwy wieszanej na bagażnik, ale kilka razy zdarzyło mi się jechać całkiem na lekko na szosówce (głównie w wakacje). W sumie na odcinku dom (Niepołomice, raz Łapczyca) - szkoła - dom pokonałem w tym roku 801 km, jeździłem dość szybko, bijąc kolejne rekordy czasowe na tym odcinku, całkowita średnia wyniosła około 27 km/h. Najlepszy czas tam i z powrotem 56:30 wykręciłem 27.07 na szosówce.

Dziś już wyraźnie bez formy, jechałem wolno, dość mocno się męcząc. Rano jechałem w temperaturze około 3 stopni - wybrałem się drogą główną 964, bo stwierdziłem, że w lesie będzie jeszcze zimniej. W drodze powrotnej jechałem już przez Puszczę. Tempo jazdy trochę wzrosło, ale dalej nie miałem za wiele siły. To ostatni mój wyjazd do pracy w tym roku, nie ma już warunków, nawet przy pięknej słonecznej pogodzie, muszę wyruszać tuż po wschodzie słońca, a w wracam już praktycznie o zachodzie słońca. Następny wyjazd do pracy pewnie odbędzie się gdzieś koło kwietnia lub maja przyszłego roku.



Pechowa niedzielna wycieczka

Niedziela, 2 listopada 2014 | dodano:03.11.2014 Kategoria 61-80 km, Akcja cmentarze 2014, Łapczyca, Po górkach, Po płaskim, samotnie, Zachodniogalicyjskie cmentarze
  • DST: 77.60 km
  • Teren: 0.50 km
  • Czas: 03:11
  • VAVG 24.38 km/h
  • VMAX 53.00 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • HRmax: 180 ( 96%)
  • HRavg 144 ( 77%)
  • Kalorie: 2200 kcal
  • Podjazdy: 360 m
  • Sprzęt: Lapierre S Tech 300
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miałem wrócić do Niepołomic na rowerze, a przy okazji zrobić sobie dłuższą przejażdżkę. Nie jeździłem od 14 października, przeszło 2 tygodnie, forma więc na pewno uciekła, mimo to planowałem dość ambitne warianty drogi. Pierwsza koncepcja była taka, żeby wjechać na Czyżyczkę a potem przez Sobolów, Niegowić, Suchorabę wrócić do domu. Trasa taka oznaczała sporo przewyższeń i dystans prawie 50 km, więc po dłuższych przemyśleniach stwierdziłem, że może być za ciężko. Opracowałem drugi, dłuższy ale praktycznie płaski wariant trasy. Planowałem jechać do Bochni, potem przez Gawłów, Cerekiew do Szczurowej, a następnie w zależności od formy, albo odwrót albo jazda jeszcze na drugą stronę Wisły do Koszyc i powrót przez Nowe Brzesko.

Na trasę ruszam około 13:15, jest słonecznie i ciepło, ale ta wycieczka jakoś nie za dobrze się dla mnie zaczyna. Ściągam szosówkę z dachu, wyciągam Garmina, patrzę a tu nie mam go gdzie zamontować - podstawka została przez Peugeocie:( No nic Garmin do kieszeni i drogę. Na początek podjazd pod Górny Gościniec w Łapczycy, niecałe 600 metrów o średnim nachyleniu prawie 11%, a w końcówce jest pewnie z 15% (do końca nie wiem bo Garmin w kieszeni). Jakoś wjeżdżam, ale z wielkim trudem, na szczycie fotka zabytkowego kościoła i jazda do Bochni. Od samego początku czuję, że moja forma wyraźnie zapadła w sen zimowy, ledwo podjechałem pod górkę, ciężko oddycham, chłodne powietrze kłuje mnie w płucach. Teraz na szczęście w dół, przejeżdżam przez Bochnię i kieruję się na Krzeczów, a potem odbijam na Gawłów. Krótki postój robię pod cmentarzem wojennym w Krzeczowie, a potem 5 km pod cmentarzem w Gawłowie. Tu stoję trochę dłużej, patrzę na GPS żeby sprawdzić dalszą drogę i stwierdzam, że niestety nie odpaliłem GPS i nie rejestruje on parametrów trasy, nie dowiem się więc jakie tętno miałem przy podjeździe na Górny Gościniec:( No nic włączam GPS i jadę dalej na Cerekiew, tempo w okolicach 27-28 km/h, miejscami jest kiepski asfalt, więc trzeba trochę zwolnić. Niestety nie jedzie mi się za dobrze, czuję nogi, bolą, do tego siedzenie znów wydaje mi strasznie twarde, ale już zacząłem się przecież do niego przyzwyczajać.

Przejeżdżam przez Cerekiew i Wrzępie, kieruję się na Strzelce Wielkie, jadę niestety pod wiatr i moje tempo jazdy wyraźnie siada. Po 30 km zatrzymuję się pod drewnianym kościołem w Strzelcach Wielkich, nagle słyszę, że dzwoni telefon, wyciągam, patrzę a tu 7 połączeń nieodebranych. Dzwoniła żona, że nie wziąłem ze sobą kluczy do domu, zonk, muszę się wrócić, więc mój dzisiejszy plan wycieczkowy padł.

Wracam do Łapczycy, staram się wybrać inną drogę, jadę przez Wrzępie (inną drogą) dalej przez Okulice, Ostrów Szlachecki, wyjeżdżam w Gawłowie, ale zaraz odbijam na Krzyżanowice i dalej przez Proszówki do Bochni. Mniej więcej na 40 km zacząłem mieć dość jazdy, tempo spada, jadę wolno, nogi bolą mnie coraz bardziej. W Bochni jeszcze zamknięty wiadukt i jakieś 300 metrów po szutrze:(, a potem zaczynają się podjazdy. Kręcę sobie wolniutko pod górę i coraz większym zaniepokojeniem obserwuję zachodzące słońce. Kurtkę musiałem ubrać już we Wrzępi, ale teraz robi się coraz chłodniej.

O godzinie 16:04 jestem w Łapczycy, więc punkcie startu, na liczniku prawie 60 km, jestem bardzo zmęczony, a tu do domu jeszcze jakieś 18 km. Biorę kluczę i o 16:09 ruszam w dalszą drogę. Na początek znów podjazd do Chełmu. Znów kręcę powolutku pod górę, w Moszczenicy pod Kurhanem zakładam pełne rękawiczki i komin na szyję, słońce zaszło, szarówka, lampki pracują już od Łapczycy. Teren robi się łatwiejszy, przyspieszam. Szybko pokonuję fragment po drodze 94, skręcam na 75 i wskakuję na chodnik, tempo spada, ale jest zdecydowanie bezpieczniej. W Targowisku odbijam na Szarów, znów podjazd pod kościół w Szarowie i potem jeszcze kawałek pod OSP w Dąbrowie. Dalej zaczynają się zjazdy, na zjazdach marzną mi kolana, nogi bolą, ledwo jadę. Dalej przejazd przez Staniątki, już całkiem po ciemku przez las, następnie Aleja Dębowa, Piękna, Cmentarna i jestem pod domem moich rodziców, uff już na szczęście koniec - jest godzina 17:02.

Przejechałam dziś 77 km na szosówce, w dość słabym tempie, a przyjeżdżam skrajnie zmęczony:( Formy już nie ma, trzeba będzie chyba kończyć sezon, może jeszcze kilka przejażdżek na dystansie nie większym niż 20 km, przynajmniej jeden wyjazd w grudniu, żeby zaliczyć wycieczki rowerowe w każdym miesiącu tego roku i koniec, bo formy już nie ma.

Terenowo po Puszczy

Wtorek, 14 października 2014 | dodano:15.10.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 28.34 km
  • Teren: 23.00 km
  • Czas: 01:17
  • VAVG 22.08 km/h
  • VMAX 32.67 km/h
  • Temp.: 17.0 °C
  • Podjazdy: 65 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dzień nauczyciela, dzień wolny od zajęć lekcyjnych, po porannej akademii i ślubowaniu klasy I, uczniowie poszli do domu. Ja też dziś znalazłem czas na małą wycieczkę po Puszczy Niepołomickiej - dziś bardzo terenowo, kilkoma ścieżkami, którymi jeszcze nie jeździłem.

Na początek przez Kobylą Głowę w kierunku Kłaja, przejeżdżam koło jednostki wojskowej i przed samym Kłajem odbijam w lewo. Jadę szutrową, dobrze utwardzoną drogą równoległą do asfaltu biegnącego wzdłuż ściany lasu od Kłaja do Stanisławic. W bok odbija wiele dobrze zarysowanych leśnych ścieżek, może kiedyś którejś spróbuję. Po kilku kilometrach dojeżdżam do leśnego asfaltu w prowadzącego w kierunku Czarnego Stawu, ale jadę nim tylko kawałek, asfalt skręca w prawo a ja dalej ciągnę na prostu po leśnej drodze. Po kolejnych kilku kilometrach przecinam kolejną nitkę asfaltu, tym razem tą biegnącą od Damienic, ale ja jadę ciągle prosto po szutrze. 

Moim celem jest cmentarz żydowski w Baczkowie, niestety zamiast jechać dalej moją wygodną szutrówką, postanawiam przebić się ścieżką do Drogi Złodziejskiej. Początek jest zachęcający, ścieżka do prawda już nie tak dobrze utwardzona, ale szeroka i można po nie jechać, niestety w pewnym momencie ścieżka najpierw się zwęża, a po chwili zamienia się w błotną masakrę. Jakoś bokiem udaje mi się przejść i po stromym podejściu, dochodzę do Drogi Złodziejskiej. Dalej jadę w miarę bez problemu, choć dość wolno, bo droga jest pełna piasku. Pod cmentarzem chwila przerwy i kilka fotek, a następnie jadę dalej i z Puszczy wyjeżdżam w Proszówkach.

Kilka kolejnych kilometrów do jazda po asfalcie przez Baczków do Gawłówka, gdzie po krótkim postoju pod zapomnianym pomnikiem radzieckiego pilota, odbijam ponownie do Puszczy. Kolejne kilometry znowu stosunkowo wolno, bo droga jest poważnie zniszczona przez ciężki sprzęt pracujący przy wyrębie lasu. W końcu dojeżdżam do przecinki w której znajduje się mogiła radzieckiego skoczka-zwiadowcy, który właśnie w tym miejscu został zastrzelony i pochowany. Grobem chyba ktoś się zajął, bo został on wymalowany, a na grobie pojawiły się kwiaty.

Dalej jadę już dość szybko, cały czas po szutrze, przecinam obie nitki asfaltu, przejeżdżam koło rezerwatu żubrów i po kilku kilometrach dojeżdżam do leśniczówki Przyborów. 

Wyjazd w sumie udany, choć pogoda była taka sobie, po porannym słońcu, później zrobiło się dość chłodno. Tempo jazdy jak na duże odcinki po leśnych drogach (na cienkich oponach) dość wysokie.

Średnia 22,06 km/h.



Szosowy wyjazd w grupie

Sobota, 11 października 2014 | dodano:11.10.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką
  • DST: 36.81 km
  • Czas: 01:20
  • VAVG 27.61 km/h
  • VMAX 40.90 km/h
  • Temp.: 19.0 °C
  • HRmax: 171 ( 91%)
  • HRavg 128 ( 68%)
  • Kalorie: 731 kcal
  • Podjazdy: 65 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Umówiłem się z Krzyśkiem na szosowy wyjazd do Puszczy Niepołomickiej. Krzysiek miał jechać moim Lapierre a ja na starym poczciwym Peugeocie. Później okazało się, że mają do nas dołączyć jeszcze Łukasz (na odcinek do Zabierzowa) i Szymek na cały wyjazd. Mieliśmy wyjechać o 14 bo miałem czas tylko do 16, niestety okazało się, że Łukasz gdzieś utknął i w rezultacie ruszyliśmy z Niepołomic dopiero o 14:35. Na Sitowcu musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na Szymka i do skrętu na Żubrostradę dojechaliśmy od 14:50. Łukasz ruszył na dalszą trasę, a my w trójkę pojechaliśmy w kierunku Czarnego Stawu - miałem na jazdę już tylko 1 godz 10 minut.

Jak już wcześnie pisałem na Żubrostradzie trochę podkręciliśmy tempo, później zakręt w prawo i przejazd koło Czarnego Stawu, ja stwierdziłem, że nie mam czasu na postój, więc chłopaki pojechały ze mną. Tak we trójkę dojechaliśmy do skrętu na Stanisławice, tam oni obili w prawo, a ja w lewo zamknąć pętle. Od tego momentu cisnąłem już całkiem mocno. W sumie nie miałem w planach walczyć na segmencie na Drodze Królewskiej, ale dość mi się spieszyło, więc cisnąłem. Po jakiś 2 km postanowiłem powalczyć i przyspieszyłem jeszcze bardziej. Na jakieś 2 km przed końcem segmentu trochę zaczęło mi brakować pary, ale skoro walka to do końca. Na końcu segmentu nowy rekord 11:07 średnia 34,71 km/h rekord poprawiony, ale w klasyfikacji spadłem. Okazało się, że serwis znalazł jakiś przejazd z marca tego roku, lepszy od mojego o 26 sekund. Dziś trochę wolno zacząłem ten segment, więc jest jeszcze miejsce na poprawę, poza tym dziś jechałem stalowym Peugeotem na Lapierre powinno być lepiej.

Do domu przyjechałem 0 15:56. Wycieczka udana, choć trochę szkoda tej pierwszej godziny podczas której pokonałem 9 km, jakbym zaczął solidnie jechać od 14:00 to mogłem zrobić dziś pod 50 km.


Do pracy w październiku

Piątek, 10 października 2014 | dodano:10.10.2014 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 28.06 km
  • Czas: 01:04
  • VAVG 26.31 km/h
  • VMAX 32.94 km/h
  • Temp.: 13.3 °C
  • HRmax: 157 ( 83%)
  • HRavg 143 ( 76%)
  • Kalorie: 777 kcal
  • Podjazdy: 50 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś po raz kolejny wybrałem się do pracy na rowerze. Pogoda zachęcała do jazdy od kilku dni było ciepło, nawet rano koło 10 stopni i słonecznie, więc na koniec tygodnia postanowiłem w końcu taki wyjazd zrealizować. Temperatura odczuwalna podczas jazdy w Puszczy Niepołomickiej wynosiła około 6,5 stopnia, ale nie wiało więc nie było zimna i jechało mi się całkiem dobrze. Niestety kompletnie nie mam siły kręcić, jazda na jakimś twardym obrocie z prędkością powyżej 26 km/h dziś była dla mnie praktycznie nie osiągalna. Starałem się trzymać dobre tempo ale jechałem na miękkim obrocie więc rzadko przekraczałem 26 km/h. Forma już słaba niestety:)

W drodze powrotnej jechało mi się znacznie lepiej, pogoda była piękna, ciepło, bezwietrznie nic tylko jechać. Cisnąłem więc dość mocno w okolicach 28 km/h i dopiero pod koniec zabrakło mi trochę pary.

Do pracy: 13,8 km/h, czas: 32:24, średnia: 25,57 km/h, maks: 32,13
Z pracy: 14,26 km/h, czas: 31:56, średnia: 26,79 km/h, maks: 32,94

Średnia 26,17 km/h

Czasówka po leśnej ścieżce rowerowej

Czwartek, 9 października 2014 | dodano:10.10.2014 Kategoria 0-20 km, Po płaskim, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 16.56 km
  • Teren: 15.00 km
  • Czas: 00:42
  • VAVG 23.66 km/h
  • VMAX 37.19 km/h
  • Temp.: 14.0 °C
  • HRmax: 175 ( 93%)
  • HRavg 158 ( 84%)
  • Kalorie: 556 kcal
  • Podjazdy: 104 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś zrobiłem sobie czasówkę po leśnej ścieżce rowerowej w Puszczy Niepołomickiej. Kiedyś dawno temu w 2009 roku przejechałem leśną ścieżkę rowerową na czas (jechałem crossem) zmierzone wtedy parametry jazdy to: dystans 6,68 km; czas 14:06; średnia 28,55 km/h; Vmax 37,44 km/h. Dziś postanowiłem ponownie zmierzyć się z tym dystansem, tym razem pojechałem rowerem górskim.

Z domu wyjechałem ul. Wrzosową wprost do Puszczy Niepołomickiej, przejechałem przez las w kierunku Staniątek, przeciąłem szosę i wyjechałem na Kozich Górkach, to właśnie stąd zamierzałem rozpocząć próbę czasową. Od początku czułem, że coś dziś ze mną nie jest za dobrze, na terenowym dojeździe do ścieżki dość wysoko skoczyło mi tętno. Gdy ruszyłem ścieżkę to na pierwszych podjazdach od razu miałem na pulsometrze ponad 160, ale nic cisnę, pierwsze kilka pagórków, potem wyjeżdżam na płaski teren i staram się jechać w granicach 30 km/h. Niestety zaraz pulsometr pokazał mi tętno powyżej 170 i było po jeździe - musiałem zwolnić. Na nawrotce w Szarowie zwalniam i piję mały łyk z bidonu. Znów próbuję przyspieszyć, ale nic z tego. Kolejna nawrotka na końcu ścieżki przy parkingu, wpadam na asfalt i znów próbuję przycisnąć, niestety dalej nic z tego kończę pętle mocno zmęczony. Wynik który osiągnąłem jest gorszy od tego z 2009 roku: dystans 6,6 km; czas 14:29; średnia 27,4 km/h; Vmax 37,3 km/h. 

Po krótkim odpoczynku postanawiam zakręcić tą samą pętle w drugą stronę. Tempo jest już dużo wolniejsze, bo tętno błyskawicznie przekracza 160. Wynik na kółku w przeciwną stronę to: dystans 6,6 km; czas 15:35; średnia 25,41 km/h; Vmax 37,5 km/h.

Końcówka trasy znów terenowo przez las i do domu na Wrzosową. Po odstawieniu roweru, czuję skrajne zmęczenie, tętno długo nie może mi się uspokoić. Mimo iż przejechałem ledwo 16 km, to zrobiłem to na bardzo dużej intensywności i zmęczenie było ogromne. Inna sprawa, że dziś wyraźnie nie był mój dzień i czułem się raczej słabo.

Na Garmin Connect wyznaczałem segmenty w obie strony na ścieżce rowerowej, ale zapis śladu jest chyba słaby, gps gubił się w gęstym lesie. Segment wyszedł mi 6,44 km, podczas gdy czujnik z koła zmierzył okrążenie 6,6 km.



Galicja Orient dzień 2

Niedziela, 5 października 2014 | dodano:06.10.2014 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
  • DST: 43.96 km
  • Teren: 20.00 km
  • Czas: 02:41
  • VAVG 16.38 km/h
  • VMAX 41.60 km/h
  • Temp.: 10.0 °C
  • HRmax: 130 ( 69%)
  • HRavg 157 ( 83%)
  • Kalorie: 1211 kcal
  • Podjazdy: 445 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień rywalizacji na Galicja Orient na trasie piknikowej był rywalizacją "o czapkę gruszek" - nawet sam organizator tak to określił. Medale rozdano po pierwszym dniu, klasyfikacja cyklu Galicja Trophy też już była zamknięta. My pierwszego dnia daliśmy z siebie wszystko, fakt że miałem zepsuty rower i musiałem całą trasę przejechać na twardych przełożenia spowodował, że średnie tętno wyszło mi aż 153, wieczorem po zawodach łapały mnie skurcze, Krzysiek też czuł się mocno zmęczony, więc ustaliliśmy że drugi dzień jedziemy raczej rekreacyjnie, robiąc fotki których zabrakło na pierwszym etapie.

O 9:30 dostaliśmy mapy, do zaliczenia było 7 punktów, spokojnie planujemy trasę i wyjeżdżamy z bazy praktycznie na samym końcu. Na początek solidny podjazd po asfalcie. Krzysiek chyba zbyt dosłownie wziął sobie do serca, że dziś jedziemy rekreacyjnie i musiałem go trochę pogonić:) Po podjeździe zjazd i skręcamy w lewo na czarny szlak rowerowy. Jedziemy dość dobrą ścieżką, dojeżdżamy do lasu i kręcimy sobie w kierunku punktu 22. W pewnym momencie droga odbija w kierunku szczytu wzniesienia, zaczynamy podchodzić, ale coś nam nie gra. Zaczynamy się zastawiać a tu nagle z tyłu dojeżdża nas kilka drużyn, dziwne myślałem, że jesteśmy na szarym końcu. Wracamy się kawałek i szukamy właściwej drogi, nagle widzimy że za zarośniętą łąką jadą dwie dziewczyny, więc rower na plecy i przeprawiamy się do drogi, a tam jeszcze 100 metrów i jest punkt.

Podbijamy i jedziemy dalej, zgodnie z planem dalej szlakiem czarnym, przejeżdżamy jeszcze kilometr i okazuję się że musimy się przeprawić przez solidną górę, niestety na piechotę. Kilka minut ciężkiej wspinaczki i jesteśmy na szczycie wśród sadów z jabłkami. Nagle zrobiło się bardzo ciepło, więc się rozbieramy. Po chwili pędzimy w dół, jednak szczęście trwa tylko chwilę bo po chwili znów pod górę tym razem na szczęście po asfalcie, więc mimo 11% stromizny da się jechać. Dziś mój rower spisuję się lepiej, mam więcej przerzutek, coś pokombinowałem na noclegu i dziś nie muszę się tak męczyć.

Wyjeżdżamy na wysokość 403 m npm, najwyżej podczas tych zawodów, i nagle z pięknej, słoneczniej pogody wjeżdżamy w mega mgłę. Trochę zjazdów i wjeżdżamy do lasu, jest strasznie zimno, około 9 stopni do tego dochodzi wilgoć. Na szczęście jedziemy głównie w dół, po chwili las się kończy i dojeżdżamy do punktu 23 (rozwidlenie jarów). Punkt jest sprytnie ukryty, chwilę szukamy ale po chwili mamy już dziurki w karcie. Na zaliczenie tych dwóch punktów potrzebowaliśmy przeszło godzinę - było ciężko .

Zjeżdżamy do Babic i pędzimy na punkt nr 26 (starorzecze) dojazd łatwy po asfalcie i po płaskim. Tuż przed samym punktem spotykamy jadące z przeciwka dziewczyny, jedna z nich wczoraj w miksie wygrała, dziś jedzie chyba siostrą i obie mocno cisną. Chcę zmobilizować Krzyśka, żebyśmy za nimi pogonili, ale on dalej twierdzi, że dziś rekreacja:) Punkt zdobywamy bez problemu, wracamy się kawałek i skręcamy na Olszyny, droga dalej płaska i asfaltowa, kolejne kilometry pokonujemy szybko. W Olszynach wjeżdżamy na drogę powiatową, którą po chwili dojeżdżamy do Jankowic, gdzie odbijamy na szlak niebieski prowadzący brzegiem Wisły. Droga jest szutrowa, z dużą ilością dziur, ale płaska więc jedziemy dość szybko.

Na szlaku zaliczamy punkt 27 (rozwidlenie rowów), odbijamy i jedziemy dalej szlakiem niebieskim, którym dojeżdżamy Mętkowa Małego, jeszcze kawałek asfaltem i jesteśmy na bufecie. Tuż przed bufetem widzimy jadących z przeciwka wczorajszych zwycięzców, z tym że dziś jadą z jakimś mały dzieckiem, więc oni dziś rekreacyjnie. Na bufecie, na którym dziś postanawiamy się zatrzymać spotykamy kilka drużyn w tym naszych (do wczoraj) największych rywali z Hasajzacnie, dziś też wyraźnie się nie ścigają, jeden z nich jedzie na rowerze z mega szerokimi oponami (chyba ze 4 cm, prawie jak w motorze). Zbieramy kilka informacji o dalszych punktach i w drogę.

Przed nami punkt nr 25 (kładka), punkt wydaje się być banalny jedziemy wygodną, szutrową ścieżką przez las, a punkt ma znajdować się na lewo od tej właśnie ścieżki. Niestety przegapiamy właściwy zjazd, skręcamy w następny, dojeżdżamy do rzeczki, ale ani kładki ani punktu nie ma. Na szczęście wzdłuż rzeczki prowadzi trochę zarośnięta, ale przejezdna ścieżka i po kilku minutach jesteśmy przy kładce, wracamy do drogi już tą co trzeba ścieżką:)

Punkty 26, 27 i 25 były proste, ale dwa kolejne znów mają być trudniejsze. Jedziemy asfaltem w kierunku Chrzanowa, a potem odbijamy na Zagórze. Krzysiek zaczyna coś narzekać na zmęczenie, a tu po chwili zaczynamy widzieć wzgórze na które przyjdzie nam się wdrapać. Wskakujemy na czarny szlak i w górę, początek po asfalcie, potem odcinek bardzo stromy, więc kawałek z buta, ale dalej znów można jechać. Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, do punktu już blisko ale stromo pod górę. Nagle patrzymy a z góry zjeżdżają dziewczyny, które widzieliśmy już wcześniej i nie chcą nic powiedzieć o punkcie, chyba się boją, że je prześcigniemy:)

Punkt nr 24 to stały punkt BnO, palik wbity w ziemię, bez lampionu. Może być ciężko bo w koło las, taki palik nie bardzo rzuca się w oczy. Chwilę szukamy na piechotę chodząc po lesie, jednak po chwili jest, podbijamy i zjazd w dół. Pierwotnie mieliśmy inny plan, ale postanawiamy wykorzystać szlak zielony i zjechać do asfaltu. Jedziemy po szlaku, ale oczekiwanego zjazdu do asfaltu nie ma, wykorzystujemy kolejny i lądujemy na asfalcie, ale w środku jakieś fabryki. Jedziemy przez zakład, czy się tędy wyjechać?, jest szlaban i strażnik, ale zanim zdążył nas zauważyć byliśmy już za bramą:)

Przed nami ostatni punkt nr 21 (jaskinia). W pobliże punktu dojeżdżamy po asfalcie, skręcamy we właściwą ścieżkę i po chwili widzimy jakiegoś zawodnika z trasy pucharowej odbijającego punkt. Mieliśmy szczęście, punkt był słabo widoczny. Obijamy dziurki i dalej po szlaku przez las dojeżdżamy do Piły Kościeleckiej, stąd do Bolęcina prowadzi już tylko kilku kilometrowa prosta. Mobilizuję Krzyśka do mocniejszego finiszu, po kilku minutach dojeżdżamy do Bolęcina i po chwili na metę nad zalewem. 

Znów poszło nie najgorzej, mimo iż w zasadzie dziś się nie ścigaliśmy. Wygrywa Turbo Cola, dalej dziewczyny i potem my, czyli 3 miejsce w open i znowu drugie w MM. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę zmęczenie wczorajszym dniem, nasze nastawienie, że dziś się nie ścigamy, fotki na każdym punkcie i dłuższy postój na bufecie. Trasa była dość ciężka, szczególnie jej początek, gdzie zrobiliśmy spore przewyższenia, środek łatwy, koniec znowu trochę trudniejszy. Pogoda w niedziele było sporo lepsza, na starcie ciepło, później na wysokości zimno, ale pod koniec rywalizacji już bardzo ciepło. Mi osobiście dziś jechało się dużo lepiej niż w sobotę, działo mi więcej przerzutek, tętno nie skakało mi tak wysoko, nie łapały mnie skurcze.

Rower niestety do gruntownego remontu, w zasadzie przydałby się nowy - lepszy, ale obawiam się, że mój przyszłoroczny budżet takich wydatków nie przewiduje. Skończy się, więc pewnie na wymianie napędu i pewnie jeszcze kilka rajdów na nim obskoczę.

Galeria zdjęć.



Galicja Orient dzień 1

Sobota, 4 października 2014 | dodano:06.10.2014 Kategoria 61-80 km, RNO, zawody
  • DST: 58.53 km
  • Teren: 25.00 km
  • Czas: 03:26
  • VAVG 17.05 km/h
  • VMAX 62.52 km/h
  • Temp.: 12.0 °C
  • HRmax: 182 ( 97%)
  • HRavg 153 ( 81%)
  • Kalorie: 2150 kcal
  • Podjazdy: 715 m
  • Sprzęt: GT Avalanche 3.0
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Galicja Orient to nasze ostatnie i docelowe zawody na orientacje w tym sezonie. Od początku sezonu walczyliśmy w zawodach z cyklu Galicja Trophy, w Miechowie po dobrej jeździe i katastrofalnym błędzie na ostatnim punkcie zajęliśmy 5 miejsce, w Jordanowie poszło lepiej i zajęliśmy 2 miejsce, co pozwoliło nam się przesunąć na 3 miejsce w cyklu. Do Bolęcina na ostatnie zawody przyjechaliśmy z założeniem wskoczenia na 2 miejsce w cyklu, bo pierwsze niestety było już poza naszym zasięgiem. Żeby sięgnąć po 2 miejsce w Galicja Trophy musieliśmy poprawić 5 miejsce (z Miechowa) przy założeniu, że wyprzedzająca nas drużyna Hasajzacnie nie będzie wyżej niż na 3 miejscu, najlepiej więc było pokonać naszych przeciwników i zakończyć zawody przynajmniej na 4 miejscu.

Niestety przed tymi zawodami nie udało się specjalnie potrenować, przeziębienie i cały tydzień bez roweru. Start wyznaczono na godzinę 10:30, mniej więcej o 9:30 byliśmy na miejscu i pierwsze wrażenie - jest zimno:( Ubieramy się więc dobre i czekamy na start.
Dostajemy mapy i planujemy trasę, wszystkie punkty są na północ od bazy czyli po drugiej stronie autostrady, trzeba więc uwzględnić miejsca przeprawy.

Postanawiamy wybrać wariant odwrotny do ruchu wskazówek zegara, pierwszym punktem do zaliczenia jest więc 8 (przepust). Niestety już na starcie robimy błąd, zamiast wybrać drogę na prosto z bazy w kierunku punktu, my mechanicznie jedziemy tak jak przyjechaliśmy samochodem, czyli przez centrum Bolęcina, już na początku duża strata:) Dalej przejazd szosą, wpadamy na niebieski szlak i tu znów błąd, źle sobie skręcamy, musimy zrobić korektę, znów strata ale punkt na szczęście zaliczony.

Dalej już bez przeszkód jedziemy niebieskim szlakiem do Młoszowej, przejeżdżamy obok pałacu gdzie ostanio była meta rajdu Kraków - Trzebinia i rozpoczynamy wspinaczkę na punkt nr 1 (jar). Tu na szczęście idzie bez problemu, dojeżdżamy w pobliże punktu, a tam pełno ludzi szuka punktu, my trafiamy prawie na gotowe, podbijamy punkt i odrabiamy straty z początku trasy.

Niestety nasze szczęście jest chwilowe na dość trudnym wyjeździe z tego punktu w kierunku miasteczka, zaczyna nawalać mi rower. Trąciłem przerzutką o jakieś krzaki i napęd mi wariuje. W efekcie nie jestem w stanie wrzucić żadnego lżejszego trybu bo zaraz przeskakuje mi łańcuch. Muszę pchać rower pod wzniesienie i znowu wszyscy nas wyprzedzają. W Myślachowicach próbuję coś z tym moim napędem zrobić, jest chwilowa poprawa i pędzimy dalej, ale straciliśmy przynajmniej z 10 minut.

Na asfalcie staramy się cisnąć, żeby coś nadrobić, ale po wjechaniu w teren znowu mam problemy. Z pewnymi problemami zaliczamy punkt nr 3 (stara zapora) i szlakami przez las kierujemy się do kolejnego punktu. Tu kolejne terenowe wzniesienie i znów problem z przeskakującym łańcuchem. Zatrzymuję się i zaczynam się zastanawiać czy jest w ogóle sens dalej się męczyć. Rower odmawia posłuszeństwa a my jedziemy na szarym końcu stawki:( Jednak to zawody na orientacje zawsze jest szansa coś nadrobić, biorę więc śrubokręt, majstruję chwilę przy przerzutce i ruszam dalej.

Do dyspozycji mam 3 najtwardsze przełożenia w kasecie i 3 tarcze z przodu w sumie 9 kombinacji raczej twardych:( Kolejne asfaltowe wzniesienie pokazuje, że będzie ciężko, jadę ale z niską kadencją, tętno skacze mi ponad 160, ale trzeba walczyć.

Zdobywamy punkt nr 2 (szczyt kopca), na punkcie dojeżdżamy dwa miksy, może to oznaka, że coś odrabiamy. Dalej zjazd do asfaltu i po asfalcie, niestety drogi którą mieliśmy zaatakować punkt, nie udaje się nam wypatrzeć w terenie.

Zjeżdżamy do centrum wioski, zaznaczona na mapie dróżka koło sklepu to jakiś sajgon, nie chcę nam się taszczyć rowerów na plecach, więc jedziemy za jakąś drużyną w kierunku kościoła, gdzie widać drogę. Z przeciwka jadą dwie drużyny w tym etatowy zwycięzca naszej kategorii team Turbo Cola. Dojeżdżamy do kościoła i jedziemy w kierunku punktu nr 9, jest dość ciężko, szczególnie na moich twardych przełożenia, ale walczymy:) Nieoczekiwanie przy punkcie robi się tłoczno, spotykamy kilka drużyn w tym naszych największych rywali z Hasajzacznie. Podbijamy szybko punkt i pędzimy w drogę powrotną, nasza motywacja rośnie, może nie wszystko jeszcze stracone. 

Wracając z punktu nie jedziemy już pod kościół, tylko wybieramy skrót, jedziemy jak się później okaże ze zwycięzcami naszej kategorii i wyjeżdżamy tą mega stromą ścieżką pod sklepem (tym razem jest na szczęście w dół). Jesteśmy na skrzyżowaniu i pędzimy do punktu nr 5 (szczyt urwiska). Przejeżdżamy koło bufetu i mega zarośniętą ścieżką dojeżdżamy (dochodzimy) do punktu. Gdy my wyjeżdżamy z punktu to właśnie przejeżdżają rywale z Hasajzacznie, a przecież z 9 odjechali przed nami. Jest dobrze trzeba walczyć.

Znowu mijamy bufet, ale nie ma czasu na odpoczynek trzeba walczyć. Po raz trzeci lądujemy na tym samym skrzyżowaniu w Nowej Górze i jedziemy pod górę w kierunku punktu nr 4 (kopiec kamieni). Najpierw asfaltowy podjazd potem, szalony zjazd i znowu tym razem szutrowy podjazd po szlaku. Jest stromo ale da się jechać. Punkt nr 4 zaliczamy bez większego problemu i dalej szlakiem pędzimy w dół. 

Mimo błota odcinek do Dulowej pokonujemy bardzo sprawnie, przejeżdżamy drogę 79 i wjeżdżamy do Puszczy Dulowskiej. Tu na szczęście płasko, droga w miarę dobra, ale do punktu dłuższy przelot. Ciśniemy ile się da, w końcu gdzieś tam za nami są nasi rywale. Punkt nr 6 (źródełko) zdobywamy bardzo sprawnie, niestety przy wyjeździe z tego punktu popełniamy karygodny błąd. Mieliśmy się kawałek wrócić, a potem skręcić w lewo, tym czasem my od razu jedziemy w lewo. Przejeżdżamy może 500 metrów, wyjeżdżamy z lasu, jest skrzyżowanie, spostrzegamy błąd i szybki nawrót. Wracając widzimy kilku zawodników skręcających na leśną ścieżkę prowadzącą do punktu. Z daleka wydaję mi się, że to nasi najwięksi rywale. Poganiam więc Krzyśka i pędzimy ile sił w noga. 

Przez las niebieskim szlakiem i wyjeżdżamy przy studiu filmowy - kosmicznej kolonii tuż przy autostradzie. Na szczęście ostatni punkt - nr 7 (brama techniczna) jest przy samej drodze. Szybko podbijamy i pędzimy w kierunku mety.

Do pokonania jeszcze kilka kilometrów, przejeżdżamy pod autostradą i pędzimy w kierunku Bolęcina. Najpierw jedziemy pod górę, zmęczenie jest duże, ale walczymy. Dojazd do Bolęcina pagórkowaty, ale po kilkunastu minutach dojeżdżamy do centrum. Jeszcze tylko ulica Rekreacyjna i wpadamy na metę. Pierwsze wrażenie, jest pusto siedzi tylko jedna drużyna, ta z którą opuszczaliśmy skrótem punkt nr 9, nikogo więcej nie ma. Oddajemy kartę, jesteśmy na drugim miejscu, co automatycznie oznacza awans na drugie miejsce w Galicja Trophy.

Jakieś 5 minut po nas przyjeżdżają zwycięzcy z miksów. Idziemy do samochodów, i obserwujemy finisz, Turbo Cola walczy liderem kategorii Junior - ojciec z synem jednak górą:) Przebieramy się, jemy, dojeżdżają kolejne drużyny, nasi najwięksi rywale dopiero koło 7 pozycji, ale to już nie ważne, my swój cel na dzisiaj osiągnęliśmy. Mimo kiepskiego startu, dużych problemów ze sprzętem zajmujemy 2 miejsce, tracą do zwycięzców zaledwie kilka minut.

Galeria zdjęć



Michał Kwiatkowski mistrzem świata

Niedziela, 28 września 2014 | dodano:29.09.2014 Kategoria 21-40 km, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 36.55 km
  • Czas: 01:15
  • VAVG 29.24 km/h
  • VMAX 42.59 km/h
  • Temp.: 11.0 °C
  • HRmax: 181 ( 96%)
  • HRavg 145 ( 77%)
  • Kalorie: 838 kcal
  • Podjazdy: 103 m
  • Sprzęt: Lapierre S Tech 300
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Od kilku dni czuję się słabo, jestem przeziębiony, więc mimo iż zapowiada się piękna niedziela, nie miałem w planach wyjścia na rower. Gdzieś koło 10 włączam TV, patrzę wyścig o mistrzostwo świata zawodowców, myślałem że transmisja jest dopiero od 12:20, ale nic oglądam. Ucieczka, 15 minut przewagi, Polacy gonią. Koło 12 idę do kościoła, potem na Pola Chwały, wracam koło 14, do mety pozostało 70 kilometrów, ciągle pada, a tu nagle czwórka Polaków wycofuje się jednocześnie w wyścigu. Na 60 km do końca idzie ucieczka, nie ma w niej Polaków, dziś chyba nic z tego nie będzie:(

Po trwającej wieku przerwy na reklamy okazuje się, że jednak większość faworytów dalej jedzie w peletonie, ucieczka nie jest odpuszczona, więc może jeszcze Kwiatek ma szansę. Na kolejnych okrążenia idą kolejne ataki, Polacy siedzą cicho w peletonie, ucieka mocna czwórka, na 20 km mają prawie minutę przewagi, robi się niebezpiecznie, na czoło wychodzi Paterski a za nim Kwiatek. Paterski na kresce przed ostatnim okrążeniem likwiduję groźny kontratak z dwoma Hiszpanami, na przedzie dalej czwórka, dalej ponad 40 sekund przewagi, do pracy biorą się Hiszpanie, przewaga topnieje. Podjazd pod Confederación 5 km średnio 3,3 procent, w końcówce podjazdu Gołaś wyprowadza Kwiatka na czoło, ostatnie metry Kwiatek ciśnie i na zjazd wpada z przewagą może 2 metrów, ale na zjeździe ucieka. Na dole przewaga jest minimalna, ale jednak, po chwili Kwiatek dopada uciekająca czwórkę, chwilę jedzie na kole, ale jak zbliża się peleton i rozpoczyna podjazd od Mirador, Kwiatek ciśnie i ucieka. Peleton dopada ucieczkę i konsternacja, kto ma gonić Kwiatka, myślą i myślą a Kwiatek jedzie. W końcu atakuje Purito, za nim idzie Valverde, Gilbert, Gerrans, Van Avermaet, Breschel, Gallopin, ale Kwiatek jest już na szczycie i pędzi w dół. Przewaga 9 sekund, w drugiej grupie znowu nie ma kto gonić, w końcu Gilbert postanawia się poświęcić, pędzi za Kwiatkiem ile sił w nogach, ale przewaga nie maleje, do mety coraz bliżej. Na 1,5 km przed metą wściekły Gilbert daje znak pomóżcie już nie dam rady. Kwiatek ciągle z przodu, ostatni kilometr, 500 metrów, na 100 metrów przed metą Kwiatek obraca się do tyłu i przestaje kręcić, podnosi ręce, całuję orzełka, a za nim finisz, wygląda jakby mieli go zaraz dopaść, ale nic z tych rzeczy, Kwiatek przetacza się przez linię mety, za nim wpada rozpędzona grupa i mija go 5 metrów za metą. Niesamowite KWIATEK MISTRZEM ŚWIATA.

Drugi Gerrans, trzeci Valverde, przegrani Belgowie, Gilbert nie finiszował bo nie miał sił po pogoni, Van Avermaet nie dał rady i skończył dopiero 5, ale jak to ma znaczenie. Kwiatek wygrywa, w peletonie na 17 miejscu przyjeżdża Paterski, też niesamowity wynik biorąc pod uwagę pracę jaką wykonał dla Kwiatka:)

Przyznam szczerze, że nie wierzyłem, że może się udać, wiadomo było że chłopak ma potencjał, ale zawsze czegoś brakowało. Po cichu liczyłem na medal, ale na mistrzostwo. Jednak Kwiatek rozegrał wyścig jak profesor, czekał prawie do samego końca, zaatakował w najlepszym momencie, wiedział, że jak dojedzie w czołówce to na kresce taki Gerrans i Valverde go ograją, a tu nie dał im na to szans. Pojechał pięknie, choć te ostatnie 100 metrów i celebrowanie zwycięstwa przed metą mnie prawie przyprawiły i o zawał:)

Po czymś takim po prostu nie mogłem zostać w domu, mimo że przecież jestem przeziębiony, szybko się ubieram, oglądam jeszcze dekoracje, wyciągam szosówkę i drogę. Dziś miało być spokojnie, bez walki na segmentach, bez napinki. Jadę sobie przez Puszczę, tempo w granicach 30 km/h i jeszcze raz przeżywam wyścig. Oglądam kolarstwo od dobrych 5-6 lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem, ten sezon był wspaniały, ale to czego dokonał dziś Kwiatek - niesamowite. Miałem jechać nad Czarny Staw, ale decyduję się skręcić na Stanisławice, wyjeżdżam z lasu i kręcę przez Cikowice i Stanisławice ma Kłaj. Słońce powoli zachodzi, robi się chłodno, miało być spokojnie ale w głowie świta mi walka na segmencie w Dąbrowie (na tej dłuższej, nie mojej wersji). Przejeżdżam przez Szarów, skręcam koło wiaduktu i walka. Początek łagodny, maks 3%, zakręt i zaczyna się mój odcinek, po chwili stromizna rośnie, staram się z całych sił, ale właśnie sił mi brakuje. Tętno skacze ponad 180, ale prędkość i tak spada do 14 km/h. Na szczycie prawie zawał, ale wynik udaje się poprawić, na dłuższej wersji wskakuje nawet na 2 miejsce średnia 21,33 km/h, na krótszej (mojej) wersji też się poprawiam, ale końcówkę pojechałem słabo i mam dopiero 4 wynik.

Potem seria zjazdów, przejazd przez Puszczę i przede mną jeszcze jeden segment na ulicy Dębowej. Rozkręcam rower i pędzie ponad 40 km/h, ale jest próg zwalniający, trochę się boję wjechać na niego z taką prędkością, lekko hamuje, za progiem mam 32 km/h i muszę znów rozkręcać, tym razem dochodzę już tylko do jakiś 38-39 km/h na godzinę. Na domiar złego doganiam samochód, który jeszcze zwalnia przed skrzyżowaniem (metą segmentu). Wynik poprawiony, średnia 38,89 km/h, wskakuję na 3 miejsce, ale ten odcinek na pewno mogę pojechać mocniej, tyle że chyba muszę zaryzykować na progu, no i potrzebne są sprzyjające okoliczność i brak przeszkód w postaci wolno jadących samochodów, do drugiego miejsca brakuje mi 5 sekund.

Do domu dojeżdżam strasznie zmęczony, cała wycieczka na stosunkowo wysokim jak na mnie tętnie. Nie czułem się dziś za dobrze, ale w sumie wycieczka wyszła dość szybka:)

Średnia 28,98 km/h.