- Kategorie bloga:
- 0-20 km (165)
- 100 km i więcej (35)
- 21-40 km (294)
- 41-60 km (130)
- 61-80 km (36)
- 81-99 km (12)
- Akcja cmentarze 2014 (10)
- Geocaching (8)
- Gniezno 2016 (5)
- Jura 2015 (3)
- Jura 2016 (3)
- Jura2012 (2)
- Łapczyca (51)
- Mazury 2012 (9)
- miasto (11)
- pieszo (26)
- Po górkach (325)
- Po płaskim (348)
- praca (107)
- Przez Puszczę Niepołomicką (291)
- Rajdy rekreacyjne (6)
- RNO (24)
- samotnie (383)
- w grupie (29)
- Wiedeń 2013 (6)
- wycieczki piesze (6)
- Wyprawy wielodniowe (34)
- wyścig kolarski (19)
- Z córką (15)
- Z uczniami (5)
- Z Żoną / Narzeczoną (66)
- Zachodniogalicyjskie cmentarze (104)
- zawody (24)
Wpisy archiwalne w kategorii
zawody
Dystans całkowity: | 1545.10 km (w terenie 576.00 km; 37.28%) |
Czas w ruchu: | 96:32 |
Średnia prędkość: | 16.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.70 km/h |
Suma podjazdów: | 19301 m |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (83 %) |
Suma kalorii: | 8484 kcal |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 64.38 km i 4h 01m |
Więcej statystyk |
Dębowy Orient - trasa GIGA
Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano:04.08.2013 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, RNO, zawody
- DST: 102.23 km
- Teren: 35.00 km
- Czas: 05:29
- VAVG 18.64 km/h
- VMAX 46.17 km/h
- Temp.: 32.0 °C
- Podjazdy: 560 m
- Sprzęt: Kross Grand Spin S
- Aktywność: Jazda na rowerze
W drużynie z Krzyśkiem przejechaliśmy Dębowy Orient na trasie GIGA, udało nam się zaliczyć 19 z 21 punktów jednak w mocnej obsadzie chyba nie zajęliśmy za wysokiego miejsca, choć pełnych wyników jeszcze nie ma.
Punkty kontrolne:
1-10 Punkty stałe gry terenowej Dębowy orient (naniesione na mapę, w terenie stałe paliki przy łatwych do zidentyfikowania miejscach).
1. Centrum Pogoria (III)
2. Centrum Pogoria w Parku Zielona
3. obok remizy strażackiej
4. przy stadionie
5. obok remizy strażackiej
6. przy kościele
7. skrzyżowanie leśnych dróg (opuszczony)
8. wyrobisko piasku
9. teren Eurocampingu
10. gospodarstwo agroturystyczne
Punkty 11-21 do samodzielnego naniesienia na mapę - wzór na punktach 1 i 2:
11. skrzyżowanie ścieżek
12. krzyż
13. tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej
14. skrzyżowanie ścieżek
15. granica lasu - punkt widokowy
16. krzyż
17. Wapiennik Bardowicza
18. krzyż
19. skrzyżowanie ścieżek
20. drzewo
21. granica lasu (opuszczony)
Start w Dębowym Oriencie planowałem już od dawna, rok temu w podobnej imprezie BSOrient w kameralnej obsadzie zdobyłem 2 miejsce na trasie GIGA, więc i w tym roku planowałem jechać GIGA. Śledząc rowerowe fora internetowe i listę startową widziałem, że w tym roku nie będzie tak łatwo i obsada będzie dużo mocniejsza.
Tuż przed startem zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie pojechać trasy rekreacyjnej, byłem mocno zmęczony, miałem za sobą przeszło 500 km z sakwami do Wiednia, dzień wcześniej walczyłem na trasie VI etapu TdP pod Ząb i Gliczarów, do tego mega upał, ale Krzysiek nastawił się na próbę GIGA (nigdy wcześnie nie jechał tak długiej trasy, nawet na zwykłej wycieczce), więc nie pozostawało nic innego jak walczyć na GIGA:)
Odprawa trochę opóźniona zaczyna się parę minut po 10, regulamin strasznie zagmatwany, dostajemy mapy gry terenowej Dębowy Orient na której jest 10 punktów (stałych oznaczonych palikami z perforatorami) do tego pozostałe 11 punktów mamy sobie odwzorować z kartek na drzewie, z tym że 5 punktów do odwzorowania jest w bazie rajdu, a 6 kolejnych na pkt 2. Odrysowuję punkty podbijamy 1 i jedziemy za tłumem na 2, odrysowuję pozostałe punkty i decydujemy się na dość niezwykłą taktykę (chyba jako jedyni). Konieczność jazdy na 2 zaraz na początku sugerowała wariant trasy zgodny z ruchem wskazówek zegara, my tymczasem postanawiamy zaliczyć punkty po drugiej stronie Pogorii (przejazd pomiędzy jeziorami III i IV) a następnie jechać w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.
Tak robimy przejeżdżamy pomiędzy jeziorami i jedziemy na 13 (tablica nr 5 na ścieżce dydaktycznej) na punkt trafiamy w miarę bez problemu, choć remonty dróg trochę utrudniają jazdę. Dalej jedziemy na punkt 19, nie ma żadnym problemów, odbijamy i jedziemy w kierunku 16. Przejeżdżamy tory, wjeżdżamy w boczną drogę, która po chwili przechodzi w ścieżkę i szukamy krzyża. Przy ścieżce nie ma, szukamy w krzakach nie ma, w końcu idąc w chaszcze bliżej, biegnąc powyżej nasypem, drogi głównej, znajduję krzyż, ale nie ma punktu - co jest grane. Na odprawie była mowa, że z jednym krzyżem coś nie gra, Krzysiek twierdzi, że to dotyczyło pkt 20, ale ja nie jestem pewny. Dzwonimy do Kosmy, wiadomość to ten krzyż nie jest krzyżem, punkt w krzakach, szukamy ale dalej nie ma w końcu okazuję się, że punkt znajduję się w miejscu gdzie asfalt przechodzi w ścieżkę - dobre 20 minut w plecy:(
Do 17 prowadzi czarny szlak pieszy, jest też podjazd od drogi nr 94, ale na odprawie była mowa, że nią jeździć nie wolno, więc szukamy innego - szybszego jak się nam wydaje - rozwiązania. Na mapie jest jest dobre wyglądająca ścieżka, która powinna nam trochę skrócić drogę w stosunku to tej wyznaczonej przez szlak. Wpadamy w las, ścieżka wygląda kiepsko, ale początkowo da się jeszcze jechać, jednak mniej więcej w połowie drogi, zonk, chaszcze, krzewy, komary, z bólem wracamy do drogi. Wbijamy się na czarny szlak, jedziemy wzdłuż torów, dojeżdżamy do osiedla Jamki i wyjeżdżamy na wysypisko śmieci, zaczyna się las i żadnej dalszej ścieżki nie widać :( Do wysypiska prowadzą znaki szlaku, ale co dalej. Grzeje jak cholera, przejścia na 16 i próby przebicia się przez las mocno nas zdołowały, myślę nawet nad odpuszczeniem punktu, ale jeszcze jedna próba, atakujemy od zakazanej drogi 94. W sumie i tak nie można na nią wyjechać bo poprowadzona jest wysokim wiaduktem. Jedziemy równoległą drogą przez Strzemieszyce, nie ma jak przekroczyć 94 bo nie dróg dojazdowych, w końcu za Biedronką widzę możliwość przeprawy, przekraczamy 94, kilkaset metrów przez las i jesteśmy na punkcie - pluję sobie w brodę, że wcześniej tak nie pojechaliśmy - oszczędzilibyśmy czas i dużo sił.
Nie jest za dobrze, przez 16 i 17 straciliśmy kupę czasu. Wracamy tak jak przyjechaliśmy, koło Biedronki, potem na Szałasowiznę szukać kolejnego krzyża. Po paru kilometrach dojeżdżamy, jest krzyż, nie ma punktu, ale w sumie na kartce napis krzyż jest przekreślony i napisano drzewo. Jedziemy jeszcze 200 metrów do skrzyżowania, bo w końcu krzyż-drzewo miał być na skrzyżowaniu, jest drzewo na łące, 50 metrów od drogi a na nim punkt. Krzyże dziś nas prześladują, ale cóż jedziemy dalej.
Czeka nas długi przelot w stronę Okradzianowa, na asfalcie zaliczam lekki kryzys, przejechaliśmy dopiero 30 km w słabym czasie, a ja już mam dość. Robimy przerwę w sklepie, piję colę, napełniam bidony i jedziemy dalej. Wjeżdżamy do lasu pobliżu wzgórza Tomalówka, droga na szczęście dobra i bez problemu dojeżdżamy do pkt 14, gdzie spotykamy Pana Tadka, on jedzie w kierunku przeciwnym i jest już tu, nie jest dobrze:( Z punktu nie próbujemy żadnych niepewnych przecinek tylko wracamy na szeroką szutrówkę, którą przejechaliśmy i skręcamy na Sławków.
Przez chwilę droga jest dalej dobra, ale potem się kończy, są trzy przecinki, wybieramy tą teoretycznie najlepszą, która po kilkuset metrach powinna nas zaprowadzić do drogi. Ale coś nie gra, nie ma dobrej drogi, wracamy do rozstaju i wybieramy środkową przecinkę, droga bardzo dobra wyprowadza nas na asfalt przy torach kolejowych - dlaczego nie pojechaliśmy jej od razu. Pod wiaduktem w Okradzianowie spotykamy kolejnych bikerów jadących z przeciwka, to utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy strasznie w plecy:(
Dalej dobrze nam znana droga, zjazd pod młyn Freya i podjazd do Nowej Kuźniczki, olewamy szlak pieszy (mimo iż w sumie wiemy, że jest dobry - jechaliśmy tędy na wiosnę) i jedziemy do dobrego asfaltowego zjazdu szlakiem rowerowym. Pędzimy do gospodarstwa agroturystycznego Reczków. Znów wymijamy się zawodnikiem, 10 to punkt stały, zaliczamy bez problemu. Dalej jedziemy czarnym szlakiem rowerowym, jest lekka gmatwanina ścieżek, nie ma oznaczeń, ale spotykamy jakiegoś miejscowego, który wskazuje nam najlepszy wariant.
Po chwili jesteśmy już Krzykawie, spotykamy Amigę i DJK71 - mają już całą górę mapy zrobioną, stajemy pod sklepem i uzupełniamy bidony w tym czasie przemykają koło nas Zdezorientowani. Dojeżdżamy do 8 - po drodze wymijamy Bikekoholików, droga w dół poszło ekspresowo. W zasadzie podczas postoju w Krzykawie podjęliśmy decyzję, że opuszczamy punkt 7 - który jest oddalony dobre 2 km od naszej drogi, widać że będzie to droga po piasku w dodatku trzeba się wrócić z punktu tą samą drogą, chcemy też opuścić 21 bo jest dość daleko na północ, też nie bardzo po drodze. W tym momencie wydawało się to rozsądne posunięcie, mieliśmy słaby czas - do zamknięcia mety trochę ponad 3 godziny i jeszcze aż 12 punktów do zaliczenia - wydaję się, że nie mamy szans na więcej niż 15-16 punktów, więc te dwa są nie po drodze, po co je zaliczać.
Tym czasem na 8 spotykamy kilka osób, jeden zawodnik zmienia dętkę i mówi nam żebyśmy uważali na 7, a my na to, że tam nie jedziemy, a on że to blisko, jest co prawda piasek i coś tam nie gra z punktem, ale to blisko. Jednak ja nie specjalnie słucham, w końcu już postanowione, nie robimy tego puntu i do tego przecież usłyszałem, że piasek to tylko utwierdza mnie w słuszności decyzji. Krzysiek jeszcze coś napomyka, że może jednak pojedziemy, patrzę na zegarek 15:15 - zostały 3 godziny a my mamy jeszcze 11 punktów, jak opuścimy dwa to i tak mamy 9 z marnymi szansami na zaliczenie przy dotychczasowym tempie. Obliczam odległość do 7 - ponad 2 km, po piachu w jedną stronę, pewnie ze 20-30 minut - nie jedziemy. Mijamy skręt i pędzimy znajomą drogą do Eurocampingu, podbijamy pkt 9 i planowo omijając punkt 21 jedziemy w kierunku 6.
Droga pod górę, Krzysiek, który na początku szalał zaczyna wyraźnie zostawać. Dojeżdżamy do pkt 5 pod kościołem Łęce, spotykamy Qnicka z Bikeholików, myślę dlaczego on jest dopiero tu - pewnie miał jakąś inną koncepcje trasy - to końcu nie amator w rajdach na orientacje. Jedziemy dalej do punktu 5, grzeje jak cholera, teren otwarty do tego lekko pod górę. Dojeżdżamy pod remizę Tucznawie, odbijam punkt, Krzyśka coś nie ma, po chwili dojeżdża, robimy zakupy i przerwę. Ostatnie 4 punkty poszły gładko, zaczynam widzieć szansę na zaliczenie reszty punktów - tylko czy Krzysiek da rady - na razie mówi, że jedziemy dalej.
Z kawałek asfaltem i obijamy na Bugaj, przez osiedle i szutrówką pod górę, punkt na skraju lasu, coś nie do końca mi się zgadza mapą, ale nic innego nie znaduję, więc obijamy i lecimy dalej. Na wprost, po kilkuset metrach w lewo na czarny szlak rowerowy, koło jakiegoś zakładu i wkręt w prawo przy znaku na wieżę widokową. Ujeżdżamy może z 500 metrów, jest punkt ale coś za blisko, jedziemy dalej i po kolejnych 500 metrach jest ten właściwy. Obijamy i niestety popełniamy błąd. W planie w zasadzie było opuszczenie pkt 3, ale czas jest niezły, my jednak zamiast próbować przebić się przecinką do Trzebiesławic, wracamy i jedziemy na pkt 4 do Ujejsca.
Punkt 4 odbijamy bez problemu, pytam Krzyśka czy jedziemy na 3, bo coś wygląda niewyraźnie, nie jest do końca zdecydowany, więc postanawiam zaliczyć najpierw 12, jak pójdzie szybko to możemy spróbować jeszcze tą 3. Z punktem 12 przy krzyżu nie ma żadnego problemu - no może poza brakiem dziurkacza, pytam Krzyśka czy jedzie na 3 czy też wokół Pogorii IV pojedzie już do bazy. Ja jestem dość zdecydowany jechać pkt 3, mamy jeszcze prawie godzinę a mam jeszcze sporo sił. W końcu Krzysiek decyduje, że jedzie ze mną. Niestety droga pod górę, Krzysiek trochę zostaje, ale w końcu daję radę i odbijamy 3.
Pod zabytkowym kościółkiem jest znak czarnego szlaku rowerowego na Pogorię IV, ale ja decyduję, że wracamy w końcu wiemy że będzie w dół, pod cmentarzem obijamy w prawo i krótszą drogą niż prowadził szlak docieramy do Pogorii IV. Wjazd na ścieżkę jest przez parking, nie sposób się przebić nawet rowerem, jest korek jak cholera. Tracimy trochę czasu, ale po chwili pędzimy już pięknym asfaltem po ścieżce wokół jeziora. Przy kolejnym, już nie tak zatłoczonym, parkingu odbijamy w prawo i zaliczamy pkt 18 - krzyż przy drodze 86. Wracamy na ścieżkę i jedziemy do bazy, z przeciwka nadjeżdża jeszcze dobrze nam znana para z Lider Bajk eMTeBe, pewnie jadą na 18. Poganiam Krzyśka, żeby trzymał koło, tempo jest niezłe - 25-26 km/h. Przy Pogorii III dużo ludzi, musimy zwolnić, jakoś jednak się przeciskamy i o godzinie 18:02 (13 minut przed limitem), jesteśmy na mecie.
Od razu widać, że nasze 19 punktów nie jest wynikiem rewelacyjnym, dużo osób zaliczyło wszystko i to jeszcze w bardzo dobrym czasie. Jednak chyba powinniśmy być w miarę zadowoleni, po słabym początku wyraźnie się rozkręciliśmy, brakło nam tylko 2 punktów, a przecież w połowie dystansu zapowiadało się znacznie gorzej. Dla Krzyśka była to pierwsza setka w życiu, którą zrobił w dodatku na zawodach i to w mega upale - nic więc dziwnego, że pod koniec miał trochę dość. Ja miałem kryzys już na 30 km, ale pod koniec jechało mi się już zdecydowanie lepiej.
Błędy - niestety sporo. Pech na 16, większość uczestników raczej nie miała tam problemów, a my szukaliśmy strasznie długo, znaleźliśmy krzyż z opisu, a punkt był na drzewie przy wjeździe na ścieżkę i przy odrobinie szczęścia można było go od razu wypatrzeć. Porażka na 17, trzeba było od razu atakować ją od południa, większość zawodników jechała z przeciwnego kierunku niż my i atak od południa był dla nich w miarę oczywisty, dla nas była to najdłuższa droga - jednak pozostałe okazały się nie do przebycia. Kilka mniejszych błędów: między pkt 14 a Okradzianowem, między pkt 11 i pkt 3, błędne było też założenie z opuszczaniem punktów po drodze (7 i 21) w sumie zawsze można było nie jechać któryś punktów bliżej mety. Dużym błędem było też nie wysłuchanie wskazówek odnośnie pkt 7, mogliśmy ten punkt zaliczyć małym nakładem czasu i bez problemów jakie spotkały innych uczestników rajdu - wystarczyło posłuchać:(
Wynik w sumie uważam za niezły, w końcu zwykle startujemy na krótszych trasa, dla mnie to była dopiero druga trasa GIGA, a dla Krzyśka pierwsza. Miejsce pewnie będziemy mieli słabe, bo dużo zawodników zaliczyło wszystkie punkty, ale generalnie nie mamy chyba na co narzekać.
Galeria i mapa wycieczki
Jurajski Orient - trasa rekreacyjna
Niedziela, 26 maja 2013 | dodano:26.05.2013 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 41.96 km
- Teren: 12.00 km
- Czas: 02:35
- VAVG 16.24 km/h
- VMAX 50.00 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- Podjazdy: 270 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem przejechaliśmy Jurajski Orient w Dąbrowie Górniczej (Błędów) na trasie rekreacyjnej. Poszło nam całkiem dobrze i wywalczyliśmy miejsca tuż za podium ja - 4, Krzysiek - 5. Niestety szybsza od nas okazała się trójkach jadących razem zawodników, którzy wyprzedzili nas o 10 minut.
Dane z licznika z Krzyśka, bo mój licznik coś niestety nie łączył (podstawka uniwersalna z przepinanymi bolcami jest jednak do kitu).
We wrześniu ubiegłego roku startowałem na trasie GIGA i kameralnej obsadzie wywalczyłem srebrny medal, tym razem na udział w zawodach udało mi się namówić Krzyśka i zdecydowaliśmy się wystartować na trasie rekreacyjnej która miała liczyć około 40 km. W porównaniu z zawodami z września startowało dużo więcej zawodników, na trasę rekreacyjną było zapisanych 36 osób w tym 2 zawodnik rozegranej przed tygodniem Odysei Wiosennej w Miechowie - walka zapowiadała się więc ciężka. Z Niepołomic wyjechaliśmy 6:20 i koło 8 byliśmy na miejscu, dostaliśmy numery 49 - Krzysiek, 50 ja i rozpoczęliśmy przygotowania do startu. Odprawa zaczęła się koło 9:00, dowiedzieliśmy się, że punkt 3 jest przesunięty, na trasie są dwa punkty mylne za które przyznawany jest -1 punkt, trasa rekreacyjna ma do zaliczenia 10 punktów. Mniej więcej o 9:14 ruszyliśmy na trasę, ponieważ podejrzewaliśmy, że punkt 3 może się wiązać z wejściem do wody, to postanowiliśmy go zaliczyć na samym końcu, więc na początek ruszyliśmy na wschód od bazy gdzie do zaliczenia były 3 punkty.
Na początek więc z bazy w prawo, pod kościół w Błędowie i na czerwony szlak pieszy do punktu nr 7 (kapliczka), na środku łąki stało jedno wielkie drzewo, obrośnięte krzakami i tam schowana była kapliczka, zobaczyłem od razu i szybko zaliczyliśmy punkt - niektórzy z rozpędu podobno kapliczkę przegapili.
Dalej szlakiem dojechaliśmy do asfaltu, którym popędziliśmy w kierunku Chechła, tuż przed miasteczkiem skrót przez las i szybko dojechaliśmy do kolejnej kapliczki - punkt nr 6, po zaliczeniu decydujemy się na powrót w kierunku Błędowa tą samą drogą.
Kolejny punkt - nr 5 (krzyż) postanowiliśmy zaliczyć ten punkt od drogi prowadzącej na przysiółki Zagórze i Połok, z mapy wynikało, że punkt znajdował się na szczycie wzniesienia przez które nie prowadzi żadna ścieżka. Udało mam się jednak jakąś znaleźć i popędziliśmy w kierunku punktu, jak się okazało trafiliśmy bezbłędnie i już daleka widzieliśmy trójkę zawodników przy punkcie. Po zaliczeniu punktu popędziliśmy dół ścieżką, która skończyła się na jakimś podwórku, musieliśmy się więc przedzierać bokiem przez metrową trawę, ale już po chwili byliśmy na asfalcie w centrum Błędowa.
Pojechaliśmy jeszcze kawałek w stronę bazy i odbiliśmy w lewo na żółty szlak - szeroką szutrówkę, która zamierzaliśmy przejechać przez Las Błędowski w kierunku punktów 10 i 8. Obawiałem się trochę tej drogi, ale na szczęście poszło bez problemu i po kilku minutach jazdy dojechaliśmy do miejscowości Laski, chwilę wcześniej dopędziła nas para mieszana (Lider Bajk eMTeBe) ze 2 zawodnikiem Odysei Miechowskiej z która rywalizowaliśmy już do samego końca zawodów. W Laskach wjechaliśmy na niebieski szlak, którym najpierw asfaltem a potem szutrówką dojechaliśmy do lasu na skraju którego odnaleźliśmy punkt 10.
Do punktu nr 8 należało dalej jechać niebieskim szlakiem, niestety w lesie szlak pieszy połączył się z konnym i stał się trudno przejezdny, jechaliśmy nim ładne kilka kilometrów za zawodnikami Lider Bajk eMTeBe aż dojechaliśmy do punktu nr 8. Postanowiliśmy nie męczyć się z powrotem tym samym szlakiem tylko objechać asfaltami.
Dojechaliśmy do miejscowości Hutki i potem przez kol. Ujków Nowy wróciliśmy do Lasek gdzie ponownie wbiliśmy się na niebieski szlak pieszy prowadzący tym razem w kierunku zachodnim. Naszym celem był punkt nr 2, wjechaliśmy w las i pewnym momencie dojechaliśmy do miejsca gdzie szlak niebieski odbijał w krzaki, była co prawda ścieżka, ale strasznie mokra - wyglądało jak jakieś moczary i niestety popełniliśmy błąd - zamiast atakować tą ścieżkę zaczęliśmy szukać alternatywy. Na mapie wyglądało, że jest szansa, wróciliśmy się kawałek, wybraliśmy inną ścieżkę, ale kolejnej przecinki, którą mieliśmy jechać już nie było. Koniec końców, wróciliśmy na mokrą ścieżkę tracąc dobre 10 minut i nie zyskując ani metra terenu. Pojechaliśmy przez błoto, okazało się że po 200-300 metrach podmokły teren się kończył i zaczynała się normalna jazda. Trochę źli na siebie popędziliśmy dalej i po chwili wpadliśmy na punkt oznaczony jako nr 2(skrzyżowania ścieżek). Coś jednak nie grało, punkt był za bardzo widoczny i miałem wrażenie, że pojawił się za szybko - czyżby zmyłka? Zapamiętaliśmy kod i pojechaliśmy dalej, kolejne skrzyżowanie jakiś zawodnik szuka punktu, Krzysiek został szukać z nim a jadę 200 metrów dalej na kolejne skrzyżowanie ścieżek, szukamy, szukamy i na moim skrzyżowaniu jest druga 2, tym razem ukryta - spisujemy więc kod i pędzimy dalej natykając się na zawodników nadjeżdżających z przeciwka. Na punkcie spotkaliśmy zawodnika, który powiedział nam, że zmyłka była też na punkcie 4.
Wyjechaliśmy na asfalt trzymając się jednak cały czas szlaku niebieskiego, przejechaliśmy przez Krzykawkę i za znakami szlaku odbiliśmy na południe. Najpierw pod górę ścieżką z wysoką trawą, a potem mocno w dół aż pod sam kirkut żydowski, gdzie znajdował się punkt nr 1. Mieliśmy na punkcie policzyć świeczki w świeczniku na Macewie najbliższej bramy - wyliczyliśmy 5, wpisaliśmy i ruszyliśmy dalej do drogi głównej nr 94.
Przejechaliśmy kawałek i mieliśmy odbić w szutrówkę, której nie było, zrobiliśmy przeprawę przez rów i wysoką trawę, potem była przez chwilę ścieżka, ale potem znowu trawa, z tym że już wiedzieliśmy 200 metrów dalej bardzo ładną ścieżkę rowerową prowadzą w interesującym nas kierunku. Wjechaliśmy na szczyt patrzymy para z Lider Bajk eMTeBe właśnie zalicza punkt, więc i my znaleźliśmy punkt nr 9 (krzyż) bez problemów.
Rywale odjechali a my za nimi, najpierw kawałek w dół i na asfalt prowadzący w stronę Kuźniczki, dwa podjazdy a potem długi zjazd i znów pod górę do Kuźniczki Nowej. Na szczycie na czerwony szlak i przez las w kierunku punktu nr 4 (gdzie miała być kolejna zmyła). Po chwili znowu dopędziliśmy buszujących po krzakach rywali z Lider Bajk eMTeBe i zaraz mieliśmy już 4, tylko czy właściwą. Pojechaliśmy dalej innej czwórki nie ma, zatrzymaliśmy się na kolejnym skrzyżowaniu obracam się w tył a tu jak na dłoni kolejna 4 - za dobrze widoczna i wyraźnie nie tam gdzie trzeba, więc to jednak ten wcześniejszy punkt był właściwy.
Pędzimy więc dalej do zaliczenia już tylko jeden punkt - niedaleko bazy rajdu. Jedziemy szlakiem pieszym i po chwili wypadamy na szeroką szutrówkę (którą jechałem do ostatniego punktu na jesiennych zawodach). Pędzimy więc dalej bez zastanowienia, mijamy skręt szlaku i jedziemy dalej. Niestety okazało się, że nie jesteśmy tam gdzie trzeba - czerwony szlak powinien przebiegać bardziej na prawo, trafiamy więc na jakąś zarośniętą ścieżkę i próbujemy się przedrzeć na szlak. Po chwili dojeżdżamy do ścieżki równoległej, ale znaków szlaku nie ma - jednak to musi być ta droga, bo na prawo mamy las. Dojeżdżamy do miejsca gdzie według mapy powinien być punkt nr 3 (zakręt rzeki), ale zaraz ten punkt miał być przesunięty tylko gdzie? Szukamy, dojeżdżają zawodnicy Lider Bajk eMTeBe, którzy przecież z 4 odjeżdżali przed nami - dziwne. Krzysiek idzie w jedna stronę ja w drugą rywale też szukają - nie ma. Po chwili zastanowienia decyduję się na telefon do organizatorów i już po chwili wiem gdzie szukać, jadę, znajduję i spisuję kod. Dzwonie do Krzyśka pędząc jednocześnie na metę - brak zasięgu, ale po chwili Krzysiek dzwoni mówię mu gdzie szukać, pędząc z dalej na metę.
Wpadam na asfalt i z całych sił pędzę do mety, nikt mnie nie goni, ale przecież z drugiej strony może ktoś jechać, więc jadę z całych sił, wpadam na metę oddaję kartę, wszystkie punkty zaliczone poprawnie ale jestem dopiero (a może aż) czwarty. Przede mną dojechała jadąca razem trójka zawodników - mam 10 minut straty. Krzysiek przyjeżdża po jakiś 3-5 minutach, jest 5, rywale z Lider Bajk eMTeBe za dobre 15 minut po Krzyśku - dobrze, że nauczony doświadczeniem z zawodów wrześniowych zdecydowałem się na telefon (w sumie można było też lepiej słuchać na odprawie:). Wynik dobry, choć szkoda, że do podium zabrakło i to prawie dokładnie tyle czasu ile straciliśmy kombinując z dojazdem do punktu 2, 11 minut szybciej i byłoby zwycięstwo:(
Galeria wycieczki
Odyseja Wiosenna w Miechowie - trasa turystyczna
Niedziela, 19 maja 2013 | dodano:19.05.2013 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 57.85 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 03:47
- VAVG 15.29 km/h
- VMAX 55.85 km/h
- Temp.: 26.0 °C
- Podjazdy: 706 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Według już oficjalnych wyników 12 miejsce na trasie turystycznej w kategorii mężczyzn - czas 7:23 (w tym 135 minut kary), Krzysiek 13 miejsce - czas 7:24 (w tym 135 minut kary), za nami 28 osób sklasyfikowanych i 18 zdyskwalifikowanych. Z kategorii kobiet lepsza od nas okazała się tylko zwyciężczyni z czasem 7:16.
Jadąc zawody w Miechowie byłem przyzwyczajony, że jadę wszystkie punkty, w dwóch poprzednich edycjach udawało się to bez większych problemów, więc i tym razem zrobiliśmy założenie, że jedziemy wszystko i tak zaplanowaliśmy trasę. Tym czasem okazało się, że tym roku było strasznie ciężko, punkty poukrywane, teren ciężki, bardzo gorąco z temperaturą dochodzącą do 30 stopni i efekcie nie zaliczyliśmy 3 z 12 punktów. To co zaliczyliśmy dało nam miejsca na początku drugiej dziesiątki: ja - 12, a Krzysiek 13, za mami zawody ukończyło jeszcze 28 osób (w kategorii mężczyźni open), i 18 osób nie zostało sklasyfikowanych bo nie zdążyli wrócić przed zamknięciem mety o 16:30 (łącznie startowało 59 mężczyzn).
Zacznijmy jednak od początku, około 9:40 dojechaliśmy do Miechowa, odebraliśmy numery 103 i 104, obejrzeliśmy start trasy klasycznej (100 km - Puchar Polski w Maratonach na Orientacje) i zaczęliśmy się przygotowywać do startu, który miał nastąpić i 11:00.
O 10:55 dostaliśmy mapę z 12 punktami kontrolnymi (o 3 więcej niż rok wcześniej) oraz informacje o tym że: trasa w optymalnym wariancie to 56 km, czas został wydłużony do 16:30 bez kar a potem od razu dyskwalikacja, dwa punkty a mianowicie nr 5 i 17 są trochę w innym miejscu niż na mapie. Ustaliliśmy następującą kolejność przejazdu punktów: 2, 3, 4, 5, 22, 11, 21, 17, 16, 7, 6, 1. Wydawało się, że 5 godz. 30 minut powinniśmy dać radę. Rok temu z Wojtkiem przejechaliśmy 9 punktów na trasie w czasie 3 godz. 6 minut robiąc 56 km - więc uważałem że nasze założenie jest jak najbardziej realne.
Ze startu ruszyliśmy do punktu nr 2, mniej więcej w tym miejscu znajdował się też punkt w roku 2011, więc dojazd bardzo szybko. Problem pojawił się dopiero przy samym punkcie, okazało się że lampion jest dojść mocno ukryty w krzakach (co się raczej do tej pory się nie zdarzało na imprezach organizowanych przez Compass czy później przez Bikeholików), poszukiwania w większej grupie zawodników trochę trwały, ale po kilku minutach odbiliśmy punkt nr 2. Dalej zdecydowaliśmy się na skrót i to niestety był wielki błąd, droga po chwili się skończyła i musieliśmy się przeprawiać, przez trawę, pokrzywy, orne pole - w większości na noga i to jeszcze po pagórkach. Gdy w końcu wyjechaliśmy na asfalt byliśmy już mocno zmęczeni, ale cóż pędzimy do punktu nr 3. Sam dojazd punktu łatwy, ale szukanie punktu to katastrofa, miało być skrzyżowanie ścieżek, przejechaliśmy wszystkie ścieżki w okolicy, wszystkie skrzyżowania a lampionu nie ma. W końcu ktoś za ornym polem, na skarpie znalazł lampion, podbiliśmy i dół do drogi. W tym momencie stało się jasne, że będzie ciężko, dlatego zdecydowaliśmy, że do punktu nr 4 jedziemy trochę na około po asfaltach. Z samym punktem poszło nam dość łatwo, najpierw dziewczyna jadąca od góry powiedziała nam, że do punktu tą drogą, a jak wyjechałem na górkę, patrzę a tu jakiś chłopaczek szuka punktu i pyta mnie czy nie widziałem, a ja patrzę w lewo a tu za krzakiem lampion. Podbijamy i jedziemy dalej.
Najpierw lekko po górę i potem grzbietem wzgórza do samego punktu, to był pierwszy nie schowany punkt na trasie, podbijamy więc 5 i pędzimy szutrówką z dużymi kamieniami w dół. Wyjeżdżamy na asfalt i pędzimy na Gołczy, tam skręt w prawo i ostro pod górkę, po długim podjazdzie dojeżdżamy do lasu i obijamy w lewo do punktu 22 - poszło dość łatwo i szybko obijamy punkt w lesie. Wracamy do skrzyżowania i decydujemy się jechać na 11. Dojazd do punktu bez problemu, ale szukanie to mega problem, punkt mocno ukryty i to jeszcze nie w tym miejscu gdzie był zaznaczony na mapie. Tracimy dużo czasu, ale w końcu ktoś znajduje punkt i odbijamy. Dalej chciałem jechać asfaltem, ale Krzysiek znowu namówił mnie na skrót i znów był to błąd, w pewnym momencie droga się skończyła a my musieliśmy jeść w dół po bardzo stromej skarpie, dalej lekko pod górę przecinamy drogę i po chwili jesteśmy pod punktem 21 - tak nam się przynajmniej wydaje. Na miejscu jest chyba ze 30 osób, wszyscy szukają punktu opisanego jako skałki po byłym kamieniołomie. Chodzimy po krzakach sprawdzamy, a po 20 minutach okazuje że punkt jest jednak dużo dalej, dojeżdżamy i podbijamy, po czym jedziemy na bufet. Na bufecie przerwa, zjedliśmy drożdżówki, uzupełniliśmy bidony i stajemy przed wyborem co dalej (do końca czasu mamy jakieś 2 godz. 20 minut), za bufetem są jeszcze dwa punkty 17 i 16, po podpytaniu innych zawodników na bufecie decydujemy, że próbujemy zaliczyć 17 i opuszczamy 16.
Punkt 17 niby nie był specjalnie trudny, ale droga najpierw pod górę, potem mocno zarośniętą ścieżką, potem znowu pod górę już za punktem spowodował, że na zaliczenie tego punktu straciliśmy dobre 35 minut. Znów przejechaliśmy koło bufetu i popędziliśmy w kierunku Gołczy. W planie były jeszcze punkty 6 i 7, ale ich lokalizacja w lasach, długi odcinek drogi do Miechowa, palące słońce i coraz większe zmęczenie Krzyśka i upływający szybko czas do zamknięcia mety spowodowało, że w końcu zdecydowali jechać prosto do Miechowa gdzie mieliśmy do zaliczenia jeszcze punkt nr 1. Przed Gołczą skręciliśmy jeszcze w drogę na Krępe bijąc się myślami czy nie zaatakować jednak 6, ale jednak zmęczenie wygrało i popędziliśmy w kierunku Miechowa.
Już w Miechowie był jeszcze punkt 1, skręciliśmy w szutrową ścieżkę, niestety znowu nie poszło jak trzeba, wybraliśmy szeroką drogę, która najpierw zaprowadziła nas do górę i potem musieliśmy zjeżdżać w drugą stronę do punktu, ale w końcu udało się. W tym miejscu zostawiłem Krzyśka i popędziłem pod górę, wyjechałem na asfalt, którym zjechałem do rynku w Miechowie i po chwili byłem na mecie - była godzina 16:08.
Po chwili zaczęli przyjeżdżać kolejni zawodnicy, którzy większość z nich nie miała więcej niż 8 punktów, my mieliśmy 9, więc i tak nie było najgorzej. Na punkcie nr 1 spotkaliśmy zawodnika, który jak się później okazało jako jedyny zaliczył wszystkie punkty. Około 17 nastąpiło zakończenie i dekoracja trasy turystycznej, nasze miejsca to odpowiednio 12 i 13 do mega dobrego wyniku czyli pozycji 6 zabrakło 1 punktu więcej, ale niestety zabrakło nam sił. Po dekoracji losowanie, ja wygrywam kask Catlike Kompakt Pro - cena katalogowa 299 zł:) a Krzysiek dopasowywanie pozycji na rowerze:) opłacało się więc zmęczyć.
Podsumowując uważam imprezę za udaną, do pełni szczęścia zabrakło zaliczenia 1 punktu co oznaczało by czas krótszy o 45 minut i miejsce 6. Na pewno nie byliśmy wstanie zaliczyć wszystkich 12 punktów, ale myślę że mogliśmy trochę lepiej zaplanować przejazd, jednak wtedy trzeba by założyć, że nie pojedziemy wszystkich punktów, a my przecież zakładaliśmy zaliczyć wszystko. Mogliśmy jednak pominąć 17, która może nie była mega trudna ale czasowo zeszło sporo, w zamian można było spróbować zaliczyć 6 i 7, które co prawda podobno były dość trudne, ale zwycięzca, który jechał mniej więcej tak jak my mówił, że od tej strony co zamierzaliśmy atakować te punkty nie było tragedii i przy odrobinie szczęścia może udało by się je nam zaliczyć. Impreza jak na trasę turystyczną, była bardzo trudna, teren ciężki punkty poukrywane, niektóre w niewłaściwym miejscu to wszystko sprawiło, że trasa była praktycznie nie do zaliczenia w całości - tym bardziej gratuluję zwycięzcy, który jako jedyny tego dokonał. Organizatorzy tłumaczyli trudność trasy, faktem że na trasie klasycznej (której nasza trasa była fragmentem) obywał się Puchar Polski i nie mogło być za łatwo, jednak mimo wszystko uważam, że było za ciężko, niedokładnie zaznaczone punkty, mało mówiące opisy (czasem wręcz błędne - punkt oznaczony jako koniec drogi był przy przelotowej szerokiej szutrówce). To wszystko sprawiło, że wśród stałych uczestników trasy turystycznej słychać było głosy niezadowolenia.
Ja jestem zadowolony, uważam że poszło nam nieźle, oczywiście zawsze mogło być lepiej, ale na tle innych uczestników wypadliśmy dobrze 12 i 13 miejsce na przeszło 50 startujący to wynik dobry.
BSOrient - II miejsce w GIGA
Sobota, 15 września 2012 | dodano:16.09.2012 Kategoria Po górkach, 100 km i więcej, samotnie, RNO, zawody
- DST: 110.65 km
- Teren: 30.00 km
- Czas: 06:26
- VAVG 17.20 km/h
- VMAX 51.72 km/h
- Temp.: 19.0 °C
- Podjazdy: 1258 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zawody na orientacje w BSOrient w Dąbrowie Górniczej - miałem jechać rekreacyjną a pojechałem GIGA i jeszcze na podium się załapałem:)
Wstałem o 5, z domu wyjechałem około 5:40 i po 99 km jazdy o 7:10 byłem już na Eurocampingu w Błędowie (Dąbrowa Górnicza). Zabrałem numer i gratisową mapę Dąbrowy Górniczej, przygotowałem rower i czekałem na 8:30, kiedy to miała odbyć się odprawa techniczna. Odprawa trochę się opóźniła, więc w między czasie pogadałem sobie sobie z Panem Tadeuszem, który już dwa razy zaliczył Bałtyk-Bieszczady Tour Świnoujście - Ustrzyki Górne (1008 km). Założenie miałem takie, że jadę trasę rekreacyjną a jak wrócę to może przejadę się do centrum Dąbrowy Górniczej, ale okazało się, że rekreacyjną jadą praktycznie same dzieci, więc zacząłem poważnie się zastanawiać nad trasą GIGA (21 punktów około 100 km). Odprawa w końcu się odbyła i kilka minut po 9 ruszyłem na trasę.
Na początek PK 9 znajdujący się przy samej bazie zawodów, punkt umieszczony był pod mostkiem i trzeba było wejść do wody, ale na szczęście nie trzeba było go odbijać, tylko zapamiętać hasło, które podał mi jeden zawodników będący już w wodzie, więc ja wchodzić nie musiałem. Dalej jazda do pobliskiego punktu PK 5 na przysiółku Kuźnica, tam trafiam na grupę Ghostbikers, który już znaleźli punkt ukryty w krzakach, więc szybko odbijam i jadę dalej. Tu chyba popełniłem pewien błąd, mogłem uderzyć na znajdującego się w pobliżu punktu PK 7, co prawda trzeba było się do niego przebijać ścieżkami, ale i tak musiałem to potem zrobić pod koniec trasy, a przez ten punkt musiałem sporo potem nadłożyć. Pojechałem jednak asfaltami do Chechła, gdzie najpierw odbiłem PK 8 przy Wielbłądzie, a potem PK 4 na punkcie widokowym na Pustynię Błędowską. Z PK 8 poszło gładko, przy PK 4 problemów było więcej, widoki z tego miejsca super, pustynia wygląda jak pustynia, ale punktu szukałem dość długo, bo miał być przy tablicy informacyjnej a tym czasem był schowany gdzieś za drzewem, zanim go znalazłem dojechała mnie większa grupa bikerów. Po podbiciu tych punktów zadecydowałem już ostatecznie, że jadę GIGA, gdybym jechał rekreacyjną to już bym się wracał w kierunku bazy i szukał punktów w pobliżu Sławkowa, stwierdziłem że czuję się dobrze i nie chcę skończyć zawodów w 3 godziny, pojechałem więc do Kluczy zaliczać punkty z GIGA. W Kluczach miałem 2 punkty PK 14 na punkcie widokowym Czubatka (znany mi z Odysei 2010) i PK 15 opisany jako mostek Ola i z nim miałem mega problemy. Na początek PK 15, chciałem zastosować skrót przez las ale ledwo wjechałem na ścieżkę to zobaczyłem, że droga zawalona jest połamanymi drzewami, więc zrezygnowałem, wróciłem na asfalt i popędziłem do centrum Kluczy, tam odbiłem w jakąś drogę przez osiedle. PK 15 szukałem dość długo, najpierw przebiłem się przez jakiś szczyt, nie dość że musiałem ostro pokręcić pod górę to potem jeszcze przebijać się zawalonymi przez połamane drzewa ścieżkami. W końcu znalazłem jakiś betonowy mostek i zacząłem szukać punktu - nie znalazłem, pojechałem dalej nad jeziorko i w końcu zauważyłem w dole w wąwozie drewniany mostek, zszedłem w dół bez roweru i w krzakach przy znajdującym się w pobliżu dużym zwalonym drzewie znalazłem punkt, akurat przy podbijaniu punktu zauważyli mnie dwaj zawodnicy, którzy dzięki temu mieli ten punkt bez szukania:). Popędziłem drogą wzdłuż jeziorka i za chwilę okazało się, że jakbym tędy punkt zaatakował to miałbym dużo łatwiej. Na PK 14 - wieża widokowa Czubatka na Pustynię Błędowską (z tej strony pustynia jest zarośnięta i zielona) trafiłem bez problemu, już tam kiedyś byłem a na dodatek wszędzie były znaki na punkt widokowy. Z punktu w dół do ronda w Kluczach i jazda w kierunku na Jaroszowiec.
Niestety droga na Jaroszowiec na początkowym odcinku to jazda pod górę, potem na szczęście zjazd i przejazd przez miasteczko i końcu skręt w dobrze mi znaną drogę na Bydlin. Do tego miejsca jechałem bardzo mocno, ale na drodze do Bydlina zacząłem powoli odczuwać zmęczenie, na liczniku miałem dopiero około 30 km i zacząłem się poważnie zastanawiać jak to dalej będzie. Do Bydlina dotarłem bez większych problemów i odbiłem z drogi w lewo w poszukiwaniu mostku Glebożercy (punkty były ponazywane na część użytkowników bikestats - co niestety trochę utrudniało nawigacje). Na niewielki drewniany mostek trafiłem bez problemu, ale znalezienie dziurkacza już okazało się problematyczne, patrzyłem pod mostek, ale nic nie widziałem, potem pomyślałem że to może nie ten mostek, więc pojechałem kawałek dalej, ale innego mostku nie było więc wróciłem z powrotem. Ostatecznie okazało się, że dziurkacz jednak jest pod mostkiem, ale widać go dopiero jak się wejdzie do wody - tym razem musiałem to zrobić, woda była lodowata ale punkt odbiłem. Kolejny punkt PK 21 był zlokalizowany w ruinach zamku Bydlin, wiedziałem gdzie to jest więc poszło w miarę sprawnie, nawet dziurkacz schowany w krzakach znalazłem bez problemu. Ruiny zamku wyraźnie są remontowane i całość prezentuje się znacznie lepiej niż 2 lata temu gdy byłem tu żoną. Zjechałem z zamkowego wzgórza i postanowiłem wstąpić jeszcze na cmentarz, gdzie znajduje się mogiła legionowa z 1914 r. Potem pojechałem na Krzywopłoty, przejechałem obok ośrodka w którym nocowałem podczas wycieczki z PTTK do Częstochowy i popędziłem dalej w kierunku PK 19. Przy pomniku AK też już kiedyś byłem, ale szukanie dziurkacza to znowu problem, przy pomniku nie ma, pojechałem kawałek dalej - może jest inny pomnik, ale nie znalazłem więc zwróciłem. Zacząłem szukać w krzakach w końcu znalazłem, podbiłem i jazda na Smoleń. Droga do Smolenia nie dość, że pod górkę to jeszcze pod wiatr, zacząłem się bardzo męczyć i gdy dotarłem pod zamek to czułem się nie najlepiej. Przypiąłem rower przy wiacie i ruszyłem pieszo pod zamek, chciałem podejść tak jak kiedyś z żoną, ale okazało się, że trwa remont i dziurę w murze przez która kiedyś wszedłem zamurowano. Zszedłem w dół i poszedłem z drugiej strony, tam też prace trwają ale pan powiedział mi, że można zwiedzać tylko drugą część zamku, poszedłem i bingo jest pniak i przy nim dziurkacz - odbiłem i wróciłem do roweru. Zmęczenie dawało już ostro o sobie znać, więc posiedziałem chwilę, zjadłem bułkę i ruszyłem na Pilicę. Tu kawałek miałem pod górę, ale potem miało być w dół, niestety zderzyłem się ze ścianą wiatru i nawet na zjeździe jechało się ciężko. Na szczęście PK 18 w Pilicy przy ruinach kościoła to pikuś, poszło łatwo i szybko, odbiłem i pojechałem na rynek do Pilicy, żeby przemyśleć dalszą jazdę.
Siedziałem, więc sobie na rynku w Pilicy i obmyślałem strategie, na początek oczywiście Podzamcze i punkt przy zamku Ogrodzieniec - to był najdalej oddalony punkt rajdu, więc z niego już tylko powrót i po drodze zaliczanie punktów, po punkcie pod zamkiem po drodze PK 16 na szlaku, ale już kolejne dwa PK 13 w miejscowości Żelazko i PK 11 na górze Chełm mocno obijały na zachód, więc postanowiłem że zastanowię się czy na nie jechać. Ruszyłem, więc na Podzamcze, 8 km drogi pod zamek to dla mnie droga przez mękę, nie dość że w większość pod górę to jeszcze pod silny przeciwny wiatr. Zanim dojechałem do Podzamcza (około 56 km od startu) zaliczyłem prawie odcięcie, ledwo dotoczyłem się do sklepu w pobliżu zamku, walcząc po drodze z kurczami nóg. Było dość chłodno, ja jechałem w krótkich spodenkach i do tego wiatr, to wszystko spowodowało, że moje nogi powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Po zakupach pojechałem pod zamek, trochę inaczej niż zwykle, podjeżdżając zauważyłem dwóch zawodników pod murem zamku, pomyślałem że tam musi być punkt, oni odjechali ja dojechałem na miejsce obejrzałem sobie to miejsce, ale dziurkacza nie było. Niestety tu popełniłem poważny błąd, może ze zmęczenia, nie doczytałem opisu punktu (latarnia przy północnym murze) i nie wiem dlaczego wbiłem sobie do głowy, ze punkt jest przy murze. Chodziłem więc wzdłuż całego muru i szukałem punktu dobre 10 minut, potem nagle zobaczyłem na kartkę - widzę w latarnia i szukam, okazało się że to było jednak to miejsce gdzie widziałem moich rywali, tyle tylko że latarni się nie przyjrzałem :(. Obiłem punkt i ruszyłem dalej, czerwonym szlakiem rowerowym na PK 16, po kilku minutach dojechałem do skrzyżowania ścieżek gdzie spotkałem 5 innych zawodników szukających punktu, był on dobrze schowany za drzewem, ale w końcu się znalazł więc po krótkiej wymianie zdań i spytaniu o PK 11 na górze Chełm ruszyłem dalej.
Na początek dalej szlakiem (ciężka jazda dużo piasku) a potem wjechałem na asfalt i popędziłem do Ryczowa. Zmęczenie, które trochę ustąpiło na dojeździe do PK 16 wróciło ze zdwojoną siłą. Na niewielkich podjazdach zaczęły mnie łapać kurcze, jak próbowałem wyciągnąć bidon to mi spadł i rozwaliłem wieko. Do punktu 13 miałem już blisko, więc jakoś do niego doturlałem, na szczęście nie miałem też problemów ze znalezieniem dziurkacza. Kolejny miał być PK 11 z którego w zasadzie już zrezygnowałem jak męczyłem się na drodze do Podzamcza, ale po dokładnej analizie mapy stwierdziłem, ze bez sensu jest go opuszczać, jeśli tam nie pojadę to w zasadzie będę musiał pominąć też PK 10 i PK 7 wrócę się do Chechła gdzie już punkty miałem zaliczone. Czas miałem niezły, tylko sił już niewiele, ale po namyśle postanowiłem jadę na Chełm. Droga do punktu po pieszym szlaku zielonym, szlak był rewelacyjnie oznaczony i nie musiałem myśleć jak jechać - to była dobra wiadomość, trochę gorzej było jeśli chodzi o rodzaj nawierzchni po której trzeba było jechać, wąska ścieżka przez las z długimi odcinkami po piasku, miejscami pod górę. Mimo wszystko jednak sprawnie podjechałem pod górę Chełm, nie obyło się bez pchania roweru, ale co ciekawe kryzys jakby mi minął i na miejsce dojechałem, a końcówkę doszedłem bez problemu. Gorzej było z szukaniem samego punktu, na szczęście chodząc sobie po krzakach spotkałem nadjeżdżającego z drugiej stronie zawodnika, który mi powiedział, że punktu muszę szukać trochę dalej:) Po chwili odbiłem punkt i stromym singletrackiem zjechałem w dół do asfaltu. Dalej postanowiłem jechać trochę na około ale po asfaltach, na mapie widoczna była co prawda gęsta plątanina ścieżek po których można było uderzyć na skróty, ale jednak zdecydowałem się na bezpieczniejszy wariant. Na początek miałem w dół, więc poszło jak płatka, ale potem znowu trzeba było się męczyć pod górę i tu szło mi znowu strasznie ciężko. W końcu dojechałem do skałek przy których miał być punkt. Znowu problem czy punktu szukać w krzakach u podnóża czy też na szczycie, zaczepiłem jakiegoś rowerzystę i dowiedziałem się, że mogę spróbować dojść ścieżką przez las, przebiłem się przez krzaki, ale okazało się, że punkt jest jednak na szczycie, odbiłem i pogubiłem się schodząc w dół - przez co pewnie ze 3 minuty straciłem. Na szczęście droga do miejscowości Niegowonice to bardzo szybki zjazd, dojechałem do centrum i wbiłem się na czarny szlak, który miał mnie zaprowadzić do PK 7. Jak pisałem wcześniej, ten punkt chyba powinienem próbować zaliczyć na początku, teraz mi strasznie bruździł i zmuszał do odbicia mocno na wschód. Na szczęście droga, mimo iż po szlaku pieszym, była bardzo dobra i sprawnie dotarłem do miejsca pacyfikacji z 1944 roku, której poświęcony był pomnik - był to punkt na trasie rekreacyjnej, więc nie trzeba było za długo szukać dziurkacza.
Z tego miejsca postanowiłem się przebić leśnymi ścieżkami w kierunku bazy rajdu w Błędowie, poszło nie do końca tak jak zamierzałem, ale po kilkunastu minutach błądzenia zobaczyłem w dole Błędów w całej okazałości. Popędziłem polną ścieżką w dół i wyjechałem jakiemuś gościowi na podwórko, pogadałem sobie z nim i pojechałem dalej. Wyjechałem prawie na samą bazę, była godzina 16:40, ale ja do zaliczenia miałem jeszcze 4 punkty trasy rekreacyjnej. Popędziłem więc w kierunku Dąbrowy Górniczej, było lekko pod górę, ale jakoś dałem radę, dojechałem do skrętu na Sławków, gdzie miał znajdować się kolejny punkt. Po przejechaniu jakiegoś kilometra dotarłem do skrzyżowania przy którym bez problemu znalazłem dziurkach i podbiłem PK 3. Dalej asfaltem pod młyn gdzie miał być kolejny punkt, młyn bardzo ciekawy, ale punkt schowany za drzewem, chwilę musiałem szukać. W tym miejscu byłem z siebie bardzo zadowolony, miałem jeszcze do podbicia 2 punkty i 55 minut czasu - powinno pójść łatwo. Zaraz za rzeczką wbiłem się na czerwony szlak pieszy i wąską dróżką wzdłuż rzeki popędziłem szukać kolejnego punktu. Niestety tu pojawił się problem, PK 2 miał być na skrzyżowaniu ścieżek, a mimo iż przejechałem spory kawałek żadnego skrzyżowania nie było, zawróciłem więc i w końcu znalazłem jakąś zarośniętą ścieżkę, ale punktu nie było. Zdecydowałem się więc na telefon do organizatorki z pytaniem czy czasem już nie zwinęli punktu, a tu dość niespodziewana informacja, że punkt został przeniesiony dalej do skrzyżowania z drogą asfaltową tylko, że jakoś ta informacja została pominięta podczas odprawy. Trochę zły na fakt, że straciłem dużo czasu na poszukiwania, popędziłem do skrzyżowania w Krzykawce, gdzie punkt miał się znajdować, chwilę musiałem szukać, ale po 2 minutach chodzenia po krzakach już miałem punkt odbity. Pozostał jeden punkt znajdujący się już na drodze powrotnej do bazy, ale czasu zaczęło się robić mało. Przez Krzykawkę pod górę, potem decyduję się na skrót - dobra decyzja, droga z betonowy płyt i problemem na niej były tylko strome podjazdy. Dalej jazda już asfaltem przez wieś, skręt w prawo na czerwony szlak rowerowy. Tu miła niespodzianka, droga asfaltowa i na dodatek w dół, asfalt po chwili się skończył, ale droga dalej dobra, pędzę co sił w nogach, czasu już niewiele. Na szczęście na punkt trafiam bez problemu PK 6 - to kapliczka, widoczna z daleka, szybkie odbicie punktu i dalej jazda ile sił w nogach, ścieżki przez pola trochę trudniejsze do przebycia, ale adrenalina działa, jazdę dość szybko, zabudowania przy drodze asfaltowej już widać. Po chwili wypadam na asfalt, na liczniku mam godzinę 17:50, może zdążę, po asfalcie na szczęście w dół, pędzę 34-36 km/h, kilometr przed bazą zjazd się kończy, ale i tak cisnę 28-29 km/h. Dokładnie o 17:55 wpadam do bazy i minutę później oddaję kartę, udało się zdążyłem w limicie czasu.
A co by było jakbym nie zdążył?. Zasady były takie, każdy punkt zaliczony warty jest 1 punkt, wygrywa ten kto zaliczy najwięcej punktów w jak najkrótszym czasie, a za każdą minutę spóźnienia po limicie czasu jest minus 1 punkt. Na szczęście zdążyłem, zaliczyłem wszystkie punkty, oprócz mnie zrobiła to jeszcze tylko para jadąca razem (chłopak - Mavic i dziewczyna - AniaBania), których spotkałem na PK 16 niedaleko zamku w Ogrodzieńcu. Całą trasę przejechał jeszcze jeden chłopak - Tomalos i to najkrótszym czasie, ale nie znalazł 2 czy 3 dziurkaczy, więc był za mną. Ostatecznie byłem, więc trzeci. Nagrody przyznawano w kategorii kobiet i mężczyzn, więc wśród mężczyzn byłem drugi, życiowy sukces i mimo zmęczenia mogę być z siebie bardzo zadowolony:)
Galeria wycieczki
Zawody MTBO w Świebodnej
Sobota, 19 maja 2012 | dodano:20.05.2012 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 57.38 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 04:24
- VAVG 13.04 km/h
- VMAX 57.00 km/h
- Temp.: 24.0 °C
- Podjazdy: 1211 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Krzyśkiem wziąłem udział w zawodach MTBO w Świebodnej - Gmina Pruchnik w Podkarpackim. Było strasznie ciężko, ale jakoś daliśmy radę:)
Ostateczna decyzja o wyjeździe zapadła dosłownie w ostatniej chwili, Krzysiek załatwił sobie zastępstwo w pracy i postanowił jednak jechać. W sobotę o 5 rano ruszyliśmy z Łapczycy w kierunku na Rzeszów. Na szczęście droga nr 4 o tej porze nie jest jeszcze zakorkowana, więc podróż poszła nam sprawnie i kilka minut po 8 byliśmy już w Świebodnej. Start był zaplanowany na 9:30, ale o tej godzinie w zasadzie dopiero rozpoczęła się odprawa, organizator poinformował nas, że do zaliczenia jest aż 17 punktów a do przejechania przy optymalnym wariancie jakieś 70-80 km. Ta informacja nas trochę zaskoczyła bo wcześniej była mowa o 60 km, minimalna ilość punktów, które należało zaliczyć żeby być klasyfikowanym to 10.
Wylosowaliśmy nr 12 i startowaliśmy jako druga para, o 9:48 otrzymaliśmy mapę i 2 minuty później ruszyliśmy na trasę. Mimo iż przyjechaliśmy na zawody z myślą, że jedziemy raczej rekreacyjnie (Krzysiek w tym roku przejechał dopiero 100 km, a ja tydzień wcześniej miałem mało przyjemne spotkanie z asfaltem:) to założyliśmy dość ambitny plan zaliczania poszczególnych punktów. Na początek najbliżej położony punkt nr 16 - od razu jechaliśmy mocno pod górę, najpierw po asfalcie a potem szutrówką, Krzysiek już na samym początku miał kłopoty z podjazdami, mimo to ambitnie walczył, po wyjechaniu na szczyt wzniesienia, jechaliśmy kawałek grzbietem, podziwiając widoki, a potem rozpoczęliśmy zjazd, na którym Krzysiek zaliczył wywrotkę. Z małymi przygodami dojechaliśmy do punktu nr 16 zlokalizowanego przy leśniczówce. Następny na liście był punkt nr 15, najpierw kawałek jazdy pod górę, a później szybki zjazd do miejscowości Hucisko Nienadowskie, tu mieliśmy skręcić z asfaltu na przecinkę i bez problemu dojechać do punktu. Niestety nie było tak łatwo, najpierw musieliśmy się przeprawiać przez potok, potem pojechaliśmy przez łąkę, ale w końcu trafiliśmy na właściwą drogę i po podjechaniu kilkuset metrów byliśmy na punkcie nr 15.
Kolejny był punkt nr 14, chyba trochę niepotrzebnie zjechaliśmy do asfaltu i po chwili znów musieliśmy wjeżdżać pod górkę, na szczycie spotkaliśmy zespół Bikeholików za którymi z pewnymi kłopotami dojechaliśmy do punktu, znajdującego się przy maszcie na szczycie wzniesienia. Okazało się, że na punkcie brakuje lampionu, ponieważ byliśmy tam w 3 zespoły, więc zadzwoniliśmy do organizatora i tym samym zaliczyliśmy punkt wirtualnie. Ze wzgórza zjechaliśmy leśną przecinką, droga niestety była fatalna, zarośnięta, z głębokimi koleinami, ale z niewielkimi problemami zjechaliśmy do miejscowości Nienadowa, gdzie skręciliśmy w kierunku szosy powiatowej na Babice. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze sklep, bo Krzysiek musiał uzupełnić bidon. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy pagórkowatą szosą na Babice, po jakiś 2 km odbiliśmy w lewo na Połanki i dalej jadąc mocno pod górę dotarliśmy pod budynek dawnej szkoły podbijając punkt nr 13.
Następnym punktem na rozkładzie była 12, jechaliśmy do niej leśną ścieżką. Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do punktu położonego w pięknym widokowym punkcie. Dalej mieliśmy do wyboru, jazdę przecinką do asfaltu i potem po asfalcie do miejscowości Skopów lub skrót przez las niepewną drogą. Wybraliśmy oczywiście skrót:) po drodze w pewnym momencie źle skręciliśmy ale po kilkuset metrach dostrzegliśmy błąd i wróciliśmy na właściwą ścieżkę. Po kilku minutach jazdy w dół byliśmy w Skopowie, jak się jednak okazało nie wyjechaliśmy tam gdzie planowaliśmy i rezultacie widząc kościół po prawej pojechaliśmy asfaltówką w lewo. Jechaliśmy tak dobry kilometr zanim się zorientowaliśmy, że coś nie gra, zdecydowałem się zapytać gdzie jesteśmy dwóch Panów naprawiających samochód na podwórku. Okazało się, że jednak jedziemy złą drogą i po chwili znowu wracaliśmy w kierunku kościoła, gdzie dopiero trzeba było skręcić w lewo. Kilkaset metrów dalej skręciliśmy w prawo i rozpoczęliśmy wspinaczkę do punktu nr 10. Prawdę mówiąc miałem pewne wątpliwości czy w ogóle atakować ten punkt, czas mieliśmy raczej słaby a w końcu obowiązywał limit 6 godzin, ale Krzysiek ostro obstawał, że dany radę zaliczyć jeszcze 10 i 9 przed powrotem w kierunku mety. Z punktem nr 10 poszło jeszcze nie najgorzej, co prawda musieliśmy podjechać a częściowo podejść pod dość strome wzniesienie ale potem grzbietem wzgórza bez problemu dotarliśmy na punkt, mogąc przy okazji znów podziwiać piękne widoczki. No ale dalej to już katastrofa, zdecydowaliśmy się jednak jechać na punkt nr 9, mieliśmy się kawałek wrócić i skręcić w pierwszą przecinkę w prawo. Na początku droga w którą skręciliśmy wyglądała dość dobrze, była szeroka i prowadziła w dół. Po drodze spotkaliśmy dwie pary idące pod górę, co upewniło nas w przekonaniu, że na dole musi gdzieś być punkt i tak jechaliśmy sobie aż droga po prostu się skończyła. Byliśmy gdzieś w lesie, do końca nie wiedzieliśmy gdzie, zjechaliśmy w dół 1,1 km i 88 metrów pionie. W tym momencie nasze moralne spadły do zera. Podjąłem szybką decyzję wracamy pod górę i pomijając 9 jedziemy na metę zaliczając po drodze łatwiejsze punkty. Wracaliśmy oczywiście spacerem bo było strasznie stromo a ścieżka była śliska. Podejście kosztowało nas sporo sił a jak już byliśmy na górze, to mieliśmy kompletnie dość.
W tym momencie mieliśmy zaliczone 6 punktów, do końca limitu czasu pozostawało nam niespełna 2 godziny, a na próbie zdobycia punktu nr 9 straciliśmy przeszło pół godziny:( W tym momencie nie było już co kombinować, postanowiliśmy jechać do mety zaliczając po drodze 4 najprostsze punkty. Z pewnymi kłopotami zjechaliśmy ponownie na asfalt i drogą ruszyliśmy punktu 11, znajdującego się w gospodarstwie agroturystycznym "U Julii". Na początek musieliśmy pokonać mega stromy asfaltowy podjazd. Później jechaliśmy sobie grzbietem przez przysiółek Helusz i nie wiem jakim cudem przegapiliśmy punkt, patrzyłem się na lewo, tym czasem punkt był po prawej stronie drogi i to przyczajony w bramie pod drzewem. Wróciłem, więc kawałek, podbiłem punkt i rozpoczęliśmy zjazd w stronę punktu nr 4 w Kramarzówce. Ten punkt też był dość dobrze ukryty w bocznej drodze, ale miła Pani wskazała nam bez problemu drogę do sklepu przy którym mieścił się punkt.
Dalej popędziliśmy drogą do Pruchnika, 6 km bez podjazdów poszło nam bardzo sprawnie i mając jeszcze 54 minuty podbiliśmy punkt nr 1 przy kościele w Pruchniku. Nasza sytuacja w przestała być beznadziejna, mieliśmy 9 punktów a po drodze na metę był jeszcze jeden punkt. Co prawda, żeby się do niego dostać musieliśmy pokonać dość długi podjazd, ale po 20 minutach byliśmy na miejscu. Pozostał, więc tylko dojazd do mety, planowałem zrobić mały skrót, ale chłopaczek stojący na punkcie doradził nam jazdę asfaltem, więc wróciliśmy się kawałek i rozpoczęliśmy zjazd w kierunku Świebodnej. Najpierw 3 km w dół, ale potem jak się okazało trzeba było pokonać jeszcze 3,7 km w wyraźną tendencją w górę, ponieważ byliśmy już mocno zmęczeni szło nam to dość opornie. Mimo wszystko o godzinie 15:35 zameldowaliśmy się na mecie. Okazało się, że jesteśmy pierwszą parą która wróciła z trasy, jednak startowaliśmy jako 2 para, więc w zasadzie cała reszta ruszała po nas i miała więcej czasu na powrót. Po chwili na mecie pojawiła się mix z rowerowanie.pl który wystartował pierwszy, też zaliczył 10 punktów i zmieścił się limicie czasu.
Wszystkie punkty zaliczyła tylko jedna para i to jeszcze w kategorii masters (suma wieku powyżej 90 lat). Pary na podium w elicie zaliczyły po 14-15 punktów. Drużyn które zaliczyły po 10-11 puntów było bardzo dużo, ale wszystkim startującym ta sztuka się udała. W losowaniu nagród Krzysiek zgarnął rękawiczki, a ja skuwacz do łańcucha i o godzinie 18 wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do domu, gdzie dotarliśmy około 21.
Na koniec kilka słów podsumowania. Impreza w Świebodnej była bardzo kameralna, startowało niewiele drużyn w tym aż 5 z okolic Krakowa, była jedna para nawet ze Słowacji (w kategorii mini) reszta drużyn z okolicy, choć miejscowych nie było wielu. Pojechaliśmy na zawody słabo przygotowali, Krzyśkowi brakowało treningów, ja po wywrotce na kolarzówce też byłem w słabej formie. Teren zawodów zdecydowanie nas przerósł, co prawda górki nie były jakieś mega wysokie (max 419 m npm, min 236 m npm suma przewyższeń 1211 m) ale punktu zostały rozrzucone w ten sposób, że nie można było wybrać między nimi łatwej trasy. Ścieżki, które na mapie wyglądały solidnie, często okazywała się ledwo przejezdne, było sporo błota do tego głębokie koleiny na który trzeba było strasznie uważać podczas zjazdów. Na szczęście pogoda była piękna i przynajmniej mogliśmy podziwiać piękne widoczki.
Na koniec o naszych błędach, a było ich naprawdę sporo. Wybraliśmy chyba nie najlepszy wariant trasy, lepiej poszło zespołom, które pojechały w drugą stronę a najdalszy punkt wyznaczyły sobie na 8 (120 minut kary). Jednak wracając do naszego wariantu, kompletnie niepotrzebnie atakowaliśmy 9, trzeba było ją odpuścić i pojechać na dwa inne punkty bliżej Pruchnika, chyba byśmy lepiej na tym wyszli. W sumie przejechaliśmy mało kilometrów ledwie 57, podczas gdy inni zaliczając 10-11 punktów robili po 70. Jednak teren, którym się przeprawialiśmy był miejscami ekstremalnie ciężki. Słaba forma, błędy nawigacyjne (trochę też niedokładna mapa) i chyba nie najszczęśliwsza taktyka dała nam dość kiepski wynik - 13 miejsce i 890 minut karnych. Opuszczając 9 i atakując 17 i 5 (każda za 60 minut) co mogło się udać, gdybyśmy nie próbowali jechać na 9, mielibyśmy tylko 770 minut kary co dało by nam miejsce 8. Następnym razem musimy się lepiej przygotować i lepiej przemyśleć taktykę jazdy od razu zakładając, że wszystkim punktów nie przejedziemy.
Galeria wycieczki
miniOdyseja Miechowska 2012
Sobota, 14 kwietnia 2012 | dodano:14.04.2012 Kategoria Po górkach, 41-60 km, RNO, zawody
- DST: 56.48 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 03:06
- VAVG 18.22 km/h
- VMAX 59.34 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- Podjazdy: 715 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z Wojtkiem przejechałem miniOdyseję Miechowską na trasie turystycznej - miałem kłopoty z rowerem, popełniliśmy kilka błędów nawigacyjnych mimo to poszło nie najgorzej 11 i 12 miejsce w kategorii open oraz 7 i 8 w kategorii Turystyczna Elita. Wynik zdecydowanie lepszy niż jazda i jak zwykle pewien niedosyt ponieważ patrząc na wyniki mam wrażenie, że mogliśmy wypaść znacznie lepiej przegraliśmy o zaledwie 1 minutę z dwójką z Xbox 360 Bike team a tylko ostatnia błędna decyzja kosztowała nas przeszło 8 minut.
Pierwszy błąd popełniłem już przed startem a mianowicie dopiero wieczorem w piątek odebrałem rower z serwisu po wymianie całego napędu i nie zdążyłem go przetestować i jak się okazało miałem z tego powodu mega problemy na trasie. Do Miechowa dojechaliśmy bez przeszkód, odebraliśmy numer i około 9 zaczęliśmy przygotowywać się do startu, jak się okazało zamontowanie mapnika i innych szpejów na rowerze zajęło mi dość dużo czasu, więc na start honorowy pod MDK w Miechowie przyjechaliśmy w ostatniej chwili. Około 9:50 ruszyliśmy za samochodem przez rynek, później bocznymi drogami do drogi krajowej nr 7, przecięliśmy ją i dopiero kilkaset metrów dalej mieliśmy start ostry. Dostaliśmy mapy i od razu można było jechać, ledwo więc zdążyłem wsunąć mapę do mapnika i już musiałem pędzić za Wojtkiem pod górę.
Pierwszy punkt oznaczony nr 1 blisko i bez problemów nawigacją, złamana ambona na skraju lasu, dojechaliśmy w licznej grupie - pod górkę miałem mały problem z przerzutką, ale ostatecznie szybko zaliczyliśmy ten punkt. Dalej postanowiliśmy jechać do punktu nr 4, szybki zjazd błotną ścieżką do asfaltu. Pędząc jednak drogą przegapiliśmy właściwy skręt lewo, więc już na samym początku musieliśmy się wracać, to nie był jak się okazało koniec kłopotów z dotarciem do tego punktu. Wróciliśmy na właściwą asfaltówkę, ale przegapiliśmy ścieżkę w prawo, którą do punktu podążała większość drużyn - na szczęście dla nas tak ścieżka wymagała przejścia odcinka piechotą, więc nas błąd nie kosztował nas aż tak strasznie dużo. My zajechaliśmy na punkt od drugiej strony, co prawda na rowerze, ale nadłożyliśmy trochę metrów, tracąc kontakt z większą grupą. Trzeci punkt znajdował się przy wyciągu narciarskim do którego na szczęście trafiliśmy bez żadnych problemów. Kolejny punkt oznaczony nr 6 miał znajdować się lesie przy ambonie na skraju polany, Wojtek bał się trochę plątaniny leśny ścieżek, ale na szczęście poszło łatwo. Kolejny punkt do którego jechaliśmy był oznaczony nr 9, do tego punktu trzeba było przejechać spory kawałek trasy, a na początek wyjechać z lasu, tu zdarzył się na mały błąd wybraliśmy złą ścieżkę i musieliśmy nadłożyć kilkaset metrów. Pojawił się też niestety większy problem, przerzutki moim rowerze, które od samego początku nie działały najlepiej - całkiem odmówiły mi posłuszeństwa. W momencie gdy wrzuciłem na największe koło z tyłu już nie mogłem zrzucić niżej i rezultacie straciłem całą moc. Musieliśmy się zatrzymać, palcami jakoś naciągnąłem linkę, ale już do końca jazdy działały mi tylko niektóre przełożenia, na dodatek momentami tryby z tyłu zmieniały się same.
Punkt 9 znajdował się wąwozie, Wojtek od razu wypatrzył ślady opon i trafiliśmy bez pudła, odjeżdżając z punktu gościu na traktorze omal nas nie staranował, jak się później okazało lampion oznaczający punkt, zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, pewnie rolnik się zdenerwował, że jeździ mu się po polu i zwinął punkt. Nas na szczęście te kłopoty ominęły i ruszyliśmy dalej. Punkt 8 znajdował się na skraju lasu do którego prowadziła szutrowa droga mocno pod górę, z moimi przerzutkami miałem pewien problem ale jakoś na szczęście się udało wjechać. Dalej szybki zjazd szutrówką na którym coś się podziało z moim mapnikiem i już do końca drogi stukało coś na każdej nierówności. Punkt oznaczony nr 7 znajdował się na szczycie kopca w Racławicach, ponieważ byłem w tym miejscu rok temu na wycieczce to trafiłem na miejsce bez pudła. Od tego miejsca rozpoczął się powrót w kierunku Miechowa, na początek wróciliśmy się trochę drogą na Dziemięrzyce pod krzyż Styki - z tego miejsca Styka szkicował Panoramę Racławicką, tu skręt w prawo, przejechaliśmy obok mogił kosynierów i popędziliśmy w dół na Marchocice, obok jeziorka skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy szutrówką w kierunku lasu. Tu mieliśmy małe problemy i ponieważ naszym zdaniem ścieżka, którą jechaliśmy odchodziła za bardzo w las, to zrobiliśmy skrót między drzewami, co okazało się dobrym pomysłem bo już po chwili byliśmy na punkcie, gdzie spotkaliśmy parę, która tuż przed nami odjeżdżała z kopca. Podbiliśmy punkt i szutrówką przez las ruszyliśmy do ostatniego punktu do zaliczenia - oznaczonego nr 2. Postanowiliśmy wybrać najkrótszą możliwą drogę, czyli ścieżkę przez las, droga okazała się ciężka, na dodatek odbiliśmy w lewo za wcześnie, drogą której na mapie nie było, ale szybko skorygowaliśmy położenie i po chwili byliśmy na punkcie tuż przed parą, którą już spotkaliśmy na wcześniejszych punktach. Do mety mieliśmy jechać drogą wojewódzką, ale ostatniej chwili postanowiliśmy coś przy kombinować, jak się okazało to był straszny błąd, drogi zaznaczonej na mapie zwyczajnie nie było i w końcu musieliśmy wrócić do pierwotnej koncepcji z drogą wojewódzką, tracąc jednak niepotrzebnie 8 minut i robiąc 2 kilometry. Dojazd do drogi wojewódzkiej był ciężki bo pod wiatr, ale jak już wypadliśmy na drogę to dostaliśmy wiatr w plecy i prowadząc na zmiany błyskawicznie dotarliśmy do Miechowa, przejechaliśmy krajówkę i padło hasło ścigamy się mety:)
Od drogi krajowej do mety był równo kilometr z jednym dość wyraźnie zarysowanym podjazdem. Na początek o pół roweru do przodu wyszedł Wojtek, ale jak rozpoczął się podjazd to ja chcąc się liczyć w walce musiałem go pokonać na twardym przełożeniu, ponieważ następny działający dobrze trybik miałem o dwa mniejszy. Ruszyłem więc pod górę z całej siły i zostawiłem Wojtka (który zdradzał objawy braku treningu) dobre 100 metrów z tyłu. Wpadłem na metę, sędziowie siedzieli w budynku, więc wszedłem do środka patrzę a tu karty oddaje dwóch zawodników Xbox360, jak się okazało nie mieli punktu 9, ale sędziowie im go zaliczyli (bo jak wspomniałem wcześniej ktoś zwinął lampion). Mój czas to 3:31, Wojtek miał 3:32 i z takim samym czasem przyjechał dobre nam znany zawodnik enduro69 (też bez punktu 9).
Zgodnie z tabelą wyników ja zająłem ostatecznie 7 miejsce w w kategorii elity na trasie turystycznej, a Wojtek był 8. Wyprzedzili mnie jeszcze: zwyciężczyni w kategorii kobiet i trzech zawodników w kategorii masters, więc w open zająłem 11 miejsce, a Wojtek 12 (skończyło 44 zawodników). Wynik w sumie dobry, ale biorąc pod uwagę błędy na początku i bezsensowny błąd na samym końcu mogło być zdecydowanie lepiej. Trzeci zawodnik na trasie turystycznej miał czas 3:07, więc był od nas lepszy o 24 minuty - na podium byśmy się chyba nie wdrapali, ale tuż za mogliśmy być.
Galeria wycieczki
Odyseja Rowerowa - Pińczów - dzień 2
Niedziela, 2 października 2011 | dodano:02.10.2011 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 48.93 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 02:39
- VAVG 18.46 km/h
- VMAX 45.66 km/h
- Temp.: 22.0 °C
- Podjazdy: 323 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Przed startem do drugiego etapu poczyniliśmy szereg analiz na którym to miejscu możemy skończyć. Od razu założyłem że w formule z narzuconą kolejnością punktów ciężko nam będzie wygrać z MIXem Enduro 69, bardzo chciałem zakończyć rywalizację w połowie tabeli (na min 13 miejscu), więc nie mogliśmy tracić więcej niż 7 minut do drużyny z pozycji 14, ale wszystkie założenia miała zweryfikować trasa. Zgodnie z regulaminem mieliśmy stratę do lidera mniejszą niż godzina, więc powinniśmy startować startem handicapowym, ale organizatorzy zmienili zasady i w rezultacie o 9:30 mieliśmy ruszyć startem masowym. Żeby walczyć o wysokie miejsca do przynajmniej punktu 2 mieliśmy trzymać tempo grupy. Krzysiek już przed startem mówił, że może pojechać gorzej niż dzień wcześniej - myślałem, że trochę przesadza ale mimo wszystko brałem też pod uwagę, że możemy dość znacznie spaść w klasyfikacji.
Ruszyliśmy o 9:30, przejazd przez miasto i za kościołem skręt w prawo, kolejne dwa kilometry coraz mocniej pod górę. Po starcie chciałem trzymać tempo MIXa Enduro 69, ale od razu zobaczyłem, że Krzysiek raczej nie da rady tak jechać, gdy zaczął się ostry podjazd szutrem zostaliśmy dość daleko z tylu. Potem na dodatek wraz z kilkoma ekipami nadrobiliśmy kilkaset metrów i spadliśmy na koniec dużej grupy. Na szczęście dla nas droga przez las to mega piaskownica i nikt za daleko nam nie uciekł. Tuż przed punktem część ekip pojechała na około, my pojechaliśmy dobrze i na punkcie byliśmy na dobrym miejscu razem z MIXem Enduro 69. Po klepnięciu punktu wróciliśmy na szeroką szutrówkę i popędziliśmy dalej. Niestety Krzysiek trochę zostawał i cześć ekip w tym MIX Enduro69 nam uciekł. Droga przez las była dość długa i gdy w końcu wypadliśmy na asfalt poczułem się o wiele lepiej. Do punktu drugiego jechaliśmy w większości drogą asfaltową, tuż przed punktem minęła nas ekipa małolata ale rozpędu przejechała punkt znajdujący się jakieś 100 metrów od asfaltu. My znowu pojechaliśmy dobrze i znowu podskoczyliśmy o kilka miejsc. W tym miejscu chciałem się kawałek wrócić i jechać asfaltem ale Krzysiek przekonał mnie do drogi przez las - tym razem był to zły wybór, ale z kilkoma ekipami pojechaliśmy właśnie tą drogą, na samym końcu znowu pojechaliśmy trochę lepiej niż reszta i znowu zyskaliśmy niewielką przewagę. Niestety na odcinku do Nowego Folwarku znowu większość ekip w tym ekipa małolata nas wyprzedziła. Droga do punktu 3 wiodła ciężką terenową ścieżką przez pola na dodatek zakończoną podjazdem, w tym miejscu prawie wszystkie ekipy nas odjechały a Krzysiek zaliczył mega odcięcie i zacząłem się zastanawiać czy w ogóle pojedziemy dalej. Na szczęście kilka chwil odpoczynku na punkcie i Redbull pomógł Krzyśkowi częściowo odzyskać siły, więc ruszyliśmy do punktu 4.
Po drodze do 4 okazało się, że Krzysiek jednak zdecydowanie nie ma już siły, traciliśmy coraz więcej, minęły nas kolejne ekipy i wydawało mi się, że o walce już nie ma mowy. Na punkcie 4 znajdującym się w pięknym widokowym miejscu okazało się, że do paru ekip przed nami w tym do małolata nie tracimy wcale tak dużo, ale kilka drużyn z tyłu też się do nas zbliżyło. Żeby dojechać do 5 trzeba było pokonać parę kilometrów asfaltem przez las, droga płaska jak w Puszczy Niepołomickiej, ale Krzysiek kręcił z kłopotami. Przed Chwałowicami zdecydowaliśmy się jednak jechać skrótem mimo iż pierwotnie mieliśmy jechać asfaltem na około. Skrót mimo iż po ciężkiej drodze chyba pozwolił nam trochę nadrobić i gdy wjechaliśmy do lasu w którym znajdował się punkt 5 nagle nieoczekiwanie zobaczyliśmy kilka ekip które nam wcześniej uciekły. Niestety droga przez las do punktu 5 była prawie cała strasznie piaszczysta, więc trochę jadąc trochę prowadząc dotarliśmy do miejsca gdzie nagle punktu szukało chyba z 10 ekip w tym drużyna małolata. My trafiliśmy od razu bo usłyszeliśmy jak ktoś woła, że znalazł punkt. Na tym punkcie spotkaliśmy również lidera trasy klasycznej Mosocznego i jeszcze jednego zawodnika dla których był to już 11 z 12 punktów do zaliczenia. My po podbiciu punktu ruszyliśmy jak reszta dalej przez las do miejscowości Podłęże, droga początkowo piaszczysta po chwili przeszła w asfalt ponieważ mieliśmy małolata w zasięgu wzroku to zacząłem dopingować Krzyśka do walki. Po chwili wypadliśmy na drogę powiatową 766, niestety na asfalcie znowu trochę zostaliśmy, ale ciągle mieliśmy małolata w zasięgu wzroku. Po dwóch kilometrach powiatówką zobaczyliśmy jak ekipy skręcają w prawo i atakują punkt 6 położony na szczycie wzgórza (291 m npm) najkrótszą drogą - ścieżką przez las. Nie pozostało nam nic innego jak zrobić to samo. Droga ta była szutrowa, miejscami piaszczysta i bardzo ciężka, Krzysiek miał już całkowicie dość ale ciągle go poganiałem do przodu. Przed samym punktem pojechałem do przodu i gdy wpadłem na punkt właśnie odjeżdżał małolat z ojcem. Odbiłem punkt i po 2 minutach oczekiwania przyjechał Krzysiek, ponieważ małolat był jeszcze ciągle blisko to pogoniłem Krzyśka od razu dalej bez odpoczynku. Ostatni odcinek do mety rozpoczął się najpierw piaszczystą ścieżką a później ostrym szutrowym zjazdem do Pińczowa, ponieważ ścieżek było kilka to dwa razy zastanawiałem się czy jedziemy dobrze, gdybym tego nie robił to pewnie nie dalibyśmy za daleko odjechać małolatowi. Niestety jednak na tym odcinku straciliśmy kilka chwil i mimo bardzo mocnego finiszu ulicami Pińczowa przyjechaliśmy prawie 4 minuty za ekipą małolata co oznaczało, że w całej imprezie przegrywamy o 30 sekund.
Na mecie drugie etapu byliśmy drużyną nr 14, ale w generalce minęła nas tylko ekipa Enduro69 i ekipa małolata, dość niespodziewanie my musieliśmy minąć kogoś z przodu bo zakończyliśmy rywalizację na 10 miejscu.
Krzysiek przyjechał na metę skrajnie zmęczony, ale mimo to trzeba go pochwalić za walkę. Dobrą pozycję 2 dnia zawdzięczamy jednak przede wszystkim dobrej nawigacji, która pozwoliła nam nie stracić za wiele mimo stosunkowo słabej jazdy na tle innych ekip.
Gdy zobaczyłem wyniki nastąpił mały szok o 30 sekund przegraliśmy 9 miejsce z ekipą ojciec + małolat. MIX Enduro69 wsadził nam drugiego dnia prawie 15 minut i w generalce prawie 13, ale prawdziwy szok jest za nami. Obroniliśmy miejsce w pierwszej 10 o 2 sekundy przed XBOX 360 (po pierwszym dniu mieliśmy 14:40 przewagi) i o równą minutę przed teamem Compass (mieliśmy przewagę 15:55). Kolejne miejsce już z większą stratą choć i tu traciliśmy 2 dnia: 5:20 (ekipa AA), dalej różnica jest już duża 20 i 35 minut różnicy. Dobrze, że walczyliśmy do samego końca by jak nic mogliśmy być 2-3 pozycje niżej. Z drużyn, które pierwszego dnia były przed nami coś zawalił miejscowy team Grusza Pińczów bo spadł aż na 17 miejsce.
Na koniec kilka słów podsumowania: zawody po raz pierwszy o kiedy startuję zostały rozegrane przy pięknej i słonecznej pogodzie oraz wysokiej temperaturze, pewnym problemem był tylko dość mocny wiatr pierwszego dnia zawodów, ale w porównaniu z pogodą na wcześniejszych edycjach i tak było rewelacyjnie. Teren Ponidzia po którym jeździliśmy był o wiele łatwiejszy niż ten w Gródku czy Olkuszu, pewnym problemem były tylko piaszczyste przecinki w lasach. Organizacja zawodów bardzo dobra, nocleg też w porządku przynajmniej nasz bo ci co mieszkali w biurze zawodów to trochę narzekali. Niestety w porównaniu z poprzednimi edycjami praktycznie nic nie otrzymaliśmy od organizatorów, ani mapy Ponidzia, ani wody po zawodach, nawet kiełbaski wydawane na wieczornym ognisku były strasznie małe i tylko przez fakt że przyszło mało osób to dostaliśmy dokładkę. Wynik który osiągnęliśmy z Krzyśkiem mimo iż słabszy od wyniku z Odysei w Gródku (8 miejsce) moim zdaniem i tak jest zdecydowanie powyżej oczekiwań. Krzysiek trenował mało i jego forma nie mogła być jakaś rewelacyjna, mimo to przejechał całą trasę w niezłym czasie. Ja w przeciwieństwie do edycji z przed roku byłem w bardzo dobrej formie - 3 000 km od początku sezonu zrobiło swoje, mimo iż praktycznie nie jeździłem w terenie. Do tego bardzo dobrze poszło nam z nawigacją, praktycznie przejechaliśmy trasę bezbłędnie, ani raz nie szukaliśmy punktu i nie błądziliśmy, ze dwa razy może można było wybrać minimalnie lepszy wariant trasy ale w przekroju całej imprezy były to najwyżej małe potknięcia Podsumowując impreza bardzo udana i wynik doskonały - myślę że mogę być zadowolony.
Galeria wycieczki
Oficjalne wyniki zawodów
Odyseja Rowerowa - Pińczów - dzień 1
Sobota, 1 października 2011 | dodano:02.10.2011 Kategoria 41-60 km, Po górkach, RNO, zawody
- DST: 54.88 km
- Teren: 15.00 km
- Czas: 02:40
- VAVG 20.58 km/h
- VMAX 51.22 km/h
- Temp.: 20.0 °C
- Podjazdy: 375 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Po raz kolejny wziąłem udział w zawodach rowerowych na nawigację organizowanych przez wydawnictwo kartograficzne Compass we współpracy ze Stowarzyszeniem Bikeholicy - tym razem terenem Odysei Rowerowej był Pińczów i Ponidzie. Do tej pory w tego typu imprezach startowałem z Wojtkiem, który był mózgiem i głównym nawigatorem naszej drużyny, ale w tym roku Wojtek wymyślił sobie wakacje w Indiach, więc w trybie awaryjnym do drużyny - zdroweceny.pl powołanie dostał Krzysiek:) Krzysiek do tej pory jeździł bardzo mało, dopiero w ostatnich 2 tygodniach wyciągnąłem go na parę treningów, ale i tak wydawało się, że do Pińczowa jedziemy tylko się przejechać i że o żadnym wyniku nie ma mowy.
W biurze zawodów w Pińczowie pojawiliśmy się o godzinie 8 rano, odebraliśmy numery i pojechaliśmy się zakwaterować w oddalonym o około kilometr internacie. Start wyznaczony był na godzinę 10:00, piętnaście minut wcześniej dostaliśmy mapę z zaznaczonymi punktami i zdecydowaliśmy, że trasę pokonujemy od punktu 2 przez punkty 1, 6, 5, 4, 3 i na metę.
O godzinie dziesiątej ruszyli wszyscy zawodnicy - 27 ekip w kategorii rekreacyjnej - czyli naszej i co najmniej ze 100 zawodników w kategorii klasycznej. W pobliże punktu 2 dotarliśmy w większej grupie, ostatnie 500 metrów było do pokonania przecinką przez las, ale ta droga okazała się jedną wielką piaskownicą i pokonanie odcinka do punktu i z powrotem do drogi kosztowało nas trochę sił i sporo czasu. Po zaliczeniu punktu 2 ruszyliśmy na punkt pierwszy, początkowo przez wieś po asfalcie, ale już za chwilę wyszliśmy na otwarty teren prowadzący w kierunku lasu na tym odcinku poczuliśmy po raz tego dnia mocny czołowy wiatr. Krzysiek miał pewne problemy i kilka drużyn nam trochę uciekło. Po jakimś kilometrze jazdy pod wiatr wpadliśmy w las na drogę szutrową, droga była dobrze utwardzona, ale duże kamienie utrudniały jazdę. Punkt pierwszy znajdował się na prawo od tej drogi - jakieś 300 metrów musieliśmy pokonać leśną przecinką na szczęście tym razem bez piachu. Po chwili pędziliśmy już na punkt 6. Droga do niego prowadziła asfaltami przez miejscowość Michałów i dalej przez Zagajów, ten odcinek to parę ładnych kilometrów pokonanych częściowo pod wiatr. W Zagajowie skręciliśmy w lewo i rozpoczęliśmy podjazd, Krzysiek się trochę męczył, ale dość sprawnie go pokonał. Tuż przed szczytem trzeba było odbić w prawo w leśną ścieżkę, która miała nas zaprowadzić do punktu, droga ta była kręta i miejscami bardzo trudna. W drodze na ten punkt i na samym punkcie spotkaliśmy co najmniej kilka zespołów w tym zespół złożony z ojca i jego 11 letniego syna z którymi od tego miejsca rywalizowaliśmy aż do samego końca Odysei.
Po zaliczeniu punktu 6 wróciliśmy na asfalt, pokonaliśmy ostatnie metry podjazdu i zjechaliśmy do wioski Góry. W tym miejscu postanowiłem uskutecznić pewien skrót (bo to mi przypadła nawigacja na trasie) i pojechaliśmy i inaczej jak cała reszta. Skrót średnio się udał i gdy wpadliśmy na asfalt do Kołkowa to wydawało nam się, że wszyscy z którymi jeszcze niedawno jechaliśmy nas wyprzedzili, kląłem jak cholera ale nie pozostało nic innego jak jechać na punkt nr 5. Do tego punktu jechaliśmy drogą asfaltową przez wieś, potem musieliśmy pokonać krótki ale stromy podjazd, też asfaltem, aż a końcu grzbietem wniesienia po drodze szutrowej ruszyliśmy w kierunku lasu, gdzie znajdował się punkt. Punkt 5 znajdował się na jednej z leśnych przecinek, których w tym miejscu było dość sporo, więc istniała obawa, że możemy się pomylić, ale trafiliśmy na właściwą drogę od razu i po kilku minutach byliśmy na punkcie. Z tego punktu chciałem jechać w kierunku znajdującego się w pobliżu asfaltu, ale Krzysiek zgłosił veto i koniecznie chciał jechać krótszą ale dość niepewną drogą na wprost. Do wersji Krzyśka przekonał mnie fakt, że droga na wprost mimo iż niepewnej jakości prowadziła cały czas w dół (w końcu nauczyłem się czytać poziomice - bo tej pory mieliśmy w tym kłopot na Odysejach) a moja droga do asfaltu wiodła bardzo mocno pod górę. Ruszyliśmy więc na wprost, okazało się że droga nie jest tragiczna i faktycznie prawie na całym dystansie prowadzi w dół, większość więc przejechaliśmy wariackim tempem nie kręcąc pedałami i zaledwie po kilku minutach byliśmy w miejscowości Młodzawy Małe, skąd do punktu 4 było już stosunkowo blisko. Co prawda trzeba było pokręcić początkowo mocno pod górę, ale po chwili zjeżdżaliśmy już w kierunku punktu 4.
Wydawało mi się, że dalej powinno być już bardzo łatwo, do ostatniego punktu oznaczonego numerem 3 prowadziły już tylko asfalty a na dodatek na mapie nie widać było większych wzniesień po drodze. Do miejscowości Chroberz wszystko się zgadzało, ale w tej wiosce skręciliśmy w lewo o 90 stopni i nagle zderzyliśmy się ze ścianą wiatru. Wiatr co prawda wiał z boku, ale na otwartym terenie było dość ciężko. Krzysiek był już dość mocno zmęczony i w walce z wiatrem wyraźnie przegrywał, a tu nagle za nami pojawiła się jakaś drużyna zaciekle nas ścigająca. Po jakiś 3 km walki z wiatrem dotarliśmy do miejscowości Gacki, gdzie przy sztucznym zbiorniku wodnym znajdował się ostatni punkt, pod sam punkt trzeba było jeszcze podjechać i w rezultacie tego gdy znaleźliśmy się na punkcie tuż za nami pojawił się ojciec z 11 latkiem. Na punkcie zrobiliśmy chwilę przerwy bo Krzysiek zdradzał już wyraźne objawy zmęczenia materiału i z punktu ruszyliśmy razem z ekipą małolata, ale na asfaltowym odcinku Gacki - Bogucice trochę im odjechaliśmy. W Bogucicach znowu skręciliśmy w lewo o 90 stopni i tym razem wpadliśmy już na centralnie czołowy wiatr. Ruszyłem mocno do przodu a Krzysiek jechał mi na kole, po jakiś 2 kilometrach straciliśmy małolata z oczu, ale do Pińczowa mieliśmy jeszcze co najmniej 3 kilometry pod wiatr. Na jakieś 2 kilometry przed Pińczowem opadłem z sił i musiałem mocno zwolnić ostatni odcinek do miasta pokonaliśmy jednak dość sprawnie, przez miasto zrobiliśmy skrót i o 12:58 wpadliśmy na metę - czas 2:58:00.
Na mecie niespodzianka - 9 miejsce, 2 minuty po nas wpada MIX który pokonał nas w Gródku, 3:25 po nas tata z małolatem. Jak się później okazało ze stratą mniejszą niż 16 minut do nas przyjechało w sumie 7 ekip. Po pierwszym dniu wynik rewelacja, myślałem że będziemy walczyć o to by nie być ostatnim, tym czasem jesteśmy w 10. Do lidera tracimy 42 minuty, tuż przed nami jest ekipa z 7 minutami przewagi, później dwie z 11. Do piątego miejsca tracimy już dużo bo 24 minuty. Przed nami jest też tylko 1 MIX i jest drużyna Bikeholików prowadząca po pierwszym dniu. Za nami ciasno, dobrze nam znany MIX Enduro 69 traci tylko 2 minuty, ekipa małolata 3:25, kolejne ekipy 7:20, 8:50, 14:40, 15:30 i 15:55 dopiero ekipa będąca na miejscu 17 traci już dość sporo bo 32:30, ze stratą 38:15 na metę przyjeżdża drużyna, która jeszcze na 6 punkcie (3 w kolejności zaliczania) była przed nami. Krzysiek pierwszego dnia dał z siebie chyba nawet więcej niż wszystko, ja myślę że mogłem pojechać kilka minut szybciej, ale na pewno nie byłoby to wiele szybciej, średnia prędkość jazdy na trasie to 20,5 km - rewelacja. Wynik w generalce jest świetny ale jego utrzymanie zapowiada się na bardzo trudne.
Po wyścigu obiadek, później kąpiel i zwiedzanie miasta gdzie spotykamy MIX Enduro 69 który jest 2 minuty za nami, trochę sobie pogadaliśmy, dowiedzieliśmy się, że oni z obawy przed kłopotami z dotarciem do punktu 5 pojechali trasę w odwrotnej konieczności co pewnie sprawiło, że skończyli za nami:) Wieczorem jeszcze poszliśmy sobie do biura zawodów, poczytaliśmy wyniki (Mosoczny pokonał trasę klasyczną w 5:05) i zjedliśmy kiełbaski z grilla - to niestety była jedyna rzecz, którą na tej Odysei otrzymaliśmy od organizatora.
Galeria wycieczki
IX Krakowski Maraton Rowerowy - dystans mini
Niedziela, 28 sierpnia 2011 | dodano:28.08.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, Po płaskim, samotnie, zawody
- DST: 35.43 km
- Teren: 25.00 km
- Czas: 01:50
- VAVG 19.33 km/h
- VMAX 45.21 km/h
- Temp.: 19.0 °C
- Podjazdy: 381 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Postanowiłem wystartować w Maratonie Krakowskim, mimo iż cały tydzień nie jeździłem wcale, a na upały czułem się kiepsko. Zgodnie z tradycją przed maratonem mocno popadało - deszcz jeszcze mnie złapał pod Wieliczką o 7:30 w rezultacie trasa była miejscami mocno mokra, a zjazdy jak dla mnie były zabójce. To właśnie zjazdy mnie załatwiły w tym wyścigu oraz problemy sprzętowe, najpierw z siodełkiem a później z łańcuchem. Ostatecznie zająłem 288 miejsce na 517 sklasyfikowanych, w kategorii M2 byłem 82 - mój czas zmierzony przez organizatorów to 1:53:16 i strata do zwycięzcy 52:02.
Mój licznik zmierzył 1:50:48 czyli resztę straciłem stojąc i naprawiając awarię - bo na bufecie spędziłem dosłownie 10 sekund.
Tym razem udało mi się ustawić do startu na początku stawki, przede mną było może ze 100 osób. Początek bardzo szybki po błoniach, minęło mnie kilka osób, ale i ja też wiele osób wyprzedziłem. Dalej była jazda po szosie ulicami: Mydlnicką, Hamernia i Jesionowa tu przycisnąłem bardzo mocno - na liczniku miałem 32-38 na godzinę i wyprzedziłem sporo osób. W momencie przejazdu koło Willi Decjusza byłem chyba nawet w pierwszej 50. Początek podjazdu po asfalcie też szedł mi nieźle, problemy zaczęły się w momencie wjazdu do Lasku Wolskiego gdy rozpoczął się błotnisty podjazd przez las. Na podjeździe dałem się zablokować i musiałem zsiąść z roweru i prowadzić po błocie pod górę - na tym odcinku na pewno straciłem kilka miejsc. Po podjeździe nastąpił odcinek w miarę płaski a później ostry zjazd po kamieniach. Zjazdy na tym maratonie sprawiły mi spore problemy, choć jak się potem przekonałem ten zjazd był jeszcze stosunkowo łatwy. Niestety na tym zjeździe poluzowało mi się siodełko i bardzo podniósł się przód siodełka - jechać się nie dało i musiałem się zatrzymać zaraz po zjeździe na ulicy Zakamycze. Regulacja siodełka kluczem imbusowym zajęła mi dłuższą chwilę i tylko patrzyłem jak kolejni zawodnicy wypadają z lasu i mnie mijają - myślę że w tym momencie straciłem co najmniej 100 miejsc.
Dalej był dłuższy odcinek płaskiego terenu najpierw asfaltem a później łąkami, przejechaliśmy nad autostradą i później pojechaliśmy wzdłuż zalewu w Kryspinowie, choć samego zalewu niestety nie widziałem. Na 17 kilometrze był bufet, ale ja stanąłem tam tylko na chwilę i wypiłem kubek wody, nie jadłem nic ponieważ miałem żele energetyczne i właśnie na wysokości bufetu sobie zaaplikowałem 1 dawkę żelu truskawkowego. Na bufecie więc przerwy nie było i ruszyłem dalej. Od momentu gdy regulowałem siodełko i ruszyłem na trasę zacząłem wyprzedzać dość dużo osób, kilka osób też minęło mnie ale dosłownie kilku. W dość mocnym tempie dojechałem ponownie do Lasku Wolskiego tu od razu rozpoczął się ostry podjazd w terenie. Początkowo kręciłem ale po chwili dojechałem do większej grupy prowadzącej rower, więc też zsiadłem i też zacząłem prowadzić, ale jak się okazało to co najgorsze miało dopiero nastąpić. Po podjeździe nastąpiła seria bardzo ciężkich i stromych zjazdów. Tu miałem mega problemy, łatwiejszą część zjechałem, a trudniejszą zbiegłem, kilka razy na trudniejszych odcinkach próbowałem jechać, ale dwa razy poszedłem ślizgiem w krzaki, a raz po hamowaniu musiałem przeskoczyć przez kierownicę. Na tych zjazdach straciłem naprawdę sporo, minęło mnie kilkunastu zawodników. Po zjeździe był jeszcze podjazd wąską drogą po kostce brukowej i tu zobaczyłem swoją szansę na dogonienie kilku zawodników jadących przede mną, zacząłem mocno pedałować pod górę, a tu nagle łańcuch mi przeskoczył i spadł z kasety, stanąłem założyłem, wsiadłem przejechałem 10 metrów i łańcuch spadł mi znowu:( Musiałem zmienić przerzutki i dopiero pojechałem dalej, na tym zamieszaniu znowu trochę straciłem:( Gdy wypadłem na asfalt na ulicę Królowej Jadwigi rozpędziłem rower a tu wołają za mną, że miałem skręcić w ulicę Józefa Korzeniowskiego, musiałem się zatrzymać nawrócić i pojechać tam gdzie trzeba, niestety znowu parę osób przemknęło koło mnie. Dwóch zawodników zdołałem jeszcze dogonić na asfalcie i na ostatniej prostej na Błoniach, ale dwóch kolejnych niestety mi uciekło.
Na metę wpadłem strasznie zmęczony, w sumie pojechałem dość dobrze, średnia prędkość na całym dystansie wyszła 19,1 km/h co na takiej trudnej trasie uznaję za naprawdę dobry wynik. Trochę szkoda mi tego czasu straconego na walkę z łańcuchem i siodełkiem, bo mogło być jeszcze kilka minut lepiej. Dużo też straciłem na zjazdach, bo po prostu nie umiem zjeżdżać a tu jeszcze było ślisko. Niestety obawiam się, że mój rower mocno ucierpiał na tym wyścigu, jeśli problemu z łańcuchem nie były związane z błotem to pewnie do wymiany jest napęd:( a tu za miesiąc odyseja i trzeba by mieć sprawny sprzęt.
Galeria wycieczki
Powerade Maraton MTB w Zabierzowie
Niedziela, 15 maja 2011 | dodano:15.05.2011 Kategoria 21-40 km, Po górkach, samotnie, zawody
- DST: 26.97 km
- Teren: 20.00 km
- Czas: 01:58
- VAVG 13.71 km/h
- VMAX 44.76 km/h
- Temp.: 12.0 °C
- Podjazdy: 510 m
- Sprzęt: GT Avalanche 3.0
- Aktywność: Jazda na rowerze
Powerade Maraton MTB w Zabierzowie - mega ciężki, warunki ekstremalne, padało, błoto na całej trasie - ostatecznie 145 miejsce, 40 w kategorii M2 słabo ale całkiem nie mogłem sobie poradzić z tą trasą przy takiej pogodzie. Skala trudności trasy w takich warunkach pogodowych została oceniona na 4+ na 6.
Zacznijmy jednak od początku - to był mój pierwszy maraton MTB, wiedziałem że trasa raczej nie będzie łatwa, a od kilku dni wszystkie prognozy pogody straszyły kiepską pogodą, ale dziś rano wstałem i pogoda była w miarę więc postanowiłem jednak spróbować. Parę minut po 8 byłem już w Karniowicach gdzie startował maraton, zapłaciłem otrzymałem numer startowy z chipem i zacząłem się przygotowywać do startu. W tym momencie pogoda była jeszcze nie najgorsza co prawda było pochmurno ale nie wiał wiatr i nie padało. O godzinie 10 wystartował dystans GIGA i w tym momencie zaczęło siąpić - porobiłem kilka fotek i wróciłem do samochodu. O 11 wystartował dystans MEGA w który brały udział m.in 2 reprezentantki Polski w MTB - A. Szafraniec i M. Sadłecka. Po sfotografowaniu startu ruszyłem do sektorów - start dystansu MINI zaplanowany był na 11:15.
Ustawiłem się na końcu - stwierdziłem, że nie będę się pchał a jak będę miał siłę kogoś wyprzedzić to na 25 km jeszcze będę miał czas. To był chyba jednak błąd bo zaraz po starcie był podjazd pod górę wąską asfaltową drogą musiałem się tam przebijać, a gdybym był z przodu to miałbym szansę wyskoczyć do przodu i może skończyłbym zawody wyżej. Jednak byłem na końcu więc na pierwszym podjeździe minąłem naprawdę sporo osób, choć było to trudne bo musiałem czekać na jakąś lukę aby przebić się wyżej. Gdy wyjechaliśmy na szutrową drogę wzdłuż ściany lasu było już luźniej i jeszcze wyprzedziłem parę osób. Czułem się dobrze i pomyślałem sobie że może nie będzie tak źle. Po dość długim podjeździe przyszedł czas na zjazd droga prowadziła stromo w dół wąską leśną ścieżką. Momentami było naprawdę niebezpiecznie bo po bokach ścieżki pojawiały się dość głębokie jary. Na jednym z takich miejsc o mało nie wypadłem z trasy i zacząłem od tego miejsca zdecydowanie bardziej uważać. Stwierdziłem też że nie umiem zjeżdżać, wiele osób które machnąłem pod górę teraz mnie wyprzedzało. Zjazd zmęczył mnie zdecydowanie bardziej niż podjazd, a po kawałku wypłaszczenia zaczął się najtrudniejszy podjazd na trasie. Stroma droga przez las, padało już na całego, trasa śliska po kilkuset metrach zsiadłem z roweru zacząłem prowadzić, tak zresztą zrobili wszyscy, który jechali przede mną. Prowadziło się też bardzo źle, było stromo i ślisko, podjazd był dość długi. Po zakończeniu najtrudniejszego odcinka podjazdu jechaliśmy wzdłuż ściany lasu. Tu dopiero było widać, jak zła jest pogoda - zaczęło ostro wiać i mimo że trasa była już prawie płaska jechało mi się bardzo ciężko. Właśnie tym momencie zaliczyłem mega kryzys, ledwo kręciłem i zacząłem się zastanawiać jak dojadę to mety - na liczniku miałem dopiero około 10 km. Po chwili przejechałem przez rozgałęzienie tras - mini prowadziła otwartym terenem przez pola, po odcinku ciężkiej jazdy dojechałem do bufetu. Tu zrobiłem mały postój zjadłem kilka owoców, napiłem się powerada, uzupełniłem bidon i ruszyłem dalej.
Droga wiodła otwartym terenem lekko pod górę, jechało się bardzo ciężko bo ścieżka zamieniła się błotną ślizgawkę i raz za razem zaliczałem jakiś uślizg koła. Jednak w końcu dojechaliśmy do asfaltu, który przez jakiś czas wiódł mocno pod górę ale po około kilometrze rozpoczął się zjazd. Na asfalcie szło mi znacznie lepiej, zarówno na podjeździe jak i na zjeździe. Pędziłem szybko w dół, ale w pewnym momencie trasa zjeżdżała z asfaltu w polną drogę, początkową wiodącą w dół, ale po chwili nastąpił zakręt i zaczęła się jazda wyboistą ścieżką po płaskim. Mimo iż teren był płaski wspominam ten odcinek jako jeden z najtrudniejszych na trasie - droga mega błotnista i strasznie nierówna, mocny wiatr w twarz. W pewnym momencie przed sobą zauważyłem gościa w koszulce ENION postanowiłem za nim pogonić, jednak nie mogłem się zbliżyć po chwili patrzę gościu zsiadł z roweru i prowadzi, ja jadę ale jakoś nie specjalnie go doganiam - na liczniku 7 km/h. Po chwili spróbowałem trochę spaceru, ale po kilku metrach stwierdziłem, że jednak jadę - przed końcem delikatnego wzniesienia w końcu zbliżyłem się do gościa on wsiadł na rower i zaczął znowu uciekać - zaczęły się zjazdy. Na zjazdach ENION zaczął się oddalać więc pogoniłem za nim, początkowo zjazd był dość szeroki, ale po chwili znowu zamienił się w wąska ścieżkę. Po chwili wypłaszczenia znów wjechaliśmy w las i patrzymy mega stromo w dół - stoją porządkowi i mówią, że bardzo ślisko - zaczęliśmy prowadzić rowery - ledwo udało się zejść. Dalej na rower i znowu w dół, ENION zjeżdżał odważniej i znowu mi trochę uciekł - doszedłem go na wypłaszczeniu i po chwili znowu zaczął się zjazd. Po kilkuset metrach niespodzianka przez drogę płynie sobie rzeczka - na przeprawie minęliśmy kogoś, za rzeczką dalej w dół. Gościu w koszulce ENIONA przewrócił się na śliskim uskoku minąłem go ale nie dawał za wygraną, na kolejnej rzeczce ja przeprawiałem się bokiem on zasadził przez wodę i znowu był przede mną. Cały czas byliśmy na zjeździe, minęliśmy jeszcze 3 potoki, pierwszy zaliczyłem przez wodę, ale na kolejnych przejeżdżałem po betonowych płytach, ENION ryzykował przez wodę i znowu mi uciekł. W pewnym momencie dogoniliśmy jakiegoś faceta, który nie chciał się dać wyprzedzić. Najpierw nastąpiło wypłaszczenie, potem lekko pod górę i wyjechaliśmy z Doliny Kobylańskiej i porządkowi mówią, że już nie daleko - proszę sobie jechać prosto rzeczką. Byliśmy w trójkę, obok rzeczki poprowadzony był chodnik z betonowych płyt, ale my mieliśmy jechać rzeczką, więc przez jakieś 500-600 metrów brnęliśmy korytem potoku. ENION uciekł na jakieś 100 metrów, drugi facet z na początku miał problem i trochę został ale po chwili ekspresem mnie wyprzedził. Po wyjeździe z potoku byłem więc trzeci. Do mety prowadził asfaltowy podjazd na początek minąłem biegnącego już po górę faceta, który wyprzedził mnie w potoku i zacząłem się zbliżać do ENIONA - widziałem już miasteczko z metą. Na asfalcie brakło mi do niego może 10 metrów, ale nastąpił nieoczekiwany skręt pomiędzy barierkami do miasteczka, ENION zjechał na trawę i ruszył alejką do mety w tym miejscu zrozumiałem, że już go niedogonie. Mój oficjalny czas to 1:58:24 miejsce 145.
Teraz moje wrażenia - było strasznie trudno, nie umiem zjeżdżać, mój rower nie jest najlepszym sprzętem na takie trasy (za wąskie gumy - 1.95). Na mecie byłem mega zmęczony i strasznie brudny. Ostatnie 5 kilometrów jechałem z poluzowanym siodełkiem, ale walczyłem z ENIONem więc nie było czasu poprawić. Chyba nie będzie ze mnie kolarza MTB, zawody na orientacje bardziej mi odpowiadają. Druga sprawa, że moja forma nie była najlepsza, ogólnie jestem nie zadowolony z wyniku. Uważam, że powinienem pojechać o co najmniej 10 minut szybciej. Przegrałem m.in. z gimnazjalistami z klubu UKS Krzywaczka - oni pewnie ostro trenują, ale mimo wszystko to lekki obciach. Trzeba więc mocno pracować, żeby w sierpniu w Krakowie było lepiej, choć jak mówiłem tego typu zawody raczej nie staną się podstawą mojego rowerowania.
Galeria wycieczki