Info

 

Rok 2016

baton rowerowy bikestats.pl

Rok 2015

button stats bikestats.pl

Rok 2014

button stats bikestats.pl

Rok 2013

button stats bikestats.pl

Rok 2012

button stats bikestats.pl

Rok 2011

button stats bikestats.pl

Rok 2010

button stats bikestats.pl

Rok 2009

 Moje rowery

 Znajomi

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jasonj.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:912.69 km (w terenie 47.00 km; 5.15%)
Czas w ruchu:40:05
Średnia prędkość:22.77 km/h
Maksymalna prędkość:71.84 km/h
Suma podjazdów:7008 m
Maks. tętno maksymalne:189 (101 %)
Maks. tętno średnie:158 (84 %)
Suma kalorii:24138 kcal
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:41.49 km i 1h 49m
Więcej statystyk

Rabka - Maciejowa SKI

Piątek, 17 lipca 2015 | dodano:20.07.2015 Kategoria 0-20 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 13.74 km
  • Czas: 00:35
  • VAVG 23.55 km/h
  • VMAX 42.75 km/h
  • Temp.: 28.0 °C
  • HRmax: 161 ( 86%)
  • HRavg 126 ( 67%)
  • Kalorie: 310 kcal
  • Podjazdy: 200 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Wraz z rodziną pojechałem do Rabki na weekend, tzn ja pojechałem na weekend a żona z córką na cały tydzień:) Ponieważ miałem w planie wycieczkę rowerową, to zabrałem ze sobą Treka, jednak na rowerze miałem jeździć dopiero w niedzielę rano, ale w sobotę wybierałem się do Bacówki na Maciejowej, więc w piątek postanowiłem sprawdzić czy na początku szlaku czarnego przy stacji narciarskiej Maciejowa SKI można bez przeszkód zaparkować samochód.

W Rabce mieszkałem przy ulicy Zakopiańskiej, ale do głównej drogi miałem 200 m z 10% nachyleniem pod górę, do tego droga pokryta była częściowo brukiem, a częściowo betonowymi płytami. Szosówką jechać się tam nie dało, ciężko nawet było zjechać w dół, pod górę to w ogóle nie próbowałem, więc swoją wycieczkę zacząłem na ulicy Zakopiańskiej. Na początek 1,5 km do centrum Rabki przejazd drogą w kierunku Krakowa i skręt w prawo na przysiółek Słone. Na początku doskonały asfalt na drodze prowadzącej lekko pod górę, ale im dalej centrum Rabki tym droga stawała się zdecydowanie gorsza. Na szczęście podjazd nie jest jakiś mega stromy - 2-4% ale ciągle pod górę. Jechałem sobie dość sprawnie, nawet z dość wysoką prędkością i po chwili dojechałem do miejsca, gdzie szlak czarny odbijał w górę, 100 metrów dalej znajdował się mały parking, więc mogłem stąd bez problemu wyruszyć jutro na Maciejową. Ponieważ jednak droga prowadziła dalej, a ja oczekiwałem widoku jakiejś stacji narciarskiej, więc pojechałem dalej. Pojawił się znak droga zamknięta i nagle zrobiło się wąsko i dość stromo, ujechałem jeszcze kilkaset metrów i dotarłem do końca asfaltu, po drodze gdzieś między drzewami widziałem wyciąg, ale stacji narciarskiej nie widziałem. 

Obróciłem rower i jazda w dół, nie mogłem jechać za szybko, bo asfalt był dość kiepski, nie mniej jednak po kilkunastu minutach byłem z powrotem w centrum Rabki, tym razem wybrałem trochę inny wariant przejazdu i pojechałem koło parku zdrojowego. Na koniec jeszcze zdjęcie pod Mikołajem koło wyremontowanego Dworca Kolejowego (gdy byłem tu po drodze do Wiednia w 2013 akurat zaczynali remont) i powrót do domu, ostatnie 200 metrów z buta:)

Praca #28 - rekord na Treku, Majka wygrywa na TdF

Czwartek, 16 lipca 2015 | dodano:16.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
  • DST: 27.10 km
  • Czas: 00:48
  • VAVG 33.88 km/h
  • VMAX 38.40 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • HRmax: 174 ( 93%)
  • HRavg 155 ( 82%)
  • Kalorie: 657 kcal
  • Podjazdy: 50 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś po trzech dniach deszczu w końcu zaświeciło słońce, postanowiłem więc jechać rowerem do pracy - tym razem na lekko na Treku.

Jedynym plusem kiepskiej pogody był fakt, że mogłem sobie pooglądać Tour de France. We wtorek na pierwszym górskim etapie Froome zdemolował i zasadzie pozbawił ich złudzeń o zwycięstwie w TdF. Wczoraj do ucieczki zabrał się Rafał Majka, jechał wspaniale i na 50 km przed metą na podjeździe na mityczne Col du Tourmalet odjechał od grupy, wygrał premię górską, potem świetnie zjechał, utrzymał przewagę na płaskim i na ostatnim podjeździe. Pod koniec etapu próbował Rafała gonić Daniel Martin, który wcześniej stracił 2 minuty - jechał bardzo mocno, ale i tak Rafał zameldował się na mecie minutę przed nim. Faworyci pojechali na remis, meldując się na mecie prawie 6 minut po Rafale.

Już wczoraj wieczorem chciałem uczcić zwycięstwo Rafała, przestawiłem nawet mostek w Treku z powrotem na minus, ale padało, więc z jazdy nic nie wyszło. Dziś rano wyciągnąłem z garażu Treka, zabrałem ze sobą tylko kanapki i klucze i koło 7 ruszyłem do pracy.
W zasadzie tak miałem jechać już przed tygodniem i próbować bić rekord, rekord i tak pobiłem ale na Peugeocie z sakwami, więc dziś teoretycznie miałem szansę pojechać lepiej. Dziś nie byłem pewny czy dam rady pojechać na rekord, ale na wszelki wypadek przez miasto próbowałem pojechać mocno, na Drodze Królewskiej wrzuciłem twardsze przełożenie i mocno ciągnąłem do przodu. Za Sitowcem zobaczyłem przed sobą jakiegoś kolarza, nie dochodziłem go za szybko, więc postanowiłem docisnąć i do niego dojechać potem odpocząć na kole. Dogoniłem gościa, jechał na fajnym Cube z lemondką, ale z prędkością ledwie koło 30 km/h, chwilę za nim odpocząłem, ale twierdziłem że pojadę mocniej, wyprzedziłem go pojechałem do przodu. 

Przy wyjeździe z lasu stwierdziłem, że mam lepszy czas niż ostatnio przy rekordowym przejeździe, postanowiłem więc zawalczyć o rekord. Jechałem w miarę równo na dość twardym przełożeniu, męczyłem się mocno, ale trzymałem tempo w granicach 34-35 km/h. Na Woli Zabierzowskiej walczyłem dalej, ale już przy tej prędkości nie byłe wstanie mocniej zafiniszować. Na 100 metrów przed metą zegar przeskoczył mi 24 minuty, na mecie czas 24:12 (średnia 33,7 km/h) rekord poprawiony o 10 sekund, ale tym razem jechałem bez wiatru w plecy, więc rekord nie może być podważany przez purystów:)

W drodze powrotnej niestety pod wiatr, wieje niezmiennie z zachodu. Do Puszczy wiatr boczny, choć już trochę przeszkadzający w jeździe. Na Drodze Królewskiej las blokował zapędy wietrzne, czuć je było w zasadzie tylko na Sitowcu i na samym końcu segmentu. Przez miasto już wyraźnie pod wiatr i w ruchu miejskim, więc wysoka średnia szybko spada, najgorsze jest to, że ostatni kilometr był już tradycyjnie pod silny czołowy wiatr. Jednak czas miałem niezły, więc dawałem z siebie wszystko, żeby wykręcić jak najlepszy rekord. Pod domem czas 48:51, a więc z powrotem pojechałem niewiele gorzej niż do pracy - pierwszy wyjazd do pracy na Treku i od razu taki rekord:)

Na segmentach:
- do pracy - 11:22 średnia 33,9 km/h (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 11:17 średnia 34,2 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)

Do pracy: dyst.: 13,59 km; czas: 24:12; średnia: 33,7 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,54 km; czas: 24:38; średnia: 33,0 km/h.

Po ostatniej wycieczce na Chorągwicę, stwierdziłem że muszę jednak zmienić korbę na kompakt, tym bardziej że moja obecna korba z supportem na ISIS zaczęła coś łapać luzy. Popytałem trochę na forach rowerowych i postanowiłem w końcu zakupić po okazyjnej cenie korbę Shimano 105 do napędów 9/10 rzędowych wraz z supportem również z grupy 105. Co prawda zarówno przerzutka przednia jak i tylna nie do końca są kompatybilne z korbą 50x34 ale jak twierdzą koledzy z forum nie powinno być problemów z działaniem. Jak będzie zobaczymy, korba kupiona i teraz czekam jak przyjdzie, w najgorszym razie kupię jeszcze przerzutkę przednią - dużo nie kosztuję, a przerzutka tylna może mieć problem tylko na skrajnych przełożeniach których i tak trzeba unikać, więc mam nadzieję że da rady. 

Drugą sprawą jest kwestia pedałów, obecnie mam założone pedały MTB Shimano, ten system od samego początku mi raczej nie służy, po ostatniej wycieczce prawe kolano dawało mi się mocno we znaki. Od dłuższego czasu myślę o zmianie systemu, gdy kupiłem Treka to były do niego dokręcone pedały szosowe Look (jak się dowiedziałem na forum - w systemie Delta - starszy model zatrzasków Looka). Nie mam do nich bloków, ale można je zakupić na allegro za 60 zł z przesyłką. Niestety do kompletu potrzebowałbym jeszcze butów, bo moje obecne nie nadają się do bloków szosowych. Pojawia się więc pytanie czy gra jest warta świeczki i czy rzeczywiście w systemie szosowym Looka (myślę o blokach z luzem roboczym 9 stopni) będzie mi się jeździć lepiej, a przede wszystkim bezpieczniej dla moich kolan. Ciągle się jeszcze nad tym zastanawiam. Myślałem też o zakupie pedałów Cranka do MTB i zastosowania ich do szosy, wtedy mógłbym wykorzystać obecne buty, ale poczytałem na forach i o ile Cranki są zachwalane w MTB, to do szosy nadają się średnio, bo powierzchnia podparcia buta jest jeszcze mniejsza niż w Shimano. Coś jednak trzeba będzie jednak zrobić bo jednak jazda w zatrzaskach Shimano niekorzystnie odbija się na moim zdrowiu.

PS. Wieczorem przyszła korba, jednak z przekładką poczekam do poniedziałku bo jutro wyjeżdżam do Rabki na weekend i mam planach małą wycieczkę rowerową z podjazdem pod Rdzawkę - mam nadzieję, że dam rady choć może być ciężko bo pod koniec jest odcinek 1,5 ze średnim nachyleniem 11%.


Chorągwica, Wieliczka

Poniedziałek, 13 lipca 2015 | dodano:13.07.2015 Kategoria 41-60 km, Po górkach, samotnie
  • DST: 41.27 km
  • Czas: 01:34
  • VAVG 26.34 km/h
  • VMAX 58.05 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 173 ( 92%)
  • HRavg 136 ( 72%)
  • Kalorie: 882 kcal
  • Podjazdy: 493 m
  • Sprzęt: Trek 1200 SL
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Od czasu wyprawy do Częstochowy jeździłem rowerem tylko do pracy, co więcej od dwóch tygodni nie siedziałem na zakupionej niedawno szosowce Treka, więc w niedzielne południe, mimo wysokiej temperatury i silnego wiatru postanowiłem się przejechać. Czasu nie miałem za wiele, więc postanowiłem zmierzyć się z podjazdem do Chorągwicy przez Biskupice - chyba najtrudniejszą górką w okolicy.

Trochę ponad miesiąc temu zmierzyłem się z podjazdem na Biskupice na mojej starej szosówce Peugeota - poszło mi wtedy całkiem dobrze, później jednak nie jechałem na Chorągwicę, tylko na Łazany. Dziś plan był taki żeby zdobyć Chorągwicę, a potem może zjechać do Dobranowic i podjechać Biskupice jeszcze z drugiej, równie stromej strony.

Jednak gdy koło 11:30 ruszyłem w stronę Wieliczki, to od razu poczułem, że łatwo dziś nie będzie. Było gorąco i wiało dość mocno z zachodu, czyli akurat mi prosto w twarz. Dojechałem do Coca-Coli i skręciłem na Staniątki, przejazd koło klasztoru u i ruszyłem na Zakrzów, postanowiłem zmierzyć się z podjazdem pod Słomiróg, ale dziś raczej rekreacyjnie. Mimo stosunkowo niewysokiego tempa, podjazd dał mi mocno w kość, a po krótkim zjeździe skręciłem na Bodzanów i miałem jeszcze kilkaset metrów poprawki. Po tych pierwszych górkach stało się jasne, że dziś za mocno nie powalczę, czułem się zwyczajnie słabo. W planie miałem atak na wyznaczony kiedyś przeze mnie segment pod kościół w Bodzanowie, miałem tam stosunkowo słaby wynik ustawiony ponad rok temu, więc o poprawę nie powinno być ciężko, jednak już od początku podjazdu czułem się źle. Górka na szczęście nie jest długa (600 m, średnie nachylenie 5,2%) ale szczególnie w samej końcówce jest naprawdę stromo. Rekord na segmencie poprawiłem, ale dalej nie jest to jakiś mega imponujący wynik. W kościele właśnie zaczynała się msza, więc bez postoju podjechałem jeszcze kawałek pod cmentarz i po chwili zjechałem do drogi 94.

Tu czekał mnie kolejny podjazd, jakieś 800 m ze średnim nachyleniem 5%, wjechałem niby bez problemu, ale wyraźnie miałem problem z przyłożeniem odpowiedniej siły do pedałów i rezultacie kadencja spadała mi poniżej 80. Dalej w miarę łatwo i po chwili byłem u stóp segmentu w Biskupicach, gdy pokonywałem go miesiąc temu to nie wiedziałem, gdzie dokładnie segment się zaczyna i w rezultacie zacząłem dość wolno, dziś zacząłem trochę mocniej, ale siły na jakieś mega ściganie niestety nie miałem. Pierwszy kilometr podjazdu to krótkie sztywne ścianki poprzeplatane z odcinkami lekko w dół, trzeba więc szybko podjechać a potem na wysokim tętnie wrzucić twardsze przełożenie i szybko zjechać - tu poszło mi nawet nieźle. Potem jednak następuję jakieś 700 metrów o średnim nachyleniu prawie 10% a w kilku miejscach jest około 15%. Niestety ten odcinek mnie pokonał, szybko brakło mi siły, próbowałem wstać na pedały ale dalej miałem problem a kadencją i szybko się zmęczyłem, siadłem więc na siodełko i kadencją spadającą momentami poniżej 50 doczłapałem na szczyt wzniesienia - rekord niby poprawiłem, pojechałem o 4 sekund lepiej niż poprzednio (czas: 6:38,0 średnia 16,46 km/h), ale tą stromą ściankę pojechałem chyba słabiej niż ostatnio na Peugeocie. Fakt, że dziś od samego początku czułem się słabo, a wtedy jechało mi się lepiej, ale dziś jechałem Trekiem, który powinien dać mi jednak zdecydowaną przewagę.

Zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej na Chorągwicę, najpierw w dół a po chwili dość równo pod górę. Na tej drodze nie ma już mega stromizn, jest po prosto równo pod górę, kręciłem dość sprawnie, ale nie specjalnie szybko. Na szczycie pod kościółkiem zatrzymałem się na obowiązkową sesję fotograficzną, która niestety mi nie wyszła, aparat zrobił zdjęcia w bardzo niskiej rozdzielczości i musiałem je wywalić. Mój wysłużony Panasonic czasem coś tak nawala, wcześniejsze i późniejsze zdjęcia zrobił normalnie, a te na Chorągwicy były niestety do niczego.

Już wcześniej zrozumiałem, że nie ma sensu dalej walczyć z górkami, bo po prostu nie mam siły, ruszyłem więc w dół przez Mietniów i Siercze do Wieliczki. Na rynku w Wieliczce postój na lody i kilka fotek, a potem drogą koło cmentarza wyjechałem z Wieliczki na Czarnochowice. Przejechałem bardzo szybko przez Kokotów - bo nie dość że z górki to jeszcze z wiatrem i w Węgrzcach Wielkich skręciłem na Grabie. Teraz wiało mi lekko z boku, ale dalej trzymałem bardzo mocne tempo i średnia wycieczki, która strasznie spadła na podjazdach teraz powoli zaczęła rosnąć. Gdy dojeżdżałem do Niepołomic, to postanowiłem zmierzyć się jeszcze z podjazdem pod kopiec, wjechałem bardzo mocno, ale znowu na zbyt miękkim przełożeniu 42x16 i znów do rekord brakło mi 0,4 s. Co ciekawe rekord ustanowiłem na Peugeocie na przełożeniu 39x16, gdy ostatnio próbowałem Trekiem na 42x14 to z kolei zabrakło mi siły by rozpędzić rower.

Wycieczka udana, choć forma niestety słaba. Problemy z górkami po raz kolejny skłoniły mnie do przemyśleń na wymianą korby na kompakt 50x34. Na obecnej korbie 53x39 pod górki mi brakuje, a na prostej i tak nie jestem stanie wykorzystać odpowiednio kasety przy tarczy 53 zęby. Dla mnie jako amatora, raczej turysty niż sportowca kompakt będzie zdecydowanie lepszy, da mi dużo lżejsze przełożenia pod górę i szersze wykorzystanie kasety na prostych przy tarczy 50 zębów.

Praca #27 - nowy rekord

Piątek, 10 lipca 2015 | dodano:11.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
  • DST: 27.01 km
  • Czas: 00:49
  • VAVG 33.07 km/h
  • VMAX 32.70 km/h
  • Temp.: 15.0 °C
  • HRmax: 170 ( 90%)
  • HRavg 146 ( 78%)
  • Kalorie: 634 kcal
  • Podjazdy: 60 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Po dwóch dniach przerwy ponownie jadę do pracy na rowerze. Planowałem nawet wybrać się na Treku i w tym celu zawiozłem wcześniej do pracy wszystkie potrzebne mi rzeczy, żebym mógł jechać na lekko, ale dziś rano było dość zimno, więc zdecydowałem się jechać normalnie Peugeotem z sakwą.

Od momentu gdy udało mi się wykręcić do pracy czas poniżej 26 minut zacząłem rozmyślać, nad rekordem poniżej 25 minut. Obliczyłem sobie, że potrzebowałbym do tego średniej około 32,5 km/h. 17 czerwca udało mi się wykręcić czas 25:18 (średnia 32,2 km/h) i to był obowiązujący do dziś rekord. Trekiem do pracy chciałem jechać między innymi po to, żeby ten rekord poprawić. Zrobiłem już raz na te trasie czas poniżej 25 minut, ale w drodze powrotnej do domu, 8 czerwca na dłuższej, bo prowadzącej jeszcze przez rynek trasie wykręciłem czas 24:25 (średnia 34,3 km/h) ale wtedy miałem mocno z wiatrem:)

Dziś wsiadłem na rower i od razu zauważyłem, że jest zimno około 13 stopni i mocno wieje, ale co ciekawe wieje raczej na moją korzyść. W zasadzie decyzja wyboru Peugeota do jazdy spowodowała, że rekordu zrezygnowałem, ale ponieważ było zimno, to od samego początku pokręciłem dość mocno. Na obwodnicy miałem średnią ponad 29 km/h i do tego udało mi się przeciąć drogę bez zatrzymania, na Drodze Królewskiej wrzuciłem twardsze przełożenie i jazda. Prędkość wysoka, wyraźnie jadę z wiatrem, początkowo ponad 35 km/h, za Sitowcem trochę słabnę, ale nadal jadę koło 33 km/h. Z przeciwka mija mnie gościu, którego dość często spotykam podczas porannej jazdy, jedzie na crossie praktycznie leżąc na kierownicy, on ma pod wiatr. Im bliżej leśniczówki tym bardziej słabnę, ale postanawiam powalczyć chociaż do końca segmentu, w końcu skręcam na Zabierzów, jest lekko z górki, więc pociągam kilka łyków z bidonu i jadę dalej. Na wylocie z lasu mam średnią 33 km/h, wystarczy więc ją utrzymać i będzie rekord, ale czy na otwartej przestrzeni nie zderzę się z wiatrem?

Wyjeżdżam z lasu, wiatr wieje lekko z boku, ale dalej na moją korzyść, więc trzymam równe tempo w okolicach 34 km/h. Przejeżdżam przez Zabierzów i wyjeżdżam na łąki, droga lekko kręci, jak zawraca na zachód to zderzam się wiatrem, ale na szczęście to tylko chwila, po chwili znów jadę na północ i mogę kręcić szybciej. Na finiszu w Woli Zabierzowskiej już nie jestem stanie przyspieszyć, ale staram się trzymać równe mocno tempo. Przecinam linię mety pod szkołą, patrzę na licznik - jest nowy rekord: czas 24:22 (średnia 33,4 km/h) i to na Peugeocie, co by było jakbym dziś pojechał na Treku? Trzeba uczciwie przyznać, że warunki dziś sprzyjały, niska temperatura dopingowała do szybkiego kręcenia, a wiatr wyraźnie pchał mnie do przodu. Cel na ten sezon został osiągnięty - dojazd do pracy poniżej 25 minut, nowy rekord jest mocno wyśrubowany i pewnie ciężko będzie się nim ponownie zmierzyć, tym razem bez lekkiego Treka chyba się nie obędzie:)

Z powrotem w zasadzie miałem jechać powoli, szczególnie jak zobaczyłem jak mocno wieje, ale jak już rozpędziłem maszynę to postanowiłem pociągnąć. Wiało w zasadzie w tym samym kierunku co rano, tylko jakby trochę mocniej. Do Puszczy Niepołomickiej było jeszcze nie najgorzej, zawiewało mi z boku, czasem lekko w twarz, ale kręciłem dość sprawnie. W Puszczy kilka razy poczułem podmuch prosto w twarz, ale ściana drzew dość skutecznie blokowała szalejący wiatr. Kręciłem na przełożeniu 42x16 z kadencją dochodzącą do 100 obrotów, kilka razy zastanawiałem się czy nie wrzucić czegoś twardszego, ale zawsze wtedy mocniej powiewało. Szczególnie mocno wiatr uderzył we mnie na Sitowcu, gdzie jechałem skrajem lasu, na szczęście zaraz wróciłem do lasu i znowu było nie najgorzej. Przy wjeździe do miasta poczułem jak mocno wieje, do tego coś nie do końca miałem szczęście na skrzyżowaniach, taki jeden czerwony Golf skutecznie blokował mnie najpierw pod sklepem Lubarskiego, a potem na rondzie pod kościołem. Dojazd z rynku do domu, to już całkiem kiepsko, centralnie pod wiatr, ale mi to cisnąłem ile się bo chciałem się zmieścić w czasie poniżej 50 minut. Pod domem czas 49:58 - rekordowo, choć w zasadzie rekordów z pracy do domu nie liczę, bo moje drogi powrotu bywają różne, tym razem jechałem prosto do domu, więc tak jak rano.

Czas łączny poniżej 50 minut to wynik bez precedensu, co prawda stoper w drodze powrotnej włączyłem dopiero po oddaniu kluczy czyli jakieś 100 metrów za linią z której zwykle startuję, więc gdybym jechał jak zwykle to pewnie z 10 sekund należało by jeszcze doliczyć, ale i tak jest to czas znakomity.

Na segmentach:
- do pracy - 11:23 średnia 33,8 km/h (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 11:55 średnia 32,3 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)

Do pracy: dyst.: 13,56 km; czas: 24:22; średnia: 33,4 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,44 km; czas: 25:35; średnia: 31,5 km/h.

Praca #26

Wtorek, 7 lipca 2015 | dodano:08.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
  • DST: 27.01 km
  • Czas: 00:54
  • VAVG 30.01 km/h
  • VMAX 36.80 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • HRmax: 145 ( 77%)
  • HRavg 127 ( 67%)
  • Kalorie: 549 kcal
  • Podjazdy: 60 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Nie mam kiedy odpocząć od roweru bo dziś kolejny raz musiałem jechać do pracy rowerem.

Postanowiłem, że dziś pojadę trochę szybciej niż wczoraj, ale bez przesady, bo nogi miałem jeszcze ciągle zmęczone po wyprawie. Wymieniłem też baterie w czujniku tętna, który padł mi na wyprawie i dziś miałem podgląd na swoje tętno.Zacząłem dość wolno, a w lesie jechałem na miękkim przełożeniu 42x16, ale starałem się trzymać kadencję powyżej 90 obrotów. W efekcie na segmencie na Drodze Królewskiej trzymałem średnią około 30 km/h. Dziwiłem się natomiast wskazaniom czujnika tętna, bo pomiar pokazywał wartości w okolicach 125 uderzeń, to strasznie wolno czyżby czujnik nawalał. Po wyjeździe w Puszczy postanowiłem lekko przyspieszyć, wrzuciłem przełożenie 52x18 i tak dojechałem do pracy, dzięki temu udało mi się podnieść średnią całego odcinka powyżej 30 km/h i uzyskać czas poniżej 27 minut.

Gdy wyszedłem z pracy to uderzył mnie dość mocny, gorący wiatr z którym musiałem trochę się zmagać. Starałem się jechać mocniej, do lasu było ciężko, ale na segmencie wyraźnie przyspieszyłem. Starałem się też uzyskać wyższe tętno, bo mój pulsometr z trudem dochodził do 130. Dopiero jak wrzuciłem twardsze przełożenie i docisnąłem do 95 obrotów to powoli zaczął dochodzić do 140 uderzeń. Tak się zastanawiam, czy czujnik coś nawala, czy też moje serce przyzwyczajone do sporego wysiłku podczas wyprawy, uznaje taką niezbyt szybką jazdę do pracy za mały pikuś i po prostu tak wolno bije. W mieście nie miałem niestety szczęścia i mimo iż pojechałem prosto do domu, bez postoju w rynku do wykręciłem minimalnie słabszy czas niż rano, przy relatywnie większym zmęczeniu.

Na segmentach:
- do pracy - 12:45 średnia 30,2 km/h (rekord 10:36 średnia 36,32 km/h - samotnie, 10:27 - średnia 36,84 km/h z Krzyśkiem)
- z pracy - 12:10 średnia 31,7 km/h (rekord 10:49 średnia 35,63 km/h)

Do pracy: dyst.: 13,54 km; czas: 26:57; średnia: 30,1 km/h.
Z pracy: dyst.: 13,48 km; czas: 27:03; średnia: 29,9 km/h.

Praca #25

Poniedziałek, 6 lipca 2015 | dodano:08.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, samotnie
  • DST: 27.64 km
  • Czas: 00:59
  • VAVG 28.11 km/h
  • VMAX 32.00 km/h
  • Temp.: 25.0 °C
  • HRmax: 150 ( 80%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie: 927 kcal
  • Podjazdy: 60 m
  • Sprzęt: Peugeot Nice
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Po wyprawie rowerowej miałem odpoczywać, ale okazało się, że nie mam samochodu i będę musiał jechać rowerem. Ponieważ jednak byłem dość mocno zmęczony, to dzisiejszy wyjazd był bardzo mocno piknikowy.

Kręciłem sobie na dość miękkim przełożeniu z niską intensywnością starając się jak najmniej zmęczyć.

Niestety w drodze powrotnej musiałem trochę powalczyć z wiatrem, więc kręciłem równie wolno jak rano, ale męczyłem się już dość mocno.

Wyjazd jednak uznaję za udany, ponieważ mimo zmęczenia po wyprawie jechałem dość sprawnie i pewnie jakby trzeba było kręcić kolejny dzień na wyprawie to nie byłoby większego problemu.

Do pracy: dyst.: 13,50 km; czas: 28:49; średnia: 28,1 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,13 km; czas: 30:25; średnia: 27,4 km/h.

Olkusz - Niepołomice

Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 72.95 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 03:12
  • VAVG 22.80 km/h
  • VMAX 50.03 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 170 ( 90%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie: 2406 kcal
  • Podjazdy: 337 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni dzień wyprawy miał mieć charakter szybkiego transferu do domu, chciałem tam dotrzeć w miarę szybko unikając upałów. Z Olkusza wyruszyłem około 7:30, kawałek krajówką i skręt na Sułoszową. Spodziewałem się głównie zjazdów, a tym czasem praktycznie przez całą Sułoszową ciągle jechałem w górę. Po jakiś 18 km dojechałem do Pieskowej Skały, zrobiłem kilka fotek i ruszyłem dalej na Ojców - w końcu zdecydowanie w dół.

W Ojcowie zatrzymałem się na fotkę pod Kaplicą na Wodzie, a później na dłuższy postój pod zamkiem, gdzie zjadłem drugie śniadanie. Potem pojechałem szutrówką Doliną Prądnika i tak dojechałem na Prądnika Korzkiewskiego, mogłem jechać na Kwietniowe Dołu i dalej na Giebułtów, ale postanowiłem darować sobie mocno pagórkowatą trasę, więc skręciłem w lewo na Korzkiew i Januszowice, gdzie wyjechałem na drogę 794 prowadzącą do Krakowa. Do miasta dotarłem dość szybko, zrobiłem mały postój na krakowskim rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej.

Pojechałem na Rybitwy, a potem przez Brzegi jechałem w kierunku domu. W Grabiu pod kościołem zatrzymałem się na chwilę, a że zaczynała się właśnie msza święta to na niej zostałem, robiąc sobie nieplanowany ponad 30 minutowy postój. Końcówka do Niepołomic przejechana w samo południe była bardzo ciężka, postanowiłem jechać przez Podgrabie do rynku, gdzie zrobiłem sobie przerwę na lody. Tak siedząc sobie w parku w mojej rodzinnej miejscowości doceniłem moje miasto z powodu działających kranów w wodą, którą mogłem się ochłodzić. Do domu pojechałem jeszcze przez osiedle, bo musiałem jechać po klucze do domu, po drodze kupiłem sobie jeszcze butelkę Pepsi i parę minut po 12 byłem na miejscu kończąc tym samym moją trzydniową samotną wyprawę.

Czas na małe podsumowanie, łącznie przejechałem prawie 341 km w czasie 16 godzin 23 minut, co daję średnią prędkość 20,8 km/h. Pierwszy najdłuższy etap pokonałem w wysoką średnią ponad 22 km/h, w drugim dniu trochę za to płaciłem i średnia była znacznie niższa jakieś 18,3 km/h, trzeciego dnia grawitacja działała na moją korzyść i wykręciłem średnią prawie 23 km/h.

Tyle matematyki, ale z turystycznego punktu widzenia, brakowało mi jednak dodatkowego dnia na jazdę, trzy dni na tą trasę to jednak za mało, może w planowanym przez PTTK wariancie byłoby lepiej, ale na dokładne zwiedzanie Jury to jednak mało. Kiedyś z żoną pokonałem drogę z Krakowa do Częstochowy w 3 dni, odwiedzając wszystkie zamki większe zamki na Jurze, jechaliśmy wolno i dużo czasu spędzaliśmy oglądając Orle Gniazda. Teraz w te same 3 dni obróciłem tam i z powrotem i to jeszcze z Niepołomic, byłem na tych samych zamkach (plus dodatkowo jeszcze ruiny zamku Udórz), ale pod większością zrobiłem tylko fotki i pojechałem dalej, ciężko to więc nazwać zwiedzaniem. Faktem jest, że większość z tych miejsc już widziałem, więc teraz patrzyłem na ewentualne zmiany, akurat zamki Smoleń i Rabsztyn gdzie zmieniło się najwięcej oglądnąłem dość dokładnie. Wyjazd udany, trasa zaliczona, rekordy ustanowione, ale następnym razem już tak nie pojadę 4 dni to minimum na tą trasę.

Mapa i galeria

Częstochowa - Olkusz

Sobota, 4 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Jura 2015, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe
  • DST: 108.46 km
  • Teren: 10.00 km
  • Czas: 05:56
  • VAVG 18.28 km/h
  • VMAX 50.90 km/h
  • Temp.: 32.0 °C
  • HRmax: 165 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie: 3811 kcal
  • Podjazdy: 1113 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi dzień na większej wyprawie to zwykle dla mnie dzień kryzysu, przydałaby się więc trasa łatwa albo krótka, a ja tymczasem mam zaplanowane przeszło 100 km do Olkusza. Spod Jasnej Góry ruszam około 7:30, przejeżdżam kilka kilometrów przez strefę przemysłową i od razu czuję, że jedzie mi się źle. Po pierwsze jest lekko pod wiatr, po drugie czuję straszny dyskomfort na styku z siedzeniem. To efekt przeszło 7 godzin pedałowania w upale w dniu wczorajszym, wszystko mnie boli, nogi jakoś nie bardzo kręcą i do tego to siedzenie.

Ze sporym trudem dotaczam się do Olsztyna, jadę pod zamek, jest jeszcze wcześnie, więc nikt nie pobiera jeszcze opłat. Wchodzę na zamkowe wzgórze i oglądam piękne widoki ze szczytu, ostatnio byłem tu w 2011 roku z żoną, też w piękny słoneczny dzień, choć wtedy musiałem zapłacić. Z Olsztyna jadę krajówką do Zrębic, odcinek mało przyjemny, ale za to dość szybki, a sobotę rano nie ma jakieś mega ruchu. Skręcam na Zrębice i w centrum miejscowości odwiedzam aptekę w poszukiwaniu sposobu na złagodzenie dyskomfortu na siedzeniu, maść pomaga i do końca dzisiejszego dnia już nie mam większym problemów w siedzeniem. Przejeżdżam przez Krasawę, gdzie pod wiatą robię krótką przerwę, potem jadę przez Siedlec w kierunku Złotego Potoku. Wjeżdżam w las dobrze znaną mi i sprawdzoną drogą, na początku ciężko, wspinam się pod górę z minimalną prędkością, ale po chwili już jadę swobodnie dalej.
Docieram do Trzebniowa i gdy widzę przed sobą kolejny podjazd robi mi się jakoś słabo, zatrzymuję się pod drzewem i chwilę odpoczywam. Po przerwie pokonuję podjazd w miarę bez problemu, ale dość wolno. Potem skrót przez las do Lutowca i dalej na Mirów, gdzie pod zamkiem znowu robię krótki postój pod drzewem. W tym momencie mam na liczniku jakieś 46 km i czuję coraz mocniejsze zmęczenie, robi się też upalnie, postanawiam więc, że spróbuję poszukać noclegu gdzieś wcześniej np. Domaniewicach.

Po chwili dojeżdżam do Bobolic, robię kolejną fotkę z zamkiem w tle i ruszam leśną ścieżką pod górę na Hucisko. W 2011 roku jechałem tędy w dół, dziś w zasadzie liczyłem się z możliwością pchania roweru, ale wybieram jednak tą drogę bo jest po prostu najkrótsza. Mimo piasku na początku trasy i sporej stromizny pod koniec udaję mi się jednak wjechać na rowerze. W Hucisku na szczycie robię fotki widocznej na horyzoncie Góry Zborów i ruszam właśnie w jej kierunku do Podlesic. Po kilkunastu minutach walki jestem na miejscu, to właśnie tu zgodnie z planem PTTK miała być baza wypadowa na Częstochowę - na moim liczniku jest 55 km, więc odległość taka w sam raz na jeden dzień jazdy tam i z powrotem.

Ja jadę jednak dalej, do końca drogi w Podlesicach i dalej już przez las po piachu w kierunku zamku Bąkowiec w Morsku. Pod sam zamek muszę podjechać stromą, mocno nierówną drogą, ale mimo wszystko jakoś daję radę. Pod zamkiem znów postój, piję colę i patrzę większą grupę rowerzystów, którą wjechała sobie pod zamek drugiej strony, potem patrzę na samochody osobowe, stojące na parkingu pod zamkiem, przecież nie mogli tu wjechać tą drogą co ja przyjechałem, postanawiam więc wypróbować drogę w kierunku Morska. Na początek lekko pod górę po asfalcie, potem w dół dalej po asfalcie, dopiero na wysokości Morska moją asfaltówka odbija w lewo, mi jednak najkrócej jest jechać na wprost, droga szutrowa nie wygląda najgorzej, więc jadę, w końcówce trochę piachu, ale w zasadzie bez problemu wyjeżdżam w Skarżycach. Bez postoju jadę dalej na Żerkowice, wczoraj wspinałem się tędy w mega upale, dziś mogę sobie trochę to odbić i pędzę w dół z dużą prędkością. Dojeżdżam do Kiełkowic i skręcam na Podzamcze, niestety zjazdy się kończą i znów muszę się ostro wspinać w mega upale.
Pod zamek Ogrodzieniec ledwo dojeżdżam, siadam kupuję sobie obiad i robię dłuższą przerwę. Po przerwie podjeżdżam jeszcze pod sam zamek i robię fotkę. Siadam sobie w cieniu i dzwonię do Domaniewic do poszukiwaniu noclegu, tu jednak niemiła niespodzianka, wolnych miejsc brak. Na liczniku mam niecałe 80 km, mógłbym spróbować zanocować na Podzamczu, ale wtedy jutro musiałbym przejechać dobrze ponad 100 km. Dzwonię, więc do Olkusza i tam bez problemu jest wolny nocleg, ale to oznacza, że dziś muszę jeszcze trochę pokręcić.
Ruszam więc pod górę na Ryczów, ale potem w nagrodę dość sporo zjeżdżam. Zatrzymuję się na chwilę pod skałą na której szczycie znajdują się ruiny strażnicy Ryczów. Następnie skręcam na Złożeniec, tu niestety pod górę, ale potem przez dłuższy czas ciągle w dół. Dojeżdżam do leśnej drogi na Krzywopłoty, to jedzie mi ciężko, zarówno w górę jak i w dół, droga kamienista, nierówna. Przejeżdżam koło noclegu w którym nocowałem podczas wycieczki PTTK w 2012, ale pamiętam że tam było dość drogo, więc jadę dalej. Po kilku minutach jestem już pod zamkiem w Bydlinie, robię fotki pod zamkiem i później jeszcze na cmentarzu pod mogiłą legionistów z 1914 r. Kawałek dalej jest wiata, pod którą trochę odpoczywam.

Z Bydlina najpierw w dół, ale potem kolejny podjazd, pokonuję go z trudem, na szczęście potem do Jaroszowca cały czas zjeżdżam. Przez Jaroszowiec ledwo jadę, szukam jakiegoś kraniku z wodą, którą mógłbym się ochłodzić, niestety nic takiego przy drodze nie ma. Skręcam na Bogucin Duży i rozpoczynam ostatni tego dnia (tak mi się przynajmniej wydawało) podjazd, który na szczęście znajduje się w całości w lesie. Wolno ale dość sprawnie podjeżdżam, następnie zjeżdżam do Bogucina Małego i widzę przed sobą mega podjazd, lekko załamany zrzucam na najlżejsze przełożenie i powolutku wkręcam do góry w pełnym słońcu (miejscami podjazd miał 11%, przez większość dystansu 9%). Następnie zjazd i pewnie zjechałbym tak sobie do samego Olkusza, gdyby nie to, że miałem jeszcze w planach zamek Rabsztyn.

Odbijam, więc z drogi na Olkusz w kierunku widocznego w pobliżu lasu i skrótem terenowym dojeżdżam do zamku Rabsztyn. Ten zamek też był w ostatnich latach remontowany, odbudowano część murów i również na wieży na której powiewa chorągiew zrobiono taras widokowy. Mimo iż prace również nie są jeszcze ukończone, to żeby wejść na zamek trzeba zapłacić 4 zł, w zasadzie tylko za możliwość wyjścia na taras, bo wszędzie indziej stoją bariery uniemożliwiające zwiedzanie zamku. Z tarasu widok całkiem ładny, choć na zamku Smoleń były ładniejsze.
Spod zamku do Olkusza mam już tylko 5 km, jednak muszę pokonać jeszcze dwie strome ścianki, pod pierwszą wjeżdżam bardzo wolno, druga po zjeździe postanawiam wziąć z rozpędu i prawie udaje mi się dojechać na twardo na szczyt. Dalej już tylko zjazd i jestem na obwodnicy miasta, zatrzymuje się w McDonaldzie na kolacje, lodowata Fanta trochę poprawia moją formę. Szybko przejeżdżam przez miasto i kieruję się od razu do schroniska w którym mam nocować, jeszcze tylko jeden podjazd, chwila błądzenia i jestem na miejscu na liczniku 108 km.

Drugiego dnia jechałem wolno, bardzo się męcząc. Potwierdziła się teza, że to zawsze mój dzień kryzysowy, a tym razem dodatkowo pokonałem pierwsze dnia prawie maratoński dystans, do tego mega gorąc. Piłem strasznie dużo, na końcu już nawet nie mogłem pić, bardziej przydała by mi się zimna woda dla ochłody, a tu na taką niestety nie trafiłem. Na plus należy zaliczyć wypełnienie mojego planu zwiedzania zamków jurajskich, dziś odwiedziłem: Olsztyn, Mirów, Bobolice, Morsko, Podzamcze, Bydlin i Rabsztyn.

Mapa i galeria

Niepołomice - Częstochowa

Piątek, 3 lipca 2015 | dodano:07.07.2015 Kategoria 100 km i więcej, Po górkach, samotnie, Wyprawy wielodniowe, Jura 2015
  • DST: 159.20 km
  • Teren: 5.00 km
  • Czas: 07:14
  • VAVG 22.01 km/h
  • VMAX 63.74 km/h
  • Temp.: 30.0 °C
  • HRmax: 163 ( 87%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie: 4394 kcal
  • Podjazdy: 1510 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku postanowiłem wybrać się ponownie na wyprawę rowerową do Częstochowy organizowaną przez bocheńskie PTTK. Impreza była zaplanowana na 2-5 lipca, jednak gdy się okazało, że na wyprawę pojedziemy tylko w 3 osobowym składzie, padła propozycja by trasę pokonać w 3 dni. Pierwszego dnia mieliśmy jechać z sakwami do Podlesic (około 100 km), drugiego dnia już bez bagażu pojechać do Częstochowy i wrócić do Podlesic (110-115 km) i trzeciego dnia wrócić do domu. Jakoś tydzień przed wyprawą okazało się, że na wyjazd zostało już nas tylko dwóch, zgłosiła się co prawda jeszcze jakaś kobieta ale z dwoma facetami nie chciała jechać. Przygotowałem się więc na wyjazd, a tu nagle dzień przed wyjazdem nieszczęście, mój znajomy nie da rady w piątek ze mną ruszyć na wyprawę:(, pojawiła się alternatywa w postaci wyjazdu z inną grupą w dniach 7-10 lipca, ale w środku tygodnia nie bardzo mogłem, więc koniec końców postanowiłem jednak jechać w zaplanowanym terminie.

Skoro jechałem sam, to mogłem swobodnie planować trasę, postanowiłem więc, że pierwszego dnia dojadę możliwie najkrótszą i najłatwiejszą drogą do samej Częstochowy, a potem poświęcę dwa dni na powrót już przez serce Jury. Około 7 rano ruszyłem na trasę, pierwsze kilometry doskonale znanymi mi drogami pokonywałem dość szybko. Jechałem przez Ruszczę, Dojazdów, Luborzycę i Wilków do Słomnik, już pierwsze niewielkie jeszcze podjazdy pokazały mi, że łatwo nie będzie i że będę musiał zaprzyjaźnić się z miękkimi przełożeniami. W Słomnikach zrobiłem postój na kilka fotek i po kilkunastu minutach ruszyłem dalej. Postanowiłem bocznymi drogami dostać się do Miechowa, moja trasa miała zawierać dwa odcinki szutrowe i całkiem sporo niewysokich ale dość stromych górek. Pierwszy odcinek szutrowy okazał się asfaltem, więc pokonałem go bez problemu, ale kolejny odcinek był już szutrowy i strasznie nierówny, niestety na tym odcinku (chyba) przydarzyło mi się nieprzyjemne zdarzenie, zgubiłem statyw do aparatu, który miałem przytroczony do sakwy. Chwilę zastanawiałem się czy nie wrócić i go nie szukać, ale stwierdziłem, że mógł mi spać też wcześniej i nie jestem pewnym czy to było na tym szutrze, a tu droga do Częstochowy daleka, więc odżałowałem stratę i po prostu pojechałem dalej. Około godziny 10 odpoczywałem sobie na rynku w Miechowie, wcześniej zakupiłem sobie jeszcze mapę Wyżyny Miechowskiej, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.

Do Miechowa trochę sobie drogę skróciłem, ale teraz postanowiłem realizować trasę zaplanowaną przez PTTK. Pojechałem, więc najpierw do Charsznicy, a potem ruszyłem na Żarnowiec, na tym odcinku jechałem wybitnie z wiatrem, do tego teren nie był specjalnie trudny, więc dość szybko pokonałem kolejne 17 kilometrów i dojechałem do Żarnowca. Tam zatrzymałem się pod mini kopcem Kościuszki. Gdy tak sobie samotnie jechałem, to miałem sporo czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że zaplanowana przeze mnie turystyczna droga powrotna omija zamek w Smoleniu, wpadłem więc na pomysł, że zaliczę go teraz. Oznaczało to co prawda zmianę zaplanowanej trasy, ale postanowiłem pomysł zrealizować. Najkrótsza droga na Smoleń prowadziła przez las w miejscowości Udórz, co więcej w tym lesie znajdowały się ruiny zamku Udórz z XIV/XV wieku, a pod tym zamkiem jeszcze nigdy nie byłem, więc mimo spodziewanych trudności w postaci niepewnej drogi i sporych przewyższeń postanowiłem jechać.

Droga pod górę do lasu nie była specjalnie ciężka, co więcej w lesie znajdowała się szeroka, solidnie ubita droga, którą bez przeszkód dotarłem pod wzgórze na którym znajdowały się ruiny. Samo podejście okazało się mega strome, więc zostawiłem rower i poszedłem zwiedzać. Z zamku - strażnicy pozostały tylko kawałki murów, ale miejsce w którym zamek się znajdował jest naprawdę malownicze. Następnie dalej kontynuowałem jazdę w kierunku zamku Smoleń, przez las przejechałem bez problemu, ale za lasem pojawiły się poważne podjazdy. Najcięższy okazał się podjazd z Kąpieli Wielkich do Kapionek, asfalt był beznadziejny, do tego stromizna spora i coraz mocniej zaczęło dogrzewać. Potem nastąpił zjazd do drogi 794, ale później pod zamek Smoleń znów musiałem się wspinać, w rezultacie pod zamek dojechałem mocno zmęczony. Sam zamek doczekał się w ostatnich latach gruntownej odnowy, gdy byłem tu z żoną w 2011 to była to kompletna ruina, gdy pojawiałem się tu później, to trwały prace, teraz prace są już praktycznie na ukończenia, a na zamku dużo się zmieniło. Odbudowano część murów, powstał piękny taras widokowy na odbudowanej wieży, zamek naprawdę warto odwiedzić, tym bardziej, że prace chyba jeszcze nie zostały ukończone i nikt na razie jeszcze wpadł na pomysł pobierania opłat za wstęp na zamek.

Z Smolenia zjechałem sobie do Pilicy, gdzie zrobiłem przerwę obiadową połączoną z dłuższym odpoczynkiem. Jednak w końcu musiałem ruszyć, grzało już niemiłosiernie a ja pokonałem dopiero 90 km (w wersji optymistycznej miałem przejechać 150 km). Za Pilicą podjechałem pod cmentarz wojenny w Biskupicach, a potem odbiłem na Żerkowice, Skarżyce, a następnie na Morsko i Włodowice. Drogi te już znałem z przejazdu w 2013 r., ale ilość podjazdów jednak mnie mocno zaskoczyła. Do Włodowic dojechał bardzo mocno zmęczony i znów musiałem sobie dłużej odpocząć. Po przerwie przejechałem przez Włodowską Górę, koło cmentarza wojennego w Kotowicach i dojechałem do drogi na Żarki. Do Żarek miałem kilka odcinków zjazdów, ale solidne podjazdy też mi po drodze wyskoczyły. Tuż przez Żarkami zatrzymałem się jeszcze pod ruinami kościoła św. Stanisława, w tym miejscu ścierają się ze sobą również dwie jurajskie płyty w rezultacie czego postała piękna platforma widokowa. Dalej już był tylko zjazd do Żarek, gdzie na rynku zrobiłem zrobiłem sobie przerwę na lody - na liczniku w tym miejscu miałem 122 km.

Przede mną pozostawała jeszcze jedna spora trudność, a mianowicie podjazd do Biskupic koło Olsztyna. Podjazd w zasadzie zaczyna się już w Żarkach, droga od razu pnie się do góry. Nigdzie nie ma dużej stromizny, ale w zasadzie cały czas trzeba kręcić pod górę, jest co prawda kilka krótszych zjazdów, ale po nich zawsze następuje kolejny podjazd. Na ostatniej prostej przed Biskupicami, na kilku procentowym podjeździe prowadzący otwartym terenem po kiepskim asfalcie o mały nie umarłem. Potem na szczęście nastąpił zjazd do Olsztyna, gdzie musiałem się zatrzymać. Było gorąco jak na patelni, ja wypiłem już tak dużo, że nie bardzo mogłem więcej, moją formę poprawiła woda z fontanny na rynku, dzięki której trochę się ochłodziłem. Z Olsztyna do pozostawało mniej niż 20 km, po przerwie wsiadłem więc na rower i ruszyłem w kierunku Częstochowy drogą DK46, kawałek musiałem przejechać ruchliwą szosą, ale potem zjechałem na ścieżkę rowerową, którą dotarłem do znaku Częstochowa, zrobiłem szybką fotkę i przez strefę przemysłową ruszyłem do centrum.

Około 18:30 zaparkowałem rower na Starym Rynku pod znakiem oznaczającym początek lub koniec pieszego szlaku Orlich Gniazd, jeszcze tylko przejazd Alejami NMP i po kilku minutach byłem u stóp Jasnej Góry. Na deptaku pod klasztor pusto, sezon pielgrzymkowy jeszcze się nie rozpoczął, zrobiłem więc szybką fotkę, chwilę sobie dychnąłem i ruszyłem na poszukiwanie noclegu.
Pierwszy mój typ to Schronisku Młodzieżowe na ulicy Jasnogórskiej, dojechałem na miejsce, wchodzę przez drzwi z napisem internat, ale w środku nikogo nie ma. Próbuję dzwonić na numer podany na stronie www, ale jakby był wyłączony. Opuszczam więc internet i dzwonie na camping Oleńka na którym nocowałem z PTTK, ale tam brak wolnych miejsc:(. Postanawiam sprawdzić w Domu Pielgrzyma jadę pod Jasną Górę, patrzę a tu napis "Hale noclegowe - recepcja", postanawiam sprawdzić i po chwili mam już nocleg na dziś.
Myję się, przebieram i idę najpierw na Jasną Górę, a potem do sklepu na zakupy - na szczęście Żabka jeszcze czynna (jest już prawie 21:00). Wracam do pokoju, okazuje się, że nikogo mi nie dokwaterowano i sam sobie śpię w 5-osobowym pokoju.

Pierwszy dzień wyprawy okazał się strasznie trudny, długi dystans i upał dały mi ostro w kość. Etap miał charakter wybitnie tranzytowy, ale wprowadzony przeze mnie fragment zwiedzania wydłużył i mocno utrudnił mi trasę. W rezultacie do Częstochowy przyjechałem później niż zakładem i do tego mega zmęczony. Ostatecznie na liczniku zanotowałem niecałe 160 km, ale wyłączyłem go w Pilicy, gdy szukałem miejsca na zjedzenie obiadu i potem pod schroniskiem na Jasnogórskiej, gdy myślałem, że tu będę nocował. Przejechałem, więc pewnie jakieś 162-163 km - to bardzo dużo jak na podróż z sakwami, rok temu podobny dystans pokonałem do Sandomierza, ale wtedy na lekko i po płaskim terenie.

Mapa i galeria

Praca #24 - na crossie

Czwartek, 2 lipca 2015 | dodano:06.07.2015 Kategoria 21-40 km, Po płaskim, praca, Przez Puszczę Niepołomicką, samotnie
  • DST: 27.70 km
  • Czas: 00:59
  • VAVG 28.17 km/h
  • VMAX 33.00 km/h
  • Temp.: 23.0 °C
  • HRmax: 153 ( 81%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie: 667 kcal
  • Podjazdy: 60 m
  • Sprzęt: Kross Grand Spin S
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś wybrałem się do pracy na crossie. Jutro jadę do Częstochowy, więc chciałem sobie wypróbować rower przed mini wyprawą. Jak pisałem we wcześniejszym wpisie, trochę ostatnio przy rowerze pozmieniałem, a najważniejszą zmiana jest nowy bagażnik crosso, przystosowany do przewozu sakw. Rano założyłem, więc sakwę na rower i ruszyłem do pracy.

Pierwsze wrażenie z jazdy, to niska prędkość, naprawdę się starałem, ale utrzymanie prędkości 30 km/h to już spory wyczyn. Nie chciałem się za bardzo forsować, więc jechałem wolniej i przez cały czas miałem wrażenie, że prawie stoję w miejscu. Nie mogłem też dobrać odpowiedniego przełożenia do kadencji 90-95, albo było za wolno, albo za ciężko, w sumie można powiedzieć, że w porównaniu do jazdy szosówką jechało mi się źle. Ostatecznie wykręciłem czas 29:24 - średnia 27,7 km/h, biorąc pod uwagę czasy na szosówce to słaby rezultat, jednak z drugiej strony jak w kwietniu dwa razy jechałem crossem to wykręciłem czasy 32:04 a potem 30:20. Patrząc na ubiegłoroczne rezultaty to tak naprawdę tylko raz przejechałem tą trasę szybciej było to 17.07.2014 r. - czas 29:17, potem jeszcze był jeden podobny czas, a wszystkie pozostał rezultaty były grubo powyżej 30 minut, zwykle około 32 minut. Z tej perspektywy mój dzisiejszy czas, jest prawie rekordowy, a jakbym się uparł to na pewno mogłem jechać szybciej. Mimo wszystko jazda nie sprawiała mi za wiele przyjemności, miałem wrażenie, że wkładam w nią zbyt wiele sił efekt jest marny, jednak wykorzystanie Peugeota do dojazdów do pracy było strzałem w 10, wczoraj jadąc na kompletnym lajcie wykręciłem czas 26:20, trzy minuty szybciej, a zmęczony byłem mniej.

W drodze powrotnej jechałem trochę szybciej, jakoś sprawniej mi się pedałowało, w rezultacie na całej trasie wykręciłem całkiem niezły czas jak na crossa. Całkiem nieźle wypadłem też na segmentach, do pracy 28,2 km/h, z pracy 29,1 km/h.

Do pracy: dyst.: 13,6 km; czas: 29:24; średnia: 27,7 km/h.
Z pracy: dyst.: 14,12 km; czas: 29:54; średnia: 28,3 km/h.